Skocz do zawartości

euklides

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,172
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez euklides

  1. Wielki Kryzys

    Tu można by trochę popolemizować. W końcu Imperium Brytyjskie po PWS istniało i miało się całkiem nieźle. Anglicy mieli zatem możliwości by złagodzić u siebie skutki kryzysu. Churchill mógł sobie pozwolić na luksus przywrócenia funtowi parytetu złota bowiem handel z koloniami miał charakter handlu dalekosiężnego w którym płatności wykonywane są przelewami bankowymi i z tego powodu nie potrzeba w nich dużo tego metalu.
  2. Według mnie najlepszą dostępną książką o Rewolucji Francuskiej jest ta napisana przez Roberta Margerit, Rewolucja. Składa się z trzech tomów: T1 Miłość i Czas, T2 Ołtarze Strachu i T3 Żelazny Wiatr. Jest to bezapelacyjnie książka historyczna chociaż napisana jako beletrystyka, gatunek u nas raczej nieznany. Są w niej co prawda główni bohaterowie i beletrystyczne opisy, jednak wydarzenia historyczne są tam drobiazgowo opisane i omówione. Wszędzie są podane daty i przebieg wydarzeń można śledzić dzień po dniu, a nawet godzina po godzinie. Autor główną rolę w owych wydarzeniach przypisuje pochodzącemu z Limoge, Claude Mounier. Według autora ów Mounier był jednym z pierwszoplanowych polityków przez cały czas rewolucji, a w wielu jej momentach nawet jej najważniejszą postacią. Zdaje się, że swe znaczenie stracił dopiero po zamachu Napoleona. Jest to dosyć tajemnicza postać. Na ogół przyjmuje się, że Joseph Mounier pochodził z Grenoble i zszedł ze sceny politycznej w 1790 roku. Robert Margerit określa go jako Claude Mounier. Jego personalia są trudne do ustalenia bowiem w wydarzeniach przewija się 5-ciu osobników o nazwisku Mounier i na dobrą sprawę nie wiadomo który jest który i czy to nie jedna i ta sama osoba. Uważam, że dla kogoś zainteresowanego tematem warto uczyć się francuskiego tylko po to, by tę książkę przeczytać. Jest jeszcze 4-ty tom, Straceni Ludzie, ten to jest już typowa beletrystyka, warty przeczytania ale niewiele w nim z historii, traktuje raczej o spustoszeniach w psychice spowodowanych przez wojny napoleońskie.
  3. Ariusz i Arianie

    Ja też tak sobie ówczesny świat wyobrażam, ale czy ta jakaś klarowna doktryna była potrzebna? W końcu rozważania, czy nawet kontrowersje, natury religijnej nie są niczym złym, dopóki nie powodują zamieszek, rewolt czy spisków, tak zresztą powszechnych w owym czasie. Możliwe że Konstantynowi takiej definicji brakowało, z tego powodu wtrącił się w sprawy religijne i zwołał synod, ale według mnie popełnił błąd. Utrudnił rządzenie nie tylko sobie ale też i swoim następcom. O ile dotąd można było dość łatwo poskromić tę czy inną grupę biskupów, zbyt natarczywie głoszących swoje racje, to od tej pory było to raczej utrudnione. Religia nie jest nauką ścisłą i w każdym, nawet najlepiej przemyślanym określeniu, można zawsze znaleźć pewne niejasności. Przecież po sformułowaniu na piśmie wyznania wiary (bo taki był w końcu rezultat soborowych obrad) uczestnicy polemik mogli się powoływać na wady czy zalety oficjalnie uznanego dokumentu. Za to już nie bardzo można było karać, a przynajmniej nie jak za przestępstwo pospolite. Do wymiaru sprawiedliwości, jeśli tak to można nazwać, wkradł się czynnik religijny. Poza tym o ile można się zgodzić, że nicejskie wyznanie wiary pozwoliło wielu wybitnym umysłom wykazać się swoimi walorami, co zaowocowało obfitą literaturą, to trzeba pamiętać, że te dyskusje nie zawsze ograniczały się do wymiany poglądów, ale były również powodem wielu krwawych waśni, w których rolę grały nie tylko względy religijne.
  4. Nowinki z wykopalisk

    Zbyt optymistyczne. Napisana przez anonimowego autora po grecku Kronika Morei (Peloponezu), wspomina o tych Słowianach jeszcze w XIII i XIV wieku. W każdym razie byli wówczas tam liczącą się społecznością. Chodzi o plemię Melinges zamieszkałe w dość ważnym strategicznie masywie Taygete. Autor jedną z ważniejszych dolin na Peloponezie nazywa Słowiańską Doliną. W każdym razie w XIV wieku było ich tam sporo.Zdaje się, że tamtejsi Słowianie zasymilowali się z Grekami dopiero pod panowaniem tureckim, czyli ta asymilacja trwała dobre tysiąc lat.
  5. Najdziwniejsza śmierć

    Coś mi się zdaje że wyznanie wiary sformułowane w Nicei, zdaje się że 324 roku, ułożył Euzebiusz z Cezarei, Arianin, zaakceptowali je inni biskupi ariańscy. To wyznanie wiary jest dzisiaj, mniej czy więcej dokładnie,powtarzane w kościołach.
  6. Najdziwniejsza śmierć

    Prędzej został otruty, ale czy można go nazwać herezjarchą?
  7. No to na co czekasz, przecież te słowa nie muszą być literacko dobrane, w końcu treść też się liczy, nie tylko forma. Może to być coś w rodzaju burzy mózgów gdzie wypowiada się opinie nie do końca przemyślane, co wcale nie znaczy że jest to pozbawione sensu. Na pewno pobudzi to jakieś refleksje z którymi się będzie można podzielić, które będzie można wyjaśnić, skrytykować itp. Tobie też może to pomóc w dokładniejszym ubraniu Twoich myśli w słowa.
  8. Czy Niemcy spodziewali się Powstania?

    Mnie się wydaje że Niemcy dużo wiedzieli o warszawskim AK i o groźbie powstania (jeżeli tak to można nazwać) ale na pewno nie wiedzieli wszystkiego do końca, szczególnie na samym jego początku. Przecież jak wytłumaczyć fakt, że na samym początku powstania swe jedyne oddziały które przedstawiały jaką taką wartość bojową, czyli brygadę Dirlewangera, Niemcy rzucili na doborowe jednostki powstańcze na Woli. Przecież gdyby ta brygada ruszyła na Ochotę to na pewno wszystko potoczyłoby się inaczej.
  9. Książka, którą właśnie czytam to...

    Skądinąd wiem, że Pireneje najdłużej w Europie opierały się cyrkulacji złota i srebra. Tam jeszcze w XVIII wieku po zakupy szło się z workiem zboża. Może to jest kolejna wskazówka na to, że życie ekonomiczne jest związane w jakiś sposób z kulturą.
  10. Wywiad - agenci, informatorzy, osoby informujące

    To że jakiś agent albo komórka wywiadowcza przekazały jakąś prawdziwą i wartościową informację o niczym nie świadczy. W końcu najbardziej niebezpieczni agenci jakimi są agenci penetracyjni i agenci intoksykacyjni przekazują tylko prawdziwe i wartościowe info. Dlatego zresztą wywiad za pomocą szpiegów jest bronią bardzo obosieczną i nie zawsze można ocenić czy przynoszone przez niego korzyści są większe od strat. Nie zawsze można też ocenić czy ta służba przynosi więcej pożytku niż szkody i czy warto w nią inwestować. Są na to historyczne przykłady. Oprócz tego wyżej przeze mnie opisanego przykładu, można na pewno znaleźć inne. Wracając teraz do przykładu podanego przez usera Tomasza N to należałoby się temu przyjrzeć drobiazgowo, w takich sprawach ważny jest każdy niuans, a nie od razu oskarżać kogoś o głupotę czy złą wolę.
  11. Wywiad - agenci, informatorzy, osoby informujące

    By poznać jak te sprawy wyglądały w połowie XX wieku w służbach francuskich to trzeba coś powiedzieć o ich odgórnej organizacji. Przed DWS Francuski Sztab Generalny składał się z 4-ech oddziałów. Jego mózgiem był III-ci Oddział – operacyjny, który w czasie pokoju pracował nad planami operacji wszystkich możliwych konfliktów i według nich ukierunkowywał szkolenie wojsk, a podczas wojny miał wprowadzać je w życie. Ten oddział był wspomagany przez II Oddział który przekazywał informacje o nieprzyjaciołach, o neutralnych i o przyjaciołach. Oficerowie w nim zatrudnieni byli to zawodowi wojskowi, dyplomowani absolwenci akademii wojskowych. Źródłami jego wiedzy były: 1 - Służba Informacyjna, S.I 2 – Analiza dzieł politycznych, wojskowych, badań naukowych itp. 3 – Pełna analiza prasy i różnych publikacji na świecie 4 – Informacje dyplomatyczne. Poza tym dysponował służbami łączności, szyfrów, specjalną bronią itp. Szczególne miejsce przypada tu Służbie Informacyjnej, S.I, tylko ona bowiem może za pomocą niedozwolonych środków poznać najbardziej strzeżone tajemnice nieprzyjaciela. W 1939 roku nastąpiła reorganizacja francuskiego sztabu generalnego. Utworzony został V Oddział. W jego skład weszły kontrwywiad i Służba Informacyjna, czyli wbrew powszechnemu przekonaniu podczas DWS to nie II oddział (II-e Bureau) prowadził francuską wojnę wywiadowczą, a V Oddział (V-e Bureau). Natomiast II Oddział zajmował się białym wywiadem, czyli można by rzec, że nie miał jakiegoś szczególnego znaczenia, chociaż autor twierdzi że 80% użytecznych informacji pochodzi z białego wywiadu. Różnica między II Oddziałem sprzed 1939 roku a V Oddziałem po 1939 roku była też taka, że do V Oddziału wchodzili również cywile, bowiem i tacy pracowali we francuskim kontrwywiadzie, przeważnie byli to policjanci. Kierownictwo Służby Informacyjnej (S.I) pozostaje na terytorium narodowym, natomiast obszar jej działania jest poza jego granicami. Tam nasze S.I dysponują oficjalnymi pracownikami, na przykład niby-dyplomatami, którzy od czasu do czasu przeszkadzają aż tak, że państwo w którym są akredytowani wydala ich z oburzeniem, chociaż samo postępuje identycznie. Dysponują również ukrytymi komórkami prowadzącymi zwykłych szpiegów, czyli: - tych co figurują na liście płac, to znaczy agentów którym się płaci, mniej lub więcej. - oraz szacownych korespondentów (honorables correspondants), pracujących dobrowolnie i za darmo. Służba Informacyjna żąda od swych szpiegów przede wszystkim żeby donosili co nieprzyjaciel robi, co mówi i co myśli (to ostatnie należy traktować dość dowolnie), a jak się trafi okazja to by przeszukali jakiś kosz z papierami czy włamali się do jakiegoś sejfu. Wystarczy zatem żeby mieli oczy by widzieć, uszy by słuchać i nogi by w razie czego uciekać. Oczywiście wymaga się żeby takie przymioty jak zimna krew i śmiałość mieli w stopniu większym niż przeciętnie i by umieli trzymać język za zębami. Dobrze jest by byli przebiegłymi. Jeżeli spełniają wszystkie powyższe warunki, a szczególnie jeżeli potrafią trzymać język za zębami, to można przymknąć oko na pewne braki w ich inteligencji. Od nich żąda się przede wszystkim zalet psychicznych. Oprócz tych zwykłych szpiegów są jeszcze inni, o wiele bardziej wykwalifikowani, są to: agenci penetracyjni i agenci intoksykacyjni. - Agenci penetracyjni są to ci których wysyła się do nieprzyjaciela by służyli nam. Tutaj potrzebny jest już zupełnie inny typ człowieka. Prowadzi ich kontrwywiad bowiem tylko ta służba zna tajne służby przeciwnika na tyle że może go ochronić przed nimi, na przykład odradzając skorzystanie z propozycji współpracy takiego czy innego z uwagi na możliwą prowokację. Od agenta penetracyjnego oczekuje się: 1 - Informacji prewencyjnych – by nam donosił czym interesuje się ich wywiad, co pozwala nam bronić się przed nim inaczej niż po omacku i na łut szczęścia. Doświadczenie uczy, że agentom penetracyjnym zawdzięczamy około 50% wykrytych szpiegów, i to tych najważniejszych, oraz 80-90% zidentyfikowanych podwójnych agentów. 2 – By wspierał Służbę Informacyjną w jej zadaniach ofensywnych jakimi jest zbieranie informacji. Agent penetrujący dostarcza nam ankiet o nieprzyjaciołach. Dzięki wiedzy o tym co ankietowany robi i o tym co udaje że robi, przestudiowanie ankiet pozwala niekiedy zrozumieć bieżące postępowanie nieprzyjaciela i jego zamiary na przyszłość. Podczas wojny agenci penetrujący są jedynymi którzy mogą się swobodnie poruszać po terenie nieprzyjaciela i ewentualnie wykonywać tam zadania. Taki ciągły kontakt z nieprzyjacielem jest psychicznie wyczerpujący. Przecież agent penetrujący zawsze jest w mniejszym lub większym stopniu darzony nieufnością i bez wątpienia stale zastawia się na niego pułapki. Bezustannie musi udawać kogoś innego by podstępnie zyskiwać sobie czyjeś zaufanie. Tutaj to nie jest już udawanie przed żandarmami ale działanie pod uważnym okiem specjalistów od zdobywania wiadomości i od prowadzenia różnorakich zdrajców. Żeby nieprzyjaciel powierzył agentowi penetrującemu jakieś zadanie pozwalające mu poprowadzić je korzystnie dla nas, czy żeby mógł się o takie zadanie wystarać, czy wreszcie żeby zdobyć u nieprzyjaciela informacje ujawniające jego myśli itp, to nasz człowiek musi mieć szeroką wiedzę z różnych dziedzin życia. Musi być wiarygodnym, posiadać wysoko postawionych znajomych itp. Oczywistym jest, że musi to być intelektualista i to na dodatek inteligentny, posiadający jednocześnie wszelkie przymioty zwykłego szpiega, a szczególnie jeden z nich – opanowanie. Jego życie jest bardziej narażone niż zwykłego szpiega ze Służby Info i moralnie bardziej demoralizujące. Podczas wojny w razie zdemaskowania jedyną dla niego szansą przeżycia jest odwrócenie się, jeżeli oczywiście zostanie mu to zaproponowane. I wreszcie rodzaj agenta wymagający najwyższych kwalifikacji, agent intoksykacyjny, czyli taki, który okłamie wroga tylko raz, ale w sprawie dla niego kluczowej. Podobno na takiego agenta nadaje się jeden na 5 agentów penetrujących. W latach 1940-42 we Francji było ich zaledwie 12-tu. Agent intoksykacyjny – musi posiadać nie tylko takie same przymioty, uzdolnienia i umiejętności jak agent penetrujący, ale jeszcze kilka innych, szczególnie intelektualnych. Jego rzemiosło jest bowiem i trudniejsze i bardziej delikatne. Przecież po tym jak dostarczy nieprzyjacielowi wartościowych informacji by go ceniono, będzie musiał okłamać nieprzyjaciela, co prawda tylko raz, ale w sprawie o kapitalnym dla niego znaczeniu i który to nieprzyjaciel zdaje sobie doskonale sprawę z jej wagi. Wówczas będzie przesłuchiwany na różne sposoby, jako zdrajca, jako sojusznik. Będzie wypytywany, będzie go się dezawuowało, krzyczało że jest idiotą, podwójnym agentem itp. W tej grze na umysły będzie musiał skutecznie bronić fałszu. Tam gdzie potrzebni są agenci o wysokich kwalifikacjach, na przykład agenci intoksykacyjni, należy wystrzegać się: - Agentów nieprzyjaciela przez nas odwróconych. Kto raz zdradził zdradzi i więcej razy, a szczególnie tego kto go zmusił do pierwszej, szczególnie przygnębiającej zdrady. - romantyków, wizjonerów i poszukiwaczy przygód. Na początku mogą zabrać się odważnie i inteligentnie do jakiejś palącej sprawy i dobrze wywiązywać się z zadania, szczególnie jeżeli wszystko idzie zgodnie z planem, ale gdy trafią na przeszkody, rozklejają się. Przeważnie dlatego że brakuje im jednej mało błyskotliwej cechy – spokoju. Poza tym ich motywacja nie jest ani solidna ani trwała. - płatnych zawodowców. Taki jest bardziej niebezpieczny od dwóch poprzednich, bardzo rzadko nie zdradza. Trzeba nie mieć żadnych zasad moralnych by znaleźć sobie taki sposób zarabiania na życie. Jeżeli ktoś się na to skusił, to dlaczego nie miałby zrobić tego drugi raz by jeszcze bardziej podreperować swój budżet. Do najtrudniejszych zadań jakim jest praca agenta intoksykacyjnego potrzeba fanatycznych ideologów. Są to: 1 – Patrioci francuscy 2 – Nieprzejednani antyhitlerowcy, których zawdzięczaliśmy Hitlerowi. To wszystko napisałem na podstawie książki francuskiego autora Pierre Nord, L’Intoxication. Na pewno znał się na tych sprawach bowiem od 16-go roku życia był w branży. Według niego najważniejszym zadaniem tajnych służb jest właśnie intoksykacja, czyli wprowadzenie nieprzyjaciela w błąd. Nie wiem czy intoksykacja jest właściwym przetłumaczeniem słowa intoxication. W słowniku znalazłem jeszcze słowo - otumanianie. Zorientowałem się że wielu tutaj się na tym zna to może pomoże znaleźć właściwy polski odpowiednik, z tym, że słowo dezinformacja to tutaj w ogóle nie pasuje. Tak nawiasem mówiąc to mnie narzuca się pewna refleksja. Jest trochę pocieszającym, że nawet w tak ponurym świecie jakim jest środowisko służb specjalnych, prawda popłaca a prymitywne kłamstwo i wodolejstwo nie mają tam racji bytu, a im bardziej rozbudowana i samodzielna służba, tym bardziej podatna na przyswojenie sobie oszustwa. Może zatem ludzkość ma szansę wejścia na dobrą drogę. W tej książce jest opisany przypadek w którym zadufana w sobie służba, działająca w myśl posuniętej do przesady reguły że cel uświęca środki, w jednej chwili dowiedziała się, że to co uważała od lat za swój niewątpliwy arcysukces tak naprawdę było jej najgorszą klęską. I to do tego stopnia, że wszyscy jednoznacznie uznali że dla ich ojczyzny byłoby lepiej gdyby ta służba nie istniała. Może możni tego świata wyciągną kiedyś jakieś wnioski, choćby taki, że te służby nie zawsze są potrzebne, a jeżeli już to niech działają w jakiś ucywilizowany sposób i to nie ze względów altruistycznych, ale w interesie ich ojczyzny. Poza tym tych tajemnic za granicą też nie ma nieskończenie wielu i zawsze jest pokusa by wysokokwalifikowanym profesjonalistom, którzy do roboty nie mają nic, dać jakieś inne zajęcie, na przykład by zajęli się własnym narodem, brrr. Jestem daleki od przytaczania jakichś argumentów które by to potwierdzały, bowiem o informatyce mam bardzo mierne pojęcie, ale coś w tym na pewno jest. Istnieje pewien dokument zredagowany przez niemiecką Kriegsmarine, pod datą 25.III.1945 roku, zatytułowany: „Studium o wartości informacji R.S.H.A dotyczących nieprzyjacielskiego desantu, przekazanych armiom przed 6.VI.1944r” (dla tych co nie wiedzą jest to data lądowania w Normandii). W drugiej części tego dokumentu jest takie stwierdzenie: „… nie byłoby zaskoczenia, gdyby, po prostu, wierzono w to co oczy niemieckie widziały i w to co niemieckie uszy słyszały”. Potem następuje wyliczenie faktów, czyli: wyników rozpoznań z powietrza, nasłuchów radiowych, przesłuchań jeńców. Dalej pada stwierdzenie, że biorąc pod uwagę tylko te fakty oraz posługując się nimi i tylko nimi, z wyłączeniem wszystkich informacji przekazanych przez szpiegów R.S.H.A, marynarze niemieccy potrafią odtworzyć plany aliantów, tak jak to mogli, i powinni, bez najmniejszego trudu zrobić wcześniej. O komputerach nie ma tu wzmianki, bo informatyka wtedy prawie nie istniała. Dokument ten jest również dowodem na to, że przynajmniej raz w historii służby specjalne sprowadziły na swoją ojczyznę takie nieszczęście, że lepiej żeby ich nie było.
  12. Owe definicje informatora, agenta itp. to żadna wiedza tajemna czy ubecka. Nie wychodząc z domu za 3 euro kupiłem książkę (w dobrym stanie) w której pisze jakich agentów czy informatorow do jakiej roboty wykorzystuje wywiad francuski, pisze także jakich ludzi należy werbować na określonych agentów. Chociaż kapusiów opowiadających niestworzone rzeczy to autor chyba nie przewidział. Jak chcecie to mogę wam to wrzucić
  13. Elżbieta Bawarska i jej mąż

    Przyznam, że nie wiem skąd się wzięło te 7 lat, dawno czytałem o tej historii i nie mogę sobie skojarzyć w którym roku miała miejsce zabawa karnawałowa na której Sisi poznała Fritza Paschera, a można śmiało powiedzieć, że facet dokonał podrywu stulecia. W każdym razie książka ta była zabroniona w Austrii, nigdy jednak nie była oficjalnie dementowana dlatego nie można jej nazwać fantastyczną.
  14. Elżbieta Bawarska i jej mąż

    Nigdzie nie zauważyłem najciekawszej pozycji jaką według mnie jest książka hrabiny Zanardi Landi "Tajemnica Cesarzowej". Podobno owa hrabina była córką cesarzowej, jej ojcem natomiast był wiedeńczyk Fritz Pacher którego Sisi poznała na balu maskowym, zdaje się, że w Hofburgu i bardzo się z nim zaprzyjaźniła. Ta książka jest jednak dostępna chyba tylko w języku angielskim. Można ją znaleźć na Amazon gdyby pani ją przeczytała to byłbym wdzięczny za jakieś informacje na jej temat.A w ogóle to ciekaw jestem co w innych książkach pisze na temat związku Sisi z Fritzem Pacherem.
  15. Wierzenia Kartagińczyków

    Jestem w tej dziedzinie całkowicie niedoinformowany i trudno mi przedstawić źródła do tego co napiszę. Ale gdzieś czytałem że u ludów którym groził głód i wiadomo było że nie każdy przeżyje mordowano dzieci i były to dziewczynki jako gorzej przystosowane do przeżycia w trudnych warunkach. Poza tym jedna sprawa mnie zawsze nurtowała (jeżeli w czymś się mylę to byłbym wdzięczny za wyjaśnienia). Otóż w Rzymie wielką władzę miał szef rodu (że go tak nazwę), czyli pater familiae. Każde nowo narodzone dziecko musiało uzyskać jego aprobatę, to znaczy on decydował czy ma zostać członkiem rodu czy nie. Była nawet taka ceremonia że nowo narodzone dziecko wznosił nad głową co oznaczało przyjęcie do rodu. I teraz pytanie co się działo z dzieckiem i z matką jeżeli ów pater familiae dziecka nie uznał. Zaznaczam, że nie był to ojciec rodziny w dzisiejszym tego słowa znaczeniu a raczej naczelnik rodu.
  16. Afera Dreyfusa

    To co napisałem w poście z 26. 01.1014r jest na podstawie artykułu z francuskiego czasopisma Historire. Niestety kiedy to pisałem nie zanotowałem ani numeru czasopisma ani nazwiska autora, jednak na upartego to można to chyba odnaleźć (roczniki 2005 – 2010r). Często natomiast można przeczytać, że afera Dreyfusa miała na celu ukrycie wprowadzenia na uzbrojenie armii francuskiej szybkostrzelnej, wyśmienitej armaty polowej 75mm. Pisze o tym choćby Pierre Nord w książce L’Intoxication. Wyjaśnia on tam zresztą dokładniej rolę Esterhazy w tej sprawie. Powołując się na książkę Henri Giscard d’Estaing przypisuje z kolei Esterhazemu główną zasługę we wprowadzeniu Niemców w błąd. Pisze tak: W rzeczywistości to on [Esterhazy] dokonał tego co się przypisuje Dreyfusowi. Był agentem bardzo wysoko postawionego francuskiego generała i działał poza wiedzą najniższych komórek tajnych służb. Z rozkazu owego generała przekazywał Niemcom fałszywe informacje mające na celu, po pierwsze: ukrycie że Francja wyprodukowała 75 mm armatę, którą w 1918 roku nazwie się, górnolotnie ale nie bez podstaw, „Armatą Zwycięstwa”. Po drugie: oszukanie Niemców co do naszych [francuskich] planów koncentracji wojsk i jej zabezpieczenia, w kluczowym momencie kiedy to sojusz z Rosją umożliwia przejście do ofensywy. W każdym razie spory dotyczą komu przypadła zasługa oszukania Niemców, Dreyfusowi czy Esterhazemu. Nikt nie poddaje w wątpliwość by Esterhazy czy Dreyfus choćby przez moment byli zdrajcami lub ofiarami i że wszystko to co robili było z polecenia tajnych służb, chociaż ani jeden ani drugi nie byli ich etatowymi pracownikami. Jasnym jest że ten spór jest trudny do rozstrzygnięcia wiele bowiem faktów jeszcze nie ujrzało światła dziennego.
  17. Aleksander Samsonow- niesławny spod Tannebergu

    Po przeczytaniu książki „Tannenberg. Zderzenie Imperiów” D. Showaltera odniosłem wrażenie, że powodem przegranej Rosjan były skandaliczny brak koordynacji i zła łączność między armiami Rennenkampfa i Samsonowa. W każdym razie miały wówczas miejsce dziwne rzeczy których do końca chyba nie zrozumiemy. Analizując te wydarzenia zapomina się przeważnie o jednej postaci która miała na nie wielki wpływ. Chodzi o szefa kontrwywiadu w Królewcu, kapitana Nicolai. Uważa się go za kogoś kto do pracy służb specjalnych podczas wojny wprowadził rewolucyjne metody. Był twórcą kontrwywiadu ofensywnego. Polegał on na tym, że przekazywano nieprzyjacielowi pożądane informacje (niekoniecznie fałszywe) za pomocą jego własnej siatki szpiegowskiej, czyli na przykład przy pomocy szpiegów wykrytych i odwróconych. Wprowadził pojęcie spielmateriel (po niemiecku znaczy chyba: materiał do gry). Pod tą nazwą kryły się fałszywe dokumenty, fałszywe informacje, udawane przedsięwzięcia, oraz wszelkie inne przydatne informacje. Wielu twierdzi, że w 1914 roku posługiwał się nim z taką zręcznością że historycy długo jeszcze będą się spierać zanim wyjaśnią kto, kogo i dlaczego nakłonił do zrobienia tego czy tamtego, a przypominam że w 1914 roku polem jego działania były Prusy Wschodnie. Osobiście uważam, że w swojej kartotece ze spielmteriel musiał mieć szczegółowo opisane owo zajście na dworcu w Mukdenie i okoliczności z nim związane. Trzeba tu wyjaśnić sytuację w Mandżurii w 1905 roku, która wyglądała tak: Przed bitwą pod Mukdenem na lewym skrzydle wojsk rosyjskich stała armia Rennenkampfa. Generał ten otrzymał od wywiadu mylną informację że naprzeciwko siebie ma japońską armię generała Nogi. Ten błąd miał bardzo poważne skutki ponieważ w rzeczywistości Nogi znalazł się przed rosyjskim prawym skrzydłem natomiast przed Rennenkampfem była świeża armia japońska przybyła z nad rzeki Yalu o której istnieniu dowiedziano się dopiero po bitwie. Z tego też powodu w czasie bitwy Rennenkampf zachował się biernie i to było powodem bójki między nim a Samsonowem na dworcu w Mukdenie. Ta sytuacja z Mandżurii w 1905 roku przypominała tą w Prusach Wschodnich z 1914 roku, gdzie armia Samsonowa została rozgromiona na skutek biernego zachowania się Rennenkampfa. Można przypuszczać, że Nicolai szczegółowo znał wydarzenia w Mandżurii z 1905 roku i posłużyło mu to do zdezorientowanie obu generałów w Prusach Wschodnich. Oczywiście on sam nic by nie zdziałał , gdyby na scenie nie pojawili się tacy żołnierze jak Hindenburg, Ludendorf i Hoffman. Ci, idąc na wielkie ale dobrze skalkulowane ryzyko, potrafili wykorzystać stworzoną im przez Nicolai szansę. Tak na marginesie dla mnie jedna sprawa jest w tym wszystkim zaskakująca. O tych wydarzeniach z 1914r w Prusach Wschodnich coś słyszałem od starszych ludzi, zawsze mnie intrygowały a nic nie mogłem na ten temat przeczytać. Czy to nie dziwne, że chociaż miały miejsce jakieś 300 – 400 kilometrów od mego domu, to czegoś bliższego dowiedziałem się o nich dopiero od amerykańskiego autora, który mieszka parę tysięcy kilometrów stąd? Nadawanie otwartym tekstem na początku wojny było powszechnym błędem popełnianym przez wyższych dowódców, również niemieckich. Na przykład podczas bitwy nad Marną znany z tego był niemiecki generał kawalerii, von Martwitz
  18. Afera Dreyfusa

    Znalazłem coś we francuskim czasopiśmie Histoire i wygląda to trochę inaczej. Według tego co tam pisze, to sprawa Dreyfusa miała kilka aspektów. Najważniejszym była gra wywiadu francuskiego mająca na celu zachowanie w tajemnicy nowej szybkostrzelnej armaty polowej 75 mm. Dreyfus był francuskim oficerem i absolwentem politechniki. Pochodził z bogatej żydowskiej rodziny w Alzacji. Służył w pułku piechoty w Bourges gdzie był również ściśle tajny poligon na którym dokonywano prób sprzętu artyleryjskiego. Z racji alzackiego pochodzenia Niemcy sporo o nim wiedzieli. Wiedzieli też o istnieniu w Bourges tajnego poligonu, a można było przypuszczać że posiadający wykształcenie techniczne oficer piechoty jest dobrze poinformowany o przeprowadzanych tam próbach. Toteż kiedy w końcu 1893 r Dreyfus przybył do Alzacji na pogrzeb ojca został dyskretnie otoczony niemieckimi agentami którzy mieli coś z niego wydobyć. Ten zaś wprowadził ich w błąd. Wypowiedział jakieś zdanie z którego Niemcy wysnuli wniosek że w Bourges są prowadzone próby armaty 120 mm. W Alzacji istniała wówczas silna francuska siatka szpiegowska i niedługo po powrocie Dreyfusa stamtąd wywiad francuski otrzymał informacje na podstawie których zorientował się, że Niemcy dali się wprowadzić Dreyfusowi w błąd. Przewidywano też że będą chcieli jeszcze raz dotrzeć do Dreyfusa by dokładnie zorientować się co do jego informacji i że nie można im na to pozwolić. Dreyfus dotychczas nie miał nic wspólnego z wywiadem i nie był w stanie oszukać ewentualnego dobrze wyszkolonego agenta. Sprawa została przekazana komórce wywiadu francuskiego w Paryżu zakamuflowanej jako Sekcja Statystyczna, którą kierował Sandherr. W ten sposób rozpoczęła się komedia mająca na celu uniemożliwienie Niemcom jakiegokolwiek kontaktu z Dreyfusem. Postanowiono go aresztować, oczywiście wszystko to była fikcja. We Francji jednak za szpiegostwo sądził niezależny sąd, któremu należało przedstawić dowody. Każdy rozumiał, że dowodami przedstawionymi jawnie przed sądem nie mogły być raporty alzackich szpiegów, bo to demaskowałoby siatkę szpiegowską. Dlatego Sandherr i jego ludzie musieli te dowody sfabrykować, wychodząc w ten sposób naprzeciw rozumowaniu Niemców, którzy trochę z wyższością patrzyli na ustrój w którym procesy o szpiegostwo prowadzi niezależny sąd i to w sposób jawny. Pracownicy Standherra skorzystali z pomocy francuskiego oficera Esterhazy, który nie był pracownikiem wywiadu. Był to Węgier, którego kariera we francuskim wojsku rozpoczęła się w Legii Cudzoziemskiej. Na ich zlecenie Kilkakrotnie wysyłał do ambasady niemieckiej w Paryżu skrawki papieru zapisane podrobionym pismem Dreyfusa z propozycją przekazania dokumentacji francuskiej armaty 120mm. W ambasadzie niemieckiej sprzątaczką była pani Bastiani, analfabetka znająca jednak dobrze język niemiecki. Wynosiła ona w staniku zawartość tamtejszych koszy. W ten sposób w ręce Sandherra trafił jeden z napisanych przez Esterhazego bilecików, owo słynne bordereau. Na jego podstawie 6.X.1894 roku Sekcja Statystyczna, czyli komórka francuskiego wywiadu w Paryżu, zredagowała akt oskarżenia przeciw Dreyfusowi i wkrótce go aresztowano. Dwa dni później, 8.X.1894 roku podjęta została ostatecznie decyzja o wprowadzeniu na uzbrojenie 75 mm. działa polowego, które wówczas wymagało jednak jeszcze wielu prób. W końcu października francuski dziennik Le Soir informuje o aresztowaniu Dreyfusa, wymienia go z nazwiska a jego żydowskie pochodzenie zaczyna być bardzo podkreślane. Oczywiście trudno tu mówić o jakiś antysemickich motywach. Była to wszystko zasłona mająca zamydlić Niemcom oczy. Francuzi godzili się na przylepienie sobie łatki antysemitów byleby nikt nie myślał o ich 75-tce. 26 września 1894 r Dreyfus zostaje skazany na dożywotni pobyt w twierdzy. Wyrok został wydany w atmosferze ostrej antysemickiej nagonki i na podstawie mocno naciąganych dowodów. W celu odbycia rzekomej kary Dreyfus przybywa do Gujany, na Diabelską Wyspę. Diabelską to ta wyspa była tylko z nazwy, w każdym razie Dreyfus był dobrze odizolowany od jakiegokolwiek kontaktu np. z dziennikarzami niemieckimi. W sprawę zaczął mieszać się cesarz Wilhelm. Zalecał dyplomatom by wykorzystywali francuską niefrasobliwość. Za tą niefrasobliwość uważał pewnie wolność prasy, kontrolę nad służbami i jawność budżetu, które były we Francji o wiele bardziej rozwinięte niż w Niemczech. Toteż kiedy wywiad francuski podsunął Niemcom kolejną informację o planowanych strzelaniach artyleryjskich na poligonie pod Fontainebleau Niemcy znowu uwierzyli i ambasador niemiecki wynajął latem 1895 roku w pobliżu domek letniskowy. I rzeczywiście raz zdarzyło się że Francuzi przez swą „niefrasobliwość” zapomnieli przykryć plandeką ciągnione działo i ambasador na własne oczy mógł się przekonać że chodzi o 120-tkę. Jednocześnie w wyniku całej tej nagłośnionej w prasie afery Niemcy poznają cały skład owej Sekcji Statystycznej, czyli placówki francuskiego wywiadu w Paryżu. Cesarz Niemiec chce wykorzystać sytuację i wprowadzać we Francji zamieszanie wzniecając różne nastroje pro- i antysemickie. Wywiadowi francuskiemu została podrzucona tzw. Niebieska Kartka. Było to pismo ambasadora Niemiec Schwartzkoppena do Esterhazego. 21.V.1896r niemiecki dyplomata przekazuje do Niemiec wiadomość że odwołany został francuski minister wojny, Mercier, nowy zaś, Zuringen, chce za wszelką cenę wyciszyć sprawę Dreyfusa, po cichu organizując mu ucieczkę. Zmieniono również kierownika owej Sekcji Statystycznej. Stanhurst został zwolniony, zastąpił go Picquart. Ukazują się różne artykuły w prasie na całym świecie. Francuski Le Figaro pisze, że Dreyfus przebywa na Wyspie Diabelskiej w okropnych warunkach i jest chory. Była to nieprawda, Niemcy jednak w nią uwierzyli. W tym samym czasie 75-tka zaczęła wchodzić na uzbrojenie. We wrześniu 1896 roku do Zgromadzenia Narodowego przybywa żona Dreyfusa domagając się sprawiedliwości. Brat Dreyfusa, Mathieu, prosi żydowskiego pisarza, Lazare, by stanął w obronie Alfreda. Sprawa coraz bardziej przybiera obrót polityczny. Zwolniony zostaje Picquart, będąc bez zajęcia staje się autorem przecieku, że to nie Dreyfus jest winien a Esterchazy. Wówczas brat Alfreda Dreyfusa, Mathieu, oskarża Esterhazy że to on jest autorem bordereau. Ruszyła machina sądowa i w styczniu 1898r ma miejsce proces Esterhazego. Sądziła go Rada Wojenna przy drzwiach zamkniętych. Został uniewinniony, tłum przyjął to owacyjnie. W tym czasie na widownię wkracza G. Clemenceau i rozpoczyna kampanię na rzecz rewizji procesu Dreyfusa. W jego tygodniku, Aurore, i z jego inicjatywy E. Zola publikuje w swój słynny artykuł, „Oskarżam”, skierowany do prezydenta republiki. Narobił dużo rozgłosu z uwagi na niespotykaną wówczas śmiałość z jaką atakował koła rządzące. Zgromadzenie Narodowe większością głosów decyduje o wszczęciu postępowania przeciw Zoli za oszczerstwa w stosunku do funkcjonariuszy państwowych. Znowu doszło do antysemickich wystąpień, Zola jest pozwany do sądu i w lutym 1898 roku zostaje skazany na rok więzienia i grzywnę. Prowadzona przez Clemenceau burza prasowa w obronie Zoli przybrała na sile i wyrok uległ kasacji. Trwają jednak różne inne procesy. W tym czasie armia francuska dysponowała już 45-cioma czterolufowymi bateriami dział 75mm, czyli 120 armatami, a planowano wyprodukować ich jeszcze 20 razy więcej. W końcu września 1898r minister spraw zagranicznych Niemiec, Bulow, wysyła do swego ambasadora w Paryżu instrukcje. Jest w nich mowa, że interes Niemiec wymaga by trzymać się od tej sprawy z daleka. Wygrana przeciwników rewizji procesu była dla nich niepożądana, ponieważ mogłaby doprowadzić do dyktatury, a ta do wojny przeciw Niemcom. Nie była również pożądana szybka i nagłośniona rehabilitacja Dreyfusa gdyż wówczas Francja szybko zyskałaby sympatie Żydów i liberałów. Według niego najlepiej byłoby dla Niemiec żeby afera się zaogniała i nie kończyła a przez to by nadal dezorganizowała armię i skandalizowała Europę. W lipcu 1899r Esterhazy wyznaje, że to on jest autorem bordereau i że napisał go na polecenie przełożonych, by dowieść winę Dreyfusa. Ten powraca do Francji i rozpoczyna się jego drugi proces, wkrótce jest uniewinniony. O istnieniu armaty 75 mm Niemcy dowiedzieli się dopiero w sierpniu 1900r podczas międzynarodowej interwencji w Chinach, gdzie używały je francuskie oddziały. Było już jednak za późno na cokolwiek, artyleria niemiecka była już przezbrojona i wymiana parku artyleryjskiego nie wchodziła w grę z powodu kosztów. Ukrywanie przez 5 – 6 lat nowego sprzętu było niewątpliwie dla Francuzów sukcesem. Między niemieckimi oficerami zapanowała konsternacja. Za tę porażkę wywiadowczą wielu winiło cesarza. Wpłynęło to z pewnością na jego autorytet i przyniosło Niemcom szkodę. Nie mówiąc o tym, że armaty 75 mm w niemałym stopniu przyczyniły się do zwycięstwa nad Marną. W grudniu 1900r senat przegłosował amnestię dla więźniów politycznych, chodziło przede wszystkim o zwolenników i przeciwników Dreyfusa, którzy z powodu afery znaleźli się w więzieniu. 12 lipca 1906r Dreyfus został całkowicie rehabilitowany (zm. W 1935 r jako podpułkownik). On i Picquart zostali ponownie przyjęci do służby. Niedługo potem powstaje rząd z G. Clemenceau na czele, w którym Picquart zostaje ministrem wojny. W całej tej sprawie ciekawe jest to, że republika o daleko posuniętej wolności prasy, kontroli politycznej nad służbami i jawnym budżetem odniosła sukces w konfrontacji z monarchią która w dużym stopniu była wolna od tych przypadłości. Niemcy dali się wprowadzić w błąd przede wszystkim dlatego, że w dezinformację uwierzył cesarz, który, chociaż wysoko urodzony, miał zupełnie przeciętne talenty polityczne, a lubił rządzić. Po drugiej stronie ujawniły się natomiast autentyczne talenty polityczne, takie jak Clemenceau czy Picquart. Toteż kiedy pod koniec PWS o jej wyniku zaczęła decydować polityka, Niemcy przegrali.
  19. Wasze ulubione cytaty i sentencje

    Nie wiem gdzie on to napisał i o co tam chodziło, szukałem tytułu Ecrasons l’Infamie i nie znalazłem. Pewnie chodziło o zamach na Stanisława Augusta Poniatowskiego z 3.XI.1771r. Ja z kolei uważam za bardzo wielką przesadę jeżeli oskarża się go o niechęć do Kościoła. Co najwyżej można go uznać za gallikanina, ale i to nie do końca. Przypomnę, że gallikanizm był to pewien ruch, również we francuskim kościele, który odmawiał papieżowi prawa do ingerowania w sprawy doczesne królestwa, nie podważając w niczym jego autorytetu w sprawach religijnych. Pojawił się już w średniowieczu ale wyraźnie ujawnił się w latach 1560-tych, kiedy to parlament francuski uznał że 24 artykuły soboru trydenckiego są sprzeczne z prawami królestwa. Odtąd parlament stał się zdecydowanie gallikański. Początkowo nie powodowało to żadnych problemów. Trzeba było na nie poczekać do XVIII wieku, kiedy to papież wydał bullę Unigenitus. Od razu została nieprzychylnie przyjęta przez parlament i rozpoczęły się zbędne dyskusje. Prawdziwe jednak problemy pojawiły się, po śmierci wszechwładnego ministra, kardynała Fleury, w 1743 roku. Arcybiskupem Paryża został wówczas nieprzejednany duchowny, Beaumont, bezkompromisowy zwolennik Unigenitus. Spory z parlamentem przybrały wówczas na sile i zaczęły zagrażać spokojowi publicznemu. Ani król ani rząd nie mogli ich w żaden sposób uspokoić. Wolter był powiązany poprzez klan d’Argenson z kołami rządowymi i atakował wszystkie strony tej awantury słowami i zwrotami jakie w tych awanturach były powszechnie stosowane. Stąd pewne jego wypowiedzi można uznać za antykościelne, ale nie oszczędzał również drugiej strony sporu, parlamentu. W końcu tych awantur wszyscy mieli dosyć, nawet papież. Beaumont został przez niego odwołany ze stanowiska arcybiskupa Paryża, król natomiast rozwiązał parlament, zresztą ku radości Woltera, który właśnie w związku z tym wypowiedział owo zdanie które mnie rozbawiło, że na początku panowania Ludwika XVI „Francja stanęła u progu mądrego i szczęśliwego panowania”, bowiem owo zarządzenie królewskie nic nie dało i parlament w praktyce nadal istniał. Na ostateczną jego likwidację trzeba było jeszcze poczekać do rewolucji, kiedy to 6.X.1790r Zgromadzenie Narodowe uchwaliło odpowiednią ustawę, która później została poparta gilotyną. Trzeba zresztą dodać, że Wolter w najmniejszym stopniu nie popierał ani schizmy, ani herezji. Gallikański zaś parlament cały czas ścigał zarówno wszelkie próby schizmy jak i przypadki nieposłuszeństwa papieżowi, nawet w czasie tych sporów. Caryca Katarzyna miała zwolenników i między Polakami. W końcu taka Targowica nie wzięła się z powietrza. A jednak istnieje, bynajmniej nie anonimowe, oświadczenie Stanisława Leszczyńskiego, poświadczone przez hrabiego de Tressan. Wątpię by Leszczyński poręczał wiarygodność tego co Wolter pisze o Polsce gdyby chodziło o jakieś paszkwile.
  20. Wasze ulubione cytaty i sentencje

    W lipcu 1759 roku, książę lotaryński, czyli nasz Stanisław Leszczyński, w Commerci kazał sobie odczytać dzieła Voltaire. Po ich wysłuchaniu stwierdził, że wiadomości w nich zawarte są jak najbardziej prawdziwe. Kazał też jednemu ze swoich oficerów, hrabiemu de Tressan, sporządzić natychmiast dokument zawierający jego (Stanisława Leszczyńskiego) oświadczenie, że wszystko co w jego książkach pisze o Polsce jest prawdziwe. To świadectwo było zamieszczane na początku niektórych książek Voltaire pod datą 11 lipca 1759r z podpisem owego hrabiego de Tressen. Poza tym co do prawdomówności Voltaire to są tacy którzy uważają że było tylko dwóch historyków przekazujących prawdziwe informacje, on i Polibiusz. Prawdą jest, że Voltaire był powiązany z pewnymi politykami a z innymi utrzymywał kontakty, dzięki temu jednak dużo wiedział, był dobrze poinformowany i mógł pisać dzieła historyczne. Możliwe że z powodu obcowania z wieloma politykami napisał parę dziwnych zdań, myślę jednak, że można mu to wybaczyć.
  21. Ja łaziłem, ale po zbyrach.Lutnąć z kepy to może nie, ale lutnąć w kiepełe to słyszałem
  22. Kompania piechoty

    Coś chyba w tym jest. Przebywałem trochę pod Wartą (jest też miasto o takiej nazwie). Niedaleko była polska linia obronna z 1939r. złożona z pięciu przemyślnych bunkrów rozmieszonych chyba co 500 metrów na skraju rozlewiska Warty(rzeki). Były one oddalone o jakieś 2 kilometry od jej koryta. O ile się zdążyłem zorientować to były to stanowiska CKM. Ciekawy był przebieg tych walk. Zastrzegam że to co wiem to usłyszałem od tamtejszych mieszkańców, którzy z kolei wiedzieli to od starszych ludzi. Z tego co się dowiedziałem, to walki wyglądały tak, że natarcie niemieckie przechodziło przez te bunkry, opuszczone chyba wcześniej przez polskie załogi, i zatrzymywało się na skraju lasu za tymi bunkrami, jak się zorientowałem, pod ogniem naszej broni maszynowej. Po czym następował polski kontratak na bagnety, nie mogłem tylko się zorientować w nocy czy w dzień. Ten kontratak odrzucał Niemców z powrotem na pozycje wyjściowe odbijając te bunkry. Czyli ta taktyka ataku na bagnety była stosowana. Ciekawe jak się widzi optymalną liczebność drużyny jeżeli się stawia nie na broń maszynową a na walkę wręcz na bagnety. Z tym że stawiać na walkę wręcz i zamiast pistoletu maszynowego dawać żołnierzowi bagnet to nikomu chluby nie przynosi. Inną sprawą o jakiej się dowiedziałem od mieszkańców to było o stanowiskach strzeleckich na drzewach, nazywali je „bocianice”. One też robiły chyba swoje w powstrzymywaniu niemieckiego natarcia. Z tym że czytałem gdzieś relacje jakiegoś niemieckiego żołnierza z walk pod Radomiem, który o tych „bocianicach” źle się wyrażał, bowiem z chwilą wykrycia takiego stanowiska to żołnierz miał niewielkie szanse opuszczenia go. Jednak głupim to do końca nie było. Rosyjski generał, zdaje się że Czujkow, wspomina też o niemieckich strzelcach na drzewach i że sprawiali im duże problemy. Z tym, że ci dysponowali już techniką. Byli to strzelcy wyborowi, wyposażeni w tarczę za którą się kryli, było to skuteczne do tego stopnia że strzał do nich z przodu z broni strzeleckiej nie dawał żadnego rezultatu. Wyposażeni byli również w bardzo cienki przewód, który mogli ciągnąć za sobą kilometrami, dzięki temu stanowili również świetny punkt obserwacyjny. Wracając do tej pozycji obronnej pod Wartą to Niemcy jej nie zdobyli. Był to skraj armii Łódź. Obok była armia Poznań. Kiedy ta się wycofała Niemcy obeszli tę pozycję i nasi musieli się wycofać. Mnie to trochę zdziwiło, że te bunkry nie noszą na sobie specjalnych śladów walk, jakby Niemcom nie przeszkadzały, a przecież, o ile się zorientowałem, to przechodziły z rąk do rąk. A może tu nie chodziło o straty marszowe a te związane z atakiem na bagnety. Brano pod uwagę że zanim drużyna dojdzie do nieprzyjaciela by użyć bagnetu to poniesie straty, a po dojściu by była skuteczna to musi być jeszcze odpowiednio liczna. Przyznam, że trochę nie rozumiem, albo jestem niedoinformowany. Ostatecznie po stratach jakie lotnictwo argentyńskie zadało angielskim transportowcom, to na Falklandach o wszystkim decydowało wyszkolenie piechura, jego broń i jego nogi. Ujawniło się wtedy, że angielski jest o niebo lepiej wyszkolony niż argentyński. Dlatego ja bym ostrożnie wyciągał wnioski, że był źle szkolony na jakimś etapie. Zresztą o powodzeniu ostatecznego natarcia na Port Stanley zadecydował atak nocny na bagnety. Ten przykład pokazuje, że taki atak to i dzisiaj może być skuteczny, oczywiście zastosowany we właściwej chwili i w odpowiednich warunkach. A nie jako ekwiwalent wynikający z braku amunicji czy odpowiedniego sprzętu.
  23. Choćby to że ja cały czas piszę że przywiązanie do lokalnych bóstw miało znaczenie, a Ty że nie miało. W normalnych warunkach to może i nie miało jakiegoś decydującego znaczenia ale w jakiejś trudnej sytuacji politycznej stawało się problemem. Więcej nie mam zamiaru do tego wracać. Chodziło mi o to, że Aurelian wprowadził w armii kult Sol Invictus dlatego że mu było to wygodne, pisałem dlaczego i nie będę powtarzał. Pisałem też że według mnie był to tylko kult nie religia, czyli tylko sposób modlenia się. Z pewnością prostemu żołnierzowi mogło to wystarczyć. W żadnym razie nie można tego nazwać religią bowiem religia to jeszcze pewien system etyczny, polityczny, prawny, filozoficzny itp. Też nie mam zamiaru do tego wracać. Pisząc to miałem na myśli pokój rzymski z jego definicją (mniej więcej) że: „ jest to okres od panowania Oktawiana Augusta do śmierci Marka Aureliusza w którym imperium nie prowadzi wojen zewnętrznych a co najwyżej domowe”. Oczywiście jak każda teoria tak i ta jest tylko pewnym uproszczeniem rzeczywistości. Można bowiem wymienić wojny, prowadzone w tym okresie, choćby wojnę judejską, tą z Dakami. Na pewno były to wojny w pełnym tego słowa znaczeniu ale dosyć krótkie i dla Rzymu niezbyt uciążliwe. Pozostają konflikty na granicy z Partią, tu istotnie trudno uznać że miały one charakter epizodyczny i czysto wewnętrzny. Z tym że o ile bez wątpienia nie były epizodyczne, to jednak w dużym stopniu miały charakter wewnętrzny, jako wynik powstań żydowskich, które, według mnie, były inspirowane z Partii/Persji. To że za panowania Trajana i później wojska rzymskie wchodziły do Mezopotamii i Ktezynofontu wynikało stąd, że Rzymianie chcieli zniszczyć źródło tych buntów żydowskich, w żadnym razie nie chodziło o podbój. Żydowskiego powstania Bar Kochby nie można przyrównywać do wojny judejskiej z I w.n.e. gdyż w praktyce była to akcja pacyfikacyjna w której armia wymordowała około miliona ludzi (wdł. Wiki). Bynajmniej nie świadczy to o jej sile, z góry było wiadomo, nawet przy ówczesnym poziomie techniki, że armia z cywilami nie będzie miała problemu, najwyżej się napracuje. Była to zatem akcja policyjna. Wszystkie inne konflikty zbrojne w czasie pokoju rzymskiego też miały przeważnie taki charakter. Przecież zwalczanie różnych powstań i buntów to akcje policyjne. Trudno nazwać wojną utarczki na granicach kiedy to atakowali barbarzyńcy, zmuszeni najczęściej do tego głodem, słabo uzbrojeni, niezorganizowani i bez żadnych koncepcji politycznych, dysponujący tylko szaleńczą odwagą wynikającą ze słusznego przekonania że jak im się nie powiedzie rabunek to umrą z głodu. Uważam że nie mogli. Łucznicy konni decydowali o wyniku bitwy pod Carrhae w I w. ale też o wynikach bitew podczas wojen krzyżowych w XIII wieku. Zawsze byli to jeźdźcy ze wschodu. W tym przedziale czasu mieści się imperium rzymskie z II – IV wieku a więc pewnie i wówczas ci jeźdźcy odgrywali dużą rolę. Po prostu zmieniła się koncepcja. Pierwotna zakładała że wróg jakiejś części imperium jest wrogiem całego imperium, za tym szła reorganizacja armii i całego państwa, to się nie udało i koncepcja została zmieniona. Zachód powiedział: My wam życzymy powodzenia w wojnie z Persami, ale to wasza sprawa. Wschód zaś na to: też wam życzymy dobrze w walkach z Germanami ale się do tego nie mieszamy. Sprawa jest prosta, został zaakceptowany na Zachodzie jako cesarz bowiem jego panowanie oznaczało, że Zachód nie będzie angażowany w sprawy Wschodu. Jego ożenek z Justyną był wówczas zapewne świadectwem dla wszystkich, że jest to powrót do izolacjonistycznej polityki Magnencjusza. P.S. Piszę to wszystko z pamięci, pobieżnie tylko przeglądam Internet. To nie znaczy iż uważam że jest wszystko jedno napisać Walens, czy Walentynian I, przepraszam. Dziękuję również za Sol Invictus i za owych czterech, zamiast trzech. Też kiedyś czytałem Tacyta, nawet w miarę uważnie, ale to nie jest temat o Tacycie. Wzmianka do której się odwołałem, według mnie, jest sformułowaniem pewnej reguły w doktrynie według której rządzone było imperium rzymskie. Ujawniło się pewne zjawisko które Tacyt nazwał jedną z tajemnic rządzenia Rzymem. Sądzę, że później tą regułą kierowano się często. <br style="mso-special-character:line-break"> <br style="mso-special-character:line-break">
  24. Nigdzie nie napisałem że uniemożliwiały, były problemem, a ty cały czas uparcie powtarzasz iż twierdziłem że uniemożliwiały. Zdaje się, że mamy różne sposoby myślenia. Według mnie bunt Magnencjusza był to bunt żywiołu galijskiego przeciw pójściu nad Eufrat. Wszędzie pisze, że Magnencjusz chciał powrotu do starych bogów. Ja twierdzę że w grę wchodziła również religia druidyjska a ty pewnie że wyłącznie rzymska. Powtarzam raz jeszcze, że nie napisałem że uniemożliwiały tylko że były problemem i, wracając do Aureliana, to dlatego propagował kult Invictis Solis. Uważam że już samo to określenie ma jakieś wojskowe odniesienia, w końcu Invictis znaczy niezwyciężony, możliwe że Konstantyna przepowiednia „pod tym znakiem zwyciężysz” nawiązywała jakoś do Invictis Solis. Mówię kult Invictis Solis, a nie mówię religia, bo według mnie kult to tylko jeden ze składników religii. Ta ostatnia to jeszcze jakiś system etyczny, prawny, polityczny itd. Napisałeś też że: Co ma piernik do wiatraka - Jowisz Dolicheński i jego liczne świątynie w różnych miejscach świadczą jedynie o tym, ze żołnierze zabierali lokalne kultu z sobą tam gdzie służyli. Tak samo jak np tzw tracki jeździec.<br style="mso-special-character:line-break"> <br style="mso-special-character:line-break"> Pisałem przedtem, że Rzymianie byli tolerancyjny ale wymagali by czczono ich bóstwa, które zresztą miały charakter oficjalny, państwowy, nic zatem dziwnego, że świątynie Jowisza są w różnych miejscach. Galowie też pewnie czcili w Galii, Jowisza (czy szczerze?), ale wcale nie znaczy, że nagle zrezygnowali z druidyzmu. Ten ostatni polegał na przykład na czczeniu kamieni-menhirów a przecież legioniści maszerujący gdzieś na drugi koniec imperium nie zabierali ze sobą Stonehenge na plecy. Zresztą chyba wiesz, że Rzymianie byli tolerancyjni pod warunkiem, że oddawano cześć ich oficjalnym bóstwom, a Jowisz się do takich zaliczał. Gwoli ścisłości to po okresie podbojów imperium miało co najwyżej jeden front, ten przeciwko Germanom. Legiony stacjonujące gdzie indziej pełniły role policyjne i trudno coś mówić o ich wartości bojowej. Dopiero w III wieku doszedł drugi front, czyli Persja. Wówczas to punkt ciężkości zaczynał przesuwać się na wschód. To znaczy należało zmienić tradycyjne rozmieszczenie legionów, co pewnie stwarzało problemy. Utworzone też zostały siły szybkiego reagowania, czyli owa kawaleria dalmacka jak ją nazywasz. To wszystko nie rozwiązało sytuacji i w końcu imperium uległo podziałowi. Wschód zajął się Persją, Zachód Germanami. Też nie pisałem że uprościł Mitraizm tylko że propagował kult słońca bo czcili je wyznawcy Mitry, a jednocześnie był do przyjęcia dla wyznawców druidyzmu, którym można było powiedzieć że jest bardziej godne do czczenia niż jakiś kamień. Nie wiem co należy rozumieć przez kulty solarne. Wiem, że Mitraizm poważnie traktował ciała niebieskie w ogóle, stąd jego upodobanie do słońca, a ośrodkiem tego kultu w III wieku była Armenia pod panowaniem Arsacydów, wroga perskim Sasanidom. Furiusz napisał: Skąd zatem pomysł, że za ich wprowadzenie odpowiadają koczownicy stepowi? Ano pewnie stąd, że za takich uważano dawno temu Partów. Tylko, ze nijak ma się to do Twoich twierdzeń na temat wprowadzania koczowników stepowych do armii rzymskiej i tego, ze to oni wprowadzili kultu solarne do Rzymu. Moja odpowiedź: Z tymi Partami to ja właśnie tak uważam. Chociaż mało o nich wiadomo bo nie pozostawili po sobie żadnych kronik historycznych, to tu i ówdzie można przeczytać, że ich wojsko składało się właśnie z koczowników. W największym skrócie, to ja historię Rzymu widzę tak: Ekspansja rzymska załamała się na państwie Partów (bitwa pod Carrhae). Rzymianom nigdy nie udało się ich ujarzmić i zawsze byli dla nich problemem. By osłabić panującą tam dynastię Arsacydów dyplomacja rzymska wspierała wasali tej dynastii i w pewnym momencie przeholowała. W III wieku wsparli przeciw Arsacydom, Sasanidów po czym stracili nad wszystkim kontrolę. Nie potrafili utrzymać równowagi między tymi dwiema dynastiami i kiedy w 224 roku (data z Wikipedii) Sasanidzi zastąpili Arsacydów powstała Persja. W ten sposób urosło tam w potęgę państwo o wyraźnie anty rzymskiej orientacji, o wiele groźniejsze dla Rzymu niż Partia rządzona przez Arsacydów. Zaraz też rozpoczęły się wojny persko-rzymskie. Jednak Arsacydzi nie zniknęli, pozostali władcami Armenii i jednocześnie, siłą rzeczy, stali się sojusznikami Rzymu. Cóż dziwnego w tym, że w III wieku werbowali koczowników i przysyłali ich Rzymowi na pomoc, możliwe że czynili to również dlatego, że sami nie byli w stanie ich opłacać, możliwe też że byli tylko pośrednikami między Rzymem a tymi koczownikami i na tym zarabiali. Rolnicy mają ograniczone możliwości przemieszczania się, bo trzeba cierpliwie czekać aż wzejdzie plon, w ogóle rolnictwo wymaga stałej obecności na jakimś terenie, nawet jeżeli jest prymitywne. Dlatego jedną z funkcji czczenia lokalnych bogów i podtrzymywania lokalnych legend było utrzymanie ludzi w jednym miejscu. Gwoli ścisłości to znak dracona (w sumie umowna nazwa), różnił się od pozostałych tym że był to stwór fantastyczny, podczas gdy dziki i słonie istnieją. Pisałem że miał praktyczne zastosowanie. Chodziło o to że wąski pasek tkaniny pozwalał zorientować się co do kierunku i siły wiatru. Potrzebne to było konnym łucznikom by celnie strzelać, dlatego jest to poszlaka że znak ten jest znakiem konnych łuczników. Byli to na pewno Rzymianie albo co najmniej się za takich uważali. W końcu Kościuszko też ubierał się w chłopską sukmanę nie dlatego że był chłopem, ale dlatego że chciał się chłopom przypodobać. Poza tym i w czasach nam bardziej współczesnych zdarza/ło się że najwyższy dowódca ubierał się w mundur jednostki którą chce wyróżnić. Cesarze mieli natomiast powody by wyróżniać te oddziały kawalerii bo dzięki ich przywiązaniu mieli znaczenie. Kto nimi dowodził zaraz był w imperium kimś. Przecież to jest chyba ogólnie wiadome. Chodzi mi o to, że wygrał tą bitwę dzięki owej kawalerii i dzięki przywiązaniu tych jeźdźców do niego on sam uzyskał znaczenie i to dało początek pewnej tradycji. Zresztą tu też są poszlaki, że ci kawalerzyści byli wyznawcami Mitraizmu. Przecież tu i ówdzie można znaleźć wzmianki, że po śmierci Klaudiusza cesarzem został jego brat, Kwincjanus (o ile dobrze pamiętam imię). Został jednak po paru tygodniach panowania zamordowany, zdradziła go bowiem owa kawaleria, która opowiedziała się za Aurelianem. Według mnie to się opowiedziała dlatego, że Aurelian był wyznawcą Mitry. W każdym razie bardzo prawdopodobnym jest, że jego matka była kapłanką w świątyni Mitry, gdzieś w pobliżu Dunaju. Nie zgadzam się z tym. Wracając do Walensa, to to że armia obwołała go cesarzem absolutnie nie wystarczało. No bo po co miałby się żenić z wdową po Magnencjuszu (dziękuję za informację). Według mnie to nie dzięki aklamacji armii został cesarzem. On się wżenił w tę godność. Nie mogę sobie znaleźć innego wytłumaczenia sensu tego ożenku. Według mnie w imperium przeważyła teza że nie ma sensu zmuszać legionów iść tam gdzie nie chcą i dlatego Walens został cesarzem. Zresztą niedługo później nastąpił ostateczny podział imperium rzymskiego. (szkolna data 395r) No nie bądźmy dziećmi. Nawet jeżeli przyjmiemy, tak jak ty uważasz, że cesarze z III wieku posiadali potężną dyktatorską władzę, to istniało w imperium coś takiego co można nazwać rządem. A w nim, według mnie, cesarz co najwyżej miał tylko coś do powiedzenia. Z pewnością byli tacy co mieli dużo więcej do powiedzenia niż on. Nie jestem w stanie dokładnie określić jakie urzędy stanowiły ów rząd, jednak między ministrami był minister nazywany magister oficiorum, zdaje się, że można go przyrównać do dzisiejszego ministra spraw wewnętrznych i min. spraw wojskowych w jednym. Ammian wspomina o tym urzędzie. Co miał do takiego magistra oficiorum taki analfabeta (czy półanalfabeta) jak na przykład Maksym Trak, nawet jeżeli to on go mianował. W każdym razie ów minister miał do dyspozycji scholae palatinae (przepraszam za możliwe błędy ale nie znam łaciny). Było ich chyba 5 – 10. Między tymi scholae palatinae była scholae agentes in rebus, czyli to co dzisiaj byśmy nazwali kontrwywiadem. O tych urzędach wspomina również Ammian. Zdaje się, że reprezentowały one wysoki poziom, świadczy o tym chociażby stłumienie buntu Magnencjusza i zmuszenie legionów galijskich do pójścia nad Eufrat. Z tym że później przyszła refleksja: co z tego że te legiony tam poszły skoro nie było z nich wielkiej pociechy, bowiem walczyły na pewno dużo poniżej swej wartości bojowej. Tacyt pisząc o roku trzech cesarzy pisze że ujawniła się wówczas jedna z tajemnic rządzenia Rzymem, mianowicie że cesarza można powołać poza Rzymem, i że wcale nie musi on przebywać w Rzymie. Pisze też że senat był z tego bardzo zadowolony. Z tej wzmianki można wysnuć wniosek że senat co najmniej popierał wybór cesarza poza Rzymem, tak jak to było w przypadku Witeliusza w 63r i stąd owe „kariery” cesarskie w III wieku. <br style="mso-special-character:line-break"> <br style="mso-special-character:line-break">
  25. W dużej części piszę to wszystko z pamięci. No dobrze, Magnencjusza nie stracono bo sam zdążył to zrobić. Poza tym upieram się przy swoim. Co do lokalnych bogów to dalej twierdzę że była to jedna z przyczyn która utrudniała mobilność wojska rzymskiego. Nie napisałem nigdzie że ją uniemożliwiała. Napisałem że Aurelianowi było wygodne czczenie słońca bo mu to ułatwiało przerzucanie wojska gdzie chciał. Oszczędzało mu to po prostu zbędnych dyskusji, buntów, przede wszystkim dezercji, itp., co bynajmniej nie oznacza że problem ten został rozwiązany. Wiem że w IV wieku w armii rzymskiej jako piechota legionowa służyli przede wszystkim Celtowie (tzn. Galowie i Bretończycy) oraz górale z Azji (Izauryjczycy, Cylijczycy, Armeńczycy). Mam to gdzieś, na razie nie jestem w stanie podać źródła ale jak znajdę to przekażę (może zresztą i ty o tym wiesz). Co do Celtów to wówczas byli oni wyznawcami druidyzmu. Jest to religia której treścią było w dużym stopniu czczenie tworów przyrody. Czyli Celt, jeżeli chciał się pomodlić, to potrzebny mu był jakiś konkretny kamień skała czy pieczara. Dlatego niechętnie oddalał się od tych obiektów kultu. Stąd się wzięło Invictis Solis, po prostu Aurelian uprościł mitraizm i proponował czcić słońce jako najwspanialszy z tworów przyrody (czyli tworów boskich) a ono, w przeciwieństwie do druidyjskich tworów przyrody, jest wszędzie. Że to jakiś problem był to jednak widać w przypadku Magnencjusza. Przecież jego bunt odbywał się pod hasłami powrotu do starych pogańskich bóstw, skoro był to bunt Galów to jest bardzo prawdopodobne, że chodziło tu właśnie o owe bóstwa druidyjskie. Wspominasz o świątyniach, na przykład Jowisza Dolicheńskiego. W Rzymie przecież obowiązywał również oficjalny kult państwowy. Rzymianie tolerowali odrębności religijne pod warunkiem, że czczone będą również ich bóstwa. Na ogół akceptowano to i o ile wiem wyłamywali się z tego tylko Żydzi i Chrześcijanie. Gdzieś kiedyś czytałem, że koczownicy stepowi chętnie czcili słońce jako najwspanialszy twór boski, który jest wszędzie i dzięki temu mogli je wszędzie czcić. Związane jest z tym też przypisywanie jakichś nadzwyczajnych zalet orłom, jako jedynym ptakom które potrafią widzieć pod słońce. Bo to jednak przyzwyczajeni i przystosowani do takiego trybu życia koczownicy. Galowie nie byli do tego ani przyzwyczajeni ani przystosowani. Mam to gdzieś, jak znajdę to ci przekażę. Zauważyłeś że twierdzisz iż cesarze byli zmuszeni podejmować decyzje kolegialnie? A wyżej przyganiałeś to senatowi. Zdaje się, że ów znak, dzika właśnie, o tym świadczy i potwierdza, że w IV wieku to przede wszystkim Celtowie służyli w piechocie legionowej. Co do fragmentu o smokach to pomyliłem się, przepraszam. Chodzi o Konstancjusza a wzmianki o tym są w XVI księdze Ammiana Marcellina w rozdziałach 10,7 i 12,39. Skądinąd wiem, że owe smoki (dracones) to typowy znak stepowych łuczników konnych, miał przede wszystkim praktyczne zastosowanie. Łucznik konny żeby celnie strzelić musiał znać kierunek i siłę wiatru. Umożliwiało mu to spojrzenie na łopoczący na wietrze wąski pasek tkaniny w kształcie węża. Co do ich struktury organizacyjnej to nie musiała ona wyglądać tak jak to było w kmicicowym pułku. Przecież mogli najmować się całymi oddziałami i służyć pod swoimi oficerami (jeżeli tak ich można nazwać). Jednak bitwa pod Naissus była wygrana dzięki szarży kawaleryjskiej prowadzonej przez Klaudiusza II Gockiego i to był zarazem przełom w rzymskiej wojskowości, co nie znaczy że to on ją zorganizował i wyszkolił. Te oddziały kawalerii stały się podstawą potęgi cesarzy iliryjskich, pewnie chętnie je wyróżniali. Kilkadziesiąt lat później ta tradycja była na pewno żywa. Świadczą o tym znaki pod jakimi pokazywał się Konstancjusz. Wcześniej nie było żadnego Ammiana któryby to opisał. No tu to trochę nadużywasz. Przecież ten wybór odbywał się w warunkach nadzwyczajnych, po tym jak parę miesięcy wcześniej na polu bitwy zginął poprzedni cesarz i imperium jeszcze się z tego nie otrząsnęło. Zresztą Walentynian założył dynastię. Tych cesarzy z III wieku to bym nie przeceniał. Zdaje się, że znowu z tych samych faktów wysuwamy sprzeczne wnioski. Uderzającym jest jednak że w państwie o takim rozwoju cywilizacyjnym jakim było imperium rzymskie, w którym nie brakowało ludzi inteligentnych i wykształconych, również w armii, cesarzami w IIIw. zostawali prostacy. Dla mnie jest tu tylko jedno wytłumaczenie. Obawiano się na czele armii człowieka inteligentnego dlatego purpurę dawano prostakowi a po 3 – 5 latach, kiedy zaczynał obrastać w piórka i stawać się zbyt potężnym, to się go pozbywano. Tak nawiasem mówiąc to od takiego nie można nawet wymagać specjalnej znajomości państwowych finansów i miał ludzi co się tym zajmowali, a ci pewnie potrafili jego prostactwo wykorzystać. Oczywistym jest, że za tym wszystkim musiało stać jakieś stronnictwo polityczne, według mnie było ono skupione jednak wokół senatu. Naturalnie był to wątpliwy etycznie i nie najlepszy sposób rządzenia, przysparzał wielu problemów, i zasługą rządów Dioklecjana była zmiana tego stanu rzeczy.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.