Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Albinos

Tadeusz Wiwatowski "Olszyna"

Rekomendowane odpowiedzi

Albinos   
już raczej spodziewam się czyjejś biografii.

Za wysokie progi na moje nogi... choć do najniższych nie należę :)

Ja tylko poczyniłem drobne uwagi, będące przyjacielskim ostrzeżeniem, rozumiem że dane posłużyło jako tło by można było sobie uzmysłowić jak to realnie wyglądało.

I za uwagi te jak najszczerzej dziękuję.

A szkoda bo mamy zbliżony temat: handel w okupowanej Warszawie... gdzie można by to wrzucić, co mamy się tam z FSO nudzić we dwóch.

Postaram się w najbliższym czasie spisać to co mam. Choć zakładam, że obaj z FSO i tak macie dostęp do takich danych.

A by nie było O.T. - może za jakiś czas będę miał jakieś informacje na temat siatki płac w Filtrach - to wrzucę.

Będę wdzięczny. Co prawda i tak ciężko będzie z tego wyciągać jakiekolwiek szersze wnioski, ale zawsze jest to jakiś początek.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
FSO   

Witam;

Albinos: rzeczywiście ciekawe dane.

Z dwóch "drobnych" uwag - owe przydziały kartkowe dobrze byłoby n.p. sprowadzić do jednego okresu [n.p. miesiąca, czy roku, choćby miała to być "średnia"]. Uwaga druga - do dyskusji i ciekawego omówienia: co spowodowało spadek cen - i to dość spore [nawet o 1/3] i to w sytuacji kiedy tak być nie powinno. Z drugiej strony - być może trzeba by prześledzić jak kształtowały się ceny po likwidacji getta warszawskiego w kwietniu - maju '43

pozdr

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

FSO, ale to wszystko może jednak w temacie dt. samej gospodarki. Tutaj prosiłbym jednak skupić się na czymś (kimś) innym :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Jakiś czas temu zapowiadałem wpis poświęcony Maz. SPRArt. Dokładne opisywanie funkcjonowania tejże szkoły - choć niewątpliwie temat jest pociągający - byłoby zadaniem niezwykle czasochłonnym. Zainteresowanych dokładniejszymi danymi na jej temat mogę odesłać do trzech prac:

Łukasiak J., Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii im. gen. Józefa Bema, Pruszków 1999;

Piórkowski T., Artylerzyści z cenzusem. Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii im. gen. Józefa Bema w Zambrowie (1937-1939), Pruszków 2003;

Wołk-Jezierska W., Wołyńska i Mazowiecka Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii, Wrocław 2010.

Tutaj skupię się jedynie na kilku wybranych elementach.

Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii w Zambrowie powstała w 1937 roku. Formalnie zaczęła funkcjonować od 1 sierpnia, jednak komendant szkoły (ppłk Jan Chylewski, zamordowany w Charkowie) i pierwsi instruktorzy przybyli dopiero 2 sierpnia. Szkoła została ulokowana w starych koszarach zambrowskich których budowa została rozpoczęta w połowie lat 80. XIX wieku, a zakończona na początku XX w.:

Wielkie budowle z czerwonej cegły wyraźnie odróżniały się od reszty zabudowany małego miasteczka, jakim był wtedy Zambrów. Budynki wzniesione na południowych obrzeżach miasta stanowiły kontrast wobec niskiej i na ogół drewnianej zabudowy miasta.

Za: M. Gontarski, Koszary zambrowskie [w:] W. Wołk-Jezierska, Wołyńska i Mazowiecka Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii, Wrocław 2010, s. 87.

Koszary szkoła dzieliła z 71. pp, który to w Zambrowie stacjonował od września 1926 roku.

Kanonierzy z cenzusem przybyli do koszar 21 września. Od razu podział na cztery baterie (1 i 2 lekkie, 3 i 4 ciężkie; T. Wiwatowski trafił do 4), łaźnia, strzyżenie... Uroczyste powitanie następowało na początku października. Oto rozkaz płka Chylewskiego (R. dz. Nr 229) z 8 października '38:

Dnia 9.X.bm odbędzie się przywitanie szeregowych z cenzusem. Zbiórka o godzinie 10,15 na placu A.

Ustawienie bateryj według wskazówek Zastępcy Komendanta Szkoły.

Strój oficerów i podoficerów służbowy: pistolety, szable, dla uczni strój ćwiczebny - rogatywki. Wszyscy bez płaszczy.

Porządek uroczystości:

1/ odegranie marszu przez orkiestrę 71 pp

Meldunek złoży mi Zastępca Komendanta Szkoły.

2/ przemówienie

3/ odśpiewanie Hymnu Państwowego przez wszystkich razem z orkiestrą. W przywitaniu biorą udział oficerowie i podoficerowie wchodzący w skład bateryj szkolnych.

Za: W. Wołk-Jezierska, Wołyńska i Mazowiecka Szkoły..., s. 103.

Zakładam, że w '37 wyglądało to bardzo podobnie. Podchorążowie koszar nie mogli opuszczać aż do dnia 29 listopada (wyjątek to niedziele i święta, kiedy wszyscy razem szli do kościoła parafialnego na mszę). Później mogli wyjść w dzień przysięgi, a dalej środa i sobota od 13 do 20:30 i w święta. Sam rozkład Dnia Podchorążego wyglądał następująco (na podstawie R. dz. Nr 268 z dn. 25 listopada 1938): Już 28.11 Wieczór Podchorążych w kinie garnizonowym, wstęp bezpłatny. Dzień 29.11 zaczynał się o 9:20 zbiórką na placu A, 9:30 pobranie chorągwi z d-dztwa 71. pp, 9:35 wymarsz do kościoła a o 10 nabożeństwo. Żołnierze wyznań ewangelickiego i prawosławnego mieli osobne nabożeństwa w wyznaczonych miejscach. O 11:15 ustawienie się do przysięgi, 11:30 raport i przysięga. Godzina 12 to defilada, 12:30 obiad i towarzystwo orkiestry 71. pp. O 14:30 zebranie towarzyskie dla szeregowych z cenzusem i ich gości w Kasynie Oficerskim, orkiestra 33. pp. O 16 Wieczór Podchorążego w kinie dla kanonierów z cenzusem, orkiestra 71. pp. O godzinie 19 Wieczór Podchorążego dla strzelców z cenzusem z Kursu Podchorążych Rezerwy 18. DP, orkiestra 71. pp.

Ponoć najwięcej uczniów szkoły pochodziło z Warszawy i jej okolic. Byli to zarówno poborowi z rocznika 1918 i 1919, jak i starsi, np. studenci, którzy przerywali naukę na czas szkolenia. Tak jak późniejszy porucznik "Olszyna", który przerwał studia po czwartym roku. To jest w ogóle bardzo ciekawa sprawa. Wedle informacji Pani Hanny Rybickiej przerwa w roku akademickim 1937/38 wynikała z konieczności wyjazdu do sanatorium w Zakopanem (Wiwatowski miał być rzekomo zagrożony gruźlicą). Rzecz jasna nie było to w rzeczywistości powodem przerwy w nauce. Ale jednak skądś ta informacja musiała pochodzić. Kiedy w takim razie był w sanatorium? Czyżby podczas szkolenia w Zambrowie? Mało realne, jako że w '37 szkoła odesłała kilku uczniów właśnie ze względów zdrowotnych.

Rozkład dnia wyglądał następująco. O godzinie 6 rano pobudka, modlitwa Kiedy ranne wstają zorze, śniadanie o 7 a później wykłady i zajęcia praktyczne. I tak do 12, kiedy następowało drugie śniadanie. Do 16 trwały dalsze zajęcia, czyszczenie broni. Po obiedzie musztra piesza, czyszczenie sprzętów, apele oporządzenia. O 20 kolacja a do 22 czas wolny. Następnie modlitwa Wszystkie nasze dzienne sprawy i capstrzyk. Cisza nocna najpóźniej 22:15.

Pierwsze awanse (na bombardiera), po pomyślnym zaliczeniu egzaminów, na Boże Narodzenie, dokładnie 21 grudnia. Kolejne 3 maja (tyt. kpr.) i 29 czerwca (tyt. plut.). Oczywiście zdarzały się awanse na dwa pierwsze stopnie w terminach późniejszych. Niemniej Tadeusz Wiwatowski zaliczał wszystko po kolei zgodnie z terminami. Na okres świąteczny udzielano urlopów od 23 grudnia do 2 stycznia. Osoby innych wyznań otrzymywały urlopy w innych, wyznaczonych terminach. Kolejny dłuższy okres wolnego to Wielkanoc.

Wśród zajęć jakie musieli podchorążowie odbywać znajdowały się m.in.: ostre strzelanie, instrukcja strzelania, topografia, terenoznawstwo, jazda konna i woltyżerka, wyszkolenie strzeleckie, gazoznawstwo, ćwiczenia z łączności. Prowadzone były również zajęcia z języka niemieckiego. Ten wykładał sam ppłk Chylewski, który oprócz tego znał jeszcze francuski. I tutaj można się zastanawiać co z tych zajęć wyniósł T. Wiwatowski. W końcu w okresie okupacji znajomość niemieckiego mogła być mu bez dwóch zdań przydatna, szczególnie biorąc pod uwagę to, jak mocno był zaangażowany w konspirację.

Przełom kwietnia i maja to szkoła ognia, trwająca blisko miesiąc. Te zajęcia teoretyczno-praktyczne prowadzone były na poligonie w Czerwonym Borze, jakie 15 km od Zambrowa. Jak podawał w swoich wspomnieniach Józef Lenczewski [T. Piórkowski, Artylerzyści z cenzusem. Mazowiecka Szkoła Podchorążych Rezerwy Artylerii im. gen. Józefa Bema w Zambrowie (1937-1939), Pruszków 2003, s. 26] baterie zostały rozlokowane (mowa o szkole ognia z '38) we wsiach Bacze Mokre, Bacze Suche i Zagroby, gdzie mieszkano w 20-osobowych namiotach. Podchorążowie wykonywali najróżniejsze zadania. Wszystko po, aby nauczyć ich jak najwięcej. Po powrocie do Zambrowa uczniowie przygotowywali się do egzaminów końcowych, które zdawano około 20 czerwca.

Zakończenie roku i wręczanie dyplomów było bardzo uroczyste. O 8:20 zbiórka na placu szkolnym, 9 to msza w kościele parafialnym. O 10:30 część główna m.in. z przemówieniem komendanta szkoły i wręczaniem dyplomów oraz dla prymusów szabel. O 12:30 wspólny obiad kadry, podchorążych i gości), a o 13:30 w Garnizonowym Klubie Oficerskim Obiad dla samej kadry i gości.

Wspominałem o uroczystym powitaniu i Dniu Podchorążego. Poszczególne święta w garnizonie zostały podzielone do organizacji między MSPRArt. a 71. pp. Były to dni wolne od zajęć. Szczególnie uroczyście obchodzono 20 rocznicę odzyskania niepodległości.

W okresie karnawału - tak mniej więcej w połowie - MSPRArt. urządzała Wielki Bal Karnawałowy. Kadra, podchorążowie i osoby towarzyszące. Podczas jednego z tych dwóch balów podchorążowie postanowili zrobić komendantowi dowcip. Po tym jak na początku zatańczył on ze swoją żoną Marią, kolejno podchodzili do niej wszyscy wtajemniczeni i prosili do tańca. Odmówić było nie sposób. I tak oto ppłk Chylewski zatańczył z małżonką tylko raz. W ramach rewanżu na następny dzień zarządził ćwiczenia poza Zambrowem. Poza tym kadra i podchorążowie byli zapraszani na inne zabawy. Delegacje jeździły w związku z tym m.in. do Włodzimierza Wołyńskiego, Torunia i Warszawy. Podczas wyjść do miasta uczniowie korzystali z uroków zambrowskich kawiarenek, restauracji, kina "Słońce" (seanse 3-4 razy w miesiącu). Organizowano również zawody sportowe.

Z dużym szacunkiem podchodzono do osoby patrona szkoły, generała Józefa Bema. Organizowano odczyty związane z jego postacią, a także z bitwą pod Ostrołęką.

A tutaj pamiątkowa odznaka MSPRArt.:

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/1/1a/Mspra.JPG

Wzór i regulamin jej wręczania został zatwierdzony przez Ministra Spraw Wojskowych Dziennikiem Rozkazów nr 7/38 poz. 68.

To na razie chyba tyle. Za jakiś czas sylwetki komendanta i oficerów opiekujących się 4 baterią szkolną, plus może jakieś uzupełnienia do powyższego tekstu. Rzecz jasna wszelkie uwagi, poprawki i pytania jak zawsze mile widziane :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Można by rzec: co ślepemu po oczach... Gdy 11 sierpnia byłem na grobie "Olszyny" żeby zapalić świeczkę, uświadomiłem sobie, że oprócz VM, które T. Wiwatowski dostał dwukrotnie, został również odznaczony KW. Wie ktoś jak można sprawdzić, kiedy i za co przyznano mu je? Zastanawiam się też nad kwestią tego VM z września '39. Na dws-ie spotkałem się z wątpliwością, czy plut. pchor. w artylerii miał możliwość zasłużenia sobie na VM. Tymczasem w znanych mi biogramach "Olszyny" (autorstwa dra Kunerta i p. Rybickiej), jest mowa o dwóch VM, ale o KW nie ma nawet słowa. Więc może zamiast tego VM, we wrześniu 1939 r. Tadeusz Wiwatowski dostał KW?

(...)

Nie rozwiązując samego problemu KW, można rozstrzygnąć dylemat:

"Więc może zamiast tego VM, we wrześniu 1939 r. Tadeusz Wiwatowski dostał KW?"

Wystarczy zwrócić się bezpośrednio do Kapituły VM, na pewno dadzą wiążącą odpowiedź.

Tak zrobił Stanisław Likiernik, kiedy Hanna Rybicka w opracowywanej książce "Oddział Dyspozycyjny "A" Warszawskiego Kedywu" dość niefrasobliwie poprzypisywała VM różnym osobom.

Na przykład nie podała odznaczonych: S. Sosabowskiego, B. Góreckiego, S. Likiernika, Z. Czechowskiej, dr J. Kaczyńskiego, J. Krzymowskiego, J. Bagińskiego; za to przypisuje ten order Janowi Barszczewskiemu - który nie widnieje w dokumentacji Kapituły.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

I to jest jakiś pomysł... dzięki śliczne :) Jak tylko uda mi się czegoś dowiedzieć od razu poinformuję. Choć jakiś czas temu na dws-ie uzyskałem informację, że T. Wiwatowskiego nie ma w ewidencji odznaczonym, którą Kapituła prowadzi. Podawał to również dr Kunert [Powstanie Warszawskie. Kawalerowie Orderu Wojennego Virtuti Militari, oprac. A. K. Kunert [w:] W. Bartoszewski, Powstanie Warszawskie, Warszawa 2009, s. 677]. No ale zobaczymy co mi odpowiedzą. Jeszcze raz dzięki serdeczne za podsunięcie pomysłu.

Tymczasem cytat z relacji, jaką 26 lipca 1971 r. spisał Stanisław Likiernik. Jak dla mnie idealnie oddaje całą postawę "Olszyny":

Oddział "Stasinka" nie miał cech oddziału wojskowego. Była to właściwie paczka kolegów, połączonych zaufaniem, przyjaźnią i wspólnie prowadzoną walką. Traktowaliśmy ją jako kontynuację tradycji POW i powstań narodowych. W akcjach wyżywali się spontanicznie, gdyż dawało im to przeświadczenie, że zmieniało to ich ze "szczutej zwierzyny" w stronę walczącą. Robili to, co uważali za konieczność i w innej sytuacji robiliby to samo. "Stasinek" był człowiekiem akcji, natomiast "Olszyna" nie działał spontanicznie, lecz w nastroju wyrozumowanym, jako obowiązek Polaka...

Za: H. Witkowski, "KeDyw" Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej w latach 1943-1944, Warszawa 1983, s. 83.

Niestety dalej tekst ucięty. Reszta zapewne czeka sobie spokojnie w aktach prof. Strzembosza. I dlatego właśnie trzeba będzie przeprosić się z AANem.

To jest przy okazji również potwierdzenie tego, co pisałem ostatnio o samym charakterze pracy w KeDywie OW AK, w kontekście Grupy "Andrzeja". Usunięcie cech wojskowych. I ta kontynuacja POW. W końcu Grupa "Andrzeja"/Oddział Dyspozycyjny "A" wywodziła się z TOW, której założycielem był nie kto inny, jak gen. Jan Mazurkiewicz "Radosław", dawny peowiak.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Przepraszam, ale nie zrozumiałem...

Nie ma go w ewidencji Kapituły VM - w ogóle, czy tylko za ten 1939 rok?

Edytowane przez secesjonista

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

No właśnie to będę chciał dokładniej ustalić. Doktor Kunert pisał o VM za Powstanie (Września w swoich rozważaniach nawet już nie tykam z racji braku jakichkolwiek źródeł). W rozkazie nr 511 dowódcy AK z dn. 18.08.44 i rozkazie d-cy Grupy "Północ" nr 11 z dn. 21.08.44 "Olszyna" jako odznaczony VM jest, ale jak widać to nie musi niczego przesądzać. Na dws-ie kol. Kuba007 wyjaśnił mi, że może chodzić tutaj o limity, jakie mieli "Grot" i "Bór". O ile gen. Rowecki limitów przestrzegał, o tyle "Bór" miał dawać więcej odznaczeń niż powinien. O kontyngentach odznaczeń rozmawiano np. na konferencji belgradzkiej (maj/czerwiec 1940). Generałowi Roweckiemu przekazano po niej prawo do udzielenia 20 awansów i 30 odznaczeń(?). Jednak opinia gen. Sosnkowskiego nie do końca wyrażała aprobatę dla takiego uprawnienia dla "Grota":

Ze swej strony Komendant Główny wyraża wątpliwość co do korzystania z tego uprawnienia, albowiem sprawa odznaczeń zawsze wywołuje kwasy i niezadowolenia, które mogą odbić się szkodliwie na spoistości wewnętrznej organizacji i wywołać niepożądane plotki. Jeśli jednak ob. Rakoń uważa, że zysk moralny będzie większy i przeważy strony ujemne i jeśli jest zdania, że odznaczenia te są dla jego pracy bezwzględnie konieczne, to Komendant Główny daje mu prawo przedstawienia 30 wniosków (10 do VM i 20 do KW) z tym, iż jest to kontyngent na cały kraj i obie okupacje. [...] W dyskusji ogólnej uznano, że awanse i odznaczenia wpłyną dodatnio na pracę organizacji w Kraju.

Za: M. Ney-Krwawicz, Komenda Główna Armii Krajowej 1939-1945, Warszawa 1990, s. 302.

I jeszcze dokument z 19 sierpnia '43, z materiałów Oddziału II KG AK, nt. odznaczeń:

Szefowie wydziałów przedstawią w terminie do 30 IX wnioski na odznaczenia według następujących wytycznych:

I. Order V.M. - odznaczeni mogą być czynni żołnierze PZP i organizacji podporządkowanych za czyny wyjątkowego męstwa.

II. Krzyż Walecznych - odznaczeni mogą być żołnierze PZP i organizacji podporządkowanych za przejawienie waleczności, odwagi, poświęcenia w walce i służbie. Odznaczenie może nastąpić niezależnie od posiadanego KW z okresów 1914-1921.

III. Krzyż Zasługi z Mieczami - odznaczeni mogą być czynni żołnierze PZP i organizacji podporządkowanych za czyny męstwa i odwagi dokonane nie bezpośrednio w walce, jednak przy świadomości stałego zagrożenia życia wypływającego z charakteru pracy konspiracyjnej. Odznaczenie - złote, srebrne i brązowe w zależności od zasługi.

IV. We wnioskach ujmować pseudonim, stosunek do służby wojskowej, stopień i starszeństwo, rodzaj broni u wojskowych, u cywilnych - czy kobieta czy mężczyzna, data, od której jest członkiem organizacji i jakiej, wykonywana funkcja i zwięzłe uzasadnienie wniosku. Osobno- rok urodzenia, nazwisko i imię (szyfrowane).

V. Nie mogą być odznaczeni ci żołnierze, którzy są więzieni lub przebywają w obozach koncentracyjnych.

Za: tamże, s. 302-303.

Z czasem ten kontyngent zapewne zwiększano. Obecnie opracowania dt. KG AK nie mam przy sobie (zacytowane fragmenty wypisywałem już ładny kawałek czasu temu do dyskusji na dws). Mam natomiast inną pracę dra Ney-Krwawicza: "Mam szereg pierwszorzędnych pracowników..." Z zagadnień kadrowych Polskiego Państwa Podziemnego, Warszawa 2009. Są tam dwa rozdziały poświęcone awansom (odznaczenia przewijają się w niewielkiej ilości). Masa szalenie interesujących informacji. I tak np. kontyngent awansów przyznany w 1940 r. na wzmiankowanej konferencji belgradzkiej "Grot" wykorzystał w okresie od 1 lipca do 15 sierpnia '40 [tamże, s. 309]. Ale już 3 maja '44 "Bór" meldował do Londynu, jak wygląda sprawa awansów, czyli ile na co poszło. Z tego co podał dr Ney-Krwawicz wynika, że tych awansów dowódca AK miał do dyspozycji 1825 [tamże, s. 279]. Różnica "mała" jest. Zakładam, że w kwestii odznaczeń było podobnie. Ale np. awansów do dnia 2 lutego "Bór" nie wykorzystał około 30,1%. A odznaczeń miał ponoć nadawać więcej, niż dopuszczały instrukcje NW. Ale ja jestem zwyczajnie za głupi na tym etapie, aby cokolwiek tu samemu wyrokować.

Ciekawą natomiast sprawą jest to, że może okazać się, iż T. Wiwatowski nie został odznaczony VM. Ten Krzyż Walecznych na razie zostaje na samym grobie. Do tego mamy wniosek o odznaczenie Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami, jaki złożył "Andrzej". Czy dostał to odznaczenie, nie wiem. Nie natrafiłem na żadną wzmiankę na ten temat. Tak mi teraz wpadło do głowy, żeby popytać wśród "Miotlarzy", na jakiej zasadzie wypisywano informacje na grobach. W końcu Wiwatowskiego pochowano w kwaterze "Miotły". Niemniej na ten moment nie ma żadnych podstaw do tego, aby ze 100% pewnością sądzić, że T. Wiwatowski został odznaczony w jakikolwiek sposób.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Tym razem nie będzie ani o VM, ani o MSPRArt. (choć miałem pisać o tym, ale odkładam na później). Będzie za to trochę na temat środowiska, w jakim wychowywał się Tadeusz Wiwatowski na Woli. Tutaj posłużę się głównie wspomnieniami. Na początek Stanisław Lewandowski, uczeń gimnazjum Sowińskiego od roku 1925 (czyli ciut młodszy niż "Olszyna"):

Gdy po raz pierwszy latem 1925 roku ujrzałem siedzibę szkoły, w której ukończyłem wprawdzie 6 klas, ale spędziłem osiem lat, byłem wręcz zaszokowany jej urodą. Dlaczego? Spróbuję to wyjaśnić.

Dla mnie, dziesięcioletniego wówczas chłopaka wychowanego przy zbiegu ulic Nowolipki i Wolność, w pięciopiętrowej wprawdzie, ale śródmiejskiej, nie peryferyjnej, czynszówce, bez ozdób i smaku, ale dochodowej, z wodociągiem i zlewem na korytarzu i wspólną na każdym piętrze ubikacją da lokatorów z siedmiu mieszkań, których codziennym widokiem z okien była z jednej strony fabryka firanek Niemca Szlenkiera z przeraźliwie głośną syreną, zaś z drugiej także wielopiętrowa czynszówka, a między nimi bruk zwany kocimi łbami, dla mnie - powtarzam - taka szkoła była urokliwą oazą w morzu jakże nieciekawych zabudowań robotniczych Woli. Czynszówki podobne do mojej tkwiły jak przysłowiowe rodzynki w cieście wśród parterowych czy nawet jednopiętrowych domków, nierzadko drewnianych, przeważnie tynkowanych, z liszajami, tam gdzie wapno odpadło. Krajobraz wzbogacały ceglaste mury fabryk, gęsto i bezplanowo porozrzucanych po całej Woli.

Moja droga do szkoły prowadziła przez ulicę Okopową. Generalski wężyk na kołnierzu ogromnie podnosi rangę człowieka. Okopowa awansowała dzięki fabryce mydła (też Niemca) Schichta, której ceglane, wysokie ogrodzenie biegło nie wężykiem wprawdzie, lecz linią prostą, od placu handlowego zwanego Kercelakiem do ulicy Żytniej. Dwa razy w tygodniu, we wtorki i w piątki, Okopowa przeżywała najazd przeważnie jednokonnych furmanek chłopskich, na kołach o żelaznych obręczach.

Z przeciwległych ulic Dzielnej, Pawiej, Gęsiej, a nawet Gnojnej płynęły fale kupujących, przeważnie kruczowłosych, aby dołączyć do gospodyń - przeważnie blondynek - z takich ulic jak Wolność, Kacza czy Żytnia. Narodowości były to różne, ale wspólna im była jedna troska: jak najtaniej kupić. Nagle spontaniczna solidarność łączyła je ze sobą, kiedy wybuchł krzyk: "Łapcie złodzieja!" Sam parę razy brałem udział w takim odruchu solidarności.

Idąc do szkoły przechodziłem przez Kercelak, głośny, zatłoczony i brudny jak każde w owych latach tego typu targowisko. Dalej szedłem ulicą Wolską, która miała dwie niepoślednie zalety - była szeroką jezdnia pokrytą już nie kocimi łbami lecz gładką kostką. Miała także linię tramwajową, która mijała Karolkową i wbiegała w Młynarską, do plątaniny torów i wokół zajezdni tramwajowej. Hale mieszczące tramwaje, warsztaty naprawcze i kilkupiętrowy budynek naczelnej dyrekcji tramwajów, wszystko co nad ziemią było w cegle, zaś pod nogami szare płyty chodnika i bruk, owe kocie łby, z licznymi szczerbami, które po deszczu wypełniała mętna woda.

Kiedy to wszystko - przyznacie, że mało schludne - było już poza mną, wchodziłem jakby w tunel utworzony z dwóch wysokich drewnianych płotów. Po ostrym skręcie w prawo miałem przed sobą ów szokujący mnie widok. Na pierwszym planie starannie utrzymane, wysypane ciemnym żwirem, ogrodzone dwumetrową siatką, boiska dwóch szkół - podstawowej, zwanej wówczas powszechną i naszego gimnazjum, przedzielone soczystą zielenią trawnika. W tle biegło dwustumetrowe pasmo niewysokich zabudowań, licowanych nie zwykłym tynkiem, a terrazytem o delikatnej barwie kości słoniowej, która w słońcu jaśniała. Krańce budynku, nieco wysunięte do przodu, wydawałyby się basztami obronnymi, gdyby nie ogromne okna sal gimnastycznych. Wszystko to oparte było o ukwieconą zieleń, zaś górą oddzielone od błękitnego w tym dniu nieba intensywnie czerwoną dachówką, uwieńczoną pośrodku pozłoconą słońcem platforemką.

Za: III Liceum Ogólnokształcące im. Generała Sowińskiego (1923-1998). Dawne I-sze Gimnazjum Męskie im. Jenerała Sowińskiego Magistratu m. st. Warszawy, red. M. Durakowa, M. Lasecka, Warszawa 1998, s. 22-23.

Tekst o tyle ciekawy, że pokazuje Wolę, jaką znał także Tadeusz Wiwatowski. Od placu Kercelego tak S. Lewandowski jak i T. Wiwatowski pokonywali tę samą trasę. A tutaj kilka zdjęć Leszna, które przecinała Wronia:

http://www.warszawa1939.pl/strona.php?kod=leszno_f

http://www.warszawa1939.pl/strona.php?kod=leszno_g

http://www.warszawa1939.pl/strona.php?kod=leszno_e

I kolejne wspomnienia:

Ulica Wolska, arteria wylotowa na Poznań, charakteryzowała się niską zabudową (do 1939 roku) od wiaduktu przy ul. Bema w kierunku zachodnim. Budynki, w większości parterowe, drewniane, powrastały w ziemię ze starości, a częściowo tez dlatego, że jezdnia ul. Wolskiej posiadająca na wielu odcinkach gładką nawierzchnię z kostki bazaltowej, była w ciągu stuleci modernizowana i podwyższana.

Gładka nawierzchnia kończyła się na wysokości pętli tramwajowej, tj. granicy Jelonek. Tam, na Jelonkach, od strony południowej ciągnęły się tuż od samych nieutwardzonych chodników głębokie glinianki, w których łowiono ryby na wędki.

We frontowej zabudowie ul. Wolskiej znajdowały się warsztaciki krawieckie, szewskie, rymarskie, bednarskie oraz inne wszelkiego rodzaju, których właścicielami byli głównie Żydzi.

Za: K. Chlebny, Wspomnienia z Woli [w:] Dzieje Woli, red. J. Kazimierski [i in.], Warszawa 1974, s. 330.

Kilka zdjęć Wolskiej, głównie lata 30. XX w.:

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=346&s=3

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=479&s=4

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=480&s=4

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=512&s=5

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=513&s=5

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=487&s=5

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=489&s=5

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=551&s=6

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=613&s=7

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=612&s=7

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=1316&s=10

Widać na tych zdjęciach różnorodność Wolskiej. Fabryki (a trzeba tutaj zauważyć, że Wola skupiała sporą część warszawskich fabryk, pod tym względem wręcz przodowała), kamienice, drewniane domy. Wszystko koło siebie. Prawdziwa ulica kontrastów, tak jak cała Wola. A przy tym dzielnica dość biedna, robotnicza, później mówiło się wręcz o "czerwonej Woli".

A tu taka ciekawostka:

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Wolska&aid=1322&s=10

Kamienica pod nr 54 znana jest jako kamienica hrabiego. Powstała w 1912 r. wg projektu Wacława Heppena. Jej właścicielem był Zdzisław hrabia Grocholski. Bardzo ciekawy - choć krótki - tekst na jej temat popełnił Jarosław Zieliński: Sztuczny marmur u prawdziwego hrabiego, "Stolica" nr 5(2218)/2010, s. 58. Zajrzeć również należy do pracy Jerzego Kasprzyckiego: Korzenie miasta. Warszawskie pożegnania t. V: Żoliborz i Wola, Warszawa 2004, s. 296-298.

A skoro już jesteśmy przy Szymańskim. Oto co napisał kiedyś na temat życia na Woli:

Każdy dzień robociarza z gazowni,

od Lilpopa, Gerlacha, z przędzalni,

to nie tango, koleżko szanowny,

ani walczyk sentymentalny.

To nie "izby wiejskie", to - nory,

to nie dym tak ładnie "furkocze" -

to zdychają zmęczone wieczory,

nienawykłe doli roboczej.

I jeszcze coś muzycznego:

http://shortmanpl.wrzuta.pl/audio/8FHGrN1MJSu/kapela_czerniakowska_-_dziewczeta_z_woli

I tutaj swoje miejsce znalazły miejsce fabryki, dym, który miał osmolić twarz dziewcząt z Woli...

Ale wróćmy do wspomnień Konstantego Chlebnego:

A teraz - wspomnienia pogodniejsze. Kercelak - serce Warszawy - wszystko kupić i sprzedać. Na Kercelak szło się, aby nacieszyć oczy i uszy, szczególnie w soboty. Słyszało się śpiew podwórzowego artysty, żebraka, muzykę z gramofonu, orkiestrę, pokrzykiwania handlarzy, oferujących swój towar. Świergot ptaków wystawionych na sprzedaż w klatkach oraz poświstywanie handlujących świstawkami, trąbkami itp. Jedni przychodzili z musu dla chleba, inni wydrwigrosze, kombinatorzy - złodzieje, kieszonkowcy, prostytutki, paserzy, pośrednicy. Świat przestępczy miał swojego patrona w osobie osławionego "Taty Tasiemki", radnego stołecznej Rady, który stał na czele mafii pobierającej haracz od handlujących na Kercelaku. Po ujawnieniu przestępczej działalności został wykluczony ze składu radnych.

Za: K. Chlebny, Wspomnienia z Woli..., red. J. Kazimierski [i in.], s. 331.

I parę zdjęć:

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=833&s=1

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=841&s=1

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=842&s=1

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=846&s=1

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=845&s=1

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=844&s=1

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=933&s=2

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=1264&s=2

http://archiwumwoli.waw.pl/search.htm?word=Kercelego&aid=1271&s=2

Kercelak znajdował się dosłownie o rzut kamieniem od domu, w którym "Olszyna" mieszkał w roku '39 a najprawdopodobniej i od momentu, kiedy zamieszkał w Warszawie. Wychowywał się więc w całym tym wolskim folklorze, obserwując całe to zróżnicowanie. Być może stąd właśnie wziął się ten malowniczy język, dosadny, przetykany warszawską metaforą (i zakrapiany zawartością tęgich flasz), jak pisał w szkicu o swoim przyjacielu prof. Mikulski [Miniatury krytyczne, Warszawa 1976, s. 42]. Bardzo konkretnie opisał swego czasu ten język Bronisław Wieczorkiewicz [Folklor i gwara Woli [w:] Dzieje Woli, red. J. Kazimierski, Warszawa 1974, s. 349]:

Obok różnorodności przedmiotów handlu, osobliwości handlowania i przedziwnych postaci trudniących się tą profesją, o niepowtarzalnej barwności Kercelaka stanowił język, którym się tu posługiwano. Przy lada okazji usłyszeć "wiązankę", zostać poczęstowanym "łaciną" było tu czymś powszechnym i nikogo to nie raziło. Toteż wpływ tego języka, obficie czerpiącego słownictwo z gwar środowiskowych: złodziejskiej, więziennej i podobnych, rozciągał się na całe przedmieście, nadając jego mowie cechę, swoistych odmian. Zauważył to Wiech pisząc w 1938 r.: "Dziś na eleganckich ulicach Nowej Woli noża używać po prostu nie wypada. Panuje za to <<język>>. Język barwny, ostry, złożony ze słów niezwykłych i tak wonnych, że należałoby je niezwłocznie układać na lodzie, aby nie zatruwały powietrza".

Dlaczego więc nie założyć, że to mogło wpłynąć na młodego Tadeusza? Mogło tak być. A ten - znowu wracając do tego, co pisał prof. Tadeusz Mikulski - cudowny instynkt urodzonego zbiega pozwalający chronić się przed niebezpieczeństwami? Czy nie mógł wziąć się właśnie z tego środowiska, w jakim chcąc nie chcąc wychowywał się późniejszy autor rozpraw o twórczości Przybyszewskiego i wymowie Wyzwolenia Wyspiańskiego? Mógł. Choć nie musiał. Wszystko to jedynie konstrukcje, które równie łatwo postawić, co i zburzyć. Wola dorobiła się również nazwy "krwawa Wola". Wystarczy wspomnieć... a nie, to innym razem. To dopiero potworek będzie ;) A do wspomnień Stanisława Lewandowskiego - tym razem już o samej szkole Sowińskiego - jeszcze wrócę.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Było o samej Woli, teraz co nieco o szkole Sowińskiego - czyli kreślenia obrazu świata Tadeusza Wiwatowskiego ciąg dalszy. Wywody te dla wielu - o ile ktokolwiek to jeszcze czyta ;) - zapewne sensu większego nie mają (końcówka wpisu powinna utwierdzić ich w tym przekonaniu). Udało mi się na szczęście ostatnio znaleźć kolejną konkretną informację nt. T. Wiwatowskiego, więc tekst jednak ma w sobie coś ściśle związanego z tematem.

Tak jak obiecałem w ubiegłym tygodniu, powracamy do wspomnień Stanisława Lewandowskiego:

Na egzamin anno domini 1925 szedłem odprowadzony przez matkę. Weszliśmy przez na oścież otwarte drzwi. Czułem się zażenowany rozmachem, jaki nadał architekt klatkom schodowym i onieśmielony lustrzanym połyskiem parkietów korytarzy.

Z jakich przedmiotów mnie egzaminowali? Pamiętam dwa: język polski i matematyka. Z języka polskiego w oparciu o zdanie: "To jest okno" musiałem wskazać, że "okno" jest orzeczeniem (!), zaś podmiotem "to". A ponadto wyjaśnić, co miał na myśli poeta, kiedy w wierszu o rycerzach zakutych w zbroje mówił "A strój ich był równy ich życiu".

Nie miałem też trudności z matematyką, ściślej biorąc rachunkami. Rozwiązanie głównego zadania dawało cyfrę osiem, co natychmiast przekazywaliśmy sobie słówkiem - osioł. Siedzieliśmy w pojedynczych ławkach (jeszcze nie wprowadzono stołów). Siedzącego za mną kandydata na gimnazjalistę - tak nas nazywano - tak uszczęśliwiło przekazane przeze mnie słówko osiem, czyli osioł, że zarzucił mi na szyję wyciągnięty z kieszeni sznurek trzymając jego końce w swoich rękach i pociągnął w swoim kierunku, na co zareagowałem tłumionym wprawdzie, ale wyraźnym zduszonym jękiem. Chłopak natychmiast został zbesztany i usunięty z sali, wykreślony z listy egzaminowanych, których liczba czterokrotnie przewyższała możliwości szkoły. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że wpadłem z deszczu pod rynnę.

Kar cielesnych nie praktykowano, ale innych nie brakowało - od dodatkowych obowiązków do wzywania rodziców, aby wymierzali stosowne kary. Nadprogramowych wierszy uczyłem się chętnie, ale rozwiązywanie po lekcjach najczęściej zadań matematycznych uważałem za torturę.

Dyscyplina była surowa, ale nie ślepa. Dyrektor Emanuel Łoziński doktoryzował się z filozofii, ale był psychologiem z zamiłowania. Punkt ósma rozlegał się dzwonek i młodzież czekająca na ten sygnał w szatni tłumnie ją opuszczała, aby na parterowym podeście przejść ogniową próbę lustracji. Na tym podeście stał nasz dyrektor i zdawało się, że każdego przewiercał uważnym spojrzeniem. Co pewien czas wyławiał tych, co uchybiali przepisom np. o krótkich włosach czy identycznych mundurkach z jednakowo starannie przyszytą tarczą z numerem szkoły. Zatrzymywał ich, aby już po dołączeniu tych, co się spóźnili, z każdym oddzielnie przeprowadzić rozmowę.

(…)

O wielu ciekawych i cennych cechach naszej szkoły, o wpajanych nam zasadach długo można by było snuć opowieści. Opowiem o dwóch. Pierwsza to zrównanie w prawach i obowiązkach. Nie chodzi mi tutaj o pouczania, a o rozwiązania. Jednym z takich rozwiązań były śniadania spożywane podczas dużej pauzy. W wielu innych szkołach, w tym także w owej powszechnej, z której przyszedłem, młodzi ludzie popisywali się, bywało, nawet smakołykami, które przynosili z domu. W naszej szkole śniadanie było wspólne, takie samo dla wszystkich, a gospodarowały nasze mamusie.

Dostawali je nawet ci, których nie było stać na opłacenie kosztów tego posiłku, który był obfity, smaczny i urozmaicony. Tylko w piątki bez wędliny, ale z kakao i słodkimi bułeczkami. Każdy miał prawo do tego posiłku, a najubożsi byli w końcu zwalniani od opłaty.

Druga cecha to apolityczność szkoły, która, jak może żadna inna w Warszawie, miała młodzież z najróżnorodniejszych środowisk. W ekskluzywnym gimnazjum państwowym im. Batorego kształcono, dbając o to już przy egzaminach, młodzież inteligencką i z elit rządzących, gimnazjum im. Zamoyskiego, a szczególnie im. Górskiego szeroko otwarte były dla młodzieży ziemiańskiej, z której wielu planowało po maturze podchorążówkę kawalerii w Grudziądzu. Kupiectwo okupowało gimnazja im. Rejtana, Władysława IV, Lelewela.

W pierwszym Gimnazjum Miejskim sąsiadował ze mną syn fabrykanta napojów gazowanych Rozpędzichowski i bratanek biskupa Choromański, syn lekarza Borkowski i syn najniższego rangą tramwajarza - ojciec był wajchowym, przesuwał szyny tramwajowe na rozjazdach, zanim zaistniały automaty - nazwiskiem Zubrzycki.

Za: III Liceum Ogólnokształcące im. Generała Sowińskiego (1923-1998). Dawne I-sze Gimnazjum Męskie im. Jenerała Sowińskiego Magistratu m. st. Warszawy, red. M. Durakowa, M. Lasecka, Warszawa 1998, s. 23-24.

Zubrzycki to ten Zubrzycki, czyli "Mały Franek". Ale o nim już było. To co jest najciekawsze w tym fragmencie, to pierwsze wrażenie, jakie wywołała szkoła na Autorze - wówczas ledwie kilkunastoletnim chłopaku. A trzeba tu przyznać, że szkoła może robić wrażenie nawet teraz. Gmach zaprojektowany przez samego Mikołaja Tołwińskiego i jego syna Tadeusza, późniejszego autora chociażby projektu budowy siedziby Muzeum Narodowego, po dziś dzień może się podobać. Od wyglądu zewnętrznego, po te klatki schodowe ze starymi, skrzypiącymi schodami... Ale idźmy dalej. Tym razem fragment wspomnień Wiesława Michnikowskiego (sic!):

Moja szkoła... Ile to już lat upłynęło, kiedy jako mały chłopak, po trzeciej klasie szkoły powszechnej pani Wiewiórskiej na ulicy Żelaznej w Warszawie, przekroczyłem progi gimnazjum Sowińskiego na Woli. Były to lata trzydzieste...

Piękny, okazały budynek specjalnie projektowany z myślą o szkole robił imponujące wrażenie; duże przestronne klasy, korytarze i ogromna aula, która pełniła zarówno rolę sali widowiskowej, jak i kaplicy szkolnej. W każdą bowiem niedzielę w tej sali liczącej 800 miejsc ksiądz Kazimierz Wasiak odprawiał mszę świętą, w której uczestniczyli wszyscy - uczniowie i nauczyciele.

Gimnazjum, którego fundatorem u użytkownikiem był Zarząd Tramwajów Miejskich, przyjmowało jedynie chłopców. Jego dyrektorem przez wiele lat był Emanuel Łoziński, doktor filozofii i filologii. Baliśmy się Go jak ognia. Stał zawsze przed lekcjami na korytarzu, pilnie lustrując wszystko. Pół minuty po ósmej palcem wskazywał delikwentów, którzy spóźnili się i kazał im czekać przed swoim gabinetem. Wiało grozą. Każdy musiał wytłumaczyć się ze swojego spóźnienia. Gdy zaś nieoczekiwanie zjawiał się na jakiejś lekcji, na wszystkich padał blady strach.

W szkole były dwie równoległe klasy "a" i "b". Od nich utworzono nazwę pisemka szkolnego "Aciaki i Bekasy", wydawanego na powielaczu, które redagowali starsi uczniowie. Gimnazjum było wyposażone znakomicie. Mieliśmy pracownie do niemal wszystkich przedmiotów: biologiczną, gdzie mikroskop przypadał na dwie-trzy osoby, chemiczną - z planikiem dla każdego, fizyczną, z wieloma przyrządami do ćwiczeń, jak kalorymetry itp., geograficzną, gdzie znajdowały się takie urządzenia, które każdego niedowiarka mogły przekonać o ruchu Ziemi wokół Słońca. W szkole było nawet obserwatorium astronomiczne, mieszczące się w wieżyczce pod dachem budynku. Na tyłach gmachu znajdował się przepiękny ogródek botaniczny, podzielony na malutkie działeczki. Mogli je indywidualnie uprawiać wszyscy entuzjaści botaniki.

Sale do nauki języków obcych przypominały sklep z zabawkami. Mieliśmy też świetne pracownie robót ręcznych, gdzie samodzielnie wykonywaliśmy rozmaite, niekiedy bardzo trudne, urządzenia.

W szkole panował ostry reżim. Wszyscy chodziliśmy w jednakowych mundurkach, zmiana kapci była obowiązkowa. Wszak nic nie uszło bystremu oku naszego dyrektora. A nikt nie miał ochoty narażać mu się indywidualnie. Odłogi były tak lśniące, że można się w nich było przeglądać.

Za: tamże, s. 26.

Znowu widać, jakie wrażenie na uczniach robiła szkoła. Warto też zauważyć kolejne wspomnienia dra Łozińskiego, człowieka któremu szkoła zawdzięczała wiele (wówczas, obok Batorego, ponoć najlepsza szkoła tego typu w Warszawie). Ta dyscyplina musiała odbijać się na uczniach. A przecież pod tym względem T. Wiwatowski wybijał się w późniejszych latach. Zawsze punktualny, zawsze był w stanie załatwiać coś tak długo, aż uda się odnieść zamierzony skutek, zawsze sumienny, wymagający od siebie i od innych, pracę stawiał na pierwszym miejscu. Kto wie, czy właśnie drowi Emanuelowi Łozińskiemu nie zawdzięczał w jakiejś części tego, jakim stał się człowiekiem. W ramach swego rodzaju podparcia tego przypuszczenia jeszcze jeden fragment wspomnień, tym razem Jerzego Sztejmana, który maturę podobnie jak "Olszyna" zrobił w roku '33:

Głównym jednak trzonem tej szkoły był zawsze sam p. Dyrektor - dr Emanuel Łoziński. Różni różnie go oceniali, ale ja osobiście nauczyłem się od niego nie tylko filozofii i języka polskiego, ale także porządku i systematyczności - właściwej pracy.

Wtedy, gdy stał On rano przy wejściu na schody główne i ostro lustrował nasz wygląd zewnętrzny, baliśmy się podpaść mu za nieprzepisowe pantofle (a trzeba pamiętać, że każda klasa miała inny, kolor pantofli), za brak amarantowych naszywek na klapkach szkolnego mundurka. Dziś rozumiem, że to właśnie wyrabiało w nas poczucie obowiązku i dyscypliny, cechy, których nam dzisiaj w społeczeństwie tak brakuje.

Za: tamże, s. 21.

Wspomnieć wypadałoby tutaj jeszcze - bardziej w ramach ciekawostki - o koloniach, jakie szkoła organizowała dla uczniów. Już w roku szkolnym 1924/25 pierwsze zorganizowano w Urlach nad Liwcem (tak swoją drogą bardzo urokliwa rzeka, polecam na spływy kajakowe), później Chłapów nad morzem, Rymanów i w końcu 1928/29 Wisła. Od roku 1930 stałym ośrodkiem, do którego jeździli uczniowie, był ośrodek w Mieni. Powstał już w 1929 dzięki nakładom finansowym Dyrekcji Tramwajów Warszawskich. Ośrodek szkole był użyczany na czas trwania roku szkolnego. Wyposażony chyba we wszystko, czego wówczas można by oczekiwać od takiego miejsca, położony w pięknej okolicy. W pierwszym roku działalności wydatki na ośrodek zamknęły się w kwocie 57 500 zł, z czego 15 000 zł stanowiło subsydium magistratu m. st. Warszawy. Uczniowie musieli wnosić opłaty w wysokości 200 zł, z czego 150 zł zazwyczaj pokrywał zakład zatrudniający rodzica. Z opłat zwalniano jedynie najbiedniejszych. Każda klasa wyjeżdżała do Mieni w ciągu roku na dwa tygodnie. Cały czas siedział z nią wychowawca, do tego codziennie przyjeżdżał nauczyciel innego przedmiotu. A to jak ośrodek wspominał Tadeusz Przeciszewski, który maturę zrobił już na tajnych kompletach:

Na osiedle w Mieni przyjeżdżali nauczyciele z Warszawy z reguły na cały dzień. Rano wychodziło się na stację zbiorowo, czasami z kwiatami, czasami z grobową miną. Lekcje trwały od godziny 10:00 do 13:00 oraz od 16:00 do 18:00.

Przed wyjściem na stację po pannę Dudziankę trwała w klasie wielka dyskusja (...). Przez klasę przeszedł blady strach, gdyż do domu było zadane bardzo dużo - lektura książek, lektura gazety "L'echo de Varsovie", którą wszyscy obowiązkowo prenumerowaliśmy i materiały bieżące z podręcznika. (...) Młodzież była pomysłowa, umiała uderzać w odpowiednie miejsce w termometr, aby podnieść słupek rtęci do góry (…) Nasza "Francuzka" okazała się jednak jeszcze bardziej dowcipna. Oświadczyła, że gdy ona chorowała, to zwykle miała temperaturę jeszcze wyższą wieczorem, niż rano. Wobec tego wywoła do tablicy tych, którzy mają temperaturę, a następnie zwolni ich z zajęć, gdyż wieczorem może im się pogorszyć...

(...)

Zwłaszcza bardzo lubiliśmy pogawędki z profesorem Paszke. Na osiedlu w Mieni, gdzie znajdowało się pianino, największym osiągnięciem było skłonienie profesora do zajęcia za nim miejsca; wyrazem najlepszego humoru było koncertowanie, w którym pozycję najbardziej popisową stanowiło "Z dymem pożarów" i "Za Niemen". Profesor grywał również chętnie w szachy, w których był mistrzem. Tym razem zgadaliśmy się na temat starych dziejów. Profesor pokazał nam dewizkę od starego zegarka, na której było napisane "Vivat, crescat, floreat Polonia". Na nasze zapytanie, co oznaczały te tajemnicze napisy profesor odpowiedział, że w czasie studiów uniwersyteckich przed I wojną światową w Tallinie należał do tajnego kółka niepodległościowego studentów polskich, które miało powyższa dewizę jako swoje hasło...

Za: tamże, s. 18-19.

W czerwcu 1932 roku do użytku został oddany drugi ośrodek, z którego korzystała szkoła. Ten usytuowany był w Gawrychrudzie nad jeziorem Wigry. Tam już T. Wiwatowski najprawdopodobniej nie był (przynajmniej jako uczeń), więc na razie ominę opis tego miejsca.

Wracając do tego co działo się w gmachu szkoły przy obecnej Rogalińskiej. W szkole działały rozmaite kółka zainteresowań, organizowano samorząd szkolny, który niejako odpowiadał za wydawanie szkolnego pisma "Nad poziomy". Czy pisując do niego swoje zdolności podnosił późniejszy asystent prof. Krzyżanowskiego? Całkiem możliwe. W szkole działał także chór i orkiestra. A to jak wspominał ją T. Przeciszewski:

Orkiestra w naszym gimnazjum należała do powodów naszej dumy. Była to duża orkiestra dęta, zorganizowana na wzór orkiestr wojskowych; towarzyszyła ona szkole przy wszystkich uroczystościach, jakże licznych w okresie przedwojennym. Gdy całe nasze gimnazjum maszerowało w jednolitych mundurkach wraz z orkiestrą przez ulice Woli, wylegały na chodniki i wyglądało przez okna wielotysięczne rzesze mieszkańców tej dzielnicy, wiwatując na cześć naszego wolskiego, tramwajarskiego gimnazjum...

Za: tamże, s. 16.

Od 1927 roku działała drużyna harcerska im. Tomasza Zana, do której należało ok. 45 harcerzy. W tym samym roku założona została sodalicja mariańska. W jej skład wchodziło około 50 uczniów. Opiekunem został ksiądz prefekt Wasiak, prezesem zaś... Tadeusz Wiwatowski. Czy był nim od początku, nie wiem. Jego podpis widnieje natomiast na dokumencie potwierdzającym przyjęcie do sodalicji mariańskiej Jerzego Sztejmana w roku 1930.

W szkole działały także koła wspierająca Ligę Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej, Ligę Morską i Kolonialną. Oba koła były bardzo popularne. Pierwsze powstało w roku '27 i niemal z miejsca zebrało blisko 130 osób. Drugie koło powstało bodaj w roku '31 i po trzech latach działalności liczyło około 310 członków, co stanowiło prawie 100% uczniów [tamże, s. 17]. Można zakładać spokojnie (biorąc pod uwagę liczebność obu kółek), że przynajmniej z jednym z tych kół związany był Wiwatowski. Oprócz tego działały koła związane z PCK (50 osób) i koło Straży Przedniej. Istotną rolę w szkole odgrywało Koło Opieki Rodzicielskiej oraz Koło Absolwentów. Należący do tego ostatniego koła pomagali sobie m.in. organizując korepetycje dla siebie nawzajem już w okresie studenckim, co było zgodne ze statutowymi zadaniami: utrzymywaniem więzi koleżeńskich z okresu szkoły oraz kierowanie się wartościami moralnymi, które odgrywały istotną rolę w życiu szkolnym. Patrząc na okupacyjne lata życia "Olszyny" można stwierdzić, że z tego wywiązywał się znakomicie...

I teraz czas na mojego potworka. Jak to u mnie bywa lubię dopatrywać się różnych dziwnych związków w historii. Ale tym razem przebiłem samego siebie. Najpierw można by zadać pytanie, czy jest coś takiego jak przeznaczenie. Co człowiek to opinia zapewne. Ale jak inaczej wyjaśnić kilka ciekawych powiązań między Tadeuszem Wiwatowskim i... Ale najpierw cytat:

(...) urzędownie ostry w obowiązkach względem siebie i podwładnych, wszędzie ścisły, punktualny, akuratny, poza ich obrębem łagodny, uprzejmy, łatwy w pożyciu, wesoły w towarzystwie, uprzedzający w przyjaźni, przykładny dla domowników, wylany dla ludzkości, bez chluby, bez udawania. Wszędzie ochotny przybywał z radą i pomocą, gdzie był wezwany, wspierał możebną ofiarą upadające warsztaty, gdy się przekonał, że to nie przez niedbalstwo.

Za: Cz. Kłak, Polski Leonidas. Rzecz o legendzie historycznej i literackiej generała Józefa Sowińskiego, Warszawa 1986, s. 95-96.

Opis w ogromnej części pasujący do T. Wiwatowskiego (poza uprzejmością i łatwością w pożyciu, tutaj różnie z nim - jak wynika ze znanych mi relacji - bywało). A chodzi o jenerała Józefa Longina Sowińskiego. Patron szkoły Wiwatowskiego. Obaj artylerzyści. Obaj znaleźli umiłowanie w sztuce. Sowiński w muzyce [tamże, s. 163]. W jego mieszkaniu grywał sam Fryderyk Chopin (ojciec Chopina był wykładowcą francuskiego w Szkole Aplikacyjnej, gdzie Sowiński był komendantem), a on sam jeszcze na kilka dni przed śmiercią szukał spokoju w muzyce. Wiwatowski z kolei odnalazł się w literaturze. Wyspiański, poeta śmierci, tak o nim pisał w pracy magisterskiej, a czyż nie śmierć odnajdujemy w "Nocy listopadowej" Wyspiańskiego? Sam Sowiński omal wtedy (tj. w nocy z 29/30 listopada roku 1830) nie zginął przecież, jeśli wierzyć relacjom. W końcu to właśnie działalność naukowa miała wedle słów prof. Mikulskiego stanowić odskocznię od życia okupacyjnego dla jego przyjaciela. Obaj mocno związani z Warszawą. Obaj życie stracili w powstaniach, których byli przeciwnikami, ale żołnierski obowiązek nakazywał im stanąć do walki. Jeden i drugi zginął na Woli. Wedle tego co w biografii Sowińskiego podał prof. Kłak, pierwotnie w 1831 r. ten polski Leonidas wybrał podczas obrony Warszawy dla siebie pozycje pod Parysowem. Ostatecznie jednak trafił w inne miejsce. W 1944 roku Wiwatowski poległ na Stawkach. Niedaleko skrzyżowania z Dziką znajdował się... plac Parysowski. I ostatnia chyba rzecz. Jeden i drugi stracił nogę. Z tą różnicą, że "Olszynę" kosztowało to dodatkowo życie. Różnice? Pierwszy został bohaterem licznych poematów (Gaszyński, Słowacki, Oppman vel Or-Ot, Szmidel, Zbierzchowski, Bogusławski, Konopnicka, Lenartowicz czy też Olizarowski, że już o powieściach Przyborowskiego i Koźmińskiego nie wspomnę), drugi poematy badał. Pierwszy ma swój pomnik, park, liceum, drugi jest zapomniany (choć ten fakt jest najzupełniej zrozumiały, jeśli wziąć pod uwagę okoliczności). I choć zdaję sobie tutaj sprawę, że szukanie podobieństw między tymi dwiema postaciami jest, delikatnie mówiąc, dziwne, a i wartości merytorycznej nie ma żadnej, to jakoś nie mogłem się powstrzymać od tego. Ot i tyle :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Na początek kilka linków do tekstów T. Wiwatowskiego, które są dostępne poprzez FBC:

Dwa "Wyzwolenia" Wyspiańskiego, "Kurier Lit-Nauk" 1939 r. 16 nr 16, s. 10-12, nr 18 s. 10-12;

http://mbc.malopolska.pl/dlibra/doccontent?id=19159

http://mbc.malopolska.pl/dlibra/doccontent?id=19161

Dzieło literackie, "Ruch Liter." 1937 r. 12 nr 2 s. 37-42;

http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/publication?id=103426&tab=3

Nieoczekiwany sens "Nad Niemnem", "Prosto z Mostu" 1938 r. 4 nr 53(219) s. 2;

http://ebuw.uw.edu.pl/dlibra/doccontent?id=1019

Skoro już jesteśmy przy pracy naukowej T. Wiwatowskiego. Oto jak pisał o niej jeden z jego przyjaciół, prof. Tadeusz Mikulski [Miniatury krytyczne, Warszawa 1976, s. 41]:

Cały ten zespół: szkiców, przygotowań, planów naukowych, zawierał obietnicę przyszłości, ładnej i pełnej nadziei. Wiwatowski miał ambicję samodzielnego myślenia, świadomość nowoczesnej problematyki badań, wartkie pióro. Jeszcze nie dawał rezultatów. Ale roztaczał widok - zapowiedzi.

Jeśli chodzi o te plany naukowe, to myślał m.in. o studium i wyborze nowelistyki Konopnickiej. W czasie okupacji pisał również pracę doktorską, opartą na artykule napisanym jeszcze przed wojną: Blaski i cienie powieści Orzeszkowej. Tekst ten miał zostać opublikowany na łamach "Przeglądu Współczesnego". Przeszkodziła w tym jednak wojna. Jeszcze przed rozpoczęciem pracy naukowej sam trochę tworzył. W roku '34 (choć trafiłem też na informację, że był to rok '37, podano nawet dokładną datę - 9 września) wileńska rozgłośnia radiowa puściła słuchowisko Wesele Elżuni. Opublikowane zostało jego opowiadanie Baby (Bebi). To i jeszcze Głupia Tola - wedle relacji T. Mikulskiego - powstały pod wpływem pobytu w sanatorium w Zakopanem. Oprócz tego napisał również powieść Na szarym tle i dramaty Kupiliśmy Murzynka, Zorza polarna oraz Awanturnicy. To wszystko jednak pozostało w rękopisach. Sam autor był wobec swoich dzieł bardzo krytyczny. Co ciekawe, twórczością literacką zajmował się również starszy brat Tadeusza, czyli Kazimierz, o czym już wspominano tutaj.

Wracając do doktoratu z okresu okupacji [tamże, s. 43]:

W tych latach kompletowych Tadeusz powrócił do historii literatury. Wydobywszy z szuflady dawne studium o powieściach Orzeszkowej wziął je znowu na warsztat. Teraz wydzierał czas na lekturę. Z poprzedniej rozprawy zdołał uczynić książkę, którą prof. Krzyżanowski przyjął jako pracę doktorską. Na jednym z zebrań Towarzystwa Mickiewiczowskiego, we wrześniu 1943 r., Wiwatowski czytał kilka rozdziałów tej monografii. I znów mało kto wiedział, za cenę jakiego wysiłku powstawała ta wojenna teza.

Zebrania Towarzystwa Literackiego imienia Adama Mickiewicza, wznowione w czasie okupacji zimą 1941/42 odbywały się w każdą pierwszą niedzielę miesiąca w mieszkaniu prof. Juliana Krzyżanowskiego przy Brzozowej 12 (słynny "Dom Profesorów" z charakterystycznym mostkiem). Oprócz samego gospodarza przychodzili na nie także dr Zofia Szmydtowa, prof. Wacław Borowy, dr Tadeusz Mikulski, czy też prof. Stanisław Pigoń.

Na ustalenia, wyniki pracy naukowej "Olszyny" niektórzy autorzy powołują się do dzisiaj. Wystarczy wspomnieć tutaj:

Wyka K., O potrzebie historii literatury, Warszawa 1969;

Łempicka A., Wstęp do Wyspiański S., Wyzwolenie, Warszawa 1970;

Dynak J., Przybyszewski: dzieje legendy i autolegendy, Wrocław 1994;

Skórczewski D., Spory o krytykę literacką w dwudziestoleciu międzywojennym, Warszawa 2002;

Karcz K., The Polish Formalist school and Russian Formalism, Rochester-Kraków 2002;

Bukowska-Schielmann M., "Ja w śnie narodu przeklętym, uśpiony": Stanisława Wyspiańskiego dramaty-sny, Gdańsk 1994.

We fragmencie wspomnień T. Mikulskiego zaznaczone zostało, jak wiele wysiłku kosztowało Tadeusza Wiwatowskiego pisanie tej pracy doktorskiej. W tym temacie nie raz już wspominałem o tym, jak bardzo zabieganym był człowiekiem. Konspiracja, tajne nauczanie, praca naukowa, być może te Filtry... Wszystko miał zawsze przygotowane w każdym, najdrobniejszym szczególe. Odbijało się to na jego zdrowiu, a także wyglądzie:

Wydobyć go samego z pamięci, jak stał w oknie naszego domu, nieco pochylony, źle ubrany, z młodością w oczach, głosie, gestykulacji. "I jeszcze mi smutniej."

Za: tamże, s. 44.

Wiecznie śpieszący się i zaniedbany, choć zawsze sumienny, przypominał mrocznego Majakowskiego z fotografii z rozwichrzonymi włosami i przekręconym krawatem.

Za: Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, red. C. Wycech, Warszawa 1961, s. 170.

Tutaj zdjęcia owego "mrocznego Majakowskiego":

http://www.thepeoplesvoice.org/cgi-bin/blogs/media/wladimir_majakowski1-2.jpg

http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d5/Mayakovsky_1929_a.jpg

http://lh5.ggpht.com/_g2y4qA7P6JA/TFSWtML8xCI/AAAAAAAABBo/sxbzzV6n51c/s800/photo-16big.jpg - chyba szczególnie to zdjęcie oddaje obraz przedstawiony przez Wandę Leopold.

Inteligentny, dynamiczny, zdolny - trudno powiedzieć, jaką drogą poszedłby Tadeusz Wiwatowski.

Za: Z dziejów..., red. C. Wycech, s. 170.

Tak pisała o "Olszynie" jedna z jego studentek, wspominana tutaj już Wanda Leopold. Wątpliwości co do przyszłości T. Wiwatowskiego nie miał za to prof. Mikulski [Miniatury..., s. 44]:

Gdzież byłby dziś Tadeusz Wiwatowski, gdyby przeżył? Za swoją siłą woli, brawurą intelektualną, junactwem w słowie i działaniu, byłby na pewno - przy książkach.

Być może gdyby "Andrzejowi" udało się na początku sierpnia '44 zabrać OD "A" z Woli...

I jeszcze parę zdjęć z ostatniej wizyty na Powązkach Wojskowych (21.02, poniedziałek):

https://lh3.googleusercontent.com/_lsfU-hkBg8w/TWLlBSMHEAI/AAAAAAAAA6Y/AwAeDlFS41g/s640/P1010001.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/_lsfU-hkBg8w/TWLlHNizm1I/AAAAAAAAA7A/oYxhphEz6D4/s640/P1010010.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/_lsfU-hkBg8w/TWLlMLm7KhI/AAAAAAAAA7g/R1EIIgE9G5M/s512/P1010018.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/_lsfU-hkBg8w/TWLlUOiZlWI/AAAAAAAAA8Y/DwfDBNCgzYQ/s640/P1010031.JPG

https://lh6.googleusercontent.com/_lsfU-hkBg8w/TWLlWNunhaI/AAAAAAAAA8k/J43qobMxITI/s640/P1010033.JPG

https://lh4.googleusercontent.com/_lsfU-hkBg8w/TWLlakT75EI/AAAAAAAAA9A/w5hV-FCJ0Fo/s640/P1010040.JPG

A teraz pytanie za sto punktów: którego z "żołnierzy wyklętych" (w zasadzie dla uściślenia należałoby dodać, że chodzi o jedną z legend podziemia antykomunistycznego, człowieka który swoją działalność przypłacił życiem) i którego z generałów (l)WP (oraz członka KC PZPR) miał okazję poznać T. Wiwatowski? Z jednym i z drugim znajomość trwała najpewniej kilka miesięcy... Nagród za poprawną odpowiedź niestety nie przewiduję ;)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

(...)

Przy okazji, wie ktoś, jakie wynagrodzenie dostawali w okresie okupacji nauczyciele? Profesor Szarota podaje [Okupowanej Warszawy dzień powszedni, Warszawa 1988, s. 119], iż pod koniec '41 pensja wynosiła około 300 zł

(...)

Pewne dodatkowe informacje:

płace PBO

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Dzięki śliczne za te informacje secesjonisto :) W wolnej chwili będę musiał sobie jeszcze raz na spokojnie posiedzieć nad przypuszczalnymi finansami T. Wiwatowskiego.

A na razie, ponieważ nie było chętnych do odpowiedzi na ostatnio zadane pytanie... Osoby, o które mi chodziło, razem z T. Wiwatowskim służyły w jednej baterii szkolnej w MSPRArt. Pierwsza osoba, to nikt inny jak tylko Marian Bernaciak "Orlik" (ukończył szkolenie na pozycji 54 z oceną zadowalającą). Bodaj jedna z największych legend podziemia antykomunistycznego. Dowódca zgrupowania partyzanckiego WiN działającego na pograniczu Mazowsza i Lubelskiego, zwierzchnik wszystkich oddziałów WiN działających - do momentu jego śmierci - na terenie Inspektoratu Puławy. Zabity w dniu 24 czerwca '46 roku. W akcji przeciwko "Orlikowi" brało udział 20 ludzi (15 z 1. Samodzielnego Batalionu Saperów 1. DP, 1 funkcjonariusz PUBP w Garwolinie i 4 milicjantów z KP MO w Błoniu). Aż 18 z nich zostało odznaczonych w ten czy inny sposób. Jeśli chodzi o podejście do służby, do wydawania rozkazów ponoć bardzo podobny do "Olszyny". Obaj przed wydaniem rozkazu musieli rozważyć wszelkie możliwości, nie lubili podejmować zbędnego ryzyka. Drugi jegomość, to niejaki Janusz Neugebauer (pozycja 3 z oceną bardzo dobrą). Generał, lepiej znany jako... Janusz Zarzycki. Członek GL/AL, generał w (l)WP, szef Głównego Zarządu Wojska Polskiego, członek KC PZPR, poseł na sejm PRL, przewodniczący Prezydium Rady Narodowej m. st. Warszawy. Ot, kolejne niezwykle ciekawe postaci, które dano było spotkać na swojej nie specjalnie długiej drodze życiowej por. Wiwatowskiemu.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Mamy połowę marca, coraz większe szanse na ładną pogodę (co prawda to co obecnie mam za oknem ciężko nazwać ładną pogodą, ale początek tygodnia był obiecujący), umożliwiającą dłuższe spacery. W związku z tym postanowiłem - w końcu - zabrać się za przygotowanie mini-przewodnika po Warszawie śladami - rzecz jasna - Tadeusza Wiwatowskiego. Wiąże się to z koniecznością obfotografowania odpowiednich miejsc. Na razie ustaliłem coś takiego:

Wronia 59 - tutaj mieszkał przed wrześniem '39;

Wronia 82 - miejsce, gdzie prowadził najprawdopodobniej zajęcia z polonistyki;

rejon Kercelaka - czyli okolice, gdzie wychowywał się;

Kacza 4-11 - tutaj być może fabrykę miał ojciec T. Wiwatowskiego;

Wspólna 23 - pod tym adresem Józef Wiwatowski mieszkał jeszcze w 1909 r.;

szkoła Sowińskiego - tutaj uczył się, tutaj pracował przed wojną i w jej trakcie;

miejsca gdzie było Korbutianum - przez pewien czas był związany z Korbutianum, prowadził również w nim zajęcia z polonistyki, a także wykorzystywał jako melinę dla swoich ludzi;

Białobrzeska 39 - miejsce gdzie mieszkał w okresie okupacji;

Ratuszowa - tutaj 30 sierpnia '43 odbyła się akcja palenia składów niemieckich, jedna z niewielu akcji, w których "Olszyna" na pewno brał udział;

Wydział Polonistyki UW - czyli miejsca studiów "Olszyny";

Stawki - tutaj zaczął Powstanie, tutaj stracił życie;

Filtry - pracował w nich na pewno na początku okupacji;

plac Wilsona (dokładne miejsce do ustalenia) – tutaj podczas wojny mieszkał prof. Tadeusz Mikulski, przyjaciel T. Wiwatowskiego, u którego ten często bywał;

Brzozowa 12 - tutaj bywał na spotkaniach Towarzystwa Literackiego im. Adama Mickiewicza, tutaj przewoził archiwum Orzeszkowej;

Złota (dokładny adres muszę ustalić) - stąd siłą zabierał z mieszkania Leona B. Świderskiego archiwum Orzeszkowej;

Żabia - tutaj archiwum Orzeszkowej trafiło z Brzozowej.

Wszystko stopniowo, za jakiś czas powinienem zebrać to co trzeba. Część to będą jedynie miejsca, gdzie stał a taki a taki budynek, nie wszystko bowiem ocalało do dnia dzisiejszego, ot choćby to co na Wroniej. Oczywiście jak zawsze wszelkie pytania, uwagi i sugestie mile widziane :)

Wracając do Wroniej. Wrzucałem już linki do zdjęć domu pod numerem 59, w którym "Olszyna" mieszkał jeszcze przed wojną. Tutaj natomiast wrzucam linki do zdjęć domu przy Wroniej 82, gdzie mieszkała Danuta Ambroziewicz, studentka podziemnej polonistyki, w której mieszkaniu odbywały się tajne komplety:

http://archiwumwoli.waw.pl/images/888/888_0906_p_o.jpg - zdjęcie z 1939 r.

http://archiwumwoli.waw.pl/images/1823/1823_02016_p_o.jpg - a tutaj z 1977 r.

A skoro już jesteśmy przy zajęciach na tajnym UW. Tadeusz Wiwatowski zajęcia na polonistyce prowadził przez trzy lata: 1941/42, 1942/43 i 1943/44. Przez wszystkie trzy lata miał po dwie grupy słuchaczy rocznie, i po dwie godziny zajęć tygodniowo. Nie jestem tylko pewien, czy oznacza to, że zajęcia prowadził dwa razy w tygodniu, czy raz, ale przez te dwie godziny. Na pewno miał zajęcia w piątki o 14:30 [J. Krzyżanowski, Na polach Elizejskich literatury polskiej, Warszawa 1997, s. 358]. Ale tutaj znowu nie mam pewności, czy obowiązywało to przez wszystkie trzy lata. Teoretycznie zasady konspiracji wymagałyby, żeby co jakiś czas to zmieniać, ale to też tylko przypuszczenia.

Ciekawą sprawą jest natomiast to, kto uczęszczał na te zajęcia. Na pewno byli to Wanda Leopold, Władysław Bartoszewski i Danuta Ambroziewicz. Być może również Stanisław Marczak-Oborski i jedna z tych osób: Halszka Bodalska, Anna Cierniakówna, Alina Karpowiczówna, Maria Rundo-Borowska, Zofia Świdwińska-Krzyżanowska i Maria Szmydt-Gniewkowska. Parę osób wspominała Danuta Ambroziewicz:

Wspominała pani, że na tajnych kompletach uczyła się pani ze znanymi dzisiaj ludźmi, z Tadeuszem Gajcym, z Bartoszewskim.

Tak. Zapisałam się na polonistykę. Jeszcze mam spisy koleżanek od Konopnickiej, które z nami pracowały, ale to nie przy tej okazji. Zapisałam się na polonistykę i byłam przez trzy lata w komplecie, w którym był Tadeusz Gajcy, Zdzisław Stroiński, Władysław Bartoszewski, Zofia Hajdo, Barbara Barszczewska, Danuta Hanusz, czyli ja, bo takie nosiłam nazwisko i dwie siostry niepokalanki – siostra Bernarda i siostra Lojola. Przychodził również na niektóre wykłady Andrzej Trzebiński, Władysław Bojarski.

Za: http://ahm.1944.pl/Danuta_Ambroziewicz/1/slowa-kluczowe/ [dostęp na: 18.03.2011 r.]

Można by uznać, że wszyscy których Danuta Ambroziewicz wymieniła, uczęszczali do T. Wiwatowskiego. W końcu miał dwie grupy. Pytanie tylko, czy ten komplet, to cały rok. Wanda Leopold w swoich wspomnieniach pisała, że na roku miała 13 osób. Tutaj mamy 8, a z A. Trzebińskim i W. Bojarskim 10 osób. A zajęcia z bibliografii na pierwszym roku mieli jeszcze - przez wszystkie trzy lata - dr Mikulski i dr Szmydtowa, w takim samym wymiarze co T. Wiwatowski. Trochę dużo się tego zbiera, a studentów jakoś mało.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

W ramach porządkowania informacji :) Zapis akcji z Powstania Warszawskiego, w których T. Wiwatowski mógł brać udział, bądź też brał go na pewno (przede wszystkim na podstawie dziennika bojowego OD "A").

1 sierpnia

Zajęcie Stawek (Bacutil, szkoła, wymiana ognia z załogą Pawiaka). Więcej tutaj.

2 sierpnia

Zabezpieczenie m.p. dowództwa Zgrupowania "Radosław". Oto jak wspominał przejście ze Stawek do m.p. dr Kaczyński, lekarz OD "A":

Była noc [z 1/2 sierpnia - A.] i nie wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja gdzie indziej. Widzimy już tylko pożary, które się wtenczas zaczęły. No i siedzimy, czekamy świtu... W ogóle to mieliśmy wylądować w Komendzie Głównej jako osłona komendy Głównej w Śródmieściu. Rano przyjechał do nas kapitan "Jan", dowódca "Zośki", w pełnym mundurze z odznaczeniami. Oznajmił, że na rozkaz "Radosława" mamy jako osłona dołączyć do "Radosława" na ulicę Mireckiego. No więc wszyscy ubraliśmy się w mundury niemieckie, bo tam mieliśmy umundurowania, cekaem, pistolety maszynowe, karabiny. Każdy miał broń krótką plus granaty. No i szliśmy przez Wolę, gdzie ludność była zachwycona, że to Powstanie, że będą wolni. Bili nam brawo. Nie wiedzieli, co ich czeka. Tam dostaliśmy się do "Radosława", który przywitał nas bardzo sympatycznie, bo Staszka Sosabowskiego znał osobiście, znał i generała.

Za: http://ahm.1944.pl/Jerzy_Kaczynski/3/slowa-kluczowe [dostęp na: 25.03.2011 r.]

3 sierpnia

Możliwości jest kilka:

- dalsze zabezpieczanie m.p. d-dztwa;

- zabezpieczenie konwojów z magazynów na Stawkach (przed południem);

- poprowadzenie patrolu 1+3 około godziny 20:5.

Trzecia opcja wydaje mi się najmniej możliwa, do takich zadań wyznaczano niższych rangą. Natomiast to zabezpieczenie konwojów pasowałoby do T. Wiwatowskiego, a to z racji jego zmysłu organizacyjnego. Ale to już jesteśmy skazani jedynie na domysły.

4 sierpnia

Objęcie dowództwa nad OD "A" około godziny 14:15. W nocy z 4/5 sierpnia atak na szkołę na rogu Żelaznej i Leszna. Więcej tutaj.

5 sierpnia

Mniej więcej od 13:30 obrona m.p. d-dztwa, "Olszyna" miał objąć dowodzenie nad całością sił. Tutaj pojawia się tylko pytanie, czy chodzi o samo OD "A", czy też o całość sił, które broniły m.p.? Skłaniam się do drugiej wersji, jako że mało sensowne wydaje mi się podawanie po raz drugi informacji, że całe OD "A" było pod jego dowodzeniem. Przecież już przy zapisie wydarzeń z dnia poprzedniego zostało to zaznaczone. Ale jeśli faktycznie dowodził całością sił broniących m.p. d-dztwa, to spokojnie można uznać, że jego walory jako d-cy w polu były wysoko cenione. W końcu nie powierza się zadania ochrony dowództwa osobie, do której nie ma się zaufania. A już T. Mikulski pisał o nim:

Miał wspaniałą postawę żołnierską, junak, czuł się w polu jak urodzony dowódca.

Zapewne trudno by porównywać go z o wiele bardziej ostrzelanym w czasie okupacji "Stasinkiem", ale już jego dobra ocena ze szkolenia w MSPRArt. pokazuje, że również jako żołnierz w polu sprawdzał się.

6 sierpnia

Zabezpieczenie rejonu Młynarska-Żytnia-Leszno (od 8:55 do 10:15), następnie ubezpieczenie płd.-zach. skrzydła Zgrupowania (mniej więcej od 13:30), a w końcu osłona zagrożonego natarciem npla rejonu pl. Kercelego-Leszno-Wronia-Żytnia (już po 18:30). W nocy do dyspozycji d-dcy "Miotły" przeszedł patrol 1+11, ale nie wydaje mi się, aby to T. Wiwatowski prowadził go. Jako dowódca oddziału zapewne pozostał z większą jego częścią.

7 sierpnia

Od tego dnia OD "A" był już cały do dyspozycji "Niebory". Po przejściu o godzinie 4:00 zajął pozycje od Monopolu Tytoniowego przy Dzielnej aż po róg Żytniej i Wroniej, czyli rejon, gdzie "Olszyna" najprawdopodobniej wychowywał się.

8 sierpnia

Po godzinie 8:00 połowa oddziału miała odejść do m.p. d-dztwa na ostre pogotowie. Niemal na pewno w tej grupie był "Olszyna". Skąd to założenie? Po godzinie 15 nastąpił powrót z m.p. d-dztwa do Monopolu Tytoniowego. Przy tym zapisie pojawia się taki fragment [Dziennik bojowy Oddziału Dyspozycyjnego "A" KeDywu Okręgu Warszawa Armii Krajowej. Warszawa 1-30 sierpnia 1944, oprac. H. Rybicka, Warszawa 1994, s. 38]:

Tutaj zastaję meldunek (…).

Ponieważ do 11 sierpnia dziennik pisał zapewne właśnie T. Wiwatowski. A tutaj autor napisał o sobie w pierwszej osobie. Ale idziemy dalej. Około godziny 17:30, ze względu na trudną sytuację, została podjęta decyzja, że trzeba opuścić Monopol i udać się na Gęsią. Nastąpiło to jednak dopiero o 23:30, do tego czasu razem z "Nieborą" trzymali stanowiska.

9 sierpnia

Już o 2:30 cały oddział opuścił Gęsią. Celem miał być Kampinos (jak wiemy, nic z tego nie wyszło). Około 5 OD „A” zajęło fabrykę Pfeifra na rogu Okopowej i Glinianej. Od 10:10 oddział obsadzał barykady na Okopowej róg Gęsiej, oraz na Okopowej przy fabryce Pfeifra. O 13:30 "Olszyna" wziął udział w odprawie, jaką zorganizował "Niebora". Z całej odprawy T. Wiwatowski zanotował łącznie siedem punktów, od uznania KG dla żołnierzy "Radosława", przez dyskusje na temat wsparcia Powstania przez Rosjan i aliantów zachodnich, po polityczne znaczenie walki. Podczas odprawy d-cy oddziałów mieli opowiedzieć się za wyjściem z miasta, argumentując to złym staniem uzbrojenia. Całość miała się zakończyć tym, że naczelny wódz ("Bór"? Sosnkowski? "Monter"?) nakazuje walkę do upadłego. W przypadku "Olszyny" rozkaz został wypełniony co do joty. Mamy przecież zachowane relacje jego żołnierzy, jak już na Stawkach, kiedy stracił nogi i nie było dla niego żadnej szansy na ratunek, dawał swoim ludziom znać, skąd mogą spodziewać się ostrzału npla. Ale wracając do chronologii... W dniu 9 sierpnia oddział został zluzowany na swoich stanowiskach dopiero o 22:10. Tadeusz Wiwatowski zapewne brał w walkach bezpośredni udział.

10 sierpnia

Przez cały dzień oddział znajdował się w odwodzie. Był to jednocześnie pierwszy dzień od 1 sierpnia, kiedy żołnierze mogli odpocząć. Natomiast "Olszyna" poświęcił ten dzień na uzupełnianie dziennika bojowego, spisanie stanu uzbrojenia, wypisanie wniosków o awanse i odznaczenia. Lekarz OD "A", dr Jerzy Kaczyński "Bogdan" wspominał później, że rozmawiał tego dnia (najprawdopodobniej już wieczorem) z "Olszyną", m.in. o bezsensie Powstania. Nie jest tajemnicą, że T. Wiwatowski był przeciwnikiem zaczynania walki w Warszawie (swoją drogą ciekawa sprawa, bo jak tak patrzę na postawę osób związanych z TOW, to chyba każdy znany mi przypadek, to osoba będąca przeciwnikiem otwartej walki w mieście). Mówił o tym nie raz Stanisław Likiernik. Już w trakcie trwania walk rozmawiał ze swoim podwładnym o tym także "Andrzej". Pytanie tylko, czy ponurego nastroju d-cy OD "A" nie pogłębiła jeszcze odprawa z dnia 9 sierpnia. Dodatkowo - według relacji "Bogdana" - podczas tej rozmowy T. Wiwatowski miał mieć złe przeczucia co do dnia następnego. Jeśli faktycznie tak było, nie mylił się ani trochę.

11 sierpnia

Oddział do natarcia na Stawki ruszył już o 8 nad ranem. Oto jak wspominał to dr Kaczyński [tym razem SPPW: http://www.sppw1944.org/index.html ; zakładka "Wywiady"]:

Ale o świcie już wyruszyliśmy do natarcia. Nacieraliśmy polem w getcie, które było właściwie całkowicie wyrównane, zarośnięte chwastami, roślinami, kępkami trawy, krzaczkami - żadna to była osłona, a ogień był cholerny, nie można było podnieść głowy, tylko świstało nad nami, świergot się rozlegał.

Najprawdopodobniej między 9:30 a 10, prowadząc natarcie na lewym skrzydle w pewnym momencie chciał przeskoczyć ulicę - czy też raczej to co nią miało być - razem z Janem Barszczewskim "Jankiem", Januszem Płachtowskim "Januszem" i "Witkiem" (NN). Eksplodujący pocisk miał zabić na miejscu "Janka", "Witka" i "Janusza", "Olszynie" urwał obie nogi. Nie zginął od razu. Zdołał jeszcze zachować na tyle przytomność umysłu, żeby - leżąc w rowie niedaleko skrzyżowania Stawek z Dziką - być w stanie ostrzegać swoich żołnierzy przed ogniem niemieckim. Profesor Mikulski po wojnie pisał, że po eksplozji pierwszego pocisku nastąpiła druga, a odłamek miał trafić jego przyjaciela prosto w serce. Być może, trudno to jednak zweryfikować. I chyba nie ma nawet większego sensu. Po zakończonej walce ciała poległych były ponoć tak zmasakrowane, że można było je rozpoznać jedynie po charakterystycznych elementach umundurowania, uzbrojenia. Tadeusza Wiwatowskiego doktor Kaczyński rozpoznał po jego czapce. Ciało zostawiono na Stawkach aż do początku kwietnia 1945 roku.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.