euklides
Użytkownicy-
Zawartość
2,179 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez euklides
-
Adam jako pierwszy człowiek, czy aby na pewno ?
euklides odpowiedział Wilu → temat → Prehistoria (ok. 4,5 mln lat p.n.e. - ok. 3500 r. p.n.e.)
O wężu też tam jest mowa. Co do jabłka to przecież trudno uwierzyć żeby w raju rósł nasz poczciwy polski owoc, to kwestia tłumaczeń. Możliwe że tu chodzi o ziele o którym mowa poniżej. W opowieściach o Gilgameszu pisze: Gilgamesz chciał poznać tajemnicę nieśmiertelności. Słyszał, że gdzieś na krańcach świata żyje nieśmiertelny starzec, jedyny, który przeżył wielki potop. (moje: Noe?) Odnalazł go. Chciał dowiedzieć się od niego w jaki sposób uzyskał nieśmiertelność. W odpowiedzi usłyszał, że w czasie wielkiego potopu bogowie wyznaczyli go by z powrotem powołał do życia na ziemi rodzaj ludzki. W nagrodę, że to uczynił darowali mu nieśmiertelność ale kazali mu żyć w oddaleniu, na krańcu świata. Miało to miejsce jednak jedyny raz i nigdy się nie powtórzy. Gilgamesz poczuł się zawiedziony w swych nadziejach. Żona starca poprosiła męża by nie odprawiał go jednak z niczym. Wówczas ten zdradził mu tajemnicę pewnego ziela, które przywraca młodość. Było to niewiele w porównaniu z tym czego oczekiwał Gilgamesz, ale postanowił znaleźć to ziele. Starzec powiedział mu, że prawie niemożliwe jest jego zdobycie. Rośnie ono bowiem na dnie morza otoczone kolczastymi krzewami. On jako bohater, nie bacząc na przeciwności odnalazł to ziele i je zdobył. Gdy wracał z nim, w drodze, postanowił zażyć kąpieli. Położył ziele na brzegu i wszedł do wody. Wówczas z wody wynurzył się wąż i mu je porwał. Ta przeciwność go dobiła. Zrezygnował ze wszystkiego. Wąż w wierzeniach ówczesnych ludów stale się odmładzał. Wierzono w to, gdyż wiedziano, że zmienia skórę.( Moje: możliwe, że wierzono, że w tym celu zjada jakieś ziele, które mu to umożliwia). Opowieść o starcu (Noe?) i o wężu są to jakieś echa opowieści biblijnych. -
Przecież temu to chyba nikt nie zaprzeczy, z tym, że to pojęcie trzeba niekiedy zróżnicować. Można go używać dla uproszczenia ale nie zawsze. Przecież inny charakter ma tekst aramejski a inny uszkodzona jakąś nieokreśloną bronią kość. Chociaż oba mogą być źródłami jakiejś wiedzy historycznej to każde wymaga innej analizy.
-
A choćby: Tutaj autor pisze o źródle, a więc może i o kronice, że im bliższa w czasie i przestrzeni tym wiarygodniejsza, z czym się nie zgadzam. Dalej, kontynuując swoją myśl pisze o wydarzeniu, że najlepsza jest relacja naocznego świadka. Z tym się prędzej można zgodzić, chociaż też nie do końca. Czym innym jest też dokument traktatu, który jeżeli nie jest sfałszowany to przekazuje pewne informacje. Nawet jeżeli jest fałszywy, co przeważnie daje się jednoznacznie stwierdzić, to też coś wnosi. A w ogóle to mi niezręcznie pisać na ten temat. Nie jestem historykiem i zauważyłem, że mam inny sposób myślenia niż inni. Nie sądzę by to było zbyt naganne. W końcu istnieje coś takiego jak burza mózgów. Polega to na tym, że profesjonaliści zwracają się do laików o pomoc by, wychodząc ze swojej rutyny, znaleźć najlepsze rozwiązanie. Zdarza się, że to pomaga. Nie ma chyba nic zdrożnego w zdefiniowaniu tego co jest oczywiste, tym bardziej, że dla jednego może być oczywistym to, dla drugiego owo. Po pierwsze przyznaję, że nie wiem na czyje zlecenie Długosz pisał. Sądzę że robił to również z własnej chęci. Po prostu takim się urodził. Gdyby się takim nie urodził to żadna kasa do napisania czegoś takiego by go nie zmusiła. Co do mnie, to ja nie bardzo wiem co się dzieje w kraju, jeśli już to z telewizji, a to nie jest najlepsze źródło. Długosz natomiast miał osobiste kontakty z Oleśnickim, z Kazimierzem Jagiellończykiem, więc był bardzo dobrze poinformowany. Co do Oleśnickiego to nie sądzę, by tej miary człowiek był zamkniętym w sobie autokratą. Na pewno był chętny do wymiany poglądów, do wysłuchania cudzej opinii, i obaj na pewno nie raz prowadzili ze sobą szczere rozmowy. I na niejedną jego decyzję Długosz z pewnością miał wpływ. Pewnie, jeżeli się ma Kadłubka za idiotę, to można tę przypowieść przeczytać, skojarzyć ją z książką „poczytaj mi mamo” i mieć satysfakcję, że się jest mądrzejszym niż on. Co samo w sobie może poprawić samopoczucie, a to już jest jakiś pożytek z czytania Kadłubka. Ja go za idiotę nie mam a przypowieść o całożercy (Kadłubek nie pisze o smoku) można wyjaśnić na różne sposoby. Według mnie jest to jakaś spisana, oralna (jak się tu ktoś wyraził) historia założenia Krakowa. Coś takiego było wówczas potrzebne. Podtrzymywanie tego typu legend pomagało utrzymywać mieszkańców na miejscu. Na pewno było to echo dawnych wydarzeń, czyli pokonanie podstępem jakiegoś władcy, któremu trzeba było dostarczać bydło, zatem typowy dla tych czasów podatek. Podstępna walka o władzę między synami jakiegoś ogólnie szanowanego patriarchy. To wszystko Kadłubek konkluduje wzmianką o 4 córach namiętności, które mówią o psychologicznych motywach postępowania ludzi, a to już jest myślenie prawdziwego historyka. Z tego wszystkiego snuje dydaktyczne wnioski by wywrzeć na czytelnika pewien pożądany a pozytywny wpływ, co mu jak najbardziej wolno.
-
Adam jako pierwszy człowiek, czy aby na pewno ?
euklides odpowiedział Wilu → temat → Prehistoria (ok. 4,5 mln lat p.n.e. - ok. 3500 r. p.n.e.)
Według jednego z mitów sumeryjskich człowieka stworzył bóg Enki. Bogowie żyli wówczas w stanie błogosławionej szczęśliwości. Nikt jednak nie chciał pracować i ta ich szczęśliwość była zagrożona. Wówczas najmądrzejszy z bogów, Enki, powziął myśl, by stworzyć człowieka. Ulepił go z gliny, obdarzył go siłą i inteligencją, by mógł pracować. Zdaje się, że by go ożywić obdarzył go krwią poświęconego dla tego celu boga. Jednak musiał go uczynić różnym od bogów, gdyby się niczym nie różnił mógłby zażądać takich samych praw co bogowie i przestałby pracować. Uczynił go zatem śmiertelnym. Więc podobieństwa są co do Adama z tym, że jest jeszcze kwestia tłumaczenia, przecież rzeczownik Adam w języku sumeryjskim mógł mieć zupełnie inne brzmienie i pisownię. By dokładnie odpowiedzieć na to pytanie to trzeba by przeanalizować dokładnie te teksty i to pod względem lingwistycznym. Niemniej jednak powyższy tekst sugeruje Adama. -
Adam jako pierwszy człowiek, czy aby na pewno ?
euklides odpowiedział Wilu → temat → Prehistoria (ok. 4,5 mln lat p.n.e. - ok. 3500 r. p.n.e.)
W opowieściach o Gilgameszu są wyraźne podobieństwa. -
Bardzo interesujące, ale czytając poprzednie teksty nasuwają mi się jednak pewne uwagi. W tej całej tam wymianie poglądów panuje straszny galimatias terminologiczny związany z określeniem co to jest źródło. Ten termin raz jest używany jako określenie kroniki (o ile dobrze zrozumiałem) innym razem na określenie relacji z jakiegoś wydarzenia (bitwy, starcia) a jeszcze kiedy indziej na określenie jakiegoś dokumentu prawnego (nadanie, traktat). Od siebie mogę też dodać, że takim źródłem może być również list. I o ile mogę się zgodzić że te wyżej wymienione określenia można nazwać źródłami, to jednak to pojęcie jest bardzo zróżnicowane. Czym innym jest źródło-dokument, czym innym źródło-kronika itp. Co do kronik, to nie wiem jaka szkoda może wyniknąć z ich czytania. Przy czym nie zgadzam się z twierdzeniem że jest bardziej wiarygodna im bliżej wydarzeń, w czasie i przestrzeni, był autor. Kronikarz jest zazwyczaj dobrze poinformowany o tym co się wokół niego dzieje z racji swej roli społecznej czy zawodowej, a pisze bo ma co pisać. W końcu taki Długosz znał chyba najtajniejsze zamysły Oleśnickiego. Pewnie, że Długosz czy Kadłubek w niejednym się pomylili, ale też te pomyłki są już dawno odnalezione i skomentowane. Czy ujmuje to w czymś wartości tego co napisali? To chyba Kołłątaj powiedział (czy raczej napisał) coś takiego: „Napiszę co wiem a później niech mnie poprawia kto chce”. Daje się zauważyć, że prawie każda kronika jest skonstruowana w ten sposób że autor opisuje wydarzenia mu współczesne, po czym, by jakoś te wydarzenia wyjaśnić, cofa się w czasie. Oczywiście że czytelnikowi oddaje swe dzieło ułożone chronologicznie. Taki Kadłubek na przykład najwięcej miejsca poświęcił Mieszkowi Staremu, czy Kazimierzowi Sprawiedliwemu, bo żył w tych czasach. By je wyjaśnić cofał się w przeszłość i to do czasów pradawnych. Oczywiście biorąc do ręki jego kronikę czytamy chronologicznie, ale dla autora punktem wyjścia były czasy mu współczesne, o których wiedział wiele. Przy czym nie musiał być wszędzie. Taki Długosz pewnie był lepiej poinformowany o tym co się dzieje w Gdańsku niż przeciętny Gdańszczanin, chociaż mógł tam nigdy nie być. Pewnie, że kiedy chodzi o jakieś pojedyncze zdarzenie, bitwę, awanturę królowej z królem czy z damą która ją oblała kawą, to lepiej wysłuchać relacji naocznego świadka. Daleki byłbym jednak od formułowania twierdzenia, że im autor relacji jest bliżej wydarzenia, tym jest bardziej wiarygodny.
-
Zaporoże - do kogo było przynależne?
euklides odpowiedział secesjonista → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Skorzystam z okazji, że niewiele na ten temat czytałem (chociaż kiedyś trochę tak) i mało jestem skażony źródłami (co niektórzy na tym forum zdaje się sobie cenią) i podzielę się pewnymi uwagami. Po pierwsze jakie tam były drogi? Można mówić co najwyżej o jakichś trudnych do kontroli szlakach. Poza tym jak załoga Kudaku mogła zapobiec zbiegostwu? Przecież do osiągnięcia takiego celu potrzebne są jakieś obozy, czy choćby więzienia, deportacje, obławy, sporo żołnierzy działających w rozproszeniu i to bardziej o kwalifikacjach policyjnych, czy też jakaś prymitywna eksterminacja. O niczym takim nie słychać w związku z Kudakiem. Poza tym, mając pod bokiem skorą do bitki Sicz nie wydaje mi się by spod skrzydeł twierdzy mogło się wychylić mniej niż 200 – 300 żołnierzy. Do tego jeszcze ci wszyscy żołnierze, których w porywach podobno było 4 tys, musieli być nie do skorumpowania. Jedyny sens istnienia Kudaku i ponoszonych nań kosztów widzę w tym, że dzięki niemu król mógł jednak jakoś kontrolować Sicz i to mu się opłacało. Kudacki garnizon był bowiem w stanie nie dopuścić do budowy bajdaków bez których wyprawa za morze była niemożliwa. Przecież niezbędne do tego mini „stocznie” musiały być rozsiane wzdłuż Dniepru. Wystarczyło zatem od czasu do czasu wysłać wzdłuż rzeki podjazd by im to wszystko spalił. Natomiast gdy z Turczynem było coś nie tak, to wystarczyło im na to pozwolić i w ten sposób nie trzeba było werbować na żołd by spustoszyć coś w Turcji. Nie bez znaczenia był również fakt, że kudackie działa panowały nad Dnieprem. Kudak wybudowano w 1637 roku i wygląda na to, że to w związku z nim te wyprawy ustały. -
Z wygnania związanego ze sprawą de Chalais wróciła już w 1628 roku. Okazała się niezbędna, a to w związku z inną jej intrygą związaną z Buckinghamem. Otóż pani de Chevreuse miała jakieś rodzinne powiązania z dworem angielskim. Stąd była w zażyłych stosunkach (różnie zresztą o nich mówiono) z ambasadorem angielskim w Paryżu lordem Hollandem. Oboje doszli do wniosku, że Anna Austriaczka, pasuje do faworyta króla Anglii, Buckinghama. Zaczęło się wychwalanie zalet. Holland mówił Buckinghamowi w superlatywach o Annie Austriaczce, pani de Chevreuse tak samo Annie Austriaczce o Buckinghamie. Ten ostatni w końcu przestał wątpić w uroki królowej i zaczął przysyłać jej nadzwyczajne prezenty (na przykład 6 rasowych rumaków w 1620 roku), chociaż jej nigdy dotąd nie widział. Anna Austriaczka tak naprawdę nie była Austriaczką, była Hiszpanką. Podobno cieszyła się urodą, nie była jednak szczęśliwa w małżeństwie ze starszym o kilka miesięcy Ludwikiem, z którym pobrała się mając 14 lat a który wyraźnie się nią nie interesował i zaniedbywał ją jako żonę. Kiedy 5 marca 1623 roku królowa wydała bal maskowy na cześć Junony, to Holland i de Chevreuse zaaranżowali wszystko tak, że zjawili się również na nim, incognito, książę Walii i Buckingham, którzy wtedy właśnie byli w podróży po Europie. Tam, modny wówczas autor, powiązany z de Montmorency, Teophile de Viau, wystawił napisaną specjalnie na tę okazję stosunkowo krótką sztukę „Tragiczne Dzieje Miłości Pyrama i Thisbe”. Jest to coś w rodzaju „Romea i Julii” wzbogaconej o wątek w którym jest jeszcze król, który również wzdycha do Thisbe i nasyła na swego rywala skrytobójcę godzącego w biednego Pyrama sztyletem. Na balu, który zaczął się po tej sztuce, było widać, że 22-letnia królowa, której nikt nie odmawiał urody, oraz olśniewający, 32-letni, Buckingham, przypadli sobie do gustu. I chociaż Buckingham zaraz odjechał, to ich zachowanie podczas balu, w połączeniu z aluzyjną sztuką de Viau, dawało do myślenia oraz było powodem różnych plotek i konfliktów na dworze. Poza tym i diuk i królowa utrzymywali kontakty listowne. 2 lata później, 11 maja 1625 roku, w Paryżu miały miejsce zaślubiny per procura księcia Walii, Karola, z Henriettą, siostrą Ludwika XIII. Rolę pana młodego pełnił właśnie Buckingham, który przez te kilka dni swojej obecności w Paryżu , pod każdym możliwym pretekstem, szukał rozmowy z Anną Austriaczką, a także w misjach dyplomatycznych bywał w jej prywatnych apartamentach. Sprawa staje się na tyle dwuznaczna, że Ludwik XIII opowiada tu i ówdzie, że ma zamiar wyprowadzić się z Luwru. By uniknąć skandalu pośpiesznie wyprawiono Buckinghama i Henriettę do Anglii. Oczywiście Anna Austriaczka postanowiła towarzyszyć ukochanej szwagierce w jej drodze do Kanału. Pewnie nęciło ją, że w podróży łatwiej będzie mogła prowadzić flirty z angielskim księciem. Gdy przybyli do Amiens, dobrze im życząca pani de Chevreuse zorganizowała dla nich sam na sam. W czasie tego spotkania diuk , zdaje się że nie upilnował rąk, i królowa podniosła krzyk. Wtargnęła straż, diuk zwiał. Świadków tego zdarzenia było co nie miara i wyszedł z tego skandal o którym mówiono w całej Europie. Kiedy w sierpniu 1628 roku Buckingham został śmiertelnie ugodzony sztyletem przez jakiegoś fanatyka, Anna Austriaczka była pewna, że to jej mąż, Ludwik XIII, nasłał mordercę, szalała. Wszem i wobec obwiniała swego męża. By uniknąć nowego skandalu postanowiono zwrócić się do de Chevreuse, bowiem tylko ona miała taki wpływ na królową że mogła ją uspokoić oraz wytłumaczyć jej to i owo, no i była wprowadzona w stosunki królowej z Buckinghamem. I tak nasza bohaterka w 1628 roku była już z powrotem w Paryżu. Opisując tę historię La Rochefoulcauld wspomina jeszcze coś o spinkach, wykorzystał to Dumas pisząc „Trzech Muszkieterów”. Zważywszy, że od 1635 roku trwała wojna francusko-hiszpańska, to potwierdziłaby się teza, że pani de Chevreuse była powiązana we Francji ze stronnictwem pro-hiszpańskim
-
Zaporoże - do kogo było przynależne?
euklides odpowiedział secesjonista → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Nie chciałbym się znowu wygłupić, bo dość dawno się tym interesowałem, ale dla mnie Zaporoże to było po prostu pirackie gniazdo. Jakoś nie zauważyłem by ktoś był tego zdania a przecież ci kozacy którzy rabowali tureckie galery musieli mieć jakiś spokojny azyl. P.S. Wiem, że to dosyć daleko od morza. -
Danton, kiedy go wieźli na szafot, do jednego ze swych skazanych przyjaciół powiedział: "Proszę cię, jeżeli w świecie do którego jedziemy będą rewolucje - nie mieszajmy się do nich"
-
Nowomowa w III RP
euklides odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
"Przeznaczenie turystyczne" a może" filia turystyczna" -
Coś jednak musi w tym być. Tak się złożyło, że rozmawiałem kiedyś ze stolarzem na podobny temat. Ten sprowadzał sosny z gór ponieważ są mniej sękate. Oczywiście mówię o Polsce. Interesuje mnie natomiast inna rzecz. Otóż podstawowym elementem z którego budowano ówczesne statki jest chyba deska. Ciekawe jak ją produkowano, cięcie piłami, tak jak to się robi dzisiaj nie jest chyba prawdopodobne. Co do łodzi Wikingów to wiem, że deski pozyskiwano przy pomocy drewnianych klinów. Rozszczepiano przy ich pomocy pień drzewa wzdłuż włókien i w ten sposób otrzymywano deskę. Otrzymana w ten sposób, z nienaruszonymi włóknami, była elastyczna i trudno ją było złamać. Wydaje mi się jednak, że przy takiej metodzie dużo drewna się marnowało. Tu na tym forum zdaje się tą technologię nazywa się metodą darcia. Możliwe, że Grecy robili tak samo. I tu następne pytanie. Co było przedmiotem handlu tej Methoni? Czy drewno w postaci pni, czy też produkowano tam deski które potem sprzedawano. To drugie wydaje mi się bardziej prawdopodobne z uwagi na dużą ilość odpadów. Transportując deski oszczędzało się trudu na transport drewna które i tak szło w odpady. W takim razie owa Methonia musiała być też trochę ośrodkiem rzemiosła. Przecież ktoś musiał typować drzewa do wyrębu, musiały być transportowane. No i „wyklinowanie” takiej deski też wymaga chyba umiejętności, tym bardziej, że musiała odpowiadać pewnym normom (grubość, szerokość, długość). Co o tym sądzicie? Może ktoś z tych co zajmują się rekonstrukcją próbował tak otrzymać deskę. I jak mu szło?
-
Zgadzam się częściowo z tym co user Secesjonista napisał wyżej. Niewątpliwie angielski rząd podczas wojny uwzględniał prawa ekonomiczne i wyjątkowo sprawnie przygotował gospodarkę do wojny, przynajmniej w sensie ekonomicznym. Potwierdza to wymieniona przez usera aktywność rządu podczas wojny, to że akty prawne wydano już w 1938 roku i to że nie nastąpiła dezorganizacja rynku. Z tym się zgadzam i dlatego trudno mi przyjąć do wiadomości, że Keynes, który na pewno należał do elit rządzących, mógł się tak pomylić, przecież 500 do 153 to jest sporo. Chyba że reprezentował jakąś inną koncepcję ekonomiczną opartą na czymś bliskim hiperinflacji. Moja wiedza ekonomiczna jest bardzo ale to bardzo ograniczona i nie byłoby nic dziwnego gdybym się pomylił, ale zawsze uważałem go za zwolennika rozsądnej inflacji. Byłbym bardzo zaskoczony gdyby było inaczej. Po prostu te cyfry nie pasują mi jako odzwierciedlenie tego co się działo w Anglii podczas wojny i zasada, że jeżeli cyfry nie pasują do rzeczywistości to należy je ignorować wydaje mi się tutaj być usprawiedliwiona. Wydaje mi się, że tutaj znowu musimy wejść w anglosaską specyfikę. Oni dzielą ekonomistów na dwie grupy. Pierwsza to ekonomiści-doradcy, czyli ci co posiadają studia akademickie w dziedzinie ekonomii. Druga, to projektorzy (ang. projector). Właścicieli można zaliczyć do tych drugich. Ci projektorzy też pisali traktaty ekonomiczne z tym, że były to kilkustronicowe broszury zwane pamfletami, omawiające jakieś ściśle praktyczne zagadnienia. Jest to, a może raczej była, bardzo barwna grupa ekonomistów-praktyków, jeśli można ich tak nazwać. Jej typowym przedstawicielem może być na przykład żyjący na przełomie XVII i XVIII wieku William Patterson. Wykolejony misjonarz, korsarz, który zajmował się jeszcze… krawiectwem. Ten bujny życiorys pozwolił mu na zdobycie bogatego doświadczenia ekonomicznego. To ów Patterson był jednym z założycieli Banku Anglii. Ten projekt mu się udał. Wymyślił też założenie w Panamie kolonii szkockiej, która miała tam być ośrodkiem handlu amerykańskiego. Tutaj poniósł kompletne fiasko. Sądzę, że taki podział na ekonomistów-doradców i projektorów istnieje u Anglosasów do dzisiaj, ale jak to się ma do organizacji ich życia ekonomicznego, nie wiem. P.S: Moja znajomość angielskiego wynosi „0” a te informacje zaczerpnąłem z francuskojęzycznej książki i mogą być pewne nieporozumienia. Na przykład co do angielskiego rzeczownika „projektor”. Przyznam, że szukałem w kilku angielskich słownikach i nie znalazłem żadnego związku tego słowa z ekonomistami. Także użyte tu słowo pamflet ma podobno inne znaczenie w angielskim niż w innych językach. Absolutnie się z tym nie zgadzam. Przecież w 1941 roku wszedł do brytyjskiego ministerstwa skarbu. W czerwcu 1944 roku, dwa tygodnie po lądowaniu w Normandii, do Bretton Wood została zwołana konferencja mająca na celu omówienie bieżącej sytuacji finansowej. Było na niej ok. 700 ekspertów z 45 krajów. Najbardziej znaną postacią między nimi był John Maynard Keynes. Przecież byłoby pozbawione sensu wysyłać tam urzędnika, który bardziej boi się zdradzić jakąś tajemnicę, służbową czy państwową, niż myśleć o wywiązaniu się ze swojej misji. Przecież w negocjacjach, którymi się tam przede wszystkim zajmował , choćby z takim Whitem, musiał przyjmować jakieś zobowiązania w imieniu rządu, zawierać kompromisy, dawać obietnice i je spełniać. Czyli ogólnie rzecz biorąc musiał mieć dużo swobody w podejmowaniu decyzji. Kierował jedną z dwóch komisji powołanych na tej konferencji. Tą która miała się zajmować utworzeniem banku mającego pomagać odbudowie krajów zniszczonych przez wojnę. W wyniku jej działania powstał Bank Odbudowy i Rozwoju, w skrócie BIRD, zwany powszechnie Bankiem Światowym. Pracował w niej również na rzecz wspomagania i rozwoju krajów trzeciego świata. Krótko mówiąc swoje teorie wprowadzał w życie. Był teoretykiem, ale też i praktykiem. Na pewno nie należał do ekonomistów-doradców. Chodzi o standard złota. A co miał robić? Gdy się tutaj wypowiadał pozytywnie to było jeszcze trochę złota na świecie poza Stanami Zjednoczonymi. Później, w wyniku II WŚ całe złoto znalazło się w Ameryce. Czy z tego powodu miał stanąć międzynarodowy handel? Jakieś rozwiązanie trzeba było znaleźć. Był wrogiem złota bo go nie było. Za to zamiast niego wymyślił nową walutę, bankor, abstrakcyjną co prawda ale też logicznie się narzucającą. Przejęzyczyłem się. Powinienem napisać „rewaluacja” albo „parytet” i by wszystko grało. Nie jestem w stanie powiedzieć. Nie znam angielskiego i treść tego artykułu znam z czyjegoś komentarza. Z tym, że ten artykuł nazywany jest pamfletem, czyli jest ekwiwalentem kilkustronicowej broszury. Pisałem wyżej, że podobno w języku angielskim ma to słowo inne znaczenie niż w innych językach. Pisałem też, że tego typu broszury pisali projektorzy, którzy poruszali w nich krótko i zwięźle zagadnienia praktyczne. Zatem Keynes pisał nie tylko wielkie dzieła, zrozumiale dla nielicznych, ale też i rozważania mające bezpośrednie zastosowanie praktyczne.
-
Należy bardzo ostrożnie wyciągać wnioski z tego typu informacji. Po pierwsze dlatego, że nikt nie mógł wiedzieć ile potoczy się wojna. Poza tym należy zdawać sobie sprawę że Anglosaska mentalność różni się od naszej. Dla nich wojna nie jest powodem do wprowadzania niepotrzebnego bałaganu w finansach. Można się posłużyć przykładem opisywanym przez Skibińskiego. Otóż w czasie II wojny alianci zachodni odczuwali niedobór barek desantowych. Było to o tyle dziwne iż gołym okiem było widać, że ich stocznie są w stanie te brakujące barki wyprodukować. Cała ta historia wyjaśniła się po wojnie. Okazało się, że nie produkowali tych barek dlatego, że musieliby płacić dodatkowe nadgodziny stoczniowcom. Zatem nie liczyło się w tym przypadku zdanie generałów czy admirałów tylko ekonomistów. O jakiejkolwiek ich dyspozycyjności nie było mowy. Oczywiście wielu może takie podejście wydawać się kontrowersyjne. Możliwe nawet, że z tego powodu niepotrzebnie zginęło iluś tam żołnierzy. Ale świadczy to dobitnie, że dla nich wojna wojną a gospodarka gospodarką. Nawet w tak ekstremalnych czasach nie nadużywali praw ekonomii i zamiast 500 mln. wydali 153. Tutaj akurat Keynes odnosi się do handlu międzynarodowego a nie do dewaluacji funta i nie było to nic nowego. Takie poglądy głoszone były od dawna. Na przykład w końcu XVI wieku florencki ekonomista Davanzati twierdził że: Władze mogą bić monety z żelaza, ołowiu, drzewa, soli itp. Taka moneta będzie miała jednak tylko znaczenie lokalne, podczas gdy złote i srebrne można wymienić z zagranicą, bo są powszechnie znane. Możliwe, że Keynesowi chodziło tylko o pozostawienie złota i zrezygnowanie ze srebra jako standardu wartości. To drugie nie bardzo się do czegoś takiego nadaje, chociaż jest go więcej niż złota.
-
Nie chciałbym tutaj negować znaczenia odkrycia Ameryki przez Kolumba i tego, że był wielkim żeglarzem ale mam pewne wątpliwości. Jeśli chodzi o odkrycie Vasco da Gamy to potrafię powiedzieć z grubsza jakie było jego znaczenie dla europejskiej gospodarki. Zmieniło bowiem szlaki handlowe. Te dawne zaczęły przeżywać kryzys. To samo dotyczyło niektórych portów śródziemnomorskich. Zresztą to jest chyba ponadczasowy problem. Wydaje mi się, że do dzisiaj nie wszyscy są zadowoleni z tego, że drogi handlowe prowadzą przez Kanał Sueski a nie dookoła Afryki. Innym skutkiem odkrycia Vasco da Gamy dla gospodarki Europejskiej było przejęcie sporej część handlu z Indiami przez Portugalczyków, przy czym kolonizacja nowo odkrytych terenów nie szła im najlepiej. Myślę, że ze względów demograficznych. Po prostu było ich za mało. Trudno jest mi jest się z tym zgodzić. Przecież wiadomym jest, że żadne ówczesne państwo nie rozgłaszało wyników swoich odkryć. Mapy nowo odkrytych terenów otoczone były największą tajemnicą. Tak było jeszcze chyba w XIX wieku. Coś w tym jest, z tym, że tymi pobudzonymi byli korsarze i jeżeli Europa coś wiedziała o tych odkryciach to przede wszystkim od nich (przynajmniej na początku). Wieści o zdobytych w Nowym Świecie bogactwach wypędzały na morza wielu chętnych na nie. Zdaje się, że część skarbu Montezumy stała się łupem korsarzy. W końcu po Magellanie ziemię opłynął Drake, korsarz. By ciągnąć jakieś profity z tych odkryć nowo odkryte ziemie musiały być najpierw skolonizowane a o ile Hiszpanom kolonizacja odkrytych terenów szła nieźle, to i tak specjalnie nadmiaru chętnych do udawania się tam nie było. Poza tym nie odbyło się to od razu, trwało to chyba wiek. Dlatego uważam, że trudno jest tu mówić o jakiejś rewolucji, prędzej o ewolucji. W końcu na zadomowienie się ziemniaka w Polsce po odkryciu Ameryki trzeba było jeszcze długo czekać.
-
O trucizny i trucicieli - pytań kilka
euklides odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Zgadza się. Po prostu najpierw napisałem post i go zatwierdziłem a potem dopiero zacząłem się zastanawiać co napisałem i zauważyłem, że coś nie tak. To mi się czasem zdarza. Ale przyrzekam, że na przyszłość się będę tego wystrzegał. Z tym, że dzięki temu oboje dowiedzieliśmy się czegoś ciekawego, zresztą za sprawą pani Fodele. Mogę nawet coś dodać, przed chwilą bowiem doczytałem się również, że Arszenik był też nazywany "królem trucizn i trucizną królów". Co do Burgundii (po raz ostatni poruszam niewłaściwy temat w niewłaściwym miejscu) to przyznam iż dla mnie jest bardzo zaskakujące jak mało my na temat tego państwa wiemy (może mi się tak tylko wydaje) a przecież bez zrozumienia czym było to państwo w latach 1350 - 1480 to trudno zrozumieć historię Zachodniej Europy. Przepraszam i pozdrawiam -
O trucizny i trucicieli - pytań kilka
euklides odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Nie jestem znawcą w tej dziedzinie, ale arszenik coś mi nie pasuje do pierścienia i do XIV wieku. Kojarzy mi się z drugą połową XVII wieku. Wtedy to w Paryżu miała miejsce słynna afera trucicielska z użyciem tego specyfiku, którego ofiarą padło wiele osób z wyższych sfer. Jego otrzymanie to dosyć skomplikowany proces, wymaga dobrze urządzonego laboratorium. O ile mi się dobrze kojarzy, to wynalezienie tej substancji stanowiło przełom w trucicielstwie, nie pozostawia ona bowiem w organizmie żadnych zauważalnych śladów, typu, na przykład, zniszczenie jakiegoś organu. Stosowane poprzednio trucizny takie ślady zostawiały. W każdym razie ówczesna medycyna nie była w stanie w takim przypadku stwierdzić, czy zmarła osoba została otruta. Poza tym należało ją chyba stosować doustnie (to znaczy po cichu dosypywać do pokarmu). Można go było stosować addytywnie, to znaczy co dzień po trochu przez jakiś czas aż do pożądanego skutku. Ilość jaką można by ukryć w pierścieniu wydaje mi się być za mała. Jeżeli nawet tę truciznę wynaleziono w Wenecji w XIV wieku to wierzyć mi się nie chce, że do Francji dotarła dopiero 300 lat później, przecież takie nowinki rozchodzą się zazwyczaj szybko. Od razu mówię, że kiedyś gdzieś to czytałem ale nie jestem w stanie podać źródeł. -
Pewnie że podanie dziennej daty końca średniowiecza to sprawa umowna, historia to nie matematyka. Jednak według mnie więcej przemawia za 1477 rokiem niż za innymi datami, choćby przez to, że po tej dacie nastąpiły konkretne zmiany, nie symboliczne. Tylko, że ówcześni długo jeszcze nie wiedzieli, że to Ameryka, nie Indie, i na początku wszyscy byli rozczarowani tym odkryciem. Zgodzę się, że miało ważne znaczenie, z tym, że raczej jako początek ery kolonialnej. Dla ówczesnej gospodarki i mentalności o wiele większe znaczenie miało odkrycie Vasco da Gamy. Oczywiście że nie całe europejskie rycerstwo, ale coś w tym jest. Też skorzystam z cytatu, może trochę przydługiego ale ukazującego jak na te sprawy patrzą gdzie indziej. Francuski historyk Marcel Brion pisze o tym tak (mniej więcej) : Przełom XIV i XV wieku, to w Europie schyłek średniowiecza. Rzecz jasna nie wszędzie przebiegał on tak samo i w tym samym czasie. XV wiek, to we Włoszech czas Quattrocenta. W księstwie Burgundii jest to jeszcze epoka bardzo średniowieczna. Panują tam charakterystyczne dla niej zwyczaje, namiętności i idee. W średniowieczu stosunkami między państwami kierowały poczucie honoru, interesy dynastyczne, dążenie do uzyskania większego blasku, większej sławy, większej władzy, nowych terytoriów. U jego schyłku powstają w Europie nowe państwa, oparte na nieznanych w poprzednich wiekach założeniach. Nowe siły dochodzą do głosu. Są to finanse i handel. Pieniądz rywalizuje z dawnym ideałem rycerskim o wpływ na rządy narodów i dusz. Można mówić o rozwoju finansów międzynarodowych w tej epoce. Fuggerowie z Augsburga i bankierzy florenccy pożyczali wszystkim państwom. W stosunkach międzynarodowych ten czynnik przybierał na znaczeniu, kosztem wartości średniowiecznych. Rozwój rzemiosł prowadzi do powstania przemysłu. Ujawniły się nieznane dotychczas czynniki, z którymi trzeba było się liczyć. Skomplikowana sieć powiązań wasalnych, które dawniej były przyczyną częstych wojen, traciła na znaczeniu i wraz z innymi czynnikami ustępowała interesom ekonomicznym. To one zaczęły coraz bardziej decydować o wojnie i pokoju. Te nowe czynniki częściej prowadziły do pokoju, ale nie można powiedzieć że wszystkie wojny kierowały się interesem ekonomicznym. Zraniona miłość własna, pycha, duma, ciągle jeszcze należały do czynników decydujących. Ideał rycerski przetrwał jeszcze długo, najdłużej u diuków Burgundii, którzy ciągle marzą o krucjatach, jak ich przodkowie z XII wieku. W końcu XIV wieku duch gotycki tworzy szczególną mieszaninę surowości i wyrafinowania. To najnowsze, które przynosi renesans, miesza się z zakorzenionym barbarzyństwem, odziedziczonym po średniowieczu, mającym może swój początek w wędrówce ludów i w odległych najazdach. Ludy i władcy jeszcze mimo wszystko kierują się gwałtownymi emocjami. Element emocjonalny również dzisiaj odgrywa rolę w polityce, jest jednak miarkowany przez skomplikowany mechanizm życia społecznego. Historyk owych czasów, Chastellain, pisał: „Nic dziwnego, że władcy nienawidzą się lub są wobec siebie niechętni, przecież władcy to ludzie. Na głowie mają sprawy ważne i niecierpiące zwłoki. Ich natury podlegają również takim namiętnościom jak zazdrość i nienawiść, a ich serca to prawdziwe ich siedlisko, pragną bowiem podtrzymywać swój blask”. Ta żądza blasku nie miała na nikogo większego wpływu niż na Karola Zuchwałego. Dodać należy, że książęta burgundzcy mieli również wymierny interes w pielęgnowaniu wartości feudalnych. Sami byli przecież najpotężniejszymi wasalami króla Francji. Jako tacy w każdej chwili mogli wzniecić we Francji rewoltę i stanąć na jej czele. Była to ich potężna broń. Taki Ludwik XI dobrze o tym wiedział i się tego wystrzegał, a na pewno wiedział co robi, bowiem nigdy nikt nie posądzał go o jakieś umysłowe braki. Koniec średniowiecza kojarzy się chyba z końcem typowego feudalizmu, a rycerstwo to przecież charakterystyczny jego produkt, wynikający z wasalnych powiązań. Przy czym za kryterium rycerskości nie należy przyjmować uzbrojenia czy sposobu walki. Sukcesy naszej husarii mogą świadczyć tylko o tym, że sposób walki rycerzy średniowiecznych był skuteczny. Konkretnie, to jej władcą stał się cesarz Maksymilian poprzez małżeństwo z Marią Burgundzką. Trudno powiedzieć, że wpadła w ręce Austrii. Maksymilian był tam uznawany póki żyła jego żona Maria. Po jej śmierci ( w 24 roku życia) stroniono od niego i księciem Burgundzkim został ich syn Filip Piękny. Poza tym nie należy mylić księstwa Burgundii z Burgundią jako krainą geograficzną Francji. Do lat 1480-tych państwo to zajmowało obszary dzisiejszej północnej Francji, Belgii, Holandii i czego tam jeszcze. Przy czym należy dodać, że były to jedne z najbogatszych prowincji europejskich, jeżeli nie najbogatsze, gdzie, według Commynesa, panowała najwyższa stopa życiowa w Europie. Po śmierci Karola Zuchwałego większą część księstwa Burgundii przejął Ludwik XI. W ten sposób skończyła się jej potęga a Francja uzyskała granicę z Niemcami (no może z Germanami). Przedtem książęta Burgundii z jednych swoich ziem byli wasalami cesarza z innych króla Francji, dlatego ich księstwo pełniło również rolę państwa buforowego. Wydaje mi się, że dzisiejsza Belgia jest jakimś nawiązaniem do tego imponującego kiedyś państwa, a Bruksela, dzisiejsza stolica Europy (jeżeli można ją tak nazwać), była przecież kiedyś stolicą diuków Burgundii. Nancy, Granson i Morat wykazały zaskakującą potęgę republiki szwajcarskiej, a to miało znaczenie. Przecież ówczesna armia szwajcarska była pierwszą armią narodową z prawdziwego zdarzenia jaka powstała w Europie. Anglicy co prawda już taką mieli ale od końca średniowiecza nie pokazywali się z tej strony Kanału. Szwajcaria stała się dowodem na to, że republika może też być skutecznym państwem i stawać w szranki z monarchią feudalną. Musiało to mieć wpływ na ówczesne umysły i pobudzać do budujących refleksji, niekoniecznie wizjonerów. Przecież dotąd armie ówczesnych republik miejskich, włoskich czy flamandzkich, były nic nie warte. Zawodowo-najemnicze armie kondotierów włoskich, to w sumie też nieporozumienie. O ile w średniowieczu najsilniejszym ustrojem wydawała się być monarchia, to po sukcesach Szwajcarów był dowód na to, że monarchia to nie jedyny możliwy sprawny ustrój. Niedługo trzeba było czekać aż nowe prądy ideologiczne rozejdą się z Genewy po całej Europie. A odegrały dużo większą rolę niż armia szwajcarska. Dawały o sobie znać jeszcze podczas Rewolucji Francuskiej. Dziękuję! Zawsze mi się to myliło. W każdym razie mowa jest o kimś kto się przeliczył.
-
Dla mnie wydarzeniem kończącym średniowiecze była stoczona 5 stycznia 1477 roku bitwa pod Nancy. Zdobycie Konstantynopola w 1453r. był to tylko upadek drugorzędnego wówczas miasta-państwa które swych zdobywców, Turków, uważało za bliższych sobie od Latyńców. Odkrycie Kolumba w 1492r. też nie miało od razu doniosłych skutków, przecież długo po odkryciu Ameryki to przede wszystkim Portugalczycy ciągnęli zyski z handlu oceanicznego i to bynajmniej nie z Ameryką. Azincourt to też nie był koniec rycerstwa. Natomiast bitwa pod Nancy zmieniła bardzo wiele. Zginął w niej książę burgundzki, Karol Zuchwały, oraz prawie wszyscy jego wasale, a więc to prędzej ich można uważać za ostatnich rycerzy. Ich śmierć doprowadziła do niesłychanego osłabienia Burgundii, przez to Anglicy stracili na kontynencie potężnego sojusznika i kontynuowanie wojny stuletniej w takich warunkach było niemożliwe. Z upadkiem Burgundii przestało istnieć państwo buforowe między Francją a Niemcami, czyli państwami które wszystko różniło. Rozpoczął się trwający do bliskich nam czasów konflikt francusko-niemiecki. Zaraz też zaczęły się starcia francusko-habsburskie. Bitwa ta ujawniła potęgę Szwajcarów, którzy zaczęli odgrywać rolę na polach bitew, szczególnie we Włoszech, co prawda przeważnie jako najemnicy. Miała ona i dla nas znaczenie. Odtąd przez 300 lat nasza zachodnia granica była spokojna i nikt nie myślał tego spokoju zakłócać. Ba! Habsburgowie i Francuzi rywalizowali o nas. Pojawiły się odnośne stronnictwa. To że nie potrafiliśmy tych 300 lat wykorzystać, to już inna sprawa. I pomyśleć, że to wszystko wynikło z chorej ambicji księcia Burgundzkiego, który pragnął uwieńczyć swoją głowę jakąś koroną. Mierzył siły na zamiary, wdał się w jakąś bezsensowną, niepotrzebną bitwę, w której zginął on i wszyscy ci co potrafiliby obronić potęgę Burgundii.
-
A może jego praprzyczyna była w roku 1925 kiedy to Churchill przywrócił wymienialność funta sterlinga na złoto, według parytetu z 1914r. Spowodowało to gwałtowny spadek eksportu, bezrobocie i strajki w latach 1925 – 26, a w 1929 roku po prostu pękła struna. Keynes uważał, że rozwój ekonomiczny nie może być uzależniony od światowej produkcji złota, które nazywał „barbarzyńskim reliktem” i tego samego roku wydał pamflet „O poczynaniach ekonomicznych pana Churchilla”. Ten ostatni był tam wręcz oskarżany o głupotę. Keynes wygląda na dalekowzrocznego ekonomistę.
-
Widzę, że Pani dobrze zna temat. O Santorini słyszałem czy czytałem tu i ówdzie, i chociaż specjalnie tematu nie znam to mam wrażenie, że owa opisana przez Platona Atlantyda to właśnie Santorini. Byłbym ciekaw usłyszeć Pani zdanie na ten temat.
-
To musiał być jakiś odosobniony przypadek. O ile mi wiadomo to w latach 1620-tych cały handel z Indiami (czyli z Ameryką) szedł przez Sewillę. Kadyks był zbyt wystawiony na ataki korsarzy (na przykład angielskich). Monopol na handel z Indiami Sewilla uzyskała w 1503 roku. Wtedy to ustanowiona tam została Casa Contrataction do pobierania opłat od handlu z Nowym Światem. To tam musiały zawijać wszystkie statki. Od połowy XVI wieku, na skutek rozpanoszenia się korsarstwa, wszystkie statki płynące przez Atlantyk do Ameryki i z powrotem były organizowane w konwoje, które wyruszały regularnie dwa razy do roku. O ile mi wiadomo to dopiero w 1613 roku Kadyks otrzymał pozwolenie na przyjmowanie statków, ale tylko tych które płynęły z Sewilli. Pierwsze, odosobnione kontakty Kadyksu z handlem amerykańskim miały miejsce dopiero około 1630 roku. Związane to było ze wzrostem tonażu statków dla których dojście do Sewilli było za płytkie. Regularny handel tego portu z Ameryką rozpoczął się dopiero około 1680 roku. Ośrodkiem handlu z Ameryką na dobre stał się dopiero w 1717 roku, kiedy to tam została przeniesiona Casa Contrataction. Taki stan rzeczy trwał gdzieś do końca XVIII kiedy to zniesiono monopol handlu z Ameryką w ogóle. Ale rzeczywiście zawinięcie statku w drodze do Ameryki w 1620 roku jest możliwe i jest to z pewnością ciekawostka.
-
W drugiej połowie XIX wieku francuski filolog Frederic Godefroy wydał słownik dawnego języka francuskiego, używanego od IX do XV wieku, czyli język Commynesa mieści się w tym przedziale czasu. W wydawanych obecnie jego pamiętnikach są odniesienia do tego słownika. Zresztą jeżeli kogoś to interesuje to może go znaleźć pod hasłem dictionaire de Godefroy. Co do narodowości Commynesa, to tak się złożyło, że jego rodzinne miasteczko Comines znajduje się dzisiaj dokładnie na granicy francusko-belgijskiej i geografia nic tu nie rozstrzygnie. Jednak pochodził z rodziny szlacheckiej. Jej korzenie były co prawda flamandzkie ale szlachtę flandryjską przeważnie uważa się za Francuzów. Poza tym wydaje mi się, że językiem flamandzkim nie posługiwał się, jeżeli już, to w młodości. O ile się zorientowałem, to oprócz francuskiego, którym mówił na co dzień, radził sobie z włoskim i łaciną.
-
Trochę bym się nie zgodził. Prawie w tym samym czasie (pokolenie później) Machiavelli napisał na przykład Historie Florenckie. Czy można o tej książce powiedzieć że są to tylko dzieje Florencji. Równocześnie z Machiavellim pisał Francuz Commynes. Też trudno zaliczyć je tylko do ojczystych dziejów Francji. Dla mnie to wszystko to są raczej cegiełki z których zbudowane są fundamenty kultury europejskiej, przy czym "Roczniki" Długosza to jest kawał cegły, każdy chyba to przyzna.
-
Trudno coś na ten temat znaleźć ale rzeczywiście z tego co od czasu do czasu mogłem przeczytać to był niedobór środków pieniężnych, czyli za mało było złota i srebra. Ale też daje się zauważyć że niektóre państwa uważały złoto za niepotrzebne u siebie, wręcz szkodliwe, i starały się go pozbyć. Po prostu złote monety znikały z obiegu i zamiast pobudzać handel, złoto było czynnikiem hamującym. Takie zjawisko dało się zauważyć na przykład we Francji przełomu XIII/XIV wieku, która jako jedna z pierwszych wprowadziła złote monety. Ciekawe, że Włochy, gdzie również wypuszczono złote monety, nie miały wówczas takiego problemu. Może to popiera tezę że do takich rewolucji pieniężnych czy monetarnych gospodarka musi być przygotowana. Tylko na czym to przygotowanie polega?