Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
secesjonista

Chłopstwo przy stole

Rekomendowane odpowiedzi

Absolutnie gwarantuję ci gregski (na marginesie: witamy na pokładzie), że duża część potraw i fakt wykorzystywania takich a nie innych dzikich roślin (czy jak wolą inni; roślin dziko rosnących ) opisywanych przez "tego faceta" - mają jak najbardziej historycznie uzasadnione źródła.

;)

Inną sprawą jest, że w swych badaniach p. Łuczaj raczej ogranicza się do czasów XIX i XX wieku, w dużej mierze opierając się na materiale zgromadzonym przez Józefa Rostafińskiego, szeregu kwestionariuszy służących do stworzenia PAE, własnych badaniach czy "Zielniku..." Geralda Wyżyckiegoitp.

Warto jednak mieć na uwadze, że zbieranie relacji korespondentów przez Rostafińskiego to głównie 1883 r. (ostatnie odpowiedzi są z 1990 r.), a jego respondentami byli ziemianie, aptekarze, przedstawiciele inteligencji.

Zatem materiał o tym co czynić miał, z czego i jak to nazywał lud - jest w pewien sposób przefiltrowany.

Z ogółu 860 odpowiedzi (od 370 respondentów) do dziś zachowało się jedynie 359 odpowiedzi (od 227 osób), wedle zachowanego materiału pytał on np.:

- skąd lud bierze olej, czy używa do tego maku (szarego i białego)

- jakie zbierane są jagody po lasach, czy zna i spożywa: kamionki,

pijanice (łohynie)

- o girz ew. gir

- o zajęczą kapustę

- o żegawkę

- o używanie stokłosy

- czy zbiera się nasiona dzikiego bru

... ...

Swoją drogą zgromadzony przez Rostafińskiego materiał wciąż czeka na solidne opracowanie.

/szerzej: P. Köhler "Józefa Rostafińskiego 'Odezwa do nie botaników o zbieranie ludowych nazw roślin", "Wszechświat" 1986, 87(1); tegoż "Ankieta Józefa Rostafińskiego z 1883 roku dotycząca ludowego nazewnictwa roślin w Polsce", "Analecta. Studia i Materiały z Dziejów Nauki" 1993, 2(2); P. Köhler, A. Piekiełko-Zemanek "Józefa Rostafińskiego Odezwa do nie botaników o zbieranie ludowych nazw roślin i udział w niej Marii Twardowskiej", "Kwartalnik Historii Nauki i Techniki" 1986, (2); A. Zemanek "Józef Rostafiński. Botanik i humanista", PAU Komisja Historii Nauki. Monografie Vol. 1, 200; Ł. Łuczaj "Dziko rosnące rośliny jadalne w ankiecie Józefa Rostafińskiego z roku 1883", "Wiadomości Botaniczne" 2008, 52; Ł. Łuczaj, P. Köhler "Liście i inne zielone części dziko rosnących roślin w pożywieniu mieszkańców Polski i Kresów na podstawie ankiety Józefa Rostafińskiego (XIX w.) i Józefa Gajka (XX w.)", "Przegląd Historyczny" 2011, z. 4/

Stąd dla celów tego tematu znacznie odpowiedniejszymi wydają mi się być pozycje wydane wcześniej, poza wspomnianym Jundziłłem, myślę tu zwłaszcza o dwu pracach Krzysztofa Kluka: "Dyckyonarz Roślinny" (1786-1788) i wcześniejszej "Roślin potrzebnych, pożytecznych, wygodnych, osobliwie kraiowych

albo które w kraiu użyteczne być mogą; utrzymanie, rozmnożenie i

zażycie" (z 1781 r.).

(...)

Zwróć uwagę, że mamy wyraz "świniobicie". A

"wołubicie" czy "krowobicie" nie istnieje. Bo ich w

gospodarstie nie "bito".

(...)

Ano zwróciłem... również na to, że nie ma baranobicia, kurobicia, królikobicia itp.

Z racji tego nie wysuwałbym jednak wniosku, że w gospodarstwach chłopskich nie dokonywano uboju tychże zwierząt.

[quote name=jancet' timestamp='1341525761'

post='214962]

(...)

Chodziło mi o to, że chłopi mieso wołu, a także w znacznej mierze krowy, uznawali za niemożliwe do spożycia, choć wiedzieli, że inni je jedzą. Wynikało to z emocjonalnego stosunku do woła, zwanego "ocko", "baćko" czy krowy-żywicielki, a nie z przekonania, że tego zjeść się nie da. Bo wiadome im było, że Żydzi, mieszczanie i szlachta, a i ksiądz dobrodziej, wołowinę jada.

(...)

Cóż, nie znając się na kwestiach językoznawczych czy etymologicznych trudno mi się do tego odnieść.

Zwłaszcza, że nie posiadam tak cennych przymiotów jakie znajduje u siebie użytkownik jancet, o czym pisał w innym wątku:

(...)

jestem native speaker, więc moje wyczucie językowe, znaczenia i ich niuanse, przypisywane poszczególnym słowom i zwrotom, mogą być materiałem, na podstawie którego językoznawcy budują swe opinie.

(...)

Zatem nie odwołując się do swojej intuicji językowej, której nie posiadam, a jedynie do zdrowego rozsądku, pragnę poczynić kilka uwag.

Z samego faktu, ze jakieś zwierzę posiada inne nazwy utrwalone w tradycji wiejskiej nie wynika jeszcze: ani jaki stosunek doń mają chłopi, ani też czy go poddawali ubojowi czy nie.

Trzeba by jeszcze udowodnić, że owe nazwy były nacechowane pozytywnie, i korci by zapytać, czy "baćko" bierze się historycznie od rdzenia "ojciec" ("opiekun") czy od "bat"?

Z racji tego, że właściciele perły peerelowskiej motoryzacji: Fiata 126p nazywali go "maluchem" nie wynika by wszyscy mieli doń wyłącznie pozytywny stosunek i odczuwali rozpacz oddając go na szrot.

W latach 1965-66 odbyła się polska ekspedycja do Mongolii. Etnografowie badali głównie przemiany w gospodarce pasterskiej i przechodzenie do wytwórstwa rolniczego. Badano somony: Erdene-Dałaj, Bajan, Manchan, Charchorin.

Odnotowano, że jedynie w hodowli wielbłądów można było zaobserwować magiczne zabiegi i szczególną opiekę.

Młode przez 2 tygodnie przetrzymywano w jurcie, którą w tym okresie oznaczano kawałkiem czerwonego materiału (czyli taki sam zabieg jak po urodzeniu dziecka), wielbłądziątku zawieszano na szyi amulety, w momencie wyprowadzenia z jurty ceremonialnie nakrywano derką. Wielbłądy często miały nadawane imiona.

Ciekawe, że zabiegi te bardzo przypominają te czynione w powiecie hrubieszowskim wokół pierwszego ocielenia "pierwostinki": wprowadzano ją do izby, na róg zakładano rodzaj zapaski, przygotowywano "mołoziwo" z kaszą, a kiedy krowa spożyła już tę potrawę garnek po niej tłuczono, tak jak przy narodzinach dziecka (B. Broży "Zwierzęta w wierzeniach Białorusinów w guberni smoleńskiej", "Lud" t. XXV, 1926).

Wykorzystywano z wielbłąda sierść na wojłok czy na sprzedaż, wyrabiano z mleka kumys, zbierany argał wykorzystywano w palenisku.

Pomimo wzmiankowanego powyżej specjalnego stosunku i zabiegów magicznych, wielbłądy były (na miejscu) poddawane ubojowi, a jego mięsko było spożywane przez ich dawnych właścicieli.

Konie wykorzystywane w podobny sposób: mleko, włosie itp., nie czyniono przy nich jakiś dodatkowych zabiegów o charakterze magicznym czy mających wskazywać na jakiś szczególny związek emocjonalny.

Za to praktycznie nie spożywano mięsa końskiego.

Ot, taki paradoks wskazujący, że dowodzenie jakie przeprowadził użytkownik jancet nie zawsze się sprawdza. Niekoniecznie używanie przez hodowcę własnych określeń na zwierzęta gospodarskie wskazuje na to, że nie dokonywano ich uboju na własne potrzeby.

Ja zgadzam się ze stwierdzeniem, że nadanie nowej nazwy, a ściślej imienia własnego, jako czynność o charakterze poświęcenia tworzy większą barierę jaką trzeba pokonać by zabić zwierzę. Tworzy się nieświadomie podział na zabijanie rzeczy i branie przedmiotów.

Zwrócić należy jednak uwagę, że nadanie imienia nie zawsze wynika, czy poprawniej: nie tylko wynika ze stosunku emocjonalnego. Skorzystam tu z zachwalanej przez użytkownika jancet metody.

W swych badaniach co do uboju na wsiach i stosunku do zwierząt i ich śmierci, Ryszard Ciarka (na łamach "PSL Konteksty") przytacza materiał wskazujący na to, ze na nadanie imion wpływ może mieć po prostu cykl hodowlany, z przeprowadzonych przezeń wywiadów można przytoczyć:

"Świni się nie nazywa, bo to głupie takie i nie rozumie nic, świnia to taka pospolita mało się do niej przyzwyczaja, krótko się ją trzyma i na ubój, to po co ją nazywać. Inne zwierzęta to długo są na gospodarce, to się daje im imię..."

"Nazwy mają te zwierzęta, które są dłużej w gospodarstwie (...) Świni się nie nazywa, bo to zwierzę przeznaczone na interes, po co je nazywać jak trzyma się kilka miesięcy...".

W zebranym przez autora materiale znajdują się przykłady prób obejścia problemów związanych z użytkowaniem zwierząt a ich nazywaniem:

"Cielakom to się nadaje imię jak sie co ciekawego zauważy po urodzeniu, plamy, łaty. Takiemu, co ma być przeznaczony na ubój, to się nie nadaje imienia, bo po co się przyzwyczajać"

"Nazywa się konie, krowy, psy rozmaicie (...) Odróżnienie jest na jałówki na chowanie i na zabicie czy sprzedaż, bo te nie mają imienia i mniej się o nie dba".

Kończąc tę przydługą dygresję i reasumując...

zgadzam się, że ubój krów czy wołów w gospodarstwach chłopskich w dawniejszych czasach nie był powszechnie praktykowany. Nie można jednak powiadać, że tego w ogóle nie czyniono, jako że ślady na to znajdujemy.

Kisiel miał być pierwotnie robiony z owsa, w dawniejszych źródłach miano rozróżniać ten szlachecki i ten chłopski, pierwszy różnić się miał dodatkiem miodu.

Przepis podaje Alexander Treichel, zmieliwszy bądź jedynie zmiażdżywszy ziarno owsa, zalawszy ciepłą wodą i dodając zakwasu z chleba - potrawę poddawano naturalnemu procesowi kiszenia. Praktykować miano przenoszenie zakwasu do kolejnego kiszenia. Co biedniejsi (czy oszczędniejsi) kwasili ten sam kisiel kilka razy, dodając dużo wody i niewielką ilość świeżej mąki.

Tego typu praktyka miała ponoć być prawzorem powiedzenia: "ósma woda po kisielu", a jak zaświadcza wspomniany badacz i właściciel majątku Wilcze Błota - u Kaszubów była to nawet dziesiąta woda po kisielu.

Na Litwie kisiel spożywać zarówno na zimno jak i na ciepło, w innych regionach kraju z dodatkami soków.

/A. Treichel "Köningsberger Altpreussische Mtschr." 1884, t. 21, z. 3-4/

Nadmieniany Rostafiński nie ustrzegł się pewnych błędów, np. jego opis "szczypanki" zupełnie nie uwzględnia źródeł z epok (Sirreniusza czy Teodora Zawackiego).

Jak to zatem było z tą "szczypanką"?

A co ze zbieraniem manny, J. Beckamnn podaje nawet (dla XVIII w.) że miano siać mannę w Czechach, na Śląsku i Polsce.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Taką ciekawą uwagę poczynił pewien autor w swym dziele:

"Przed 1770 r. nikomu w Austrii przynajmniej nie przyszło na myśl gotować inaczej jak bezpośrednio na ogniu, t.j. wprost na palenisku; zapach dymu, sadze, kawałki węgla w zupie uważane były za dopuszczenie z woli Bożej. Natomiast smażenie cieszyło się większą pieczołowitością (...) w tej dziedzinie panował rożen; tylko chłop wsuwał pieczeń do pieca chlebowego; ale jakże to zdarzało sie rzadko!".

/J. Lippert "Jak się ludzie nauczyli gotować", Warszawa 1902, s. 30/

Ciekawe na ile te uwagi można by odnieść do RON-u?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.