Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Pancerny

Leonardo da Vinci

Rekomendowane odpowiedzi

jakober   

Podbijam temat Leonarda.

 

Jakiś czas temu dostałem w prezencie książkę Waltera IsaacsonaLeonardo da Vinci” tłumaczenia Michała Strąkowa, wydaną przez Insignis Media w 2019 roku w Krakowie.
Wreszcie mogę ze spokojem do niej usiąść i, przyznam, zabrałem się do lektury z dużą ciekawością szczególnie, że recenzje przychylne, a nawet pochwalne. 


Jednak po lekturze pierwszego rozdziału mam już mieszane uczucia. Być może to za wcześnie na ocenę całej książki, ale jednak pewne fragmenty nurtują mnie na tyle, że uważam, że warto się tym podzielić dla innych ewentualnych czytelników, którzy po tę książkę sięgną.


Te mieszane uczucia budzi z jednej strony „nastawienie” autora, z drugiej - jej polskie tłumaczenia.
Pod „nastawieniem” rozumiem m.in. podejście do źródeł oraz prezentowaną pewną „płytkość” logiki, z drugiej – duża swoboda w ferowaniu wyroków.


Jako przykład pierwszego niech posłuży cały podrozdział „Wspomnienia z dzieciństwa” (s. 48 i n.). 
Isaacson skupia się na fragmencie zapisku da Vinciego z Kodeksu Atlantyckiego:

Opisywanie kani jest chyba mym przeznaczeniem, ponieważ jednym z moich pierwszych wspomnień jest to, jak leżałem w kołysce. Zdało mi się wówczas, że sfrunęła do mnie kania i rozchyliła mi usta ogonem, a potem kilkakrotnie pacnęła nim moje wargi”.
W swoim pierwszym zdaniu komentarza Isaacson pisze: „Można przypuszczać, że w opisie tej sceny puścił nieco wodze fantazji, (…) Trudno przypuszczać, by dzika ptaszyna mogła faktycznie przysiąść na kołysce i wsunąć ogon w usta leżącego dziecka. Co więcej, sam Leonardo użył sformułowania „zdało mi się”, tak jakby chciał dać do zrozumienia, że jest to raczej opis sennego marzenia, a nie zachowanego w pamięci autentycznego przeżycia.” Dalej, snując swoją opowieść, przechodzi do analizy tego opisu przez Freuda i polemizując z nią powołuje się m. in. na błąd tłumaczeniowy. Poświęca temu połowę podrodziału.
Główny problem z odbiorem owej polemiki Icaacsona polega na tym, że Isaacson nie pisze swej książki w czasach Freuda i ma możliwość przede wszystkim sprawdzenia, iż współczesna nauka nie dopuszcza możliwości pamiętania przez jakiegokolwiek człowieka zdarzenia z czasu, gdy ów był dzieckiem w kołysce. Leonardo nie mógł niczego pamiętać z czasu, gdy był niemowlęciem; nie mógł też "dać do zrozumienia", że mu się to w owym czasie przyśniło. W czasach, gdy Isaacson formułuje swoje dywagacje (a więc rok 2017) w tej materii jest naukowo dowiedzione, że takie wspomnienia są niemożliwe. A więc cała polemika Isaacsona i poświęcone jej w książce wywody nie mają najmniejszego sensu.

 

Inny przykład: podrozdział "Złoty wiek bękartów" (s.44), w którym autor pisze między innymi:

"Skaza na urodzeniu okazywała się dla wielu młodych, obdarzonych twórczym i niezależnym umysłem ludzi szansą na uwolnienie kreatywnego potencjału. Sprzyjał temu duch epoki - w renesansowych Włoszech kreatywność była w cenie. Wielu ówczesnych poetów, artystów i wybitnie uzdolnionych rzemieślników wywodziło się z nieprawego łoża: Petrarka, Boccaccio, Lorenzo Ghiberti, Fra Filippo Lippi, jego syn Fiippino, Leon Battista Alberti oraz, rzecz jasna, Leonardo da Vinci."

i dalej, w podrozdziale „Adept doświadczenia” kontynuuje:

„Pochodzenie z nieprawego łoża miało w przypadku Leonarda jeszcze jedną zaletę: jako nieślubne dziecko nie został posłany do jednej z łacińskich szkół, (…)”.

 

W rzeczywistości jednak mamy do czynienia z wielowątkowym zlepkiem, z którego autor próbuje ukształtować i uargumentować jakieś ogólne wnioski. Ale one będą błędne. Czasy Petrarki, Boccaccia czy Ghibertiego dzieli z czasami Leonarda ponad jeden wiek. Niewiele mniej odlegli są Fra Filippo czy Alberti. To, że w oczach współczesnej historii sztuki są zaliczani do twórców renesansu nie czyni ich rówiesnikami. Nie czyni ich nawet przedstawicielami tych samych epok i tych samych systemów społecznych. Dzielą ich obrane drogi oraz kierunki rozwoju, wykształcenie. A jednak Isaacson wrzuca ich razem do jednego worka „bękart = człowiek wyzwolony od społecznych kanonów” i buduje wrażenie uniwersalnej prawdy o źródle twórczego potencjału, talentu i możliwości renesansowego twórcy. W takim zakresie jest to twierdzenie, niestety, absurdalne.

 

Z kolei co do pochopnego ferowania wyroków: Isaacson przytaczając historię rodu da Vinci pozwala sobie na formułowanie zdań typu

„Syn Antonia, Piero, okazał się bardziej rzutki od gnuśnego ojca.” (s.38).

I w tym momencie nasuwa się pytanie – co autorowi pozwala wysuwać wniosek typu: Antonio da Vinci był gnuśny? Czy jedynie fakt, iż nie kontynuował tradycji wykonywania zawodu notariusza przez pierworodnego syna w rodzie? Czy fakty historyczne przemawiają za taką oceną postaci dziadka Leonarda? Jakie fakty? Czy zapewnienie synowi (Piero) wykształcenia notariusza we Florencji, zapewnienie opieki nad wnukiem z nieprawego łoża, poświęcenie życia zarządzaniu majątkiem ziemskim rodziny świadczą o gnuśności? Czy autor zadał sobie trud, by kwestię zgłębić, czy pozwala sobie na odniesienie do przebiegu losu rodu sprzed pięciuset lat jedynie na postawie swojego osobistego, współczesnego rozumienia pojęć „sukcesu”, z którego trąci mentalność rodem z Wall Street, ale nie obiektywizm, jakiego można by oczekiwać od absolwenta historii i literatury na Uniwersytecie Harvarda. W książce brak odniesienia do źródeł co do tego wyroku. A autor ma aspiracje do przedstawiania czytelnikowi biografii opartej na analizie historycznej. Buduje wszak jakieś fragmenty obrazu dziejów. Tutej jednak – skrzywione subiektywną perspektywą, historycznie absolutnie bezpodstawne.


Dalsza lektura pierwszego rozdziału skłania jednak do wątpliwości innego typu – wątpliwości co do rzetelności polskiego tłumaczenia. Nie mam dostępu do orginału, więc w takim przypadku jak wspomniany powyżej nie wiem, czy autor oryginału rzeczywiście użył słowa „gnuśny”. W tym przypadku jednak ma to jeszcze niewielkie znaczenie, jakiego słowa użył, jako że kontekst i treść kolejnych wtrętów wskazuje jednoznacznie, iż autor wyrokuje, mniejsza o to jakim słowem, fakt natomiast – że bez przytoczenia podstaw.

 

Natomiast w trakcie czytania książki natrafia czytelnik na inne, ewidentnie tłumaczeniowe „kwiatki”, jak :

Z racji tego, że Michele [praprzodek rodu ojca Leonarda da Vinci – przypis mój] był notariuszem, przysługiwał mu honorowy tytuł „ser””.

Doprawdy wprowadza to w lekkie osłupienie, jako że historia raczej nie odnotowuje włoskiego tytułu w takim brzmieniu: „ser”. Nie istniał w języku włoskim również tytuł „sir”. Owszem, istniał tytuł „messere” tudzież „messer” (patrz. Lessicografia della Crusca in Rete), wywodzący się ze starofrancuskiego „missire”, znaczącego we włoskim „mio signore”, a odpowiadający łacińskiemu „Dominus”. Zatem albo sam autor coś uprościł, albo tłumacz na język polski nie zgłębił tematu widząc dziwny być może zapis w oryginale.


Na pewno tłumacz nie zgłębił również tematu przywołując tłumaczenie zapisków Leonarda z Kodeksu Arundel, które w książce przybiera w języku polskim taką oto postać:

'(...) Rzeki pozbawione będą wody (…), na polach nie będzie już falujących łanów kukurydzy;(...)'”.

Isaacson posługuje się w swej książce tłumaczeniem na język angielski zawartym w J. P. Richter, „The Notebooks of Leonardo da Vinci”, dwutomowe wydanie z 1970 roku. W tłumaczeniu tym zdanie brzmi:

(...) the rivers will be deprived of their waters, (…); the fields will no more be decked with waving corn;(...)”.

Tłumacz książki Isaacsona, pan Strąkow, przetłumaczył „corn” jako „kukurydzę”!

Nie zastanowił go przy tym fakt, że pochodząca z Meksyku kukurydza miała zerowe szanse w czasach Leonarda (zapisek apokaliptycznej wizji pochodzi ze środkowej części jego notatnika powstałego między 1492 a 1518 rokiem) na to, by falować na toskańskich czy lombardzkich polach i napawać tego niewątpliwie genialnego twórcę nostalgią.

 

Podsumowując: pierwszy rozdział książki Waltera Isaacsona „Leonardo da Vinci” budzi u mnie dość mieszane uczucia, a przynajmniej daleki jestem od zachwytów. Niemniej doczytam do końca próbując nie dać owładnąć się pierwszemu wrażeniu.

Edytowane przez jakober

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
jakober   
W dniu 23.11.2020 o 12:42 AM, jakober napisał:

Z racji tego, że Michele [praprzodek rodu ojca Leonarda da Vinci – przypis mój] był notariuszem, przysługiwał mu honorowy tytuł „ser””.

Doprawdy wprowadza to w lekkie osłupienie, jako że historia raczej nie odnotowuje włoskiego tytułu w takim brzmieniu: „ser”.

Muszę posypać głowę popiołem i skorygować mój powyższy przedwczesny protest, szczególnie z myślą o tych, którzy za jakiś czas czegoś w temacie szukając do tego wątku trafią.

 

Rzeczywiście, w literaturze włoskiej (przynajmniej w tej dotarłem do informacji szukając odpowiedzi skąd ów "ser") potwierdzone jest używanie w średniowieczu honorowego (czy może lepszym określeniem byłoby "zwyczajowgo") tytułu "ser" wobec i przez notariuszy. Tytuł ten ponoć miałby pochodzić jeszcze z tradycji starożytnej - tu jednak nie udało mi się jeszcze dotrzeć do dalszych informacji mogących potwierdzić lub zaprzeczyć tej informacji.

 

Na usprawiedliwienie swojej reakcji mogę jedynie doprecyzować, iż w tekście z książki Isaacsona temat owego "ser" rozwinięty jest w takimże kierunku:

"Kolejny potomek rodu, Antonio [dziadek Leonarda - przypis mój], wyłamał się z rodzinnej tradycji. Co prawda on również posługiwał się szlacheckim tytułem (...)".

 

I to ten kontekst wywołał moje zdziwienie, gdyż, mimo wszystko - "ser", jak i  (jak rozumiem późniejsze) "messere" były tytułami zwyczajowymi przysługującymi pewnym zawodom a z czasem też (i tu już bardziej zdecydowanie chodzi o "messere") podkreślającymi pozycję w hierarchii społecznej osoby, wobec której się nimi posługiwano - ale nie były one tytułami szlacheckimi.

Dla zainteresowanych: link do Italian Titels of Nobility.

 

 

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.