Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/

Rekomendowane odpowiedzi

P@blo   

Przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego rosyjska instytucja przekazała rosyjskim nauczycielom wytyczne, jak teraz powinni uczyć dzieci historii.Teraz w szkołach w Rosji uczniowie będą się dowiadywać, że rzeczywiście polscy oficerowie w Katyniu zostali zamordowani przez komunistyczne NKWD, ale - jak od nowego roku szkolnego mają uczyć nauczyciele - było to w pełni uzasadnione.nauczyciele mają wyjaśniać rosyjskim dzieciom, że zbrodnia na prawie 20 tysiącach polskich jeńców "była odpowiedzią na zagładę wielu tysięcy czerwonoarmistów w niewoli polskiej po wojnie 1920 roku, inicjatorem której był nie ZSRR, lecz Polska".Czystki Stalina, podczas których komuniści wymordowali miliony ludzi to nic innego, jak tylko "efektywne działania" przywódcy szykującego kraj do wojny - głosi kolejne zalecenie dla rosyjskich nauczycieli historii.

Gdzie w tym wszystkim sprawiedliwosc?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
FSO   

Witam;

pablo: to się nazywa rosyjska polityka historyczna względem wydarzeń z lat minionych. U nas jest podobnie z tym, że jej poziom i inteligencja tj rosyjskiej do pięt nie dorasta... a czasem nawet do paznokci. Liczba jeńców bolszewickich w obozie Tucholskim, zalożonym początkowo przez Niemców dla kilkuset osób sięgnęła w '21 r ok 10 - 11 tysięcy, liczba zmarłych jeńców bolszewickich za rozmaite choroby typu dur, tyfus i in. sięgnęła ok 1900 - 2000 uwięzionych. Poza tym wsystkim sami jeńcy nie byli traktowani super poprawnie. Problem rodzi się w momencie kiedy ktoś mając coś na sumieniu krzyczy że on jak ta lelija a ten drugi to taki szwaeccharakter że głowa mała. Z rosyjskiej polityki względem katynia nie należy się wyśmiewać tylko zrozumieć i wyciągnąć z niej wnioski.

pozdr

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
P@blo   

Fso:czy dobrze Cię rozumiem:próbujesz Katyń usprawiedliwić obozem Tucholskim?Gdy Gorbaczow przyznał,że winę za Katyń ponosi NKWD,Rosja bronila sie podając zawyżone liczby sowieckich ofiar obozów w Polsce.pzdr

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
FSO   

Witam;

ja wcale nie próbuję pisać na zasadzię, że Katyń byl dlatego, że jakieś dwadzieścia kilka lat wcześniej myśmy urządzili tym bolszewikom Tucholę. Stwierdzilem dwa fakty: że rosyjska polityka historyczna [wedle naszej nomenklatury] jest, w porównaniu z naszą, rewelacyjna; oraz to, że my zachowujemy się jak póglówki w tej kwestii.

To, że Polska jako rząd czy politycy krzyczy, że warunkiem normalnych stosunków z ZSRR jest zalatwienie sprawy Katynia jest lekkim nieporozumieniem, gdyż równie dużo za uszami mamy my i to w kwestiach narodowościowych i wojskowych i religijnych. Znacznie lepiej najpierw rozwinąć niezle kontakty gospodarcze i polityczne i dopiero potem zacząć "krzyczeć" o tym co bylo [Katyń], nie zapominając o tym, że także u nas są groby radzieckich saldatów, którzy ginęli i walczyli. Takim należy się szacunek, zadbanie o ich groby i w końcu świeczka i zaduma raz dwa razy w roku. To wszystko obejmuje także dbanie o te śliczne tanki które są symbolami tych cmentarzy [patrz: Wroclaw], czy innych gwiazd nad bramami. Nie możemy także zapominać, że i u nas byly obozu dla jeńców wojennych w Tucholi i in.

Dopóki my, jako politycy, my jako Polska w kontaktach z ZSRR będziemy kretyńsko machać flagami i krzyczeć "Katyń", tak dlugo będą pojawiać się takie ciekawe informacje jak ta o której pisaleś.

pozdr

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Wiadomo - chodziło o kwestie polityczne, formalnie MCK oparł się na treści memorandum z dnia 12.IX.1939 r uznając, że stroną zainteresowaną jest również ZSRR stąd musi on wystąpić do MCK z analogiczną prośbą jak zrobił to ks. Radziwiłła (17 kwietnia) wręczając polskie pismo Ruegerowi i jak to zrobił wcześniej Niemiecki Czerwony Krzyż (16 kwietnia).

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Accepted   

Dziś znowu ta ziemia zapragnęła polskiej krwi, zginął prezydent, dowódcy sił zbrojnych, prezydent polski na uchodzctwie, szef NBP, IPN, kandydat na prezydenta z SLD, osoby reprezentujące wszystkie partię w kraju...

Koszmarna tragedia, - jednocześnie wkurza mnie niekompetencja planowania logistycznego w kraju, jednym samolotem tak wiele ważnych dla kraju ludzi... Ale te emocje negatywne to w innym czasie.... Piszę tu, bo dziś miały być uroczystości dotyczące Katynia... a jest katastrofa w Smoleńsku...

Kondolencje ślę wszystkim rodzinom ofiar katastrofy lotniczej...

Pozdrawiam, Michał

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Witam;

pablo: to się nazywa rosyjska polityka historyczna względem wydarzeń z lat minionych. U nas jest podobnie z tym, że jej poziom i inteligencja tj rosyjskiej do pięt nie dorasta... a czasem nawet do paznokci. Liczba jeńców bolszewickich w obozie Tucholskim, zalożonym początkowo przez Niemców dla kilkuset osób sięgnęła w '21 r ok 10 - 11 tysięcy, liczba zmarłych jeńców bolszewickich za rozmaite choroby typu dur, tyfus i in. sięgnęła ok 1900 - 2000 uwięzionych. Poza tym wsystkim sami jeńcy nie byli traktowani super poprawnie. Problem rodzi się w momencie kiedy ktoś mając coś na sumieniu krzyczy że on jak ta lelija a ten drugi to taki szwaeccharakter że głowa mała. Z rosyjskiej polityki względem katynia nie należy się wyśmiewać tylko zrozumieć i wyciągnąć z niej wnioski.

pozdr

Czegoś tu nie rozumiem...

Możesz wyjaśnić na czym polega ta rewelacyjność?

Bo ja to widzę tak:

Próba zrzucenia winy na innych.

Kłamanie.

Kłamanie.

Zaprzeczanie.

Kłamanie.

Zaprzeczanie.

Bagatelizowanie.

Kłamanie.

Szukanie usprawiedliwienia dla swych poczynań.

Przyznanie.

Naprawdę uważasz, że wieloletnie kłamstwa to rewelacyjna polityka historyczna?

Próba usprawiedliwienia jednej tragedii drugą to to rewelacyjna polityka historyczna?

Mamy się od nich tego uczyć???

Tak ma wyglądać historia w polskich szkołach?

I my

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Kłamliwy Raport Burdenki

Komunikat Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim jeńców wojennych – oficerów polskich.

Na mocy postanowienia Nadzwyczajnej Komisji Państwowej do ustalenia i zbadania zbrodni niemieckich najeźdźców i ich wspólników została powołana Komisja Specjalna do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim (w pobliżu Smoleńska) jeńców wojennych – polskich oficerów.

W skład komisji weszli: członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członek Akademii Nauk N. Burdenko (przewodniczący); członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członek Akademii Nauk Aleksy Tołstoj; członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej Metropolita Mikołaj; przewodniczący Komitetu Wszechsłowiańskiego generał-lejtnant A. Gundorow; przewodniczący Komitetu Wykonawczego Związku Towarzystw Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca S. Kolesnikow; Ludowy Komisarz Oświaty RFSRR, członek Akademii Nauk W. Potiomkin; szef Służby Sanitarnej Armii Czerwonej generał-pułkownik E. Smirnow; przewodniczący Smoleńskiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego R. Mielnikow.

Celem wykonania zleconego jej zadania Komisja powołała do udziału w swej pracy następujących biegłych sądowo-lekarskich: głównego rzeczoznawcę sądowo-lekarskiego Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, dyrektora Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej W. Prozorowskiego, profesora medycyny sądowej 2. Moskiewskiego Uniwersytetu Medycznego, dra medycyny W. Smolianinowa, starszego pracownika naukowego Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR P. Siemienowskiego, starszego pracownika naukowego Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR docenta M. Szwajkową, naczelnego lekarza-patologa frontu majora służby sanitarnej, profesora D. Wyropajewa.

Komisja Specjalna dysponowała obszernym materiałem, przedłożonym przez członka Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członka Akademii Nauk N. Burdenkę, jego współpracowników i biegłych sądowo-lekarskich, którzy przybyli do Smoleńska 26 września 1943 r. natychmiast po wyzwoleniu tego miasta i przeprowadzili wstępne śledztwo oraz zbadali okoliczności wszystkich dokonanych przez Niemców zbrodni.

Komisja Specjalna sprawdziła i ustaliła na miejscu, że na szosie Witebskiej, w pobliżu lasu Katyńskiego, 15 km od Smoleńska, w miejscowości zwanej „Kozie Góry”, w odległości 200 m od szosy, na południowy zachód w kierunku Dniepru, znajdują się groby, w których zakopani są jeńcy wojenni – Polacy, rozstrzelani przez okupantów niemieckich.

Z polecenia Komisji Specjalnej i w obecności wszystkich członków Komisji Specjalnej oraz biegłych sądowo-lekarskich groby zostały rozkopane. W grobach wykryto wielką ilość zwłok w polskich mundurach wojskowych. Ogólna liczba zwłok według obliczeń biegłych sądowo-lekarskich sięga 11 tys.

Biegli sądowo-lekarscy dokonali szczegółowego zbadania wydobytych zwłok oraz dokumentów i dowodów rzeczowych, które znaleziono przy trupach i w grobach.

Jednocześnie z rozkopaniem grobów i zbadaniem zwłok Komisja Specjalna przesłuchała wielu świadków spośród ludności miejscowej, których zeznania ustalają ściśle czas i okoliczności zbrodni, dokonanych przez okupantów niemieckich.

Z zeznań świadków wynika co następuje:

Las Katyński

Z dawien dawna las Katyński był ulubionym miejscem, w którym ludność Smoleńska zwykła była szukać odpoczynku w dni świąteczne. Ludność okoliczna pasała w lesie Katyńskim bydło i zbierała tam opał. Żadnych zakazów ani ograniczeń wstępu do lasu Katyńskiego nie było.

Taki stan rzeczy w lesie Katyńskim trwał aż do wojny. Jeszcze latem 1941 r. w lesie tym znajdował się obóz pionierski Przemysłowej Kasy Ubezpieczeń Społecznych, który został zlikwidowany dopiero w lipcu 1941 r.

Po zajęciu Smoleńska przez okupantów niemieckich, w lesie Katyńskim wprowadzono zupełnie inne porządki. Lasu pilnowały wzmocnione posterunki, w wielu miejscach pojawiły się napisy uprzedzające, że osoby wchodzące do lasu bez specjalnej przepustki zostaną rozstrzelane na miejscu.

Szczególnie surowo pilnowano tej części lasu Katyńskiego, którą nazywano „Kozie Góry”, oraz terytorium nad brzegiem Dniepru, gdzie w odległości 700 m od wykrytych mogił jeńców wojennych – Polaków, znajdowała się willa – dom wypoczynkowy Smoleńskiego Urzędu Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Po przyjściu Niemców w willi tej rozmieścił się urząd niemiecki, który nazywał się: „Sztab 537 batalionu roboczego”.

Jeńcy wojenni – Polacy w okolicach Smoleńska

Komisja Specjalna stwierdziła, że przed zajęciem Smoleńska przez okupantów niemieckich, jeńcy wojenni – polscy oficerowie i żołnierze pracowali w zachodnich rejonach obwodu przy budowie i naprawie szos. Jeńcy wojenni – Polacy byli rozmieszczeni w trzech obozach specjalnych, zwanych: obóz nr 1-ON, nr 2-ON, nr 3-ON, w odległości od 25 do 45 km na zachód od Smoleńska.

Zeznania świadków i dokumenty stwierdzają, że po rozpoczęciu działań wojennych wskutek wytworzonej sytuacji nie można było we właściwym czasie ewakuować obozów i wszyscy jeńcy wojenni – Polacy, jak również część straży i pracowników obozów, dostali się do niewoli niemieckiej.

Przesłuchany przez Komisję Specjalną b. komendant obozu nr 1-ON – major państwowej służby bezpieczeństwa W. Wietosznikow zeznał:

„...Czekałem na rozkaz zlikwidowania obozu, ale łączność ze Smoleńskiem została przerwana. Wtedy wyjechałem do Smoleńska wraz z kilkoma współpracownikami, żeby wyjaśnić sytuację. W Smoleńsku zastałem napiętą sytuację. Zwróciłem się do naczelnika ruchu smoleńskiego odcinka Kolei Zachodniej tow. Iwanowa z prośbą, aby przydzielił obozowi wagony dla przewiezienia jeńców wojennych – Polaków. Ale tow. Iwanow odpowiedział, że nie mogę liczyć na otrzymanie wagonów. Usiłowałem również skomunikować się z Moskwą, aby otrzymać zezwolenie na wyruszenie pieszo, ale to mi się nie udało.

W tym czasie Smoleńsk był już odcięty od obozu przez Niemców i co się stało z jeńcami wojennymi – Polakami i z pozostałą w obozie strażą – nie wiem”.

Inżynier S. Iwanow, który zastępował w lipcu 1941 r. naczelnika ruchu smoleńskiego odcinka Kolei Zachodniej zeznał przed Komisją Specjalną:

„Zwróciła się do mnie, do wydziału ruchu, administracja obozów dla jeńców wojennych – Polaków, żeby otrzymać wagony dla transportu Polaków, ale wolnych wagonów nie mieliśmy. Oprócz tego nie mogliśmy wysłać wagonów na odcinek Gusino, gdzie było najwięcej jeńców wojennych – Polaków, gdyż droga ta była już ostrzeliwana. Nie mogliśmy dlatego wykonać prośby administracji obozów. Wobec tego jeńcy wojenni – Polacy zostali w obozie wojennym w obwodzie smoleńskim”.

Obecność jeńców wojennych – Polaków w obozach obwodu smoleńskiego potwierdzają zeznania wielu świadków, którzy widzieli tych Polaków w pobliżu Smoleńska podczas pierwszych miesięcy okupacji, do września 1941 r. włącznie.

Świadek Saszniewa Maria Aleksandrowna, nauczycielka szkoły początkowej we wsi Zieńkowo opowiedziała Komisji Specjalnej, że w sierpniu 1941 roku ukryła w swoim domu we wsi Zieńkowo jeńca wojennego – Polaka, który uciekł z obozu:

„...Polak był w polskim mundurze wojskowym, który od razu poznałam, ponieważ w ciągu 1940-41 roku widziałam na szosie grupy jeńców wojennych – Polaków, którzy pod eskortą wykonywali jakieś roboty na szosie... Polak zainteresował mnie dlatego, że – jak się okazało – przed powołaniem do wojska był w Polsce nauczycielem w szkole powszechnej. Ponieważ sama ukończyłam technikum pedagogiczne i zamierzałam zostać nauczycielką, wdałam się z nim w rozmowę. Opowiedział mi, że ukończył w Polsce seminarium nauczycielskie, następnie uczył się w jakiejś szkole wojskowej i był podporucznikiem rezerwy. Na początku działań wojennych między Polską a Niemcami został powołany do czynnej służby, znajdował się w Brześciu Litewskim, gdzie został wzięty do niewoli przez Armię Czerwoną... Przeszło rok znajdował się w obozie pod Smoleńskiem.

Kiedy przyszli Niemcy, zajęli oni polski obóz i zaprowadzili w nim okrutny reżym. Niemcy nie uważali Polaków za ludzi, gnębili ich wszelkimi sposobami i znęcali się nad nimi. Były wypadki rozstrzeliwania Polaków bez żadnego powodu. Wtedy postanowił on uciec. Opowiadając o sobie, powiedział, że żona jego też jest nauczycielką, że ma dwóch braci i dwie siostry...”

Odchodząc nazajutrz, Polak wymienił swoje nazwisko, Saszniewa zanotowała je w książce. W książce przedstawionej Komisji Specjalnej przez Saszniewą – „Zajęcia praktyczne z przyrodoznawstwa” Jagodowskiego – na ostatniej stronie znajduje się notatka: „Łojek Józef i Zofia. Zamość. Ulica Ogrodowa nr 25”.

W opublikowanych przez Niemców wykazach Łojek Józef, porucznik, figuruje pod numerem 3796 jako rozstrzelany w „Kozich Górach” w lesie Katyńskim wiosną roku 1940. Z informacji niemieckich wynika zatem, że Łojek Józef został rozstrzelany na rok przedtem, nim widziała go świadek Saszniewa.

Świadek N. Danilenkow, chłop z kołchozu „Krasnaja Zaria” gminy katyńskiej, zeznał:

„W roku 1941, w sierpniu-wrześniu, kiedy przyszli Niemcy, spotykałem Polaków, pracujących na szosie grupami po 15-20 osób”.

Takie same zeznania złożyli świadkowie: Sołdatienkow – b. sołtys wsi Borok, A. Kołaczew – lekarz ze Smoleńska, A. Ogłoblin – duchowny, T. Sergiejew – majster drogowy, P. Smiriagin – inżynier, A. Moskowska – mieszkanka m. Smoleńska, A. Aleksiejew – przewodniczący kołchozu we wsi Borok, I. Kucew – technik-hydraulik, W. Gorodecki – duchowny, A. Baziekina – buchalterka, E. Wietrowa – nauczycielka, I. Sawwatiejew – dyżurny stacji Gniezdowo i inni.

Obławy na jeńców wojennych – Polaków

Obecność jeńców wojennych – Polaków jesienią roku 1941 w okolicy Smoleńska potwierdza również fakt przeprowadzania przez Niemców licznych obław na tych jeńców wojennych, którzy uciekli z obozów.

Świadek I. Kartoszkin, cieśla, zeznał:

„Jesienią 1941 roku Niemcy szukali jeńców wojennych – Polaków nie tylko w lasach, lecz używano również policji do nocnych rewizji we wsiach”.

B. sołtys wsi Nowe Batieki – M. Zacharow zeznał, że jesienią 1941 roku Niemcy dokładnie „przetrsząsali” wsie i lasy w poszukiwaniu jeńców wojennych – Polaków.

Świadek N. Danilenkow, chłop z kołchozu „Krasnaja Zaria”, zeznał:

„Przeprowadzano u nas specjalne obławy w poszukiwaniu jeńców wojennych – Polaków, którzy uciekli z obozu. Takie rewizje odbyły się dwa lub trzy razy w moim domu. Po jednej z rewizji zapytałem sołtysa Konstantego Siergejewa, kogo szukają w naszej wsi. Siergejew powiedział, że otrzymano rozkaz komendantury niemieckiej, aby we wszystkich bez wyjątku domach przeprowadzić rewizję, ponieważ w naszej wsi ukrywają się jeńcy wojenni – Polacy, którzy uciekli z obozu. Po pewnym czasie rewizje ustały”.

Świadek T. Fatkow, kołchoźnik, zeznał:

„Obławy w poszukiwaniu jeńców – Polaków przeprowadzono kilkakrotnie. Było to w sierpniu-wrześniu 1941 r. Po wrześniu 1941 r. takie obławy ustały i więcej już nikt nie widział jeńców wojennych – Polaków”.

Rozstrzeliwanie jeńców wojennych – Polaków

Wspomniany wyżej „Sztab 537 batalionu roboczego”, który mieścił się w willi w „Kozich Górach”, żadnych robót budowlanych nie prowadził. Działalność jego była ściśle zakonspirowana.

O tym, czym się ten „Sztab” zajmował w rzeczywistości, zeznało wielu świadków m.in. świadkowie: A. Aleksiejewa, O. Michajłowa i Z. Konachowska – mieszkanki wsi Borok gminy katyńskiej.

Na mocy rozporządzenia niemieckiego komendanta osady Katyń sołtys wsi Borok, W. Sołdatienkow, skierował je do wspomnianej willi do pracy, która miała polegać na obsługiwaniu personelu „Sztabu”.

Gdy przybyły do „Kozich Gór”, zakomunikowano im, za pośrednictwem tłumacza, o szeregu ograniczeń: zabroniono im w ogóle opuszczać teren willi i chodzić do lasu, wchodzić do pokojów willi bez wezwania i bez asysty żołnierzy niemieckich, pozostawać na terenie willi w porze nocnej. Przychodzić do pracy i wracać do domu wolno im było tylko ściśle określoną drogą i tylko w asyście żołnierzy.

Uprzedził o tym Aleksiejewą, Michajłową i Konachowską – za pośrednictwem tłumacza – sam naczelnik niemieckiego urzędu, oberst-leutnant Arnes, który w tym celu wzywał je do siebie, każdą z osobna.

O personelu „Sztabu” A. Aleksiejewa zeznała:

„W willi w <<Kozich Górach>> znajdowało się stale około 30 Niemców, dowódcą ich był oberst-leutnant Arnes, adiutantem jego oberleutnant Rex. Był tam również leutnant Hott, wachmistrz Luehmert, podoficer gospodarczy Rose, jego pomocnik Isike, oberfeldfebel Grenewsky, który zarządzał elektrownią, fotograf – obergefreiter, którego nazwiska nie pamiętam, tłumacz – Niemiec nadwołżański, któremu na imię było zdaje się Johann, ale nazywaliśmy go Iwanem, kucharz – Niemiec Gustaw i szereg innych, których nazwiska i imiona nie są mi znane”.

Wkrótce po przystąpieniu do pracy Aleksiejewa, Michajłowa i Konachowska zauważyły, że na terenie willi Niemcy zajmują się „jakimiś ciemnymi sprawami”.

A. Aleksiejewa zeznała:

„...Tłumacz Johann ostrzegał nas kilkakrotnie w imieniu Arnesa, że mamy <<trzymać język za zębami>> i nie gadać o tym, co widzimy i słyszymy na terenie willi. Poza tym z całego szeregu okoliczności domyślałam się, że w tej willi Niemcy zajmują się jakimiś ciemnymi sprawami...

W końcu sierpnia i przez większą część września 1941 roku do willi w <<Kozich Górach>> niemal codziennie przyjeżdżało po kilka samochodów ciężarowych.

Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, później jednak zauważyłam, że samochody te, ilekroć wjeżdżały na teren willi, uprzednio na pół godziny, a czasem nawet na całą godzinę zatrzymywały się gdzieś na drodze polnej, prowadzącej od szosy do willi. Wywnioskowałam to z tego, że warkot samochodów w jakiś czas po wjeździe ich na teren willi cichł. Z chwilą, gdy ustawał warkot samochodów, zaczynały rozlegać się pojedyncze strzały. Strzały następowały jeden po drugim, w krótkich, lecz mniej więcej równych odstępach czasu. Potem strzały milkły i samochody zajeżdżały przed willę.

Z samochodów wysiadali niemieccy żołnierze i podoficerowie. Rozmawiając hałaśliwie między sobą szli do łaźni aby się umyć, po czym urządzali pijatyki. W łaźni w te dni zawsze palono w piecu.

W dni, kiedy przyjeżdżały samochody, do willi przybywali dodatkowo żołnierze z jakiegoś niemieckiego oddziału wojskowego. Wstawiano dla nich specjalne łóżka w pomieszczeniu kantyny żołnierskiej, urządzonej w jednej z sal willi. W dni te w kuchni gotowano wielką ilość obiadów, a do stołu podawano podwójną porcję napojów alkoholowych.

Na krótko przed przybyciem samochodów na teren willi żołnierze ci szli z bronią do lasu, zapewne do miejsca postoju samochodów, gdyż po upływie pół godziny lub po godzinie wracali tymi samochodami z żołnierzami, którzy stale mieszkali w willi.

Prawdopodobnie nie obserwowałabym i nie zauważyłabym jak cichnie i znów rozlega się warkot przybywających na teren willi samochodów, gdyby nie to, że za każdym razem, kiedy przyjeżdżały samochody, nas (mnie, Konachowską i Michajłową) zapędzano do kuchni, jeżeli znajdowałyśmy się w tym czasie na dworze koło willi, albo też nie wypuszczano z kuchni, jeżeli znajdowałyśmy się w niej.

Okoliczność ta, a także i to, że kilka razy zauważyłam ślady świeżej krwi na odzieży dwóch gefreitrów, sprawiła, że zaczęłam przyglądać się uważnie temu, co się dzieje na terenie willi. Wówczas to zauważyłam dziwne przerwy w ruchu samochodów, ich postoje w lesie. Zauważyłam również, że ślady krwi były zawsze na odzieży tych samych ludzi – dwóch gefreitrów. Jeden z nich był wysoki, rudy, drugi – średniego wzrostu, blondyn.

Z tego wszystkiego wywnioskowałam, że Niemcy przywozili w samochodach ludzi i ludzi tych rozstrzeliwali. Domyślałam się nawet mniej więcej, gdzie się to odbywało, gdyż nieopodal drogi wiodącej do willi widziałam w kilku miejscach świeżo usypaną ziemię. Powierzchnia tej świeżo usypanej ziemi stawała się z każdym dniem większa. Z biegiem czasu ziemia w tych miejscach przybrała zwykły wygląd”.

Na pytania Komisji Specjalnej, jakich to ludzi rozstrzeliwano w lesie, w pobliżu willi, Aleksiejewa odpowiedziała, że rozstrzeliwano jeńców wojennych – Polaków i na potwierdzenie swych słów opowiedziała, co następuje:

„Zdarzały się dni, kiedy samochody do willi nie przyjeżdżały, żołnierze zaś wychodzili z willi do lasu, skąd dobiegały częste pojedyncze strzały. Po powrocie żołnierze, jak zwykle, szli do łaźni, a potem upijali się.

Zdarzył się jeszcze taki wypadek. Pewnego razu zostałam w willi nieco dłużej niż zwykle. Michajłowa i Konachowska już poszły. Nie skończyłam jeszcze pracy, dla wykonania której zostałam, gdy nagle przyszedł żołnierz i powiedział, że mogę sobie iść. Powołał się przy tym na rozkaz Rosego. Ten sam żołnierz odprowadził mnie do szosy.

Kiedy przeszłam szosą 150-200 m od zakrętu wiodącego do willi, zobaczyłam idącą grupę jeńców wojennych – Polaków, ze 30 ludzi, pod wzmocnionym konwojem Niemców. Wiedziałam, że są to Polacy, ponieważ jeszcze przed rozpoczęciem wojny, jak również w jakiś czas po przyjściu Niemców, spotykałam na szosie jeńców wojennych – Polaków noszących takie same mundury i charakterystyczne czworokątne czapki.

Przystanęłam na skraju drogi, żeby zobaczyć dokąd ich prowadzą i przekonałam się, że skręcili na drogę prowadzącą do naszej willi w <<Kozich Górach>>. Ponieważ w tym czasie obserwowałam uważnie wszystko, co się dzieje w willi, zainteresowałam się tym faktem, cofnęłam się kilka kroków, schowałam się w krzakach przy drodze i czekałam. Po upływie jakichś 20-30 minut usłyszałam charakterystyczne, znane mi już pojedyncze strzały. Wówczas wszystko zrozumiałam i poszłam do domu.

Z faktu tego wywnioskowałam również, że Niemcy rozstrzeliwali Polaków, jak widać, nie tylko w ciągu dnia, kiedy pracowałyśmy w willi, ale i w nocy, w czasie naszej nieobecności. Stało się to dla mnie wówczas jasne również i dlatego, że przypomniałam sobie wypadki, kiedy wszyscy zamieszkujący willę oficerowie i żołnierze, z wyjątkiem wartowników, wstawali późno, o jakiejś 12 w południe.

Kilka razy o przybyciu Polaków do <<Kozich Gór>> domyślałyśmy się z napiętej atmosfery, jaka panowała wówczas w willi... Wszyscy oficerowie wychodzili wówczas z willi, w budynku pozostawało tylko kilku wartowników, wachmistrz zaś nieustannie kontrolował posterunki przez telefon...”

O. Michajłowa zeznała:

„We wrześniu 1941 roku w lesie <<Kozie Góry>> bardzo często rozlegała się strzelanina, Początkowo nie zwracałam uwagi na zajeżdżające przed naszą willę samochody ciężarowe, kryte z boków i z góry, pomalowane na zielono i konwojowane zawsze przez podoficerów. Później zauważyłam, że samochody te nigdy nie zajeżdżają do naszego garażu ani też nigdy się ich nie wyładowuje. Te samochody ciężarowe przyjeżdżały bardzo często, zwłaszcza we wrześniu 1941 roku.

Spośród podoficerów, którzy zawsze siedzieli w szoferkach obok kierowców, zwróciłam uwagę na jednego wysokiego o bladej twarzy i rudych włosach. Kiedy samochody te zajeżdżały przed willę, wszyscy podoficerowie jak na komendę szli do łaźni i długo się tam myli, potem upijali się na zabój w willi. Pewnego razu ów wysoki rudy Niemiec wysiadł z samochodu, udał się do kuchni i poprosił o wodę. Kiedy pił ze szklanki wodę, ujrzałam krew na wyłogach prawego rękawa jego munduru”.

O. Michajłowa i Z. Konachowska widziały pewnego razu na własne oczy, jak rozstrzelano dwóch jeńców wojennych – Polaków, którzy widocznie uciekli Niemcom, a następnie zostali schwytani.

Michajłowa zeznała o tym:

„Pewnego razu ja i Konachowska, jak zwykle, pracowałyśmy w kuchni, kiedy usłyszałyśmy jakiś hałas w pobliżu willi. Wyszłyśmy z kuchni i zobaczyłyśmy dwóch jeńców wojennych – Polaków, otoczonych przez żołnierzy niemieckich, którzy tłumaczyli coś podoficerowi Rosemu. Potem przyszedł do nich oberst-leutnant Arnes i powiedział coś Rosemu. Ukryłyśmy się z boku, gdyż bałyśmy się, że Rose pobije nas za naszą ciekawość. Zauważono nas jednak i mechanik Gliniewski na znak Rosego zapędził nas do kuchni, a Polaków wyprowadzili poza obręb willi. Po upływie kilku minut usłyszałyśmy strzały. Żołnierze niemieccy, którzy niebawem wrócili, i podoficer Rose – rozmawiali o czymś z ożywieniem. Ja i Konachowska, chcąc się dowiedzieć, jak postąpili Niemcy z zatrzymanymi Polakami, znów wyszłyśmy na ulicę. Adiutant Arnesa, który jednocześnie wyszedł z willi głównymi drzwiami, zapytał o coś po niemiecku Rosego, na co ten odpowiedział również po niemiecku: <<wszystko w porządku>>. Słowa te zrozumiałam, ponieważ Niemcy często używali ich w rozmowach między sobą. Ze wszystkich tych okoliczności wywnioskowałam, że ci dwaj Polacy zostali rozstrzelani”.

Analogiczne zeznania w tej sprawie złożyła również Z. Konachowska.

Przerażone tym, co się działo na terenie willi Aleksiejewa, Michajłowa i Konachowska postanowiły pod jakimkolwiek dogodnym pretekstem porzucić pracę w willi. Skorzystały one z tego, że na początku stycznia 1942 r. obniżono im „płacę” z 9 marek do 3 marek miesięcznie i za radą Michajłowej nie przyszły do pracy. Tego samego dnia wieczorem przyjechał po nie samochód, przywieziono je do willi i za karę posadzono do karceru – Michajłową na 8 dni, a Aleksiejewą i Konachowską na 3 dni.

Po odbyciu kary zostały zwolnione z pracy.

Przez cały czas pracy w willi Aleksiejewa, Michajłowa i Konachowska obawiały się dzielić wzajemnie swymi spostrzeżeniami odnośnie tego, co dzieje się w willi. Dopiero po aresztowaniu, siedząc w karcerze, w nocy podzieliły się swymi spostrzeżeniami.

Michajłowa, przesłuchiwana 24 grudnia 1943 r., zeznała:

„Tutaj po raz pierwszy pomówiłyśmy otwarcie o tym, co się dzieje na terenie willi. Powiedziałam wszystko, co wiedziałam, okazało się jednak, że i Konachowskiej i Aleksiejewej wszystkie te fakty również były znane, ale i one, tak samo jak i ja, bały się o tym mówić. Tutaj też dowiedziałam się, że Niemcy w <<Kozich Górach>> rozstrzeliwali właśnie jeńców wojennych – Polaków, Aleksiejewa bowiem opowiedziała, że pewnego razu jesienią 1941 r., idąc z pracy, na własne oczy widziała, jak Niemcy zapędzili do lasu w <<Kozich Górach>> wielką grupę jeńców wojennych – Polaków, a potem słyszała w tym miejscu strzelaninę”.

Analogiczne zeznania w tej sprawie złożyły Aleksiejewa i Konachowska.

Aleksiejewa, Michajłowa i Konachowska skonfrontowały swe obserwacje i doszły do niezbitego wniosku, że w sierpniu i wrześniu 1941 r. w willi w <<Kozich Górach>> Niemcy rozstrzeliwali masowo jeńców wojennych – Polaków.

Zeznania Aleksiejewej potwierdza również jej ojciec – Michał Aleksiejew, któremu jeszcze w okresie swej pracy w willi jesienią 1941 r. opowiadała ona o swych obserwacjach na temat zbrodni dokonywanych przez Niemców w willi.

„Córka długo niczego mi nie mówiła – zeznał Michał Aleksiejew – tylko kiedy przychodziła do domu, żaliła się, że praca w willi przeraża ją i że nie wie, jak się ma stamtąd wyrwać. Kiedy ją pytałem, co ją przeraża, mówiła, że w lesie bardzo często słychać strzelaninę. Pewnego razu, powróciwszy do domu, opowiedziała mi w tajemnicy, że w lesie <<Kozie Góry>> Niemcy rozstrzeliwują Polaków. Kiedy mi to córka powiedziała, nakazałem jej stanowczo, żeby nikomu więcej o tym nie mówiła, bo inaczej dowiedzą się Niemcy i ucierpi cała nasza rodzina”.

Zeznania o sprowadzeniu do „Kozich Gór” jeńców wojennych – Polaków niewielkimi grupami od 20 do 30 osób pod konwojem 5-7 żołnierzy niemieckich złożyli również inni świadkowie, badani przez Komisję Specjalną: P. Kisielew, chłop z chutoru „Kozie Góry”, M. Kriwoziercew – cieśla ze stacji „Krasnyj Bor” w lesie Katyńskim, S. Iwanow – b. zawiadowca stacji Gniezdowo w rejonie lasu Katyńskiego, I. Sawwatiejew – dyżurny tejże stacji, M. Aleksiejew – przewodniczący kołchozu we wsi Borok, A. Ogłoblin – duchowny cerkwi Kupryńskiej i inni.

Świadkowie ci również słyszeli strzały rozlegające się po lesie w „Kozich Górach”.

Szczególnie wielkie znaczenie, jeśli chodzi o wyjaśnienie tego, co się działo w willi w „Kozich Górach” jesienią 1941 roku, mają zeznania profesora astronomii, dyrektora Obserwatorium w Smoleńsku – B. Bazylewskiego. Na samym początku okupacji Smoleńska Niemcy zmusili przemocą prof. Bazylewskiego do objęcia stanowiska zastępcy burmistrza miasta. Burmistrzem miasta mianowany został przez Niemców adwokat B. Mieńszagin, który później ewakuował się wraz z nimi, zdrajca, cieszący się szczególnym zaufaniem dowództwa niemieckiego, w szczególności zaś komendanta Smoleńska von Schwetza.

Na początku września 1941 roku Bazylewski zwrócił się do Mieńszagina z prośbą, aby ten zabiegł u komendanta von Schwetza o zwolnienie z obozu jeńców wojennych nr 126 pedagoga Żyglińskiego. Spełniając tę prośbę Mieńszagin zwrócił się do von Schwetza, po czym zakomunikował Bazylewskiemu, że prośba jego nie może być spełniona, gdyż, jak mu oświadczył von Schwetz:

„otrzymano dyrektywę z Berlina nakazującą bezwzględne wprowadzenie jak najokrutniejszego reżymu w stosunku do jeńców wojennych i nie dopuszczającą żadnych odstępstw w tym względzie”.

„Mimo woli odpowiedziałem – zeznał świadek Bazylewski - <<Cóż może być okrutniejszego od istniejącego w obozie reżymu?>> Mieńszagin dziwnie spojrzał na mnie, nachylił się do mnie i powiedział cicho: <<Może być! Rosjanie będą przynajmniej umierali sami, ale jeńców – Polaków polecono po prostu uśmiercić>>.

<<Jakże to? Jak to należy rozumieć?>> - wykrzyknąłem.

<<Rozumieć należy w sensie dosłownym. Jest taka dyrektywa z Berlina>> - odpowiedział Mieńszagin i zaraz mnie poprosił, zaklinając mnie <<na wszystkie świętości>>, żebym nikomu o tym nie mówił...

Po jakichś dwóch tygodniach po opisanej wyżej rozmowie z Mieńszaginem, będąc znów w jego gabinecie, nie mogłem się powstrzymać i zapytałem: <<Co tam słychać o Polakach?>>. Mieńszagin zawahał się, po chwili jednak odpowiedział: <<Z nimi zrobiono już koniec. Von Schwetz powiedział mi, że rozstrzelano ich gdzieś niedaleko Smoleńska>>.

Widząc moje zdenerwowanie, Mieńszagin znów ostrzegł mnie, że sprawę tę należy zachować w jak najściślejszej tajemnicy, a następnie zaczął <<tłumaczyć>> mi linię postępowania Niemców w tej sprawie. Powiedział, że rozstrzeliwanie Polaków jest jednym z ogniw w ogólnym łańcuchu uprawianej przez Niemcy antypolskiej polityki, która uległa szczególnemu zaostrzeniu w związku z zawarciem umowy rosyjsko-polskiej”.

Bazylewski opowiedział również Komisji Specjalnej o swej rozmowie z sonderfuehrerem 7 oddziału komendantury niemieckiej Hirschfelda – Niemcem nadbałtyckim, dobrze mówiącym po rosyjsku.

„Hirschfeld oświadczył mi cynicznie, że wykazana została historycznie szkodliwość Polaków i ich niższość, przeto zmniejszenie ludności polskiej przyczyni się do użyźnienia gruntu i da możność rozszerzenia przestrzeni życiowej Niemców. W związku z tym Hirschfeld opowiadał chełpliwie, że w Polsce z inteligencji nic już nie zostało, ponieważ powywieszano ją, rozstrzelano lub osadzono w obozach”.

Zeznania Bazylewskiego potwierdza przesłuchany przez Komisję Specjalną świadek – profesor fizyki I. Jefimow, któremu Bazylewski wtedy jeszcze, jesienią 1941 roku, opowiedział o swej rozmowie z Mieńszaginem.

Dokumentarnym potwierdzeniem zeznań Bazylewskiego i Jefimowa są własnoręczne notatki Mieńszagina poczynione przezeń w swym notesie. Notes ten, zawierający niepełne 17 stron, znaleziono w aktach Zarządu Miejskiego Smoleńska po wyzwoleniu tego miasta przez Armię Czerwoną.

Fakt, że wspomniany notes należał do Mieńszagina, jak również to, że notatki pisane są jego charakterem pisma, poświadczają zarówno zeznania Bazylewskiego, który dobrze znał charakter pisma Mieńszagina, jak i ekspertyza grafologiczna.

Jak świadczą widniejące w notesie daty, treść jego odnosi się do okresu, od pierwszych dni sierpnia 1941 roku do listopada tegoż roku. Wśród różnych uwag, dotyczących spraw gospodarczych (drzewa opałowego, energii elektrycznej, handlu itp.) znajduje się szereg notatek, poczynionych przez Mieńszagina zapewne dla pamięci, jak np. instrukcje niemieckiej komendantury Smoleńska.

Notatki te całkiem wyraźnie zarysowują krąg spraw, jakimi zajmował się Zarząd Miejski jako organ wykonujący wszystkie dyrektywy dowództwa niemieckiego . Na pierwszych trzech stronicach notesu podany jest szczegółowo sposób organizacji getta żydowskiego i systemu represji, jaki ma być stosowany wobec Żydów.

Na stronicy 10, datowanej na 15 sierpnia 1941 roku, widnieje notatka: „Wszystkich zbiegłych jeńców wojennych – Polaków zatrzymywać i odprowadzać do komendantury”.

Na stronicy 15 (bez daty): „Czy krążą wśród ludności pogłoski o rozstrzeliwaniu jeńców wojennych – Polaków w Koz. Gór. (Umnow)”.

Z pierwszej notatki wynika, po pierwsze, że 15 sierpnia 1941 roku jeńcy wojenni – Polacy znajdowali się jeszcze w rejonie Smoleńska i, po drugie, że władze niemieckie aresztowały ich. Druga notatka świadczy o tym, że dowództwo niemieckie w obawie, że wieści o popełnionych przez nich zbrodniach mogą dotrzeć do ludności cywilnej, udzielało specjalnych wskazówek, mających na celu sprawdzenie tego przypuszczenia.

Umnow, wspomniany w notatce, był naczelnikiem policji rosyjskiej Smoleńska w ciągu pierwszych miesięcy okupacji.

Jak powstała niemiecka prowokacja

Zimą roku 1942-43 ogólna sytuacja zmieniła się zdecydowanie na niekorzyść Niemiec. Potęga wojskowa Związku Radzieckiego coraz bardziej wzrastała, konsolidowała się jedność między ZSRR a sojusznikami. Niemcy postanowili uciec się do prowokacji, wykorzystując w tym celu zbrodnie, popełnione przez siebie w lesie Katyńskim, i przypisując je organom władzy radzieckiej. Liczyli na to, że uda się im w ten sposób pokłócić Rosjan z Polakami i zatrzeć ślady swej zbrodni.

Duchowny wsi Kuprino rejonu smoleńskiego A. Ogłoblin zeznał:

„... Po wydarzeniach stalingradzkich, kiedy Niemcy poczuli się niepewni, zainicjowali oni tę sprawę. Wśród ludności zaczęły się rozmowy, że <<Niemcy poprawiają swoje sprawy>>”.

Przystępując do przygotowania prowokacji katyńskiej Niemcy przede wszystkim zabrali się do poszukiwania „świadków”, którzy by mogli pod wpływem namów, przekupienia lub pogróżek złożyć potrzebne Niemcom zeznania.

Uwagę Niemców zwrócił mieszkający najbliżej willi „Kozie Góry” w swoim chutorze chłop Kisielew Parfien Gawriłowicz, urodzony w 1870 r. Kisielewa wezwano do gestapo jeszcze w końcu 1942 r. i, grożąc represjami, zażądano, aby złożył fałszywe zeznania, jakoby wiedział, że na wiosnę roku 1940 bolszewicy rozstrzelali jeńców wojennych – Polaków na terenie willi urzędu Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych w „Kozich Górach”.

Kisielew w tej sprawie zeznał:

„Jesienią roku 1942 przyszło do mego domu dwóch policjantów i kazało mi udać się do gestapo na stację Gniezdowo. Tego samego dnia poszedłem do gestapo, które mieściło się w jednopiętrowym domu obok stacji kolejowej. W pokoju, do którego wszedłem, znajdował się niemiecki oficer i tłumacz. Oficer niemiecki zaczął mnie wypytywać za pośrednictwem tłumacza, czy dawno zamieszkuję w tym rejonie, czym się zajmuję, jaki jest mój stan materialny.

Odpowiedziałem mu, że mieszkam w chutorze w okolicy <<Kozich Gór>> od roku 1907 i pracuję na swoim gospodarstwie. O swym stanie materialnym powiedziałem, że bywa mi trudno, ponieważ sam jestem sędziwym starcem, a synowie są na wojnie.

Po krótkiej rozmowie na ten temat oficer oświadczył mi, że według posiadanych przez gestapo wiadomości funkcjonariusze Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych rozstrzelali w roku 1940 polskich oficerów w lesie Katyńskim na odcinku <<Kozich Gór>> i zapytał mnie, jakie mogę złożyć w tej sprawie zeznania. Odpowiedziałem mu, że w ogóle nigdy nie słyszałem, żeby Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych dokonywał rozstrzeliwań w <<Kozich Górach>>, zresztą, jak wytłumaczyłem oficerowi, jest to chyba niemożliwe, ponieważ <<Kozie Góry>> - to miejsce zupełnie otwarte, ludne i, gdyby tam rozstrzeliwano, to wiedziałaby o tym cała ludność pobliskich wsi.

Oficer odpowiedział mi, że mimo to muszę złożyć takie zeznanie, ponieważ jest to rzekomo fakt. Za to zeznanie obiecano mi wielkie wynagrodzenie. Oświadczyłem znowu oficerowi, że o rozstrzeliwaniach nic nie wiem i że nie mogło się to zdarzyć przed wojną w naszej miejscowości. Mimo to oficer stanowczo domagał się, abym złożył fałszywe zeznania.

Po pierwszej rozmowie, o której już zeznałem, wezwano mnie powtórnie do gestapo w lutym 1943 r. W tym czasie wiedziałem już o tym, że do gestapo wzywano również innych mieszkańców okolicznych wsi i że od nich domagano się również takich zeznań jak ode mnie.

W gestapo ten sam oficer i tłumacz, którzy mnie przesłuchiwali za pierwszym razem, zażądali znowu, abym złożył zeznania, że byłem naocznym świadkiem rozstrzeliwań oficerów polskich, dokonanych rzekomo przez Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych w roku 1940. Oświadczyłem ponownie oficerowi gestapo, że jest to kłamstwo, ponieważ przed wojną nic nie słyszałem o żadnych rozstrzeliwaniach i że fałszywych zeznań składać nie będę. Ale tłumacz nawet mnie nie wysłuchał. Wziął ze stolika napisany odręcznie dokument i odczytał go. Było w nim powiedziane, że je, Kisielew, mieszkaniec chutoru położonego w pobliżu <<Kozich Gór>>, widziałem na własne oczy, jak w roku 1940 funkcjonariusze Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych rozstrzeliwali oficerów polskich. Po odczytaniu tego dokumentu tłumacz zaproponował mi, abym to podpisał. Odmówiłem. Wtedy tłumacz zaczął mnie przymuszać wymyślaniem i pogróżkami. W końcu oświadczył: <<Albo natychmiast podpiszecie, albo was zabijemy. Wybierajcie!>>.

Uląkłszy się pogróżek podpisałem ten dokument, przypuszczając, że na tym sprawa się zakończy”.

Później, kiedy Niemcy zorganizowali zwiedzanie grobów katyńskich przez rozmaite „delegacje”, Kisielewa zmuszono, aby wystąpił przed przybyłą „polską delegacją”. Kisielew, który zapomniał treści podpisanego w gestapo protokołu, zaplątał się i w końcu odmówił wyjaśnień. Wtedy gestapo aresztowało Kisielewa i, katując go nielitościwie w przeciągu półtora miesiąca, znowu wymusiło na nim zgodę na „publiczne wystąpienie”.

Kisielew zeznał o tym:

„W rzeczywistości wyszło to inaczej. Na wiosnę roku 1943 Niemcy podali do wiadomości, że wykryli w lesie Katyńskim w okolicy <<Kozich Gór>> groby oficerów polskich, rzekomo rozstrzelane przez organa Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych w roku 1940.

Wkrótce potem przyszedł do mnie do domu tłumacz gestapo i zaprowadził mnie do lasu w rejonie <<Kozich Gór>>. Kiedyśmy wyszli z domu i zostaliśmy sami, tłumacz uprzedził mnie, że muszę teraz znajdującym się w lesie ludziom opowiedzieć z największą dokładnością wszystko, co było napisane w dokumencie, który podpisałem w gestapo.

Kiedyśmy przyszli do lasu, ujrzałem rozkopane groby i grupę nieznanych mi ludzi. Tłumacz powiedział mi, że są to <<polscy delegaci>>, którzy przyjechali w celu obejrzenia grobów. Kiedyśmy się zbliżyli do grobów, <<delegaci>> zaczęli mi zadawać po rosyjsku rozmaite pytania dotyczące rozstrzelania Polaków. Ponieważ jednak od chwili wezwania mnie do gestapo upłynął przeszło miesiąc, zapomniałem wszystkiego, co było w podpisanym przeze mnie dokumencie, i zacząłem plątać się, a w końcu powiedziałem, że nic o rozstrzelaniu oficerów polskich nie wiem. Niemiecki oficer bardzo się rozzłościł, a tłumacz brutalnie odciągnął mnie od <<delegacji>> i przepędził.

Nazajutrz rano do mojej zagrody podjechał samochód, w którym siedział oficer gestapo. Znalazłszy mnie na podwórzu oświadczył mi, że jestem aresztowany, wsadził mnie do samochodu i zawiózł do więzienia smoleńskiego. Po aresztowaniu wiele razy wzywano mnie na przesłuchanie, lecz więcej mnie bito niż przesłuchiwano. Za pierwszym razem wezwali mnie, zbili i zwymyślali, oświadczając, że ich oszukałem, potem zaprowadzono mnie z powrotem do celi.

Następnym razem powiedziano mi, że muszę oświadczyć publicznie, iż byłem naocznym świadkiem rozstrzelania oficerów polskich przez bolszewików i że póki gestapo nie przekona się, że będę to wykonywał rzetelnie, nie zwolnią mnie z więzienia. Oświadczyłem oficerowi, że wolę siedzieć w więzieniu niż kłamać ludziom w żywe oczy. Potem mocno mnie zbito. Takich przesłuchań, którym towarzyszyło bicie, było kilka. W rezultacie zupełnie osłabłem, zacząłem źle słyszeć i nie mogłem poruszać prawą ręką.

Mniej więcej w miesiąc po moim aresztowaniu oficer niemiecki wezwał mnie i powiedział: <<Widzicie teraz Kisielew, do czego doprowadził wasz upór. Postanowiliśmy was uśmiercić. Jutro zawieziemy was do lasu Katyńskiego i powiesimy>>. Prosiłem oficera, by tego nie robili, zacząłem go przekonywać, że nie nadaję się do roli <<naocznego świadka>> rozstrzelania, ponieważ w ogóle nie potrafię kłamać i dlatego znowu coś poplączę. Oficer jednak nastawał. Po kilku minutach do gabinetu weszli żołnierze i zaczęli bić mnie gumowymi pałkami.

Nie wytrzymawszy bicia i katowania wyraziłem zgodę na wystąpienie publiczne ze zmyślonym opowiadaniem o rozstrzelaniu Polaków przez bolszewików. Zwolniono mnie wówczas z więzienia pod warunkiem, że na pierwsze żądanie Niemców wystąpię przed <<delegacjami>> w lesie Katyńskim...

Za każdym razem, zanim prowadzono mnie do lasu do rozkopanych grobów, tłumacz przychodził do mnie do domu, wywoływał na dwór, odprowadzał na bok, żeby nikt nie słyszał, i w ciągu pół godziny zmuszał uczyć się na pamięć wszystkiego, co będę musiał mówić o rzekomym rozstrzelaniu oficerów polskich w roku 1940 przez Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych.

Przypominam sobie, że tłumacz mówił mi mniej więcej tak: <<Mieszkam w chutorze w rejonie „Kozich Gór” niedaleko willi Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Na wiosnę roku 1940 widziałem, jak zwożono do lasu Polaków i w nocy tam ich rozstrzeliwano>>. I koniecznie musiałem dosłownie oświadczyć, że było to <<dokonane przez Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych>>.

Gdy nauczyłem się tego, co mi mówił tłumacz, odprowadzał mnie on do lasu do rozkopanych grobów i zmuszał powtarzać to wszystko w obecności przybyłych <<delegacji>>. Opowiadania moje były surowo kontrolowane i podpowiadali mi je tłumacze gestapo.

Pewnego razu, kiedy wystąpiłem przed jakąś <<delegacją>>, zadano mi pytanie: <<Czy widziałem osobiście tych Polaków przed rozstrzelaniem ich przez bolszewików>>. Nie byłem do takiego pytania przygotowany i odpowiedziałem, jak to było rzeczywiście, czyli, że widziałem jeńców wojennych – Polaków przed rozpoczęciem się wojny, ponieważ pracowali na drogach. Wtedy tłumacz brutalnie odciągnął mnie na stronę i przepędził do domu.

Proszę mi wierzyć, że przez cały czas dręczyło mnie sumienie, ponieważ wiedziałem, że w rzeczywistości oficerów polskich rozstrzelali Niemcy w roku 1941, ale nie miałem innego wyjścia, bo ustawicznie żyłem pod grozą ponownego aresztu i katuszy”.

Zeznania P. Kisielewa o jego wezwaniu do gestapo, o aresztowaniu, jakie potem nastąpiło i pobiciu potwierdzają zamieszkali wraz z nim: jego żona Kisielewa Aksinja, urodzona w 1870 r., syn Kisielew Wasyl, urodzony w 1911 r. i synowa Kisielewa Maria, urodzona w 1918 r., jak również majster drogowy Siergiejew Timofiej Iwanowicz, urodzony w 1901 r., który mieszkał u Kisielewa. Obrażenia cielesne zadane Kisielewowi w gestapo (uszkodzenie ramienia, znaczna utrata słuchu), potwierdza akt badania lekarskiego.

W poszukiwaniu „świadków” Niemcy zainteresowali się następnie pracownikami stacji kolejowej Gniezdowo, która znajduje się w odległości dwóch i pół kilometra od „Kozich Gór”. Na tę stację wiosną roku 1940 przybywali jeńcy wojenni – Polacy, toteż Niemcy chcieli widocznie otrzymać odpowiednie zeznania kolejarzy. W tym celu wiosną roku 1943 Niemcy wezwali do gestapo byłego zawiadowcę stacji Gniezdowo – S. Iwanowa, dyżurnego stacji I. Sawwatiewa i innych.

O okolicznościach wezwania do gestapo S. Iwanow, urodzony w 1882 roku, zeznaje:

„... Było to w marcu 1943 r. Przesłuchiwał mnie oficer niemiecki w obecności tłumacza. Zapytawszy mnie za pośrednictwem tłumacza, kim jestem i jakie stanowisko zajmowałem na stacji Gniezdowo przed okupacją rejonu przez Niemców, oficer zadał mi pytanie, czy wiadomo mi, że wiosną roku 1940 na stację Gniezdowo przybyli kilkoma pociągami, w większych grupach, jeńcy wojenni – oficerowie polscy.

Odpowiedziałem, że wiem o tym. Wtedy oficer zapytał mnie, czy wiadomo mi, że bolszewicy tejże wiosny 1940 r., wkrótce po przybyciu oficerów polskich, wszystkich ich rozstrzelali w lesie Katyńskim.

Odpowiedziałem, że nic o tym nie wiem, i że jest to niemożliwe, ponieważ jeńców wojennych – oficerów polskich, przybyłych wiosną roku 1940 na stację Gniezdowo, spotykałem na robotach drogowych w ciągu roku 1940-41, aż do zajęcia Smoleńska przez Niemców.

Wtedy oficer oświadczył mi, że skoro niemiecki oficer twierdzi, że Polacy zostali rozstrzelani przez bolszewików, to znaczy, że tak było w rzeczywistości. <<Dlatego – ciągnął dalej oficer – nie macie się czego obawiać i możecie ze spokojnym sumieniem podpisać protokół, iż jeńcy wojenni – oficerowie polscy zostali rozstrzelani przez bolszewików i że wy byliście naocznym tego świadkiem>>.

Odpowiedziałem mu, że jestem starcem, mam już 61 lat i nie chcę na starość brać grzechu na swe sumienie. Mogę jedynie zeznać, że jeńcy wojenni – Polacy rzeczywiście przybyli na stację Gniezdowo wiosną 1940 r. Wtedy niemiecki oficer zaczął mnie namawiać, abym złożył wymagane zeznania, obiecując w razie zgody przenieść mnie ze stanowiska stróża na rozjeździe na stanowisko zawiadowcy stacji Gniezdowo, które zajmowałem za władzy radzieckiej oraz zabezpieczyć mnie pod względem materialnym.

Tłumacz podkreślił, że zeznania moje, jako byłego pracownika kolejowego stacji Gniezdowo, położonej najbliżej lasu Katyńskiego, są nadzwyczaj ważne dla dowództwa niemieckiego i że nie będę żałował, jeżeli złożę takie zeznania. Zrozumiałem, że znalazłem się w wyjątkowo trudnej sytuacji i że oczekuje mnie smutny los, ale mimo to ponownie odmówiłem złożenia oficerowi niemieckiemu fałszywych zeznań.

Potem oficer zaczął na mnie krzyczeć, grozić skatowaniem i rozstrzelaniem, oświadczając, że nie rozumiem własnej korzyści. Jednakże stanowczo obstawałem przy swoim. Wtedy tłumacz sporządził krótki protokół po niemiecku na jednej stronie i opowiedział mi swoimi słowami jego treść. Protokół ten stwierdzał, jak mi streścił tłumacz, jedynie fakt przybycia jeńców wojennych – Polaków na stację Gniezdowo. Kiedy zacząłem prosić, aby moje zeznania spisane zostały nie tylko po niemiecku, lecz również po rosyjsku, oficer wściekł się, zbił mnie pałką gumową i wyrzucił z pokoju...”

I. Sawwatiejew, urodzony w 1880 r. zeznał:

„... Zeznałem w gestapo, iż rzeczywiście wiosną roku 1940 na stację Gniezdowo przybywali jeńcy wojenni – Polacy w kilku transportach i odjeżdżali samochodami dalej, ale dokąd – nie wiem. Dodałem również, że później na szosie Moskwa-Mińsk spotykałem niejednokrotnie tych Polaków, pracujących w niewielkich grupach przy remoncie szosy.

Oficer oświadczył mi, że ja mylę fakty, że nie mogłem spotykać Polaków na szosie, ponieważ rozstrzelali ich bolszewicy, i zażądał, abym właśnie tak zeznał. Odmówiłem. Po dłuższych pogróżkach i namowach oficer naradził się o czymś po niemiecku z tłumaczem i tłumacz napisał wówczas krótki protokół i dał mi go do podpisania, wyjaśniając, że protokół streszcza moje zeznania. Prosiłem tłumacza, aby mi dano możność samemu przeczytać protokół, lecz ten przerwał mi, obrzucając mnie wymysłami i kazał mi go niezwłocznie podpisać i wynosić się. Chwilę zwlekałem, a wtedy tłumacz chwycił wiszącą na ścianie pałkę gumową i zamierzył się na mnie. Wówczas podpisałem podsunięty mi protokół. Tłumacz powiedział, żebym się wynosił do domu i nikomu nic nie opowiadał, w przeciwnym razie zostanę rozstrzelany...”

Poszukiwania „świadków” nie ograniczyły się do wymienionych osób. Niemcy usiłowali znaleźć byłych pracowników Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych i zmusić ich do złożenia potrzebnych im fałszywych zeznań. Aresztowano przypadkowo byłego robotnika garażu urzędu Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych obwodu smoleńskiego E. Ignatiuka. Niemcy groźbami i katowaniem uporczywie usiłowali wymusić na nim złożenie zeznań, jakoby był on nie robotnikiem garażu, lecz szoferem i woził osobiście jeńców wojennych – Polaków na rozstrzelanie.

W sprawie tej E. Ignatiuk, urodzony w 1903 r., zeznał:

„Kiedy pierwszy raz byłem na przesłuchaniu u komendanta policji Alferczika, ten, oskarżając mnie o prowadzenie agitacji przeciwko władzom niemieckim, zapytał, w jakim charakterze pracowałem w urzędzie Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Odpowiedziałem mu, że pracowałem w garażu urzędu Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych obwodu smoleńskiego jako robotnik. Alferczik podczas tego przesłuchania chciał wymusić ode mnie zeznanie, że pracowałem w urzędzie Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych nie jako robotnik garażu, lecz jako szofer.

Nie otrzymawszy ode mnie potrzebnych zeznań Alferczik bardzo się zirytował i wespół ze swoim adiutantem, którego nazywał Georges, zawiązali mi głowę i usta jakąś szmatą, zdjęli ze mnie spodnie, położyli na stole i zaczęli bić gumowymi pałkami.

Później znowu wezwano mnie na przesłuchanie i Alferczik zażądał ode mnie, abym złożył fałszywe zeznania, że oficerów polskich w lesie Katyńskim rozstrzelały organa Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych w 1940 r., o czym mi rzekomo wiadomo jako szoferowi, który uczestniczył w przewożeniu oficerów polskich do lasu Katyńskiego i był obecny podczas ich rozstrzelania. W razie mojej zgody na złożenie takich zeznań Alferczik obiecał zwolnić mnie z więzienia i urządzić na posadzie w policji, gdzie zapewnią mi dobre warunki życia. W przeciwnym razie zostanę rozstrzelany...

Ostatni raz przesłuchiwał mnie na policji sędzia śledczy Aleksandrow, który żądał ode mnie takich samych fałszywych zeznań o rozstrzelaniu oficerów polskich, jak i Alferczik, ale również na tym przesłuchaniu odmówiłem złożenia fałszywych zeznań.

Po tym badaniu znowu mnie zbito i odesłano do gestapo...

… W gestapo żądano ode mnie, podobnie jak w policji, fałszywych zeznań o rozstrzelaniu przez władze radzieckie oficerów polskich w lesie Katyńskim w roku 1940, o czym mi rzekomo wiadomo jako szoferowi”.

W wydanej przez niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych książce, w której zamieszczono sfabrykowane przez Niemców materiały w „sprawie katyńskiej”, oprócz wyżej wymienionego P. Kisielewa wymienieni są w charakterze „świadków” Godezow (onże Godunow), urodzony w 1877 r., Silwerstow Grzegorz, urodzony w 1891 r., Andrejew Iwan, urodzony w 1917 roku, Żygulew Michał, urodzony w 1915 r., Krywoziercew Iwan, urodzony w 1915 r. i Zacharow Matwiej, urodzony w 1893 r.

Przeprowadzone dochodzenie ustaliło, że pierwsi dwaj spośród wymienionych (Godezow i Silwerstow) zmarli w roku 2943 przed wyzwoleniem obwodu Smoleńskiego przez Armię Czerwoną; następni trzej (Andrejew, Żygulew i Krywoziercew) ewakuowali się z Niemcami a może zostali przez nich uprowadzeni przemocą, ostatni zaś – Zacharow Matwiej – były spinacz na stacji Smoleńsk, który pracował przy Niemcach jako sołtys we wsi Nowe Batioki, został odnaleziony i przesłuchany przez Komisję Specjalną.

Zacharow opowiedział, w jaki sposób Niemcy wydobyli od niego potrzebne im fałszywe zeznania w „sprawie katyńskiej”.

„Na początku marca 1943 r. - zeznał Zacharow – przyszedł do mego mieszkania funkcjonariusz gniezdowskiego gestapo – nazwiska jego nie znam – i powiedział mi, że wzywa mnie oficer. Kiedy przyszedłem do gestapo, oficer niemiecki za pośrednictwem tłumacza oświadczył mi: <<Wiadomo nam, żeście pracowali jako spinacz na stacji Smoleńsk Centralny, musicie więc zeznać, że w roku 1940 przez Smoleńsk przejeżdżały wagony z jeńcami wojennymi – Polakami na stację Gniezdowo, po czym Polacy zostali rozstrzelani w lesie w pobliżu <<Kozich Gór>>.

W odpowiedzi na to oświadczyłem, że wagony z Polakami rzeczywiście przejeżdżały w 1940 roku przez Smoleńsk w kierunku zachodnim, ale jaka była stacja docelowa, tego nie wiem...

Oficer powiedział mi, że jeżeli ja nie zechcę składać zeznań po dobremu, to zmusi on mnie do tego przemocą. Po tych słowach wziął gumową pałkę i zaczął mnie bić. Następnie położono mnie na ławce i oficer wraz z tłumaczem bili mnie. Ile mi zadano uderzeń – nie pamiętam, ponieważ wkrótce straciłem przytomność.

Kiedy odzyskałem przytomność, oficer zażądał ode mnie podpisania protokołu przesłuchania i ja stchórzywszy, pod wpływem bicia i pod groźbą rozstrzelania, złożyłem fałszywe zeznania i podpisałem protokół. Po podpisaniu protokołu zwolniono mnie z gestapo...

W kilka dni po wezwaniu mnie do gestapo, mniej więcej w połowie marca 1943 r. przyszedł do mego mieszkania tłumacz i powiedział, że muszę pójść do niemieckiego generała i potwierdzić swoje zeznania.

Kiedyśmy przyszli do generała, ten zapytał mnie, czy potwierdzam swoje zeznania. Powiedziałem, że potwierdzam, albowiem jeszcze po drodze uprzedził mnie tłumacz, że jeżeli odmówię potwierdzenia zeznań, spotka mnie coś znacznie gorszego niż to, co było w gestapo za pierwszym razem. Bojąc się powtórzenia tortur, odpowiedziałem, że potwierdzam swoje zeznania. Następnie tłumacz kazał mi podnieść prawą rękę do góry i oświadczył mi, że złożyłem przysięgę i mogę pójść do domu”.

Zostało stwierdzone, że Niemcy, stosując namowy, pogróżki i tortury, usiłowali wydobyć potrzebne im zeznania również od innych osób, m.in. od byłego zastępcy naczelnika więzienia smoleńskiego – N. Kawerzniewa, byłego funkcjonariusza tego więzienia W. Kowalewa i innych. Ponieważ poszukiwania potrzebnej liczby świadków nie zostały uwieńczone powodzeniem. Niemcy rozkleili w Smoleńsku i okolicznych wsiach następującą odezwę, której oryginał znajduje się w materiałach Komisji Specjalnej:

„Wezwanie do ludności

Kto może dostarczyć danych o masowym wymordowaniu przez bolszewików w roku 1940 jeńców – oficerów polskich i księży w lesie <<Kozie Góry>> w pobliżu szosy Gniezdowo-Katyń?

Kto widział transporty samochodowe z Gniezdowa do <<Kozich Gór>> lub kto widział lub słyszał rozstrzeliwania? Kto zna mieszkańców, którzy mogą o tym powiedzieć?

Wszelka informacja zostanie wynagrodzona.

Informacje kierować – Smoleńsk, policja niemiecka, ulica Muziejnaja 6, Gniezdowo, policja niemiecka, dom nr 105 przy dworcu.

Voss

leutnant policji polowej”

3 maja 1943 roku.

Takie samo ogłoszenie zamieszczone zostało w wydawanej przez Niemców w Smoleńsku gazecie Nowyj Put', nr 35 (157) z dnia 6 maja 1943 r.

O tym, że Niemcy obiecywali nagrodę za złożenie potrzebnych im zeznań w „sprawie katyńskiej”, opowiedzieli przesłuchani przez Komisję Specjalną świadkowie – mieszkańcy Smoleńska: O. Sokołowa, E. Puszczina, I. Byczkow, G. Bondarew, E. Ustinow i wielu innych.

Obróbka grobów katyńskich

Obok poszukiwań „świadków” Niemcy przystąpili do odpowiedniego przygotowania grobów w lesie Katyńskim: do usunięcia z odzieży zamordowanych przez nich jeńców wojennych – Polaków wszelkich dokumentów oznaczonych datą późniejszą niż kwiecień 1940 r., tzn. po terminie, w którym zgodnie z niemiecką prowokacyjną wersją Polacy zostali rozstrzelani przez bolszewików; do usunięcia wszelkich dowodów rzeczowych, które mogłyby tę prowokacyjną wersję obalić.

Dochodzenie, przeprowadzone przez Komisję Specjalną, wykazało, że w tym celu Niemcy posługiwali się jeńcami – Rosjanami w liczbie do 500 osób, specjalnie dobranymi z obozu jeńców wojennych nr 126. Komisja Specjalna rozporządza licznymi zeznaniami świadków w tej sprawie. Na szczególną uwagę spośród tych zeznań zasługują zeznania personelu lekarskiego wymienionego obozu.

Lekarz A. Czyżow, który pracował w obozie nr 126 w okresie niemieckiej okupacji Smoleńska, zeznał:

„... Mniej więcej na początku marca 1943 r. ze smoleńskiego obozu jeńców wojennych nr 126, spośród jeńców silniejszych pod względem fizycznym, wyznaczono kilka grup w liczbie ogólnej około 500 ludzi: miano ich jakoby posłać do rycia okopów. Z jeńców tych nikt już do obozu nie wrócił”.

Lekarz W. Chmyrow, który pracował podczas okupacji niemieckiej w tym samym obozie, zeznał:

„Wiadomo mi, że mniej więcej w drugiej połowie lutego albo na początku marca 1943 r. wysłano z naszego obozu w niewiadomym mi kierunku około 500 jeńców – czerwonoarmistów. Jeńców tych wysłano jakoby do rycia okopów, toteż dobierano ludzi faktycznie silnych”.

Identyczne zeznania złożyli: pielęgniarka O. Leńkowska, pielęgniarka A. Timofiejewa, świadkowie P. Orłowa, E. Dobrosierdowa i W. Koczetkow.

Dokąd w rzeczywistości skierowano 500 radzieckich jeńców wojennych z obozu nr 126 – wynika z zeznań świadka A. Moskowskiej. Obywatelka Moskowska Aleksandra Michajłowna, która mieszkała na przedmieściu Smoleńska i w okresie okupacji pracowała w kuchni jednego z niemieckich oddziałów wojskowych, złożyła 5 października 1943 r. podanie do Nadzwyczajnej Komisji do zbadania zbrodni okupantów niemieckich, w którym to podaniu prosiła o przesłuchanie, gdyż ma do złożenia ważne zeznania.

Wezwana przez Komisję Specjalną opowiedziała, że w kwietniu 1943 r. przed pójściem do pracy weszła po drzewo do swojej szopy, znajdującej się na podwórzu nad brzegiem Dniepru i zastała w tej szopie nieznajomego człowieka, który okazał się rosyjskim jeńcem wojennym.

A. Moskowska, urodzona w r. 1922, zeznała:

„... Z rozmowy z nim dowiedziałam się rzeczy następujących: Nazywa się Jegorow, na imię – Mikołaj, leningradczyk. Od końca roku 1941 trzymany był przez cały czas w niemieckim obozie jeńców wojennych nr 126 w Smoleńsku. Na początku marca 1943 r. został on z partią jeńców wojennych, liczącą kilkaset osób, wysłany z obozu do lasu Katyńskiego. Tam kazano im, w tej liczbie również Jegorowowi, rozkopywać groby, w których znajdowały się trupy w mundurach polskich oficerów, wyciągać te trupy z dołów i wyjmować z ich kieszeni dokumenty, listy, fotografie i wszystkie inne rzeczy. Niemcy wydali surowy rozkaz, aby w kieszeniach trupów nic nie zostawiano. Dwóch jeńców rozstrzelano za to, że po zrewidowaniu przez nich trupów oficer niemiecki znalazł przy tych trupach jakieś papiery.

Rzeczy, dokumenty i listy, wyjmowane z odzieży, która była na trupach, przeglądali oficerowie niemieccy. Po tym oficerowie kazali jeńcom część papierów wkładać z powrotem do kieszeni trupów, pozostałe zaś rzucali na stos wyjętych w ten sposób rzeczy i dokumentów, które potem palono. Prócz tego Niemcy kazali wkładać do kieszeni trupów oficerów polskich jakieś papiery, które wyciągali z przywiezionych ze sobą skrzynek czy waliz (dokładnie nie pamiętam).

Wszyscy jeńcy wojenni przebywali na terenie lasu Katyńskiego w strasznych warunkach, pod gołym niebem i byli czujnie strzeżeni...

Na początku kwietnia 1943 r. wszystkie roboty, przewidziane przez Niemców, zostały, jak widać, zakończone, przez 3 dni bowiem nikogo z jeńców nie zmuszano do pracy...

Nagle wśród nocy wszystkich ich bez wyjątku zbudzono i dokądś poprowadzono. Straż wzmocniono. Jegorowowi wydało się to podejrzane, zaczął więc ze szczególną uwagą obserwować wszystko, co się dzieje. Szli przez 3-4 godziny w niewiadomym kierunku. Zatrzymali się w lesie na jakiejś polanie przed dołem. Ujrzał, jak grupę jeńców odłączono od ogólnej masy, popędzono w kierunku dołu, a następnie zaczęto rozstrzeliwać.

Wywołało to wśród jeńców wzburzenie. Wszczął się wśród nich hałas, tłum zafalował. Opodal Jegorowa kilku jeńców rzuciło się na straż, inni strażnicy pobiegli w tym kierunku. Jegorow skorzystał z tego momentu zamieszania i rzucił się do ucieczki w mrok lasu. Z tyłu słyszał krzyki i strzały.

Gdy usłyszałam to straszne opowiadanie – wryło mi się ono w pamięć na całe życie – zrobiło mi się żal Jegorowa, poprosiłam go, żeby wszedł do mnie do pokoju, ogrzał się i ukrywał się u mnie, póki nie nabierze sił. Ale Jegorow nie zgodził się... Powiedział, że bez względu na wszystko pójdzie tej nocy dalej i postara się przedostać przez linię frontu do oddziałów Armii Czerwonej.

W ten wieczór jednak Jegorow nie poszedł. Nazajutrz rano, kiedy poszłam sprawdzić, zastałam go w szopie. Jak się okazało, usiłował pójść w nocy, ale zaledwie przeszedł 50 kroków, poczuł taką słabość, że musiał wrócić. Widać był to skutek wycieńczenia, spowodowanego długotrwałym pobytem w obozie i głodu ostatnich dni. Zdecydowaliśmy, że pobędzie on u mnie jeszcze jeden dzień-dwa, żeby nabrać sił. Nakarmiłam Jegorowa i poszłam do pracy.

Kiedy wieczorem wróciłam do domu, sąsiadki moje – Baranowa Maria Iwanowna i Kabanowska Katarzyna Wiktorowna powiadomiły mnie, że w ciągu dnia podczas obławy policjanci niemieccy znaleźli w mojej szopie jeńca – czerwonoarmistę, którego zabrali ze sobą”.

W związku z wykryciem w szopie Moskowskiej jeńca wojennego Jegorowa wezwano Moskowską do gestapo, gdzie ją oskarżono o ukrywanie jeńca wojennego. Moskowska przesłuchiwana w gestapo, zaprzeczyła stanowczo, jakoby miała z tym jeńcem jakikolwiek związek, twierdząc, że o tym, iż przebywał on w szopie do niej należącej, nic nie wiedziała. Gestapo nic z Moskowskiej nie wydobyło, a że i jeniec Jegorow, jak widać jej nie zdradził, zwolniono ją.

Tenże Jegorow opowiedział Moskowskiej, że część jeńców wojennych, którzy pracowali w lesie Katyńskim, poza wykopywaniem zwłok zajmowała się również zwożeniem do lasu Katyńskiego trupów z innych miejsc. Przywiezione trupy wrzucano do dołów razem z wykopanymi uprzednio trupami.

Fakt zwózki do mogił katyńskich wielkiej ilości zwłok osób, rozstrzelanych przez Niemców w innych miejscowościach, potwierdzają również zeznania inżyniera-mechanika P. Suchaczewa.

P. Suchaczew, urodzony w r. 1912, inżynier-mechanik organizacji „Rosgławchleb”, który pod okupacją niemiecką pracował jako maszynista w smoleńskim młynie miejskim, złożył 8 października 1943 r. podanie, w którym prosi o przesłuchanie go.

Wezwany przed Komisję Specjalną, zeznał:

„... Pewnego razu w drugiej połowie marca 1943 r. nawiązałem w młynie rozmowę z szoferem niemieckim, który trochę władał językiem rosyjskim. Gdym się dowiedział, że wiezie on do wsi Sawienko mąkę dla oddziału wojskowego i nazajutrz wraca do Smoleńska, poprosiłem go, by zabrał mnie z sobą, chciałem bowiem kupić na wsi tłuszczu. Miałem przy tym na względzie, że jadąc samochodem niemieckim nie będę narażony na to, iż zatrzyma mnie posterunek. Niemiecki szofer zgodził się na to za opłatą. Tegoż dnia wyjechaliśmy między dziewiątą a dziesiątą wieczór na szosę Smoleńsk-Witebsk. Było nas w samochodzie dwóch – ja i Niemiec-szofer. Noc była widna i księżycowa, jednakże mgła, jaka się słała wzdłuż drogi, zmniejszyła nieco widzialność. Na jakimś 22-23 kilometrze od Smoleńska obok zburzonego mostku na szosie zrobiono objazd o dość stromym spadku. Zjeżdżaliśmy już z szosy objazdem, gdy nagle naprzeciw nas wynurzył się z mgły samochód ciężarowy. Czy to dlatego, że hamulce naszego wozu nie działały sprawnie, czy też może szofer nie miał wprawy, nie zdołaliśmy zahamować naszej ciężarówki, a że objazd był dość wąski, zderzyliśmy się z jadącym naprzeciw nas samochodem. Zderzenie nie było silne, ponieważ szofer jadącego naprzeciw samochodu zdążył skierować samochód w bok, wobec czego samochody zderzyły się tylko bokami. Jednakże jadący naprzeciw samochód wpadł prawym kołem do rowu, zwalił się jednym bokiem na skarpę. Nasz samochód stał na kołach. Ja i szofer wyskoczyliśmy natychmiast z kabiny i podeszliśmy do wywróconej ciężarówki. Uderzył mnie silny odór trupi, unoszący się, jak widać, z samochodu. Gdy podeszliśmy bliżej, ujrzałem, że ciężarówka wiozła ładunek, pokryty z wierzchu brezentem, przewiązanym sznurami. Od uderzenia sznury pękły i część ładunku wywaliła się na skarpę. Był to straszny ładunek. Były to trupy ludzi, odzianych w mundury wojskowe.

Koło samochodu znajdowało się – o ile pamiętam – jakich 6-7 ludzi, w tym jeden szofer Niemiec, dwóch Niemców uzbrojonych w automaty, pozostali zaś byli to jeńcy rosyjscy, mówili bowiem po rosyjsku i byli odpowiednio ubrani.

Niemcy rzucili się z wyzwiskami na mojego szofera, potem usiłowali postawić samochód na kołach. Po dwóch minutach do miejsca wypadku podjechały jeszcze dwie ciężarówki i zatrzymały się. Z samochodów tych wysiadła grupa Niemców i jeńców rosyjskich, ogółem jakieś 10 osób. Podeszli do nas i wspólnymi siłami zaczęliśmy podnosić samochód. Korzystając ze sposobności, spytałem po cichu jednego z jeńców rosyjskich <<Co to ma być?>>. Ten odpowiedział mi również cicho: <<Ileż to już nocy z rzędu wozimy trupy do lasu Katyńskiego>>.

Przewróconej ciężarówki jeszcze nie podniesiono, kiedy do mnie i do mego szofera podszedł podoficer niemiecki i rozkazał nam natychmiast jechać dalej. Ponieważ samochód nasz żadnych poważnych uszkodzeń nie doznał, szofer skierował go nieco w bok, wyprowadził na szosę i pojechaliśmy dalej. Kiedy mijaliśmy dwa kryte brezentem samochody, które nadjechały później, tak samo poczułem okropny trupi odór”.

Zeznania Suchaczewa znajdują potwierdzenie w zeznaniach Jegorowa Włodzimierza Afanasjewicza, który w czasie okupacji był policjantem. Jegorow zeznał, że mając z tytułu służby powierzony sobie posterunek na moście na skrzyżowaniu szos Moskwa-Mińsk i Smoleńsk-Witebsk, kilkakrotnie widział w nocy w końcu marca i w pierwszych dniach kwietnia 1943 roku wielkie samochody ciężarowe, kryte brezentem, przejeżdżające w kierunku na Smoleńsk. Z samochodów tych unosił się silny trupi odór. W kabinach samochodów i z tyłu na brezencie siedziało po kilku ludzi, niektórzy z nich mieli broń i byli niewątpliwie Niemcami.

O swoich spostrzeżeniach Jegorow zameldował komendantowi urzędu policyjnego we wsi Archipowka, Gołowniewowi Kuźmie Demianowiczowi, który poradził mu „trzymać język za zębami” i dodał: „To nie nasza sprawa, nie mieszajmy się lepiej do niemieckich spraw”.

O tym, że Niemcy przewozili zwłoki samochodami ciężarowymi do lasu Katyńskiego, zeznał również Jakowlew-Sokołow Fłor Maksymowicz, urodzony w r. 1896, były agent wydziału zaopatrzenia smoleńskiego trustu zakładów zbiorowego żywienia, za rządów niemieckich zaś – komendant katyńskiego posterunku policyjnego.

Zeznał on, że pewnego razu na początku kwietnia 1943 roku widział na własne oczy, jak z szosy skręciły do lasu Katyńskiego 4 ciężarówki kryte brezentem, w których siedziało kilku ludzi uzbrojonych w automaty i karabiny. Z ciężarówek unosił się ostry trupi odór.

Z przytoczonych zeznań świadków można wnioskować w sposób nie nasuwający żadnych wątpliwości, że Niemcy rozstrzeliwali Polaków i w innych miejscowościach. Zwożąc ich trupy do lasu Katyńskiego, mieli oni na względzie potrójny cel: po pierwsze, zatrzeć ślady własnych zbrodni; po drugie, zwalić swoje zbrodnie na władze radzieckie; po trzecie – zwiększyć liczbę „bolszewickich ofiar” w grobach lasu Katyńskiego.

„Wycieczki” na groby katyńskie

W kwietniu 1943 roku okupanci niemieccy, ukończywszy wszystkie prace przygotowawcze przy grobach w lesie Katyńskim, przystąpili do szeroko zakrojonej agitacji prasowej i radiowej, usiłując przypisać władzy radzieckiej bestialskie zbrodnie, które sami popełnili wobec jeńców wojennych – Polaków. Jedną z metod tej prowokacyjnej agitacji było organizowane przez Niemców zwiedzanie grobów katyńskich przez mieszkańców Smoleńska i jego okolic oraz przez „delegacje” z krajów okupowanych przez zaborców niemieckich lub znajdujących się w lennej od nich zależności.

Komisja Specjalna przesłuchała szereg świadków, którzy brali udział w „wycieczkach” na groby katyńskie. Świadek K. Zubkow, lekarz – anatomo-patolog, który pracował w Smoleńsku jako biegły sądowo-lekarski, zeznał w Komisji Specjalnej:

„... Odzież trupów, zwłaszcza płaszcze, buty i pasy zachowały się w dobrym stanie. Części metalowe odzieży – klamry pasów, guziki, haftki, podkucia butów itp. były pokryte niezbyt wyrazistym nalotem rdzy, w pewnych wypadkach zaś zachowały miejscami połysk metalu. Dostępne dla oględzin tkanki ciała trupów – twarzy, szyi, rąk, miały przeważnie brudno-zielonkawy odcień, w poszczególnych wypadkach zaś – brudno-brunatny, zupełnego jednak rozkładu tkanki, gnicia nie było. W poszczególnych wypadkach widoczne były obnażone ścięgna białawej barwy i części mięśni. Podczas mojej obecności przy rozkopywaniu grobów na dnie wielkiego dołu pracowali ludzie, którzy porządkowali i wydobywali zwłoki. Posługiwali się przy tym łopatami i innymi narzędziami, brali również zwłoki rękami, wlekli je za ręce, za nogi i odzież z miejsca na miejsce. W ani jednym wypadku nie zauważyłem, aby zwłoki rozpadały się, lub żeby odrywały się od nich poszczególne członki.

Uwzględniając wszystko to, co wyżej powiedziałem, doszedłem do wniosku, że zwłoki leżały w ziemi nie trzy lata, jak twierdzili Niemcy, lecz znacznie krócej. Mając na uwadze, że w grobach zbiorowych gnicie trupów następuje szybciej niż w pojedynczych, a tym bardziej bez trumien, doszedłem do wniosku, że masowego rozstrzelania Polaków dokonano około półtora roku temu i że mogło ono nastąpić jesienią roku 1941 albo wiosną 1942. Będąc obecnym przy rozkopywaniu mogił, przekonałem się niezbicie, że popełniona potworna zbrodnia jest dziełem rąk niemieckich”.

Zeznania stwierdzające, że odzież trupów, jej części metalowe, obuwie jak również same zwłoki zachowały się w dobrym stanie, złożyli liczni świadkowie przesłuchani przez Komisję Specjalną, którzy brali udział w „wycieczkach” na groby katyńskie, m. in.: kierownik smoleńskiej sieci wodociągowej I. Kucew, nauczycielka szkoły katyńskiej E. Wietrowa, telefonistka smoleńskiego oddziału łączności N. Szczedrowa, mieszkaniec wsi Borok M. Aleksiejew, mieszkaniec wsi Nowe Batioki N. Kriwoziercew, dyżurny stacji Gniezdowo I. Sawwatiejew, mieszkanka Smoleńska E. Puszczina, lekarz 2. szpitala smoleńskiego T. Sidoruk, lekarz tegoż szpitala P. Kiesarew i inni.

Usiłowania Niemców zmierzające do zatarcia śladów ich zbrodni

Organizowane przez Niemców „wycieczki” nie osiągały zamierzonego celu. Kto był na grobach, dochodził do przekonania, że ma przed sobą ordynarną, jawną prowokację faszystów niemieckich. Dlatego też władze niemieckie przedsiębrały środki, żeby zmusić do milczenia ludzi powątpiewających.

Komisja Specjalna rozporządza zeznaniami całego szeregu świadków, którzy opowiadali o tym, jak prześladowały władze niemieckie tych, którzy powątpiewali albo nie wierzyli w prowokację. Zwalniano ich z pracy, aresztowano, grożono rozstrzelaniem. Komisja ustaliła dwa wypadki rozstrzelania ludzi, którzy nie umieli „trzymać języka za zębami”. Tak rozprawiono się z byłym policjantem niemieckim Zagajnowem i z A. Jegorowem, który pracował przy rozkopywaniu grobów w lesie Katyńskim.

Zeznania o prześladowaniu przez Niemców ludzi, którzy wypowiadali swe wątpliwości po zwiedzeniu grobów w lesie Katyńskim złożyli: sprzątaczka apteki nr 1 w Smoleńsku M. Zubariewa, pomocnica lekarza sanitarnego rejonowego wydziału zdrowia dzielnicy Stalinowskiej Smoleńska W. kozłowa i inni.

Były komendant katyńskiego rewiru policyjnego F. Jakowlew-Sokołow zeznał:

„Wytworzyła się sytuacja wywołująca w niemieckiej komendanturze poważne zaniepokojenie. Aparatowi policyjnemu w terenie wydano niezwłocznie instrukcje, nakazujące przeciąć za wszelką cenę wszelkie szkodliwe rozmowy i aresztować wszystkie osoby, wypowiadające się z niedowierzaniem o <<sprawie katyńskiej>>.

Mnie osobiście, jako komendantowi rewiru policyjnego, instrukcje takie dali: w końcu mają roku 1943 niemiecki komendant wsi Katyń, oberleutnant Braung, i na początku czerwca – komendant smoleńskiej policji rejonowej Kamieniecki.

Zwołałem zebranie instrukcyjne policjantów mego rewiru, na którym poleciłem zatrzymywać i odprowadzać na policję każdego, wykazującego brak zaufania i powątpiewającego o prawdopodobieństwie komunikatów niemieckich w prawie rozstrzelania przez bolszewików jeńców wojennych – Polaków.

Wykonując te instrukcje władz niemieckich, postępowałem obłudnie, sam bowiem byłem przekonany, że <<sprawa katyńska>> jest prowokacją niemiecką. Całkowicie się co do tego upewniłem, kiedy sam byłem z <<wycieczką>> w lesie Katyńskim”.

Widząc, że „wycieczki” ludności miejscowej na groby katyńskie nie prowadzą do celu, niemieckie władze okupacyjne zarządziły latem roku 1943 zasypanie tych mogił.

Przed wycofaniem się ze Smoleńska niemieckie władze okupacyjne zaczęły w pośpiechu zacierać ślady swych zbrodni. Willa, którą zajmował „Sztab 537 batalionu roboczego”, została doszczętnie spalona. Trzech dziewcząt – Aleksiejewej, Michajłowej i Konachowskiej Niemcy poszukiwali we wsi Borok, żeby je uprowadzić z sobą a może zamordować. Poszukiwali również Niemcy swego głównego „świadka” P. Kisielewa, ale ten zdążył ukryć się wraz z rodziną. Niemcy spalili jego dom.

Niemcy starali się również schwytać innych „świadków” - byłego zawiadowcę stacji Gniezdowo S. Iwanowa i b. dyżurnego tej stacji I. Sawwatiejewa, jak również b. spinacza stacji Smoleńsk M. Zacharowa.

Tuż przed wycofaniem się ze Smoleńska faszystowscy okupanci niemieccy poszukiwali profesorów Bazylewskiego i Jefimowa. Obydwu im udało się uniknąć wywiezienia lub śmierci jedynie dlatego, że się zawczasu ukryli.

Jednakże nie udało się faszystowskim najeźdźcom niemieckim zatrzeć śladów i ukryć swych zbrodni. Dokonana ekspertyza sądowo-lekarska ekshumowanych zwłok dowodzi niezbicie, że rozstrzelania jeńców wojennych-Polaków dokonali sami Niemcy. Poniżej przytoczony jest akt ekspertyzy sądowo-lekarskiej.

Akt ekspertyzy sądowo-lekarskiej

Z polecenia Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim (w pobliżu m. Smoleńska) jeńców wojennych – oficerów polskich, komisja biegłych sądowo-lekarskich w składzie:

Naczelny ekspert sądowo-lekarski Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, dyrektor Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR – W. Prozorowski;

Profesor medycyny sądowej 2. Moskiewskiego Państwowego Instytutu Medycznego, doktor medycyny – W. Smolianinow;

Profesor anatomii patologicznej, doktor medycyny – D. Wyropajew;

Starszy pracownik naukowy Wydziału Tanatologicznego Państwowego Instytutu Naukowo- Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, doktor P. Siemienowski;

Starszy pracownik naukowy Wydziału Sądowo-Chemicznego Państwowego Instytutu Naukowo- Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, docent M. Szwajkowa;

z udziałem:

Naczelnego eksperta sądowo-lekarskiego Frontu Zachodniego, majora służby sanitarnej, Nikolskiego;

Eksperta sądowo-lekarskiego N... armii, kapitana służby sanitarnej, Budojedowa;

Kierownika Laboratorium Anatomo-Patologicznego nr 92, majora służby sanitarnej, Subbotina;

Majora służby sanitarnej, Ogłoblina;

Lekarza-specjalisty, starszego lejtnanta służby sanitarnej, Sadykowa;

Starszego lejtnanta służby sanitarnej, Puszkariewej,

w okresie od 16 do 23 stycznia 1944 r. przeprowadzała ekshumację i badania sądowo-lekarskie zwłok jeńców wojennych – Polaków, pochowanych w grobach na terytorium „Kozie Góry” w lesie Katyńskim, w odległości 15 kilometrów od Smoleńska. Zwłoki jeńców wojennych – Polaków były pochowane w masowym grobie o wymiarach około 60 na 60 na 3 metry – i oprócz tego w oddzielnie położonym grobie o wymiarach około 7 na 6 na 3,5 metra. Z grobów ekshumowano i zbadano zwłoki 925 ludzi.

Ekshumację i badania sądowo-lekarskie zwłok przeprowadzono w celu stwierdzenia:

a) tożsamości nieboszczyków;

b) przyczyny śmierci

c) czasu pochowania

Okoliczności sprawy: patrz materiały Komisji Specjalnej,

Dane obiektywne: patrz protokoły sądowo-lekarskie badań zwłok.

Orzeczenie

Komisja biegłych sądowo-lekarskich, opierając się na wynikach sądowo-lekarskich badań zwłok, dochodzi do następujących wniosków:

Po rozkopaniu grobów i wydobyciu z nich zwłok stwierdzono:

a) w masie zwłok jeńców wojennych – Polaków znajdują się zwłoki w ubraniu cywilnym, liczba ich w stosunku do liczby ogólnej zbadanych zwłok jest nieznaczna (zaledwie 2 na 925 wydobytych zwłok), na zwłokach były buty typu wojskowego;

b) odzież na zwłokach jeńców wojennych%

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Kłamliwy Raport Burdenki

Komunikat Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim jeńców wojennych – oficerów polskich.

Na mocy postanowienia Nadzwyczajnej Komisji Państwowej do ustalenia i zbadania zbrodni niemieckich najeźdźców i ich wspólników została powołana Komisja Specjalna do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim (w pobliżu Smoleńska) jeńców wojennych – polskich oficerów.

W skład komisji weszli: członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członek Akademii Nauk N. Burdenko (przewodniczący); członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członek Akademii Nauk Aleksy Tołstoj; członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej Metropolita Mikołaj; przewodniczący Komitetu Wszechsłowiańskiego generał-lejtnant A. Gundorow; przewodniczący Komitetu Wykonawczego Związku Towarzystw Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca S. Kolesnikow; Ludowy Komisarz Oświaty RFSRR, członek Akademii Nauk W. Potiomkin; szef Służby Sanitarnej Armii Czerwonej generał-pułkownik E. Smirnow; przewodniczący Smoleńskiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego R. Mielnikow.

Celem wykonania zleconego jej zadania Komisja powołała do udziału w swej pracy następujących biegłych sądowo-lekarskich: głównego rzeczoznawcę sądowo-lekarskiego Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, dyrektora Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej W. Prozorowskiego, profesora medycyny sądowej 2. Moskiewskiego Uniwersytetu Medycznego, dra medycyny W. Smolianinowa, starszego pracownika naukowego Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR P. Siemienowskiego, starszego pracownika naukowego Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR docenta M. Szwajkową, naczelnego lekarza-patologa frontu majora służby sanitarnej, profesora D. Wyropajewa.

Komisja Specjalna dysponowała obszernym materiałem, przedłożonym przez członka Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, członka Akademii Nauk N. Burdenkę, jego współpracowników i biegłych sądowo-lekarskich, którzy przybyli do Smoleńska 26 września 1943 r. natychmiast po wyzwoleniu tego miasta i przeprowadzili wstępne śledztwo oraz zbadali okoliczności wszystkich dokonanych przez Niemców zbrodni.

Komisja Specjalna sprawdziła i ustaliła na miejscu, że na szosie Witebskiej, w pobliżu lasu Katyńskiego, 15 km od Smoleńska, w miejscowości zwanej „Kozie Góry”, w odległości 200 m od szosy, na południowy zachód w kierunku Dniepru, znajdują się groby, w których zakopani są jeńcy wojenni – Polacy, rozstrzelani przez okupantów niemieckich.

Z polecenia Komisji Specjalnej i w obecności wszystkich członków Komisji Specjalnej oraz biegłych sądowo-lekarskich groby zostały rozkopane. W grobach wykryto wielką ilość zwłok w polskich mundurach wojskowych. Ogólna liczba zwłok według obliczeń biegłych sądowo-lekarskich sięga 11 tys.

Biegli sądowo-lekarscy dokonali szczegółowego zbadania wydobytych zwłok oraz dokumentów i dowodów rzeczowych, które znaleziono przy trupach i w grobach.

Jednocześnie z rozkopaniem grobów i zbadaniem zwłok Komisja Specjalna przesłuchała wielu świadków spośród ludności miejscowej, których zeznania ustalają ściśle czas i okoliczności zbrodni, dokonanych przez okupantów niemieckich.

Z zeznań świadków wynika co następuje:

Las Katyński

Z dawien dawna las Katyński był ulubionym miejscem, w którym ludność Smoleńska zwykła była szukać odpoczynku w dni świąteczne. Ludność okoliczna pasała w lesie Katyńskim bydło i zbierała tam opał. Żadnych zakazów ani ograniczeń wstępu do lasu Katyńskiego nie było.

Taki stan rzeczy w lesie Katyńskim trwał aż do wojny. Jeszcze latem 1941 r. w lesie tym znajdował się obóz pionierski Przemysłowej Kasy Ubezpieczeń Społecznych, który został zlikwidowany dopiero w lipcu 1941 r.

Po zajęciu Smoleńska przez okupantów niemieckich, w lesie Katyńskim wprowadzono zupełnie inne porządki. Lasu pilnowały wzmocnione posterunki, w wielu miejscach pojawiły się napisy uprzedzające, że osoby wchodzące do lasu bez specjalnej przepustki zostaną rozstrzelane na miejscu.

Szczególnie surowo pilnowano tej części lasu Katyńskiego, którą nazywano „Kozie Góry”, oraz terytorium nad brzegiem Dniepru, gdzie w odległości 700 m od wykrytych mogił jeńców wojennych – Polaków, znajdowała się willa – dom wypoczynkowy Smoleńskiego Urzędu Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Po przyjściu Niemców w willi tej rozmieścił się urząd niemiecki, który nazywał się: „Sztab 537 batalionu roboczego”.

Jeńcy wojenni – Polacy w okolicach Smoleńska

Komisja Specjalna stwierdziła, że przed zajęciem Smoleńska przez okupantów niemieckich, jeńcy wojenni – polscy oficerowie i żołnierze pracowali w zachodnich rejonach obwodu przy budowie i naprawie szos. Jeńcy wojenni – Polacy byli rozmieszczeni w trzech obozach specjalnych, zwanych: obóz nr 1-ON, nr 2-ON, nr 3-ON, w odległości od 25 do 45 km na zachód od Smoleńska.

Zeznania świadków i dokumenty stwierdzają, że po rozpoczęciu działań wojennych wskutek wytworzonej sytuacji nie można było we właściwym czasie ewakuować obozów i wszyscy jeńcy wojenni – Polacy, jak również część straży i pracowników obozów, dostali się do niewoli niemieckiej.

Przesłuchany przez Komisję Specjalną b. komendant obozu nr 1-ON – major państwowej służby bezpieczeństwa W. Wietosznikow zeznał:

„...Czekałem na rozkaz zlikwidowania obozu, ale łączność ze Smoleńskiem została przerwana. Wtedy wyjechałem do Smoleńska wraz z kilkoma współpracownikami, żeby wyjaśnić sytuację. W Smoleńsku zastałem napiętą sytuację. Zwróciłem się do naczelnika ruchu smoleńskiego odcinka Kolei Zachodniej tow. Iwanowa z prośbą, aby przydzielił obozowi wagony dla przewiezienia jeńców wojennych – Polaków. Ale tow. Iwanow odpowiedział, że nie mogę liczyć na otrzymanie wagonów. Usiłowałem również skomunikować się z Moskwą, aby otrzymać zezwolenie na wyruszenie pieszo, ale to mi się nie udało.

W tym czasie Smoleńsk był już odcięty od obozu przez Niemców i co się stało z jeńcami wojennymi – Polakami i z pozostałą w obozie strażą – nie wiem”.

Inżynier S. Iwanow, który zastępował w lipcu 1941 r. naczelnika ruchu smoleńskiego odcinka Kolei Zachodniej zeznał przed Komisją Specjalną:

„Zwróciła się do mnie, do wydziału ruchu, administracja obozów dla jeńców wojennych – Polaków, żeby otrzymać wagony dla transportu Polaków, ale wolnych wagonów nie mieliśmy. Oprócz tego nie mogliśmy wysłać wagonów na odcinek Gusino, gdzie było najwięcej jeńców wojennych – Polaków, gdyż droga ta była już ostrzeliwana. Nie mogliśmy dlatego wykonać prośby administracji obozów. Wobec tego jeńcy wojenni – Polacy zostali w obozie wojennym w obwodzie smoleńskim”.

Obecność jeńców wojennych – Polaków w obozach obwodu smoleńskiego potwierdzają zeznania wielu świadków, którzy widzieli tych Polaków w pobliżu Smoleńska podczas pierwszych miesięcy okupacji, do września 1941 r. włącznie.

Świadek Saszniewa Maria Aleksandrowna, nauczycielka szkoły początkowej we wsi Zieńkowo opowiedziała Komisji Specjalnej, że w sierpniu 1941 roku ukryła w swoim domu we wsi Zieńkowo jeńca wojennego – Polaka, który uciekł z obozu:

„...Polak był w polskim mundurze wojskowym, który od razu poznałam, ponieważ w ciągu 1940-41 roku widziałam na szosie grupy jeńców wojennych – Polaków, którzy pod eskortą wykonywali jakieś roboty na szosie... Polak zainteresował mnie dlatego, że – jak się okazało – przed powołaniem do wojska był w Polsce nauczycielem w szkole powszechnej. Ponieważ sama ukończyłam technikum pedagogiczne i zamierzałam zostać nauczycielką, wdałam się z nim w rozmowę. Opowiedział mi, że ukończył w Polsce seminarium nauczycielskie, następnie uczył się w jakiejś szkole wojskowej i był podporucznikiem rezerwy. Na początku działań wojennych między Polską a Niemcami został powołany do czynnej służby, znajdował się w Brześciu Litewskim, gdzie został wzięty do niewoli przez Armię Czerwoną... Przeszło rok znajdował się w obozie pod Smoleńskiem.

Kiedy przyszli Niemcy, zajęli oni polski obóz i zaprowadzili w nim okrutny reżym. Niemcy nie uważali Polaków za ludzi, gnębili ich wszelkimi sposobami i znęcali się nad nimi. Były wypadki rozstrzeliwania Polaków bez żadnego powodu. Wtedy postanowił on uciec. Opowiadając o sobie, powiedział, że żona jego też jest nauczycielką, że ma dwóch braci i dwie siostry...”

Odchodząc nazajutrz, Polak wymienił swoje nazwisko, Saszniewa zanotowała je w książce. W książce przedstawionej Komisji Specjalnej przez Saszniewą – „Zajęcia praktyczne z przyrodoznawstwa” Jagodowskiego – na ostatniej stronie znajduje się notatka: „Łojek Józef i Zofia. Zamość. Ulica Ogrodowa nr 25”.

W opublikowanych przez Niemców wykazach Łojek Józef, porucznik, figuruje pod numerem 3796 jako rozstrzelany w „Kozich Górach” w lesie Katyńskim wiosną roku 1940. Z informacji niemieckich wynika zatem, że Łojek Józef został rozstrzelany na rok przedtem, nim widziała go świadek Saszniewa.

Świadek N. Danilenkow, chłop z kołchozu „Krasnaja Zaria” gminy katyńskiej, zeznał:

„W roku 1941, w sierpniu-wrześniu, kiedy przyszli Niemcy, spotykałem Polaków, pracujących na szosie grupami po 15-20 osób”.

Takie same zeznania złożyli świadkowie: Sołdatienkow – b. sołtys wsi Borok, A. Kołaczew – lekarz ze Smoleńska, A. Ogłoblin – duchowny, T. Sergiejew – majster drogowy, P. Smiriagin – inżynier, A. Moskowska – mieszkanka m. Smoleńska, A. Aleksiejew – przewodniczący kołchozu we wsi Borok, I. Kucew – technik-hydraulik, W. Gorodecki – duchowny, A. Baziekina – buchalterka, E. Wietrowa – nauczycielka, I. Sawwatiejew – dyżurny stacji Gniezdowo i inni.

Obławy na jeńców wojennych – Polaków

Obecność jeńców wojennych – Polaków jesienią roku 1941 w okolicy Smoleńska potwierdza również fakt przeprowadzania przez Niemców licznych obław na tych jeńców wojennych, którzy uciekli z obozów.

Świadek I. Kartoszkin, cieśla, zeznał:

„Jesienią 1941 roku Niemcy szukali jeńców wojennych – Polaków nie tylko w lasach, lecz używano również policji do nocnych rewizji we wsiach”.

B. sołtys wsi Nowe Batieki – M. Zacharow zeznał, że jesienią 1941 roku Niemcy dokładnie „przetrsząsali” wsie i lasy w poszukiwaniu jeńców wojennych – Polaków.

Świadek N. Danilenkow, chłop z kołchozu „Krasnaja Zaria”, zeznał:

„Przeprowadzano u nas specjalne obławy w poszukiwaniu jeńców wojennych – Polaków, którzy uciekli z obozu. Takie rewizje odbyły się dwa lub trzy razy w moim domu. Po jednej z rewizji zapytałem sołtysa Konstantego Siergejewa, kogo szukają w naszej wsi. Siergejew powiedział, że otrzymano rozkaz komendantury niemieckiej, aby we wszystkich bez wyjątku domach przeprowadzić rewizję, ponieważ w naszej wsi ukrywają się jeńcy wojenni – Polacy, którzy uciekli z obozu. Po pewnym czasie rewizje ustały”.

Świadek T. Fatkow, kołchoźnik, zeznał:

„Obławy w poszukiwaniu jeńców – Polaków przeprowadzono kilkakrotnie. Było to w sierpniu-wrześniu 1941 r. Po wrześniu 1941 r. takie obławy ustały i więcej już nikt nie widział jeńców wojennych – Polaków”.

Rozstrzeliwanie jeńców wojennych – Polaków

Wspomniany wyżej „Sztab 537 batalionu roboczego”, który mieścił się w willi w „Kozich Górach”, żadnych robót budowlanych nie prowadził. Działalność jego była ściśle zakonspirowana.

O tym, czym się ten „Sztab” zajmował w rzeczywistości, zeznało wielu świadków m.in. świadkowie: A. Aleksiejewa, O. Michajłowa i Z. Konachowska – mieszkanki wsi Borok gminy katyńskiej.

Na mocy rozporządzenia niemieckiego komendanta osady Katyń sołtys wsi Borok, W. Sołdatienkow, skierował je do wspomnianej willi do pracy, która miała polegać na obsługiwaniu personelu „Sztabu”.

Gdy przybyły do „Kozich Gór”, zakomunikowano im, za pośrednictwem tłumacza, o szeregu ograniczeń: zabroniono im w ogóle opuszczać teren willi i chodzić do lasu, wchodzić do pokojów willi bez wezwania i bez asysty żołnierzy niemieckich, pozostawać na terenie willi w porze nocnej. Przychodzić do pracy i wracać do domu wolno im było tylko ściśle określoną drogą i tylko w asyście żołnierzy.

Uprzedził o tym Aleksiejewą, Michajłową i Konachowską – za pośrednictwem tłumacza – sam naczelnik niemieckiego urzędu, oberst-leutnant Arnes, który w tym celu wzywał je do siebie, każdą z osobna.

O personelu „Sztabu” A. Aleksiejewa zeznała:

„W willi w <<Kozich Górach>> znajdowało się stale około 30 Niemców, dowódcą ich był oberst-leutnant Arnes, adiutantem jego oberleutnant Rex. Był tam również leutnant Hott, wachmistrz Luehmert, podoficer gospodarczy Rose, jego pomocnik Isike, oberfeldfebel Grenewsky, który zarządzał elektrownią, fotograf – obergefreiter, którego nazwiska nie pamiętam, tłumacz – Niemiec nadwołżański, któremu na imię było zdaje się Johann, ale nazywaliśmy go Iwanem, kucharz – Niemiec Gustaw i szereg innych, których nazwiska i imiona nie są mi znane”.

Wkrótce po przystąpieniu do pracy Aleksiejewa, Michajłowa i Konachowska zauważyły, że na terenie willi Niemcy zajmują się „jakimiś ciemnymi sprawami”.

A. Aleksiejewa zeznała:

„...Tłumacz Johann ostrzegał nas kilkakrotnie w imieniu Arnesa, że mamy <<trzymać język za zębami>> i nie gadać o tym, co widzimy i słyszymy na terenie willi. Poza tym z całego szeregu okoliczności domyślałam się, że w tej willi Niemcy zajmują się jakimiś ciemnymi sprawami...

W końcu sierpnia i przez większą część września 1941 roku do willi w <<Kozich Górach>> niemal codziennie przyjeżdżało po kilka samochodów ciężarowych.

Początkowo nie zwróciłam na to uwagi, później jednak zauważyłam, że samochody te, ilekroć wjeżdżały na teren willi, uprzednio na pół godziny, a czasem nawet na całą godzinę zatrzymywały się gdzieś na drodze polnej, prowadzącej od szosy do willi. Wywnioskowałam to z tego, że warkot samochodów w jakiś czas po wjeździe ich na teren willi cichł. Z chwilą, gdy ustawał warkot samochodów, zaczynały rozlegać się pojedyncze strzały. Strzały następowały jeden po drugim, w krótkich, lecz mniej więcej równych odstępach czasu. Potem strzały milkły i samochody zajeżdżały przed willę.

Z samochodów wysiadali niemieccy żołnierze i podoficerowie. Rozmawiając hałaśliwie między sobą szli do łaźni aby się umyć, po czym urządzali pijatyki. W łaźni w te dni zawsze palono w piecu.

W dni, kiedy przyjeżdżały samochody, do willi przybywali dodatkowo żołnierze z jakiegoś niemieckiego oddziału wojskowego. Wstawiano dla nich specjalne łóżka w pomieszczeniu kantyny żołnierskiej, urządzonej w jednej z sal willi. W dni te w kuchni gotowano wielką ilość obiadów, a do stołu podawano podwójną porcję napojów alkoholowych.

Na krótko przed przybyciem samochodów na teren willi żołnierze ci szli z bronią do lasu, zapewne do miejsca postoju samochodów, gdyż po upływie pół godziny lub po godzinie wracali tymi samochodami z żołnierzami, którzy stale mieszkali w willi.

Prawdopodobnie nie obserwowałabym i nie zauważyłabym jak cichnie i znów rozlega się warkot przybywających na teren willi samochodów, gdyby nie to, że za każdym razem, kiedy przyjeżdżały samochody, nas (mnie, Konachowską i Michajłową) zapędzano do kuchni, jeżeli znajdowałyśmy się w tym czasie na dworze koło willi, albo też nie wypuszczano z kuchni, jeżeli znajdowałyśmy się w niej.

Okoliczność ta, a także i to, że kilka razy zauważyłam ślady świeżej krwi na odzieży dwóch gefreitrów, sprawiła, że zaczęłam przyglądać się uważnie temu, co się dzieje na terenie willi. Wówczas to zauważyłam dziwne przerwy w ruchu samochodów, ich postoje w lesie. Zauważyłam również, że ślady krwi były zawsze na odzieży tych samych ludzi – dwóch gefreitrów. Jeden z nich był wysoki, rudy, drugi – średniego wzrostu, blondyn.

Z tego wszystkiego wywnioskowałam, że Niemcy przywozili w samochodach ludzi i ludzi tych rozstrzeliwali. Domyślałam się nawet mniej więcej, gdzie się to odbywało, gdyż nieopodal drogi wiodącej do willi widziałam w kilku miejscach świeżo usypaną ziemię. Powierzchnia tej świeżo usypanej ziemi stawała się z każdym dniem większa. Z biegiem czasu ziemia w tych miejscach przybrała zwykły wygląd”.

Na pytania Komisji Specjalnej, jakich to ludzi rozstrzeliwano w lesie, w pobliżu willi, Aleksiejewa odpowiedziała, że rozstrzeliwano jeńców wojennych – Polaków i na potwierdzenie swych słów opowiedziała, co następuje:

„Zdarzały się dni, kiedy samochody do willi nie przyjeżdżały, żołnierze zaś wychodzili z willi do lasu, skąd dobiegały częste pojedyncze strzały. Po powrocie żołnierze, jak zwykle, szli do łaźni, a potem upijali się.

Zdarzył się jeszcze taki wypadek. Pewnego razu zostałam w willi nieco dłużej niż zwykle. Michajłowa i Konachowska już poszły. Nie skończyłam jeszcze pracy, dla wykonania której zostałam, gdy nagle przyszedł żołnierz i powiedział, że mogę sobie iść. Powołał się przy tym na rozkaz Rosego. Ten sam żołnierz odprowadził mnie do szosy.

Kiedy przeszłam szosą 150-200 m od zakrętu wiodącego do willi, zobaczyłam idącą grupę jeńców wojennych – Polaków, ze 30 ludzi, pod wzmocnionym konwojem Niemców. Wiedziałam, że są to Polacy, ponieważ jeszcze przed rozpoczęciem wojny, jak również w jakiś czas po przyjściu Niemców, spotykałam na szosie jeńców wojennych – Polaków noszących takie same mundury i charakterystyczne czworokątne czapki.

Przystanęłam na skraju drogi, żeby zobaczyć dokąd ich prowadzą i przekonałam się, że skręcili na drogę prowadzącą do naszej willi w <<Kozich Górach>>. Ponieważ w tym czasie obserwowałam uważnie wszystko, co się dzieje w willi, zainteresowałam się tym faktem, cofnęłam się kilka kroków, schowałam się w krzakach przy drodze i czekałam. Po upływie jakichś 20-30 minut usłyszałam charakterystyczne, znane mi już pojedyncze strzały. Wówczas wszystko zrozumiałam i poszłam do domu.

Z faktu tego wywnioskowałam również, że Niemcy rozstrzeliwali Polaków, jak widać, nie tylko w ciągu dnia, kiedy pracowałyśmy w willi, ale i w nocy, w czasie naszej nieobecności. Stało się to dla mnie wówczas jasne również i dlatego, że przypomniałam sobie wypadki, kiedy wszyscy zamieszkujący willę oficerowie i żołnierze, z wyjątkiem wartowników, wstawali późno, o jakiejś 12 w południe.

Kilka razy o przybyciu Polaków do <<Kozich Gór>> domyślałyśmy się z napiętej atmosfery, jaka panowała wówczas w willi... Wszyscy oficerowie wychodzili wówczas z willi, w budynku pozostawało tylko kilku wartowników, wachmistrz zaś nieustannie kontrolował posterunki przez telefon...”

O. Michajłowa zeznała:

„We wrześniu 1941 roku w lesie <<Kozie Góry>> bardzo często rozlegała się strzelanina, Początkowo nie zwracałam uwagi na zajeżdżające przed naszą willę samochody ciężarowe, kryte z boków i z góry, pomalowane na zielono i konwojowane zawsze przez podoficerów. Później zauważyłam, że samochody te nigdy nie zajeżdżają do naszego garażu ani też nigdy się ich nie wyładowuje. Te samochody ciężarowe przyjeżdżały bardzo często, zwłaszcza we wrześniu 1941 roku.

Spośród podoficerów, którzy zawsze siedzieli w szoferkach obok kierowców, zwróciłam uwagę na jednego wysokiego o bladej twarzy i rudych włosach. Kiedy samochody te zajeżdżały przed willę, wszyscy podoficerowie jak na komendę szli do łaźni i długo się tam myli, potem upijali się na zabój w willi. Pewnego razu ów wysoki rudy Niemiec wysiadł z samochodu, udał się do kuchni i poprosił o wodę. Kiedy pił ze szklanki wodę, ujrzałam krew na wyłogach prawego rękawa jego munduru”.

O. Michajłowa i Z. Konachowska widziały pewnego razu na własne oczy, jak rozstrzelano dwóch jeńców wojennych – Polaków, którzy widocznie uciekli Niemcom, a następnie zostali schwytani.

Michajłowa zeznała o tym:

„Pewnego razu ja i Konachowska, jak zwykle, pracowałyśmy w kuchni, kiedy usłyszałyśmy jakiś hałas w pobliżu willi. Wyszłyśmy z kuchni i zobaczyłyśmy dwóch jeńców wojennych – Polaków, otoczonych przez żołnierzy niemieckich, którzy tłumaczyli coś podoficerowi Rosemu. Potem przyszedł do nich oberst-leutnant Arnes i powiedział coś Rosemu. Ukryłyśmy się z boku, gdyż bałyśmy się, że Rose pobije nas za naszą ciekawość. Zauważono nas jednak i mechanik Gliniewski na znak Rosego zapędził nas do kuchni, a Polaków wyprowadzili poza obręb willi. Po upływie kilku minut usłyszałyśmy strzały. Żołnierze niemieccy, którzy niebawem wrócili, i podoficer Rose – rozmawiali o czymś z ożywieniem. Ja i Konachowska, chcąc się dowiedzieć, jak postąpili Niemcy z zatrzymanymi Polakami, znów wyszłyśmy na ulicę. Adiutant Arnesa, który jednocześnie wyszedł z willi głównymi drzwiami, zapytał o coś po niemiecku Rosego, na co ten odpowiedział również po niemiecku: <<wszystko w porządku>>. Słowa te zrozumiałam, ponieważ Niemcy często używali ich w rozmowach między sobą. Ze wszystkich tych okoliczności wywnioskowałam, że ci dwaj Polacy zostali rozstrzelani”.

Analogiczne zeznania w tej sprawie złożyła również Z. Konachowska.

Przerażone tym, co się działo na terenie willi Aleksiejewa, Michajłowa i Konachowska postanowiły pod jakimkolwiek dogodnym pretekstem porzucić pracę w willi. Skorzystały one z tego, że na początku stycznia 1942 r. obniżono im „płacę” z 9 marek do 3 marek miesięcznie i za radą Michajłowej nie przyszły do pracy. Tego samego dnia wieczorem przyjechał po nie samochód, przywieziono je do willi i za karę posadzono do karceru – Michajłową na 8 dni, a Aleksiejewą i Konachowską na 3 dni.

Po odbyciu kary zostały zwolnione z pracy.

Przez cały czas pracy w willi Aleksiejewa, Michajłowa i Konachowska obawiały się dzielić wzajemnie swymi spostrzeżeniami odnośnie tego, co dzieje się w willi. Dopiero po aresztowaniu, siedząc w karcerze, w nocy podzieliły się swymi spostrzeżeniami.

Michajłowa, przesłuchiwana 24 grudnia 1943 r., zeznała:

„Tutaj po raz pierwszy pomówiłyśmy otwarcie o tym, co się dzieje na terenie willi. Powiedziałam wszystko, co wiedziałam, okazało się jednak, że i Konachowskiej i Aleksiejewej wszystkie te fakty również były znane, ale i one, tak samo jak i ja, bały się o tym mówić. Tutaj też dowiedziałam się, że Niemcy w <<Kozich Górach>> rozstrzeliwali właśnie jeńców wojennych – Polaków, Aleksiejewa bowiem opowiedziała, że pewnego razu jesienią 1941 r., idąc z pracy, na własne oczy widziała, jak Niemcy zapędzili do lasu w <<Kozich Górach>> wielką grupę jeńców wojennych – Polaków, a potem słyszała w tym miejscu strzelaninę”.

Analogiczne zeznania w tej sprawie złożyły Aleksiejewa i Konachowska.

Aleksiejewa, Michajłowa i Konachowska skonfrontowały swe obserwacje i doszły do niezbitego wniosku, że w sierpniu i wrześniu 1941 r. w willi w <<Kozich Górach>> Niemcy rozstrzeliwali masowo jeńców wojennych – Polaków.

Zeznania Aleksiejewej potwierdza również jej ojciec – Michał Aleksiejew, któremu jeszcze w okresie swej pracy w willi jesienią 1941 r. opowiadała ona o swych obserwacjach na temat zbrodni dokonywanych przez Niemców w willi.

„Córka długo niczego mi nie mówiła – zeznał Michał Aleksiejew – tylko kiedy przychodziła do domu, żaliła się, że praca w willi przeraża ją i że nie wie, jak się ma stamtąd wyrwać. Kiedy ją pytałem, co ją przeraża, mówiła, że w lesie bardzo często słychać strzelaninę. Pewnego razu, powróciwszy do domu, opowiedziała mi w tajemnicy, że w lesie <<Kozie Góry>> Niemcy rozstrzeliwują Polaków. Kiedy mi to córka powiedziała, nakazałem jej stanowczo, żeby nikomu więcej o tym nie mówiła, bo inaczej dowiedzą się Niemcy i ucierpi cała nasza rodzina”.

Zeznania o sprowadzeniu do „Kozich Gór” jeńców wojennych – Polaków niewielkimi grupami od 20 do 30 osób pod konwojem 5-7 żołnierzy niemieckich złożyli również inni świadkowie, badani przez Komisję Specjalną: P. Kisielew, chłop z chutoru „Kozie Góry”, M. Kriwoziercew – cieśla ze stacji „Krasnyj Bor” w lesie Katyńskim, S. Iwanow – b. zawiadowca stacji Gniezdowo w rejonie lasu Katyńskiego, I. Sawwatiejew – dyżurny tejże stacji, M. Aleksiejew – przewodniczący kołchozu we wsi Borok, A. Ogłoblin – duchowny cerkwi Kupryńskiej i inni.

Świadkowie ci również słyszeli strzały rozlegające się po lesie w „Kozich Górach”.

Szczególnie wielkie znaczenie, jeśli chodzi o wyjaśnienie tego, co się działo w willi w „Kozich Górach” jesienią 1941 roku, mają zeznania profesora astronomii, dyrektora Obserwatorium w Smoleńsku – B. Bazylewskiego. Na samym początku okupacji Smoleńska Niemcy zmusili przemocą prof. Bazylewskiego do objęcia stanowiska zastępcy burmistrza miasta. Burmistrzem miasta mianowany został przez Niemców adwokat B. Mieńszagin, który później ewakuował się wraz z nimi, zdrajca, cieszący się szczególnym zaufaniem dowództwa niemieckiego, w szczególności zaś komendanta Smoleńska von Schwetza.

Na początku września 1941 roku Bazylewski zwrócił się do Mieńszagina z prośbą, aby ten zabiegł u komendanta von Schwetza o zwolnienie z obozu jeńców wojennych nr 126 pedagoga Żyglińskiego. Spełniając tę prośbę Mieńszagin zwrócił się do von Schwetza, po czym zakomunikował Bazylewskiemu, że prośba jego nie może być spełniona, gdyż, jak mu oświadczył von Schwetz:

„otrzymano dyrektywę z Berlina nakazującą bezwzględne wprowadzenie jak najokrutniejszego reżymu w stosunku do jeńców wojennych i nie dopuszczającą żadnych odstępstw w tym względzie”.

„Mimo woli odpowiedziałem – zeznał świadek Bazylewski - <<Cóż może być okrutniejszego od istniejącego w obozie reżymu?>> Mieńszagin dziwnie spojrzał na mnie, nachylił się do mnie i powiedział cicho: <<Może być! Rosjanie będą przynajmniej umierali sami, ale jeńców – Polaków polecono po prostu uśmiercić>>.

<<Jakże to? Jak to należy rozumieć?>> - wykrzyknąłem.

<<Rozumieć należy w sensie dosłownym. Jest taka dyrektywa z Berlina>> - odpowiedział Mieńszagin i zaraz mnie poprosił, zaklinając mnie <<na wszystkie świętości>>, żebym nikomu o tym nie mówił...

Po jakichś dwóch tygodniach po opisanej wyżej rozmowie z Mieńszaginem, będąc znów w jego gabinecie, nie mogłem się powstrzymać i zapytałem: <<Co tam słychać o Polakach?>>. Mieńszagin zawahał się, po chwili jednak odpowiedział: <<Z nimi zrobiono już koniec. Von Schwetz powiedział mi, że rozstrzelano ich gdzieś niedaleko Smoleńska>>.

Widząc moje zdenerwowanie, Mieńszagin znów ostrzegł mnie, że sprawę tę należy zachować w jak najściślejszej tajemnicy, a następnie zaczął <<tłumaczyć>> mi linię postępowania Niemców w tej sprawie. Powiedział, że rozstrzeliwanie Polaków jest jednym z ogniw w ogólnym łańcuchu uprawianej przez Niemcy antypolskiej polityki, która uległa szczególnemu zaostrzeniu w związku z zawarciem umowy rosyjsko-polskiej”.

Bazylewski opowiedział również Komisji Specjalnej o swej rozmowie z sonderfuehrerem 7 oddziału komendantury niemieckiej Hirschfelda – Niemcem nadbałtyckim, dobrze mówiącym po rosyjsku.

„Hirschfeld oświadczył mi cynicznie, że wykazana została historycznie szkodliwość Polaków i ich niższość, przeto zmniejszenie ludności polskiej przyczyni się do użyźnienia gruntu i da możność rozszerzenia przestrzeni życiowej Niemców. W związku z tym Hirschfeld opowiadał chełpliwie, że w Polsce z inteligencji nic już nie zostało, ponieważ powywieszano ją, rozstrzelano lub osadzono w obozach”.

Zeznania Bazylewskiego potwierdza przesłuchany przez Komisję Specjalną świadek – profesor fizyki I. Jefimow, któremu Bazylewski wtedy jeszcze, jesienią 1941 roku, opowiedział o swej rozmowie z Mieńszaginem.

Dokumentarnym potwierdzeniem zeznań Bazylewskiego i Jefimowa są własnoręczne notatki Mieńszagina poczynione przezeń w swym notesie. Notes ten, zawierający niepełne 17 stron, znaleziono w aktach Zarządu Miejskiego Smoleńska po wyzwoleniu tego miasta przez Armię Czerwoną.

Fakt, że wspomniany notes należał do Mieńszagina, jak również to, że notatki pisane są jego charakterem pisma, poświadczają zarówno zeznania Bazylewskiego, który dobrze znał charakter pisma Mieńszagina, jak i ekspertyza grafologiczna.

Jak świadczą widniejące w notesie daty, treść jego odnosi się do okresu, od pierwszych dni sierpnia 1941 roku do listopada tegoż roku. Wśród różnych uwag, dotyczących spraw gospodarczych (drzewa opałowego, energii elektrycznej, handlu itp.) znajduje się szereg notatek, poczynionych przez Mieńszagina zapewne dla pamięci, jak np. instrukcje niemieckiej komendantury Smoleńska.

Notatki te całkiem wyraźnie zarysowują krąg spraw, jakimi zajmował się Zarząd Miejski jako organ wykonujący wszystkie dyrektywy dowództwa niemieckiego . Na pierwszych trzech stronicach notesu podany jest szczegółowo sposób organizacji getta żydowskiego i systemu represji, jaki ma być stosowany wobec Żydów.

Na stronicy 10, datowanej na 15 sierpnia 1941 roku, widnieje notatka: „Wszystkich zbiegłych jeńców wojennych – Polaków zatrzymywać i odprowadzać do komendantury”.

Na stronicy 15 (bez daty): „Czy krążą wśród ludności pogłoski o rozstrzeliwaniu jeńców wojennych – Polaków w Koz. Gór. (Umnow)”.

Z pierwszej notatki wynika, po pierwsze, że 15 sierpnia 1941 roku jeńcy wojenni – Polacy znajdowali się jeszcze w rejonie Smoleńska i, po drugie, że władze niemieckie aresztowały ich. Druga notatka świadczy o tym, że dowództwo niemieckie w obawie, że wieści o popełnionych przez nich zbrodniach mogą dotrzeć do ludności cywilnej, udzielało specjalnych wskazówek, mających na celu sprawdzenie tego przypuszczenia.

Umnow, wspomniany w notatce, był naczelnikiem policji rosyjskiej Smoleńska w ciągu pierwszych miesięcy okupacji.

Jak powstała niemiecka prowokacja

Zimą roku 1942-43 ogólna sytuacja zmieniła się zdecydowanie na niekorzyść Niemiec. Potęga wojskowa Związku Radzieckiego coraz bardziej wzrastała, konsolidowała się jedność między ZSRR a sojusznikami. Niemcy postanowili uciec się do prowokacji, wykorzystując w tym celu zbrodnie, popełnione przez siebie w lesie Katyńskim, i przypisując je organom władzy radzieckiej. Liczyli na to, że uda się im w ten sposób pokłócić Rosjan z Polakami i zatrzeć ślady swej zbrodni.

Duchowny wsi Kuprino rejonu smoleńskiego A. Ogłoblin zeznał:

„... Po wydarzeniach stalingradzkich, kiedy Niemcy poczuli się niepewni, zainicjowali oni tę sprawę. Wśród ludności zaczęły się rozmowy, że <<Niemcy poprawiają swoje sprawy>>”.

Przystępując do przygotowania prowokacji katyńskiej Niemcy przede wszystkim zabrali się do poszukiwania „świadków”, którzy by mogli pod wpływem namów, przekupienia lub pogróżek złożyć potrzebne Niemcom zeznania.

Uwagę Niemców zwrócił mieszkający najbliżej willi „Kozie Góry” w swoim chutorze chłop Kisielew Parfien Gawriłowicz, urodzony w 1870 r. Kisielewa wezwano do gestapo jeszcze w końcu 1942 r. i, grożąc represjami, zażądano, aby złożył fałszywe zeznania, jakoby wiedział, że na wiosnę roku 1940 bolszewicy rozstrzelali jeńców wojennych – Polaków na terenie willi urzędu Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych w „Kozich Górach”.

Kisielew w tej sprawie zeznał:

„Jesienią roku 1942 przyszło do mego domu dwóch policjantów i kazało mi udać się do gestapo na stację Gniezdowo. Tego samego dnia poszedłem do gestapo, które mieściło się w jednopiętrowym domu obok stacji kolejowej. W pokoju, do którego wszedłem, znajdował się niemiecki oficer i tłumacz. Oficer niemiecki zaczął mnie wypytywać za pośrednictwem tłumacza, czy dawno zamieszkuję w tym rejonie, czym się zajmuję, jaki jest mój stan materialny.

Odpowiedziałem mu, że mieszkam w chutorze w okolicy <<Kozich Gór>> od roku 1907 i pracuję na swoim gospodarstwie. O swym stanie materialnym powiedziałem, że bywa mi trudno, ponieważ sam jestem sędziwym starcem, a synowie są na wojnie.

Po krótkiej rozmowie na ten temat oficer oświadczył mi, że według posiadanych przez gestapo wiadomości funkcjonariusze Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych rozstrzelali w roku 1940 polskich oficerów w lesie Katyńskim na odcinku <<Kozich Gór>> i zapytał mnie, jakie mogę złożyć w tej sprawie zeznania. Odpowiedziałem mu, że w ogóle nigdy nie słyszałem, żeby Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych dokonywał rozstrzeliwań w <<Kozich Górach>>, zresztą, jak wytłumaczyłem oficerowi, jest to chyba niemożliwe, ponieważ <<Kozie Góry>> - to miejsce zupełnie otwarte, ludne i, gdyby tam rozstrzeliwano, to wiedziałaby o tym cała ludność pobliskich wsi.

Oficer odpowiedział mi, że mimo to muszę złożyć takie zeznanie, ponieważ jest to rzekomo fakt. Za to zeznanie obiecano mi wielkie wynagrodzenie. Oświadczyłem znowu oficerowi, że o rozstrzeliwaniach nic nie wiem i że nie mogło się to zdarzyć przed wojną w naszej miejscowości. Mimo to oficer stanowczo domagał się, abym złożył fałszywe zeznania.

Po pierwszej rozmowie, o której już zeznałem, wezwano mnie powtórnie do gestapo w lutym 1943 r. W tym czasie wiedziałem już o tym, że do gestapo wzywano również innych mieszkańców okolicznych wsi i że od nich domagano się również takich zeznań jak ode mnie.

W gestapo ten sam oficer i tłumacz, którzy mnie przesłuchiwali za pierwszym razem, zażądali znowu, abym złożył zeznania, że byłem naocznym świadkiem rozstrzeliwań oficerów polskich, dokonanych rzekomo przez Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych w roku 1940. Oświadczyłem ponownie oficerowi gestapo, że jest to kłamstwo, ponieważ przed wojną nic nie słyszałem o żadnych rozstrzeliwaniach i że fałszywych zeznań składać nie będę. Ale tłumacz nawet mnie nie wysłuchał. Wziął ze stolika napisany odręcznie dokument i odczytał go. Było w nim powiedziane, że je, Kisielew, mieszkaniec chutoru położonego w pobliżu <<Kozich Gór>>, widziałem na własne oczy, jak w roku 1940 funkcjonariusze Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych rozstrzeliwali oficerów polskich. Po odczytaniu tego dokumentu tłumacz zaproponował mi, abym to podpisał. Odmówiłem. Wtedy tłumacz zaczął mnie przymuszać wymyślaniem i pogróżkami. W końcu oświadczył: <<Albo natychmiast podpiszecie, albo was zabijemy. Wybierajcie!>>.

Uląkłszy się pogróżek podpisałem ten dokument, przypuszczając, że na tym sprawa się zakończy”.

Później, kiedy Niemcy zorganizowali zwiedzanie grobów katyńskich przez rozmaite „delegacje”, Kisielewa zmuszono, aby wystąpił przed przybyłą „polską delegacją”. Kisielew, który zapomniał treści podpisanego w gestapo protokołu, zaplątał się i w końcu odmówił wyjaśnień. Wtedy gestapo aresztowało Kisielewa i, katując go nielitościwie w przeciągu półtora miesiąca, znowu wymusiło na nim zgodę na „publiczne wystąpienie”.

Kisielew zeznał o tym:

„W rzeczywistości wyszło to inaczej. Na wiosnę roku 1943 Niemcy podali do wiadomości, że wykryli w lesie Katyńskim w okolicy <<Kozich Gór>> groby oficerów polskich, rzekomo rozstrzelane przez organa Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych w roku 1940.

Wkrótce potem przyszedł do mnie do domu tłumacz gestapo i zaprowadził mnie do lasu w rejonie <<Kozich Gór>>. Kiedyśmy wyszli z domu i zostaliśmy sami, tłumacz uprzedził mnie, że muszę teraz znajdującym się w lesie ludziom opowiedzieć z największą dokładnością wszystko, co było napisane w dokumencie, który podpisałem w gestapo.

Kiedyśmy przyszli do lasu, ujrzałem rozkopane groby i grupę nieznanych mi ludzi. Tłumacz powiedział mi, że są to <<polscy delegaci>>, którzy przyjechali w celu obejrzenia grobów. Kiedyśmy się zbliżyli do grobów, <<delegaci>> zaczęli mi zadawać po rosyjsku rozmaite pytania dotyczące rozstrzelania Polaków. Ponieważ jednak od chwili wezwania mnie do gestapo upłynął przeszło miesiąc, zapomniałem wszystkiego, co było w podpisanym przeze mnie dokumencie, i zacząłem plątać się, a w końcu powiedziałem, że nic o rozstrzelaniu oficerów polskich nie wiem. Niemiecki oficer bardzo się rozzłościł, a tłumacz brutalnie odciągnął mnie od <<delegacji>> i przepędził.

Nazajutrz rano do mojej zagrody podjechał samochód, w którym siedział oficer gestapo. Znalazłszy mnie na podwórzu oświadczył mi, że jestem aresztowany, wsadził mnie do samochodu i zawiózł do więzienia smoleńskiego. Po aresztowaniu wiele razy wzywano mnie na przesłuchanie, lecz więcej mnie bito niż przesłuchiwano. Za pierwszym razem wezwali mnie, zbili i zwymyślali, oświadczając, że ich oszukałem, potem zaprowadzono mnie z powrotem do celi.

Następnym razem powiedziano mi, że muszę oświadczyć publicznie, iż byłem naocznym świadkiem rozstrzelania oficerów polskich przez bolszewików i że póki gestapo nie przekona się, że będę to wykonywał rzetelnie, nie zwolnią mnie z więzienia. Oświadczyłem oficerowi, że wolę siedzieć w więzieniu niż kłamać ludziom w żywe oczy. Potem mocno mnie zbito. Takich przesłuchań, którym towarzyszyło bicie, było kilka. W rezultacie zupełnie osłabłem, zacząłem źle słyszeć i nie mogłem poruszać prawą ręką.

Mniej więcej w miesiąc po moim aresztowaniu oficer niemiecki wezwał mnie i powiedział: <<Widzicie teraz Kisielew, do czego doprowadził wasz upór. Postanowiliśmy was uśmiercić. Jutro zawieziemy was do lasu Katyńskiego i powiesimy>>. Prosiłem oficera, by tego nie robili, zacząłem go przekonywać, że nie nadaję się do roli <<naocznego świadka>> rozstrzelania, ponieważ w ogóle nie potrafię kłamać i dlatego znowu coś poplączę. Oficer jednak nastawał. Po kilku minutach do gabinetu weszli żołnierze i zaczęli bić mnie gumowymi pałkami.

Nie wytrzymawszy bicia i katowania wyraziłem zgodę na wystąpienie publiczne ze zmyślonym opowiadaniem o rozstrzelaniu Polaków przez bolszewików. Zwolniono mnie wówczas z więzienia pod warunkiem, że na pierwsze żądanie Niemców wystąpię przed <<delegacjami>> w lesie Katyńskim...

Za każdym razem, zanim prowadzono mnie do lasu do rozkopanych grobów, tłumacz przychodził do mnie do domu, wywoływał na dwór, odprowadzał na bok, żeby nikt nie słyszał, i w ciągu pół godziny zmuszał uczyć się na pamięć wszystkiego, co będę musiał mówić o rzekomym rozstrzelaniu oficerów polskich w roku 1940 przez Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych.

Przypominam sobie, że tłumacz mówił mi mniej więcej tak: <<Mieszkam w chutorze w rejonie „Kozich Gór” niedaleko willi Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Na wiosnę roku 1940 widziałem, jak zwożono do lasu Polaków i w nocy tam ich rozstrzeliwano>>. I koniecznie musiałem dosłownie oświadczyć, że było to <<dokonane przez Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych>>.

Gdy nauczyłem się tego, co mi mówił tłumacz, odprowadzał mnie on do lasu do rozkopanych grobów i zmuszał powtarzać to wszystko w obecności przybyłych <<delegacji>>. Opowiadania moje były surowo kontrolowane i podpowiadali mi je tłumacze gestapo.

Pewnego razu, kiedy wystąpiłem przed jakąś <<delegacją>>, zadano mi pytanie: <<Czy widziałem osobiście tych Polaków przed rozstrzelaniem ich przez bolszewików>>. Nie byłem do takiego pytania przygotowany i odpowiedziałem, jak to było rzeczywiście, czyli, że widziałem jeńców wojennych – Polaków przed rozpoczęciem się wojny, ponieważ pracowali na drogach. Wtedy tłumacz brutalnie odciągnął mnie na stronę i przepędził do domu.

Proszę mi wierzyć, że przez cały czas dręczyło mnie sumienie, ponieważ wiedziałem, że w rzeczywistości oficerów polskich rozstrzelali Niemcy w roku 1941, ale nie miałem innego wyjścia, bo ustawicznie żyłem pod grozą ponownego aresztu i katuszy”.

Zeznania P. Kisielewa o jego wezwaniu do gestapo, o aresztowaniu, jakie potem nastąpiło i pobiciu potwierdzają zamieszkali wraz z nim: jego żona Kisielewa Aksinja, urodzona w 1870 r., syn Kisielew Wasyl, urodzony w 1911 r. i synowa Kisielewa Maria, urodzona w 1918 r., jak również majster drogowy Siergiejew Timofiej Iwanowicz, urodzony w 1901 r., który mieszkał u Kisielewa. Obrażenia cielesne zadane Kisielewowi w gestapo (uszkodzenie ramienia, znaczna utrata słuchu), potwierdza akt badania lekarskiego.

W poszukiwaniu „świadków” Niemcy zainteresowali się następnie pracownikami stacji kolejowej Gniezdowo, która znajduje się w odległości dwóch i pół kilometra od „Kozich Gór”. Na tę stację wiosną roku 1940 przybywali jeńcy wojenni – Polacy, toteż Niemcy chcieli widocznie otrzymać odpowiednie zeznania kolejarzy. W tym celu wiosną roku 1943 Niemcy wezwali do gestapo byłego zawiadowcę stacji Gniezdowo – S. Iwanowa, dyżurnego stacji I. Sawwatiewa i innych.

O okolicznościach wezwania do gestapo S. Iwanow, urodzony w 1882 roku, zeznaje:

„... Było to w marcu 1943 r. Przesłuchiwał mnie oficer niemiecki w obecności tłumacza. Zapytawszy mnie za pośrednictwem tłumacza, kim jestem i jakie stanowisko zajmowałem na stacji Gniezdowo przed okupacją rejonu przez Niemców, oficer zadał mi pytanie, czy wiadomo mi, że wiosną roku 1940 na stację Gniezdowo przybyli kilkoma pociągami, w większych grupach, jeńcy wojenni – oficerowie polscy.

Odpowiedziałem, że wiem o tym. Wtedy oficer zapytał mnie, czy wiadomo mi, że bolszewicy tejże wiosny 1940 r., wkrótce po przybyciu oficerów polskich, wszystkich ich rozstrzelali w lesie Katyńskim.

Odpowiedziałem, że nic o tym nie wiem, i że jest to niemożliwe, ponieważ jeńców wojennych – oficerów polskich, przybyłych wiosną roku 1940 na stację Gniezdowo, spotykałem na robotach drogowych w ciągu roku 1940-41, aż do zajęcia Smoleńska przez Niemców.

Wtedy oficer oświadczył mi, że skoro niemiecki oficer twierdzi, że Polacy zostali rozstrzelani przez bolszewików, to znaczy, że tak było w rzeczywistości. <<Dlatego – ciągnął dalej oficer – nie macie się czego obawiać i możecie ze spokojnym sumieniem podpisać protokół, iż jeńcy wojenni – oficerowie polscy zostali rozstrzelani przez bolszewików i że wy byliście naocznym tego świadkiem>>.

Odpowiedziałem mu, że jestem starcem, mam już 61 lat i nie chcę na starość brać grzechu na swe sumienie. Mogę jedynie zeznać, że jeńcy wojenni – Polacy rzeczywiście przybyli na stację Gniezdowo wiosną 1940 r. Wtedy niemiecki oficer zaczął mnie namawiać, abym złożył wymagane zeznania, obiecując w razie zgody przenieść mnie ze stanowiska stróża na rozjeździe na stanowisko zawiadowcy stacji Gniezdowo, które zajmowałem za władzy radzieckiej oraz zabezpieczyć mnie pod względem materialnym.

Tłumacz podkreślił, że zeznania moje, jako byłego pracownika kolejowego stacji Gniezdowo, położonej najbliżej lasu Katyńskiego, są nadzwyczaj ważne dla dowództwa niemieckiego i że nie będę żałował, jeżeli złożę takie zeznania. Zrozumiałem, że znalazłem się w wyjątkowo trudnej sytuacji i że oczekuje mnie smutny los, ale mimo to ponownie odmówiłem złożenia oficerowi niemieckiemu fałszywych zeznań.

Potem oficer zaczął na mnie krzyczeć, grozić skatowaniem i rozstrzelaniem, oświadczając, że nie rozumiem własnej korzyści. Jednakże stanowczo obstawałem przy swoim. Wtedy tłumacz sporządził krótki protokół po niemiecku na jednej stronie i opowiedział mi swoimi słowami jego treść. Protokół ten stwierdzał, jak mi streścił tłumacz, jedynie fakt przybycia jeńców wojennych – Polaków na stację Gniezdowo. Kiedy zacząłem prosić, aby moje zeznania spisane zostały nie tylko po niemiecku, lecz również po rosyjsku, oficer wściekł się, zbił mnie pałką gumową i wyrzucił z pokoju...”

I. Sawwatiejew, urodzony w 1880 r. zeznał:

„... Zeznałem w gestapo, iż rzeczywiście wiosną roku 1940 na stację Gniezdowo przybywali jeńcy wojenni – Polacy w kilku transportach i odjeżdżali samochodami dalej, ale dokąd – nie wiem. Dodałem również, że później na szosie Moskwa-Mińsk spotykałem niejednokrotnie tych Polaków, pracujących w niewielkich grupach przy remoncie szosy.

Oficer oświadczył mi, że ja mylę fakty, że nie mogłem spotykać Polaków na szosie, ponieważ rozstrzelali ich bolszewicy, i zażądał, abym właśnie tak zeznał. Odmówiłem. Po dłuższych pogróżkach i namowach oficer naradził się o czymś po niemiecku z tłumaczem i tłumacz napisał wówczas krótki protokół i dał mi go do podpisania, wyjaśniając, że protokół streszcza moje zeznania. Prosiłem tłumacza, aby mi dano możność samemu przeczytać protokół, lecz ten przerwał mi, obrzucając mnie wymysłami i kazał mi go niezwłocznie podpisać i wynosić się. Chwilę zwlekałem, a wtedy tłumacz chwycił wiszącą na ścianie pałkę gumową i zamierzył się na mnie. Wówczas podpisałem podsunięty mi protokół. Tłumacz powiedział, żebym się wynosił do domu i nikomu nic nie opowiadał, w przeciwnym razie zostanę rozstrzelany...”

Poszukiwania „świadków” nie ograniczyły się do wymienionych osób. Niemcy usiłowali znaleźć byłych pracowników Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych i zmusić ich do złożenia potrzebnych im fałszywych zeznań. Aresztowano przypadkowo byłego robotnika garażu urzędu Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych obwodu smoleńskiego E. Ignatiuka. Niemcy groźbami i katowaniem uporczywie usiłowali wymusić na nim złożenie zeznań, jakoby był on nie robotnikiem garażu, lecz szoferem i woził osobiście jeńców wojennych – Polaków na rozstrzelanie.

W sprawie tej E. Ignatiuk, urodzony w 1903 r., zeznał:

„Kiedy pierwszy raz byłem na przesłuchaniu u komendanta policji Alferczika, ten, oskarżając mnie o prowadzenie agitacji przeciwko władzom niemieckim, zapytał, w jakim charakterze pracowałem w urzędzie Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych. Odpowiedziałem mu, że pracowałem w garażu urzędu Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych obwodu smoleńskiego jako robotnik. Alferczik podczas tego przesłuchania chciał wymusić ode mnie zeznanie, że pracowałem w urzędzie Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych nie jako robotnik garażu, lecz jako szofer.

Nie otrzymawszy ode mnie potrzebnych zeznań Alferczik bardzo się zirytował i wespół ze swoim adiutantem, którego nazywał Georges, zawiązali mi głowę i usta jakąś szmatą, zdjęli ze mnie spodnie, położyli na stole i zaczęli bić gumowymi pałkami.

Później znowu wezwano mnie na przesłuchanie i Alferczik zażądał ode mnie, abym złożył fałszywe zeznania, że oficerów polskich w lesie Katyńskim rozstrzelały organa Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych w 1940 r., o czym mi rzekomo wiadomo jako szoferowi, który uczestniczył w przewożeniu oficerów polskich do lasu Katyńskiego i był obecny podczas ich rozstrzelania. W razie mojej zgody na złożenie takich zeznań Alferczik obiecał zwolnić mnie z więzienia i urządzić na posadzie w policji, gdzie zapewnią mi dobre warunki życia. W przeciwnym razie zostanę rozstrzelany...

Ostatni raz przesłuchiwał mnie na policji sędzia śledczy Aleksandrow, który żądał ode mnie takich samych fałszywych zeznań o rozstrzelaniu oficerów polskich, jak i Alferczik, ale również na tym przesłuchaniu odmówiłem złożenia fałszywych zeznań.

Po tym badaniu znowu mnie zbito i odesłano do gestapo...

… W gestapo żądano ode mnie, podobnie jak w policji, fałszywych zeznań o rozstrzelaniu przez władze radzieckie oficerów polskich w lesie Katyńskim w roku 1940, o czym mi rzekomo wiadomo jako szoferowi”.

W wydanej przez niemieckie Ministerstwo Spraw Zagranicznych książce, w której zamieszczono sfabrykowane przez Niemców materiały w „sprawie katyńskiej”, oprócz wyżej wymienionego P. Kisielewa wymienieni są w charakterze „świadków” Godezow (onże Godunow), urodzony w 1877 r., Silwerstow Grzegorz, urodzony w 1891 r., Andrejew Iwan, urodzony w 1917 roku, Żygulew Michał, urodzony w 1915 r., Krywoziercew Iwan, urodzony w 1915 r. i Zacharow Matwiej, urodzony w 1893 r.

Przeprowadzone dochodzenie ustaliło, że pierwsi dwaj spośród wymienionych (Godezow i Silwerstow) zmarli w roku 2943 przed wyzwoleniem obwodu Smoleńskiego przez Armię Czerwoną; następni trzej (Andrejew, Żygulew i Krywoziercew) ewakuowali się z Niemcami a może zostali przez nich uprowadzeni przemocą, ostatni zaś – Zacharow Matwiej – były spinacz na stacji Smoleńsk, który pracował przy Niemcach jako sołtys we wsi Nowe Batioki, został odnaleziony i przesłuchany przez Komisję Specjalną.

Zacharow opowiedział, w jaki sposób Niemcy wydobyli od niego potrzebne im fałszywe zeznania w „sprawie katyńskiej”.

„Na początku marca 1943 r. - zeznał Zacharow – przyszedł do mego mieszkania funkcjonariusz gniezdowskiego gestapo – nazwiska jego nie znam – i powiedział mi, że wzywa mnie oficer. Kiedy przyszedłem do gestapo, oficer niemiecki za pośrednictwem tłumacza oświadczył mi: <<Wiadomo nam, żeście pracowali jako spinacz na stacji Smoleńsk Centralny, musicie więc zeznać, że w roku 1940 przez Smoleńsk przejeżdżały wagony z jeńcami wojennymi – Polakami na stację Gniezdowo, po czym Polacy zostali rozstrzelani w lesie w pobliżu <<Kozich Gór>>.

W odpowiedzi na to oświadczyłem, że wagony z Polakami rzeczywiście przejeżdżały w 1940 roku przez Smoleńsk w kierunku zachodnim, ale jaka była stacja docelowa, tego nie wiem...

Oficer powiedział mi, że jeżeli ja nie zechcę składać zeznań po dobremu, to zmusi on mnie do tego przemocą. Po tych słowach wziął gumową pałkę i zaczął mnie bić. Następnie położono mnie na ławce i oficer wraz z tłumaczem bili mnie. Ile mi zadano uderzeń – nie pamiętam, ponieważ wkrótce straciłem przytomność.

Kiedy odzyskałem przytomność, oficer zażądał ode mnie podpisania protokołu przesłuchania i ja stchórzywszy, pod wpływem bicia i pod groźbą rozstrzelania, złożyłem fałszywe zeznania i podpisałem protokół. Po podpisaniu protokołu zwolniono mnie z gestapo...

W kilka dni po wezwaniu mnie do gestapo, mniej więcej w połowie marca 1943 r. przyszedł do mego mieszkania tłumacz i powiedział, że muszę pójść do niemieckiego generała i potwierdzić swoje zeznania.

Kiedyśmy przyszli do generała, ten zapytał mnie, czy potwierdzam swoje zeznania. Powiedziałem, że potwierdzam, albowiem jeszcze po drodze uprzedził mnie tłumacz, że jeżeli odmówię potwierdzenia zeznań, spotka mnie coś znacznie gorszego niż to, co było w gestapo za pierwszym razem. Bojąc się powtórzenia tortur, odpowiedziałem, że potwierdzam swoje zeznania. Następnie tłumacz kazał mi podnieść prawą rękę do góry i oświadczył mi, że złożyłem przysięgę i mogę pójść do domu”.

Zostało stwierdzone, że Niemcy, stosując namowy, pogróżki i tortury, usiłowali wydobyć potrzebne im zeznania również od innych osób, m.in. od byłego zastępcy naczelnika więzienia smoleńskiego – N. Kawerzniewa, byłego funkcjonariusza tego więzienia W. Kowalewa i innych. Ponieważ poszukiwania potrzebnej liczby świadków nie zostały uwieńczone powodzeniem. Niemcy rozkleili w Smoleńsku i okolicznych wsiach następującą odezwę, której oryginał znajduje się w materiałach Komisji Specjalnej:

„Wezwanie do ludności

Kto może dostarczyć danych o masowym wymordowaniu przez bolszewików w roku 1940 jeńców – oficerów polskich i księży w lesie <<Kozie Góry>> w pobliżu szosy Gniezdowo-Katyń?

Kto widział transporty samochodowe z Gniezdowa do <<Kozich Gór>> lub kto widział lub słyszał rozstrzeliwania? Kto zna mieszkańców, którzy mogą o tym powiedzieć?

Wszelka informacja zostanie wynagrodzona.

Informacje kierować – Smoleńsk, policja niemiecka, ulica Muziejnaja 6, Gniezdowo, policja niemiecka, dom nr 105 przy dworcu.

Voss

leutnant policji polowej”

3 maja 1943 roku.

Takie samo ogłoszenie zamieszczone zostało w wydawanej przez Niemców w Smoleńsku gazecie Nowyj Put', nr 35 (157) z dnia 6 maja 1943 r.

O tym, że Niemcy obiecywali nagrodę za złożenie potrzebnych im zeznań w „sprawie katyńskiej”, opowiedzieli przesłuchani przez Komisję Specjalną świadkowie – mieszkańcy Smoleńska: O. Sokołowa, E. Puszczina, I. Byczkow, G. Bondarew, E. Ustinow i wielu innych.

Obróbka grobów katyńskich

Obok poszukiwań „świadków” Niemcy przystąpili do odpowiedniego przygotowania grobów w lesie Katyńskim: do usunięcia z odzieży zamordowanych przez nich jeńców wojennych – Polaków wszelkich dokumentów oznaczonych datą późniejszą niż kwiecień 1940 r., tzn. po terminie, w którym zgodnie z niemiecką prowokacyjną wersją Polacy zostali rozstrzelani przez bolszewików; do usunięcia wszelkich dowodów rzeczowych, które mogłyby tę prowokacyjną wersję obalić.

Dochodzenie, przeprowadzone przez Komisję Specjalną, wykazało, że w tym celu Niemcy posługiwali się jeńcami – Rosjanami w liczbie do 500 osób, specjalnie dobranymi z obozu jeńców wojennych nr 126. Komisja Specjalna rozporządza licznymi zeznaniami świadków w tej sprawie. Na szczególną uwagę spośród tych zeznań zasługują zeznania personelu lekarskiego wymienionego obozu.

Lekarz A. Czyżow, który pracował w obozie nr 126 w okresie niemieckiej okupacji Smoleńska, zeznał:

„... Mniej więcej na początku marca 1943 r. ze smoleńskiego obozu jeńców wojennych nr 126, spośród jeńców silniejszych pod względem fizycznym, wyznaczono kilka grup w liczbie ogólnej około 500 ludzi: miano ich jakoby posłać do rycia okopów. Z jeńców tych nikt już do obozu nie wrócił”.

Lekarz W. Chmyrow, który pracował podczas okupacji niemieckiej w tym samym obozie, zeznał:

„Wiadomo mi, że mniej więcej w drugiej połowie lutego albo na początku marca 1943 r. wysłano z naszego obozu w niewiadomym mi kierunku około 500 jeńców – czerwonoarmistów. Jeńców tych wysłano jakoby do rycia okopów, toteż dobierano ludzi faktycznie silnych”.

Identyczne zeznania złożyli: pielęgniarka O. Leńkowska, pielęgniarka A. Timofiejewa, świadkowie P. Orłowa, E. Dobrosierdowa i W. Koczetkow.

Dokąd w rzeczywistości skierowano 500 radzieckich jeńców wojennych z obozu nr 126 – wynika z zeznań świadka A. Moskowskiej. Obywatelka Moskowska Aleksandra Michajłowna, która mieszkała na przedmieściu Smoleńska i w okresie okupacji pracowała w kuchni jednego z niemieckich oddziałów wojskowych, złożyła 5 października 1943 r. podanie do Nadzwyczajnej Komisji do zbadania zbrodni okupantów niemieckich, w którym to podaniu prosiła o przesłuchanie, gdyż ma do złożenia ważne zeznania.

Wezwana przez Komisję Specjalną opowiedziała, że w kwietniu 1943 r. przed pójściem do pracy weszła po drzewo do swojej szopy, znajdującej się na podwórzu nad brzegiem Dniepru i zastała w tej szopie nieznajomego człowieka, który okazał się rosyjskim jeńcem wojennym.

A. Moskowska, urodzona w r. 1922, zeznała:

„... Z rozmowy z nim dowiedziałam się rzeczy następujących: Nazywa się Jegorow, na imię – Mikołaj, leningradczyk. Od końca roku 1941 trzymany był przez cały czas w niemieckim obozie jeńców wojennych nr 126 w Smoleńsku. Na początku marca 1943 r. został on z partią jeńców wojennych, liczącą kilkaset osób, wysłany z obozu do lasu Katyńskiego. Tam kazano im, w tej liczbie również Jegorowowi, rozkopywać groby, w których znajdowały się trupy w mundurach polskich oficerów, wyciągać te trupy z dołów i wyjmować z ich kieszeni dokumenty, listy, fotografie i wszystkie inne rzeczy. Niemcy wydali surowy rozkaz, aby w kieszeniach trupów nic nie zostawiano. Dwóch jeńców rozstrzelano za to, że po zrewidowaniu przez nich trupów oficer niemiecki znalazł przy tych trupach jakieś papiery.

Rzeczy, dokumenty i listy, wyjmowane z odzieży, która była na trupach, przeglądali oficerowie niemieccy. Po tym oficerowie kazali jeńcom część papierów wkładać z powrotem do kieszeni trupów, pozostałe zaś rzucali na stos wyjętych w ten sposób rzeczy i dokumentów, które potem palono. Prócz tego Niemcy kazali wkładać do kieszeni trupów oficerów polskich jakieś papiery, które wyciągali z przywiezionych ze sobą skrzynek czy waliz (dokładnie nie pamiętam).

Wszyscy jeńcy wojenni przebywali na terenie lasu Katyńskiego w strasznych warunkach, pod gołym niebem i byli czujnie strzeżeni...

Na początku kwietnia 1943 r. wszystkie roboty, przewidziane przez Niemców, zostały, jak widać, zakończone, przez 3 dni bowiem nikogo z jeńców nie zmuszano do pracy...

Nagle wśród nocy wszystkich ich bez wyjątku zbudzono i dokądś poprowadzono. Straż wzmocniono. Jegorowowi wydało się to podejrzane, zaczął więc ze szczególną uwagą obserwować wszystko, co się dzieje. Szli przez 3-4 godziny w niewiadomym kierunku. Zatrzymali się w lesie na jakiejś polanie przed dołem. Ujrzał, jak grupę jeńców odłączono od ogólnej masy, popędzono w kierunku dołu, a następnie zaczęto rozstrzeliwać.

Wywołało to wśród jeńców wzburzenie. Wszczął się wśród nich hałas, tłum zafalował. Opodal Jegorowa kilku jeńców rzuciło się na straż, inni strażnicy pobiegli w tym kierunku. Jegorow skorzystał z tego momentu zamieszania i rzucił się do ucieczki w mrok lasu. Z tyłu słyszał krzyki i strzały.

Gdy usłyszałam to straszne opowiadanie – wryło mi się ono w pamięć na całe życie – zrobiło mi się żal Jegorowa, poprosiłam go, żeby wszedł do mnie do pokoju, ogrzał się i ukrywał się u mnie, póki nie nabierze sił. Ale Jegorow nie zgodził się... Powiedział, że bez względu na wszystko pójdzie tej nocy dalej i postara się przedostać przez linię frontu do oddziałów Armii Czerwonej.

W ten wieczór jednak Jegorow nie poszedł. Nazajutrz rano, kiedy poszłam sprawdzić, zastałam go w szopie. Jak się okazało, usiłował pójść w nocy, ale zaledwie przeszedł 50 kroków, poczuł taką słabość, że musiał wrócić. Widać był to skutek wycieńczenia, spowodowanego długotrwałym pobytem w obozie i głodu ostatnich dni. Zdecydowaliśmy, że pobędzie on u mnie jeszcze jeden dzień-dwa, żeby nabrać sił. Nakarmiłam Jegorowa i poszłam do pracy.

Kiedy wieczorem wróciłam do domu, sąsiadki moje – Baranowa Maria Iwanowna i Kabanowska Katarzyna Wiktorowna powiadomiły mnie, że w ciągu dnia podczas obławy policjanci niemieccy znaleźli w mojej szopie jeńca – czerwonoarmistę, którego zabrali ze sobą”.

W związku z wykryciem w szopie Moskowskiej jeńca wojennego Jegorowa wezwano Moskowską do gestapo, gdzie ją oskarżono o ukrywanie jeńca wojennego. Moskowska przesłuchiwana w gestapo, zaprzeczyła stanowczo, jakoby miała z tym jeńcem jakikolwiek związek, twierdząc, że o tym, iż przebywał on w szopie do niej należącej, nic nie wiedziała. Gestapo nic z Moskowskiej nie wydobyło, a że i jeniec Jegorow, jak widać jej nie zdradził, zwolniono ją.

Tenże Jegorow opowiedział Moskowskiej, że część jeńców wojennych, którzy pracowali w lesie Katyńskim, poza wykopywaniem zwłok zajmowała się również zwożeniem do lasu Katyńskiego trupów z innych miejsc. Przywiezione trupy wrzucano do dołów razem z wykopanymi uprzednio trupami.

Fakt zwózki do mogił katyńskich wielkiej ilości zwłok osób, rozstrzelanych przez Niemców w innych miejscowościach, potwierdzają również zeznania inżyniera-mechanika P. Suchaczewa.

P. Suchaczew, urodzony w r. 1912, inżynier-mechanik organizacji „Rosgławchleb”, który pod okupacją niemiecką pracował jako maszynista w smoleńskim młynie miejskim, złożył 8 października 1943 r. podanie, w którym prosi o przesłuchanie go.

Wezwany przed Komisję Specjalną, zeznał:

„... Pewnego razu w drugiej połowie marca 1943 r. nawiązałem w młynie rozmowę z szoferem niemieckim, który trochę władał językiem rosyjskim. Gdym się dowiedział, że wiezie on do wsi Sawienko mąkę dla oddziału wojskowego i nazajutrz wraca do Smoleńska, poprosiłem go, by zabrał mnie z sobą, chciałem bowiem kupić na wsi tłuszczu. Miałem przy tym na względzie, że jadąc samochodem niemieckim nie będę narażony na to, iż zatrzyma mnie posterunek. Niemiecki szofer zgodził się na to za opłatą. Tegoż dnia wyjechaliśmy między dziewiątą a dziesiątą wieczór na szosę Smoleńsk-Witebsk. Było nas w samochodzie dwóch – ja i Niemiec-szofer. Noc była widna i księżycowa, jednakże mgła, jaka się słała wzdłuż drogi, zmniejszyła nieco widzialność. Na jakimś 22-23 kilometrze od Smoleńska obok zburzonego mostku na szosie zrobiono objazd o dość stromym spadku. Zjeżdżaliśmy już z szosy objazdem, gdy nagle naprzeciw nas wynurzył się z mgły samochód ciężarowy. Czy to dlatego, że hamulce naszego wozu nie działały sprawnie, czy też może szofer nie miał wprawy, nie zdołaliśmy zahamować naszej ciężarówki, a że objazd był dość wąski, zderzyliśmy się z jadącym naprzeciw nas samochodem. Zderzenie nie było silne, ponieważ szofer jadącego naprzeciw samochodu zdążył skierować samochód w bok, wobec czego samochody zderzyły się tylko bokami. Jednakże jadący naprzeciw samochód wpadł prawym kołem do rowu, zwalił się jednym bokiem na skarpę. Nasz samochód stał na kołach. Ja i szofer wyskoczyliśmy natychmiast z kabiny i podeszliśmy do wywróconej ciężarówki. Uderzył mnie silny odór trupi, unoszący się, jak widać, z samochodu. Gdy podeszliśmy bliżej, ujrzałem, że ciężarówka wiozła ładunek, pokryty z wierzchu brezentem, przewiązanym sznurami. Od uderzenia sznury pękły i część ładunku wywaliła się na skarpę. Był to straszny ładunek. Były to trupy ludzi, odzianych w mundury wojskowe.

Koło samochodu znajdowało się – o ile pamiętam – jakich 6-7 ludzi, w tym jeden szofer Niemiec, dwóch Niemców uzbrojonych w automaty, pozostali zaś byli to jeńcy rosyjscy, mówili bowiem po rosyjsku i byli odpowiednio ubrani.

Niemcy rzucili się z wyzwiskami na mojego szofera, potem usiłowali postawić samochód na kołach. Po dwóch minutach do miejsca wypadku podjechały jeszcze dwie ciężarówki i zatrzymały się. Z samochodów tych wysiadła grupa Niemców i jeńców rosyjskich, ogółem jakieś 10 osób. Podeszli do nas i wspólnymi siłami zaczęliśmy podnosić samochód. Korzystając ze sposobności, spytałem po cichu jednego z jeńców rosyjskich <<Co to ma być?>>. Ten odpowiedział mi również cicho: <<Ileż to już nocy z rzędu wozimy trupy do lasu Katyńskiego>>.

Przewróconej ciężarówki jeszcze nie podniesiono, kiedy do mnie i do mego szofera podszedł podoficer niemiecki i rozkazał nam natychmiast jechać dalej. Ponieważ samochód nasz żadnych poważnych uszkodzeń nie doznał, szofer skierował go nieco w bok, wyprowadził na szosę i pojechaliśmy dalej. Kiedy mijaliśmy dwa kryte brezentem samochody, które nadjechały później, tak samo poczułem okropny trupi odór”.

Zeznania Suchaczewa znajdują potwierdzenie w zeznaniach Jegorowa Włodzimierza Afanasjewicza, który w czasie okupacji był policjantem. Jegorow zeznał, że mając z tytułu służby powierzony sobie posterunek na moście na skrzyżowaniu szos Moskwa-Mińsk i Smoleńsk-Witebsk, kilkakrotnie widział w nocy w końcu marca i w pierwszych dniach kwietnia 1943 roku wielkie samochody ciężarowe, kryte brezentem, przejeżdżające w kierunku na Smoleńsk. Z samochodów tych unosił się silny trupi odór. W kabinach samochodów i z tyłu na brezencie siedziało po kilku ludzi, niektórzy z nich mieli broń i byli niewątpliwie Niemcami.

O swoich spostrzeżeniach Jegorow zameldował komendantowi urzędu policyjnego we wsi Archipowka, Gołowniewowi Kuźmie Demianowiczowi, który poradził mu „trzymać język za zębami” i dodał: „To nie nasza sprawa, nie mieszajmy się lepiej do niemieckich spraw”.

O tym, że Niemcy przewozili zwłoki samochodami ciężarowymi do lasu Katyńskiego, zeznał również Jakowlew-Sokołow Fłor Maksymowicz, urodzony w r. 1896, były agent wydziału zaopatrzenia smoleńskiego trustu zakładów zbiorowego żywienia, za rządów niemieckich zaś – komendant katyńskiego posterunku policyjnego.

Zeznał on, że pewnego razu na początku kwietnia 1943 roku widział na własne oczy, jak z szosy skręciły do lasu Katyńskiego 4 ciężarówki kryte brezentem, w których siedziało kilku ludzi uzbrojonych w automaty i karabiny. Z ciężarówek unosił się ostry trupi odór.

Z przytoczonych zeznań świadków można wnioskować w sposób nie nasuwający żadnych wątpliwości, że Niemcy rozstrzeliwali Polaków i w innych miejscowościach. Zwożąc ich trupy do lasu Katyńskiego, mieli oni na względzie potrójny cel: po pierwsze, zatrzeć ślady własnych zbrodni; po drugie, zwalić swoje zbrodnie na władze radzieckie; po trzecie – zwiększyć liczbę „bolszewickich ofiar” w grobach lasu Katyńskiego.

„Wycieczki” na groby katyńskie

W kwietniu 1943 roku okupanci niemieccy, ukończywszy wszystkie prace przygotowawcze przy grobach w lesie Katyńskim, przystąpili do szeroko zakrojonej agitacji prasowej i radiowej, usiłując przypisać władzy radzieckiej bestialskie zbrodnie, które sami popełnili wobec jeńców wojennych – Polaków. Jedną z metod tej prowokacyjnej agitacji było organizowane przez Niemców zwiedzanie grobów katyńskich przez mieszkańców Smoleńska i jego okolic oraz przez „delegacje” z krajów okupowanych przez zaborców niemieckich lub znajdujących się w lennej od nich zależności.

Komisja Specjalna przesłuchała szereg świadków, którzy brali udział w „wycieczkach” na groby katyńskie. Świadek K. Zubkow, lekarz – anatomo-patolog, który pracował w Smoleńsku jako biegły sądowo-lekarski, zeznał w Komisji Specjalnej:

„... Odzież trupów, zwłaszcza płaszcze, buty i pasy zachowały się w dobrym stanie. Części metalowe odzieży – klamry pasów, guziki, haftki, podkucia butów itp. były pokryte niezbyt wyrazistym nalotem rdzy, w pewnych wypadkach zaś zachowały miejscami połysk metalu. Dostępne dla oględzin tkanki ciała trupów – twarzy, szyi, rąk, miały przeważnie brudno-zielonkawy odcień, w poszczególnych wypadkach zaś – brudno-brunatny, zupełnego jednak rozkładu tkanki, gnicia nie było. W poszczególnych wypadkach widoczne były obnażone ścięgna białawej barwy i części mięśni. Podczas mojej obecności przy rozkopywaniu grobów na dnie wielkiego dołu pracowali ludzie, którzy porządkowali i wydobywali zwłoki. Posługiwali się przy tym łopatami i innymi narzędziami, brali również zwłoki rękami, wlekli je za ręce, za nogi i odzież z miejsca na miejsce. W ani jednym wypadku nie zauważyłem, aby zwłoki rozpadały się, lub żeby odrywały się od nich poszczególne członki.

Uwzględniając wszystko to, co wyżej powiedziałem, doszedłem do wniosku, że zwłoki leżały w ziemi nie trzy lata, jak twierdzili Niemcy, lecz znacznie krócej. Mając na uwadze, że w grobach zbiorowych gnicie trupów następuje szybciej niż w pojedynczych, a tym bardziej bez trumien, doszedłem do wniosku, że masowego rozstrzelania Polaków dokonano około półtora roku temu i że mogło ono nastąpić jesienią roku 1941 albo wiosną 1942. Będąc obecnym przy rozkopywaniu mogił, przekonałem się niezbicie, że popełniona potworna zbrodnia jest dziełem rąk niemieckich”.

Zeznania stwierdzające, że odzież trupów, jej części metalowe, obuwie jak również same zwłoki zachowały się w dobrym stanie, złożyli liczni świadkowie przesłuchani przez Komisję Specjalną, którzy brali udział w „wycieczkach” na groby katyńskie, m. in.: kierownik smoleńskiej sieci wodociągowej I. Kucew, nauczycielka szkoły katyńskiej E. Wietrowa, telefonistka smoleńskiego oddziału łączności N. Szczedrowa, mieszkaniec wsi Borok M. Aleksiejew, mieszkaniec wsi Nowe Batioki N. Kriwoziercew, dyżurny stacji Gniezdowo I. Sawwatiejew, mieszkanka Smoleńska E. Puszczina, lekarz 2. szpitala smoleńskiego T. Sidoruk, lekarz tegoż szpitala P. Kiesarew i inni.

Usiłowania Niemców zmierzające do zatarcia śladów ich zbrodni

Organizowane przez Niemców „wycieczki” nie osiągały zamierzonego celu. Kto był na grobach, dochodził do przekonania, że ma przed sobą ordynarną, jawną prowokację faszystów niemieckich. Dlatego też władze niemieckie przedsiębrały środki, żeby zmusić do milczenia ludzi powątpiewających.

Komisja Specjalna rozporządza zeznaniami całego szeregu świadków, którzy opowiadali o tym, jak prześladowały władze niemieckie tych, którzy powątpiewali albo nie wierzyli w prowokację. Zwalniano ich z pracy, aresztowano, grożono rozstrzelaniem. Komisja ustaliła dwa wypadki rozstrzelania ludzi, którzy nie umieli „trzymać języka za zębami”. Tak rozprawiono się z byłym policjantem niemieckim Zagajnowem i z A. Jegorowem, który pracował przy rozkopywaniu grobów w lesie Katyńskim.

Zeznania o prześladowaniu przez Niemców ludzi, którzy wypowiadali swe wątpliwości po zwiedzeniu grobów w lesie Katyńskim złożyli: sprzątaczka apteki nr 1 w Smoleńsku M. Zubariewa, pomocnica lekarza sanitarnego rejonowego wydziału zdrowia dzielnicy Stalinowskiej Smoleńska W. kozłowa i inni.

Były komendant katyńskiego rewiru policyjnego F. Jakowlew-Sokołow zeznał:

„Wytworzyła się sytuacja wywołująca w niemieckiej komendanturze poważne zaniepokojenie. Aparatowi policyjnemu w terenie wydano niezwłocznie instrukcje, nakazujące przeciąć za wszelką cenę wszelkie szkodliwe rozmowy i aresztować wszystkie osoby, wypowiadające się z niedowierzaniem o <<sprawie katyńskiej>>.

Mnie osobiście, jako komendantowi rewiru policyjnego, instrukcje takie dali: w końcu mają roku 1943 niemiecki komendant wsi Katyń, oberleutnant Braung, i na początku czerwca – komendant smoleńskiej policji rejonowej Kamieniecki.

Zwołałem zebranie instrukcyjne policjantów mego rewiru, na którym poleciłem zatrzymywać i odprowadzać na policję każdego, wykazującego brak zaufania i powątpiewającego o prawdopodobieństwie komunikatów niemieckich w prawie rozstrzelania przez bolszewików jeńców wojennych – Polaków.

Wykonując te instrukcje władz niemieckich, postępowałem obłudnie, sam bowiem byłem przekonany, że <<sprawa katyńska>> jest prowokacją niemiecką. Całkowicie się co do tego upewniłem, kiedy sam byłem z <<wycieczką>> w lesie Katyńskim”.

Widząc, że „wycieczki” ludności miejscowej na groby katyńskie nie prowadzą do celu, niemieckie władze okupacyjne zarządziły latem roku 1943 zasypanie tych mogił.

Przed wycofaniem się ze Smoleńska niemieckie władze okupacyjne zaczęły w pośpiechu zacierać ślady swych zbrodni. Willa, którą zajmował „Sztab 537 batalionu roboczego”, została doszczętnie spalona. Trzech dziewcząt – Aleksiejewej, Michajłowej i Konachowskiej Niemcy poszukiwali we wsi Borok, żeby je uprowadzić z sobą a może zamordować. Poszukiwali również Niemcy swego głównego „świadka” P. Kisielewa, ale ten zdążył ukryć się wraz z rodziną. Niemcy spalili jego dom.

Niemcy starali się również schwytać innych „świadków” - byłego zawiadowcę stacji Gniezdowo S. Iwanowa i b. dyżurnego tej stacji I. Sawwatiejewa, jak również b. spinacza stacji Smoleńsk M. Zacharowa.

Tuż przed wycofaniem się ze Smoleńska faszystowscy okupanci niemieccy poszukiwali profesorów Bazylewskiego i Jefimowa. Obydwu im udało się uniknąć wywiezienia lub śmierci jedynie dlatego, że się zawczasu ukryli.

Jednakże nie udało się faszystowskim najeźdźcom niemieckim zatrzeć śladów i ukryć swych zbrodni. Dokonana ekspertyza sądowo-lekarska ekshumowanych zwłok dowodzi niezbicie, że rozstrzelania jeńców wojennych-Polaków dokonali sami Niemcy. Poniżej przytoczony jest akt ekspertyzy sądowo-lekarskiej.

Akt ekspertyzy sądowo-lekarskiej

Z polecenia Komisji Specjalnej do ustalenia i zbadania okoliczności rozstrzelania przez niemieckich najeźdźców faszystowskich w lesie Katyńskim (w pobliżu m. Smoleńska) jeńców wojennych – oficerów polskich, komisja biegłych sądowo-lekarskich w składzie:

Naczelny ekspert sądowo-lekarski Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, dyrektor Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR – W. Prozorowski;

Profesor medycyny sądowej 2. Moskiewskiego Państwowego Instytutu Medycznego, doktor medycyny – W. Smolianinow;

Profesor anatomii patologicznej, doktor medycyny – D. Wyropajew;

Starszy pracownik naukowy Wydziału Tanatologicznego Państwowego Instytutu Naukowo- Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, doktor P. Siemienowski;

Starszy pracownik naukowy Wydziału Sądowo-Chemicznego Państwowego Instytutu Naukowo- Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, docent M. Szwajkowa;

z udziałem:

Naczelnego eksperta sądowo-lekarskiego Frontu Zachodniego, majora służby sanitarnej, Nikolskiego;

Eksperta sądowo-lekarskiego N... armii, kapitana służby sanitarnej, Budojedowa;

Kierownika Laboratorium Anatomo-Patologicznego nr 92, majora służby sanitarnej, Subbotina;

Majora służby sanitarnej, Ogłoblina;

Lekarza-specjalisty, starszego lejtnanta służby sanitarnej, Sadykowa;

Starszego lejtnanta służby sanitarnej, Puszkariewej,

w okresie od 16 do 23 stycznia 1944 r. przeprowadzała ekshumację i badania sądowo-lekarskie zwłok jeńców wojennych – Polaków, pochowanych w grobach na terytorium „Kozie Góry” w lesie Katyńskim, w odległości 15 kilometrów od Smoleńska. Zwłoki jeńców wojennych – Polaków były pochowane w masowym grobie o wymiarach około 60 na 60 na 3 metry – i oprócz tego w oddzielnie położonym grobie o wymiarach około 7 na 6 na 3,5 metra. Z grobów ekshumowano i zbadano zwłoki 925 ludzi.

Ekshumację i badania sądowo-lekarskie zwłok przeprowadzono w celu stwierdzenia:

a) tożsamości nieboszczyków;

b) przyczyny śmierci

c) czasu pochowania

Okoliczności sprawy: patrz materiały Komisji Specjalnej,

Dane obiektywne: patrz protokoły sądowo-lekarskie badań zwłok.

Orzeczenie

Komisja biegłych sądowo-lekarskich, opierając się na wynikach sądowo-lekarskich badań zwłok, dochodzi do następujących wniosków:

Po rozkopaniu grobów i wydobyciu z nich zwłok stwierdzono:

a) w masie zwłok jeńców wojennych – Polaków znajdują się zwłoki w ubraniu cywilnym, liczba ich w stosunku do liczby ogólnej zbadanych zwłok jest nieznaczna (zaledwie 2 na 925 wydobytych zwłok), na zwłokach były buty typu wojskowego;

b) odzież na zwłokach jeńców wojennych świadczy, że jeńcy ci byli oficerami i częściowo szeregowcami armii polskiej;

c) ujawnione przy oględzinach odzieży przecięcia kieszeni i butów, wywrócone kieszenie i rozdarcia ich świadczą, że cała odzież na wszystkich zwłokach (płaszcz, spodnie itd.) z reguły nosi ślady rewizji, dokonanej na zwłokach;

d) w niektórych wypadkach przy oględzinach odzieży stwierdzono, że kieszenie są całe. W kieszeniach tych jak również w pociętych i podartych kieszeniach pod podszewką munduru, w paskach spodni, onucach i skarpetkach znaleziono skrawki gazet, broszury, modlitewniki, znaczki pocztowe, karty pocztowe i listy, pokwitowania, notatki oraz inne dokumenty, jak również przedmioty wartościowe (sztabka złota, złote dolary), fajki, scyzoryki, bibułki do papierosów, chusteczki do nosa itp.;

e) na części dokumentów (nawet bez badań specjalnych) przy ich oględzinach stwierdzono daty, odnoszące się do okresu od 12 listopada 1940 r. do 20 czerwca 1941 r.;

f) materiał odzieży, zwłaszcza płaszczy, mundurów, spodni i koszul wierzchnich, zachował się dobrze i z wielkim trudem dawał się przedrzeć rękoma;

g) u bardzo niewielkiej liczby zwłok (20 spośród 925) ręce były z tyłu związane za pomocą białych plecionych sznurów.

Stan odzieży na zwłokach, mianowicie fakt, że mundury, koszule, paski, spodnie i kalesony są zapięte, buty lub buciki są na nogach, szaliki i krawaty zawiązane dookoła szyi, szelki zapięte, koszule wpuszczone do spodni – świadczy, że oględzin zewnętrznych tułowia i kończyn zwłok przedtem nie dokonywano.

Zachowanie się w całości skóry na głowie i brak na niej, jak również na skórze piersi i brzucha (oprócz 3 wypadków na 925) jakichkolwiek nacięć, przecięć i innych oznak czynności ekspertów świadczy, że badań sądowo-lekarskich zwłok nie dokonywano, sądząc według zwłok ekshumowanych przez komisję biegłych sądowo-lekarskich.

Zewnętrzne i wewnętrzne oględziny 925 zwłok pozwalają stwierdzić rany postrzałowe głowy i szyi, w czterech wypadkach połączone z uszkodzeniem kości sklepienia czaszki tępym, twardym, ciężkim narzędziem. Oprócz tego w nieznacznej liczbie wypadków stwierdzono uszkodzenie brzucha przy równoczesnym zranieniu głowy.

Otwory wejściowe ran postrzałowych z reguły pojedyncze, rzadziej – podwójne, położone są w okolicy potylicowej głowy blisko pagórka potylicowego, wielkiego otworu potylicowego lub na jego krawędzi. W niewielkiej liczbie wypadków wejściowe otwory postrzałowe ujawniono na tylnej powierzchni szyi na poziomie 1, 2, 3 kręgu szyjnego.

Otwory wyjściowe znajdują się najczęściej w okolicy czoła, rzadziej w okolicy ciemienia i skroni, a także na twarzy i szyi. W 27 wypadkach rany postrzałowe okazały się ślepe (bez otworów wyjściowych) i u wylotu kanałów postrzałowych pod miękkimi powłokami czaszki, w jej kościach, w błonie i szarej masie mózgowej znaleziono zniekształcone, słabo zniekształcone lub wcale nie zniekształcone kule, używane do strzelania z pistoletów automatycznych, głównie kalibru 7,65 mm.

Rozmiary otworów wejściowych na kości potylicowej pozwalają wnioskować, że przy rozstrzeliwaniu używano broni palnej dwóch kalibrów: w przeważającej większości wypadków – poniżej 8 mm czyli 7,65 mm i mniej; a w mniejszej liczbie wypadków – powyżej 8 mm, czyli 9 mm.

Rodzaj pęknięć kości czaszki i stwierdzenie w niektórych wypadkach resztek prochu przy otworach wejściowych kul świadczą o tym, że wystrzałów dokonywano wprost lub prawie wprost.

Układ wejściowych i wyjściowych otworów kul świadczy, że wystrzałów dokonywano z tyłu w głowę pochyloną ku przodowi. Przy tym kanał rany postrzałowej przechodził przez ważne dla życia części mózgu lub blisko nich i zniszczenie tkanki mózgu było przyczyną śmierci.

Stwierdzone na kościach sklepienia czaszki uszkodzenia tępym, twardym, ciężkim narzędziem towarzyszyły ranom postrzałowym głowy i same przez się nie stanowiły przyczyny śmierci.

Badania sądowo-lekarskie zwłok, przeprowadzone w okresie od 16 do 23 stycznia 1944 r., świadczą o tym, że wcale nie ma zwłok w stanie rozkładu lub zniszczenia i że wszystkie 925 zwłok dobrze się zachowały – znajdują się w stadium początkowej utraty przez nie wilgoci (co najczęściej i najwyraźniej wystąpiło w okolicy piersi i brzucha, niekiedy również na kończynach, w stadium początkowym tworzenia się woszczku tłuszczowego; w ostrym stopniu tworzenia się woszczku tłuszczowego u zwłok wydobytych z dna mogił; w stadium odwodnienia tkanek zwłok połączonego z tworzeniem się woszczku tłuszczowego).

Na specjalną uwagę zasługuje okoliczność, że mięśnie tułowia i kończyn całkowicie zachowały swą strukturę makroskopową i swój zwykły prawie kolor; wewnętrzne organa klatki piersiowej i jamy brzusznej zachowały swą konfigurację, w całym szeregu przypadków mięsień serca na przecięciach miał wyraźnie występującą budowę i właściwe mu zabarwienie, a mózg ujawniał charakterystyczne właściwości strukturalne z wyraźnie odcinającą się granicą szarej i białej masy. Oprócz badania makroskopowego tkanek i organów zwłok ekspertyza sądowo-lekarska wyodrębniła odpowiedni materiał do dalszych badań mikroskopowych i chemicznych w warunkach laboratoryjnych.

Dla zachowania się całości tkanek i organów zwłok pewne znaczenie miały właściwości gleby w miejscu znalezienia zwłok.

Po rozkopaniu mogił, zwłoki po wydobyciu ich na powierzchnię znalazły się na powietrzu i ulegały działaniu ciepła i wilgoci w okresie wiosny – lata 1943 r. Mogło to wywrzeć wpływ na gwałtowny rozwój procesu rozkładania się zwłok.

Jednakże stopień odwodnienia zwłok i tworzenia się w nich woszczku tłuszczowego, szczególnie zaś dobre zachowanie się mięśni i organów wewnętrznych oraz odzieży pozwalają stwierdzić, że zwłoki znajdowały się w ziemi przez niedługi okres czasu.

Zestawiając stan zwłok w grobach na terytorium „Kozich Gór” ze stanem zwłok w innych miejscach pochówku w Smoleńsku i jego najbliższych okolicach – W Gedeonowce, Magalenszczynie, Readowce, w obozie nr 126, w Krasnymborze itd. (por. akt ekspertyzy sądowo-lekarskiej z dnia 22 października 1943 r.) należy uznać, że zwłoki jeńców wojennych – Polaków pochowano na terytorium „Kozich Gór” przed dwoma laty. Znajduje to swoje całkowite potwierdzenie w dokumentach znalezionych w ubraniach zwłok, wykluczających wcześniejszy termin pochowania (por. pkt. „e” str 36 oraz opis dokumentów).

Komisja biegłych sądowo-lekarskich na podstawie danych i wyników badań – uważa za fakt stwierdzony uśmiercenie za pomocą rozstrzelania jeńców wojennych – oficerów i częściowo szeregowców armii polskiej;

stwierdza, że rozstrzelanie to nastąpiło przed dwoma laty, czyli między wrześniem a grudniem 1941 r.;

upatruje w fakcie znalezienia przez komisję biegłych sądowo-lekarskich w ubraniach zwłok przedmiotów wartościowych i dokumentów noszących datę 1941 r. - dowód, że niemieckie władze faszystowskie, które przeprowadziły wiosną – latem 1943 roku rewizję zwłok, przeprowadziły ją nieskrupulatnie, znalezione zaś dokumenty świadczą o tym, że rozstrzelania dokonano po czerwcu 1941 r.;

stwierdza, że w 1943 r. Niemcy dokonali nader znikomej ilości sekcji zwłok rozstrzelanych jeńców wojennych – Polaków;

stwierdza całkowitą identyczność metody rozstrzeliwania jeńców wojennych – Polaków i sposobu rozstrzeliwania radzieckiej ludności cywilnej i radzieckich jeńców wojennych, które to sposoby niemieckie władze faszystowskie szeroko stosowały na przejściowo okupowanym terytorium ZSRR, m.in. w miastach: Smoleńsk, Orzeł, Charków, Krasnodar, Woroneż.

Naczelny ekspert sądowo-lekarski Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR, dyrektor Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR

W. PROZOROWSKI

Profesor medycyny sądowej 2. Moskiewskiego Państwowego Instytutu Medycznego

dr med. W. SMOLIANINOW

Prof. Anatomii Patologicznej

dr med. D. WYROPAJEW

Starszy pracownik naukowy Wydziału Tanatologicznego Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR

dr P. SIEMIENOWSKI

Starszy pracownik naukowy Wydziału Sądowo-Chemicznego Państwowego Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Sądowej Ludowego Komisariatu Zdrowia ZSRR

docent M. SZWAJKOWA

Smoleńsk, 24 stycznia 1944 r.

Dokumenty znalezione przy zwłokach

Oprócz danych, zawartych w akcie ekspertyzy sądowo-lekarskiej, czas rozstrzelania jeńców wojennych – oficerów polskich przez Niemców (jesień 1941 r., a nie wiosna 1940 r., jak twierdzą Niemcy) ustalają również znalezione po rozkopaniu mogił dokumenty, odnoszące się nie tylko do drugiej połowy 1940 r., lecz również do wiosny i lata (marzec – czerwiec) 1941 r.

Spośród znalezionych przez biegłych sądowo-lekarskich, dokumentów, na szczególną uwagę zasługują następujące:

1) Na zwłokach nr 92:

List w Warszawy, adresowany do Czerwonego Krzyża dla Centralnego Biura Jeńców Wojennych – Moskwa, ul. Kujbyszewa nr 12. List napisany po rosyjsku. W liście tym Zofia Zygoń prosi o podanie jej miejsca pobytu jej męża Tomasza Zygonia. List datowany 12.09.1940 r. Na kopercie widnieje niemiecki stempel pocztowy - „Warszawa, IX-40” i stempel - „Moskwa, Urząd Pocztowy nr 9, ekspedycja, 28 IX 1940 r.” oraz rezolucja czerwonym atramentem po rosyjsku: „ewid. ustalić obóz i skierować dla wręczenia. 15 IX 40 r.” (podpis nieczytelny).

2) Na zwłokach nr 4:

Karta pocztowa polecona nr 0112 z Tarnopola ze stemplem pocztowym „Tarnopol 12 XI 40 r.” (Tekst napisany odręcznie i adres wyblakły).

3) Na zwłokach nr 101:

Kwit nr 10293 z 19 XII 1939, wydany przez obóz kozielski, na otrzymany od Lewandowskiego Edwarda Adamowicza złoty zegarek. Na odwrocie kwitu notatka z 14 marca 1941 r. o sprzedaży tego zegarka w magazynie „Juwelirtorgu”.

4) Na zwłokach nr 46:

Kwit (numer nieczytelny) wydany 16 XII 1939 r. przez obóz starobielski na otrzymany od Araszkiewicza Włodzimierza Rudolfowicza złoty zegarek. Na odwrocie kwitu notatka z 25 marca 1941 r., że zegarek sprzedano w magazynie „Juwelirtorgu”.

5) Na zwłokach nr 71:

Papierowy obrazek święty z wizerunkiem Chrystusa, znaleziony między 144 i 145 stroną modlitewnika katolickiego. Na odwrocie obrazka świętego napis, z którego czytelny jest podpis - „Jadwinia” i data „4 kwietnia 1941 r.”

6) Na zwłokach nr 46:

Kwit z dnia 6 kwietnia 1941 r., wydany przez obóz nr 1-ON, na otrzymane od Araszkiewicza pieniądze w sumie 225 rubli.

7) Na tychże zwłokach nr 46:

Kwit z dnia 5 maja 1941 r., wydany przez obóz nr 1-ON, na otrzymane od Araszkiewicza pieniądze w sumie 102 rubli.

8) Na zwłokach nr 101:

Kwit z dnia 18 maja 1941 r. wydany przez obóz nr 1-ON, na otrzymane od Lewandowskiego E. pieniądze w sumie 175 rubli.

9) Na zwłokach nr 53:

Nie wysłana kartka pocztowa, pisana po polsku, adresowana: Warszawa, Bagatela 15 m. 47. Irena Kuczyńska. Datowana 20 czerwca 1941 r. Nadawca: Stanisław Kuczyński.

Wnioski ogólne

Ze wszystkich materiałów znajdujących się w posiadaniu Komisji Specjalnej, mianowicie – z zeznań przeszło 100 przesłuchanych przez Komisję świadków, z danych ekspertyzy sądowo-lekarskiej, z dokumentów i dowodów rzeczowych, wydobytych z grobów lasu Katyńskiego, wypływają z niezaprzeczalną jasnością następujące wnioski:

1) Jeńcy wojenni – Polacy, którzy przebywali w trzech obozach na zachód od Smoleńska i zatrudnieni byli przed rozpoczęciem się wojny na robotach drogowych, znajdowali się tam również i po wtargnięciu okupantów niemieckich do Smoleńska – do września 1941 r. włącznie;

2) W lesie Katyńskim na jesieni 1941 r. niemieckie władze okupacyjne dokonywały masowych rozstrzeliwań jeńców wojennych – Polaków z wyżej wymienionych obozów;

3) Masowych rozstrzeliwań jeńców wojennych – Polaków w lesie Katyńskim dokonywał niemiecki urząd wojenny, ukrywający się pod umowną nazwą „Sztab 537 batalionu roboczego”, na czele którego stał oberst-leutnant Arnes i jego współpracownicy – oberleutnant Rex, leutnant Hott;

4) W związku z pogorszeniem się dla Niemiec na początku r. 1943 ogólnej sytuacji wojennej i politycznej niemieckie władze okupacyjne przedsięwzięły w celach prowokacyjnych szereg środków, zmierzających do przypisania ich własnych zbrodni organom władzy radzieckiej z takim wyrachowaniem, aby skłócić Rosjan z Polakami;

5) W tym celu:

a) niemieccy najeźdźcy faszystowscy za pomocą namów, prób przekupstwa, gróźb i barbarzyńskiego znęcania się starali się znaleźć „świadków” spośród obywateli radzieckich, od których usiłowali wydobyć fałszywe zeznania o tym, że jeńcy wojenni – Polacy zostali rzekomo rozstrzelani przez organa władzy radzieckiej wiosną 1940 r.,

b) niemieckie władze okupacyjne wiosną 1943 r. zwoziły z innych miejsc zwłoki rozstrzelanych przez nich jeńców wojennych – Polaków i wrzucały je do rozkopanych grobów lasu Katyńskiego, mając na celu zatarcie śladów własnych zbrodni i zwiększenie liczby „ofiar bestialskich zbrodni bolszewickich” w lesie Katyńskim;

c) przygotowując się do swej prowokacji niemieckie władze okupacyjne użyły do robót związanych z rozkopaniem grobów w lesie Katyńskim, wydobyciem stamtąd kompromitujących je dokumentów i dowodów rzeczowych, około 500 jeńców wojennych – Rosjan, którzy po wykonaniu tych robót zostali przez Niemców rozstrzelani.

6) Dane ekspertyzy sądowo-lekarskiej ustalają w sposób nie budzący żadnych wątpliwości, że:

a) egzekucje odbyły się jesienią 1941 r.;

b) oprawcy niemieccy, rozstrzeliwując jeńców wojennych – Polaków stosowali ten sam sposób, który stosowali przy masowych morderstwach obywateli radzieckich w innych miastach, jak np. w Orle, Woroneżu, Krasnodarze i w tymże Smoleńsku, tj. wystrzał z pistoletu w tył czaszki.

7) Wnioski, wypływające z zeznań świadków i ekspertyzy sądowo-lekarskiej, że jeńcy wojenni – Polacy rozstrzelani zostali przez Niemców jesienią 1941 r. znajdują całkowite potwierdzenie w dowodach rzeczowych i dokumentach, wydobytych z grobów katyńskich;

8) Rozstrzeliwując jeńców wojennych – Polaków w lesie Katyńskim, niemieccy najeźdźcy faszystowscy konsekwentnie realizowali swoją politykę eksterminacji narodów słowiańskich.

Przewodniczący Komisji Specjalnej, Członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, Członek Akademii Nauk

N. BURDENKO

CZŁONKOWIE:

Członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej, Członek Akademii Nauk

ALEKSY TOŁSTOJ

Członek Nadzwyczajnej Komisji Państwowej

Metropolita MIKOŁAJ

Przewodniczący Komitetu Wszechsłowiańskiego,

generał lejtnant A. GUNDOROW

Przewodniczący Komitetu Wykonawczego Związku Towarzystw „Czerwonego Krzyża” i „Czerwonego Półksiężyca”

S. KOLESNIKOW

Ludowy Komisarz Oświaty RFSRR, Członek Akademii Nauk

W. POTIOMKIN

Szef Służby Sanitarnej Armii Czerwonej,

generał-pułkownik E. SMIRNOW

Przewodniczący Smoleńskiego Obwodowego Komitetu Wykonawczego

R. MIELNIKOW

Smoleńsk, 24 stycznia 1944 r.

(http://kompol.org/historia/raport_Burdenki.html)

Może komuś się przyda.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Na marginesie pewna ciekawostka, świadcząca o tym, że część "Polskiego Londynu" (w tym Mikołajczyk) mogła być skłonna zaakceptować ww. mistyfikację komisji Burdenki.

Z jednego ze spotkań przewodniczącego Rady Narodowej S. Grabskiego z radzieckim ambasadorem W. Lebiediewem:

"Doszło do niego 31 maja (1944 r. - przyp. Bruno W.) w mieszkaniu Grabskiego. Zaproponował on, by konflikt wokół sprawy katyńskiej rozwiązać w ten sposób, że Mikołajczyk (...) oświadczy, iż wojska polskie (...) będą miały armie rosyjskie za sprzymierzone. Wypowiedział też zdanie zadziwiające, ale niewątpliwie uzgodnione z premierem: >>Nawet bowiem niezwykle zręczne niemieckie kłamliwe, jak wykazały już dochodzenia komisji sowieckich, oskarżenia Sowietów o zbrodnię katyńską, nie osłabiło ani na chwilę walki przeciwko Niemcom Krajowej Armii.<< Oznaczało to gotowość przyjęcia radzieckiej wersji zbrodni katyńskiej."

A.Garlicki, Historia 1815-2004. Polska i świat, Warszawa 2005, s. 403.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Ciekawostka, którą jakoś wcześniej przeoczyłem. Choć dosyć dokładnie już kiedyś czytałem "Dzienniki" M. Rakowskiego, gdzie jest o tym wzmianka - w kontekście obaw władz "husakowskiej" Czechosłowacji wobec perspektywy ujawnienia prawdziwych sprawców zbrodni katyńskiej (przez Gorbaczowa, pod wpływem nalegań Jaruzelskiego).

Otóż sekretarz generalny KC KPCZ, prezydent, przywódca i - w dużym stopniu - symbol Czechosłowacji epoki normalizacji po 1968 roku - Gustáv Husák, prawdopodobnie był w Katyniu. W 1943 roku, jako członek delegacji satelickiego wobec Niemiec państwa słowackiego (aczkolwiek był już wówczas od 10 lat członkiem partii komunistycznej).

Wzmianka z innego źródła o tym epizodzie w życiorysie Husáka:

https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/historia/1532969,1,gustv-husk---kat-i-ofiara-komunizmu.read

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.