Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/

Rekomendowane odpowiedzi

jancet   

Wprawdzie o samym wprowadzeniu stanu wojennego pisano tu sporo, ale raczej z perspektywy "literatury przedmiotu", a nie osobistych doświadczeń świadków i uczestników.

Tu chciałbym zgromadzić relacje osobiste lub świadectwa osób, które znamy. Tak trochę wykroczyć poza ramy odwołanego "teleranka". Taki autentyk - co wówczas robiono, co myślano, z perspektywy szeregowego uczestnika zdarzeń. Bo zdarzenia były tak dramatyczne, że każdy siłą rzeczy stawał się ich uczestnikiem.

Wypadałoby rozpocząć od siebie, ale na razie się wstrzymam, choćby dlatego, że zegar już wybił pierwszą, a do pracy jednak iść trzeba.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
fraszka   

13 grudnia roku pamiętnego moją mamę, obudziła sąsiadka, siedziały potem razem w kuchni i płakały, że wojna będzie.

Potem ktoś z mamy znajomych, często przemieszczający się PKP musiał załatwić sobie pozwolenie na jeżdżenie. Zrobił to bez problemu.

I ktoś z sąsiadów opowiadał, że po godzinie policyjnej został u sąsiadów z klatki obok, ciut wypili. No i ten ktoś jak wracał do domu, to czołgał się przez 10 m trawnika pomiędzy klatkami. Chciałabym to zobaczyć:)

Ja jako panienka z 3 czy 4 klasy podstawówki nie byłam jakoś zainteresowana stanem wojennym. Jedyne wspomnienie poza ww. - to sytuacja na rogatkach miasta, jechałam z ojcem, zatrzymali nas chyba żołnierze i przeglądali bagażnik. Pamiętam słowa ojca, że nic nie przemyca, z wyjątkiem córki:).

Jak na spowiedzi - więcej NIC nie pamiętam. Ani co w szkole było, ani rozmów w domu. Nie wiem czy rodzice chronili mnie, czy nie byli zbytnio zaangażowani w całą tę sytuację.

Na swoje wytłumaczenie moje zdjęcie, wytłumaczy chyba tę niewiedzę:)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
gregski   

13-go na 8 rano poszedłem na lekcje Religii jak co niedziela. Odbywała się salce katechetycznej na plebanii.

Tam dowiedziałem się, że jest jakiś Stan Wojenny tyle, że nikt dokładnie nie wiedział czym to grozi.

Potem poszliśmy na mszę którą odprawiał proboszcz Jan Durka znany ze swojej (eufemistycznie ujmując) rezerwy dla ustroju socjalistycznego.

Mówił, że za okupacji siedział w niemieckim obozie a po wojnie w komunistycznym wiezieniu wiec niczym już go nie zaskoczą.

Podziękował kilku parafianom którzy w nocy przyszli go ostrzec.

Powiedział ze jest frontowym żołnierzem 36 pułku piechoty Legii Akademickiej oraz żołnierzem Armii Krajowej i że przed gówniarzami uciekał nie będzie.

Po mszy poszliśmy do domu posłuchać co przez telewizor ma nam do powiedzenia generał w ciemnych okularach.

Teleranka bardzo nie żałowałem (chyba już wtedy wyrosłem). Bardziej tego, że nie było "60 minut na godzinę".

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
jancet   
Bardziej tego, że nie było "60 minut na godzinę".

:)

"60 minut na godzinę" w tym czasie to już słuchałem raczej z rzadka, bo to nieludzko wcześnie w niedzielę puszczali, a w niedzielę to ja wracałem do domu "piąta, szósta" i to zawsze w stanie wskazującym lub poważniejszym. Miałem niedawno skończone 22 lata i byłem po raz drugi na III roku studiów, mając do zaliczenia tylko jeden przedmiot - projekty z Inżynierii Procesowej, więc wolnego czasu było dużo. Kolejne projekty trzeba było oddawać w poniedziałek, więc robiłem je w niedzielę, co się dobrze składało, bo na kacu mi się nieźle myśli i człeka do lasu nie ciągnie.

Jako się już gdzie indziej rzekło działałem w SZSP, konkretnie byłem Przewodniczącym Rady Wydziałowej tej organizacji. Dzisiejszym organizacjom się nawet nie śnią struktury wydziałowe, ale wtedy i owszem, było wydziałowe SZSP, był też NZS (dosyć niemrawe, że Włodek Karpiński ministrem zostanie, to się nie spodziewałem). Był też samorząd, a że na wydziale byłem osobą bardzo znaną, lubianą i popularną, więc wybrano mnie też na szefa samorządu. Zatem byłem także senatorem studenckim, choć przed 13 grudnia zdążyłem zaliczyć tylko jedno posiedzenie senatu, makabrycznie nudne.

Przed 13 grudnia na Politechnice odbywał się strajk studencki "w sprawie Hebdy". Strajkowi temu byłem zdecydowanie przeciwny, czemu publicznie dawałem wyraz (odmiennie, niż w marcu 81 roku, kiedy wydziałowe struktury SZSP włączały się do szykowania strajku "w sprawie bydgoskiej", a ja byłem przewodniczącym studenckiego komitetu strajkowego i wiceprzewodniczącym komitetu strajkowego NSZZ "Solidarność"). Strajk grudniowy miał charakter okupacyjny, tyle że okupowano tylko Gmach Główny PW. Ja dostałem od Komitetu Strajkowego stałą przepustkę na teren gmachu, więc niemal codzień wpadałem do strajkujących kolegów pogadać czy zagrać w brydża. Atmosfera była wtedy o tyle specyficzna, że szanowano różnice poglądów w gronie kolegów, mogliśmy się nie zgadzać ze sobą, dyskutować, ale to nie przeszkadzało koleżeńskiej serdeczności. Zresztą pewna grupa działaczy SZSP też uczestniczyła w tym strajku, bynajmniej nie rezygnując z członkostwa w organizacji. Zakazu nie było.

Czy wpadłem do GG w sobotę 12 grudnia - nie pamiętam. W piątek 11 grudnia to prawie na 100%. Atmosfera była o tyle dziwna, że o zastosowaniu przez władze rozwiązań siłowych rozmawialiśmy, jako o czymś, co się niemal na pewno stanie, pytanie tylko - kiedy i jak. I odczuwałem jakieś takie podskórne życzenie swych rozmówców, żeby to było szybko - "niech już wreszcie to pierdolnie" (przepraszam Administrację za użycie wulgaryzmu, ale tak to wtedy formułowano). I raczej mieliśmy przekonanie, że to kwestia dni, może tygodni, ale nie kilku miesięcy.

Wśród moich strajkujących kolegów raczej dominowało poczucie beznadziejności dzisiejszej sytuacji, wręcz pragnienie, aby zostać kolejnym pokoleniem, rzuconym niczym "kamienie na szaniec", zaś sukces z pewnością przyjdzie, ale kiedyś, w niedającej się przewidzieć przyszłości. Nikt z moich rozmówców się tak nie wypowiadał, ale tak to czułem - i przyznaję, że zazdrościłem im tej determinacji.

No i wreszcie przechodzę do poranka 13 grudnia. W tamtą sobotę nie imprezowałem, nastroju nie było, poza tym spora część kolegów na strajku. Więc i wstałem w miarę wcześnie na śniadanie i z radia dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Zaraz włączyliśmy telewizor, by obejrzeć generała. Co czułem? Pewnego rodzaju ulgę i niepewność - co będzie dalej.

To słowo "ulga" może być trochę źle zrozumiane, więc śpieszę wyjaśnić, że to była ulga tego rodzaju, jak ta, którą odczułem, odbierając później "bilet" do wojska - wiedziałem, że to mnie czeka, ale nie wiedziałem kiedy, poznanie terminu przyniosło ulgę. Albo jak wiele lat później doczekałem się diagnozy choroby - mimo iż to choroba ciężka i nieuleczalna, odczułem ulgę. Tamto też była ulga tego rodzaju.

Przesadnej paniki w domu nie było, wszystkie cztery osoby spokojnie zjadły śniadanie. To co może najbardziej zaniepokoiło, to fakt, że nazwisko wujka zostało wymienione w składzie WRON. Wszyscyśmy go lubili, a jak tu teraz ludziom w oczy spojrzeć, jeśli dojdzie do terroru, jak za Bieruta?

Około południa poszedłem na Politechnikę, to znaczy w stronę Gmachu Głównego, bo nie liczyłem na to, że wejdę do środka.

Nieznającym Warszawy muszę trochę opisać topografię terenu. Gmach Główny stoi na terenie głównym PW. Ten teren to nieregularny pięciobok o obwodzie cca 1300 m, ograniczony ulicami Noakowskiego, Koszykową, Aleją Niepodległości, Nowowiejską i pierzeją Placu Poltechniki (wówczas Plac Jedności Robotniczej), którą stanowi fronton Gmachu Głównego. Poza GG na terenie głównym znajduje się kilkanaście budynków, rozrzuconych wśród niebrzydkiego parku. Czasem granicę terenu stanowią ściany budynków, na ogół tylne, ślepe, czyli pozbawione wejść. Pozostałe odcinki są otoczone zabytkowym ogrodzeniem z kutych, ozdobnych prętów wysokości cca 2,5 m. Nie do pokonania bez liny z kotwiczką. Do środka można się było wcześniej dostać poprzez Gmach Główny, Nową Kreślarnię (Instytut Transportu) oraz trzy bramy-furtki. W sumie było pięć czynnych wejść.

Gdy doszedłem, wszystkie wejścia były zamknięte, zaś cały teren otoczony zwartym szeregiem wojska. Żołnierze służby zasadniczej, w pełnym rynsztunku, czyli w bechatkach, hełmach, z tornistrami na plecach, na tornistrach zrolowane szare koce, przy pasie ładownice, bagnet, saperka i manierka, z tyłu maska p-gaz i menażka. W rękach oczywiście kałasznikow (określenie "kałach" wówczas chyba nie funkcjonowało). Stali ramię do ramienia, otaczając cały teren główny. Musiało ich być z półtora tysiąca, co najmniej tysiąc. Stali i nie robili nic. Stali. Mróz. Oni stali.

Szedłem Nowowiejską wzdłuż tego szpaleru i patrzyłem na twarze tych "wojaków". Mieli chyba po 18-19 lat, dla starego, 22-letniego wygi to była gówniarzeria. Przerażona gówniarzeria. W oczach mieli strach. Bali się. Czego? Pewnie bardziej sierżanta niż wroga, choć kto wie. Ale strajkujący nie widzieli twarzy, tylko plecaki i wystające lufy kałasznikowów.

Po drugiej stronie ulicy zgromadziło się sporo osób, jakoś nikt nas nie rozganiał, choć w sumie stanowiliśmy zakazane zgromadzenie publiczne. W pewnym momencie doszła do nas wieść, że będzie otworzone jedno z wyjść Gmachu Głównego i kto ze strajkujących studentów chce opuścić gmach, może z tego skorzystać.

Istotnie szpaler żołnierzy rozsunął się. Po kilku minutach drzwi się uchyliły i pojawił się pierwszy odważny. Nie ma żadnej przechery w użyciu słowa odważny - nie wiedział, co go czeka. Rozejrzał się, szukając wzrokiem kibitek czy suk - nie dojrzał. Więc wyszedł i nieco niepewnym krokiem (co można wytłumaczyć kilkutygodniowym brakiem ruchu) poszedł w stronę Marszałkowskiej, nie niepokojony przez nikogo. Po chwili pojawił się drugi, trzeci, potem już łańcuszek osób, chyba też otworzono inne wyjścia. Godzina - dwie i strajku studenckiego na PW nie było. Wyszli wszyscy.

Ta scena wciąż tkwi w mych oczach i w mej świadomości. Dziś zupełnie nieważne są sprawy polityczne, ale świadomość, że nasza determinacja staje się niczym wobec szpaleru facetów w bechatkach z kbkAK w dłoniach jest trochę przerażająca.

13 grudnia się jeszcze nie skończył, będzie ciąg dalszy.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
jancet   

Adamie, w odniesieniu to zdarzeń dawno minionych jesteśmy skazani na czytanie jakiś tam dokumentów, wspomnień, kronik. Albo opracowań, czyli parafrazując Kaczmarskiego - jadła dwakroć już przeżutego.

Przepraszam, ale nie chcę "cafaninki", materiałów przez kogoś tam zebranych, opracowanych, zredagowanych. Dlaczego ? Dlatego że podejrzewać będę dobór materiału pod z góry przyjętą tezę.

Fraszka i Gregski opisali to, co pamiętają, ja też. Gorąco zachęcam innych, by się wypowiedzieli.

Adamie, nie wiem, czy wtedy w ogóle byłeś na świecie, ale jeśli nawet nie, to i tak proszę Cię, byś przedstawił tu relacje rodziców, dziadków, wujków i kogokolwiek, kogo znasz.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Stałem na postoju taksi. Po drugiej stronie ulicy stało czterech ZOMO-wcow. Przebiegli ulicę. Zanim się zorientowałem, dostałem pałką. To był sierpień, rocznica tego Sierpnia. Nie demonstrowałem, nie miałem takiego zamiaru. Była 22 z minutami. Byłem zmęczony podróżą. Gdy dostałem, narobiłem krzyku - ZOMO-wcy odstąpili. Miałem wtedy 14 lat ...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Sierpień to nie grudzień (jak rozumiem jancet pytał się o relacje z samego początku wprowadzenia stanu wojennego), a w tym miesiącu to godzina milicyjna już raczej nie obowiązywała. Zatem dostał adamhistoryk po grzbiecie li tylko prewencyjnie.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
fraszka   

Dlaczego 14latek po 22.00 był sam na ulicy, w podróży? Toż to niezgodne z BHP:)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
a w tym miesiącu to godzina milicyjna już raczej nie obowiązywała. Zatem dostał adamhistoryk po grzbiecie li tylko prewencyjnie.

Nie wiem, czy to ten przypadek, ale - jeżeli dobrze pamiętam - bywało, że po "ogólnym zniesieniu" godzinę milicyjną incydentalnie i lokalnie przywracano na krótki okres czasu, np. w razie zamieszek w jakimś mieście.

Podobnie, jak wcześniej - czasowo zawieszano (Wigilia, Sylwester).

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Możliwe, sam o tym pisałem:

W maju to w niektórych regionach godzina milicyjna faktycznie już nie obowiązywała... choć Razorblade1967 zapomniał dodać, że po majowych protestach w niektórych regionach powróciła. Zresztą wcześniejsze znoszenie ograniczeń co do godziny milicyjnej było różne w różnych regionach kraju.

(...)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Aż się wstyd przyznać, ale w pierwszym momencie, gdy się dowiedziałem o Stanie Wojennym ( 8 rano) - nie zrozumiałem pojęcia tegoż Stanu Wojennego. Nie zrozumiałem istoty sprawy. Miałem dopiero 14 lat i dla mnie ważne było to że nie było ... Teleranka. Taki byłem małolat. Moja kuzynka ( 7 lat) zachowała się "uczciwiej" - rozpłakała się ...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

A niby czemu wstyd, skoro dla wielu dorosłych sytuacja była niejasna i niezrozumiała.

Ja pamiętam zaspy, "zepsute" oglądanie telewizji i dziadka co mocno nieparlamentarnie wyraził swą opinię o przewodniej sile narodu i rządzących, co chyba na jedno wychodziło. Po czym wyruszył na rekonesans, a kiedy powrócił nakazał babci nagotować rosołu a mnie zanieść go wojakom trzymającym posterunek przy tzw. przejeździe św. Jana, bo jak orzekł (a mój dziadek zawsze orzekał a nie: mówił) wyglądają na "skapcaniałych".

A rzecz mi się przypomniała kiedy oglądałem program Okrasy, bo rosół był w kociołku, podobnym jaki ten kucharz często używa.

Potem rzucałem śnieżkami w żołnierzy, ale nie sądzę by można to nazwać opozycją, raczej głupotą.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
jancet   

Nie chciałbym się zbyt rygorystycznie trzymać reguły "13 grudnia" i ani kroku dalej, ale wolałbym się trzymać, powiedzmy, zimy 81/82.

13 grudnia umówiliśmy się, że będziemy się spotykać na skwerku przed Gmachem Elektroniki codziennie o 12-ej. Tak jakoś 14 czy 15 grudnia - a może jednak dzień czy dwa później, spotkaliśmy się tam, jak codzień i dostaliśmy wiadomość, coś w rodzaju zaproszenia, że możemy spotykać się na Okrąg, gdzie była siedziba (nomen omen) Okręgowej Rady SZSP. Jak się okazało, to o ile pomieszczenia Rady Uczelnianej w Gmachu Głównym zostały na głucho zamknięte i opieczętowane, to pomieszczenia w budynku na Okrąg odpieczętowano. Chyba głównie uzasadniano to tym, że była tam też siedziba BPiT "Almatur", a działalności biura podróży nie zawieszono.

W każdym razie chyba tego dnia lub nazajutrz spotkaliśmy się tam z ówczesnym szefem Rady Okręgowej SZSP w Warszawie. Tu mam problem, bo pamięć zwodną bywa, ale chyba nazywał się Boguś Kaczmarek. Proszę na pewno nie utożsamiać z Wieśkiem Kaczmarkiem, późniejszym ministrem, który był wówczas chyba wiceprzewodniczącym Rady Uczelnianej na PW - zdaje się, że też tam był, ale wśród nas, gości.

Z Bogusiem generalnie się nie lubiliśmy, zresztą jak zawsze Polibuda z Uniwerkiem, a szczególnie z "wódę i np.", jak zwano Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. No ale zaprosił, to przyszliśmy. Pusto w tym gmachu było, almaturowców ni śladu. Siedzimy, gospodarz przyszedł po paru minutach i zaczyna przemówienie o konieczności wprowadzenia stanu wojennego, o tym, że jest to nasza ostatnia szansa obrony pewnych wolności, które w ramach systemu posiadamy. I o wrogach stanu wojennego, którzy chcą storpedować osiągnięcie jego celów. Nie powiedział wyraźnie, ale raczej miał na myśli wrogów wewnętrznych - tych w PZPR, SB, MO, WP... no i SZSP. Trochę ciarki zaczęły mi chodzić po plecach, po jaką cholerę nas tu ściągnięto i jak można było być tak naiwnym, żeby tu przyjść. W końcu nasze spotkania na placu były "nielegalnym zgromadzeniem", czym było nasze spotkanie w siedzibie organizacji, której działalności zakazano? Zerkałem na innych - widać było, że myślą podobnie.

Gospodarz mówił dalej o konieczności przeciwstawienia się siłom, które chcą klęski stanu wojennego. Dlatego powstała oddolna inicjatywa powołania "straży obywatelskiej" (może użył innych słów), która im się przeciwstawi. No i zaprosił nas do służby w owej formacji. Dostaniemy specjalne legitymacje, dzięki którym każdy napotkany wojskowy lub milicjant będzie realizował nasze polecenia, będziemy mieć udostępnione specjalne kanały kontaktu (telefony wciąż nie działały), na a że siłom należy przeciwstawiać się siłą, dostaniemy rzecz jasna także broń, a razie krótką.

Ciarki na plecach zmieniły się w lodowate dreszcze, bo coraz bardziej wyglądało to na test "kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam". Z Bogusiem i jego "strażą" zupełnie nie było nam po drodze, więc jesteśmy przeciw. Tylko że Boguś powinien doskonale wiedzieć, że raczej wśród nas aplauzu nie zyska, więc po co nas tu zwabił. Gmach miał być zamknięty, a był otwarty, za to Almatur miał być czynny, a nie był. Pusto tam było i cicho. Okna wychodziły na wewnętrzny dziedziniec. Wciąż mieliśmy pamięci szpaler wojska przed Politechniką. Na nas nie trzeba było aż tyle - dwie suki i załatwione.

Było oczywiste, że trzeba odmówić bardzo stanowczo, bo takie koncepcje były nam wrogie, ale zarazem trzeba tak odmówić, żeby nie zostać automatycznie uznanym za wroga. Konflikt pomiędzy honorem, każącym otwarcie bronić własnych przekonań, a chęcią przetrwania, każącą powiedzieć "tak, oczywiście, ale dziś już późno, a jutro kiedy będziesz?"

Odpowiedzialność bierze szef. Szefem był Grzesiu Onichimowski. Zawsze przesadnie chrząkał, zanim zaczął mówić. Teraz też chrząknął. Za swą wypowiedź powinien dostać nobla, gdyby go przyznawano w zakresie retoryki. Powiedział stanowcze nie, ale w taki sposób, że w razie czego można by twierdzić, że było to niemal tak, tylko może takie nieśmiałe. Grzesiu zawsze był w tym dobry, teraz osiągnął mistrzostwo.

Pożegnaliśmy się bez fajerwerków, wyszliśmy na zewnątrz, z ogromną ulgą odetchnęliśmy mroźnym powietrzem - żadnych suk nie było. Nasz lęk nie znalazł odbicia w rzeczywistości, zadziałał efekt thrillera. Wojsko bardzo skutecznie zrealizowało stan wojenny, ci, którzy mieli go storpedować - bez względu na to, kim by mieli być - przegrali, żadna "straż obywatelska" nigdy nie osiągnęła żadnego znaczenia. Bogusia nie widziałem już nigdy w życiu.

W samym gmachu na Okrąg bywałem natomiast jeszcze kilka - kilkanaście razy. Zwany złośliwie "pałacykiem" okazał się być konstrukcją z pobielanych płyt pilśniowych, dziś pozostał po nim tylko kolisty kształt lokalnego parkingu.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Tu chciałbym zgromadzić relacje osobiste lub świadectwa osób, które znamy...

No cóż... z mojej strony to za wiele "dramatyzmu" nie będzie - bo "gówniarz" byłem mając te 14 latek i parę miesięcy, a do tego wychowałem się mieszkałem wtedy na osiedlu gdzie były trzy jednostki wojskowe (Dowództwo POW oraz pułki dowodzenia i łączności), a w mieście wtedy jeszcze funkcjonowało spore lotnisko wojskowe oraz parę jednostek Lotnictwa i WOPK z pułkiem lotniczym i Dowództwem Korpusu WOPK na czele. Obok mojego osiedla było spore skupisko budynków zamieszkiwanych przez żołnierzy i ich rodziny - tak więc widok żołnierzy i sprzętu wojskowego był raczej codziennością i trudno by robiło to jakieś większe wrażenie, takie jak tam gdzie się wojska na co dzień w większej liczbie nie oglądało. DO tego samo miasto jakoś specjalnie "solidaruchowe" to nie było, owszem były jakieś "zajścia", ale zasadniczo w formie bardzo ograniczonej do ścisłego centrum miasta i niewielkich rozmiarów.

Poranny brak telewizji też jakiegoś większego wrażenia nie zrobił... ot "coś się znowu zepsuło" (w końcu w PRL trudno było mówić o bezawaryjności wielu rzeczy i systemów). Przemówienie gen. Jaruzelskiego oczywiście wywarło wrażenie, głównie tym że w pierwszej chwili "nie wiadomo było o co chodzi" i co z tego ma być. Nie pamiętam oczywiście po latach szczegółów (co chyba świadczy, że jednak było w domu dość spokojnie), ale ten stan niepokoju dość szybko chyba opadł, bo (jednak miła) informacja o tym, że w poniedziałek nie trzeba iść do szkoły "dopadła" nas młodzież podwórkową właśnie na podwórku, gdzie była taka "pobudowlana górka" na której zimą "jeździło się na butach" (i wokół której toczyło się zimowe "życie towarzyskie") i to raczej w "podwórkowym komplecie". Było to jakoś koło południa... a więc dość szybko te pierwsze emocje "braku Teleranka" opadły. W zasadzie jedynym znakiem Stanu Wojennego, było paru uzbrojonych żołnierzy w okolicy małego dworca kolejowego - tyle, że ze względu na bliskość wspomnianych jednostek wojskowych zwykle tam żołnierzy było widać to i większego wrażenia to nie robiło.

Z takich robiących większe wrażenie sytuacji to pamiętam dwie... Jedna to fakt, że już od pierwszego wieczora czy raczej popołudnia (jakoś tak gdy jak to zimą, wcześniej zmrok zapadał) okolicę patrolowały 2-3 BRDM-y jadące jeden za drugim. Jak się potem dowiedziałem zbiegające się ulice, gdzie wtedy mieszkałem były granicą obszaru, który chroniono szczególnie - ze względu na obecność tam wspomnianych jednostek i osiedle kadry. Tyle, że te pojazdy budziły u nas bardziej ciekawość niż niepokój... w sumie do widoku wojska i sprzętu byliśmy przyzwyczajeni.

Druga sytuacja miała miejsce po chyba 2 dniach - niedaleko była rampa kolejowa gdzie można było rozładować ciężki sprzęt z platform kolejowych. Wieczorem widocznie rozładował się tam pułk czołgów i przejeżdżał nam "w komplecie" pod oknami (wówczas to była droga wylotowa z miasta - obecna powstała parę lat później), co jednak pewne wrażenie wywoływało, choć znowu chyba więcej ciekawości niż niepokoju. Plotka oczywiście głosiła, że "jadą na Gdańsk"... czyli skojarzenie ze zbliżającym się 17 grudnia, ale już po fakcie dowiedziałem się, że to była tylko plotka (i to nielogiczna, bo niby czemu mieliby z kolejowego transportu przechodzić "na gąsienice" prawie 200km od celu). Rzeczywiście ten pułk przebazowywał się około 30 km kilometrów na północ od miasta. Co ciekawe reakcje ludzi wcale nie były wrogie czy nawet niechętne (choć to skupisko bloków bynajmniej wojskowe nie było), bo gdy jeden z czołgów miał akurat pod oknami awarię i żołnierze prawie do rana "walczyli" z wozem przy pomocy wozu technicznego i paru mechaników to ludziska im kanapki i herbatę nosili.

Generalnie ten cały Stan Wojenny większego wrażenia w mojej okolicy nie robił... czy z racji tego, że generalnie było to "spokojne miasto" czy z racji przyzwyczajenia do obecności wojska to już trudno mi rozstrzygnąć... chyba z obu przyczyn. Godzina milicyjna jakoś specjalnie uciążliwa nie była... w końcu "nocne życie miasta" to czasy nam bliższe. Ten siermiężny PRL powodował, że w zasadzie i tak nie było gdzie chodzić. Ostanie seanse w kinach i tak było około 19, a większość knajp (no jeszcze wtedy nie chodziłem oczywiście... ale wiedzę przecież się miało) zamykano koło 21. Rodzina problemów z dotarciem do pracy nie miała bo robili od 7 do 15 - tyle co później, gdy po 4 latach pracowałem w fabryce słyszałem, że na początku było trochę zamieszania z przepustkami dla "zmianowców", ale chyba pomimo tego bałaganiku przepływ informacji był dobry, bo z opowiadań reakcje patroli były spokojne.

Podobnie z czasowym brakiem telefonów... niby człowiek w domu miał, ale ze względu na to, że procent "telefonizacji" w PRL, nawet w miastach nie powalał to nie bardzo człowiek dzwonił po kolegach, raczej dominowały kontakty osobiste. Nawet ograniczenia w podróżowaniu jakoś mnie nie "ubodły" z racji zimowego okresu, a już przecież latem 1982 tego nie było i pamiętam, że całkowicie normalnie jechałem na obóz i potem wczasy.

Jak dla mnie i mojej rodziny ten Stan Wojenny to była raczej umiarkowana okresowa niedogodność (no bo coś to tam jednak utrudniało w życiu). Nie obserwowałem też jakiś specjalnie wrogich tej sytuacji reakcji otoczenia... raczej przyjmowanie tego ze spokojem, a nawet reakcję w stylu "może wojsko zrobi porządek" (tym bardziej, że ta "anarchia" sprzed SW też jak pamiętam ludziom doskwierała na co dzień).

Edytowane przez Razorblade1967

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.