Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Albinos

Tadeusz Wiwatowski "Olszyna"

Rekomendowane odpowiedzi

Przede wszystkim pięknie dziękuję, że wpisał się Pan do tego tematu. Możliwość poznania rodziny Tadeusza Wiwatowskiego - nawet, jeśli to daleko rodzina - to rzecz absolutnie fantastyczna. Już za te kilka informacji na jego temat gorące podziękowania z mojej strony :) A teraz do rzeczy.

Jeszcze przed wrześniem 1939 r. T. Wiwatowski mieszkał na Woli - Wronia 59 m. 21. Taki adres sam podał w dokumentach, które można znaleźć w Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego. Noszą one datę 8 maja 1939 r. Tak więc na Ochotę (Białobrzeska 39) przeprowadził się albo tuż przed 1 września 1939 r., albo już po tym, jak wrócił do Warszawy po walkach wrześniowych (najprawdopodobniej jeszcze w październiku).

To w zasadzie nie musiało być dalekie od prawdy. Porucznik Wiwatowski jeszcze w 1938 r. leczył się w Zakopanem w sanatorium właśnie na gruźlicę. Ze wspomnień dra Józefa Romana Rybickiego "Andrzeja", z którym znał się od 1941 r., a który był jego przełożonym w TOW, a potem KeDywie OW AK, wynika iż ta gruźlica nie była do końca zaleczona.

Musiało to być przed wojną. Wiadomo bowiem, że już we wrześniu 1939 r. dostał się w ręce Rosjan. Więcej szczegółów tutaj: http://www.indeks.karta.org.pl/pl/szczegoly.jsp?id=110127

Tak samo potwierdzone jest to, że był u Andersa, a po wojnie w Argentynie.

Jeszcze w latach 90. miał mieszkać w Warszawie, na Mariensztacie.

Możliwe, że jeszcze żyje, chociaż... Pani Rybicka, która kontaktowała się z nim jak mieszkał na Mariensztacie, powiedziała mi kiedyś, że już od dobrych kilku lat nie może nawiązać z nim ponownie kontaktu. Co więcej, kiedyś znalazłem nekrolog na nazwisko Wiwatowski Leszek z datą śmierci 18 marca 1996 r. Niestety nie było tam żadnych informacji, które mogłyby pomóc zweryfikować, czy chodzi o tę samą osobę. Ale że nazwisko Wiwatowski jest dość rzadkie, to zakładam, że jednak (niestety) tak. Spróbuję sprawdzić, czy Pani Rybicka dysponuje kontaktem do jego rodziny. Ale szczerze w to wątpię, inaczej już dawno byłoby wiadome, co z najmłodszym z braci Wiwatowskich...

A kojarzy Pan może - tak mniej więcej - kiedy ta rozmowa miała miejsce? Jestem bowiem ciekaw, kiedy tego typu myśli zaczęły się u niego pojawiać. Wiadomo, że krótko przed Powstaniem miał co do niego złe przeczucia. Według relacji dra Bogdana Kaczyńskiego, lekarza Oddziału Dyspozycyjnego "A", dzień przed śmiercią podzielił się z nim swoimi przeczuciami co do kolejnego dnia. Przeczuciami, które sprawdziły się. I kolejne pytanie. Czy wiadomo coś Panu o ewentualnej narzeczonej "Olszyny"? Swego czasu natrafiłem na wzmiankę o tym, że po wojnie prof. Krzyżanowski, u którego T. Wiwatowski pisał pracę magisterską i doktorską, szukał u niej zdjęć swojego studenta i asystenta. Ale poza tą jedną wzmianką nikt nie wspomina o tym. Nawet Pani Rybicka poważnie wątpiła w to, że mógł mieć narzeczoną. Wskazywałoby na to również to, że krótko przed Powstaniem oddał obrączki swoich rodziców jednemu ze swoich żołnierzy, który właśnie miał brać ślub.

Jeśli przypomniałoby się Panu coś więcej na temat por. Wiwatowskiego (właśnie tak jak ta rozmowa, o której Pan wspomniał - a może jakim był człowiekiem w takich zwyczajnych kontaktach, może rodzina coś o nim opowiadała, a nawet jak wyglądało jego mieszkanie na Ochocie), to proszę pisać tutaj. Im więcej informacji uda się o nim zebrać w jednym miejscu, tym lepiej :)

Serdecznie pozdrawiam,

Sebastian Pawlina.

Ogromnie dziękuję za widomości i dyskusję. Żałuję, że na razie wiele więcej nie potrafię dodać do sprawy. Będę się jeszcze kontaktówał z moim siostrzeńcem, którego babka przyjaźniła sie z "ciocia Wandzią". Może od niego czegoś się dowiem, wtedy napiszę. Niestety lata tak szybko mijają a ludzie, którzy pamietają tamte czasy odchodzą bezpowrotnie i nim się człowiek spostrzeże nie ma już skąd czerpać widomości. Rozmowa, o której wspominam między moja mamą a Tadeuszem musiała być latem 1943 roku bo chyba nie przed samym powstaniem. Tadeusz przebywał u nasz chyba ze trzy tygodnie, chodził ze mna na długie spacery po lesie. Potem, już po wojnie mama kilkakrotnie wspominała jeszcze o tej rozmowie. Na pewno nie było to w kontekście z jakąś określoną osobą. Nie przpominam sobie, żeby go odwiedzała u nas jakakolwiek kobieta. Nie mówiło się też nigdy o tym że miał nażeczoną.

Łączę serdeczne pozdrowienia

Andrzej Olszowski

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   
Ogromnie dziękuję za widomości i dyskusję.

Wypada mi jedynie powiedzieć (napisać) to samo :)

Żałuję, że na razie wiele więcej nie potrafię dodać do sprawy.

Te kilka dotychczasowych informacji i tak ma nieocenioną wartość.

Będę się jeszcze kontaktówał z moim siostrzeńcem, którego babka przyjaźniła sie z "ciocia Wandzią". Może od niego czegoś się dowiem, wtedy napiszę.

Będę czekał z niecierpliwością.

Niestety lata tak szybko mijają a ludzie, którzy pamietają tamte czasy odchodzą bezpowrotnie i nim się człowiek spostrzeże nie ma już skąd czerpać widomości.

Wypada się jedynie zgodzić z tym... niestety. Jednak to właśnie powinno stanowić dodatkową zachętę do zbierania jak największej ilości informacji. Dopóki jeszcze jest okazja.

Rozmowa, o której wspominam między moja mamą a Tadeuszem musiała być latem 1943 roku bo chyba nie przed samym powstaniem. Tadeusz przebywał u nasz chyba ze trzy tygodnie

Lato 1943... przyznam, że nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłoby spowodować wówczas konieczność ukrywania się "Olszyny". Ale oczywiście niczego nie można wykluczyć. Być może znalazł się w kręgu zainteresowania Niemców i musiał na jakiś czas schować się przed nimi. A może był to jeden z jego urlopów, o których pisał dr Rybicki w kontekście jego słabego zdrowia. Istnieje też możliwość, że brał udział w jakiejś akcji, o czym my nie wiemy. Można snuć tylko domysły.

Potem, już po wojnie mama kilkakrotnie wspominała jeszcze o tej rozmowie. Na pewno nie było to w kontekście z jakąś określoną osobą. Nie przpominam sobie, żeby go odwiedzała u nas jakakolwiek kobieta. Nie mówiło się też nigdy o tym że miał nażeczoną.

Czyli jak na razie dużo wskazuje na to, że jednak żadnej narzeczonej nie było. Bo skoro w rodzinie nic o tym nie wspominano, skoro dr Rybicki w swoich wspomnieniach nic o tym nie pisze (a T. Wiwatowski był dla niego bliską osobą, poświęcił mu kilka stron wspomnień, gdyby wiedział o kobiecie u boku "Olszyny", zapewne wspomniałby o tym choćby jednym zdaniem, w końcu o związku Stanisława Sosabowskiego, który był z Tadeuszem w jednym oddziale, napisał), a Pani Rybicka nie pamięta, aby kiedykolwiek mówiono o "Olszynie" w kontekście jakiejś narzeczonej... to trudno zakładać, że wszyscy tutaj nic nie wiedzieli. Być może była jakaś sympatia. Z drugiej strony nie wydaje mi się, aby prof. Krzyżanowski całkowicie to wymyślił. Mógł coś dopowiedzieć sobie, jakieś wspomnienie mogło ulec zniekształceniu, ale mimo wszystko, coś musiało być raczej na rzeczy. Wydaje się jednak, że tutaj do prawdy już nie dojdziemy. Tę zabrał najprawdopodobniej ze sobą prof. Krzyżanowski.

Tak czy inaczej dziękuję za rozmowę i czekam z niecierpliwością na ewentualne nowe informacje.

Serdecznie pozdrawiam,

SP.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

I wyjaśniła się chyba w końcu sprawa Virtuti Militari dla "Olszyny" za Powstanie Warszawskie: http://www.prezydent.pl/aktualnosci/ordery-i-odznaczenia/art,1028,potwierdzono-nadanie-virtuti-militari-104-powstancom.html (oraz: http://www.historia.org.pl/index.php/wiadomosci/wiadomoci/inne/2738-virtuti-militari-dla-104-powstacow-warszawskich.html, http://www.polskieradio.pl/39/1240/Artykul/476491,Zapomniane-Krzyze), pozycja 100 na liście.

Pod Uchwałą Kapituły Orderu Wojennego VM z dnia 13 października 2011 r. podpisali się gen. Zbigniew Ścibor-Rylski (Sekretarz Kapituły), gen. Stefan Bałuk (Kanclerz Orderu), ppłk Eugeniusz Guzek (Członek Kapituły), ppłk Zygmunt Gebethner (Członek Kapituły) oraz gen. Janusz Brochwicz-Lewiński (Członek Kapituły).

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Przede wszystkim pięknie dziękuję, że wpisał się Pan do tego tematu. Możliwość poznania rodziny Tadeusza Wiwatowskiego - nawet, jeśli to daleko rodzina - to rzecz absolutnie fantastyczna. Już za te kilka informacji na jego temat gorące podziękowania z mojej strony :) A teraz do rzeczy.

Jeszcze przed wrześniem 1939 r. T. Wiwatowski mieszkał na Woli - Wronia 59 m. 21. Taki adres sam podał w dokumentach, które można znaleźć w Archiwum Uniwersytetu Warszawskiego. Noszą one datę 8 maja 1939 r. Tak więc na Ochotę (Białobrzeska 39) przeprowadził się albo tuż przed 1 września 1939 r., albo już po tym, jak wrócił do Warszawy po walkach wrześniowych (najprawdopodobniej jeszcze w październiku).

To w zasadzie nie musiało być dalekie od prawdy. Porucznik Wiwatowski jeszcze w 1938 r. leczył się w Zakopanem w sanatorium właśnie na gruźlicę. Ze wspomnień dra Józefa Romana Rybickiego "Andrzeja", z którym znał się od 1941 r., a który był jego przełożonym w TOW, a potem KeDywie OW AK, wynika iż ta gruźlica nie była do końca zaleczona.

Musiało to być przed wojną. Wiadomo bowiem, że już we wrześniu 1939 r. dostał się w ręce Rosjan. Więcej szczegółów tutaj: http://www.indeks.karta.org.pl/pl/szczegoly.jsp?id=110127

Tak samo potwierdzone jest to, że był u Andersa, a po wojnie w Argentynie.

Jeszcze w latach 90. miał mieszkać w Warszawie, na Mariensztacie.

Możliwe, że jeszcze żyje, chociaż... Pani Rybicka, która kontaktowała się z nim jak mieszkał na Mariensztacie, powiedziała mi kiedyś, że już od dobrych kilku lat nie może nawiązać z nim ponownie kontaktu. Co więcej, kiedyś znalazłem nekrolog na nazwisko Wiwatowski Leszek z datą śmierci 18 marca 1996 r. Niestety nie było tam żadnych informacji, które mogłyby pomóc zweryfikować, czy chodzi o tę samą osobę. Ale że nazwisko Wiwatowski jest dość rzadkie, to zakładam, że jednak (niestety) tak. Spróbuję sprawdzić, czy Pani Rybicka dysponuje kontaktem do jego rodziny. Ale szczerze w to wątpię, inaczej już dawno byłoby wiadome, co z najmłodszym z braci Wiwatowskich...

A kojarzy Pan może - tak mniej więcej - kiedy ta rozmowa miała miejsce? Jestem bowiem ciekaw, kiedy tego typu myśli zaczęły się u niego pojawiać. Wiadomo, że krótko przed Powstaniem miał co do niego złe przeczucia. Według relacji dra Bogdana Kaczyńskiego, lekarza Oddziału Dyspozycyjnego "A", dzień przed śmiercią podzielił się z nim swoimi przeczuciami co do kolejnego dnia. Przeczuciami, które sprawdziły się. I kolejne pytanie. Czy wiadomo coś Panu o ewentualnej narzeczonej "Olszyny"? Swego czasu natrafiłem na wzmiankę o tym, że po wojnie prof. Krzyżanowski, u którego T. Wiwatowski pisał pracę magisterską i doktorską, szukał u niej zdjęć swojego studenta i asystenta. Ale poza tą jedną wzmianką nikt nie wspomina o tym. Nawet Pani Rybicka poważnie wątpiła w to, że mógł mieć narzeczoną. Wskazywałoby na to również to, że krótko przed Powstaniem oddał obrączki swoich rodziców jednemu ze swoich żołnierzy, który właśnie miał brać ślub.

Jeśli przypomniałoby się Panu coś więcej na temat por. Wiwatowskiego (właśnie tak jak ta rozmowa, o której Pan wspomniał - a może jakim był człowiekiem w takich zwyczajnych kontaktach, może rodzina coś o nim opowiadała, a nawet jak wyglądało jego mieszkanie na Ochocie), to proszę pisać tutaj. Im więcej informacji uda się o nim zebrać w jednym miejscu, tym lepiej :)

Serdecznie pozdrawiam,

Sebastian Pawlina.

Porozumiałemle się ostatnio z kuzynem, o którym pisałem i mam kilka nowych wiadomości. Leszek Wiwatowski miał dwóch synów. Dziś powinni mieć lat ok. 50-60, więc jeszcze zapewne żyją. Niestety ostatnia widomość o nich pochodzi z przed ok. 20 lat. Kuzyn jest natomiast w posiadaniu kilku prywatnych listów pisanych przez Tadeusza Wiwatowskiego do jego matki. Obiecał się z Panem skontaktować i ew. je udostępnić. Nie wykluczone, ze obrączki, o których Pan pisze Tadeusz ofiarował nażeczonemu młodszej sistry jego matki - Reni Wionczek. Wzieli ślub tuż przed powstanie. On zginął w pierwszych dniach powstania, ona od rosyjsiej bomby w Grodziska w pierszy dziń Świąt Wielkanocy 1945r. Tyle na razie doszukałem się nowości.

Pozdrawiam serecznie

Andrzej Olszowski

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Miód to mało powiedziane secesjonisto ;)

Nie wykluczone, ze obrączki, o których Pan pisze Tadeusz ofiarował nażeczonemu młodszej sistry jego matki - Reni Wionczek. Wzieli ślub tuż przed powstanie. On zginął w pierwszych dniach powstania, ona od rosyjsiej bomby w Grodziska w pierszy dziń Świąt Wielkanocy 1945r.

Jeśli chodzi o obrączki, to tutaj wydaje się, że sprawę mamy dość jasną. Dysponujemy bowiem relacją Haliny Zubrzyckiej, wedle której T. Wiwatowski tuż przed wybuchem Powstania obrączki ofiarował jej bratu Leonowi - żołnierzowi grupy żoliborskiej Oddziału Dyspozycyjnego "A" - który brał wówczas ślub. Ale oczywiście warto sprawdzić każdy trop. Okazać się może w końcu, że trafimy w ten sposób na jakieś inne informacje, równie interesujące, a niekoniecznie związane z obrączkami.

Leszek Wiwatowski miał dwóch synów. Dziś powinni mieć lat ok. 50-60, więc jeszcze zapewne żyją. Niestety ostatnia widomość o nich pochodzi z przed ok. 20 lat.

Jakby udało się do nich dotrzeć, to byłaby fantastyczna sprawa.

Kuzyn jest natomiast w posiadaniu kilku prywatnych listów pisanych przez Tadeusza Wiwatowskiego do jego matki. Obiecał się z Panem skontaktować i ew. je udostępnić.

A tutaj nawet nie wiem co powiedzieć. To jest zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.

Mam natomiast pytanie. Rozmawiałem w sobotę z Panią Rybicką. Mówiłem m.in. o informacjach uzyskanych od Pana. Pani Rybicka prosiła, aby spróbować dowiedzieć się, czy ktoś z rodziny pamięta może numer mieszkania Tadeusza Wiwatowskiego na Ochocie. Sam dom znajdował się pod adresem Białobrzeska 39. Mieszkanie było na trzecim piętrze. Wszystko rozbija się o to, że tam jest niejedno mieszkanie. A istnieje prawdopodobieństwo, o czym Pani Rybicka wie z zapisków swojego ojca, że w tym mieszkaniu ciągle znajduje się coś, co "Olszyna" schował na krótko przed Powstaniem, a co mogło jednak nie ulec zniszczeniu, jak to pisał w swoim szkicu poświęconym Tadeuszowi Wiwatowskiemu prof. Mikulski. Problem w tym, że Pani Rybicka nie wie dokładnie, pod jakim numerem mieszkał tam Wiwatowski. Jeśli rzeczywiście tam coś jest, to może mieć to dla historyków wartość nie do przecenienia. Dlatego też Pani Rybickiej bardzo na tym zależy. Nie ukrywam, że mi również :) Więc jeśli udałoby się to ustalić, to byłbym zobowiązany. A za kolejną porcję informacji najpiękniej dziękuję i czekam z niecierpliwością na kolejny wpis, tudzież inny kontakt.

Serdecznie pozdrawiam,

Sebastian Pawlina.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Miód to mało powiedziane secesjonisto ;)

Jeśli chodzi o obrączki, to tutaj wydaje się, że sprawę mamy dość jasną. Dysponujemy bowiem relacją Haliny Zubrzyckiej, wedle której T. Wiwatowski tuż przed wybuchem Powstania obrączki ofiarował jej bratu Leonowi - żołnierzowi grupy żoliborskiej Oddziału Dyspozycyjnego "A" - który brał wówczas ślub. Ale oczywiście warto sprawdzić każdy trop. Okazać się może w końcu, że trafimy w ten sposób na jakieś inne informacje, równie interesujące, a niekoniecznie związane z obrączkami.

Jakby udało się do nich dotrzeć, to byłaby fantastyczna sprawa.

A tutaj nawet nie wiem co powiedzieć. To jest zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.

Mam natomiast pytanie. Rozmawiałem w sobotę z Panią Rybicką. Mówiłem m.in. o informacjach uzyskanych od Pana. Pani Rybicka prosiła, aby spróbować dowiedzieć się, czy ktoś z rodziny pamięta może numer mieszkania Tadeusza Wiwatowskiego na Ochocie. Sam dom znajdował się pod adresem Białobrzeska 39. Mieszkanie było na trzecim piętrze. Wszystko rozbija się o to, że tam jest niejedno mieszkanie. A istnieje prawdopodobieństwo, o czym Pani Rybicka wie z zapisków swojego ojca, że w tym mieszkaniu ciągle znajduje się coś, co "Olszyna" schował na krótko przed Powstaniem, a co mogło jednak nie ulec zniszczeniu, jak to pisał w swoim szkicu poświęconym Tadeuszowi Wiwatowskiemu prof. Mikulski. Problem w tym, że Pani Rybicka nie wie dokładnie, pod jakim numerem mieszkał tam Wiwatowski. Jeśli rzeczywiście tam coś jest, to może mieć to dla historyków wartość nie do przecenienia. Dlatego też Pani Rybickiej bardzo na tym zależy. Nie ukrywam, że mi również :) Więc jeśli udałoby się to ustalić, to byłbym zobowiązany. A za kolejną porcję informacji najpiękniej dziękuję i czekam z niecierpliwością na kolejny wpis, tudzież inny kontakt.

Serdecznie pozdrawiam,

Sebastian Pawlina.

Niestety na razie nie mam żadnych nowych wiadomości. Co do adresata obrączek, to był jedynie mój domysł - zbieżność czasu i kontakty rodzinne. Nie pamietam nawet nazwiska męża Reni. Co do listów Tadeusza Wiwatowskiego to pewne ze sa prawdziwe. Nie widzialem ich wprawdzie, ale mój kuzyn, ktory je posiada jest osobą wielce skrupulatną i wiarygodną. Obiecał się z panem skontaktowć, więc zapewne niedługo to uczyni.

Łączę poadrowienia

Andrzej Olszowski

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   
Co do adresata obrączek, to był jedynie mój domysł - zbieżność czasu i kontakty rodzinne. Nie pamietam nawet nazwiska męża Reni.

Takie właśnie domysły niejednokrotnie są bardzo pomocne, nawet jeśli w ostateczności dotyczą czegoś innego, niż początkowo zakładaliśmy. Ot taki urok takich historycznych układanek.

Co do listów Tadeusza Wiwatowskiego to pewne ze sa prawdziwe.

W to akurat nie wątpię :) Tak czy inaczej będę czekał na kontakt z niecierpliwością.

Serdecznie pozdrawiam,

Sebastian Pawlina.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Dzisiaj mija 97 rocznica urodzin Tadeusza Wiwatowskiego. I niejako z tej okazji taki oto mały obrazek z okupacyjnego życia "Olszyny":

Asystent profesora Krzyżanowskiego, Tadeusz Wiwatowski czas dzielił między własne studia, pracę dydaktyczną na dwu uczelniach i czynną walkę z okupantem. Nas uczył bibliografii, czego podchorążych - nie wiem.

Równie roztargniony jak zabiegany, na którymś z kompletów polonistycznych, wraz z chustką do nosa, począł ciągnąć z kieszeni... "filipinkę". Mimo że oczekiwano demonstracji czcigodnych fragmentów Kazań Gnieźnieńskich - zamiast granatu, nikt się nie przestraszył. Wiwatowski spotkał się z bardzo fachowymi pytaniami "brzydszej połowy" kompletu o stanie zabezpieczenia "eksponatu". Świetnie zapowiadający się, młody naukowiec oddał potem życie w otwartej walce z wrogiem w Powstaniu Warszawskim.

Za: H. Zarembska, Za cenę życia..., "Stolica" nr 50(1201)/1970, s. 16.

Również w "Stolicy" znalazłem informację o odznaczeniu T. Wiwatowskiego, zgodnie z uchwałą Rady Państwa, Warszawskim Krzyżem Powstańczym [Odznaczeni Warszawskim Krzyżem Powstańczym, "Stolica" nr 39(2010)/1986, s. 20]. Niby rzecz oczywista, ale zawsze dobrze mieć jakieś potwierdzenie...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Kiedy w listopadzie 1939 r. Wiwatowski zaczynał swoją pracę w konspiracji, pierwszym stanowiskiem na jakim się znalazł był dowódca grupy akademickiej TOW. Pozostał na nim aż do stycznia 1941 r., kiedy to został oficerem łącznikowym. I teraz pytanie, czym była ta grupa akademicka? Pierwsze skojarzenie jakie mi się tutaj nasuwa, to ze środowiskiem akademickim. Ale czy na pewno? Jak podał S. Mazurkiewicz [Jan Mazurkiewicz. "Radosław" - "Sęp" - "Zagłoba", Warszawa 1994, s. 158] w październiku 1940 r. "Olszyna" zaprzysiągł Konstantego Doleszczaka, późniejszego żołnierza oddziału wolskiego OD "A". Tego z kolei do organizacji wciągnął Jan Matysiak, również późniejszy żołnierz oddziału wolskiego. A skoro wciągał go do organizacji, to najprawdopodobniej był w grupie "Olszyny". Tymczasem ani Doleszczak ani Matysiak z tego co wiem, to ze środowiskiem akademickim wówczas nie mieli specjalnie dużo wspólnego. Więc skąd nazwa tej grupy? I co było jej zadaniem?

Kolejna sprawa, szkolenia w TOW. W opracowaniach podkreśla się, jak dużą wagę w TOW przykładano do przygotowania członków organizacji do ich pracy konspiracyjnej. Szczególny nacisk był kładziony właśnie na fachowość, nie na liczebność. I trudno się dziwić, skoro kierownictwo przygotowywano do tej działalności już przed wojną. Tak czy inaczej, czy orientuje się ktoś, jakiego typu były to szkolenia? Interesuje mnie to szczególnie pod kątem Wiwatowskiego i tego, czego mógł się na nich nauczyć. Jakby nie patrzeć w organizacji znalazł się bardzo szybko, bo już w listopadzie 1939 r. Był więc zapewne jednym z pierwszych w jej warszawskich strukturach. Podejrzewam więc, że uczył się od kogoś "z góry". Milanowski? Gajl-Kot? Zienkiewicz? Bo w to, że już przed wojną go w to wciągnięto, nie chce mi się absolutnie wierzyć.

A jeszcze kontynuując wątek początków "Olszyny" w podziemiu. Zastanawiam mnie jak to się stało, że już w listopadzie 1939 r. poszedł do konspiracji. Dopiero co wrócił w zasadzie do Warszawy, ranny... i od razu łapie kontakt z organizacją, która dopiero zaczynała się tworzyć, a na dodatek od razu zostaje dowódcą jakiejś konkretnej grupy. Być może po powrocie do miasta sam zaczął zbierać wokół siebie ludzi do jakiejś pracy i dopiero po fakcie nawiązał kontakt z kimś od por. Milanowskiego? Nie wiem, gdybam. Ale jest to szalenie interesujące.

PS Jeśli ktoś nie czytał wywiadu z prof. Szarotą w "Stolicy", to informuję, że i tam udało mi się przemycić postać Wiwatowskiego ;) Jak działać, to na wszystkich frontach.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Gdzież byłby dziś Tadeusz Wiwatowski, gdyby przeżył? Za swoją siłą woli, brawurą intelektualną, junactwem w słowie i działaniu, byłby na pewno - przy książkach. Nie odwrócimy łuku, którym spadły na Stawki niemieckie granaty. Można już tylko wypisać datę życia i śmierci Tadeusza Wiwatowskiego. Wyliczyć tytuły kilkunastu prac, westchnąć melancholijnie nad spalonym rękopisem. Wydobyć go samego z pamięci, jak stał w oknie naszego domu, nieco pochylony, źle ubrany, z młodością w oczach, głosie, gestykulacji. "I jeszcze mi smutniej."

T. Mikulski, Miniatury krytyczne, Warszawa 1976, s. 44.

Obawiam się, że w piachu. Jak powiedziała w którymś z wywiadów siostra Tadeusza Zawadzkiego "Zośki" jest szczęsliwa, że brat nie dożył "Polski Ludowej", bo śmierć miałby okrutną.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Poważnie wątpię w to, że Wiwatowski skończyłby w piachu. To jednak był człowiek, który przed podjęciem jakikolwiek decyzji zawsze zastanawiał się, jakie będą plusy i minusy danego działania. Wspominał to tak dr Rybicki jak i S. Likiernik. Tym różnił się od S. Sosabowskiego, który w większym stopniu szedł na żywioł. Poza tym, dlaczego miałby skończyć w piachu? Skoro dr Rybicki, osoba ważniejsza od "Olszyny" w strukturach warszawskiego Kedywu, uczestnik konspiracji antykomunistycznej, nie zginął, to dlaczego on miałby? Pomijając już to, czy "Zośka" faktycznie zginąłby, to nie bardzo widzę możliwość porównania ich obu. Wiwatowski był człowiekiem nauki. On chciał tworzyć, chciał prowadzić badania nad polską literaturą. Może poszedłby za prof. Krzyżanowskim i zajął się odtwarzaniem polonistyki na UW? W końcu pisał ten doktorat podczas okupacji, pracował nad indeksem księgarzy polskich razem z paroma innymi osobami, chciał zająć się twórczością Elizy Orzeszkowej, brał udział w spotkaniach Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, kształcił młodszych od siebie. I miałby to wszystko odrzucić, zrezygnować z tego? Tadeusz Manteuffel zdołał nakłonić Aleksandra Gieysztora do tego, aby nie szedł do Rzepeckiego, do WiNu, tylko żeby został z nim na UW robiąc to, co do nich w tamtym momencie należało, czyli kształcić nowe pokolenia, których Polska będzie potrzebowała. I przeżyli. A przecież prof. Mikulski, bliski przyjaciel T. Wiwatowskiego, widział go przy książkach. Skąd więc założenie, że z "Olszyną" miałoby stać się inaczej, niż chociażby z prof. Gieysztorem?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Kiedy w 1934 r. rozpoczynano na Grochowie budowę kościoła pw. Najczystszego Serca Marii, nikt zapewne nie podejrzewał, że konsekracja będzie odbywać się już w okupowanym kraju. A tak się stało. Dokładnie 6 kwietnia 1941 r. ks. dr Zygmunt Choromański dokonał konsekracji kościoła w obecności blisko 10 000 wiernych. Kilka miesięcy później, 7 grudnia 1941 r., "Nowy Kurier Warszawski" przypominał o rozporządzeniu dt. zakazu kontaktów z jeńcami wojennymi. Z kolei 7 czerwca 1942 r. członkowie Organizacji Małego Sabotażu "Wawer" na placu Piłsudskiego pozamazywali i pozakreślali kilka napisów "Adolf Hitler Platz". Dnia 1 listopada tego samego roku "Rzeczpospolita Polska" opublikowała tekst nowego oświadczenia Kierownictwa Walki Cywilnej. Jak pisał Ludwik Landau, 2 maja 1943 r. dymy nad gettem nie przestają się unosić na szerokiej przestrzeni. Kilkaset osób zatrzymali Niemcy podczas łapanki urządzonej w kościele św. Antoniego Padewskiego na Senatorskiej, jak i przed samym kościołem, w dniu 3 października 1943 r. Natomiast 6 lutego 1944 r. okupant przeprowadził aresztowania odwetowe oraz blokady domów w Warszawie i w miejscowościach podwarszawskich.

Co łączy te wszystkie daty? Każdy z wymienionych dni, to była pierwsza niedziela miesiąca. Wtedy właśnie na Starym Mieście, przy Brzozowej, w domu profesorów, spotykali się co miesiąc członkowie Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza.

Towarzystwo powstało w roku 1886 we Lwowie z inicjatywy grona tamtejszych uczonych, literatów i miłośników literatury. Na ich czele stanął prof. Roman Pilat, który wziął na siebie ciężar organizacji całości, pokierowania entuzjazmem, któremu nie wolno było wygasnąć. Początkowo skupiano się tylko na postaci Mickiewicza, z czasem jednak siłą rzeczy musiano otworzyć się i na innych autorów, inne zagadnienia niż tylko te mickiewiczowskie. I tak Słowacki, Rej, Kochanowski i Krasicki wkroczyli na spotkania członków Towarzystwa. Ale nie tylko oni...

Wybuch drugiej wojny światowej nie zakończył działalności tych zapaleńców. Chcieli dalej się spotykać, także w Warszawie. I tak też działo się. W każdą pierwszą niedzielę miesiąca do dawnego spichlerza Baltazara Strubicza przy Brzozowej 12 schodzili się profesorowie Julian Krzyżanowski, Stefan Baley, Zofia Szmydtowa, Władysław Tatarkiewicz, Bogdan Nawroczyński, czy też młodzi Tadeusz Mikulski i Henryk Friedrich. Stałym uczestnikiem tych zebrań był również Tadeusz Wiwatowski.

Profesor Mikulski o tych spotkaniach pisał, jako o prawie kontynuacji. Kontynuacji czego? Istnienia Towarzystwa? A może po prostu kontynuacji normalnego życia. Choćby i przez te kilka godzin. Najpierw szli starymi uliczkami - Piwną, Nowomiejską, Kanonią, Celną, Krzywym Kołem, Kamiennymi Schodkami, Rybakami, Brzozową. Po drodze mijali Katedrę, Rynek Starego Miasta, Zamek Królewski, kolumnę Zygmunta, kościoły jezuicki, św. Marcina... Po przejściu przez mały mostek łączący "dom profesorów" z Brzozową (zdjęcie - "dom profesorów" po lewej z mostkiem; i jeszcze to - widać jaka jest różnica w wyglądzie przed- i powojennym) zagłębiali się w świat wypełniony książkami, obrazami, zbiorami roślin... Świat starszy niż oni wszyscy. Z okien widzieli Wisłę - taką samą bez względu na to przez jaką Polskę płynęła. Chwila oddechu od koszmaru dnia codziennego, ale jednocześnie podejmowanie walki z okupantem pragnącym zniszczyć polską kulturę. Wyrażenie swojej niezgody na takie działania.

W tym samym domu, w mieszkaniu prof. Krzyżanowskiego, odbywały się tajne komplety polonistyczne. Oto jak wspominała je Wanda Leopold [Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, red. Wycech C., Warszawa 1961, s. 155, 159-160]:

Profesor odbywał wykłady i seminaria u siebie w domu. Przyjemna była już nawet sama droga na ulicę Brzozową przez uliczki Starego Miasta, dzielnicy starej, ciasnej i brudnej, przez to nie zajętej przez Niemców, którzy woleli nowoczesne, bardziej luksusowe i reprezentacyjne dzielnice. Tu za to w każdym prawie domu mieścił się jakiś lokal konspiracyjny, swojsko było i wydawało się bezpiecznie. Potem do domu profesorskiego, dziwacznie położonego na skarpie, szło się takim trochę ni to weneckim, ni to japońskim mostkiem przerzuconym od ulicy do drzwi wejściowych i zamiast jak w normalnym domu wędrować do mieszkania schodami w górę, szło się piętro w dół i obijało potem nosy w zawsze ciemnym i cichym korytarzu. Zstępowaliśmy trochę jak spiskowcy w Kordianie w podziemia katedry. Tyle że później wchodziło się nagle do jasnego mieszkania z masą zieleni za oknami.

Gabinet profesora był wprost z przedpokoju. Niewielki, szczelnie obudowany półkami pokój ze spiętrzonymi książkami z trudem mieścił całą gromadkę.

[...] po zdaniu wszystkich kolokwiów zostaliśmy zaproszeni do państwa Krzyżanowskich na coś w rodzaju uroczystego zakończenia roku. Byli też inni profesorowie i cały nasz rocznik, ostatni raz jakoś wszyscy w komplecie, bo w następnym roku brakowało już z nas trojga. Było lato, przyjęcie dobywało się w trzecim, zamykanym na zimę pokoju, również oczywiście zastawionym książkami. Smakołyki i zastawa były niesłychanie wytwornie jak na nasze wojenne przyzwyczajenia, zresztą pani Krzyżanowska był w tym mistrzem. Ona też szybko przełamała nasze onieśmielenie i po paru minutach jedliśmy już na miarę naszego wygłodzenia i rozmawialiśmy z naszymi profesorami o naszych planach, o organizującym się wówczas tajnym życiu literackim, o ostatnich wiadomościach z frontu. Profesor Krzyżanowski snuł plany na okres po wojnie - plany szerokie: edytorskie, przekształcenia towarzystw naukowych, reformy studiów; robił bilans strat i zaniedbań, który już olbrzymi był wówczas, ale energia i optymizm profesora były bezgraniczne i... przyjemnie im było ulegać.

Czy ulegał im Tadeusz Wiwatowski? Doktor Rybicki w swoich wspomnieniach pisał, że jego zastępca nie przepadał za prof. Krzyżanowskim. Z drugiej strony faktem pozostaje, że blisko z nim współpracował. To za jego namową rozpoczął pracę na tajnym UW, to u niego postanowił pisać doktorat, a wcześniej magisterkę. Czyli jednak coś musiało być w profesorze Krzyżanowskim takiego, że "Olszyna" trzymał się go. Obaj bywali uszczypliwi. Obaj kochali literaturę. Czyżby więc zgodność charakterów i podobne zamiłowania? A może wiedzieli, że jeden potrzebuje drugiego? Dzisiaj trudno cokolwiek pewnego powiedzieć. Tajemnicę ich "związku" zabrali ze sobą na tamten świat. W pewnym sensie nawet dobrze się stało. Historia potrzebuje trochę takich brakujących puzzli. Otwierają one drogę domysłom, wyobraźni... Dodają trochę tajemnicy. Nie zawsze trzeba wiedzieć wszystko. Bo i po co?

Czym dla Wiwatowskiego były te spotkania w "domu profesorów"? Tutaj chodziło chyba jednak o coś więcej, niż tylko chwila oddechu od koszmaru dnia codziennego i walka o polską kulturę. Dla niego był to w pewnym stopniu także sposób na ratowanie swojego człowieczeństwa. Rozumiał, jak pisał prof. Mikulski, że dywersja wykoleja ludzi, ustawia ich poza społeczeństwem. Nauka, książki, spotkania z ludźmi nie związanymi z pracą w dywersji, były dla niego ratunkiem, odskocznią od kolejnych planów wykolejenia pociągu, zabicia tego czy innego Niemca, zdobycia broni.

Ostatnia przedpowstaniowa pierwsza niedziela miesiąca wypadła 2 lipca. Tego dnia na Dworcu Towarowym żołnierze warszawskiego Kedywu założyli termity do wagonów ze słomą - nr Breslau 27562 i 44041. Wagony odjechały, wyniki akcji nieznane. Czy Tadeusz Wiwatowski poszedł wtedy na Brzozową? Być może obowiązki związane z Kedywem zmusiły go do zrezygnowania z tych kilku godzin odpoczynku, radości. Miesiąc później w niedzielę 6 sierpnia razem ze swoimi ludźmi obsadzał różne punkty obrony na Woli - Młynarska-Żytnia-Leszno, czy też pl. Kercelego-Leszno-Wronia-Żytnia. Na Brzozową już nie wrócił. Kto wie, być może gdyby nie zginął na Stawkach, to jeszcze zajrzałby tam. I znowu w otoczeniu zbiorów prof. Krzyżanowskiego i w jego towarzystwie na chwilę zapomniałby o tym, co działo się dookoła...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

W piątek 3 sierpnia na warszawskim Żoliborzu u zbiegu ulic Krasińskiego i Czarnieckiego został odsłonięty pomnik poświęcony pamięci żołnierzy Oddziału Dyspozycyjnego "A". Tadeusz Wiwatowski został na pomniku wymieniony z nazwiska:

http://www.kurier365.pl/warszawa-kurier-365/item/8630-pomnik-oddzia%C5%82u-%E2%80%9Ekolegium-a-ak-na-%C5%BColiborzu.html

http://weldon-warszawa.blogspot.com/2012/08/kolegium-kedywu-okregu-warszawskiego.html?showComment=1345186587028

http://www.zoliborz.org.pl/page/index.php?id=1118&str=262

Jedyne co mnie razi to to "Kolegium A" i "dr" przy nazwisku "Olszyny" (no chyba, że ktoś jednak ma jakieś materiały, że jednak tego doktora zrobił)... Ale ogólnie cieszy mnie niezmiernie sam fakt, że jednak choćby w taki sposób uda się przypomnieć "Olszynę" i jego żołnierzy :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Zaśmiecania forum w moim wydaniu ciąg dalszy. Zanim przejdę do kolejnych wpisów nt. okupacyjnej polonistyki oraz przedwojennego obrazu Woli - wiem, wiem, nie możecie się doczekać - mały obrazek ze wspomnień Władysława Bartoszewskiego. Przytaczałem już dwa cytaty W. Bartoszewskiego odnoszące się do Tadeusza Wiwatowskiego [ https://forum.historia.org.pl/topic/8527-tadeusz-wiwatowski-olszyna/page__st__45__p__167684#entry167684 ]. Czas na trzeci [M. Komar, Władysław Bartoszewski. Wywiad rzeka, Warszawa 2006, s. 65]:

To był dla mnie straszny okres [po zwolnieniu z Oświęcimia - A]. Złapałem się na tym, że słysząc stuk podkutych butów, wtulam głowę w ramiona w oczekiwaniu na uderzenie. Odruch warunkowy. Zauważyli to moi koledzy ze studiów, bo jesienią 1941 roku zacząłem studiować na tajnym uniwersytecie, więc koleżanki i koledzy zauważyli ten odruch, o hańbo! on ma jakieś lęki! To byli naprawdę przyzwoici ludzie, pełnowartościowi polscy inteligenci, że przypomnę Tadeusza Gajcego czy Zdzisława Stroińskiego, ale nie mogli zrozumieć co się ze mną dzieje. Nie byli w stanie. A byłem straszliwie samotny. Ciężar był zbyt wielki na moje wątłe braki, a były rzeczywiście wątłe, bo przy stu osiemdziesięciu czterech centymetrach wzrostu ważyłem piętnaście kilogramów poniżej normy. Zaryzykowałem raz rozmowę z wykładowcą nauk pomocniczych, metodologii, bibliografii, doktorem Tadeuszem Wiwatowskim, który - jak okazało się potem - był jednym z organizatorów Kedywu Okręgu Warszawskiego. Starszy ode mnie o sześć czy siedem lat [w rzeczywistości trochę ponad siedem, T. Wiwatowski był z grudnia 1914, W. Bartoszewski z lutego 1922 - A]. Ulubiony uczeń profesora Juliana Krzyżanowskiego. Poległ na Stawkach w czasie Powstania Warszawskiego. Rozmowa, przy okazji egzaminu, trwała kilka godzin. Pytał mnie o Oświęcim, chciał mi jakoś pomóc, doradzić. Powiedział, że trzeba czynnie przeciwstawić się złu. No cóż, ze strony żołnierza Kedywu była to uwaga całkiem zasadna.

Milczący, zamknięty w sobie, wiecznie zalatany, z trudnym charakterem... a jednak kiedy trzeba było, starał się pomóc.

Z jednej strony praca nad swoim dorobkiem naukowym, indeks dawnych drukarzy polskich, tajne komplety i tajne UW, ratowanie archiwum Orzeszkowej, a z drugiej przewidywanie własnej śmierci, nieustanna walka z okupantem. Tak w dużym uproszczeniu: Wiwatowski - pozytywista czy romantyk? A może ta cała nauka, kształcenie innych to był tylko środek mający pozwolić przetrwać, nie oszaleć, do momentu, kiedy przyjdzie stoczyć otwartą walkę z wrogiem? Może tak należałoby rozumieć słowa prof. Szaroty... Dzisiaj można jedynie zgadywać, układać te strzępy informacji w jakiś jeden spójny obraz. Ale na ile to odpowiada prawdzie, trudno stwierdzić. Chyba pozostaje już tylko za Tukidydesem napisać, że to leży - i będzie leżeć - wśród spraw niejawnych. Ale tak naprawdę, to czy dzisiaj jeszcze kogokolwiek obchodzi? Na co komu wiedza o tym, co czuł, myślał, o czym marzył i jakie miał plany ktoś, kto nie miał żadnego wpływu na historię, nie wsławił się żadną brawurową akcją, nie został bohaterem żadnej książki... Chyba przerzucę się na jakiegoś Napoleona, Cezara czy innego Pattona.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.