Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Wojna Krążownicza na oceanach

    Się kompletnie nie znam, ale podrzucam przypuszczenie, że kwestia napędu mogła być związana z (potencjalnie) małym zużyciem paliwa. Dla raidera rzecz ważna. A szoty? No cóż. Może kwestia redukcji masy, też rzecz ważna przy obładowanym statku/okręcie. także pośpiechu, oszczędności i świadomości, że nigdy ze zwykłego statku handlowego nie da się zrobić pełnowartościowego, bojowego okrętu, zatem trzeba i tak polegać na zaskoczeniu. Los "Sydney" był przecież wyłącznie efektem zaskoczenia.
  2. Patrioty i Caracale

    Jest Sukces! Taki przez duże S. To znaczy jest umowa na cztery śmigłowce S-70i Black Hawk. Słuszną linię ma nasza władza! https://www.altair.com.pl/news/view?news_id=27247 Bardziej sceptyczni mogą wszakże zapytać: 1. Jak to się ma do kompleksowej wymiany floty śmigłowców, przewidzianej w związku z kupnem Cracali? 2. Jak to się ma do licznych zapowiedzi byłego już Pana Ministra od Obrony? 3. I jak w związku z powyższym wyglądają terminy wymiany pozostałych Mi-8/17. Szczególnie w lotnictwie morskim? 4. Czy nie jest to aby "małpia wersja" (zubożona) śmigłowca Sikorsky UH-60 Black Hawk? 5. I cóż to oznacza "pilna potrzeba operacyjna" (zawężająca wybór do jednego producenta)?
  3. Wieże Bismarcka

    Przypuszczam, że jednak nie jest to oficjalnie dziś obowiązująca nazwa. Najprawdopodobniej wieża funkcjonuje pod oficjalną nazwą Wieża Wilkanowska (wymienioną np. w Wikipedii), a potocznie jest znana jako Wieża Bismarcka. Nic nadzwyczajnego, jest w Polsce trochę toponimów itp. o niezbyt patriotyczno-polskiej genezie, które nadal są potocznie stosowane, mimo że nazwa oficjalna jest inna. Zob.: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wieża_Wilkanowska https://www.bismarcktuerme.de/ebene4/polen/gruenb_pl.html Pojęcie "Niemcy od Austriaków, czy odwrotnie" jest troszkę mylące. Co oczywiście nie oznacza, że pojęcie Austriaka w czasach gdy te wieże budowano nie istniało. Istniało, ale nie w etnicznym rozumieniu narodu. Zatem, w ówczesnych kategoriach etnicznych mogli po prostu ściągać Niemcy od Niemców. Tyle, że jedni Niemcy mieszkali w II Rzeszy, a drudzy - w Austro-Węgrzech. Przy czym ci drudzy ("austriaccy") byli w powyższej materii nieco podzieleni politycznie. Wielkoniemcy (np. Georg von Schönerer i jego następcy) wielbili Bismarcka i Rzeszę. Inni (choć często mocno eksponowali swoją niemieckość) - cenili starego Franza Josepha I (np. Karl Lueger, skądinąd prowadzący skuteczną politykę "germanizacji" Wiednia, skierowaną głównie w stosunku do licznie osiedlającym się w tym mieście Czechów). Nie trzeba przy tym wyjaśniać, że ci pierwsi budowali raczej wieże Bismarcka, drudzy raczej obiekty ku czci Franciszka Józefa. Ciekawym w tym kontekście przykładem była wieża na Śnieżniku (Kłodzkim). Zbudowana (po niemieckiej stronie) już w czasach, gdy Sadowa odchodziła w niepamięć, a Dwuprzymierze określało relacje Niemiec i Austro-Węgier. Oficjalnie nazwana była wieżą Cesarza Wilhelma (Pierwszego), czyli Kaiser-Wilhelm-Turm. Była zresztą w niej sala jego pamięci. [Na marginesie - popiersie Wilhelma I zrzucił w tej izbie pamięci w 1945 roku dowódca pierwszego posterunku granicznego na Śnieżniku Kłodzkim ppor. Z. Bakoński - zob. M. Zalewski, Polski důstojnik, "Sudety" nr 8 z 2009 r., s. 8-10]. Natomiast nietypowy kształt tej wieży (składała się z dwóch wież - wyższej i niższej) niekiedy tłumaczono tym, że jest symbolem sojuszu dwóch cesarzy (i ich państw). Zob. https://pl.wikipedia.org/wiki/Wieża_widokowa_na_Śnieżniku
  4. Otto Eduard Leopold von Bismarck-Schönhausen, "Żelazny Kanclerz"... Z pewnością nie "nasz" bohater. Jego pracę nad "polepszaniem" polsko-niemieckich relacji definitywnie zostały przyćmione przez późniejsze dokonania niejakiego Adolfa H., ale nadal postać w pickelhaubie wywołuje emocje. Zmarły tragicznie Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa w 2005 roku powiedział: "W Polsce nie ma dziś miejsca na czczenie antypolskiego kanclerza Bismarcka. Lepszym miejscem jest dla niego muzeum". Za: LINK 1. (Ze strony: bydgoszcz.gazeta.pl). I - moim zdaniem - święta racja, od narodu można wymagać szacunku dla innych narodów, ale nie masochizmu. Ale postać ta może stać się przyczynkiem do ciekawych wycieczek szlakiem historii. Po jego śmierci masowo budowano tak zwane Bismarcktürme. Część z nich przetrwała na obecnym terenie Polski. Z własnych doświadczeń wiem, że lokalni mieszkańcy często nawet nie wiedzą z kim kojarzyć "poniemiecką wieżę widokową". Ale czasami - wiedzą bardzo dobrze. Zazwyczaj wieże nie są obiektami ekstremalnie ciekawymi architektonicznie, ale mogą być z tego punktu widzenia interesujące. I widok z nich bywa rozległy. LINK 2. (Niemiecka strona www.bismarcktuerme.de, poświęcona tym wieżom). LINK 3. (Hasło w Wikipedii).
  5. Marynarka Wojenna RP u progu zaniku

    Nowe, aczkolwiek niewesołe wieści. Nadal dzielnie trwają w wiecznej fazie planowania, tyle, że cokolwiek skromniejszej. https://www.altair.com.pl/news/view?news_id=27238
  6. Urlop polskiego pracownika przymusowego.

    Jakąś cezurą miał być rok 1942: "Od 1942 roku wstrzymano urlopy". Za: http://www.straty.pl/pl/starty-osobowe/139-robotnicy-przymusowi Inne cytaty: "Polaków wyłączono z niemieckiego systemu prawa pracy. Nie brali np. udziału w tworzeniu rad zakładowych, nie otrzymywali wynagrodzenia za pracę w dni świąteczne, zasiłków chorobowych ani płatnych urlopów. (…) W przypadku urodzenia dziecka formalnie przysługiwał im ośmiotygodniowy urlop macierzyński, faktycznie jednak mogły z niego skorzystać jedynie wyjątkowo, gdyż pracodawcy nie respektowali tego prawa, zmuszając je do pracy krótko po porodzie". Za: http://www.fpnp.pl/edukacja/praca-przymusowa.php "Ci, którzy przyjechali najwcześniej, zazwyczaj mieszkali w pokojach, które zwykle wynajmował im „Arbeit­samt”, teoretycznie przysługiwał im raz w roku siedmiodniowy urlop, który mogli wykorzystać na wyjazd do rodziny. Dostawali wynagrodzenie za pracę, żywność otrzymywali na kartki. (…) Nie słyszałam, by pracował tam „Ost­arbeiter”. Ich zarobki były najniższe, nie posiadali praktycznie żadnych praw socjalnych. Nawet kobiety nie były objęte ochroną zdrowotną, jeśli urodziło się im dziecko nie dostawały urlopu. Polkom, przynajmniej do roku 1943, taki urlop przysługiwał. Mogły wyjechać do domu na czas urodzenia dziecka. Zdarzało się, że dziecko zostawało u rodziny na terenach okupowanej Polski". Za: https://gazetawroclawska.pl/polscy-cywilni-robotnicy-przymusowi-pojawili-sie-w-breslau-w-1939-roku-pracowali-wszedzie-w-fabrykach-domach-a-nawet-szpitalach/ar/13003629/3 (artykuł H. Wieczorek, "Gazeta Wrocławska") https://gazetawroclawska.pl/polscy-cywilni-robotnicy-przymusowi-pojawili-sie-w-breslau-w-1939-roku-pracowali-wszedzie-w-fabrykach-domach-a-nawet-szpitalach/ar/13003629/4 (artykuł H. Wieczorek, "Gazeta Wrocławska") "Urlopów udzielono zaledwie siedmiu osobom, co było zresztą dobrą okazją do samowolnego ich „przedłużenia”, a zatem ucieczki, kończącej się zwykle aresztowaniem i powrotem w to samo miejsce (co wiązało się na ogół z pogorszeniem relacji i warunków) lub skierowaniem do innego gospodarstwa". Za: http://www.polska-niemcy-interakcje.pl/articles/show/34 (S. Bereś, Dialog czasów pogardy. Polscy robotnicy przymusowi w III Rzeszy)
  7. Temat zatytułowałem "Urlop polskiego pracownika przymusowego", jednak chciałbym go troszkę doprecyzować. Chodzi mi o to, jak wyglądała ogólnie kwestia praw urlopowych polskich pracowników w III Rzeszy (w okresie wojny, nie w czasie przedwojennych "wyjazdów na saksy"). Zarówno pracowników przymusowych, jak i dobrowolnych (ktoś pewnie naiwnie skusił się po przeczytaniu "Jedźcie z nami do Rzeszy", czy innej propagandy o zakończeniu losu bezrobotnego, były pewnie też takie osoby jak Leopold Tyrmand - choć ten podał się bodajże za Francuza). Generalnie byłem przekonany, że polscy robotnicy (a już w szczególności tacy, którzy w Rzeszy znaleźli się przymusowo) z zasady jakichkolwiek praw urlopowych nie posiadali. Niedawno natomiast przeczytałem jakąś biografię, w której była wzmianka, że ktoś nie wrócił na roboty z urlopu. Niestety, nie jestem w stanie przypomnieć sobie konkretnego nazwiska. Zatem - jak to było w odniesieniu do Polaków? Kwestia kompletnie uznaniowa ze strony "pracodawcy", czy jakieś formalne regulacje? Było jakieś rozróżnienie między Zivilarbeiter, Zwangsarbeiter i ówczesnymi Gastarbeiter? Na razie znalazłem tyle: "Seit August 1941 war einheitlich geregelt, dass ausländische Arbeitskräfte grundsätzlich Anspruch auf (Heimat-)Urlaub hatten. Für Ostarbeiter und Polen galten wiederum Sonderregelungen. Unverheiratete durften nach einem Jahr zwei Wochen bezahlten Urlaub nehmen, Verheiratete bereits nach einem halben Jahr. Dennoch ließen die Betriebe ihre ausländischen Arbeitskräfte, trotz eindeutiger Zusicherung des Urlaubsanspruchs durch das NS-Arbeitsrecht, ungerne gehen und versuchten mittels verschiedenster Eingaben bei staatlichen Stellen, die Urlaubsfahrten zu verhindern. So verwiesen sie kurzerhand darauf, alle verfügbaren Arbeiter für die als ‚kriegswichtig‘ eingestufte Produktion zu benötigen. Hierfür erhielten sie nicht selten Rückendeckung durch die NS-Wirtschaftsstellen". Za: https://www.uni-muenster.de/NiederlandeNet/nl-wissen/geschichte/vertiefung/zwangsarbeit/urlaub.html Zob. także: https://forum.historia.org.pl/topic/4791-niewolnicy-xx-wieku-robotnicy-przymusowi/
  8. PZPR

    Błyskotliwie przypuszczam, że mogła to być zarówno pewność i wierność, jak i kompetencje. Mogło to także być jedno połączone z drugim. Podejrzewam też, że ani ja, ani Ty nie jesteśmy w stanie ustalić, jaki odsetek kadry nomenklaturowej w okresie PRL został wyznaczony na stanowiska "mając głównie na względzie przynależność partyjną". Czytane wspomnienia, rozmowy z ludźmi rysują obraz raczej oczywisty - że bywało z kadrą kierowniczą w PRL bardzo różnie. Bez sensu jest postrzeganie jej w kategoriach wyłącznie groteski rodem z "Misia", "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz" czy "Poszukiwany, poszukiwana" (co jak mi się wydaje w oględny sposób sugerujesz), jak i gloryfikacja ówczesnej polityki kadrowej, czego bynajmniej nie dokonuję. Sama instytucja nomenklatury jest z założenia zła i generująca patologie, wypada zatem ubolewać, że trzyma się w Polsce dobrze, choć oczywiście dziś w zmienionych systemem gospodarczym warunkach. Musimy jednak założyć, że ówczesna władza nie miała przesadnych skłonności samobójczych, a nawet (znowu - o zgrozo) mogło jej naprawdę zależeć na rozwoju kraju. A przynajmniej - na spokoju społecznym. Co w oczywisty sposób musiało niekiedy wpływać negatywnie na kariery zawodowe ignorantów zawodowych z partyjnymi legitymacjami, czy z partyjnym poparciem. Znowu - co nie oznacza, że takich karier wówczas nie było (i nie ma dziś). A zgrzytanie było często efektem uwarunkowań systemowych, niezależnych od konkretnego dyrektora. Nawet najdoskonalszy dyrektor z nomenklatury nie był przecież w stanie naprawić uroków typowych dla "gospodarki niedoboru", ciągłego deficytu dewiz, czy bardzo niskiej dyscypliny pracy. [Tak jak dziś, żaden dyrektor nie jest w stanie naprawić w skali ogólnej mniej sympatycznych stron kapitalizmu. Ale to już inna historia.] Zatem, dobry dyrektor w ówczesnych warunkach to często taki, który potrafił "załatwić", "skombinować", "wrzucić do planu", "zwrócić uwagę czynników decyzyjnych", "dbać o załogę" itp. W kategoriach dzisiejszej efektywności ekonomicznej często naprawdę trudno ocenić, czy taki człowiek z nomenklatury był fachowcem (w kategoriach ekonomicznych), czy nie. Czy nam się to jednak podoba, czy nie, szereg z nich odnalazł się jakoś w gospodarce kapitalistycznej, zatem jakimiś kompletnymi ignorantami zawodowymi, czy ekonomicznymi nie byli. Nie chcę tu otwierać dyskusji o spółkach nomenklaturowych (bo jest to swoiste hasło-wytrych, którym można objąć propagandowo i wszystko, i nic), ale przyjąć wypada, że aby skutecznie założyć i prowadzić nawet taką (powiedzmy - dyskusyjną) spółkę także nie można być idiotą z partyjnego rozdzielnika.
  9. Jednoty: litewska i wileńska

    A może należy optymistycznie zakładać, że jeżeli ktoś jest zainteresowany tematyką religijną, to najprawdopodobniej np. pojęcia: ewangelicy-augsburscy i ewangelicy-reformowani nie są mu obce i nie musi przechodzić szkoleń w aż tak bardzo podstawowym zakresie? A jak już naprawdę nie wie w czym rzecz, to bez najmniejszego problemu jest w stanie to sprawdzić?
  10. PZPR

    A ja bynajmniej nie zaprzeczę, że i tamten system znał - oraz bardzo twórczo upowszechniał - instytucje synekur, instytucje "męża z zawodu dyrektora", czy zjawisko "b-m-w". Natomiast twierdzenie: "Na stanowiska nomenklaturowe wybierano mając głównie na względzie przynależność partyjną, przez co na różne stanowiska wybierano ludzi niekompetentnych", wydaje mi się także nie oddające złożoności sytuacji w okresie Polski Ludowej. Można je oczywiście różnie rozumieć, ale raczej kreuje wizję powszechnego mianowania towarzyszy partyjnych na (wyżej wymienione przez Ciebie) stanowiska z zasady bez związku z ich kompetencjami. Czy nam się to podoba, czy nie, czy uznajemy to za moralne, czy nie - szczególnie po okresie stalinowskim - przynależność partyjna (jak przypuszczam, traktowana przez bardzo istotną część zainteresowanych jako - kompletnie pozostający bez związku z ideologią - czynnik wspomagający karierę, czy coś, co zapewni, że nie będzie ona utrudniana) była zjawiskiem dosyć powszechnym wśród osób ambitnych, wykształconych, ba - można (o zgrozo) nawet ostrożnie przypuszczać, że niekiedy nawet bardzo kompetentnych. A niekiedy - zupełnie niekompetentnych.
  11. PZPR

    Jak na razie, to nie zauważyłem, aby ktoś tu z przekonaniem twierdził, iż był piękny system. A, że aktualny system też ma niewątpliwie swoje wady, polegające na podziale bardzo sutych łupów dla bardzo biernych, miernych, ale wiernych... No cóż. Żaden system nie jest idealny. Ciekawe pytanie natomiast brzmi, czy ogólne założenie Secesjonisty, iż nomenklatura=niekompetencja jest słuszne?
  12. Kolejna legenda. Czołg średni T-34

    Dalsze losy "nowych" rosyjskich T-34: https://www.altair.com.pl/news/view?news_id=27193
  13. Katyń w PRL

    Najprawdopodobniej chodzi o (wspomniane już na stronie drugiej tej dyskusji) spotkanie Gomułki z młodzieżą (działaczami młodzieżowymi) w październiku 1956 roku. Najbardziej chyba znane z relacji Andrzeja Werblana. Gomułka odpowiadał wówczas "z głowy" na pytania przekazane mu na kartkach. Na pytanie o "cios w plecy" (17 września 1939) zareagował impulsywnie (coś w stylu "prowokacyjne, bzdurne pytanie") natomiast na pytanie o Katyń - odpowiedział. Znowu - oddaję w tej chwili jedynie sens wypowiedzi (na życzenie, bez trudu mogę ją znaleźć i przytoczyć in extenso): "Badali sprawę Niemcy i stwierdzili, że to ZSRR. Potem badał ZSRR i stwierdził, że to Niemcy. W Norymberdze nic nie ustalono. Potem badali Amerykanie i stwierdzili, że to ZSRR. A my nie powinniśmy obecnie iść >>na demonstrację<< wobec ZSRR, bo taka jest polska racja stanu". Oczywiście, wypowiedź była bardziej złożona, ale sens mniej więcej taki - "milczmy, nie popierajmy żadnej wersji". I tego się mniej więcej po 1956 roku do lat 80. trzymano (z pewnymi - raczej niezbyt licznymi - wyjątkami, gdy akceptowano wersję radziecką).
  14. Ion Antonescu

    W sumie to - w ramach ćwiczeń ze skojarzeń - tak jakoś skojarzył mi się Antonescu z Franco. Tyle, że to co zajęło Franco dziesięciolecia, Antonescu "przerobił" (intensywniej) w kilka lat. Zaczął od propagandowej zielonej koszuli legionisty (Franco miał na defiladzie zwycięstwa niebieską koszulę Falangi plus "elementy wystroju" karlistów i Moros) zakończył (dosyć szybko bo już na początku 1941) rządem technokratów i wojskowych.
  15. Wrodzony sceptycyzm (i - aczkolwiek nieco nadwyrężona w czasach brexitu - wiara w British Intelligence) każe mi jednak przypuszczać, że chodziło raczej o angielską pikę.
  16. To skoro się o angielskim humorze zgadało, to jestem ciekawy, czy ta koincydencja miała wpływ na dosyć znaną frazę "Don't tell him, Pike!" z jednego z odcinków "Dad's Army" (autorstwa znanej, brytyjskiej "spółki komediowej" David Croft i James Perry). https://www.youtube.com/watch?v=_YMVPXmaKds https://en.wikipedia.org/wiki/The_Deadly_Attachment
  17. USA, a kolonie

    Jest to z grubsza opisane w anglojęzycznej Wikipedii: https://en.wikipedia.org/wiki/Edwin_Barclay I kilka informacji ogólnie o stosunkach dyplomatycznych USA-Liberia: https://history.state.gov/countries/liberia
  18. Ion Antonescu

    Na to pytanie - jak często w historii - nie ma prostej odpowiedzi. Zaryzykowałbym coś takiego - w porównaniu do niektórych innych reżimów - ten nie był akurat w tym przypadku szczególnie krwawy. Wiele zależało od: a) czy komunista miał pochodzenie żydowskie, bo tych los bywał gorszy, b) czy np. dało się przypisać komuniście działalność dywersyjną - np. rozstrzelano na podstawie wyroku wojskowego członków tzw. Grupul Planet c) i wreszcie - na jakiego konkretnie komendanta obozu (i strażników) trafił? Warto przy tym podkreślić, że obóz w Târgu Jiu nie był wcale jedynym punktem odosobnienia dla komunistów (choć był bodajże drugi jeżeli chodzi o liczbę osadzonych po Caransebeș) i też nie tylko oni w tych miejscach byli izolowani. Siguranța się podczas przesłuchań czasami nie cackała, ale - drugiej strony - wyroków śmierci wobec komunistów było niewiele (kojarzę około 20). P. Câmpeanu, Ceaușescu. Lata odliczane wstecz, Warszawa 2004, opisuje dosyć dokładnie warunki pobytu w więzieniu w Jilava ("przejściowym") i w Caransebeș (długotrwały pobyt). W tym pierwszym warunki miał dosyć ciężkie - pełna izolacja osadzonych, cele przepełnione. W Caransebeș warunki były dosyć znośne. Cele na dzień otwierano, kwitło "życie partyjne" itp. Gdy np. część z nich zgłosiła do pracy "na zewnątrz" (budowa lotniska) - otrzymali lepsze wyżywienie, dzień pracy trwał osiem godzin, strażnicy - podobnie jak w samym Caransebeș - zachowywali się ludzko, nie znęcano się, nie bito itp. (ibidem, s. 145). Z drugiej strony - Câmpeanu podaje przykład pracy osadzonych w Lagărul de la Târgu Jiu podczas budowy linii kolejowej Bumbeşti-Jiu-Livezeni (trafił w jakiś sposób także tam - w okresie VII-IX 1941): "Był to, w dosłownym znaczeniu, reżim pracy przymusowej. Zmuszanie internowanych do pracy, podobnie jak pozbawienie ich wolności, nie miało żadnych podstaw prawnych, a tym samym nie było regulowane żadnymi przepisami. [Być może reżim Antonescu jakieś przepisy dot. internowania jednak wydał? Nie jestem jednak aż tak zainteresowany problemem, aby to sprawdzać - uwaga Bruno W.] Jedynym obowiązującym tu prawem było widzimisię strażników. (…) internowani spali w jakiś budach improwizowanych tam, gdzie przydzielono im pracę (…) a rzeka Jiu i las zastępowały wszelkie urządzenia sanitarne. Praca pod nadzorem straży wojskowej trwała minimum dwanaście godzin, a jej warunki określał komendant. Komendant, porucznik Trepăduș, był sadystą, jego wyczyny w dolinie rzeki Jiu zostały zaliczone do zbrodni wojennych. Poddawał internowanych najróżniejszym torturom, przy czym najbardziej lubił wieszać ukaranych za ręce na drzewach - przypominało to sceny z powieści Travena. Widziałem kompozytora i dyrygenta Mateia Socora wiszącego w tej pozycji na gałęzi uschniętego drzewa". Ibidem, s. 144-145. Warto może jednak - dla pełniejszego obrazu - dodać, że (internowany w 1940 r.) Matei Socor został w 1943 roku zwolniony z obozu (po interwencji znanych kompozytorów: Enescu i Jora) Zob. https://en.wikipedia.org/wiki/Matei_Socor
  19. Ponieważ Euklidesowi (już tradycyjnie) udało się zamienić kolejny temat w nużącą dla obserwatora i cokolwiek absurdalną "dyskusję ze ścianą", a ktoś "z zewnątrz" może być zainteresowany rozgrywką wokół rumuńskiej ropy naftowej ( w latach 1939-1940), pragnę polecić syntetyczne (i w mojej ocenie - kompetentne) omówienie zagadnienia w: A. Kastory, Rozbiór Rumunii w 1940 roku, Warszawa 2002, s. 135-177. A Secesjoniście i Jakoberowi należą się forumowe medale. Za odwagę...
  20. Zainteresowanym polecam syntetyczne opracowanie (artykuł) dotyczące losów łotewskiej floty handlowej w czasie drugiej wojny. Po łotewsku (ale translator Google da sobie radę, z tym, że sugeruję tłumaczyć z łotewskiego na angielski). W momencie aneksji Łotwy przez ZSRR flota łotewska była dosyć duża (chociażby porównując ją do ówczesnej polskiej, a już szczególnie, jeżeli weźmiemy pod uwagę wielkość i "ludność" naszych krajów). A jej losy - ciekawe i bardzo zróżnicowane. Autor artykułu: Uldis Neiburgs. Tytuł: Latvijas kuģi Otrā pasaules kara ugunīs. Dostępny pod adresem internetowym: http://www.la.lv/latvijas-kugi-otra-pasaules-kara-ugunis W skrócie o tej flocie (głównie na podstawie powyższego artykułu): W dniu pierwszego stycznia 1940 roku handlowa flota Łotwy składała się ze 103 statków (w tym 89 parowców). Decydujące dla jej losów było to, gdzie te statki znajdowały się w czerwcu 1940 roku (i jak zachowały się ich załogi). Oczywiście nowe władze łotewskie (i ich radzieccy "opiekunowie"), nakazały statkom szybki powrót do łotewskich lub "bratnich", radzieckich portów. Z wiadomymi konsekwencjami ewentualnego nieposłuszeństwa. Istotna część załóg wraz ze statkami nie zdecydowała się jednak wracać do "Ludowej" (a wkrótce - Radzieckiej) Łotwy, czy do "bratnich" portów ZSRR. Ostatecznie w ręce radzieckie wpadło 59 statków. W istotnej części (54 statki) weszły one w skład Latvijas Valsts jūras kuģni ecība (czyli przedsiębiorstwa państwowego Litewskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej). Najbardziej propagandowo wykorzystywany był los dużego i nowoczesnego motorowca "Hercogs Jēkabs", który (po pewnych perypetiach i przy sprzeciwie łotewskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego w USA) z Callao popłynął do Władywostoku, pod skrzydła radzieckiej władzy. Okrutny los chciał jednak, że statek ten nie popłynął już na Bałtyk, tylko jako "Советская Латвия" (z nową, radziecką załogą) zajmował się na Dalekim Wschodzie transportem więźniów (pewnie także i Łotyszy). Fakt, że jego łotewska załoga (część) zdecydowała się na taki krok, nie decydując się, jak wiele załóg łotewskich statków na "wybranie wolności" został odnotowany zarówno w filmie fabularnym z 1965 roku ">>Tobago<< maina kursu" (z tym, że statek otrzymał fikcyjną nazwę "Tobago" i wydarzenia mocno "uatrakcyjniono"), jak i w książce (z 1976 roku - "Hercoga Jēkaba” odiseja). Zob.: https://lv.wikipedia.org/wiki/Hercogs_Jēkabs_(kuģis) https://en.wikipedia.org/wiki/MV_Sovetskaya_Latviya https://www.mfa.gov.lv/data/file/e-izstade/Content/Data/Bilmanis/Hercogs%20Jekabs.html https://lv.wikipedia.org/wiki/%22Tobago%22_maina_kursu https://ru.wikipedia.org/wiki/«Тобаго»_меняет_курс http://www.ibook.lv/BD_hercoga-jekaba-odiseja-rihards-kadikis.aspx?BID=065a04c1-cb53-46be-b9a4-458f569cc348 Losy (nadal obsadzonych w dużym stopniu przez Łotyszy) statków Radzieckiej Łotwy były różne. Część z nich (27) dostała się w 1941 roku w ręce niemieckie (albo w momencie wybuchu wojny stały w portach niemieckich - 14, albo zajęto je już wraz z Łotwą - 13). W większości przeszły wówczas pod niemiecką banderą, część jednak podnosiła nadal łotewską. W 1944/45 niektóre z tych statków usiłowały (niekiedy wbrew woli niemieckiej) przedostać się do Szwecji, czy Danii z łotewskimi uchodźcami. Inne pływały nadal pod radziecką banderą. Ponosząc straty chociażby podczas ewakuacji Tallinna. A jeden zbiegł przez jezioro Ładoga do Finów. Statki łotewskie pozostałe na Zachodzie będące pod kontrolą USA podnosiły nadal łotewską banderę. Pod kontrolą Zjednoczonego Królestwa - służyły pod banderą brytyjską. Jedne i drugie pływały dzielnie w konwojach alianckich, ponosząc ciężkie straty. Ostatni statek "na Zachodzie" noszący łotewską banderę ("Ķegums") zatonął 8 grudnia 1948 roku u ujścia Żyrondy.
  21. Autor powyższej wypowiedzi miał prawdopodobnie na myśli żołnierzy Wojska Polskiego z lat 1943-1945 (tych idących ze wschodu), a nie żołnierzy z okresu późniejszego. Notabene - określenie "ludowe" było nieformalnym i do tego nie stosowanym w czasie wojny, podejrzewam, że pojawiło się w propagandzie państwowej dopiero gdzieś około 1949 roku. Pieśń ta (znana także jako "Siódma kompania") jest rzeczywiście świetna (a jej prosty tekst rzeczywiście sugeruje twórczość żołnierską), a wykonanie Edmunda Fettinga - po prostu doskonałe. Ale "Siódma kompania" powstała najprawdopodobniej wiele lat po wojnie. Jeżeli dobrze pamiętam, po raz pierwszy została wykonana w 13 odcinku "Czterech pancernych i psa" ("Zakład o śmierć"). Wykonanie zbiorowe, ale rolę głównego "zapiewajły" (zresztą też nieźle) odgrywał sierżant Konstanty Szawełło (Mieczysław Czechowicz). Autorstwo pieśni przypisywane jest Januszowi Przymanowskiemu (tekst) i Adamowi Walacińskiemu (muzyka). Zob.: https://www.tekstowo.pl/piosenka,edmund_fetting,przed_nami_odra.html Niezbyt znany (aczkolwiek odnotowany chociażby w filmie "Do krwi ostatniej") jest fakt, że "Pierwszą brygadę" śpiewano także w Sielcach. Aczkolwiek szybko zmieniono tekst. Powstała "My, Pierwsza Dywizja" ("Marsz Pierwszej Dywizji"). Autorem nowego tekstu był Leon Pasternak. Zob. A. Romanowski, My, Pierwsza Brygada. Powstanie pieśni - przemiany - recepcja społeczna, Pamiętnik Literacki LXXIX, 1988 r., s. 294-295 (LINK do tekstu tego artykułu, dostępnego w internecie, skądinąd artykułu będącego kopalnią wiedzy o "Pierwszej brygadzie").
  22. Historia, polityka i alfabet.

    Też, jako ciekawostka: Kilka ciekawych opowiastek o "wskrzeszaniu" hebrajskiego i "szykanowaniu" jidysz jest u Wańkowicza (w kilku książkach, m.in.: "Droga do Urzędowa", "De profundis" i "Ziemia za wiele obiecana"). Najwięcej na ten temat jest w tej ostatniej książce (rozdział "Dwa języki" - M. Wańkowicz, De profundis. Ziemia za wiele obiecana. Wojna i pióro, Warszawa 2011, s. 250-252. Dużo u Wańkowicza ciekawostek, chociażby o słowotwórstwie (hebrajski, jako "język święty" nie był zbyt dostosowany do codziennych potrzeb). Także o zmianie nazwisk. I o konkretnym zachowaniu. Nowoprzybyłych (do Mandatu Palestyny) witały dziewczyny rozdające materiały propagandowe, ale na pozdrowienia w jidysz reagujące ostrym "Rak iwrit" ("Tylko po hebrajsku", zapis fonetyczny wg. Wańkowicza). Młodzież potrafiła rozbić przedstawienie w języku jidysz (z okrzykami: "Rak iwrit!" i "Daber iwrit!" - "Mówić po hebrajsku!"). Z tymi okrzykami bito także słuchaczy pewnego niemieckojęzycznego przemówienia. A jednocześnie w życiu codziennym mógł się odezwać niespodziewanie "język matczyny" - jak u kierowcy, który po awarii opony mówił do współpracownika: "Gicher, erlang mir dy sztabe" (zdecydowanie nie po hebrajsku). Ibidem, s 252. Przy okazji dwie anegdoty (o Chaimie Bialiku), jednym ze "wskrzesicieli" języka hebrajskiego, "odnowicielu poezji hebrajskiej". Za M. Wańkowicz, ibidem, s. 252: "(...) pewnego razu zaaferowany Bialik wpadł do sklepu po rękawiczki, których zażądał w jidysz. - Co ja słyszę, mistrz hebrajskiego języka mówi w żargonie? - Co znaczy w żargonie? - odciął się zasapany Bialik - pan masz czas, to pan mów po hebrajsku, a ja się spieszę. (…) Bialik, który był dosyć otyły, szedł pod górę, dyskutując z ożywieniem, wreszcie się zatrzymał. - Wie pan - powiada - to jest trochę za wiele: iść pod górę i jednocześnie mówić po hebrajsku. I rozmowa przeszła na jidysz". A wracając do głównego wątku. Kolejny przykład - Somalia. Właściwie, aż do okresu po odzyskaniu niepodległości (1960), trudno mówić o jednolitym systemie zapisu tego języka, który skądinąd był prawie wyłącznie "językiem mówionym". Z racji zdecydowanej dominacji religii muzułmańskiej zazwyczaj używano jakiś stworzonych ad hoc wariantów zapisu w alfabecie arabskim. Powstały też projekty specyficznych alfabetów. Najbardziej z nich znany - to Osmanija. Po ogłoszeniu niepodległości rozgorzała zacięta dyskusja na temat alfabetu. Ostatecznie zwyciężyło środowisko "postępowe" - popierające alfabet łaciński. I dziś język somalijski jest powszechnie zapisywany w alfabecie łacińskim. Aczkolwiek dziś, w ramach podkreślania związków ze światem muzułmańskim, językiem urzędowym w Somalii jest - obok somalijskiego - także arabski ("drugi" oficjalny język wg. art. 5 konstytucji) zob. art. 5 somalijskiej konstytucji. Oczywiście należy wziąć poprawkę na fakt, że w warunkach "państwa upadłego", którym Somalia była - i w dużym stopniu jest do dziś, trudno mówić o języku urzędowym. Zob.: J. Mantel-Niećko, M. Ząbek (red. nauk.), Róg Afryki. Historia i współczesność, Warszawa 1999, s. 298-300. https://en.wikipedia.org/wiki/Somali_alphabets https://en.wikipedia.org/wiki/Somali_language
  23. Historia, polityka i alfabet.

    W formie zagajenia: 1. Atatürk w ramach europeizacji "zafundował" Turkom alfabet łaciński (przy okazji dokonując wielu "oczyszczających" modyfikacji samego języka). 2. Nursułtan Nazarbajew chce w najbliższej przyszłości zastąpić kazachską cyrylicę alfabetem łacińskim. 3. Wiele narodów ZSRR (plus Mongołowie i Tuwińczycy - ci ostatni jeszcze formalnie nie w gromadzie bratnich narodów ZSRR) doświadczyło językowego eksperymentu, polegającego na przejściu w okresie "korienizacji" także procesu "латинизации", by później - z błogosławieństwem tow. Stalina - wrócić na łono grażdanki. A niektóre z nich - po uzyskaniu niepodległości w latach 90. - znowu do alfabetu łacińskiego (Azerbejdżanie, Uzbecy, Turkmeni). 4. Przywódca Rosji Władymir Putin też bardzo nie lubi alfabetu łacińskiego. A ponieważ tamtejsza Duma, Trybunał (Sąd) Konstytucyjny, Sąd Najwyższy (także parlament i SN Republiki Tatarstan) działają w prawidłowy sposób (tzn. robią to, co chce Przywódca), to wodzowski brak sympatii znalazł także odbicie w odpowiednich aktach prawnych i w wyrokach. Zob.: a) Zmieniony w roku 2002 art. 3 ust. 6 ustawy "О языках народов Российской Федерации" - http://pravo.gov.ru/proxy/ips/?docbody=&nd=102012883 b) Decyzja Sądu Konstytucyjnego Federacji Rosyjskiej z 2004 r. (o tym, że przymus wykorzystania cyrylicy dla zapisu oficjalnych języków w Rosji jest jak najbardziej OK) - https://rg.ru/2004/11/23/tatar-yazyk-dok.html c) Orzeczenie Sądu Najwyższego Republiki Tatarstan z 2004 r. - "O признании противоречащим федеральному законодательству и недействующим Закона Республики Татарстан от 15 сентября 1999 года N 2352 >>О восстановлении татарского алфавита на основе латинской графики<<" - https://archive.vn/20120907104003/www.pravoteka.ru/docs/respublikatatarstan/14296.html#selection-455.137-455.336 d) odpowiednia ustawa Republiki Tatarstan z 2012 r. - "О признании утратившим силу Закона Республики Татарстан >>О восстановлении татарского алфавита на основе латинской графики<<" - http://www.gossov.tatarstan.ru/fs/site_documents_struc/zakon/2696_file_5_2013rus_ru.pdf 5. W związku z powyższym Tatarzy ("kazańscy") musieli zrezygnować z programu przejścia na alfabet łaciński (co, jak mogę zaświadczyć po rozmowie z niektórymi z nich - raczej im się nie podoba, a nawet bardzo im się nie podoba), a Karelowie (fakt, że nieliczni) mają co prawda alfabet łaciński, ale ich język nie jest urzędowym w Republice (nomen omen) Karelii. 6. Litwini już na wczesnym etapie swojego odrodzenia narodowego stwierdzili, że nie za bardzo przepadają za polskimi "cz", "sz" itp. Zdecydowanie wolą czeskie. I tak "Auszra" stała się "Aušrą". Jakieś komentarze lub inne przykłady?
  24. Historia, polityka i alfabet.

    W Izraelu w praktyce "wszechobecne" - chociażby na nazwach ulic w wielu miejscach - są trzy języki: hebrajski, arabski i angielski. Zdecydowanie dominującym jest oczywiście hebrajski. De iure obecnie urzędowym jest tylko hebrajski, gdyż w 2018 roku zniesiono urzędowy charakter arabskiego (ale nadal ma on mieć zagwarantowany specjalny status w państwie). Oczywiście hebrajski jest zapisywany alfabetem hebrajskim, a arabski - arabskim. Jidysz nie ma w Izraelu statusu oficjalnego, przez dziesięciolecia dominowała w środowisku żydowskim kolejnych aliji polityka (zapoczątkowana na dużą skalę jeszcze w Mandacie Palestyny) rugowania jidysz (i ladino) na korzyść odrodzonego hebrajskiego. Spowodowało to sytuację, że język ten w Izraelu stał się szybko wymierającym. Posługiwali się nim (i to raczej w domu) ludzie starsi. Mimo, że ostatnio można odnotować pewną modę na jidysz, ten stan rzeczy raczej się nie zmieni. Hebrajski definitywnie i ostatecznie zwyciężył jidysz. Tym samym Izrael może zostać uznany za dosyć wyjątkowy przypadek pełnego odrodzenia języka jako środka codziennej komunikacji, który to język (hebrajski) już w czasach starożytnych został sprowadzony do funkcji przede wszystkim religijnych. Jidysz, aczkolwiek zaliczany do języków germańskich, zapisywany był raczej alfabetem hebrajskim, aczkolwiek bywały od tego wyjątki. Na przykład w PRL wychodziła gazeta "Fołks Sztyme", stosująca z czasem polski alfabet do zapisu języka jidysz (tak, jak w nazwie). Inne ciekawostki: 1. W Korei Południowej jeszcze w pewnym zakresie stosuje się obok Hangulu tradycyjne chińskie znaki (tzn. ich koreańską odmianę - Hancha). Oczywiście, zdecydowanie dominuje Hangul. W Korei Północnej jedynym urzędowym alfabetem jest Hangul, znaki chińskie nie są stosowane, aczkolwiek niekiedy są tam nauczane (kwestia współpracy gospodarczej z Chinami). 2. W Algierii oficjalnymi językami są dziś: arabski i berberyjski (Tamazigh). Zob. art. 3 i 4 konstytucji algierskiej https://www.joradp.dz/FTP/jo-francais/2016/F2016014.pdf. Arabski oczywiście jest zapisywany alfabetem arabskim. Berberyjski, który wreszcie uzyskał swoje prawa, po latach dyskryminacji na korzyść arabskiego, jest w Algierii przeważnie zapisywany alfabetem łacińskim, ale stosuje się także ciekawe (i stare) pismo Tifinagh. W czasach Algierii - kolonii francuskiej - praktycznie zanikła wśród tamtejszej ludności muzułmańskiej umiejętność wykorzystania języka arabskiego, jako środka przekazywania bardziej skomplikowanych treści politycznych, czy ekonomicznych. Jego miejsce zajął francuski. Arabski (obok języków berberyjskich) pozostał oczywiście językiem codziennym, ale był on zróżnicowany dialektycznie i bardzo odległy od arabskiego literackiego (czegoś, co dziś nazywamy Modern Standard Arabic). Brakowało również w tamtejszym, potocznym arabskim odpowiedniej "nowoczesnej" terminologii. Także, tamtejsza inteligencja arabska, a nawet algierscy działacze niepodległościowi często mówili i pisali po francusku. Tak było (paradoksalnie) bardziej zrozumiale i praktyczniej. Po odzyskaniu niepodległości Algieria przeprowadziła bardzo intensywną kampanię arabizacji. Teoretycznie - z powodzeniem. W praktyce francuski zachował jednak w Algierii niezwykle silną pozycję. Niekiedy dominującą - np. algierski Facebook jest większości francuskojęzyczny. Zob. https://en.wikipedia.org/wiki/French_language_in_Algeria
  25. Historia, polityka i alfabet.

    Pytanie chyba należałoby trochę doprecyzować: 1. Czy do zapisu jednego (oficjalnego) języka? 2. Czy do zapisu kilku oficjalnych języków? 3. Czy do zapisu języków, które formalnie może nie są oficjalnymi (zresztą nie w każdym kraju istnieje język oficjalny ustanowiony de iure) , ale odgrywają dosyć istotną rolę? Pierwsza sytuacja jest chyba relatywnie odosobniona. Druga i trzecia - moim zdaniem zdecydowanie częściej spotykana. Pozwolę się zająć pierwszym przypadkiem. W tej chwili do głowy przychodzi mi przede wszystkim Serbia i Czarnogóra (także - w jakimś zakresie - Chorwacja oraz Bośnia i Hercegowina). Aczkolwiek wszystkie te państwa z pewnymi, dodatkowymi uwagami. W przypadku Serbii mamy do czynienia z faktycznym, równoległym stosowaniem dwóch alfabetów do zapisu języka serbskiego. Trudno przy tym nawet czasami postronnemu obserwatorowi (jak mojej skromnej osobie) ustalić jakąś metodę w tym systemie. Generalnie, cyrylica choć chyba traktowana przez Serbów jako pismo bardziej "narodowe", "patriotyczne", a nawet bardziej "doceniane" w różnych oficjalnych dokumentach - sukcesywnie się jednak "cofa". Ostatnie badania wskazują, że na co dzień konsekwentnie alfabetem łacińskim posługuje się 47% Serbów, cyrylicą 36 %. Przy czym ta ostatnia dominuje jedynie na prowincji (i to tylko niektórych jej obszarach). W Belgradzie np. alfabetem łacińskim posługuje się 61,6%. Jeszcze bardziej niekorzystne dla cyrylicy są wyniki pośród "generacji internetowej". Zaledwie 28,5 % "internetowców" preferuje cyrylicę. Prosta sprawa - decyduje pragmatyzm, chociażby kwestia wygody związanej z nieskomplikowanym korzystaniem z klawiatury. Starsza, "nie-internetowa" generacja woli cyrylicę. Zob. https://www.b92.net/kultura/vesti.php?nav_category=1087&yyyy=2014&mm=12&dd=16&nav_id=936784 Oczywiście do tego dochodzi fakt, że na obszarach autonomicznych (Wojwodinie i - o spornym statusie - Kosowie) obowiązują także inne języki, zapisywane niekiedy alfabetem łacińskim (np. węgierski). W Czarnogórze sprawa jest w tej chwili mocno skomplikowana, ale już chyba przesądzona (na korzyść alfabetu łacińskiego, chyba że dojdzie tam do jakiś napięć politycznych między grupami rodzimej ludności i w rozgrywce tej mocno pojawi się kwestia alfabetu). Lansowanie czarnogórskiej odrębności narodowej i "języka czarnogórskiego" spowodowało bowiem, że w spisach powszechnych pojawiła się tam (a contrario) liczna grupa respondentów podających narodowość (i język serbski). Przy czym wcale nie ma prostej zasady, że tylko ci, którzy deklarują się jako Serbowie uznają serbski za swój język rodzimy. Jest także spora grupa osób przyznająca się do narodowości czarnogórskiej, ale język deklarująca serbski. Warto może także zauważyć, że referendum niepodległościowe w Czarnogórze (2006 r.) przyniosło tylko niewielkie zwycięstwo zwolennikom niepodległości. 55,5% było "za", gdy wymagany próg wynosił 55%. Zwolennicy związku z Serbią twierdzili, że o wyniku zadecydowały głosy czarnogórskich gastarbaiterów z Europy Zachodniej, którzy wcale w kraju na stałe nie mieszkają. Ale już wiele lat temu, gdy byłem jeszcze w Czarnogórze w ramach federacji z Serbią, a potem w świeżo niepodległej Czarnogórze widoczna była tam ewidentna dominacja alfabetu łacińskiego. Ostatnio, wraz z procesem "czarnogóryzacji" pojawiają się nawet oskarżenia o prześladowanie cyrylicy. Zob. ("serbsko-cyrylicki" punkt widzenia): http://www.novosti.rs/vesti/planeta.300.html:558012-Ћерање-ћирилице-из-Црне-Горе Bośnia i Hercegowina to oczywiście pytanie o status językowy bośniackiego. jeżeli uznamy go za element policentrycznego serbo-chorwackiego, to oczywiście w kraju tym stosuje się do zapisu jednego języka różne alfabety (Chorwaci i Boszniacy - łaciński, Serbowie - także cyrylicę).W Chorwacji na obszarach (w gminach) zamieszkałych przez Serbów (skądinąd, niewielu ich wróciło po operacji "Oluja" z 1995 r.) stosuje się także język serbski (i cyrylicę). Oczywiście we wszystkich tych krajach wybór - alfabet cyrylicki, czy łaciński, oprócz aspektu pragmatycznego, ma także w wielu przypadkach element polityczny. Związany z rozkładem sympatii między Rosję, UE i NATO. Tudzież "tradycję" i "nowoczesność", "słowiańskość" i "europejskość". W sumie obszar byłej Jugosławii, a w szczególności tereny, na których mówiono (mówi się?) w serbsko-chorwacku (chorwacko-serbsku) to niezwykle ciekawy przykład wpływu polityki na określanie się pod względem językowym (i w jakimś sensie - pod względem używanego alfabetu). Od Chorwacji po północną granicę Macedonii mówi się w języku (językach?), który jest mniej zróżnicowany niż np. język niemiecki, a już totalnie mniej zróżnicowany niż chiński, ale konsekwentnie akcentuje się status językowy poszczególnych odmian tego języka. Tu akurat trudno mówić o konsekwencjach zmiany alfabetu, który się przecież i w przypadku nowoczesnego języka greckiego, i języka rosyjskiego się nie zmienił. Tylko o ograniczeniu znajomości danego alfabetu w Polsce, związanej chociażby z bardzo istotnym ograniczeniem nauczania języka rosyjskiego. O ile w przypadku generacji, która miała obowiązkowy język rosyjski w szkołach, znajomość "букв" była czymś oczywistym, to dziś oczywiście tak nie jest. Dodałbym przy tym, że w przypadku olbrzymiej rzeszy Polaków (w mojej, subiektywnej ocenie - zdecydowanej większości), znajomość owych "букв" wyniesiona ze szkoły wcale nie przekładała się na znajomość języka rosyjskiego. Wielokrotnie na swojej drodze życiowej spotkałem Rodaków, którzy deklarowali znajomość języka rosyjskiego, a która to "znajomość" kończyła się na umiejętności odcyfrowania (choć nie zawsze - zrozumienia) sklepowego neonu i dodawaniu pseudo-rosyjskich końcówek do polskich słów. Per saldo - myślę, że do obrony jest teza, że rzesza ludzi, którzy np. naprawdę czytają w języku rosyjskim, interesują się tamtejszą kulturą "w oryginale", jest dziś pewnie mniejsza, ale nie aż tak dużo mniejsza niż w PRL.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.