Skocz do zawartości
  • Ogłoszenia

    • Jarpen Zigrin

      Zostań naszym fanem. Obserwuj nas w social mediach : )   12/11/2016

      Daj się poznać jako nasz fan oraz miej łatwy i szybki dostęp do najnowszych informacji poprzez swój ulubiony portal społecznościowy.    Obecnie można nas znaleźć m.in tutaj:   Facebook: http://www.facebook.com/pages/Historiaorgp...19230928?ref=ts Twitter: http://twitter.com/historia_org_pl Instagram: https://www.instagram.com/historia.org.pl/
    • Jarpen Zigrin

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum   12/12/2016

      Przewodnik użytkownika - jak pisać na forum. Krótki przewodnik o tym, jak poprawnie pisać i cytować posty: http://forum.historia.org.pl/topic/14455-przewodnik-uzytkownika-jak-pisac-na-forum/
Pancerny

Józef Chełmoński

Rekomendowane odpowiedzi

Pancerny   

Na pewno większość z Was zna "Babie lato" i " Bociany", ale artysta ma w dorobku jeszcze kilka mniej popularnych, ale nie mniej pięknych prac, które powinny się Wam spodobać.

:DJózef Chełmoński - Galeria

I jakie wrażenia?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Qrosava   

Bardzo ciekawy temat. :)

Józef Chełmoński jest jednym z moich ulubionych artystów i staram się zbierać o nim informacje, choć te są trudno dostępne. Szczególnie interesuje mnie paryski okres życia malarza. (1875-87)

Kiedy Chełmoński stawiał pierwsze kroki w Paryżu, w światowej stolicy sztuki nastąpił "boom" impresjonistów: Edgara Degasa, Camilla Pissarro, Paula Cezanne'a, Auguste Renoira, Claude'a Monet, Alfreda Sisleya. Ich styl - malowanie swobodnymi, kolorowymi plamkami - całowicie odbiegał od tego, czego Ziunka nauczono podczas studiów w Monachium oraz wcześniej w Warszawie. Impresjoniści nie mieli łatwo, na licytacjach ich obrazy nie osiągały zawrotnych, a nawet wysokich cen. Twórczość Chełmońskiego na tle impresjonistów była wręcz egzotyczna. Za paryskim sukcesem artysty stał oczywiście Godebski, który świetnie wyczuł, którym artystą się zaopiekować. Wiosną 1876 roku na dorocznej wystawie w paryskim Salonie wystawił dwa obrazy - "Roztopy" i "Przed wójtem". Wywołały one wręcz furorę. Dwaj wielcy kolekcjonerzy sztuki - Goupil i Stewart - rywalizowali o pierwszeństwo w nabywaniu dzieł Chełmońskiego. "Roztopy" kupił Stewart za 12000 franków (dla porównania: wówczas prace Moneta schodziły nie więcej niż za 500 a Renoira średnio po 100 franków). Goupil zaś zakupił za 6 tys. franków nie ukończoną "Noc księżycową" i zapowiedział, że jest w stanie nabyć każdą ilość obrazów Józefa w tej samej cenie. To był początek zawrotnego sukcesu polskiego malarza, dorobił się ogromnej fortuny, która rozchodziła się równie szybko, jak ją zarabiał. Im bardziej cenili go we Francji i zagranicą, tym bardziej krytycy piętnowali go w rodzimej Polsce (jak zawsze zresztą...)...

Chciałbym napisać coś więcej jednak brak mi czasu, więc będę co jakis czas coś dopisywał. ;)

Pozdrawiam i gorąco zapraszam do dyskusji/zadawania pytań nt. J.M.Chełmońskiego. :)

Q

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Qrosava   

Józef Marian Chełmoński (1849-1914) - Przebieg życia

Chapter 1.

(Szczenięce lata; 1849-60)

Dzieciństwo będące najpiękniejszym okresem życia artysty odbiło swoje piętno na jego przyszłej twórczości, w której cały czas przewijał się motyw polskiej wsi, którą tak bardzo ukochał.

Urodził się 7 listopada roku Pańskiego 1849 we wsi Boczki nieopodal Łowicza. W łowickich księgach parafialnyc zachował się akt chrztu malarza:

Działo się w mieście Łowiczu dnia dwódziestego siódmego kwietnia tysiąc osiemset pięćdziesiątego roku o godzinie dwunastej w południe. Stawił się: Józef Adam dwóch imion Chełmoński, posiadacz folwarku Boczki, lat trzydzieści pięć liczący, we wsi Boczkach zamieszkały, w obecności księdza Józefa Rojewskiego, wikariusza Kolegiaty Łowickiej z Łowicza, la trzydzieści dwa, i Stanisława Kurackiego, włościanina, gospodarza z Boczek, lat pięćdziesiąt liczących, i okazał nam dziecię płci męskiej, urodzonew tejże wsi dnia siódmego listopada roku tysiąc osiemset czterdziestego dziewiątego o godzinie dziesiątej w nocy z Jego małżonki Izabeli z Łoskowskich, lat dwadzieścia cztery liczącej. Dziecięciu temu na Chrzcie Świętym odbytym w dniu dzisiejszym nadane zostały imiona Józef Marian, rodzicami zaś Jego chrzestnymi byli: Antoni Chełmoński i Florentyna Łoskowska. Akt ten, którego spisanie z okazji słabości ojca dziecięcia opóźnione zostało, przeczytany został stawiającym i przez nich podpisanym, oprócz Kurackiego, który pisać nie umie.

Można powiedzieć, że Józio miał miłość do sztuki we krwi. Jego dziadek, Józef Antoni, interesował się literaturą i rysunkiem. Miał styczność z czołowymi polskimi rysownikami i malarzami przełomu XVIII i XIX stulecia: Janem Norblinem, Aleksandrem Orłowskim, Michałem Płońskim. Zanim osiadł on w Boczkach, gospodarował najpierw małym gospodarstwem w Małopolsce, a później został sekretarzem książęcym w Nieborowie.

Ojciec Józefa Mariana - Józef Adam - urodził się w roku 1814 w Nieborowie. Ukończył szkoły pijarskie w Warszawie i został urzędnikiem Komisji Przychodów i Skarbu. Był też wójtem w Boczkach. Oprócz rysunku Józef Adam pasjonował się grą na skrzypcach. Maria Łoskowska, córka Józefa Mariana, tak pisała w swych wspomnieniach:

(...) odziedziczył on [Józef Marian Chełmoński] wiele po ojcu swym Józefie Adamie, w którym oprócz krwi ziemianina o szerokim geście tkwiła dusza nad wyraz subtelna, miękka, wrażliwa na piękno. Zachowały się rysunki i akwarele z parku teresińskiego i widoki, które dziadek sam dla własnej przyjemności malował. Dziadek więc już otwierał ojcu oczy na cuda natury i pierwszy jego małą rączką jeszcze kierował. Tak samo było z muzyką, której dziadek oddawał się daleko więcej - grywał na skrzypcach włoskich z pasją całymi godzinami (...)

Swą wrażliwość młody Józio odziedziczył po matce Izabeli, o której tak pisała Maria Łoskowska:

Nieziemską wprost istotą zapamiętałam sobie matkę mego ojca; słodycz jej charakteru nie miała granic, nie było dla niej złych ludzi na świecie, a jedynie złe okoliczności: każdego umiała wytłomaczyć, obronić przed złymi językami, a z miłosierdzia słynęła na okolicę. Ze wszystkich stron ściągali do niej chorzy; najgorsze wrzody opatrywała cierpliwie (...) rozumiała nas, młode, doskonale, dawała doskonałe rady i poglądy na życie, nie odbierając złudzeń tego wieku, a tylko wyświetlając najważniejsze zagadnienia. Przepojona romantyzmem swych czasów, czytywała nam z uczuciem głębokim sielanki Karpińskiego, Mickiewicza, zachwycała się Sienkiewiczem (...) Ona to nauczyła ojca i nas tej pogody i równości ducha w najcięższych opresjach...

Rodzina Chełmońskich pełna ciepła i miłości cierpiała niestety biedę, nie znali przepychu. Przedszkolne lata Chełmońskiego są najtrudniejsze do opisania z powodu braku dokumentów. Jednym z tych nielicznych dokumentów jest list wysłany przez ciocię Marię Siatecką i podpisany jeszcze przez ciocię Adelę Chełmońską, 5 listopada 1857 roku tuż przed urodzinami Ziunka (tak w młodości nazywano Józefa):

Kochany Ziuńku! Jutro dzień Twoich urodzin; długo myślałam, że w tym dniu będę mogła powinszować ci osobiście i ucałować cię serdecznie, jak to było w przeszłym roku, co zapewne pamiętasz. Inaczej się stało, ja może dopiero za parę tygodni do Was przyjadę, więc dziś przesyłam Ci tylko moje życzenia. (...) Przywiozę ci kajety do kaligrafii, a teraz całuję cię z całego serca. Twoja bardzo kochająca Cię z całego serca ciotka M. Siatecka. A w dopisku: Rodziców i Belunię [siostra Józefa - Izabela] ucałuj ode mnie i powiedz im, mój Ziuneczku, że ja uprosiłam Adelcię, aby jeszcze do 20 t.m. wstrzymała swój wyjazd, a to w tej nadziei, że wtedy może i ja z nią do Was przyjechać będę mogła. Babuni rączki całuję. Wujaszek Was wszystkich całuje serdecznie, a Tobie przyśle znów materiałów piśmiennych.

Właśnie te kajety były prezentem z którego kilkuletni Józio cieszył się najbardziej. W liście datowanym na 7 lipca 1859 roku tak młody Józef napisał do swej babci:

Stosownie do życzenia babuni konika zrobiłem, będzie mi bardzo miło jeżeli Kochana Babunia będzie kontentna z mojej roboty i przyjmie to od swego wnuka.

Stosunkowo częste korespondencje wyrobiły w młodziutkim Józefie umiejętność pięknego kaligrafowania i ładnego stylu. W liście do babci, Florentyny Łoskowskiej, z okazji imienin, tak pisał Józef:

Chciałbym umilić ten dzień Babuni o tyle, o ile mogę. A że wiem, że Babunia chce, żebym ja w naukach postępy robił [wówczas Józef nie chodził jeszcze do szkoły; rachowania, pisania i czytania uczyli go w domu rodzice] więc dlatego też starałem się powinszowanie dobrze napisać...

Młody Józef świetnie opanował grę na flecie i posługiwanie się eleganckim językiem, o czym świadczą zachowane listy, których adresatem była głównie jego babcia.

Ziunek stale nosił w kieszeniach kości, którymi wabił psy z sąsiedztwa, by móc je rysować.

Od tej pory Chełmoński na zawsze pozostał wierny tematyce polskiej wsi - malował konie, psy, ptaki, chłopów na polu...

Chapter 2.

(Nastolatek, 1860-1867)

Kres szczenięcych lat, gdy Józefa nazywano Ziuńkiem, minął gdy ten skończył 11 lat. Wówczas rodzice postanowili posłać Józefa do szkoły. W tym okresie życia artysty najczęściej stosuje się wobec niego określenie "Józio".

Jego rodzice byli wykształceni, więc wiedzieli jaką rolę w jego życiu spełni nauka. Stanął przed nimi dylemat, czy mają posłać chłopca do szkoły w Warszawie, czy Łowiczu. W Warszawie miał większe szanse rozwoju, więcej możliwości, a w Łowiczu było taniej, a ponieważ Józef Adam i Izabela nie byli zamożni liczyli każdy grosz. Ostatecznie zdecydowali się posłać Józia do szkoły powiatowej przy ul. Królewskiej w Warszawie. Nie zapisali go do gimnazjum z powodów finansowych - oprócz wysokich opłat za naukę musieliby jeszcze kupić synowi mundur. Szkoła powiatowa była tańszą alternatywą. Józio zamieszkał u swojej ciotki Marii Siateckiej.

W warszawskiej szkole spędził dwa lata. Był uczniem pilnym i sumiennym. Na świadectwie szkolnym z roku 1860 z kaligrafii, arytmetyki i języka ojczystego miał oceny celujące.

Po dwóch latach nauki w szkole powiatowej w Warszawie rodzice przenieśli Józefa w roku 1862 roku do Szkoły Powiatowej Ogólnej w Łowiczu. Okoliczności zmiany szkoły są bliżej nie znane. Prawdopodobnie było to spowodowane pogorszeniem się sytuacji materialnej rodziny. Istnieje też hipoteza, że rodzice przenieśli go z warszawskiej szkoły z powodu zamieszek jakie wybuchały.

Kiedy uczęszczał do Szkoły Powiatowej Ogólnej w Łowiczu zamieszkał u swej babki Florentyny Łoskowskiej, mimo iż od rodzinnego domu do szkoły dzieliło go jedynie 10 km. Do SPO w Łowiczu został przyjęty dn. 28 stycznia 1862 r. do klasy drugiej na podstawie świadectwa ze szkoły warszawskiej. Ani razu nie powtarzał klasy.

Jako nastolatek Józef był bardzo niepokorny i skory do robienia żartów i figli, których obiektem zwykle zostawała babcia. Florentyna nazywała go nawet żartobliwie "wyrodkiem rodziny Chełmońskich". Józef Chełmoński w takich słowach wspominał okres mieszkania u babki Florentyny:

...babcia też mnie niepoczciwie torturowała, zmuszając spać z kurami chodzić - chodziłem spać o 7 wieczorem, a wstawać musiałem o 5 rano, kiedy mi się właśnie najlepiej spało. Ja wiem, że to było szpetne (...) A wszystkiemu winna była Walentowa, służąca babki. Zawsze mnie oskarżała przed babką, bo wydłubywałem jej z placka rodzynki, porywałem nieraz ciastka dla gości przygotowane. Babka dwa razy w tygodniu podwieczorkiem uczęszczała swoje stare przyjaciółki. Wtedy ja się wysilałem na psie figle, a Walentowa śledziła bojąc sie utrapieńca - rzeczywiście płatałem szelmowskie sztuki; raz napuściłem takiego gazu smrodliwego asafetydy, że biedne staruszki pouciekałyrezygnując z apetycznie dolatującej z kuchni kawy. Srodze byłem ukarany, bo do szkoły od tej pory dawano mi suche bułki; to było straszne. Postanowiłem się srodze zemścić. (...)

- Ano jednego dnia zimno jakoś było, babka położyła się wcześniej jak zwykle, i mnie kazano iść spać. Jakoś nie usypiałem, myśląc nad moją dolą, nagle szybko stanąłem na łóżku i z rozmachem ponad łóżkiem babki przeleciałem, bęcnąwszy na naprzeciwko stojącą kanapę. "Wszelki duch Pana Boga chwali pani Walentowa" - usłyszałem głos babki.

- Wpadła Walentowa i obydwie kobiety przez chwilę zawodziły, nie mogąc zrozumieć co się stało - leżałem cichutko. Walentowa zapaliła świecę i wtedy zobaczyły mnie w koszuli podartej, leżącego na kanapie. Obie zaniemówiły, po czym Walentowa się przeżegnała, a babka zaczęła płakać. A mnie się jakoś dziwnie zrobiło, więc tylko podszedłem do babki, pocałowałem ją w rękę, mówiąc: "Niech babcia juz nie płacze, a ja już tego więcej nie zrobię, ale ja tez spać tak wcześnie nie mogę. A Walentowa to ciągle mnie oskarża i dokucza...".

Teraz i Walentowa zaczęła szlochać - popatrzyłem na obie i raptem do łóżka drapnąłem zakrywszy kołdrą głowę.

Mimo niemałych kłopotów, jakie Józio sprawiał swej babci, ona szczerze za nim tęskniła, gdy ten wyjechał.

Z jednej strony Józio wiódł szczęśliwe i beztroskie życie, lecz był coraz starszy i dostrzegał jakie problemy miało rodzinne gospodarstwo jego rodziców. W roku 1862 u Chełmońskich nastała ogromna bieda. Józef w liście do rodziców z 3 lstopada 1862 roku tak napisał:

Na Wszystkich Świętych mógłbym był pojechać do p. Górskich, bo mnie Górski prosił, żebym mógł z nim pojechać, ale buty miałem dziurawe, więc nie mogłem, więc pozostałem w domu; dosyć się bawiłem dobrze.

Józef często pogrążał się w tęsknocie za rodzicami:

Ja [jak zawsze po przyjeździe do Łowicza] zasmuciłem się i bardzo mi tęskno do domu, a gruszki w tłumoczku od Kochanej Mamy tak mnie rozczuliły, żem mocno płakał...

Józefowi jednak ciągle dochodziło zmartwień. Jego ojciec zaczął chorować, niebawem wybuchło powstanie styczniowe, a w szkole pracy nie ubywało. Na ziemii łowickiej powstańcy nie odnosili właściwie żadnych sukcesów. Łowicz i okolice Józef w korespondencji do rodziców nazywał "piekłem". Dla Józefa był to okres trudny, a i wówczas doszło mu jeszcze jedno zmartwienie. Jego schorowany ojciec, wójt w Boczkach, zaangażował się w pomoc powstańcom, wydając im fałszywe paszporty.

Prawdopodobnie powstanie styczniowe wzbudziło w Józefie patriotyzm, który wpajany mu od maleńkości od rodziców, wybuchnął wówczas całą swą siłą.

Pomimo zmartwień Józef nie stał się przygnębiony i apatyczny i jego "wrodzona skłonność do wesołości i gwałtów", jk to sam opisywał swe cechy charakteru, nigdy w nim nie umarła.

Chapter 3.

(Prolog do dorosłości, 1865-1867)

W roku 1865 Józef ukończył piątą klasę w łowickiej szkole i na dwa lata przeniósł się do gimnazjum w Warszawie. Odtąd nazywano go już poważnie Józefem, a każdy swój list do rodziców sygnował podpisem "Wasz syn Józef". Józef wciąż pozostawał rozdarty między malarstwem a zoologią. Jak później się okazało bez reszty oddał się tej pierwszej pasji.

Z marca roku pańskiego 1866 zachował się list napisany przez ojca do Józefa:

Kochany Synku mój! Bardzo mnie ucieszył list Twój, któren pisałes do nas, bo nie tylko przekonał nas o Twojej pamięci i przywiązaniu, ale nadto był logicznie i pięknie napisany. Cieszę się z tego, że Ci nauki dobrze idą i że masz upodobanie w moralnum zajęciu umysłu w sztuce tak pięknej, jaką jest malarstwo.

Właśnie przy nadchodzącym dniu Twoich imienin (...) chciałem Ci powiedzieć, że jedynym głównym twym celemw życiu powinno byc kształcenie umysłu i serca w myśl praw świętej naszej religii (...) Przechowaj więc troskliwie pierwsze zasady wyniesione z domu i pamiętaj, że Ci to mówi - Twój przywiązany - Ojciec.

Ze wszystkich listów rodziny Chełmońskich, jakie się zachowały, ten uważam za przełomowy i najważniejszy. Ojciec Józefa, mając na uwadze stale pogarszającą się sytuację materialną rodziny i gospodarstwa, przewidywał, że Józef zostanie lekarzem, prawnikiem albo przedstawicielem innego "porządnego" zawodu. Marzył, że Józio w przyszłości odziedziczy po nim folwark w Boczkach i wyciągnie go z finansowej zapaści. Stale usiłował namówić Józefa by nie został artystą-malarzem, gdyż wróżył mu życie w nędzy. W tym liście Józef Adam pierwszy raz uznaje decyzję Józefa za dojrzało i jest w stanie ją zaakceptować.

Do gimnazjum w Warszawie Józef został przyjęty na podstawie świadectwa ukończenia kl. piątej SPO w Łowiczu. Oceny końcoworoczne miał następujące:

Religia - celujący

J. polski - celujący

J. rosyjski - dostateczny

Łacina - dostateczny

Historia Polski - dostateczny

Historia Rosji i powszechna - dostateczny

Geografia - dostateczny

Arytmetyka - dostateczny

Geometrya - dosteteczny

Algebra - dostateczny

Mineralogia - dostateczny

Rysunki - celujący

Kaligrafia - celujący

Jak widać Józef miał albo szóstki albo tróje. ;)

Oprócz malarstwa miłością Józefa stała się twórczość Adama Mickiewicza, który był ulubionym poetą artysty. "Pana Tadeusza" pierwszy raz miał okazję przeczytać dopiero w roku 1867. Książkę pożyczył mu przyjaciel Jędrzej Wosiński, którego rodzice pomagali finansowo kolegę ich syna - Józef zawsze mógł liczyć u nich na kawę i bułki co rano. "Pan Tadeusz" był nazywany przez Józefa "słońcem jego młodości".

Tuż przed maturą, dnia 2 maja 1867 roku, Józef napisał do swych rodziców:

Dziś dowiedziałem się, że egzamina zaczynają się 20 maja. Prócz tego były w przeczytanym nam ukazie Komisji po rosyjsku prawidła egzamoinowania nas. Dam, Wam, Najdrożsi, ich treść, kiedy powiem, że Komisja zrobiła wszystko, czym by nam, biednym, mogła więcej utrudnić dostanie patentu. Na egzaminie z rosyjskiego i historii rosyjskiej ma być Wałujew (Naczelnik Dyrekcji Naukowej), co zwiększa ścisłość egzaminowania. Przyjechałem więc tutaj na straszną pracę, którą jednakże mógłbym jeszcze zarobić na patent, jeżeli tylko Pan Bóg udzielić mi raczy swojej potężnej pomocy. (...) może też Pan Bóg pozwoli mi skończyć już to szkolne życie i poświęcić się sztukom.

Mimo iż w tym liście Józef zadeklarował, że chce się poświęcić malarstwu, podczas lat nauki wciąż przewijało się zainteresowanie zoologią, o czym czytamy w słowach Wojciecha Gersona - pierwszego nauczyciela rysunku:

Umiłowanie do przyrody okazywał na ławie szkolnej upodobaniem do zoologii, a latem brodząc w lasach i życie ptaków podpatrując rozwinął w sobie tę znajomość objawów postaciowych świata zewnętrznego, na której malownicze efekty obrazów swych opiera dotąd.

Zainteresowania i cechy charakteru malarza opisywała także Pia Górska, malarka, która w wieku lat 16 spotkała Chełmońskiego. Rodzina Górskich, którzy byli właścicielami majątku w Woli Pękoszewskiej, zaprzyjaźniła się z malarzem. Tak Chełmońskiego opisywała Pia Górska:

Najwięcej interesowały go nauki przyrodnicze, którym chciał się w przyszłości poświęcić. Poza tym dużo rysował i dużo czytał. Pasjami lubił opisy nieprawdopodobnych wydarzeń, a także podróże po dzikich krajach. Pragnął jechać do dziewiczych lasów, chciał koniecznie zobaczyć Indian, liany, kolibry i różne najdziwniejsze dziwy. Obracał się najswobodniej w świecie wyobraźni, kochał poezję, zaczytywał się namiętnie i zapamiętale w "Panu Tadeuszu". Był dystraktem i często coś gubił, za co gniewała się jego zacna i zrzędząca babka.

Według wspomnień rodziny Górskich, zarówno Pii, jak i jej matki - Marii z Łubieńskich, wynika, że decyzję o poświęceniu się malarstwu Józef podjął nagle i niespodziewanie. Podobno jako szesnastolatek zobaczył na wystawie obraz, który go wyjątkowo zainteresował i wzruszył. Był to obraz Śmierć Barbary Radziwiłłówny pędzla Józefa Simmlera. Stał ponoć przed obrazem dość długo, podziwiając go, a gdy wrócił z wystawy miał krzyknąć: Niech będzie co chce! Furda nauki - ja będę malarzem!...

Chapter 4.

(Preludium, 1867-1871)

Kiedy Józef Chełmoński rozpoczynał swoją "zawodową karierę" w polskim światku artystycznym kilku malarzy miało już swój dorobek i wyrobioną pozycję. Maksymilian Gierymski rozpoczął (kolejne) studia, tym razem w Monachium. Wówczas jego brat Aleksander uczył się jeszcze w warszawskiej Klasie Rysunku. W Monachium kształcił się także Józef Brandt, w Paryżu (a później w Monachium) przebywał Adam Chmielowski, Juliusz Kossak tworzył w Warszawie, a Jan Matejko w Krakowie. W 1867 roku zmarł w Paryżu Artur Grottger, a rok później w Warszawie - Józef Simmler, ten nad którego obrazem młody Chełmoński tak kontemplował. Iteraz czas przejść do Wojciecha Gersona - osoby, która praktycznie jako pierwsza otworzyła Chełmońskiemu drogę do artystycznego świata - który prowadził swoją prywatną pracownię malarską przy ul. Brackiej w Warszawie.

Matka Józefa zebrała wszystkie rysunki jego i jego brata i pokazał je w pracowni Gersona, który ponoć był skory przyjąć obu chłopców. Ostatecznie u Gersona kształcił się jedynie Józef.

Pierwszą wizytę Józefa Chełmońskiego w pracowni przy Brackiej opisywała Pia Górska:

Malarz obejrzał rysunki młodego chłopca, zasadził go do rysowania gipsów i kazał mu kopiować wieczorem dużą fotografię Giocondy. To było straszne. Chełmoński zawieruszony w malarskich fantazjach, rozpędzony w krainie lasów, polowań, chłopskich oberków, nie mógł sobie dac rady z finezją danego rysunku. Co wieczór przynosił kopię w nadziei, że będzie przyjęta i codzień odchodził z niczym. Tak trwało bez końca! Wreszcie Gerson uznał mordęgę za skończoną, miał krótką przemowę o powołaniu i trudzie prawdziwego artysty i przyjął ostatecznie Chełmońskiego do swojej pracowni. Był to rok 1867.

Gerson uchodził za wybitnego pedagoga. Podobnie jak Chełmoński zachwycał sie pięknem polskiego krajobrazu. Pomimo to do znudzenia kazał młodemu Józefowi malować gipsowe modele. Mimo iż robił to bardzo starannie, odwzorowując nawet plamki na figurach jego nauczyciel rzadko był zadowolony z efektów pracy.

O Amorku powiedział, że dobry, choć znalazł wady. Zawsze na mnie bardzo łaskawy, dał mi do domu swoje książki do nauczenia się perspektywy... czytamy w liście Józefa do rodziców.

Wojciech Gerson mimo iż wymagający otaczał swoich podopiecznych troską i opieką.

Mniej więcej w tym samym czasie Józef podjął naukę w Klasie Rysunkowej - jedynej w Kongresówce szkole artystycznej (po powstaniu styczniowym Szkoła Sztuk Pięknych została zamknięta. Dyrektorem Klasy był szambelan Cyprian Lachicki. Choć był on lojalny wobec władz rosyjskich nawet nie ubiegał o rozszerzenie wykładów i poprawienie warunków nauki, lecz zachował polskość szkoły, w której język rosyjski - choć urzędowy - nigdy nie był wykładany.

Józef Chełmoński mieszkał w małym pokoju przy ulicy Zajęczej. Często udawał się w plener podpatrując życie karczm, targowisk, odwiedzając pola, łąki, lasy. Sam Gerson namawiał swoich uczniów do wyjazdów za miasto. Kazał im obserwować zmiany pogody - chmury tuż przed burzą, kłosy targane wichrem - malować wszystko co zobaczyli, mrówki, chrząszcze. Jednak Józef nie unikał kopiowania gipsów. Sam wspominał, że był świadomy, jaka ciężka praca jest przed nim:

... i kiedym do szkoły jego wstępował, zapytał mnie na wstępie, czy się pracy nie boję. Czas, który na naukę uczniom poświęcał, uważał zawsze za niewystarczający i zachęcał nas, abyśmy poza jego pracownią w domu jeszcze malowali...

Nie miał Chełmoński co liczyć na pomoc z domu. Wyprosił więc obiady w Towarzystwie Dobroczynności. Znalazł pracę u Żyda Rotszajna, których synów był nauczycielem. U niego też zawsze mógł liczyć na gorącą strawę od gospodyni.

W mieszkanku przy Zajęczej Chełmoński mieszkał z Antonim Piotrowskim i Wojciechem Piechowskim. Właśnie tam i w pracowni Gersona powstały pierwsze dzieła Józefa: Wypłata za najem, Na nocnym pastwisku i Są matula. W mieszkaniu z widokiem na Wisłę mieli zaledwie dwa drewniane łóżka, dwa stołki i blaszany piec w rogu. Wiadomo, że prowadzili życie cyganerii artystycznej. Żaden z nich nie dbał by mieć co ugotować na obiad, co zjeść na śniadanie, w co się ubrać. Mieli ignorancki sposób życia, nic nie miało dla nich wartości, oprócz sztuki. Po zajęciach w Szkole Rysunkowej, jesienią i zimą chodzili wieczorami malować w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych.

Każdego dnia wszyscy trzej wynajmowali za kilka groszy żebraków do pozowania. Przez ponad rok modelem na Zajęczej był niejaki Korzeniewski, który pozował bezpłatnie i utrzymywał się z tego, co sam wyżebrał.

Ich ignorancja poszła tak daleko, że nikt nie zadbał by zapłacić komorne. W końcu Józef wpadł na pomysł. Spreparował list, niby ze wsi, w którym napisał, że młody Józef Marian Chełmoński zmarł. Wysłał go do właścicielki mieszkania. Kobieta chodziła przez wiele dni smutna i przygnębiona. Niestety miał pecha. Spotkał ją w końcu na ulicy. Jednak ta zamiast być zdenerwowaną wpadła w ogromną radość na jego widok.

Niebawem ich przyjacielem został Emanuel Fechner. Chłopak z bardzo zamożnej rodziny. Jego ojciec był urzędnikiem w Banku Polskim, a matka nadworną pianistką królowej pruskiej. Miał troje rodzeństwa: Polcię, Władę i Stasia. Rodzice nazywali go zdrobniale Manusiem. U Fechnerów cała trójka mogła liczyć na gościnność i ciepły posiłek. Za każdym razem byli mile widziani. Niekiedy Emanuel przychodził do nich co rano z prowiantem - herbatą, bułkami, cukrem i serdelkami. Wizyty w domu państwa Fechnerów wspominał Antoni Piotrowski:

U Fechnerów zaczęliśmy bywać wszyscy trzej. Co prawda najzdolniejszy z nas, Chełmoński, był zarazem najbrudniejszy i najbardziej oberwany, ale bestia była muzykalna i oryginalna, więc biedna Policha zakochała się bez pamięci w brudasie.

Podobno Polcia i Józef byli zaręczeni, lecz nie znane są szczegóły. Wiadomo jednak, że wielką miłością Chełmońskiego była Maria Moszczeńska, którą poznał na Ukrainie. Wyszła ona jednak za krakowskiego profesora Zakrzewskiego.

W kwietniu 1870 roku zmarł Józef Adam - ojciec artysty. Fatalna sytuacja materialna rodziny pogorszyła się jeszcze bardziej drastycznie. Z listu matki do Józefa (styczeń 1871 roku) możemy wyobrazic sobie biedę rodziny Chełmońskich: Posyłam Ci 8 jabłek i bułek 10 (...) Kochająca całą duszą matka.

Józef Chełmoński nie był jedynym malarzem w złej sytuacji materialnej. Jedynie dobry fart do życzliwych ludzi mógł zaskutkować wybiciem się, a taki niewątpliwie miał Chełmoński.

Już w 1869 roku dzięki usilnym staraniom Wojciecha Gersona na wystawie w Zachęcie pojawiły się dwa pierwsze obrazy Józefa - Czarny koń unoszący sanki i Chłopiec i dziewczyna. Młody malarz zebrał w prasie pochlebną krytykę. W roku następnym kolejne cztery obrazy Chełmońskiego odniosły sukces: Na cudzym pastwisku, Grabienie siana, Odlot żurawi i Przed kuźnią. W roku 1871 powstały: W kruchcie kościoła, Pojenie koni i Matula są. Ze wszystkich obrazów powstałych w latach 1869-71 Gerson szczególnie upodobał sobie jeden. Był to obrazek W kościele, który zachwycił go uchwyceniem szczerej religijności przedstawionych postaci.

W maju 1871 roku, gdy na wystawie w Zachęcie pojawiły się W południe, Odlot żurawi i Rankiem w puszczy skończyło się pasmo przychylnych recenzji jego obrazów. W Przeglądzie Tygodniowym anonimowy krytyk tak opisał swoje wrażenia po obejrzeniu tych trzech obrazów:

...postępując taką drogą na pewno zbłądzi, zmarnuje obfity materiał dany mu od natury i... lękamy się wyrzec ostatnie słowo.

Józef nie przejął się tą krytyką. Uznał ją za dobry znak przed rozpoczęciem studiów w Monachium...

Chapter 5.

(Urosnąć do skali mistrzostwa w ciągu jednego roku, 1871-1874)

Wyjazd na studia do Monachium miał miejsce dzięki Maksymilianowi Gierymskiemu.

On sam studiował już w Monachium. Do Warszawy przyjechał, by jego obraz Powrót Pana Tadeusza umieścić na wystawie Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Tak się szczęśliwie złożyło, że poznał młodego świetnie zapowiadającego się malarza, który z powodu tragicznej sytuacji materialnej nie miał najmniejszych szans na kontynuowanie malarskiej kariery. Tym rodzącym się talentem, którego Gierymski spotkał na swojej drodze, był Józef Chełmoński. Postanowił pomóc trzy lata młodszemu Józefowi, by umożliwić mu kontynuowanie nauki i nie dopuścić do zmarnowania jego talentu. Wycofał swój obraz z wystawy i zlicytował go, a wraz z przyjaciółmi rozsprzedał bilety. Uzbierał 350 rubli, za które umożliwił Chełmońskiemu wyjazd do Monachium, gdzie trafił pod koniec roku 1871.

23 stycznia 1872 roku Józef Chełmoński został przyjęty do Akademii Sztuk Pięknych w Monachium jako zwykły słuchacz. Zapisał się na naukę rysunku z natury u profesorów Hermana Anchutza i Alojzego Strahubera, jednak nie nauczyli go niczego więcej niż tego, czego on sam nauczył się u Gersona w Warszawie.

Monachium było miejscem, gdzie kwitło życie artystyczne, gdzie wdrażano nowe nurty i prądy, które się ścierały i przenikały.

Chełmoński miał wyrobiony przez Gersona instynkt nie ulegania manierze, dlatego też szkoła kompozycji Kara Piloty'ego nie wywarła na niego żadnego wpływu. Józef był szczerze rozczarowany, bo żaden z obrazów mu się nie podobał.

Kolejnym krokiem do kariery było zaprzyjaźnienie się z polską malarią w Monachium - Maksymilianem Gierymskim (którego obrazy zachwycały dyrektora Akademii monachijskiej), Józefem Brandtem (który w Monachium miał swoją pracownię i zaczął odnosić sukcesy), Wojciech Kossak (który dzięki ojcu dołączył do tego grona), Aleksandrem Gierymskim, Adamem Chmielowskim, Stanisławem Witkiewiczem, Henrykiem Siemiradzkim.

Malaria dzieliła się na "generałów", którymi byli Maksymilian Gierymski (idol niemal wszystkich młodych malarzy) i Józef Brandt oraz całą resztę.

Chełmoński zamieszkał z Witkiewiczem i rzeźbiarzem Stefanem Jarzmowskim.

Były to czasy wyjątkowej biedy i głodowania (...) Zjedliśmy, co było jadalnego - wyszukaliśmy krzętnie wszystkie skórki chleba, ba, ośrodki, które się do wycierania węgla używało, sprzedaliśmy z odzieży, co się sprzedać dało, i już nie było się czego jąć. Głód nas dosłownie oblał. Mieliśmy wprawdzie w zapasie ponoć jeszcze talent - można by było obraz namalować i za byle grosz spuścić, lecz na to trzeba płótna, a na płótno pieniędzy. Błędne koło... wspominał Witkiewicz.

Oprócz głodu Chełmońskiemu doskwierała jeszcze tęsknota za ojczyzną. Po latach opowiadał o niej Pii Górskiej, która tak je zapamiętała:

Pobyt w nieznanym mieście i wśród obcego narodu okazał się straszliwie ciężki. Chełmoński nie tracił wprawdzie fantazji, malował, robił notatki, pocieszał się grając na flecie jakieś chłopskie oberki, ale to nie zmieniło faktu, że on i Witkiewicz bywali głodni i uganiali się bezskutecznie za trochą mamony. Żarła ich przy tym tęsknota za krajem. Uciekali daleko od niemieckiego miasta, niemieckich ulic i nawet niemieckich ogrodów, by zajść na daleki łan za rzędem topoli, gdzie słychac świerszcze tak prawie jak w Polsce. W domu czytywali "Pana Tadeusza".

Nie tylko Pia Górska miała świadomość, jak bardzo Chełmoński tęsknił za ojczyzną. O swojej nostalgii pisał tez do swojego nauczyciela - Wojciecha Gersona:

Oj, nie wiedziałem ja z jakimi to wyjazd z kraju powiązany jest kolejami; tu całe moje życie wyrywa się ku wschodowi słońca. Kuropatwy swoim odezwaniem się o zmroku raz za miastem obudziły we mnie całą moc tych pragnień; kiedy wrócić będzie można do kraju? Bo u nas inaczej, inaczej, inaczej!

Jednak po dwóch chudych latach w Monachium bogini Fortuna uśmiechnęła się przyjaźnie do Józefa. Za swój pierwszy rysunek w Akademii dostał medal, prasa zaczęła się o nim rozpisywać, dzięki "generałom" sprzedał kilka obrazków, przygotował też płótno na Wystawę Powszechną. Wreszcie mógł wspomóc finansowo swą rodzinę wysyłając jej 150 guldenów.

Rok 1873 był dla Chełmońskiego przełomowy. Rzucił studia w Akademii i zajął się malowaniem i sprzedawaniem swych dzieł. Tak napisał przyjaciel Chełmońskiego, Henryk Piątkowski: ...Z ucznia, który wiele zapowiadał, Chełmoński urósł do skali mistrzostwa w ciągu jednego roku.

Józef Chełmoński od tego czasu rozpoczął hurtową produkcję obrazów. Sprzedawał ich tak wiele, że sam nie był w stanie ich zliczyć. Jego fama rosła dzięki przychylnej mu prasie, która tylko podgrzewała zainteresowanie Chełmońskim. W Monachium powstały m.in. takie dzieła jak: Muzyka w karczmie, Sprawa przed wójtem, Powstańcy jadący przez kartoflisko kwitnące i Powrót z balu. Mimo nagłego zainteresowania nie dorobił się w Niemczech fortuny. Podobno musiał pospłacać wiele długów.

Opuścił Monachium w roku 1874. Zarobione pieniądze wydał na podróż na Podole, do majątku Krzyżanowskich w Kożuchówce.

Chapter 6.

(Madame Mediocrity, 1874-75)

Gdy w roku 1874 Józef Chełmoński zawitał do Warszawy ponownie, nie musiał już mieszkać w ciasnych norach. Wraz z Piotrowskim znaleźli i umeblowali pracownię na poddaszu Hotelu Eurpejskiego, gdzie zamieszkali. Niebawem dołączył do nich Witkiewicz. Może nie prowadzili iście arystokratycznego trybu życia, ale nie brakowało im jedzenia, herbaty, płótna do malowania. Za jakiś czas zamieszkał z nimi Adam Chmielowski.

Z czasem pracownia w "Europie" zaczęła być nazywana wolną akademią malarstwa. Wszyscy czterej malowali, wszyscy czterej amatorsko trudnili się krytyką sztuki. Wiadomo, że Chełmoński był bardzo roztrzepany. Podobno jego obraz "Stróż nocny" przedstawiał początkowo... konie. Konie prześwitywały przez niebo na obrazie.

Ponoć Chełmoński często stał na warszawskich ulicach, gdzie przymrużając oczy bacznie przyglądał się żciu mieszkańców. Gdy uznawał, że naoglądał się wystarczająco dużo krzyczał "Szoj!" i wracał do pracowni malować obraz.

Józef nie mógł liczyć na sprzedaż swoich dzieł. Arystokraci poszukiwali ilustracji przedstawiających rodowe tradycje, bogaci Żydzi chcieli swoich portretów, a co bogatsi przedstawiciele inteligencji starali się znaleźć jak najstarszy obraz w atrakcyjnej cenie.

W Warszawie była osoba, która oferując swoją protekcję mogła sprawić, że mało znaczący malarz stawał się gwiazdą. Był to Aleksander Lesser, prezes Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. Nie był on jednak zainteresowany "promowaniem" Chełmońskiego. Jednak Józef nie zrażał się i malował dalej. Niestety spotkał się z ostrą krytyką. Nie spodobały się obrazy "Dziewczyna na łące" i "Przyjazd na polowanie", zaś słynne "Babie Lato" uznano za najgorszy ze wszystkich. Na tym ostatnim obrazie krytykowano co tylko się dało - psa, pajęczynę, szkapy i przede wszystkim niedomytą dziewczynę. Obraz uznano za niesmaczny, wręcz odrażający, który nie nadaje się, aby powiesić go w salonie. Prasa zastanawiała się, kto zdecydowałby się na kupno "Babiego Lata". Obraz zbyt plebejski, by powiesić go nad kominkiem, ale z drugiej strony szkoda powiesić go tylko w przedpokoju.

W połowie roku 1875 Chełmoński spotkał Helenę Modrzejewską, która stała się stałym bywalcem pracowni na poddaszu. Postanowiła ona otworzyć jemu i jego trzem kolegom drogę na warszawskie salony. Całą śmietankę towarzyską zszokował widok eleganckiej arystokratki w towarzystwie bezczelnych i niedomytych "artystów".

Wkrótce za sprawą Modrzejewskiej Chełmoński poznał Cypriana Godebskiego, który mógł stać się kluczem do sukcesu młodego malarza. Godebki był zachwycony twórczością Chełmońskiego, jego własnym stylem, któremu pozostawał wierny, nie ulegając nowym prądom lub starym manierom. Wszystkich krytykantów twórczości Chełmońskiego nazywał "bydłowiem" i ignorantami. Jego protekcja okazała się korzystna. Raptem skończyły się złośliwe uwagi w prasie i sroga krytyka, a obrazy Józefa Chełmońskiego pojawiły się w Zachęcie. Za jakiś czas pracownia na poddaszu stała się częścią salonu Godebskich.

Mimo iz Godebski zażarcie bronił Chełmońskiego i odpierał ataki nieprzychylnej prasy, sam krytykował czasem artystę. W "Gazecie Polskiej" czytamy:

Kto widział jeden obraz p.Chełmońskiego, zna je juz wszystkie. Jakąkolwiek zechce nadać utworom swym nazwę, na każdym z nich jest stary koń, sanki, chałupka, białoszara farba na uwydatnienie srebrnobiałej - słowem, staje się to prawie manierą. Na widok pierwszego obrazu doznaje się niemal zachwytu, drugi podziwia się jeszcze, ale wita jak znajomego...

Jedno było pewne. Chełmoński wzbudzał emocje i nie mógł pozostac anonimowy. Jego obraz "Jesień" wzruszył ludzi. Nawet nieprzychylny malarzowi Bolesław Prus napisał:

Kto się chce przekonać, jakim strasznym istotnie obserwatorem jest p.Ch., niech się przypatrzy jego Jesieni. Co też tam ten wicher jesienny nie wyrabia z dymem i ze studziennym drągiem, jak on podmuchuje chudego i skulonego psa... ach!

Mimo iż los uśmiechnął się do Chełmońskiego nie mógł on zbyt długo pozostać w Warszawie, gdzie w gruncie rzeczy, jak wspominał Witkiewicz, osoby mające ugruntowaną pozycję za sprawą protekcji znajomych, malujące obrazy proste, religijne, sentymentalne nie mają szans na przeżycie.

Chełmoński postanowił opuścić Warszawę - Madame Mediocrity.

Chapter 7.

(Złote lata, 1875-1887)

Kiedy Chełmoński stawiał pierwsze kroki w Paryżu, w światowej stolicy sztuki nastąpił "boom" impresjonistów: Edgara Degasa, Camilla Pissarro, Paula Cezanne'a, Auguste Renoira, Claude'a Monet, Alfreda Sisleya. Ich styl - malowanie swobodnymi, kolorowymi plamkami - całowicie odbiegał od tego, czego Ziunka nauczono podczas studiów w Monachium oraz wcześniej w Warszawie.

Na tle tej wyrastającej awangardy twórczość Chełmońskiego znacznie się wyróżniała, była niemal egzotyczna. Już na samym starcie pomógł Józefowi Godebski, który wynajął willę w Neuilly, gdzie stajnie i wozownie przerobił na pracownie dla artystów, także dla Chełmońskiego. Niebawem Neuilly stała się lokalnym ośrodkiem artystycznym.

Już wiosną 1876 roku Chełmoński został dostrzeżony. Na dorocznej wystawie w Salonie wystawił dwa obrazy - "Roztopy" i "Przed wójtem". Publiczność była zachwycona, a sędziowie postanowili umieścić obie prace na honorowym miejscu. Wieści szybko się rozeszły. Dwaj wielcy kolekcjonerzy sztuki - Goupil i Stewart - rywalizowali o pierwszeństwo w nabywaniu dzieł Chełmońskiego. "Roztopy" kupił Stewart za 12000 franków (dla porównania: wówczas prace Moneta schodziły nie więcej niż za 500 a Renoira średnio po 100 franków). Goupil zaś zakupił za 6 tys. franków nie ukończoną "Noc księżycową" i zapowiedział, że jest w stanie nabyć każdą ilość obrazów Józefa w tej samej cenie. Początkowo Chełmoński nie zdawał sobie sprawy, że zaczyna się złoty okres w jego życiu. Miał wątpliwości, czy aby jego sukces nie spocznie na jednej wystawie.

Raptem wieści dotarły do Polski. Żona Juliusza Kossaka tak pisała w swym liście do znajomych:

Chełmoński furorę zrobił swoimi obrazami po śniegu w Paryżu, tymi samymi co w Warszawie były ostro skrytykowane, nawet Goupil nabył jeden z nich.

W i tak nieprzychylnej artyście polskiej prasie zrodziła się zawiść. "Biesiada Literacka" przerwała druk jego ilustracji do powieści Kraszewskiego "Cześnikówny".

Pod koniec 1876 roku Chełmoński zachorował na bliżej nam nieznaną chorobę. Aby się wyleczyć spędził kilka miesięcy na południu Włoch. Gdy powrócił wynajął w Paryżu duż mieszkanie, które umeblował w iście królewskim stylu. Zakupił ogromne łóżko i jedabną pościel wyszywaną koronkami, jadał wykwintne potrawy. Nie dbał o pieniądze, nie zdawał sobie sprawy z ich wartości, więc nie przywiązywał najmniejszej wagi do wydatków. A pieniędzy przybywało mu coraz więcej. Jego obrazy zdobiły ściany nowojorskich, paryskich i londyńskich kolekcjonerów sztuki. Jednak mimo tego wciąż pozostał odmieńcem, którego otaczała sfora psów. W roku 1877 miał tak dużo pieniędzy, że nie musiał liczyć się z wydatkami. Sam Chełmoński nie zdawał sobie sprawy jak dużo ich posiadał. Wydawał bardzo dużo, ale pieniędzy nie ubywało. Wręcz odwrotnie, stale ich przybywało. Wiosną 1878 roku przyjechał do Warszawy. Lubił afiszować się ze swoim bogactwem. Wynajął apartament w Hotelu Europejskim, nosił drogie jedwabne ubrania, które po jednorazowym użyciu palił w piecu - zupełnie inaczej jak w Paryżu. Byćmoże był to jego osobisty manifest bogactwa - chciał pokazać jak go niedoceniano, a ile jest teraz wart - swoiste leczenie kompleksów. Jednak Józef nie przyjechał do Warszawy jedynie po to, by szastac pieniędzmi na lewo i prawo. Jego głównym celem było znalezienie kobiety odpowiedniej na żonę. Już w maju znalazł narzeczoną - Marię Szymanowską. Spodobała mu się ona już w Paryżu, więc wysłał pierw Witkiewicza do Polski, by ten sprawdził, czy nie jest ona z kimś zaręczona. Gdy dowiedział się, że nie, od razu wybrał się do Warszawy. Hulaszczy tryb życia inspirowany artystyczną cyganerią (bohemą) nie nauczył go bon tonu w rozmowach i spotkaniach z kobietami. Doprowadziło to do ciekawego zdarzenia. Podczas wieczornego spaceru brzegiem Wisły z wybranką serca dostrzegł na jej ramieniu komara. By go nie spłoszyć nic nie powiedział dziewczynie i z nienacka mocno uderzył ją w ramię. Dziewczyna była wystraszona i nie wiedziała co ma zrobić. Spłoszona uciekła. Rankiem następnego dnia Chełmoński przysłał Marii krzak białego bzu w malowanej zielonej donicy wraz z przeprosinami. Dziewczyna wszystko zrozumiała. W końcu poprosił o rękę młodej Szymanowskiej jej matkę i brata. Rodzina była wręcz zaszczycona. Po powstaniu Szymanowscy utracili swe posiadłości i cały majątek przeprowadzając się do Warszawy. Dziewczyna nie miała nawet posagu. Zaś Chełmoński był bogaty i lubiany wśród przyjaciół Szymanowskich. Poza tym dziewczynie imponował starszy o 11 lat adorator (Maria wówczas lat 17, a Józef - 28). Odpowiedź brzmiała oczywiście "tak".

Ślub odbył się 18 czerwca 1878 roku w kościele Panny Marii w Lesznie podczas szalejącej burzy. Przyjęcie weselne dla 60 osób odbyło się w Hotelu Angielskim po czym młoda para udała się w podróż poślubną. Zwiedzili Wiedeń, Wenecję, Norymbergę, Monachium, Kolonię i w końcu dotarli do Paryża.

W październiku tego roku państwo Chełmońscy zamienili mieszkanie na większe, które umeblowali od początku z wielkim rozmachem. Józef kazał żonie wybierać jedynie prawdziwe perskie dywany. Prowadzili życie beztroskie. Wstawali późno, jedli śniadanie, spędzali cały dzień na zakupach i innych rozrywkach, odwiedzali restauracje, muzea, galerie.

Chełmoński jednak wciąż pozostał ekscentrykiem. Zasłynął z tego, że tolerował jedynie żywych modeli. Dlatego też wprowadzał do mieszkania żywe konie, nie bacząc na to, że defekowały na jego perskie dywany i tłukły szyby, wieprze, kupowane na targu i króliki, które zalęgły się w jego pracowni w rulonach płócien. W ogródku trzymał charty. Wieprze z targu przywoził w eleganckiej dorożce.

Wciąż tęsknił za ojczyzną. Postanowił więc posadzić w ogródku sosnę sprowadzoną dla niego specjalnie z Polski.

Goupil i Stewart po klku latach nie zaprzestali kupowania obrazów Chełmońskiego. Kupowali coraz więcej. Nabywali wszystkie płótna, nawet nie patrząc, co artysta namalował. Jego obrazy wciąż były doceniane wśród publiczności. Jednak Goupil, który trudnił się głównie w dystrybucji jego obrazów nieraz odsyłał po jakimś czasie obrazy do poprawki. Obrazy zakupione u Chełmońskiego sprzedawał zwykle ludziom zamożnym, którzy składali zamówienia na obrazy, więc wszelkie "mankamenty" musiały zostać zniwelowane. Ceny jego obrazów nie spadały poniżej 8 tysięcy franków za sztukę, a sięgały często 40 tysięcy franków.

Stewart zaś postanowił zgromadzić własną kolekcję dzieł Chełmońskiego. Podobno za ocean popłynęło 100 płócien Józefa.

Gdyby pozostał w Polsce czekałaby go śmierć głodowa. Obrazy, które w Warszawie zostałyby oplute, w Paryżu wzbudzały zachwyt.

Niestety nie wiemy zbyt wiele o ówczesnych dziełach malarza. Obrazy zaginęły w zagranicznych prywatnych kolekcjach i słch o nich zaginął.

Napewno podczas pierwszych lat pobytu w Paryżu powstały "Noc na Ukrainie" (1877), "Próba czwórki"(1878), Targ na konie w Bałcie (1879), "Trójka" i "Sanna" (1880) oraz "Czwórka" i "Powrót z jarmarku" (1881).

10 lipca 1879 roku urodziła się pierwsza córka Chełmońskich - Jadwiga. Rodzicami chrzestnymi zostali Helena Modrzejewska i Bohdan Zaleski.

Nastał rok 1881. 15 lipca tego roku w Ameryce weszło w życie prawo Mac Kinleya, które nałożyło ogromne cła na obrazy. Tamtejsi kupcy ograniczyli lub przerwali prowadzenie interesów z europejskimi artystami. Także z Chełmońskim.

Dobra karta szybko odwróciła się od Chełmońskiego. Z poprzednich lat pozostało mu jedynie kilkadziesiąt (!) tysięcy franków. Daje nam to obraz roztrwonienia ogromnej fortuny. Chełmoński, który malował obrazy wręcz hurtowo, w ogromnych ilościach, których ceny nie spadały poniżej 8 tysięcy franków za sztukę przez tyle lat "zaoszczędził" jedynie kilkadziesiąt tysięcy franków... Nie dbał o wydatki, ba, nie dbał nawet o bezpieczeństwo swej fortuny. Podobno został oszukany przez swojego notariusza, który odchudził jego majątek o kilkaset tysięcy franków. To co teraz raz na jakiś czas udało mu się spzedać nie pozwalało na prowadzenie wystawnego trybu życia. W 1881 roku przyszła na świat druga córka - Zofia. Pieniędzy było coraz mniej, a wydatków przybywało.

Chełmoński zaczął malować jeszcze (!) więcej niż przedtem. Niestety nie było to dobre w skutkach. Podaż nie przełożyła się na popyt. Jego obrazy, m.in. Kozacy w marszu (1881), Jarmark (1882), Polowanie na wilki (1883), Wyjazd na polowanie (1882), Posłaniec ukraiński (1882), Kulig (1883) i inne zostały uznane za mało oryginalną masówkę. Wtedy warszawscy krytyki uznali te dzieła za majstersztyk i wychwalali je pod niebiosa. Niestety Chełmoński przebywał w Paryżu, a nie w Warszawie.

Antoni Sygietyński upatrywał upadek malarza w rozłące z ojczyzną. Pamięć Chełmońskiego nie była absolutna, była ulotna, co podobno w znacznym stopniu przełożyło się na jakość dzieł artysty. Także jego przyjaciel - Witkiewicz - nie szczędził mu słów krytyki, o czym czytamy w liście:

Mój Józiu! Przykro jest mi i boleśnie patrzeć na to co robisz, i słuchać tego, co mówią; na to ostatnie nie byłbym wrażliwy, ale jak patrzę na Twoją robotę, to smutno mi się robi. (...) Zmiłuj się, ratuj póki czas, póki młodość jeszcze niezupełnie przepadła. List mój wiem, że Ci zrobi przykrość, ale trudno, nie mogę, boli! (...) proszę zastanów się nad przyszłością, bo albo zginąć zupełnie i nagle, albo się zatrzymać...

Chełmoński wziął sobie krytykę do serca i w roku 1883 udał się w podróż na Podole. Żona i dzieci zostały w Paryżu, gdyż nie starczyło środków finansowych na rodzinny wyjazd. Zobaczył Kamieniec, Chocim. Poznał Adama Asnyka. Powrócił jak nowo narodzony. Podjął dośc niewdzięczną dla prawdziwego artysty pracę ilustratora w tygodniku "Le Monde Illustre". Praca niewdzięczna, ale dawała rodzinie stały dochód.

Nagle Chełmoński zaczął oszczędzać pieniądze lecz na nic się to nie zdało. Coraz bardziej tęsknił za ojczyzną.

W końcu narodził mu się wyczekiwany długo syn - Józef, który na dodatek był bardzo podobny do swojego ojca. Wkrótce po narodzinach synka naładowany pozytywną energią Chełmoński namalował obraz "W kościele", który nie spodobał się w Polsce, co w rzeczywistości oznaczało, że Józef powrócił do dawnej świetności.

Podjął decyzję o wyprowadzce rodziny do ojczyzny.

Chapter 8.

(Powrót, 1887-1888)

Ojczyznę Chełmoński przywitał płaczem, którym wyraził radość i spełnienie marzeń.

Najpierw na kilka dni cała rodzina zatrzymała się w Warszawie. Później pojechali do Szymanowa, gdzie mieszkała matka Józefa. Później znów wrócili do Warszawy zamieszkując u państwa Umińskich - przyjaciół Maksa Gierymskiego.

Radość z powrotu do ojczyzny szybko została przerwana śmiercią niespełna rocznego synka Jóżefa (3 listopada 1887 r.). Ponadto pogorszyły się relacje małżeńskie Chełmońskich. Żona od początku sceptycznie nastawiona do powrotu do Polski utwierdziła się w tym przekonaniu nie ułatwiając życia Józefowi.

Żona wielokrotnie namawiał go do powrotu do Paryża - bezskutecznie. Józef postanowił udać się w podróż na Ukrainę. W tym czasie Maria prowadziła paryskie interesy męża. Błagała go wręcz w listach, by udał się w marcu 1889 roku na otwarcie Salonu, by był obecny podczas obrad jurorów. Widziała w tym szansę na powrót do świetności swojego męża. Ten jednak stanowczo odmawiał.

Chełmońscy wciąz mieli umeblowane mieszkanie w Paryżu, któe dopiero po trzech latach od wyprowadzki zdcydowali się zlikwidować. Józef juz upatrzył miejsce na dom - Kuklówkę nieopodal Grodziska Mazowieckiego.

Zmartwień wciąz przybywało. Niebawem zmarła urodzona w 1888 roku córeczka Hanna, a rok później syn Tadeusz (nazwany tak przez wzgląd na umiłowanie Chełmońskiego do "Pana Tadeusza").

Kiedy Chełmoński jak feniks z popiołów chciał powrócić na szczyty paryskiego Salonu spotkało go rozczarowanie. Jesienny Salon z roku 1889 odrzucił aż 4 z 5 nadesłanych przez malarza dzieł (przyjęli Drogę w lesie, a odrzucili Noc gwiaździstą, Lelaki, Wieczór letni i Południe).

Na łamach Tygodnika Ilustrowanego Witkiewicz bezustannie bronił Chełmońskiego, lecz nadaremnie.

Natura przemawia do jego wrażliwego umysłucałą różnorodnością swych objawów; nie tylko kształt barwa i światło obchodziły go i zajmowały! Starał się on wyrazić muzykę wieczoru, szept skrzydeł nietoperza, cichy lot lelaków, skrzeczenie żab, skrzypienie derkacza i delikatne dudnienie czapli, bąka. On pierwszy, a może jedyny, malował chmarę komarów dźwięczących w powietrzu i huczenie lecącego jak kula chrabąszcza. Jemu chodziło o to, żeby wiatr na obrazie świszczał w badylach zwiędłych słoneczników, dzwonił deszczem po szybach i stukał wiadrem wiszącym u żurawia, a w ciemnej nocy rozlegało się wołanie zdyszanego koniucha: Otwori worota! On robił obrazy, w których z gęstwiny mgły miał z dala dochodzić dźwięk dzwonka pocztowego i jęczeć wśród stepów drzemiących (...) budząc dropie...

Aż tu nagle nastąpiła rzecz niespodziewana. Za obraz "W niedzielę" Józef Chełmoński został jako jedyny uhonorowany nagrodą na Wystawie Paryskiej, o czym poinformował czytelników 7 lipca 1889 roku Kurier Codzienny.

Chapter 9.

(Epilog, 1889-1914)

W sierpniu 1888 roku Chełmoński nabył dworek w Kuklówce wraz z kilkoma morgami ziemi usytuowany nad rzeką, wśród pól, łąk i lasów. Niebawem przeprowadziła się tam cała rodzina Chełmońskich. Strych przerobiony został na oszkloną pracownię dla Józefa, a w stajni pojawiły się jego własne konie.

Chełmoński zmienił się nie do poznania. Niechętnie się mył i przebierał. Zresztą tak naprawdę nigdy nie pasował do wielkomiejskiego życia. Zmieniła się też jego twórczość. Mimo iż przed oknami galopowały mu konie, z jego płócień zniknęły zarówno konie, jak i wilki, sanie. Dynamiczne, wręcz agresywne obrazy stały się statyczne, spokojne i nostalgiczne. W takiej atmosferze powstały m.in. takie dzieła mistrza: Droga w polu, Czajki, Obłok, (wszystkie z 1889), Koncert żab i Polowanie na głuszce (1890), Wśród zboża, Jezioro w lesie, Przed wschodem słońca, Kuropatwy (1891), czy Sójka, Mgły poranne i Świt (1892).

Chełmoński zrobił się wyobcowany. Rzadko przebywał z ludźmi, wręcz ich unikał.

W 1890 roku Zachęta zorganizowała pierwszą zbiorową wystawę jego dzieł. Rok później został nagrodzony na Wystawie Sztuki w Berlinie. W 1892 roku zdobył złoty medal w Monachium. W 1893 roku "Bąk" znalazł się w albumie Zachęty a "Zające" trafiły na wystawę w Chicago.

W 1894 roku zdobył złoty medal na Powszechnej Wystawie Sztuki w San Francisco i dyplom na Wystawie Krajowej we Lwowie. W tym samym roku nastąpiła separacja Marii i Józefa Chełmońskich. Jego żona wraz z urodzoną w 1889 roku córką Wandą wyprowadziła się do Warszawy, a on pozostał z córkami Jadwigą, Marią i Zosią. W tym samym roku Chełmoński poznał właścicieli majątku w Woli Pękoszewskiej - rodzinę Górskich. O poznaniu Józefa marzyła ich córka Pia, początkująca, nastoletnia malarka.

(...)w pobliżu klęczał na ziemii rozmodlony człowiek w obszernym płaszczu z kapturem, brodaty, już nieco siwiejący. Ubrany był na pół burżuazyjnie i na pół po chłopsku (...) Twarz piękna o mocnym profilu (...) Głowę nosił lekko podniesioną (...) mówił powoli (...). czytamy w jej wspomnieniach.

Oboje często się odwiedzali. Wiadomo, że Chełmońscy i Górscy spędzali razem święta Wielkiejnocy.

W 1896 roku powstały obrazy Orka (zamówienie Adama Krasińskiego) i Burza.

Powstanie Orki było trudne, gdyz nic z Kuklówki i okolic nie chciał pozowac artyście, jako oracz. Wołów też nie miał. Z pomocą przyszli mu Górscy, użyczając wołów i modeli. Obraz sprzedał za 5 tysięcy rubli.

W roku 1896 na rok przed swoją śmiercią odwiedziła Chełmońskiego matka, która wyraziła swe zdziwienie spartańskimi warunkami życia syna i jednocześnie wzruszenie tym, jak odnosił się Chełmoński do natury.

Józef nie spotkał się z ludźmi, zresztą nawet o to nie zabiegał. Odwiedzał jedynie Krasińskich z Radziejowic i Górskich z Woli Pękoszewskiej.

W październiku 1905 roku namalował, zakupiony dopiero w 1913 roku przez Galerię Miejską we Lwowie, obraz Modlitwa przed racławicką bitwą.

W 1906 roku podczas wizyty u Górskich Chełmoński doznał ataku serca. Życie uratował mu jego brat - Adam Chełmoński, lekarz zamieszkały na Starem (dziś Adamowizna p. Grodziskiem Maz.).

Szybko wrócił do zdrowia i w latach 1907-08 odbył podróże do Krakowa, Zakopanego i Litwy.

Prawie nie malował, żył zupełnie sam (córki wyjechały do Krakowa). Na początku 1914 roku miał atak apopleksji, w wyniku którego doznał paraliżu prawej ręki i kłopotów z mówieniem. Dzięki opiece brata sprawność ręki wróciła, lecz mimo prób nie powróciłdo malowania.

Jóżef Marian Chełmoński zmarł 6 kwietnia 1914 roku w wieku 64 lat, jako zapomniany, samotny i niedoceniony w ojczyźnie artysta. Pochowany został na cmentarzu w Ojrzanowie (obecnie Żelechów) obok swojego przyjaciela - ks. Barnaby Pełki.

Ostatnim nieukończonym dziełem Józefa były rozpoczete w 1913 roku Żurawie o poranku.

Chapter 10.

(Wiecznie żywy)

Obok Gierymskiego Chełmoński stał się najwybitniejszym przedstawicielem polskiego realizmu. Na zawsze pozostał wierny tematyce chłopskiej. Przedstawiał życie wsi polskiej bez zakłamań i przekoloryzowania. Całe życie malował konie, wilki, sanie, motywy religijne, chłopów przy pracy. Ukochał mazowiecką ziemię.

Mimo iż o wielu z dzieł Chełmońskiego, głównie tych powstałych w Paryżu, nie mamy pojęcia, lecz do dziś wciąż wiele z jego płócien możemy podziwiać.

Dużą kolekcję posiada Muzeum Narodowe w Warszawie, gdzie możemy zobaczyć m.in.:

Rankiem w puszczy, Sprawę przed wójtem, Babie Lato, Końskie wywczasy, Targ na konie w Bałcie, Dropie, Kozacy w marszu, Sójka, Bociany, Kurka Wodna, Kurhan, Krajobraz Podola, Drogę w Polu, Dojeżdżacza, Park w Radziejowicach i Kuropatwy.

Jego dzieła możemy też oglądać w innych Muzeach Narodowych:

-Kraków (Na folwarku, Czwórka po stepach, Burza, Owczarek, Dniestr w noc, Orka, Dymy-Jesień, Pogoda-Jastrząb)

-Wrocław (Modlitwa przed bitwą)

-Szczecin (Próbowanie rysaka)

-Gdańsk (Krajobraz - staw)

oraz w Muzeum Śląskim w Katowicach, Muzeum Sztuki w Łodzi, Muzeum Górnośląskim w Bytomiu, Muzeum Śląska Opolskiego w Opolu, Muzeum Mazowieckim w Płocku. W Muzeach Okręgowych w Bydgoszczy, Tarnowie, Rzeszowie. Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, Lwowska Galeria Obrazów.

Niektóre obrazy zdobią też prywatne kolekcje (Wnętrze stajni, Na targu, Jarmark na kresach, Zalana łąka, Wisła, Staw w Radziejowicach, Żurawie o poranku).

--------------------------------------

Bibliografia:

M.Masłowski, Malarski żywot Józefa Chełmońskiego, Warszawa 1965 PIW

T.Matuszczak, Józef Chełmoński, Kraków 2003, Wydawnictwo Kluszczyński

M.Górska z Łubieńskich, Gdybym mniej kochała, Dziennik lat 1896-1906, Warszawa 1997. Twój Styl

P.Górska, O Chełmońskim. Wspomnienia, Warszawa 1932

Q

Edytowane przez Qrosava

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach
Twórczość Chełmońskiego na tle impresjonistów była wręcz egzotyczna.

Impresjonizm był tylko jednym z wielu nurtów w ówczesnym malarstwie. Chełmoński nie musiał się wcale do niego odnosić. Tym bardziej, że miał zbyt na swoje obrazy.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na innych stronach

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.