Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/

Rekomendowane odpowiedzi

W jednej z dyskusji pojawił się ciekawy wątek poboczny. Zachęcam do kontynuowania go tutaj.

Gdyby potrwała z 10 lat dłużej to teraz pewnie żyłbym w innym kraju i może robił, co innego.

A może pracowałbyś u armatora z wysp Bergamutów i tam zarobione dolary wydawałbyś po kursie czarnorynkowym w Polsce? Za 100 miesięcznie by przeżyła (bardzo dobrze) Twoja rodzina, a za resztę byś kupował działki i domy. W tej chwili 3 lub 4 dom i 10 działkę ;) .

Ewentualnie pływałbyś tylko w jakimś PŻM czy PLO, ale i tak - dzięki dodatkowi dewizowemu do pensji - zaliczałbyś się do kategorii beneficjentów ówczesnego kursu dolara.

Oj, Gregski, coś mi się wydaje, że Ty zaliczasz się raczej do jednej z tych kategorii, która poniosła największe ofiary transformacji :book: . Z kategorii zarabiających TAM, a wydających TU, marynarze zostali sprowadzeni do kategorii zarabiających TU i wydających TU (TU - oczywiście nie w znaczeniu geograficznym, ale ekonomicznym) ;) . I to wcale - przynajmniej z tego co wiem - nie zarabiających jakoś strasznie dużo w stosunku do charakteru pracy.

PS. To do śmiechu było i niepoważnie, ale coś w tym jest...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
gregski   
A może pracowałbyś u armatora z wysp Bergamutów i tam zarobione dolary wydawałbyś po kursie czarnorynkowym w Polsce?

A kto pozwoliłby mi na wyjazd?

Mogłeś wyjechać tylko przez Polservice i jeszcze jedna firmę z Gdyni (nazwę zapomniałem). Trzeba było mieć zgodę zakładu pracy i urlop bezpłatny. W 1988/89 roku miałem do czynienia z PLO w sprawie praktyk, szlifowałem tamtejsze bruki i oglądałem tablice ogłoszeń z listami osób, którym pozwolono na wyjazd. To nie odbywało się na zasadzie "biorę i jadę", paszportu to człowiek w szufladzie nie miał.

Trzeba było sobie zasłużyć!

Druga sprawa to fakt, że kurs dolara sprawiał, że te 1000 - 1500$ to były dla nas gigantyczne pieniądze, więc nasi trafiali na takie wraki, że strach o tym nawet myśleć. Brali robotę, na którą żaden cywilizowany marynarz nawet nie chciał spojrzeć.

Dodatek dewizowy w naszych firmach był marniutki. W Polsce coś ważył, ale w portach jedyna grupą ludzi "popylającą" 6 kilometrów na statek piechotą byli Polacy (szkoda było tych kilka dolarów). Z tego też powodu przemyt był czymś powszechnym pozwalającym "dorobić" do pensji.

Następna sprawa to fakt, że musiałeś być grzeczniutki. Podpadłeś, wywalili z wilczym biletem i mogłeś sobie potem najwyżej popływać z Gdyni na Hel. Teraz, gdy mi się armator nie podoba to mówię "żegnam ozięble" i szukam nowego. Obecnie pracuję dla siódmego pracodawcy i zawsze wymieniałem na lepszego.

Co do sfery finansowej to też pozwolę sobie mieć inne zdanie. Jeżeli masz odpowiednio wysokie kwalifikacje i chce Ci się szukać to w sytuacji niedoboru kadr oficerskich możesz znaleźć pracę, która powinna Cię zadowolić finansowo. Ja osobiście nie mam prawa narzekać na Jego Królewską Mość Abdullacha!

Oprócz wyżej wymienionych spraw dzięki temu, że komuna padła czuję się naprawdę WOLNY! Czasem bywało trudno, ale zawsze miałem świadomość, że jeśli sam wpadłem w tarapaty to sam tylko mogę z nich wyleźć! I dobrze mi z tym!

Jestem beneficjentem prawdziwie liberalnego rynku pracy!

Sorry Bruno, ale w mojej sytuacji zyski płynące z obecnej sytuacji są monstrualne w stosunku do tego, co było przed 1989 rokiem.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Trzeba było mieć zgodę zakładu pracy i urlop bezpłatny.

Jeżeli chciałeś nadal pracować (tzn. figurować w spisie pracowników) w polskiej firmie. Sporo osób to sobie odpuszczało. Jak wyglądała dokłądnie ich prawna sytuacja w Polsce - dokładnie nie wiem i mnie to za bardzo nie interesuje - ale znam parę przykładów, gdy człowiek wyjechał na kontrakt, a potem dawał sobie spokój z macierzystą polską firmą. I raczej nie na zasadzie "wybrania wolności", bo w Polsce się tacy ludzie jak najbardziej pojawiali. Polak potrafi (a mówię o przykładach znanych mi z autopsji - ojcach kolegów).

Sorry Bruno, ale w mojej sytuacji zyski płynące z obecnej sytuacji są monstrualne w stosunku do tego, co było przed 1989 rokiem.

Ależ nie masz mnie za co przepraszać, drogi Gregski. Ja osobiście będę się upierał, że marynarze, razem z pracownikami PGR, tudzież górnikami (i innymi segmentami "wielkoprzemysłowej klasy robotniczej"), nie są akurat szczególnymi beneficjentami zmian systemowych (w odróżnieniu od większości społeczeństwa). Oczywiście marynarze z zupełnie specyficznych powodów. Ale to kwestia poglądów.

Następna sprawa to fakt, że musiałeś być grzeczniutki.

Sytuacja marynarzy w PRL była specyficzna, bo to był atrakcyjny zawód. Natomiast myślę, że większość pracowników w PRL mogła być o wiele mniej grzeczniutka niż dziś. Nawet jak kogoś wywalili dyscyplinarnie z roboty, to jakąś pracę znalazł.

BTW - w ostatnim "Newsweeku" nr 23/2009, s. 36-39, jest artykuł D. Wilczaka o ludziach, którzy na pewno beneficjentami zmiany ustrojowej nie są - ludziach z byłego PGR Witowo. To także obraz ostatnich 20 lat, trochę inny od tego, który my mamy w naszej pamięci...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
gregski   
Ja osobiście będę się upierał, że marynarze, razem z pracownikami PGR, tudzież górnikami (i innymi segmentami "wielkoprzemysłowej klasy robotniczej"), nie są akurat szczególnymi beneficjentami zmian systemowych

Cóż, szeregowi marynarze na pewno nie, ale specjalnie nie potrafię się nad tym roztkliwiać, ponieważ w tej branży możliwości podniesienia kwalifikacji są ogólnie dostępne. Wystarczy tylko chcieć.

Z resztą temat ten odebrałem jako zachętę do subiektywnej oceny ostatnich 20 lat i tak je oceniam.

Jak pisałem w 1989 roku miałem 24 lata i chyba byłem wystarczająco dorosły, aby zakosztować życia w poprzednim systemie, dlatego też bez obaw porównuje "stare dobre czasy" z "obecnymi ciężkimi czasami" i jak bym tego nie robił wychodzi mi, że wolę żyć tu i teraz!

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Cóż, szeregowi marynarze na pewno nie, ale specjalnie nie potrafię się nad tym roztkliwiać, ponieważ w tej branży możliwości podniesienia kwalifikacji są ogólnie dostępne.

Gregski - każdy marynarz. Prosta sprawa. Jeżeli w latach 80. ktoś zarabiał np. 2.000 USD, to po 2 miesiącach mógł swobodnie kupić mieszkanie, po 5 dom. Mniej więcej - zależy od okolicy itp. Po dwóch latach teoretycznie mógł sobie dać spokój z pracą na zawsze i zostać rentierem. Oczywiście prosty marynarz zarabiał mniej 800-1000 USD (?), ale relacja była podobna.

Nie sądzę, nawet jeżeli masz dobrą pracę, żebyś mógł dziś kupić mieszkanie po 2 miesiącach pracy, a po dwóch latach zostać rentierem ;) . O innych zaletach zawodu, dawniej czyniącymi go bardzo atrakcyjnym, a dziś nikogo nie ruszających nie wspomnę (zakupy za granicą, możliwość obejrzenia świata).

Dziś marynarze to przeważnie dosyć dobrze opłacana grupa zawodowa (płacąca za to oczywiście wielkimi osobistymi kosztami uprawiania tego zwodu), przed 1989 to była natomiast elita elit (mówię przede wszystkim o tych, którzy pływali za granicą - i było ich dosyć dużo - ale także "dodatek dewizowy" pozwalał na ponadstandardowe życie w Polsce).

Gregski, nie obraź się - ale patrzę po młodych ludziach dziś. Mało kto uważa ten zawód za jakoś szczególnie atrakcyjny. W latach 80., gdy zaczynałeś studia w WSM - to było COŚ. I dlatego pewnie zacząłeś te akurat studia. I dlatego uważam jak wyżej (że jest to akurat grupa zawodowa, która straciła).

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
gregski   

Zapomniałem o jednym:

Za 100 miesięcznie by przeżyła (bardzo dobrze) Twoja rodzina, a za resztę byś kupował działki i domy. W tej chwili 3 lub 4 dom i 10 działkę .

Wtedy nie wolno było posiadać więcej niż jedno mieszkanie lub dom!

A jak się wychyliłeś to był jeszcze DOMIAR!

(Znam przypadki, kiedy ludzie brali kredyty, chociaż mieli pieniądze tylko po to, aby trzymać na dystans Urząd Skarbowy

Teraz mam kilka nieruchomości i nikomu nic do tego!

I to jest piękne!

Wiesz, w moim systemie wartości są rzeczy, które nie potrafię przeliczyć na dobra materialne.

Gregski, nie obraź się - ale patrzę po młodych ludziach dziś. Mało kto uważa ten zawód za jakoś szczególnie atrakcyjny.

I chwalić Boga!

Dzięki temu na rynku istnieje niedobór oficerów, więc mam zapewnioną przyzwoitą pracę i płacę!

PS.

Sumy, które wymieniłeś to początek lat 90-tych.

Edytowane przez gregski

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Wtedy nie wolno było posiadać więcej niż jedno mieszkanie lub dom!

Ale najładniejszy dom we wsi ;) . A z tymi ograniczeniami - Polak potrafił (rodzina itp.) ;) . Poza tym działek budowlanych mogłeś mieć od groma. Plus udział w jakimś prywaciarstwie, plus konto w PKO (wówczas dewizowe b. wysoko oprocentowane). Gorzej niż dziś byś nie miał.

A jak się wychyliłeś to był jeszcze DOMIAR!

Nie przesadzajmy, to nie były lata 50. W 80. połowa Polski jakoś kręciła. A 3/4 żyło lepiej niżby to wynikało z pensji :book: .

Wiesz, w moim systemie wartości są rzeczy, które nie potrafię przeliczyć na dobra materialne.

W moim też. I to jest piękne. I dobrze o nas świadczy ;) .

Sumy, które wymieniłeś to początek lat 90-tych.

80. także. BTW - jakby zwykły marynarz zarabiał wówczas nawet tylko 500 USD, to i tak to była kwota - po przeliczeniu na złotówki - o dużo większym realnym znaczeniu, niż dziś najlepsza pensja matrosa.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
gregski   
A z tymi ograniczeniami - Polak potrafił (rodzina itp.)

Ja wiem, fikcyjne rozwody, dziadkowie itp., itd.

Tylko, że ja to odbieram jako coś poniżającego.

Ale najładniejszy dom we wsi .

No tak, ale to znaczy, że mój sąsiad ma ładniejszy widok z okna niż ja!

Coś okropnego!

Wiesz Bruno, ja nie za bardzo czuje się kompetentny dyskutować o pozycji marynarzy w PRL-u, ponieważ zrobiłem wtedy tylko jeden rejs i to jako praktykant. Na początku lat 90-tych w tej branży zaszły olbrzymie zmiany (i to nie tylko w Polsce). Temat znam właściwie z drugiej ręki.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Ja wiem, fikcyjne rozwody, dziadkowie itp., itd.

O, jeszcze "domki letniskowe" ;) .

Tylko, że ja to odbieram jako coś poniżającego.

Ja też. Ale kombinowanie ludzi się wcale wraz z PRL-em nie skończyło. Zatem taka forma poniżenia także.

Wiesz Bruno, ja nie za bardzo czuje się kompetentny dyskutować o pozycji marynarzy w PRL-u, ponieważ zrobiłem wtedy tylko jeden rejs i to jako praktykant.

Gregski, myślę, że sprawę można uogólnić. W PRL dostęp do dewiz oznaczał perspektywy naprawdę dobrego życia. Na zachodzie 100 USD to były zakupy, u nas dwa miesiące całkiem niezłego bytowania. Niektórym nawet "odbijało", co sam widziałem. Zmiany cenowe i kursowe w wyniku reform Balcerowicza spowodowały, że pozycja społeczno-ekonomiczna wszystkich, którzy żyli w ten sposób, iż zarabiali TAM, a wydawali TU została diametralnie obniżona (marynarze; pracownicy na kontraktach - budowlańcy, lekarze; czy wreszcie po prostu osoby dorabiające u rodziny na "zachodzie" lub tak sobie). Pojawił się stan bardziej normalny, ale te grupy per saldo straciły. Nie tak, jak pracownicy PGR, ale zawsze. Dziś oczywiście ludzie też masowo pracują TAM, ale już przelicznik dalece nie ten, oj nie ten...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Z Marynarzami w PRL wiąże się historia mojego dziadka. Był prawnikiem, lecz kochał morze i to była jego pasja. Miał własną żaglówkę. Wybrał się w końcu w samotny rejs... dopłynął do Kapsztadu w RPA (tam spotkał Baranowskiego, który nawet o nim pisze w jednej ze swoich książek), a potem miał płynąć do Brazylii - do dziś jest uznawany za zaginionego.

Nie wiem jak to możliwe, że w PRL dostał zgodę na taki rejs, skąd miał żaglówkę etc. Jednakże jak widać się dało, a z perspektywy mojej rodziny mogę powiedzieć - szkoda.

Edycja:

Przypomniałem sobie dziadek sam sobie zrobił tą żaglówkę.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Nie wiem jak to możliwe, że w PRL dostał zgodę na taki rejs, skąd miał żaglówkę etc.

Jarpenie, wbrew obowiązującym dziś mitom, ludzie z PRL wyjeżdżali. A niektórzy nawet uprawiali żeglarstwo zagraniczne (i to była wcale spora grupa, parę z niej osób kiedyś znałem).

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

W całej dyskusji zgadzam się całkowicie z tym, o co pisze Bruno. Obydwaj pochodzimy z rodzin marynarskich, więc korzystaliśmy z wszelkich dobrodziejstw z tym związanych. Nie tylko pieniądze, ale i możliwość zwiedzenia świata, czego nie miały dzieci rodziców pracujących w innych zawodach. Oczywiście, odbywało się to kosztem pewnej ułomności rodzinnej, ojciec był w domu gościem, my nie mogliśmy pobiec często do taty i się np. poskarżyć czy przytulić...

Ale w kwestiach ekonomicznych żyło się bardzo łatwo, praktycznie nie było rzeczy w PRL niedostępnych. Trochę jednak racji ma też gregski, urząd skarbowy ścigał i pływający często bali się wychylić, więc zamiast kupić duży dom, siedzieli w mieszkaniach, często w bloku. Ale fakt, mieszkanie było tanie, jeden rejs i miałeś.

Zgadza się, że byli pływający (w zasadzie tylko oficerowie), którzy zrywali z polskim pracodawcą i latami całymi pływali na tzw. "obcych statkach" (vide ojciec "Bukosia" Bruno ;) ), ale też nie wiem, jak to robili, mój ojciec twierdził, że się nie da. Ale jednak można było...

Jarpenie, a propos Baranowskiego. Mój ojciec spotkał go w Australii, stwierdził, że był to... Mało kulturalny człowiek ;)

Pozdrawiam.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
widiowy7   

A jak to drzewiej z przemytem bywało?

Bo gdzieś czytałem o tym, jak w pewnym skandynawskim porcie, na polski statek weszli celnicy. A właściwie była to szkółka celników.

Szef tej szkółki poprosił kapitana, aby mógł zademonstrować, gdzie na ogół się przemyca towar. Oderwał kawałek boazerii a tu... sypią się kartony papierosów. W innym miejscu flaszki wódki.

I zrobiła się afera.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Ale jednak można było...

PRL to był taki wdzięczny kraj, gdzie teoretycznie nie można było wiele, praktycznie prawie wszystko ;) . III RP dużo tych cech odziedziczyła - vide zakaz rozmów przez komórki za kierownicą. Jako żywo przypomina mi zakaz nielegalnego obrotu walutowego w PRL.

Ale w kwestiach ekonomicznych żyło się bardzo łatwo, praktycznie nie było rzeczy w PRL niedostępnych.

Zauważałem wszakże pewną prawidłowość. Byli tacy, którym "odbiło", fakt. Ale bardzo wielu znajomych nie wydawało wcale wiele pieniędzy, i żyło całkiem skromnie, odkładając na potem. Ponieważ "dewizy" nie liczyły się do emerytury, to emerytury marynarskie były malutkie. Wielu kombinowało, że odłoży - a potem rozkręci interes, czy będzie generalnie dokładać do emerytury. W 1990 r. okazało się, że oszczędności poszły się gonić (no w dużej części) ;) . Zresztą marynarze na lądzie to generalnie ludek niezaradny... W każdym razie z racji rodzinno-towarzysko-koleżeńskich spotykam się często z pokoleniem naszych rodziców (60-80 lat) i ciut młodszym (jeszcze pływającym). I często słyszę: "Jak bym k..., wiedział jak będzie z dolarem, to bym w 1986 ten dom kupił" ;) . Bo potem już było z tym dużo ciężej. I w tym kontekście wskazywałem Gregskiemu, że branża mocno podupadła.

A jak to drzewiej z przemytem bywało?

Tak jak generalnie w Polsce :book: . Każda wycieczka zagraniczna wyjeżdżała i wracała zapewne nie do końca respektując przepisy celne i dewizowe (polskie i inne). Gdy jest styk bardzo chłonnego rynku i szansy na zarobek..., no wiadomo. W Gdyni jest bodajże nawet osiedle, które miało (ma?) popularną nazwę "Zegarkowo". Od przemytu zegarków. Chyba w latach 60.

Oczywiście, jak w każdej społeczności ludzkiej, wśród marynarzy były osoby, które bardziej i mniej się tym parały. Talenty i antytalenty.

Wiem z opowieści, że zjawisko występowało głównie na tzw. krótkich liniach. Były one bardzo popularne (no bo i w domu w miarę często i przewieźć coś można). Wręcz się je "załatwiało". Jak statek "chodził" np. Świnoujście-Sztokholm, to nie było siły - musiał być przemyt alkoholu. Nawet jakby Polacy nie chcieli (w co wątpię), to by Szwedzi wymusili. Trochę jak w tych pociągach przez wschodnią granicę dziś. Natomiast ci co się bujali dalej, to właściwie interesów żadnych tego typu za bardzo nie mogli zrobić. Szczególnie na trampach, które zawijały gdzie armator kazał ("bez ładu i składu"). Najwyżej mogli przywieźć parę dżinsów więcej i parę puszek kawy w formie tzw. marynarskiego importu. Często chyba nawet w miarę legalnego.

Nie jestem tu dobrym źródłem, bo ci, których dobrze znam, to przeważnie antytalenty handlowe i bujali się od Wietnamu (wypatrując amerykańskich bombowców) po Zatokę Perską (wypatrując irackich bombowców). Raczej nie na "krótkich". Majątku w każdym razie na przemycie nie zrobili.

A tak w sumie jest to także dosyć smutna opowieść. O marynarzach z PRL. Wielu z tych ludzi naprawdę cieszyło się, że pływa pod polską banderą, że flota jest duża, że "widać nas na świecie". Dla wielu to nie był to tylko sposób na zarobienie. Wychowani byli na książkach Karola Olgierda Borchardta. Na przedwojennym i powojennym micie Polski Morskiej. Pływali z ludźmi z konwojów i przedwojennej PMH. Z Historią... Ciężko przeżywali jak polska flota handlowa "zatonęła" po transformacji. Większość sobie dała radę i pływała (pływa) na obcych statkach. Ale wielu ma żal, że o morzu zapomniano. I często ściubią resztki dolarów do nędznej emeryturki. Ale tak chyba musi być. Ekonomia transportu morskiego...

Ale żal. Jak sobie siądziemy z kumplem, który sam pływał, a za młodu z okna domu "witał" każdy polski statek zawijający do portu, to łezka się kręci.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
gregski   

No to wtrącę swoje 3 grosze.

Z przemytem wiążą się chyba najgorsze patologie, jakie dotknęły środowisko marynarzy.

Jak wspomniał Bruno były linie "biznesowe" i "turystyczne". Jeśli ktoś chciał dostać się na biznesowa to musiał to jakoś załatwić. Z opowieści wiem, że idąc do biura po zamustrowanie trzeba był włożyć "zielony papierek" w książeczkę żeglarską. Wtedy można było liczyć na dobry statek.

Oczywiście, że by zwiększyć zysk i ograniczyć ryzyko nawiązywano "współpracę" z celnikami, z tym, że od czasu do czasu dawano im coś "wykryć" żeby też mieli wyniki. Pół biedy, gdy "wykrywali" "bezpański" towar. Znam też opowieści, że potrafiono podrzucić coś trefnego nielubianemu (albo takiemu, co psuł interesy)członkowi załogi.

Natomiast ci, co się bujali dalej, to właściwie interesów żadnych tego typu za bardzo nie mogli zrobić.

Z tego, co wiem to robili. Handlowali pomiędzy portami i do kraju przywozili goła walutę.

Dwóch moich starszych kolegów opowiadało mi jak na rejsie praktykanckim dwa dni po wyjściu z Gdyni jeden z członków załogi zaproponował im udział w "spółdzielni". Ze strachem przekazali mu swoje 150$ (wtedy dla studenta to był majątek). Po 4 miesiącach tuż przed powrotem do Gdyni oddano im prawie tysiąc!

Oczywiście nie zaproponowano im udziału z dobrego serca. Chodziło o to, aby wszyscy byli "umoczeni", wtedy można czuć się bezpieczniej.

Kumple nie mieli pojęcia, na czym zarobili te pieniądze.

W 1990 r. okazało się, że oszczędności poszły się gonić (no w dużej części) . ... I często słyszę: "Jak bym k..., wiedział jak będzie z dolarem, to bym w 1986 ten dom kupił" . Bo potem już było z tym dużo ciężej. I w tym kontekście wskazywałem Gregskiemu, że branża mocno podupadła.

Zgadza się, ale to nie znaczy, że w tej chwili poziom życia marynarzy jest lichy. To po prostu zmiana kursu i siły nabywczej dolara zrobiła ludziom brzydki kawał (z resztą nie tylko marynarzom)

Ale żal. Jak sobie siądziemy z kumplem, który sam pływał, a za młodu z okna domu "witał" każdy polski statek zawijający do portu, to łezka się kręci.

To już jest chyba nostalgia za "starymi dobrymi czasami". Ja zrobiłem dwa rejsy dla polskich armatorów. Potem dodatkowo jeszcze trzy rejsy dla armatorów obcych, ale za to z załogami całkowicie polskim.

Od tego czasu pływam w "koktajlu" narodowościowym (z przewagą Brytyjczyków) i uważam, że atmosfera jest o niebo lepsza!

W sumie trochę to smutne, ale nie skusiłbym się na powrót pod polską banderę nawet gdyby oferowane warunki były dobre.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.