Skocz do zawartości

Bruno Wątpliwy

Moderator
  • Zawartość

    5,693
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Bruno Wątpliwy

  1. Kolejna legenda. Czołg średni T-34

    Ciekawa transakcja (jak na rok 2018/19). Federacja Rosyjska kupiła od Laosu 30 czołgów T-34. Nie, nie oznacza to kompletnego załamania rosyjskich sił pancernych i rosyjskiej myśli technicznej (choć sławetna "Armata" jest na razie czołgiem raczej mitycznym i armia rosyjska bazować będzie jeszcze długie lata na modernizowanej rodzinie T-90, czyli skądinąd modernizacji T-72). Po prostu, czołgi T-34 będą im potrzebne na parady, do filmów i muzeów. Legenda zatem wiecznie żywa. Za: https://www.altair.com.pl/news/view?news_id=27102
  2. Powstanie listopadowe i jego echa w literaturze obcojęzycznej

    Można wspomnieć chociażby niedoszłe echo - kapitana Nemo. Moje skojarzenia (zakładam, że chodzi - jak w tytule - o powstanie styczniowe, aczkolwiek dalej jest mowa raczej o listopadowym): 1. Najbliższe - operetka "Polnische Hochzeit". Występuje w niej wątek polskiego bojownika o wolność (graf Boleslav Zagorsky) wracającego do domu po nieudanym powstaniu. Problem leży w tym, że to raczej powstanie listopadowe. Do tego, dzieło jest w języku niemieckim (1937 rok), ale trudno je uznać za niemieckie sensu stricte. Według hitlerowskich standardów roku 1937, autorzy aryjczykami nie byli (jeden z nich - Fritz Löhner-Beda zginął później w Auschwitz). Premiera poza III Rzeszą (w Szwajcarii). Zob.: https://www.chandos.net/chanimages/Booklets/CX5059.pdf http://www.operetten-lexikon.info/?menu=167&lang=1 https://www.br-klassik.de/themen/oper/polnische-hochzeit-esay-100.html 2. Dalsze - na przełomie wieków XIX i XX powstały dwie niemieckie operetki (różnica między operetką i wodewilem jest dla mnie niezbyt jednoznaczna, w każdym razie, jedną z nich - tą z 1910 r. - niemieckojęzyczna Wikipedia zalicza wprost do Vaudeville-Posse). Bardzo w swoim czasie popularne, obie o takim samym tytule (skądinąd o wydźwięku pejoratywnym dla nas) - "Polnische Wirtschaft". W obydwu wątek polskiej walki o wolność raczej nie występuje (libretta przeglądnąłem bardzo pobieżnie). Pierwsza - z 1889 r. (lub 1890), ale jej akcja dzieje się w roku 1712. Druga - z 1910 r. (libretto też przejrzałem tylko pobieżnie, trudno mi jednoznacznie datować, ale rzecz się dzieje w dobrach Groß-Karschau chyba we "współczesności" - tzn. około 1910 r., gdyż śpiewają m.in. o berlińskich autobusach). Zob. H. Orłowski, Polnische Wirtschaft. Nowoczesny niemiecki dyskurs o Polsce, Olsztyn 1998, s. 33 https://www.loc.gov/item/2010667653/ http://www.musicaltheatreguide.com/composers/zumpe/hermann_%20zumpe.htm http://publikationen.ub.uni-frankfurt.de/frontdoor/index/index/docId/22997 https://de.wikipedia.org/wiki/Polnische_Wirtschaft_(Operette)
  3. Historia, polityka i alfabet.

    Sympatyczna opowieść, ale w sumie nie wiadomo, czy czasem nie z kategorii se non è vero, è ben trovato. Nawet zdania osób posługujących się językiem bengali są podzielone: https://www.quora.com/Is-Bengali-Bangla-truly-an-official-language-of-Sierra-Leone Z zupełnie innej beczki, ale jednak nieco podobnej. W ramach wdzięczności i przyjaźni Fidel Castro "podarował" kiedyś NRD mały kawałek Kuby. Symbolicznie. https://de.wikipedia.org/wiki/Ernst-Thälmann-Insel O tym wspomniałem. Rozmawiałem (z ludźmi z Indii i Bangladeszu) tylko o "dogadaniu się". O ile alfabet bengalski można - od biedy - uznać za krewnego (potomka) dewangari, to zapis języka urdu to już zupełnie inna bajka.
  4. Historia, polityka i alfabet.

    To jeszcze dwa przykłady: 1. Podobnie, jak Jancet miałem kiedyś przyjemność spotkać młodych ludzi z Bangladeszu (także z Indii) i trochę sobie porozmawialiśmy na tematy językowe. Potwierdzali zgodnie, to o czym już miałem jakieś pojęcie - to znaczy, że w postaci potocznej, "mówionej" języki hindi i urdu są właściwie tożsame. Nowością było dla mnie to, iż ludzie z Bangladeszu twierdzili z dużym przekonaniem, że hindi (i urdu) są dosyć podobne do języka bengali. Twierdzili, że sprawa nie jest oczywiście prosta, bo dużo zależy od tego, jakim dialektem bengalskiego ktoś się posługuje, czy jest fanatykiem produkcji Bollywoodu (filmy, a co najważniejsze piosenki w nich, są głównie w języku hindi) itp. Ale w zakresie prostego porozumienia się o podstawowych kwestiach, gdy jedna strona stara się drugą zrozumieć (czyli - mówi wolno) mówiący w bengali jakoś mniej więcej dogada się z mówiącym w hindi. Znając z języków europejskich "tylko" angielski, oczywiście nie potrafili porównać tej sytuacji do uwarunkowań europejskich, ale odniosłem wrażenie, że relacja hindi-bengali to np. coś podobnego do relacji polski-bułgarski. Natomiast - wracając do tematu - warto zwrócić uwagę na relację hindi - urdu w zakresie alfabetu. Oczywiście, nie był to prosty wybór polityczny. Raczej historyczno-religijno-cywilizacyjny, ale fakt jest faktem. Ponieważ istnieje teoria, że można mówić o policentrycznym języku hindustani, przypomina to trochę - bardziej nam znaną - sytuację z serbsko-chorwackim. W każdym razie - dwa prawie tożsame języki, posługują się różnymi alfabetami (urdu - mutacją arabskiego, a właściwie persko-arabskiego, hindi - alfabetem dewangari). 2. Też już wspomniana na forum Mołdawia. A konkretnie jej cześć zwana ongiś Besarabią. Do początku XIX wieku dzieliła losy z Hospodarstwem Mołdawii. W 1812 roku Besarabia trafiła pod panowanie rosyjskie i od tego momentu losy "dwóch Mołdawii" (Hospodarstwa Mołdawskiego i Besarabii) się rozeszły. Jedna część stworzyła wraz z Wołoszczyzną zjednoczoną Rumunię, druga - ostatecznie przybrała postać guberni besarabskiej. Rumuni w latach 60. XIX wieku - w ramach ogólnej polityki powrotu do łacińskich korzeni - dokonali zmiany alfabetu (z cyrylicy na tzw. "przejściowy", by - bodajże w 1862 roku - przyjąć już w pełni alfabet łaciński). W Mołdawii było inaczej. Pierwotnie swobody językowe były tam dosyć duże, a język mołdawski (zapisywany cyrylicą) miał status oficjalnego. Szybko, mniej więcej od roku 1828 zaczęło to się jednak zmieniać. W ciągu około 40 lat, sukcesywnie język mołdawski (czy rumuński, gdyż nawet dla Rosjan były to wówczas synonimy) w rosyjskiej Besarabii został usunięty ze wszelkich urzędów, szkół, a nawet cerkwi. W praktyce stał się językiem "chłopskim". Jeżeli (szczególnie pod koniec XIX wieku) pojawiały się w Besarabii jakieś w nim publikacje, to sprawa alfabetu nie była jednoznacznie rozstrzygnięta. Stosowano stary alfabet "rumuński" (cyrylicę), jakieś uproszczone wersje alfabetu rosyjskiego, czy "nowy" (łaciński) alfabet rumuński. W 1918 roku Besarabia trafia pod panowanie rumuńskie. Dla władz Wielkiej Rumunii jest jasne, że lokalni mieszkańcy (w większości, bo Besarabia jest oczywiście wielonarodowa) mówią w języku rumuńskim, zatem rozpowszechnia się tam łaciński alfabet rumuński. Natomiast swoją rozgrywkę zaczyna Rosja Radziecka (a potem ZSRR). Nie uznaje ona aneksji Mołdawii (Besarabii) do Rumunii. Na drugim brzegu Dniestru tworzy Mołdawską Autonomiczną Republikę Radziecką (w ramach Ukraińskiej SRR). W ramach poszukiwania (przede wszystkim klasowych) odrębności w stosunku do Królestwa Rumunii stosowano tam cyrylicki wariant zapisu języka mołdawskiego (rumuńskiego). Aby było to jeszcze bardziej skomplikowane - w 1932 zdecydowano o przejściu w MASRR na alfabet łaciński, by w 1938 roku wrócić znowu do cyrylicy (operacja podobna, jak z językami wielu, innych ówczesnych narodów ZSRR plus z mongolskim i tuwińskim). W 1940 roku ZSRR anektował rumuńską Besarabię. Z jej większości (i z części Mołdawskiej ASRR) stworzono Mołdawską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Językiem urzędowym był w niej (oprócz rosyjskiego) - język mołdawski. Czyli de facto rumuński, ale zapisywany cyrylicą. Na pieriestrojkowej fali w 1989 roku wprowadzony zostaje jednak alfabet łaciński. I pojawiają się silne głosy o tożsamości Mołdawian i Rumunów. Na tym jednak nie koniec. Do dziś trwają spory o status językowy mołdawskiego (teoretycznie zwyciężył w Republice Mołdawii pogląd, że mołdawski i rumuński są właściwie tożsame, ale są i zdania odrębne), ale w samozwańczym Naddniestrzu stosuje się do jego zapisu cyrylicę. Oczywisty wybór polityczny, akcentujący odrębność Mołdawian od Rumunów. Inna sprawa, to faktyczna dominacja w Naddniestrzu języka rosyjskiego. Zob. np.: https://ro.wikipedia.org/wiki/Republica_Moldova#cite_note-1 https://ru.wikipedia.org/wiki/Молдавский_язык https://ru.wikipedia.org/wiki/Молдавский_алфавит
  5. Może przerzucić ostatnie posty Janceta i Komara (od tego, gdzie Jancet "ciągnie wątek transliteracji, skoro innego tematu nie ma") z:

    https://forum.historia.org.pl/topic/19201-historia-polityka-i-alfabet/?tab=comments#comment-278663

    do:

    https://forum.historia.org.pl/topic/16255-transliteracja/

    Pozdrawiam.

  6. Historia, polityka i alfabet.

    Po krótkich poszukiwaniach - stwierdzam, że jednak odpowiedni temat już mamy na forum: https://forum.historia.org.pl/topic/16255-transliteracja/ I tam proponuję kontynuować wątek poboczny, tu zastanawiając się raczej, jak polityka wpływała na zmianę alfabetu.
  7. Ukazała się książka Riccardo Orizio, "Zaginione białe plemiona. Podróż w poszukiwaniu zapomnianych mniejszości". Jeden z jej rozdziałów poświęcony jest potomkom legionistów zamieszkałych w Casales na Haiti. Nie należy się spodziewać opowieści o "kultywowaniu kultury i tradycji narodowych", bo zaiste bardzo niewiele śladów polskości pozostało w tej ubogiej społeczności, żyjącej w skrajnie ubogim kraju. Ale przeczytać warto. I jako dodatek do tej informacji - dwa linki o polskich tropach na Haiti (tamże wzmianka o Orizio): Link 1. Link 2. I jeszcze jedna ciekawostka, wzmiankowana przez Orizio. Konstytucja Haiti z 1805 r. Link do strony. Proszę zwrócić uwagę na artykuł 13, zdanie drugie .
  8. To ja z innej beczki - Mobutu Sese Seko Kuku Ngbendu wa za Banga (pierwotnie znany jako Joseph-Désiré Mobutu) i jego kampania Zaïrianisation (polskim odpowiednikiem byłaby pewnie zairnizacja, ale głowy za to nie dam). Pod hasłem Authenticité afrykanizowano (a dokładnie - zairnizowano) co się dało - także imiona i nazwiska. Dyktator przybrał imię jak wyżej (można pobawić się w jego tłumaczenie - angielska Wikipedia proponuje jeden z wariantów takowego: "The warrior who knows no defeat because of his endurance and inflexible will and is all powerful, leaving fire in his wake as he goes from conquest to conquest"). Gdzieś czytałem (niestety, teraz nie pamiętam źródeł), że kampanii owej towarzyszyły ciekawe rozwiązania. Wprowadził system jednopartyjny, a członkiem partii był każdy obywatel Zairu, oczywiście już raczej ze zmienionym odpowiednio imieniem i nazwiskiem (podobno mieli biedacy na to całe 48 godzin). A jeżeli duchowny nieopatrznie ochrzcił dziecko europejskim imieniem - wędrował na kilka lat do więzienia.
  9. Historia, polityka i alfabet.

    Szczerze mówiąc, trudno mi doszukać się w moich wypowiedziach przesłania o wyższości jakiegokolwiek alfabetu. Oprócz wzmianki, odnoszącej się stricte do języka tureckiego (grupy języków tureckich), sprowadzającej się do tego, że być może alfabet łaciński jest bardziej dostosowany do spełniania potrzeb tego języka, ale nie zmienia to faktu, iż turecki mógłby też z powodzeniem być zapisywany alfabetem arabskim (czy innym). Jest dla mnie oczywiste, że wobec mnogości języków i alfabetów, trudno mówić o jakiejkolwiek wyższości. Przypadek każdego języka i kwestii, czy konkretny alfabet do niego "pasuje" właściwie musi być rozpatrywany osobno. I zawsze pozostanie olbrzymie pole do dysput: czy np. najbardziej szczęśliwy dla języka maltańskiego jest alfabet łaciński itd. itp. Osobiście, jakbym miał określić alfabet, który jest dla mnie szczególnie wdzięcznym przykładem przemyślanego projektu i przemyślanej decyzji (w sumie politycznej), dobrze dostosowanej do potrzeb konkretnego języka - zwróciłbym uwagę na koreański Hangul (Han-geul). Choć nie miał on wcale łatwego "życia", zanim zaczął dominować w Korei. Natomiast nie przeczę, że uważam, iż w dobie globalizacji, internetu, dominacji języka angielskiego - narody, które posługują się alfabetem łacińskim mają prawdopodobnie niekiedy nieco łatwiej "na starcie". Kwestia transkrypcji języka chińskiego (także innych - np. koreańskiego) jest zagadnieniem, z którym chyba nie poradzimy sobie do końca świata (mimo różnych prób standaryzacji). Tradycyjny Czang-Kai Szek może pojawić się w Polsce jako: Jiang Zhongzheng, Jiang Jieshi, Jiǎng Jièshí, Chiang Kai-shek i pewnie jeszcze inaczej (zob. np. J. Polit, Pod wiatr. Czang Kaj-szek 1887-1975, Kraków 2008, s. 14-15). Kim Ir Sen, to Kim Il Sung, ale i Gim Ilseong (tak np. J. P. Rurarz, Historia Korei, Warszawa 2005). Nadal w Polsce spotkamy pisownię Phenian (wzorowaną na rosyjskiej, ale której nie wymówi poprawnie żaden Koreańczyk), ale i Pjongjang, tudzież Pyongyang lub P'yŏngyang (w różnych mutacjach) - czego znowu Polak za bardzo poprawnie nie potrafi wymówić. Najnowsza historia Tatarstanu jest bardzo ciekawa. Od ogłoszenia niepodległości (podobnie, jak w przypadku Czeczenii), przez status "państwa stowarzyszonego z Federacją Rosyjską", po - dzisiejszy - status właściwie "zwykłego" podmiotu Federacji Rosyjskiej. Ale to już inny temat. Ale właściwie piszesz wyłącznie o doświadczeniach w obrębie alfabetu łacińskiego. Ciekawsze byłoby chociażby porównanie praktycznych aspektów (wad, zalet itp.) pisowni łacińskiej i arabskiej, chińskiej, japońskiej itp. Ale może - jeżeli jest taka wola - już w ramach innego tematu, bo ten założyłem raczej z myślą, aby zastanowić się kiedy polityka miała wpływ na wybór alfabetu, a nie - jaka transkrypcja języka chińskiego jest lepsza?
  10. Historia, polityka i alfabet.

    Sprawa niezbyt istotna, najważniejsze jest w tej opowieści to, że "Auszra" (a za nią ogólnie Litwini) dosyć manifestacyjnie odeszła od polskich wzorców w tym zakresie, ale o inspiracji czeskiej pisał zarówno P. Łossowski (chyba największy znawca Litwy okresu od odrodzenia narodowego), jak i sami Litwini w swojej Wikipedii wiodą pochodzenie tych liter aż od samego od Jana Husa (pardon - Janasa Husasa) i tym samym od Orthographia Bohemica. Zob.: P. Łossowski, Po tej i po tamtej stronie Niemna. Stosunki polsko-litewskie 1883-1939, Warszawa 1985, s. 21 https://lt.wikipedia.org/wiki/Č https://lt.wikipedia.org/wiki/Š Bez przesady, jak dowodzi historia, języki tureckie można chociażby "zapisać" i alfabetem arabskim, i cyrylicą (że o ujgurskim alfabecie, czy greckim nie wspomnę). Jest faktem, że alfabet arabski miał oczywiste ograniczenia (chociażby zbyt małą ilość samogłosek, jak na potrzeby tureckie). Natomiast argument, że alfabet arabski jest niezbyt przystosowany do tureckiej wymowy można łatwo zbić faktem, że podobną przypadłość ("rozjeżdżania się" zapisu i wymowy) ma chociażby język angielski, czy francuski. A już relacje miedzy literą (znakiem) a dźwiękiem w Japonii i Chinach to jeszcze inna bajka. Te przykłady (i ogólnie o zmianie alfabetu w Turcji) w: D. Kołodziejczyk, Turcja, Warszawa 2000, s. 135-138. Tamże ciekawy przykład (s. 137), świadczący o tym, że alfabet arabski wcale nie był taki "obcy i niedogodny" dla Turków. Przynajmniej dla tych, którzy sztukę pisania i czytania posiedli przed reformami Kemala. Kenan Evren, autor zamachu stanu z 1980r. (co ciekawe - dokonanego po hasłem kemalizmu) w swoich osobistych notatkach posługiwał się pismem arabskim. Reasumując - wybór alfabetu łacińskiego był przede wszystkim świadomym wyborem politycznym i cywilizacyjnym Kemala. O kwestii wprowadzenia alfabetu łacińskiego w Azerbejdżanie (co ciekawe - wcześniej niż w Turcji) zob. T. Świętochowski, Azerbejdżan I Rosja. Kolonializm, islam i narodowość w podzielonym kraju, Warszawa 1998, s. 135-136.
  11. Historia, polityka i alfabet.

    Ja, ja, jawohl. Względy były ideologiczne ("nazi-geniusze" uznali, że ma genezę żydowską), jak i praktyczną. O tej ostatniej wspominał Goebbels (niemieckie dzieci nie będą musiały uczyć się kilku alfabetów) i sam Hitler (ułatwi to naukę najważniejszego języka ludom, z którymi Niemcy będą współpracować, a nader często - nimi rządzić). Zob.: http://goobiweb.bbf.dipf.de/viewer/image/991084217_0007/347/#topDocAnchor http://ligaturix.de/bormann.htm Przy okazji "poleciał" też Sütterlinschrift, który ma tą przypadłość, że dziś nawet etniczni Niemcy nie za bardzo go potrafią przeczytać (o ile nawet radzą sobie z "gotykiem").
  12. Numizmatyka

    Nie, jeżeli już - to przypomina to najbardziej Kraków. Kompletnie się na tym nie znam i przeglądnąłem tylko w internecie niezbyt wyraźne zdjęcia innych medali z tej serii, ale odniosłem wrażenie, że nie są one arcydziełem sztuki medalierskiej. A przynajmniej - wierności wobec architektonicznego wzorca. Obrazy zabytków na tych medalach wydają mi się raczej schematyczne, wręcz "dziecinne". Może i z poszukiwaniem owych wzorców różnie bywało.
  13. Inwazja szurów

    Po pierwsze - to pytanie do historyków. Istotna część ze stale obecnych na tym forum historykami z wykształcenia (i z zawodu) nie jest, tylko miłośnikami historii. Jeżeli to natomiast pytanie także do mnie, jako miłośnika historii - to mogę odpowiedzieć wyłącznie w swoim imieniu, że nie mam zamiaru z tym nic zrobić, bo nie widzę potrzeby, aby reagować na każdy wytwór ludzkiej pomysłowości dotyczący historii, a obecny w świecie internetu. Po drugie - w dobie internetu każdy może założyć stronę i pisać na niej praktycznie, co chce. Trudno, aby każde internetowe wynurzenia spotykały się z burzliwą reakcją ze strony środowiska naukowego. Ergo - zasadniczo, o ile nie łamie prawa, każdy może sobie o historii pisać i publikować co chce, każdy też może to krytykować. Zachęcam zatem Człowieka do merytorycznej krytyki, bo na razie nastąpiło tylko z jego strony wywołanie tematu (i to pod bardzo dyskusyjnym tytułem) i ogólnikowe oskarżenia. Nie wiem, co to "szury", ale brzmi to nieładnie. A różnić powinniśmy się pięknie. Zatem - może po prostu warto napisać merytoryczną, krytyczną analizę tych "dzieł" znalezionych w sieci (ale bez niepotrzebnych, ostrych słów)?
  14. Brytyjsko-francuskie plany ataku na ZSRR

    Ab imo pectore - dziękuję za powyższe informacje. Pozwalam sobie jednak podtrzymać swoją propozycję.
  15. Brytyjsko-francuskie plany ataku na ZSRR

    Mam pewną propozycję. Może wydzielić temat: "Historia w beletrystyce francuskiej (ze szczególnym uwzględnieniem dzieł Gilles'a Perrault"? I tam będzie Euklides referował znane sobie prawdy, a chętni desperaci będą z nim polemizowali? Inaczej i niniejszy temat zmieni się w kolejną, bezsensowną dyskusję ze ścianą, która nie przyjmuje żadnych argumentów, nawet tych najbardziej oczywistych. Mamy - jeżeli dobrze pamiętam - w regulaminie forum zapis o sankcjonowaniu wypowiedzi o znikomej wartości merytorycznej. Raczej go nie stosujemy, bo wiadomo - każdemu zdarza się napisać coś, co takowej wartości nie ma. Ale przypadek, gdy jeden użytkownik z entuzjazmem doprowadza do merytorycznej degrengolady kolejne tematy, może jednak na coś zasługuje? Nie na karę, ale na specjalne docenienie? Apeluję zatem o stworzenie na forum osobnego "kącika prawd Euklidesa" z pełną swobodą wypowiedzi rzeczonego (w ramach owego kącika).
  16. Proszę czytać ze zrozumieniem. Napisałem wyraźnie: "Pod tym drugim linkiem - inne publikatory, w których ogłoszono ten akt prawny (rewolucyjna władza ogłaszała swoje akty w różnych gazetach, nie przesadnie przejmując się regułami: oficjalnego publikatora, vacatio legis itp.)". W państwie prawa jest oczywiste, że wejście w życie jakiegoś aktu prawnego powinno być poprzedzone odpowiednim ogłoszeniem w oficjalnym publikatorze. W zależności, jaki to rodzaj aktu - mogą to być to zróżnicowane publikatory oficjalne (ogólnokrajowy, lokalny, resortowy itp.). W Polsce określa to ustawa z dnia 20 lipca 2000 r. o ogłaszaniu aktów normatywnych i niektórych innych aktów prawnych (t.j. Dz. U. z 2017 r. poz. 1523 ze zm.). Oczywiście i w tym przypadku Euklides za bardzo nie wie, o czym pisze, gdyż mogą być nawet we współczesnych państwach od tej reguły pewne (niewielkie) odstępstwa. Zob. np. art. 14 ust. 1. ww. ustawy: "Przepisy porządkowe ogłasza się w drodze obwieszczeń, a także w sposób zwyczajowo przyjęty na danym terenie lub w środkach masowego przekazu (…). Tak jest, czy powinno być w nowoczesnym, demokratycznym państwie prawa. Rosja Radziecka państwem prawa nigdy nie była, a do tego okres, o którym mówimy, to nadal czasy sporej, rewolucyjnej improwizacji. I tyle w temacie. Po prostu rewelacja. A ja myślałem, że Rada Komisarzy Ludowych to coś w rodzaju sodalicji mariańskiej. A co to ma do rzeczy??? Szkoleniowa, czy nie, liczna, czy nie - była to struktura organizacyjna Armii Czerwonej. Nawet jakby powstał wówczas tylko sztab, czy kompania reprezentacyjna Armii Czerwonej - nie zmienia to faktu, że teorie Euklidesa, iż Armia Czerwona pojawiła się na arenie dziejów dopiero po pokoju brzeskim są nic nie warte. Nawiasem mówiąc, wypadałoby doczytać, że pierwszy związek taktyczny Armii Czerwonej był jednak większy od kompanii reprezentacyjnej (szybko osiągnął rozmiary porównywalne do współczesnej dywizji) : "П. к. РККА использовался как центр подготовки и формирования боевых резервов для фронта. Источником его пополнения были в основном рабочие-добровольцы Петрограда. За первые 2 недели формирования числ. корпуса была доведена до 15 тыс. чел., из к-рых подготовлено и отправлено на фронт под Псков, Нарву, в Витебск, Оршу и др. р-ны не менее 10 тыс. чел". Za: http://www.hrono.info/organ/rossiya/1korpus_rkka.html A jeżeli gdzieś Euklides przeczyta, że ziemia jest płaska i podparta na czterech krokodylach, to już nie przyjmie do wiadomości żadnych dowodów na okoliczność, że jest inaczej? Co to był za akt prawny i kto go podpisał - to proszę już sobie przeczytać. Link podałem. Proszę sprawdzić koniecznie. Niezależnie jednak od stanu euklidesowej pamięci, opowieść o tym, że w pakcie Ribbentrop-Mołotow było cokolwiek o Żydach urodzonych na terenie radzieckiej okupacji jest bzdurą. No, to tyle z mojej strony udziału w euklidesowym teatrzyku absurdu w tym temacie.
  17. Czy trzeba być historykiem, czy nie, douczonym, czy nie - kwestia poglądów Euklidesa - ale (w mojej ocenie) wypadałoby mieć chociażby blade pojęcie o zagadnieniach, o których jest mowa. Euklides nie odróżnia pojęcia promulgacji od wejścia w życie, a ustawą jest dla niego prawdopodobnie każdy akt prawny, nie zna też dat wydania (publikacji, wejścia w życie) i treści konkretnych aktów prawnych. A także istoty i kolejności wydarzeń. Dyskusja w oparciu o taki zasób wiedzy jest bezprzedmiotowa. Dla informacji zainteresowanych (z założeniem, że Euklides i tak jej nie przyjmie do wiadomości): 1) Dekret (декрет) Rady Komisarzy Ludowych "О Рабоче-Крестьянской Красной Армии" z 15 (28) stycznia 1918 roku został opublikowany w: "Газета Рабочего и Крестьянского Правительства", nr 13 (58) z soboty 20 stycznia (2 lutego) 1918. Zob.: LINK 1 i LINK 2. Pod tym drugim linkiem - inne publikatory, w których ogłoszono ten akt prawny (rewolucyjna władza ogłaszała swoje akty w różnych gazetach, nie przesadnie przejmując się regułami: oficjalnego publikatora, vacatio legis itp.). Dekret ten (nie żadna ustawa - ros. закон, gdyż takowe są uchwalane przez parlament) wszedł realnie w życie z dniem przyjęcia go przez RKL, gdyż już 18 stycznia 1918 r. utworzono pierwszy korpus Armii Czerwonej. LINK 3. 2) Polizeiverordnung über die Kennzeichnung der Juden vom 1. September 1941 został opublikowany w Reichsgesetzblatt nr 100 z 1941 roku (z 5 września 1941 roku). Wszedł w życie (zgodnie ze swoim § 6) 14 dni po opublikowaniu. Czyli 19 września 1941 roku. Teorie Euklidesa, że dotyczył on wyłącznie ziem na wschodzie są nic nie warte. Dotyczył on Żydów w rozumieniu § 5 der Ersten Verordnung zum Reichsbürgergesetz vom 14. November 1935. Co to Reichsbürgergesetz każdy, nawet jeżeli nie zna języka niemieckiego, może sobie sprawdzić za pomocą translatora. Warto, bo za chwilę Euklides nam zacznie prawdopodobnie udowadniać, że Żydzi z okupowanych przez Rzeszę terytoriów ZSRR otrzymali obywatelstwo niemieckie. Zob. LINK 4 i LINK 5. O tym, że dyskusja z Euklidesem jest bezprzedmiotowa - już pisałem. Poziom absurdu w powyższej wypowiedzi jest jednak już tak uroczo wysoki, iż nie mogę sobie odmówić przyjemności zapytania - a gdzież to w tekście paktu Ribbentrop-Mołotow (z tajnym protokołem włącznie) Euklides wyczytał postanowienia, że "wobec Żydów urodzonych w radzieckiej strefie okupacyjnej (czyli w Polsce która w 1939 roku znalazła się pod wspomnianą okupacją) nie będą stosowane restrykcję"???
  18. Afryka - podział kolonialny

    Nie mam zamiaru przesadnie bronić założenia o wyższości kolonializmu francuskiego nad brytyjskim, tylko - ewentualnie - polemizować z teoriami o wyższości brytyjskiego nad francuskim. Przede wszystkim w aspekcie ekonomicznym, bo ten został wywołany. W mojej ocenie - sytuację każdej kolonii należy rozpatrywać oddzielnie, z uwzględnieniem lokalnej specyfiki. I nie ma większego uzasadnienia dla twierdzenia a priori, że brytyjski kolonializm lepiej niż francuski przygotowywał społeczeństwa afrykańskie do niepodległego bytu. Mógł lepiej, mógł i gorzej. Długotrwałość posiadania zakładali pewnie jedni i drudzy. Z punktu widzenia walczących z kolonizatorami - równica zbyt wielka nie była. Problem jest raczej w mentalności kolonizujących. Odpowiem przypowieścią z zupełnej dziedziny. J. Kijak w swej książce o hełmach (Hełmy wojska polskiego 1917-1991, Warszawa 1993) napisał ongiś, że hełmy okresu pierwszej wojny stanowiły odbicie "charakterów narodowych". Francuski Adrian był ładny, fikuśny, choć może nie najbezpieczniejszy, niemiecki Stahlhelm solidny i bezpieczny, ale ciężki i drogi. Anglicy - po prostu sprawę hełmu załatwili najtaniej. Powstał, ani ładny, ani przesadnie bezpieczny - ale łatwy do wykonania i tani Brodie. W mojej ocenie da się to także zastosować do kolonializmu. Anglicy po prostu sprawę załatwiali najtaniej i najefektywniej. Co dawało większe pole do stosowania tanich, acz skutecznych prowizorek. System takowy (choć może nie jego nazwę) stosowali i jedni, i drudzy. Podobnie, jak direct rule. Wbrew teoretycznym rozważaniom próbującym przypisać pierwszy - Anglikom, drugi - Francuzom. Choć pewnie rzeczywiście ci drudzy może mieli rzeczywiście w Czarnej Afryce nieco większą skłonność do przechodzenia do władzy bezpośredniej. W mojej ocenie, tradycyjne, ważniejsze afrykańskie instytucje polityczne zostały przez kolonizatorów tak "przeorane" i zdeprecjonowane, że ich rola w procesie budowania post-kolonialnych państwowości była znikoma, jeżeli jakakolwiek. Mutesa II może tu służyć jako jeden przykład ("angielski", w sumie jeszcze dosyć "zaawansowany"). Barma Moustapha z sułtanatu Damagaramu - jako drugi ("francuski"). Jaki wpływ np. na Kwame Nkrumaha, przywódcę pierwszego nowopowstałego państwa w Czarnej Afryce miały tradycyjne instytucje, zachowane przez Brytyjczyków? Raczej walczył z "trybalizmem", wodzami Akanów, czy państwowymi tradycjami Aszantów. Liderzy walki o niepodległość, czy - później - nowych państw inspiracji szukali raczej na przedwojennym, czy zimnowojennym Wschodzie, czy Zachodzie (z różnym, często pożałowania godnym skutkiem). Tradycyjne instytucje, zarówno w byłych koloniach brytyjskich, jak i francuskich zachowały może jakieś znaczenie (nawet do dziś), ale raczej na poziomie lokalnym. Piszę przede wszystkim o Czarnej Afryce. Indirect rule w Północnej Afryce (Tunis, Maroko), Azji (Indie, Kambodża, Annam - ten nieco dyskusyjny, Tonkin, Laos itp.) to nieco inne zagadnienie.
  19. Same rozpoczęcie planowania akcji zacierania śladów (Sonderaktion 1005) było dużo wcześniejsze - datuje się je na styczeń 1942 roku. Rozpoczęcie tej akcji to też okres wcześniejszy, niż ujawnienie zbrodni katyńskiej. Powody, dla których szukano rozwiązań "problemu zwłok" były też zróżnicowane: od chęci zatarcia śladów (na etapie zwycięstw niemieckich - prawdopodobnie bardziej w trosce o dobre samopoczucie obecnych i przyszłych pokoleń niemieckiej rasy panów, niż o uniknięcie odpowiedzialności), przez dążenie do uniknięcia zagrożenia epidemiologicznego, po "troskę" o zagrożoną "przepustowość" machiny śmierci (vide przypadek praktycznego "zapchania" zwłokami Treblinki z czasów "rządów" Irmfrieda Eberla). Natomiast, nie mam najmniejszych wątpliwości, że ujawnienie zbrodni katyńskiej, niewątpliwie ułatwione słabym ukryciem zwłok przez jej radzieckich sprawców (i propagandowe wykorzystanie tego mordu przez Niemców), w połączeniu z klęskami niemieckimi, szczególnie tymi na wschodzie (i perspektywą przejścia niemieckich "pól śmierci" w ręce radzieckie) - dało niemieckiemu kierownictwu, a w szczególności Himmlerowi dużo do myślenia. I na pewno zwiększyło determinację w dziele zacierania śladów. Stało się jasne, że druga strona może propagandowo wykorzystać zbrodnie niemieckie, utrudnią one potencjalne dogadanie się z aliantami zachodnimi, a w razie ostatecznej klęski - mogą stać się podstawą odpowiedzialności nazistowskiego kierownictwa. Ale - należy to także widzieć w ogólnym kontekście, który związany był z generalnymi niepowodzeniami niemieckimi na frontach tej wojny. Reasumując: w mojej ocenie o ile sam pomysł i sama akcja zacierania śladów pojawiły się niezależnie od ujawnienia zbrodni katyńskiej, to bardzo prawdopodobne, że miał ten fakt (Katyń) pewien wpływ na zintensyfikowanie niemieckiej akcji zacierania śladów. A w szczególności - przyspieszenie i masowość operacji "wypalania" dawnych (1939-1942) miejsc pochówku ofiar zbrodni niemieckich. Oczywiście, sprawy Katynia jako motywu działań niemieckich nie można także nadmiernie przeceniać. Jest raczej oczywiste, iż miała ona wpływ, ale przecież podstawowe znaczenie miała ogólna zmiana sytuacji strategicznej Niemiec. Stało się jasne, że miejsca zbrodni mogą dostać się pod kontrolę aliantów (w szczególności - tego wschodniego). A fakt ten może ułatwić propagandę antyniemiecką, osłabić szanse na ewentualne negocjacje z niemieckimi nazistami, czy wreszcie - postawić na porządku dziennym sprawę osobistej odpowiedzialności za zbrodnię. Ergo - założyć należy, że intensyfikacja niszczenia śladów niemieckich zbrodni nastąpiłaby wraz z klęskami niemieckimi, niezależnie od ujawnienia (lub nie) zbrodni katyńskiej. Sprawa katyńska była - co dosyć prawdopodobne - dodatkowym katalizatorem tej operacji.
  20. Afryka - podział kolonialny

    Ciekawa teza. Pomijając sytuacje specyficzne (RPA), czy błogosławieństwo ropą naftową (np. Nigeria), aczkolwiek to ostatnie różnie przekładające się na dobrostan ogółu ludności, trudno byłoby mi uznać, że istnieje ogólne prawo, zgodnie z którym Sierra Leone powinno radzić sobie ekonomicznie lepiej od Kamerunu, a Uganda od Senegalu. Wydaje mi się, że obecny stan (byłych) kolonii to raczej wypadkowa bardzo wielu czynników. Pewną rolę oczywiście może odgrywać długotrwałość kolonializmu (dająca więcej czasu na rozbudowę infrastruktury "w stylu europejskim"), ale to tylko jeden z czynników. Położenie geograficzne, warunki przyrodnicze, bogactwa naturalne, konflikty etniczne, system rządów, korupcja i zdeprawowanie administracji - to przykładowe z innych elementów. A warto też zauważyć, że kolonie francuskie - to w dużym stopniu niezbyt przyjazne obszary Sahary i Sahelu. Niezależnie od walk wewnętrznych, Czad siłą rzeczy zawsze będzie potencjalnie mniej predystynowany do rozwoju niż Kenia. Itp. Jako ciekawostkę mogę przytoczyć, krótką syntezę relacji osób, z którymi miałem przyjemność rozmawiać, a które dosyć dobrze znają Afrykę (szczególnie to dotyczy rejonu Zatoki Gwinejskiej). Dosyć zgodne opinie brzmiały tak: 1) francuskie kolonie wyglądają "ładniej" od brytyjskich (szczególnie chodzi tu o miasta), widać większą dbałość dawnych kolonizatorów chociażby o urbanistykę, architekturę itp., 2) odnosi się większe (subiektywne) wrażenie, że Francuzi chcieli coś "dać", nie tylko "wziąć", Anglicy - raczej "wziąć", tudzież, że Francuzi raczej lokowali się "na stałe", Anglicy (mimo długotrwałości posiadania) - preferowali tanią "prowizorkę", 3) Francuzi mieli (i mają) większą ochotę na różnorakie interakcje z lokalnymi mieszkańcami, częściej też występuje u nich fascynacja lokalną kulturą itp., Anglicy stosowali raczej odmianę zasady "splendid isolation", 4) widać większy związek byłych kolonii francuskich z metropolią (niekiedy, oczywiście, nader dyskusyjnego - zob. Bokassa i Valéry Giscard d’Estaing), 5) sytuacja wewnętrzna jest i tak niezbyt przewidywalna (i nie zależy to specjalnie od tego, kto był kolonizatorem), np. kraj spokoju i względnego dobrobytu (Wybrzeże Kości Słoniowej) może nagle zmienić się w ośrodek dużych problemów. [Francuzi, powiedzmy, są bardziej skłonni w takich sytuacjach do interwencji]. Oczywiście, to - przytoczone - wyłącznie relacje subiektywne.
  21. Interesujący link: http://forum.przyroda.org/topics8/najciekawsze-nazwy-lacinskie-vt273.htm Stamtąd zaczerpnięte (z naukowym komentarzem Bruno W. i odnośnikami do haseł Wikipedii): Najbardziej urocza: Rhyacophila tralala Najbardziej męski: Falco longipennis Najmniej rozgarnięty: Pentodon idiota Najbardziej sceptyczny: Aha ha Najbardziej detektywistyczny: Arthurdactylus conandoylei Najbardziej ogólnie porąbany: Anophthalmus hitleri
  22. Bata i projekt miasta fabrycznego

    Znaleziona w sieci ciekawa "wycieczka po mieście idealnym". Tamże, odesłania do stron o architekturze tego miasta. http://hanyswpodrozach.blogspot.com/2018/12/zlin-robotnicze-miasto-idealne.html
  23. W sumie to nie mam już nic szczególnego do dodania w tej dyskusji. Co chciałem, to już napisałem, zatem już tylko kilka ostatnich, moich w niej słów. Z jakiś powodów obrałeś sposób życia i zarabiania, jaki obrałeś, uważasz go za moralnie optymalny i z jakiś powodów masz szczególne pretensje akurat do nauczycieli. OK, przyjmuję z szacunkiem do wiadomości. Nie wiem, czy znam naszych współobywateli lepiej, czy gorzej od Ciebie, ale z racji chociażby swoich prac spotykam się z wieloma z nich i wiem, że dosyć istotna część z naszych Rodaków weźmie się z dziką rozkoszą za "biczowanie" kogokolwiek (od uchodźców, przez lekarzy, sędziów, rolników, po - rzeczywiście - polityków), byle nie siebie. Nie zliczę gości, których spotkałem na swojej drodze życia, którzy jednego dnia będą opowiadać, jak to wszyscy "ciapaci" wyłudzają zasiłki, czy wszyscy lekarze biorą łapówki, a drugiego dnia z dumą opowiedzą, że nie płacą abonamentu radiowo-telewizyjnego, bo cwanie nie zarejestrowali odbiornika (ja płacę i chyba nie muszę Ci mówić jak się z tym czuję, szczególnie w czasach, kiedy dotuję instytucję p. Kurskiego), czy zdziwią się, że ktoś jeszcze nie załatwił sobie "obejścia" filtra cząstek stałych, czy katalizatora w aucie, albo pochwalą się jak sprytnie "zrobili" pracodawcę/pracownika. Czyli - ogólnie uprawiający prostą i wygodną filozofię życiową: "śmierć frajerom". Nie jest oczywiście tak, że problemu kombinatorstwa i cwaniactwa w Polsce nie ma. Dla mnie jest to jednak bardziej problem ogólnospołeczny i polityków, którzy dają jednoznaczny wzorzec społeczeństwu - TO SIĘ OPŁACA.
  24. Z oczywistych - dla władzy radzieckiej - względów (zob. chociażby rozkaz "Ни шагу назад!", czy wcześniejszy - rozkaz 270) wszyscy czerwonoarmiści którzy znaleźli się w rękach niemieckich byli traktowani nieufnie. Zaryzykowałbym jednak twierdzenie, że reżim stalinowski - po wpływem gigantycznych strat ludzkich związanych z wojną - ogólnie nieco złagodniał (co Broń Boże nie oznacza, że był łagodny). Za coś, za co w 1938 roku dostawało się kulę w potylicę, w 1945 można było trafić "jedynie" do łagru, za coś co w czasach "wielkiej czystki" trafiało się do łagru, można było wykpić się pobytem na wolności. Co prawda pod czułą opieką organów bezpieczeństwa, często na "101 kilometrze", ale jednak można było oglądać radziecką ojczyznę nie zza drutów. Itd. itp. Skądinąd, zawsze należy o tym pamiętać - że w radzieckim systemie, nawet już po śmierci Stalina, wolność dla takich osób nie zawsze oznaczała, iż są obywatelami pierwszej kategorii. Wiele zależało od ich przydatności, zasług, "oceny odpowiednich organów" itp., ale zawsze "plamę na życiorysie" można było im wyciągnąć. Szczególna była sytuacja żołnierzy formacji kolaborujących z Niemcami, których los był raczej nie wesoły, jak trafili w radzieckie ręce (aczkolwiek też ich wszystkich bynajmniej nie zabijano, a - co ciekawe - nawet bynajmniej nie wszyscy trafiali do łagrów). Ich los określała przede wszystkim Совместная директива НКВД СССР и НКГБ СССР № 494/94. W największym skrócie - jeżeli ktoś był szczególnie aktywny, pełnił ważne funkcje, brał udział w karnych ekspedycjach, przeszedł z premedytacją na stronę przeciwnika - ten był aresztowany z perspektywą kary śmierci lub łagru. Oczywiście - powyższe kryteria nie były zbyt jednoznaczne i wiele zależało od osób rozpatrujących daną sprawę. Resztę ("mniej obciążoną") - traktowano w sumie podobnie, jak czerwonoarmistów wyzwolonych z niewoli niemieckiej. Podlegali filtracji, na pewno surowszej, ale bywało, że wypuszczano ich na wolność. Z tym, że ta wolność oznaczała oczywiście nadzór NKWD. Oczywiście, oprócz tego była "praktyka dnia codziennego". Nie mam żadnych złudzeń, że bywało, iż żołnierze Armii Czerwonej, ich dowódcy, komisarze, radzieccy partyzanci itp. niekiedy szybko i na własną rękę rozliczali się z od razu kolaborantami, czy domniemanymi kolaborantami. Z drugiej strony - gdzieś czytałem o przypadku, że wziętych do niewoli żołnierzy estońskiego Waffen-SS (20 Dywizja Grenadierów SS - 1 estońska) zaczęli rozstrzeliwać Czesi, czy Słowacy. I obronili ich czerwonoarmiści - po hasłem "radzieckich obywateli rozstrzeliwać nie nada". Bywa, że dzisiejsze rosyjskie źródła twierdzą nawet, że kolaboranci z Pribałtyki byli traktowani łagodniej niż Rosjanie, np. Kozacy von Pannwitza, którzy od razu jechali do łagru lub спецпоселения, ale naprawdę trudno tu określić wiarygodność tego typu teorii (tzn., czy nie są one czasem częścią dzisiejszej rozgrywki propagandowej na linii Rosja - kraje nadbałtyckie). Popularny obraz losu jeńców radzieckich i dipisów (przede wszystkim robotników przymusowych) wracających do ZSRR, których miały jakoby oczekiwać jedynie surowe represje, kula w łeb lub łagier jest także uproszczony. Ale sprawdzić ich po swojemu władza radziecka oczywiście musiała. Generalnie zadanie "prowierki" wszystkich potencjalnie zainfekowanych wrażą ideologią wykonywały Проверочно-фильтрационные лагеря НКВД СССР. Rezultaty oczywiście były różne, ale raczej te osoby trafiały z powrotem do armii lub na wolną stopę. Raczej... Rosyjska Wikipedia podaje: "Советский и российский военный историк Г. Ф. Кривошеев указывает следующие цифры, основывающиеся на данных НКВД: из 1 836 562 солдат, вернувшихся домой из плена, 233 400 человек были осуждены в связи с обвинением в сотрудничестве с противником и отбывали наказание в системе ГУЛАГа". Za: https://ru.wikipedia.org/wiki/Советские_военнопленные_во_время_Великой_Отечественной_войны#После_войны Oznaczałoby to, że represjonowanych było (skierowanych do łagrów) około 12,7 % byłych jeńców. Teraz dane o aktywności obozów filtracyjnych za okres grudzień 1941 - lipiec 1944: "За этот же период: проверено и передано райвоенкоматам — 233 887 человек (62,3%), направлено на формирование пятнадцати штурмовых батальонов — 12 808 (3.4%), передано в постоянные кадры оборонной промышленности — 20 284 (5.4%), арестовано и осуждено — 11 658 человек (3.1%), нет данных - 96731 человек (25,7%). По более поздним данным, в действующую армию было возвращено 78 — 79% прошедших проверку". Za: https://ru.wikipedia.org/wiki/Проверочно-фильтрационные_лагеря_НКВД_СССР Oznacza to, że do armii (w czasie wojny) wracało od sześćdziesięciu paru do około osiemdziesięciu procent wyzwolonych jeńców. Co ciekawe, nawet generałowie radzieccy, którzy dostali się do niewoli niemieckiej (a których przecież znalezienie się w niewoli w kategoriach stalinowskich było zbrodnią niezwykłą), po wyzwoleniu z niej mogli, ale nie zawsze musieli się żegnać się życiem. Według A. Beevora: "W latach 1941–1945 do niemieckiej niewoli trafiło 80 radzieckich generałów, z czego 37 zdołało dożyć wyzwolenia. Jedenastu spośród ocalałych zostało po wojnie aresztowanych i skazanych przez trybunały NKWD". (cytat z: https://pl.wikipedia.org/wiki/Jeńcy_sowieccy_w_niewoli_niemieckiej_(1941–1945)). Czyli skazano 30% z nich. I tytułem ilustracji potencjalnych losów radzieckich generałów, którzy trafili do niemieckiej niewoli, a potem z niej zostali wyzwoleni, kilka życiorysów: Никола́й Кузьми́ч Кири́ллов (rozstrzelany "za zdradę"). Михаи́л Фёдорович Луки́н (wrócił do armii, od 1946 - w rezerwie). Ива́н Никола́евич Музыче́нко (wrócił do armii, nawet skierowany na naukę do prestiżowej "woroszyłowki", ale zwolniony z armii czynnej w 1947 ze względu na stan zdrowia). Михаи́л Ива́нович Пота́пов (wrócił do armii, kontynuował w niej karierę - był dowódcą armii, zastępcą dowódcy okręgu wojskowego). Па́вел Григо́рьевич Понеде́лин (rozstrzelany "za zdradę"). I wreszcie, bardzo ciekawy życiorys jeńca radzieckiego (choć w czasie wojny nie był on generałem) - Михаи́л Петро́вич Девята́ев (uciekł z niewoli niemieckim bombowcem). Zob. także. https://www.hse.ru/data/2017/02/23/1166510702/Структуры_и_практики_фильтрационной_политики.PDF https://cyberleninka.ru/article/v/proverochno-filtratsionnye-lagerya-nkvd-sssr-kadry-vedomstvennye-interesy-i-proverka-voennosluzhaschih-krasnoy-armii-1941-1945
  25. Cóż, wydaje mi się, że większość ze stałych bywalców forum nie miałaby większego problemu z uzyskaniem wykształcenia, uprawniającego do uprawiania zaszczytnego zawodu nauczyciela w szkole średniej, czy podstawowej. Ponieważ jesteśmy także wszyscy miłośnikami historii - zawód nauczycieli historii byłby pewnie w naszym przypadku wspaniałym połączeniem pracy z hobby. Nie mam oczywiście szczegółowej wiedzy, ale wydaje mi się, iż w "stałym zestawie na forum" takich nauczycieli raczej nie ma. Czyli ten kompleks niezwykle rozbudowanych, "socjalistycznych w czystej postaci przywilejów" - jest raczej umiarkowanie atrakcyjny. Oczywiście, są to tylko wycinkowe badania. Ja bym widział inną kolejność: 1) wpierw zaczynamy uzdrawianie od siebie, 2) potem zajmujemy się najważniejszym przykładem - władzami państwa, 3) a w dalszej kolejności - uzdrawiamy kolejne grupy zawodowe. Dla mnie niemoralne jest w sytuacji, gdy jest dosyć powszechne społeczne przyzwolenie na cwaniactwo, posługiwanie się "prawdą alternatywną" i kombinatorstwo, a w dziedzinie tej władze państwowe biją już wszelkie rekordy - stawianie jakieś grupy zawodowej pod pręgierzem. Nie mam żadnych wątpliwości, że jeżeli pojawi się fala hejtu wobec nauczycieli, to większość pomstujących na nich nie miałaby żadnych skrupułów moralnych, aby załatwić sobie lewe zwolnienie (jak trzeba), czy trochę posłużyć się "prawdą alternatywną" - jeżeli to tylko przyniesie im jakieś pozytywy (to ostatnie dotyczy szczególnie polityków). A skoro już wspominamy, ze swojej strony pozwolę sobie przypomnieć, że dosyć często krytykowałem różne rządy, w tym - dosyć intensywnie - PO. Od bardzo wielu lat także nie głosowałem, bo uważałem, że oddanie głosu na kogokolwiek z "klasy politycznej" jest dla mnie upokarzające (co, jak się trzy lata temu okazało - było głupim błędem, ale to już inna historia). Natomiast nie mam najmniejszego zamiaru ukrywać, że dziś rządy PO - w aspekcie m.in. moralnym - traktuję jako męczące, irytujace zapalenie oskrzeli, natomiast rządy PiS - są w mojej ocenie rakiem, który (i tak bardzo trudną) ewolucję do jakiejkolwiek normalności opóźni w Polsce o dziesiątki lat. Nadal oczywiście podkreślam, że dla oceny sprawy ważne są konkrety - ilu dokładnie nauczycieli korzysta z lewych zwolnień? Jak już pisałem, mogę tylko oceniać sprawę poprzez pryzmat nauczycieli moich dzieci. Były wśród nich pojedyncze przypadki, które raczej nie powinny brać się za dydaktykę, ale jakieś 90% wspominam z wdzięcznością. I nie przypominam sobie, aby w okresach walki o prawa nauczycieli znikali, chorując (czy "chorując") ze szkół. [Przypomniałem sobie - wiele lat temu przez kilka lat nauczycielem była moja szwagierka. Pracę tą przedstawiała jako koszmar (wynikający przede wszystkim z dużej odpowiedzialności nauczyciela, w konfrontacji z zanikiem wychowania dzieci przez rodziców i ich rozwydrzeniem). Ale - jest to osoba przeurocza, ale każdą swoją pracę przedstawiająca jako najtrudniejszą na świecie, zatem do jej przykładu nie będę się już odwoływał. W każdym razie - nauczycielem od wielu lat już nie jest. Mimo socjalistycznych dodatków.].
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.