Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Jarpen Zigrin

Powrót egzaminów wstępnych na studia? Czy potrzebujemy tylu studentów?

Rekomendowane odpowiedzi

Albinos   

Ta liczba punktów z tego co wiem zależy od jednostki, u mnie np. na studiach magisterskich jest to po 60 punktów na każdy rok (i to wyrabia każdy), plus 30 na cały cykl (co kto z tym zrobi to jego sprawa, może nawet nic nie robić, ale to raczej historie jednostkowe, większość osób jednak wykorzystuje). I żeby od razu być maksymalnie konkretnym podrzucę przykład ze swojego podwórka:

Program studiów magisterskich Instytutu Historycznego UW: http://www.ihuw.pl/images/dydaktyka_materialy/program_i_plan_studiow_ii_stopnia_2012.pdf

W skład obowiązkowych 120 punktów wchodzą bloki tematyczne: http://www.ihuw.pl/content/view/1145/311/lang,pl/

A te 30 punktów to w zasadzie rozchodzi się na nieobowiązkowe specjalizacje: http://www.ihuw.pl/content/view/75/298/lang,pl/

W IHUW każdy więc na studiach magisterskich robi 120 obowiązkowych punktów ECTS, większość wykorzystuje jakąś część z dodatkowych, a niektórzy nawet więcej jak te 30. Najlepsze jest to, że w zasadzie to studenci zostali poinformowani o fakcie płatności przed kilkoma dniami zaledwie, do niedawna dyrekcja zachęcała do robienia jak największej liczby dodatkowych zajęć "bo niedługo będą one płatne" - no i są płatne, a studenci, którzy robili dodatkowe zajęcia nagle znaleźli się w sytuacji, gdzie przekroczyli limity i muszą szykować się na płacenie.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

O tym, że dodatkowe zajęcia (poza limitem punktów) są odpłatne to pisano już w 2012 roku.

Informacja z 19 stycznia 2012 roku:

"Ambitni mają gorzej - za przekroczenie limitu ECTS trzeba będzie płacić

Studia na jednym kierunku pozostają bezpłatne, ale tylko w podstawowym zakresie. Za uczęszczanie na większa ilość zajęć niż ich minimalny wymiar, konieczny do zaliczenia semestru, student będzie musiał zapłacić. Nowa ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym to w oczach studenta opłaty za bezpłatne studia".

/za: student.lex.pl/

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Pisać pisano, problem w tym, że te informacje były różnie interpretowane i w zasadzie nie było jednej obowiązującej wersji - chociażby w temacie "kogo to będzie obejmowało".

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Tomasz N   

A jak jest obecnie z finansowaniem uczelni. Kasa idzie "od sztuki" czy jest też jakiś wskaźnik uwzględniający jakość "produktu" ?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
jancet   

Co do punktów ECTS to wg aktualnych (nienowych) przepisów do licencjata potrzeba 180, do inżyniera 210, a do magistra czy magistra inżyniera 300. To są wartości minimalne.

Sama zasada przyznawania punktów jest dość prosta - 1 punkt ECTS powinien odpowiadać 25-30 godzin pracy studenta. To znaczy, że jeśli za wykonanie pracy dyplomowej masz 10 punktów ECTS, to powinieneś nad nią przesiedzieć minimum 250 godzin. W przeliczeniu na pełny etat to oznacza ponad 31 dni pracy, sześć tygodni z okładem.

Tyle, że to fikcja. Tak naprawdę przydzielając punkty ECTS trzeba mieć na względzie szereg współczynników, albo bezpośrednio narzuconych przez przepisy, albo jedynie sugerowanych. W rodzaju stwierdzenia w ministerialnej publikacji, iż "dotychczasowe standardy kształcenia wprawdzie przestają obowiązywać, jednak powinny pozostać cenną wskazówką przy budowie nowych programów kształcenia". No i bądź tu mądry - znaczy obowiązują, czy nie? Jakbyś się nie obracał, i tak rzyć z tyłu.

Co do finansowania, do w szkole podstawowej, gimnazjum i liceum pieniądze jako-tako idą za uczniem. Jak chcesz, by twe dziecię miało lepsze warunki edukacji, do dorzucasz się do tego, płacąc czesne. Lepsze warunki nie gwarantują lepszego wyniku, ale generalnie prywatne podstawówki, gimnazja i licea są dla tych, których rodzice mają dużo kasy.

Sytuacja diametralnie się zmienia na poziomie szkół wyższych. Niepaństwowe uczelnie ani grosza z budżetu nie zobaczą, studenci muszą pokryć pełny koszt swych studiów, a nawet więcej. Ktoś, kto dostał się do dobrego liceum, kto należycie przygotował się do matury - zwykle korzystając z pomocy wykształconych rodziców, albo korepetytorów, dostaje się na studia bezpłatne. Ktoś, kto nie miał tyle szczęścia, a upiera się, że chciałby być mądrzejszy, skazany jest na studia płatne. Generalnie wychodzi, że bogaci studiują bezpłatnie (znaczy za pieniądze podatnika), a biedni, skoro im się zachciała taka fanaberia, jak wyższe studia, niech za nie płacą sami.

Najbardziej mnie zdumiewa, że ci, którzy głoszą się LEWICĄ, murem stoją w obronie tego systemu. No cóż, zda się, że naszą lewicę tworzy dobrze wynagradzana inteligencja. Ich dzieci załapią się na darmowe studia.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Furiusz   

Tomaszu N, mówiąc krótko, od sztuki. Od niedawna prowadzi się jakieś programy w których ocenia się jakoś wydziałów etc ale to nowość.

Sporym problemem jest to, że w czasach wyżu demograficznego i boomu edukacyjnego, poszczególne instytuty akademickie rozrosły się po to by przetrawić na jako takim poziomie masę uczniów idących na studia. W międzyczasie powstawała coraz mocniejsza i liczniejsza konkurencja a uczniów było coraz mniej. Wypadałoby by instytuty dokonały pewnego samooczyszczenia i usunęły część pracowników ale to jest niemożliwe bo kogo tu usunąć, bo rada wydziału, bo starania o profesurę, bo protegowany. To tylko pewien element acz dość istotny.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Tyle, że to fikcja.

Święte słowa.

A tak ogólnie, czytając od czasu do czasu różne wytwory myśli Ministerstwa mam stałe, niedoparte wrażenie, że ktoś "u góry" po prostu kpi, ma ludzi za durniów i uprawia zabawę w pseudonaukowy bełkot, kreatywne tłumaczenie z angielskiego i reformowanie bez reform. I powstaje oderwana zupełnie od życia, fikcyjna kraina "wiedzy", "umiejętności", "kompetencji społecznych", "interesariuszy wewnętrznych", "misji uczelni" itp. itd.

Kiedyś byłem zwolennikiem bezpłatności nauczania na każdym poziomie edukacji, traktując to jako środek wyrównania szans. W obecnej sytuacji wyjście widzę w totalnej prywatyzacji uczelni, ich całkowitej swobodzie polityki kadrowej (niech wykłada i licencjat, czy magister, jeżeli jest dobry, a nie "święta krowa", której nie można ruszyć, bo jest potrzebna do minimum kadrowego) i w swobodzie doboru studentów (czyli - jeżeli uczelnia chce, to niech wprowadza egzaminy). To już chyba lepsze, niż dzisiejszy świat fikcji, w której za studia płacą rzeczywiście często ubodzy, a nasze uczelnie na świecie i tak się nie liczą. A tak dobry, może będzie "kasował" więcej, za wykształcenie gwarantujące zdobycie pracy. I opłaci się być tym dobrym.

Skądinąd i dziś widzę, że prywatne uczelnie często szybciej reagują na "potrzeby rynku". Tyle, że nabór do nich jest, jaki jest. Wiadomo dlaczego. A i dla kadry jest to często drugi etat, bo przecież na państwowym... Też wiadomo.

Czyli - ani rybka, ani akwarium. Ani wolny rynek w pełni, ani całkowicie państwowe szkolnictwo wyższe. Dziś, można powiedzieć, że udało się nam połączyć to, co najgorsze w PRL (feudalny, spetryfikowany system hierarchii uczelnianej, od której zależy wszystko i "święte krowy", które mają pewny etat do końca życia, a na wykładzie dukają coś bez sensu) i w kapitalizmie (forsa decyduje, nawet na renomowanych uczelniach słyszałem, że są zalecenia - Panowie uważajcie, łagodniej, bo bez studentów...) Także, gorzej już chyba być nie może, tylko lepiej. ;)

Edytowane przez Bruno Wątpliwy

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
jancet   

A tak ogólnie, czytając od czasu do czasu różne wytwory myśli Ministerstwa mam stałe, niedoparte wrażenie, że ktoś "u góry" po prostu kpi, ma ludzi za durniów i uprawia zabawę w pseudonaukowy bełkot, kreatywne tłumaczenie z angielskiego i reformowanie bez reform. I powstaje oderwana zupełnie od życia, fikcyjna kraina "wiedzy", "umiejętności", "kompetencji społecznych", "interesariuszy wewnętrznych", "misji uczelni" itp. itd.

Taaa... do niektórych się już przyzwyczaiłem. Choć o rozróżnianiu wiedzy i umiejętność chodzą różne dowcipy, np: "Student wie, jak rozwiązać zadanie egzaminacyjne, lecz niestety rozwiązać go nie potrafi".

A i dla kadry jest to często drugi etat, bo przecież na państwowym... Też wiadomo.

Tak dla wyjaśnienia - choćby w kontekście "walki z wieloetatowością", z tym, że profesor pracuje ponoć często na trzecim i czwartym etacie, etc. etc.

Przepisy są raczej jednoznaczne - aby prowadzić studia II stopnia (magisterskie) uczelnia musi mieć 12 pierwszoetatowców na każdy kierunek - 6 samodzielnych i 6 doktorów (są pewne wyjątki, ale opisuję sytuacje typowe). Drugoetatowcy liczą się tylko do studiów licencjackich i inżynierskich. Trzecioetatowcy - do niczego. Jak rektor kogoś takiego zatrudnił, to chyba po pijanemu.

Problem braku kadry dotyczy nie tylko uczelni niepaństwowych, a najbardziej bolesny jest chyba dla małych państwowych wyższych szkół zawodowych, tworzonych na potęgę na przełomie wieków w miastach, pozbawionych jakichkolwiek tradycji akademickich czy naukowych.

Pensje w uczelniach niepaństwowych - przy porównywalnym pensum - są na ogół niższe, niż w państwowych.

Ps. Secesjonisto, ja także nie mam tego ubezpieczenia.

Edytowane przez jancet

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
gregski   
reformowanie bez reform

Bruno, przecież "reforma formy jest formą reformy". Każdy biurokrata to wie.

Ja twierdzę, że potrzebujemy elastycznego systemu w którym ludzie mogą szybko reagować na powstałą sytuację. Obecny jest sztywny niczym znany i lubiany (nie przez wszystkich) "Pal Azji".

Ja osobiście skasowałbym maturę która do niczego nie jest potrzebna i dał uczelniom wolną rękę w sposobie rekrutacji (Idę o zakład, że większość wybierze egzaminy wstępne).

Człowiek z kwitem zaświadczającym ukończenie szkoły średniej idzie na uczelnię. Przystępuje do egzaminu i go zdaje (albo i nie). Jeśli nie to nie musi zdawać matury od nowa ale za rok może ponownie próbować szczęścia. Jeśli zmienią mu się preferencje lub upodobania i już nie chce być stomatologiem ale woli zostać muzykoznawcą to może przysiąść fałdów i przygotować się do egzaminu o zupełnie innym profilu. Teraz trzeba ponownie zdawać maturę o innym profilu.

Drogie to i niewydolne.

Dla mnie bzdet.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

(...)

Ps. Secesjonisto, ja także nie mam tego ubezpieczenia.

Baa, tylko, że moje pytanie o ubezpieczenie tyczyło się pewnego fragmentu z posta Bruno:

(...)

Kiedyś byłem zwolennikiem bezpłatności nauczania na każdym poziomie edukacji, traktując to jako środek wyrównania szans. W obecnej sytuacji wyjście widzę w totalnej prywatyzacji uczelni, ich całkowitej swobodzie polityki kadrowej (niech wykłada i licencjat, czy magister, jeżeli jest dobry, a nie "święta krowa", której nie można ruszyć, bo jest potrzebna do minimum kadrowego) i w swobodzie doboru studentów (czyli - jeżeli uczelnia chce, to niech wprowadza egzaminy). To już chyba lepsze, niż dzisiejszy świat fikcji, w której za studia płacą rzeczywiście często ubodzy, a nasze uczelnie na świecie i tak się nie liczą. A tak dobry, może będzie "kasował" więcej, za wykształcenie gwarantujące zdobycie pracy. I opłaci się być tym dobrym.

Skądinąd i dziś widzę, że prywatne uczelnie często szybciej reagują na "potrzeby rynku".

(...)

secesjonista siedzi sobie spokojnie w fotelu, a tu taka fraza u Bruno!

Omal się nie wykopyrtnąłem, stąd pytanie o ubezpieczenie - bo gdybym sobie coś uszkodził to ewidentnie byłaby to wina Bruno.

Warto jednak było pozostać na forum by coś takiego przeczytać.

:B):

Co do matury - to jednak bym jej nie likwidował, acz obecny system punktowy rzeczywiście jest ułomny, a w sumie nic nie daje, a ponowne zdawanie matury tylko po to by uzyskać punkty z odpowiednich przedmiotów - to już kuriozum.

A za egzaminami, ew. pozostawieniem to w gestii uczelni - jestem, jak najbardziej: za.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Tomasz N   

Ja tu widzę też insze urocze frazy:

Czyli - ani rybka, ani akwarium.

Jakbyś się nie obracał, i tak rzyć z tyłu.

To ostatnie dedykuję Smokowi i jego ironii z nienacka.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
jancet   

Przecież "reforma formy jest formą reformy". Każdy biurokrata to wie.

Ja twierdzę, że potrzebujemy elastycznego systemu w którym ludzie mogą szybko reagować na powstałą sytuację. Obecny jest sztywny niczym znany i lubiany (nie przez wszystkich) "Pal Azji".

Gregski, uważając cię za człowieka rozsądnego, mam nieprzepartą nadzieję, że pisząc o "obecnym" systemie - przynajmniej w odniesieniu do szkolnictwa wyższego - doskonale wiesz, że nie wiesz, o czym mówisz. Bowiem nikt rozsądny nie może rozsądnie powiedzieć, że wie, jaki jest aktualny system kształcenia na poziomie wyższym.

18 kwietnia 2002 roku wprowadzono obowiązujące na wyższych uczelniach "standardy nauczania". Nader rygorystyczne, w zasadzie uniemożliwiające jakąkolwiek indywidualizację kształcenia na uczelniach, w tym prowadzenie rozsądnie zakrojonych specjalności na studiach licencjackich i inżynierskich. Teoretycznie powinny obowiązywać od 1 października 2003 dla nowo przyjmowanych studentów, z tym że było to niemożliwe. Rozporządzenie opublikowano w maju, pod koniec czerwca nauczyciele akademiccy idą na wakacje i przedyskutować i uchwalić nowych planów studiów w tym czasie się zwyczajnie nie da. Faktycznie weszły w październiku 2003 roku.

W tym czasie szeroko toczyła się dyskusja o nowym kształcie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nowych standardach kształcenia. Nowa ustawa weszła w lipcu 2005 roku, ale nowe standardy dopiero w lipcu 2007 roku. Przez kolejne dwa lata obowiązywały stare "standardy nauczania", niespójne z aktualnie obowiązującym, nowym "Prawem o szkolnictwie wyższym".

Nowe standardy ogłoszono w 2007 roku, tym razem pobijając już coś w rodzaju rekordu absurdu, bowiem opublikowano je w sierpniu, a miały obowiązywać od 1 października 2007. Wtedy już chyba nikt się nie przejął, faktycznie wprowadzono je od 1.10.2008.

Już wtedy wiadomo było, że długo się nie utrzymają, bo wkrótce wejdą "efekty kształcenia". No i te faktycznie weszły w 2011 roku, tu przynajmniej z przyzwoitym vacatio legis, bo uczelnie zostały zobowiązane do ich wprowadzenia dla I roku studiów od roku ak. 2012/2013. Co się udało, albo i nie.

Reasumując - kolejne, fundamentalne przepisy, kształtujące plany studiów były ustalane w latach: 2002, 2007 i 2011, faktycznie wchodząc w życie w następnym roku akademickim. Wszystkie te zmiany były wprowadzane ponoć w trosce o to, jak absolwent będzie dawał sobie radę na rynku pracy.

Tylko, że ktoś, kto podjął studia od października 2003 roku (zgodnie ze standardem nauczania z 2002) dyplom licencjata mógł zdobyć najwcześniej we wrześniu 2006, inżyniera - w marcu 2007, a magistra - we wrześniu 2008. Na ocenę, jak oni sobie radzą na rynku pracy należałoby poczekać co najmniej do 2009 roku. W 2009 roku studia odbywały się wg diametralnie innych standardów kształcenia z 2007 roku).

Jednak ci studenci, którzy w 2008 roku podjęli studia zgodne z owym standardem kształcenia, kończąc je w regulaminowym, najwcześniejszym możliwym terminie: 2011 (licencjat), 2012 (inżynier) i 2013 (magister), czynili to w czasie, kiedy już wprowadzono nowe "efekty kształcenia".

Wprowadzono je ponoć dlatego, że absolwenci dotychczasowego systemu - których jeszcze nie było - źle sobie radzili na rynku pracy.

Co więcej - zanim jeszcze wdrożono nowe "efekty kształcenia", już wszczęto dyskusję nad kolejną, fundamentalną zmianą w ustawie o szkolnictwie wyższym, która - zaś by nie - zmusi do wniesienia kolejnych zmian w planach studiów. Powód jak zwykle - bo absolwenci sobie źle radzą na rynku pracy.

Tyle że dzisiejsi absolwenci studiów magisterskich - bez względu na to, jak sobie radzą na rynku pracy - studiowali przeważnie wg standardów z 2002 roku.

No więc jaki jest aktualny system kształcenia na studiach wyższych? Ten z 2002 roku, wg którego studiowali poszukujący dziś pracy magistrowie? Czy ten z 2007 roku, który obejmuje już od roku - dwóch inżynierów i licencjatów, ale pierwszych magistrów wypuścił dopiero jesienią 2013? Czy ten wg którego mamy studiować dziś?

Edytowane przez jancet

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Tomasz N   

Ciekawe. A ja myślałem, że wszystko co istotne rozgrywa się na styku Mistrz-uczeń, profesor-student. Może po prostu nie ma Mistrzów ?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.