Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Albinos

Tadeusz Wiwatowski "Olszyna"

Rekomendowane odpowiedzi

Albinos   

No tak - to samo jest chyba i w Z dziejów polonistyki warszawskiej (księga dedykowana prof. Krzyżanowskiemu) i w Na polach Elizejskich literatury polskiej. Cały problem z Wiwatowskim polega na tym, że choć jego nazwisko pojawia się w wielu pracach, to bardzo często jest to zwyczajnie powtórka tego, co można znaleźć w kilku innych książkach. Teraz jak czasem jeszcze uda mi się znaleźć nieznaną dotąd mi pracę, gdzie jest wzmianka o nim, to mam niewielkie nadzieje na przeczytanie czegoś nowego. Ale za to jaka frajda, kiedy jednak się mylę!

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Dzisiaj mija 69 rocznica śmierci Tadeusza Wiwatowskiego - z tego względu wrzucam jedyną już chyba relację nt. porannych walk z 11 sierpnia 1944 r. na Stawkach, której dotąd jeszcze nie publikowałem tutaj, a do których udało mi się dotrzeć:

Idziemy do natarcia. Niemcy widzą nas, ich cekaemy rykoszetami prują po gruzach getta. Ulice, poprzeczne do naszego kierunku, musimy pokonywać skokami. Na każdej boczny ogień cekaemu. Tylko Irys nie uznaje tego. Gdy właściwie nic nam nie grozi, czołga się posłusznie razem z nami, lecz kiedy trzeba podnieść się do skoku, wstaje i idzie wolnym, spacerowym krokiem, jak gdyby przechodziła w poprzez Marszałkowską miesiąc temu. Pociski świszczą za nią i przed nią, ale żaden jej nie trafia. Ta dziewczyna ma chyba nerwy ze stali albo nie ma ich wcale.

Od murów Stawek oddziela nas już niewiele metrów. Dlaczego granatniki umilkły? Nie wiem. W pewnej chwili zasypały nas jednak tak huraganowym ogniem, że jesteśmy zdezorientowani.

Widzę, jak niosą pułkownika Radosława, jest ranny w nogi. Krzyczy do sanitariuszy, aby go zostawili i zajęli się ciężko rannym kapitanem Janem. Na próżno, pułkownika trzeba wynieść. Witek z AL, pogromca pierwszego czołgu, zawsze wesoły Witek, do którego troski i smutek nie miały dostępu, nie żyje. Własna filipinka, trafiona odłamkiem, rozerwała go na strzępy.

Porucznik Olszyna i porucznik Janek skaczą pierwsi przez ulicę odgradzającą nas od Stawek. Kule cekaemu przecinają drogę, lecz nie są w stanie ich zatrzymać. Głazek z erkaemem i Kostek biegną za nimi.

Porucznikowi Olszynie został tylko kadłub bez nóg. Kona. Porucznik Janek nie żyje, podchorąży Janusz nie żyje. Granat upadł między nich. Jednak Stawki zdobyliśmy. Dużo broni i amunicji dostało się do naszych rąk. Wielu Niemców zapłaciło za śmierć naszych. Porucznik Śnica objął nad nami dowództwo.

W mojej drużynie żałoba. Zginął najmilszy towarzysz i najlepszy druh, zastrzelony z samolotu przez niemieckiego lotnika. Nie zobaczymy już więcej Asa...

Za: T.J. Sikorski, Morituri [w:] Pamiętniki żołnierzy baonu AK "Zośka", t. III, Czerniaków, red. T. Sumiński, J. Snitko-Rzeszut, Warszawa 2013, s. 236-237.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Siedzi sobie o godzinie 5:15 nad ranem Albinos przy pracy magisterskiej i dochodzi do wniosku, że jeszcze chwila i będzie musiał zmieniać temat pracy z życia codziennego żołnierzy warszawskiej konspiracji (głównie dywersji - kwestia objętości, i tak kilka spraw Albinos omówi skrótowo) na życie codzienne żołnierzy warszawskiej konspiracji na przykładzie Tadeusza Wiwatowskiego. Z jednej strony Albinos się cieszy, że te kilka lat grzebania po źródłach i pisania na forum ma odbicie w konkretnej robocie, ale z drugiej przeraża go, że tematykę okupacyjno-konspiracyjną coraz częściej sprowadza do życia "Olszyny". Coś z tym musi zrobić. Bo tak być nie może - tudzież nie powinno. Czas chyba na krótkie rozstanie z Wiwatowskim*.

* Głupi Albinos wierzy, że mu to wyjdzie - żeby się nie zdziwił...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

W marcu pisałem coś takiego:

Jeśli dobrze rozumiem, to działalność G[abinetu] F[ilologicznego] im. G[abriela] K[orbuta] była przez Niemców do tego 1943 r. akceptowana. Czyżby więc Wiwatowski był tam formalnie zatrudniony? Czy mógł otrzymać z tej okazji papiery, które zapewniały mu względne bezpieczeństwo?

No a teraz u prof. Szaroty znalazłem takie coś [tenże, Okupowanej Warszawy dzień powszedni. Studium historyczne, Warszawa 1988, s. 36]:

Do tzw. mocnych papierów zaliczyć należy również Erlaubniskarte, legitymację wydawaną przez okupanta m.in. śpiewakom kawiarnianym, muzykom, bibliotekarzom, księgarzom, właścicielom wypożyczalni książek, fotografom.

Ja tam się na niemieckich dokumentach i zaświadczeniach nie znam, ale z tego, co tutaj widzę, to - dla mnie przynajmniej - wynika, że T. Wiwatowski (przy założeniu, że pracował tam formalnie, bo dostęp do samego lokalu miał na pewno) mógł legitymować się tą Erlaubniskarte (do 1943 r.).

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Tylko czy był zatrudniony?

Niemcy do lata 1943 rzeczywiście nie ingerowali w Korbutianum, ale czy faktycznie zezwolili na jego działalność?

Czy tylko na trwanie zbioru w pałacu Staszica, do czasu jego opieczętowania przez Juliana Pulikowskiego i

przeniesieniu na Rakowiecką do "białego magazynu".

Pamiętać trzeba, że po zakończeniu inwentaryzacji i uporządkowaniu zbiorów (1939 r.), personel zakładu liczył w

praktyce jedną osobę - "jednego jedynego dyżurnego asystenta". Po wojnie było podobnie: np. w 1949 r. zatrudniał

raptem dwie osoby.

Dostęp miał, również poza wiedzą Krzyżanowskiego:

"... co osobliwsze zaś, zajrzawszy kiedyś wieczorem, zastałem w Korbutianum paru nie znanych mi młodych ludzi. Jak się później, Wiwatowski, inaczej porucznik 'Olszyna', doskonały majster od robót dywersyjnych (...) wyzyskiwał dogodny lokal jako melinę dla swoich ludzi"

/tegoż, "Dziwne losy książki w okupowanej Warszawie", w: "Walka o dobra kultury. Warszawa 1939-1945" T. I, red. S. Lorentz, Warszawa 1970, s. 158/

Może coś bardziej konkretnego znaleźć by można w artykułach:

J. Krzyżanowski "Korbutianum", "Odrodzenie" R. 4, 1947, nr 14/15

tegoż, "Nauka w Warszawie", "Odrodzenie" R. 2, 1945, nr 20

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Secesjonisto, no ale ja się właśnie nad tym, co trafnie zauważyłeś, zastanawiam - w końcu napisałem: przy założeniu, że pracował tam formalnie ;)

Niemcy do lata 1943 rzeczywiście nie ingerowali w Korbutianum, ale czy faktycznie zezwolili na jego działalność?

Ale nawet jeśli Korbutianum nie działało, to czy nie istniała możliwość, aby fakt jego istnienia wykorzystać i załatwić te kilka dodatkowych zaświadczeń? Znane są przecież przykłady wykorzystywania przez Polaków okazji do uzyskania dobrych papierów. Tak jak chociażby z "pracownikami odróbkowymi", którzy pobierali zapomogi i odpracowywali je w różnych agendach i placówkach Zarządu Miejskiego [T. Szarota, Okupowanej Warszawy dzień powszedni. Studium historyczne, Warszawa 1988, s. 36]. Dla mnie podstawowym pytaniem tutaj jest to, czy Niemcy poszliby na coś takiego. Bo w zasadzie co im szkodziło tych 3-4 pracowników więcej? Jeśli udałoby się znaleźć przykłady podobnych praktyk, czyli namawiamy Niemców do wystawienia większej liczby "papierów", niż to faktycznie potrzebne, to dla mnie to już byłby jakiś trop.

Dostęp miał, również poza wiedzą Krzyżanowskiego:

Fragment już kiedyś był omawiany na forum. Na pewno bywał w Gabinecie częściej, niż ten jeden raz. Pisał o tym T. Mikulski: Książki, do których dostęp był coraz trudniejszy, brał z Gabinetu Gabriela Korbuta [T. Mikulski, Miniatury krytyczne, Warszawa 1976, s. 42]. Skoro mógł brać stamtąd książki, to być może miał stały dostęp? Ale skąd? Pomógł mu w tym Julian Krzyżanowski? Tadeusz Mikulski? Jeszcze ktoś inny? A może właśnie miał tam jak najbardziej legalny wstęp? Wszystko na chwilę obecną równie realne.

Może coś bardziej konkretnego znaleźć by można w artykułach:

W drugim nie ma nic na ten temat. Może w tym pierwszym, ale... ogólnie wątpię, aby udało się znaleźć odpowiedź na moje wątpliwości w tej kwestii. Jak w przypadku wielu innych wątków z życia "Olszyny" dysponujemy jedynie fragmentami. Ot takie układanie puzzli, do których nie ma ani obrazka z pudełka, ani wszystkich elementów. Co ułożymy, to nasze - resztę trzeba sobie wyobrazić.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Ponad rok temu pytałem, na co komu wiedza o tym, co czuł, myślał, o czym marzył i jakie miał plany ktoś, kto nie miał żadnego wpływu na historię, nie wsławił się żadną brawurową akcją, nie został bohaterem żadnej książki... Wówczas nie miałem na to dobrej odpowiedzi. Dzisiaj mam do tego Marka Bieńczyka i Javiera Cercasa.

Pierwszy, komentując swoje Tworki, mówi w rozmowie z Pauliną Pająk, że głos dawany umarłym to jest zawsze tylko echo. Dać ten głos, wydobyć go z siebie, tak, to może być nasza powinność etyczna. Głos ten dać możemy poprzez opowieść, która jest wszystkim, czym dysponujemy. Mówimy, że pamięć jest święta, ja też tak sądzę - mówi pisarz, po chwili dodając - To najważniejsza bodaj świętość, jaką znam. Autor Terminalu idzie jeszcze dalej w swoich rozważaniach: (...) zdarzało mi się w chwili pisania, w chwili poszukiwania słów, osiągać takie stany - rzadkie, krótkotrwałe, epifaniczne - gdy miałem poczucie przejścia na drugą stronę, bycia tam, z nimi, z martwymi, czy odwrotnie: ściągnięcia ich, nieobecnych, tutaj, na chwilę.

W podobnym tonie utrzymuje swoje rozważania w Żołnierzach spod Salaminy Javier Cercas. Podczas ostatniej rozmowy Cercasa z Mirallesem ten drugi wspominając swoich przyjaciół, poległych w czasie hiszpańskiej wojny domowej i drugiej wojny światowej, mówi:

I wie pan co? Odkąd skończyła się wojna, nie ma dnia, żebym o nich nie myślał. Byli tacy młodzi. Wszyscy zginęli. Wszyscy nie żyją. Nie żyją. Umarli. Wszyscy. Żaden nie posmakował życia: żaden nie miał kobiety tylko dla siebie, żaden nie doświadczył cudu ojcostwa ani nie przeżył chwili, kiedy dzieciak, trzy- albo czterolatek, pakuje się do łóżka rodziców, między matkę i ojca, w niedzielę rano, w rozświetlonym słońcem pokoju...

(...)

Wie pan, że nikt o nich nie pamięta? Nikt. Nikt nie pamięta nawet, dlaczego zginęli, dlaczego nie mieli żon i dzieci ani słonecznego pokoju: nikt, a już najmniej ci, za których walczyli. Żadna ulica w żadnym żałosnym miasteczku żadnego gównianego kraju nie będzie nigdy nazwana imieniem żadnego z nich. Rozumie pan? Rozumie pan, prawda? No, ale ja pamiętam, i to jeszcze jak, pamiętam o nich wszystkich (...) nie wiem, dlaczego pamiętam, ale pamiętam nie ma dnia, żebym o nich nie myślał.

Cercas jednak wie, że Miralles pamięta z tego samego powodu, z którego ja pamiętam o ojcu i Ferlosio pamięta o swoim, i Miguel Aguirre o swoim, i Jaume Figueras o swoim, i Bolano o swoich latynoskich przyjaciołach, wszyscy byli żołnierzami na z góry przegranych wojnach. Pamięta, bo chociaż od ich śmierci minęło już sześćdziesiąt lat, jeszcze nie umarli, właśnie dlatego, że on o nich pamięta. A może to nie on pamięta o nich, lecz to oni wczepili się w jego pamięć, aby nie umrzeć do końca. Ale kiedy Miralles umrze, jego towarzysze broni także umrą do końca, bo nie będzie już nikogo, kto by o nich pamiętał.

Na sam koniec Autor dochodzi mimo to do wniosku, że jego ojciec, Miralles, jego przyjaciele i wszyscy inni, których nazwiska przewijają się w całej tej historii, będą żyli, dopóki on będzie opowiadał ich historię (...) będą nadal żyli, choćby od wielu lat już nie żyli.

Kiedy całkiem niedawno natknąłem się w sieci na stronę poświęconą polskim bohaterom (pal licho to, jak bardzo ten termin stał się wytarty), a na niej wpis poświęcony Tadeuszowi Wiwatowskiemu, wpis oparty na tym co sam publikuję w różnych miejscach, wtedy zrozumiałem, że to ma sens. Choćby i pięć osób na krzyż zapamiętało - cholera, ma sens. Tę historię zwyczajnie trzeba opowiadać.

W przyszłym roku minie 100 rocznica urodzin i 70 rocznica śmierci "Olszyny". The clock is ticking. Let see what you've got.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Przy braku źródeł trzeba sobie pomagać innym typem opowieści. Chociażby literaturą. I stąd moje sięganie po Marka Bieńczyka. Jak się okazuje, jego twórczością również można opowiadać Wiwatowskiego.

Weźmy jeszcze raz Tworki i głównego ich bohatera. Jurek mieszkał na Woli. Przed wojną chodził do gimnazjum Sowińskiego. Pokazał jeszcze Jurek Sonii budynek szkolny, wciąż tę samą dziurę w płocie na tyłach, prawdziwą bramę wolności w godzinach chemii, której Jurek nie znosił, i polskiego, którego nie cierpiał Olek. Czy Jurek mógłby być kolegą z klasy Wiwatowskiego? Ile losów podobnych do losów Jurka sprzęgło się z życiem "Olszyny"? Pytania bez odpowiedzi. Ludzie bez twarzy i nazwisk.

Albo Terminal. Jakżeż idealnie Bieńczyk opisuje tam moje zmagania z Wiwatowskim - jakby stworzone na zamówienie. (...) tylko szczegóły mają wagę w ciszy moich wieczorów i nie ma co tu liczyć na sagę albo panoramę dziesięciu lat na stu stronach: ja działam odwrotnie, ja z igły robię widły, z jednej strony wieczność, każde słowo bierze udział w akcji.

Kiedy nie ma setek stron wypełnionych faktami i szczegółami, musi wystarczyć pięć stron, zdań, słów. Zamiast głazu kamyczek. W miejsce epopei... Aforyzm uprawiają tylko ci, których pośród słów dopadł lęk - lęk, że zapadają się gdzieś razem ze wszystkimi słowami. To Cioran. Wiwatowski jak aforyzm?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Albinos cytujący Ciorana - zadziwiające, a na poważnie - podziwiam tak skrupulatną kwerendę, czas najwyższy Panie Sebastianie na książkę.

A wpis mój jest jedynie dowodem, że jakkolwiek niewiele forumowicze mogą dodać coś do tej historii, którą podaje Albinos - to ją czytają.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Zadziwiające - być może. Czas najwyższy - nie wiem. Bieńczyk o tym, że musi napisać Tworki wiedział ponoć już w wieku dwudziestu lat, a zamiar spełnił dopiero mając lat czterdzieści. Gdyby to była kwestia zwykłej biografii, to i problemu nie ma. Jednak obecnie ciężko mówić o układzie badacz-przedmiot badania. Aktualnie traktuję to wszystko trochę w kategoriach poznawania przeszłości kogoś bardzo mi bliskiego. A to utrudnia pisanie. Ciężko z doborem słów. Stąd ten aforyzm. Stąd ten Cioran. Bo że napisać muszę... Tylko co. Jeśli los da, to w bliżej nieokreślonej perspektywie czasowej Wiwatowski może pojawić się w pewnej pracy stricte naukowej jako jeden z bohaterów - postać historyczna, element pewnej układanki. Wiwatowski-człowiek to temat trudniejszy.

Wszystko sprowadza się do cytatu ze szkicu biograficznego pióra Tadeusza Mikulskiego: Fakty biograficzne nie powiedzą wiele o człowieku. Może to prawda, że do pewnych książek dorasta się. Tak jeśli chodzi o czytanie, jak i pisanie.

No nic, przy najbliższej okazji warto by pokusić się o jakiś merytoryczny wpis. Coś pokombinuję. Jeszcze w tym roku.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Blisko cztery lata temu pisałem trochę o losach Korbutianum. Wspomniałem wówczas m.in. o tym, że po 1936 r. zbiory z pałacu Staszica przeniesiono do pałacu Potockich, o czym prof. Julian Krzyżanowski pisał w swoich wspomnieniach zawartych w: Z dziejów podziemnego Uniwersytetu Warszawskiego, red. C. Wycech, Warszawa 1961, s. 116. Dopiero podczas okupacji zasoby Korbutianum przeniesiono na Rakowiecką. W 1946 r. zbiory trafiły do budynku Pomuzealnego (Instytut Historii) na terenie Uniwersytetu, a w 1947 r. wróciły do pałacu Staszica, gdzie spokojnie leżą sobie do dnia dzisiejszego.

I w takiej oto wersji historia Korbutianum jawiła mi się aż do wczoraj. Do momentu kiedy zajrzałem, kompletnie przypadkowo, do innych zapisków J. Krzyżanowskiego, zatytułowanych Dziwne losy książki w Warszawie, a opublikowanych przynajmniej w dwóch miejscach, tj. w: J. Krzyżanowski, Na Polach Elizejskich literatury polskiej. Portrety i wspomnienia, Warszawa 1997; Walka o dobra kultury. Warszawa 1939-1945, t. I, red. S. Lorentz, Warszawa 1970. Mimo że znałem je już wcześniej, to jednak udało mi się znaleźć coś, na co wcześniej nie zwróciłem uwagi. Otóż pisząc o przenosinach do pałacu Staszica prof. Krzyżanowski dodał, że sąsiadował on z kościołem Wizytek. Chwila. Pałac Potockich i Wizytki? Koło Wizytek stoi przecież pałac Tyszkiewiczów. Owszem, Tyszkiewiczów. Tak jest najlepiej znany. Ale funkcjonuje również jako Tyszkiewiczów-Potockich. Teraz wszystko się zgadza. To stąd przed wojną opiekę nad Gabinetem sprawowali Tadeusz Wiwatowski oraz Zygmunt Mann, pracownik Biblioteki Narodowej. Wcześniej zastanawiałem się, czemu akurat BN-ka przydzieliła kogoś do Korbutianum. Ulokowanie zbiorów w pałacu Tyszkiewiczów-Potockich wyjaśnia tę kwestię - wszak pałac ten przed wojną oddano Bibliotece Narodowej w użytkowanie (przechowywano tam zbiory starodruków).

Niby szczegół, a zmienia możliwości opowieści o Wiwatowskim. Ta zaś dzięki kolejnym elementom wyciągniętym z zasobów Archiwum Józefa Rybickiego w GR BUW staje się odrobinę pełniejsza. Pojawia się nawet skaza na wizerunku "Olszyny"...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Po dokonaniu małego testu utwierdziłem się w przekonaniu, że o Wiwatowskim, niestrudzonym organizatorze, cichym, nierzucającym się w oczy młodym człowieku, jak to pisał 27 czerwca 1974 r. S. Sosabowski do J.R. Rybickiego, opowiadać trzeba. Ergo koniec z uciekaniem od książki. Choćby i za własne fundusze.

Swoją drogą nie sądziłem, że Wiwatowski brał udział w aż tak wielu akcjach Kedywu. I jeśli wierzyć "Stasinkowi", to odznaczał się w nich nadzwyczajnym spokojem, co niejako potwierdza opinię T. Mikulskiego.

I rzecz, która ostatnio zaczęła zaprzątać mi głowę. Mamy całkiem sporo przesłanek aby sądzić, że stan psychoemocjonalny Wiwatowskiego od pewnego momentu nie był najlepszy. I tutaj rzecz kluczowa: podczas wojny miał chorować na gruźlicę. Na ile wpływała ona na niego? Pytanie rzecz jasna pozostanie bez odpowiedzi.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Albinos   

Oby tylko postanowienie udało się przekuć w zadowalający efekt końcowy. Zanim to jednak nastąpi parę rzeczy domaga się jeszcze wyjaśnienia i uzupełnienia. Lata szkolne, może coś z okresu tajnego nauczania, jak to się stało, że wszedł do TOW, jak się uda (choć szanse niewielkie) spotkanie z kimś, kto znał Wiwatowskiego, a w końcu kwestia pamięci o nim...

Przy okazji. Ktoś-coś na temat domu przy Białobrzeskiej 39? Ale więcej niż "miękki funkcjonalizm popularny w latach 30." Może być wskazówka bibliograficzna - poza Kasprzyckim i jego Korzeniami miasta.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.