-
Zawartość
807 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Razorblade1967
-
Widzisz... po dogłębnej analizie tego problemu nic nie wskazuje na to by poprzez zwiększenie ilości strzelców w stosunku do liczby rkm-ów chciano "oszczędzić amunicję"... z kilku powodów. Dyskusja o zmianach organizacyjnych niskich szczebli piechoty rozpoczęła się w 1927 i jej podstawą była krytyka nadmiernej specjalizacji w drużynach opartych na rozwiązaniach francuskich oraz zbyt małej liczby żołnierzy uczestniczących w szturmie. Tyle, że nie wynikało to ze zbyt małej liczby żołnierzy ogólnie, ale z traktowania sekcji rkm (fizylierskiej) jako obsługi rkm, która w tym przypadku liczyła aż 6 żołnierzy (cała sekcja), a do szturmu pozostawała tylko sekcja grenadierska (minus strzelec z VB) i dowódca drużyny. Problem w tym, że w zasadzie nikt publikujący analizy i proponujący lepsze rozwiązania nie szedł w kierunku zwiększania liczby drużyn ponad 13 żołnierzy - choć w jednym przypadku (Starzyński - 1929) pojawia się propozycja zwiększenia liczebności kompanii do 250 ludzi z ewentualną liczebnością drużyn "po 13 do 15 ludzi w każdej". Przy czym założenia 15 wynika z wariantu 3 plutonów po 4 drużyny, a sam autor pisze też o możliwości 4 x 4 (i wtedy pewnie 13 w każdej). W zasadzie wszyscy składający propozycje byli zgodni, że 13 żołnierzy to liczba maksymalna dla sprawnego dowodzenia. Propozycje były różne, ale wszystkie zawierały liczebność drużyn po 13 ludzi (Felsztyn, Pstrokoński, Nadachowski, Wierzchoń) - różniły się detalami organizacyjnymi w drużynach lub jak u Pstrokońskiego czwarta drużyna była "drużyną ogniową" (pluton miał mieć łącznie 5 rkm i 2 granatniki). Jednocześnie pojawiają się głosy o wyższości systemu trójkowego (np. Marchewka - 1929), choć większość preferowała jednak układ plutonu z 4 drużynami. Kolejny czynnik to wymiana broni maszynowej z rkm CSRG i lkm 08/15 na Browninga wz.28, która odbyła się na zasadzie 1 do 1. Wcześniej mniej więcej w połowie dywizji była broń niemiecka i po 2 lkm w plutonie, a drugiej połowie francuska i 4 rkm w plutonie. Wymiana broni "sztuka za sztukę" faktycznie preferowała układ trójkowy i po 3 rkm w plutonie (teraz już każdym) - co mogło skłaniać do przejścia na system 3 drużyn. Tylko jednocześnie ktoś chciał zachować dużą liczebność "bagnetów" to nastąpiło zwiększenie liczebności drużyn do 19 żołnierzy... Tylko, że aż do 19-tu,a nie do 17-tu jakby to wynikło ze zwykłego przeliczenia, bo jednocześnie pomimo propozycji, że ścisła obsługa rkm powinna liczyć 2 lub 3 żołnierzy powiększono ją do 4 ludzi, a przy tak rozbudowanym układzie dowódcy drużyny trzeba było dać zastępcę. Jednak trzeba sobie zdać sprawę, że ograniczenie liczby broni maszynowej nie było podyktowane względami ekonomicznymi, ani możliwościami wytworzenia odpowiedniej liczby rkm-ów. Zdolności produkcyjne tej broni były daleko wyższe do tego co zamawiało WP (co widać po niektórych latach gdzie powstawało nawet 2400 sztuk rocznie, ale w innych latach wojsko zamawiało około 1500 rocznie, a były lata gdzie około 600 szt rocznie. Bez problemu można było te rkm-y wytworzyć w większej ilości. Czy byłoby je za co kupić? Oczywiście bo przecież zachowania poprzedniej liczebności plutonu (4 x 13) dawało w drużynach 52 żołnierzy, a w układzie 3 x 19 było ich już 57 w drużynach, a do tego przewidywano (niezrealizowane z braku możliwości wytworzenia odpowiedniej liczby granatników) jeszcze 7 osobową sekcję granatników (odrębną od drużyn strzelców). Już samo przejście na układ 57 i 3 rkm zamiast 52 i 4 rkm powoduje wzrost o 5 żołnierzy i 6 karabinów (6 bo celowniczy 4-tego rkm też go nie ma) - te karabiny też kosztują, wyposażenia i umundurowanie tych żołnierzy również kosztuje i jak to dokładnie policzyć (kiedyś to robiłem na forum DWS) to zamiast tych 5 żołnierzy można było mieć czwarty rkm w plutonie. Pewnie przy rozwiązaniu Pstrokońskiego gdzie czwarta drużyna była "ogniową" i nie było odrębnej sekcji granatników w plutonie (7 żołnierzy, 5 kbk) to można by mieć i ten piąty rkm w plutonie. Amunicja? Masz na myśli problem jej posiadania i wyprodukowania (zakupienia) czy problem jej transportu? Gdyby problemem była amunicja karabinowa (był to problem broni wsparcia i artylerii) to nie publikowano by analiz usiłujących "udowodnić", że ta większa liczba strzelców z kb stanowi ekwiwalent siły ognia rkm-u... poprzez "wyliczanki" ile to jeden żołnierz wystrzeli pocisków w minutę i mnożenie tego razy liczbę dodatkowych strzelców. W końcu jeden żołnierz miał przy sobie 90 naboi do kb (strzelec, bo obsługi broni zespołowej mniej), co przy tych 5-ciu dodatkowych strzelcach (a w zasadzie 6-ciu bo odchodzi celowniczy niestniejącego 4-tego rkm) to 450-540 naboi - tyle mniej więcej znajdowało się u obsługi rkm w magazynkach do rkm (reszta była w transporcie). Czyli tak naprawdę przewidywano podobne zużycie amunicji. Czy byłby problem z transportem tej amunicji dla 4-tego rkm-u? Nie byłoby takiego problemu... wystarczy spojrzeć na instrukcję dot. załadunku wozów konnych pułku piechoty. Był zarówno zapas ładowności biedek plutonów (po ok. 25 kg) i wozu amunicyjnego kompanii (28 kg), jak i dość mocno szafowano kilogramami na wozie bagażowym (też zapas ładowności ok. 38 kg). Nie wiem czy wiesz, ale na jednego oficera (i to oficera młodszego) przewidywano 50 kg miejsca na bagaż. Na co tyle "gratów" na wojnie to "najstarsi Indianie nie wiedzą", skoro szeregowy i podoficer miał około 9kg bagażu (zwykle na plecach, tylko niewielu mogło złożyć to na wozach lub biedkach). Ile więcej kilogramów potrzeba dowodzącemu na niskim szczeblu oficerowi? Ile mogą ważyć przedmioty potrzebne do dowodzenia na najniższym szczeblu? 3 kg? No to mamy 12 kg i zostaje nam 38 kg do wykorzystania... to akurat masa skrzynki zawierającej 1260 nabojów karabinowych. No razy 4 oczywiście bo oficerów w kompanii było czterech. Zresztą to niejedyny przykład nieracjonalnego transportu... po co na biedce plutonu lufy zapasowe do rkm-ów co daje 10 kg z opakowaniem - skoro w tej broni lufa szybkowymienna (ani nawet nie wymienna przy rozkładaniu) nie jest, a w zasadzie jest wymienna tylko rusznikarsko? Zmniejszenie liczby rkm-ów w plutonie z 4 do 3 to też nie jest problem transportu, miejsce i zapas ładowności pojazdów był by zabrać amunicję do 4 rkm-u. Co więcej - większa liczba strzelców to też dodatkowa masa w transporcie... na jednego żołnierza trzeba było przetransportować dziennie ponad 2 kg samych produktów żywnościowych. Żywność w transporcie to też spora masa i miejsce na wozach taborowych... nawet jak nie walczy i nie zużywa amunicji (przecież na wojnie codziennie się nie strzela) to zużywa żywność. Zresztą przecież piszący propozycję rozwiązań organizacyjnych z większą ilością broni maszynowej znali realia, pisali to "tam i wtedy", a i kwestię amunicji poruszali, czasem nawet dość precyzyjnie (np. Wierzchoń - 1928). Takie rozwiązanie organizacyjne jak w to z 1930 nie było spowodowane koniecznością oszczędności (bo nijakich nie było) czy brakiem broni i amunicji (bo mogła być bez najmniejszego problemu) to wynik takiego, a nie innego założenia organizacyjnego wynikłego z chęci "pogodzenia" kilku koncepcji. Tylko, jak czegoś pogodzić się nie da to zamiast "złotego środka" wychodzi "zgniły kompromis" i taki wyszedł WP IIRP w 1930. Chciano pogodzić posiadanie dużej ilości "bagnetów" z systemem trójkowym oraz z wymianą broni w stosunku 1 do 1, a do tego koncepcja wsparcia ogniowego plutonu była atrakcyjna to dołożyli kolejnych 7 ludzi w sekcji granatników. W sumie wyszedł im pluton liczący 68 żołnierzy (Regulamin Piechoty cz.2 - 1934), ale mający tylko 3 rkm-y i 3 drużyny strzelców. No w sumie nie wyszedł... bo ta sekcja granatników nie doszła do skutku z powodu problemów z granatnikiem wz.30, opóźnieniami produkcji poprawionego wz.36 (dopiero w sierpniu 1939 uzupełnili do 3 szt. w kompanii, bo w 1938 mieli tylko jeden) - to około 1936 zmienili to na sekcję/drużynę granatników w kompanii. Dość znamiennym jest artykuł niejakiego "G-k" (pewnie jakiś "naczalnik") w PP z 1930 gdzie wprost, przy omówieniu nowych struktur się pisze o przykładaniu nadmiernej roli do kwestii rkm-u. Ta słabość ogniowa piechoty na najniższych szczeblach to nie był wynik problemów finansowych czy sprzętowych to był wynik przyjęcia takiej, a nie innej "nowoczesnej" koncepcji piechoty WP IIRP.
-
Jest oczywistym, że "się bał" - bo taki rozwój wypadków nie byłby korzystny dla Niemiec... Nie zmienia to faktu, że musieli się z tym liczyć i stąd silna GA "C" na umocnionych pozycjach na zachodniej granicy i stąd rezerwy OKH przeznaczone do wsparcia GA "C" w razie gdyby do ofensywy doszło. Gdyby ofensywa nastąpiła tak jak to było zaplanowane i uzgodnione w umowach czyli 17 lub 18 września (po 15 dniach) to oczywiście musieli by przerzucić z Polski część sił dla wsparcia GA "C", ale te siły w Polsce już specjalnie potrzebne nie były. WP IIRP zostało rozbite przecież w kilka dni, po tym paru dniach przestało istnieć scentralizowane dowodzenie, a poszczególne związki operacyjne w zasadzie walczyły samodzielnie. Nie było żadnego frontu, a w połowie września gdyby nawet część sił (choć pewnie wystarczyłoby odesłać rezerwy jakie przecież były w GA atakujących IIRP) odesłano na zachód to zmieniłoby to tylko nieco czas potrzebny do zlikwidowania resztek WP. Tutaj jest faktycznie wielka niewiadoma... Z tym, że raczej nie zaatakowali by Niemiec od razu. Raczej poczekali by na rozwój wypadków i pozwoli przez pewien czas im "powalczyć", bo w walce ponosi się straty, zużywa zasoby itd. Pytam w jaki sposób? Na skutek działania Francji i BEF czy na skutek działania ZSRR? Obawiam się, że Twoje przekonanie to skutek PRL-owskich mitów i propagandy mówiącej o tym, że Niemcy na zachodniej granicy utrzymywali tylko słabe siły, które byłby niezdolne do zatrzymania francusko-brytyjskiej ofensywy. Tylko, że to nie jest prawdą i obecnie doskonale wiadomo jakie były rzeczywiste siły GA "C" oraz rezerwy OKH. Francja zmobilizowała 43 dywizje, z tego 14 było dywizjami typowo rezerwowymi, w zasadzie sformowanymi od podstaw, a siły BEF do połowy września to raptem 3-4 dywizje. GA "C" miała 33 dywizje (nie licząc sił straży granicznej stanowiące też ekwiwalent paru dywizji), a rezerwy OKH dla GA "C" w razie ofensywy na zachodzie to było kolejne 11 dywizji... przy czym te ostatnie były dywizjami IV fali czy złożonymi w zdecydowanej większości z rezerwistów oraz osiągnęły pełną gotowość bojową w połowie września (tyle, że dywizje rezerwowe francuskie również). Natomiast podstawą GA "C" wcale nie były jakieś niepełnowartościowe jednostki ponieważ 12 do były najsilniejsze dywizje I fali (najlepiej uzbrojone i o małym procencie rezerwistów), 9 to były dywizje II fali (faktycznie słabsze od tych I fali, ale niekoniecznie od francuskich) oraz 11 dywizji III fali. Tutaj warto wiedzieć co to były dywizje III fali... bynajmniej nie były to dywizje słabsze od tych II fali, choć miały większy procent rezerwistów - były to dywizje przeznaczone do utrzymywania terenu i działań obronnych, różniły się mniejszą mobilnością (większy procent trakcji konnej) od dywizji I i II fali, ale górowały nad nimi ilością broni maszynowej. Natomiast rezerwowe dywizje IV fali były strukturalnie podobne do tych II fali, różniąc się od nich wysokim procentem rezerwistów. Oczywiście często podnoszony był fakt, że wszystkie dywizje pancerne i szybkie były zaangażowane w Polsce... owszem były, ale w 1939 wartość takich dywizji złożonych z lekkich czołgów (w zdecydowanej większości) w działaniach defensywnych były mocno ograniczona. Obrona przed czołgami przeciwnika opierała się na broni przeciwpancernej i artylerii polowej - a ta w dywizjach niemieckich (wszystkich fal mobilizacyjnych) była bardzo silna, a często podnoszoną liczbę francuskich czołgów zawyża posiadania jeszcze w 1939 dużej liczby pierwszowojennych Renault FT, których wartość bojowa w 1939 była zbliżona do zera. Ofensywa francusko-brytyjska nijak nie mogła się powieźć (szczególnie, że po fakcie znamy rzeczywistą wartość bojową dywizji francuskich i niemieckich) - musieli siłami powiedzmy 2/3 (przecież część sił musiała pozostać i zabezpieczyć granicę z Włochami oraz być w rezerwie) ze swoich 43 dywizji (+ 3-4 BEF) przełamać pozycje obronne 33 niemieckich dywizji wspartych siłami straży granicznej i jednostkami szczebla wyższego. Na podstawie wiedzy nabytej w chwili rozpoczęcia działań niemieckich (sytuacja w Polsce pokazała, że sił WH przed wojną nie doszacowano) oraz sytuacji w Polsce gdzie sytuacja nie rozwinęła się tak jak to przewidywano w chwili zawierania umów (nie powstał żaden front działań obronnych, a WP nie zachowało żadnej zdolności do ewentualnych działań zaczepnych) decyzja o rozpoczęciu ofensywy została anulowana 12 września w Abbeville. Choć do tego momentu przygotowania do ofensywy odbywały się zgodnie z założeniami przedwojennymi - do czasu ofensywy miano prowadzić ograniczone działania i je prowadzono czyli siły francuskie weszły na niewielką głębokość na terytorium Niemiec celem rozpoznania i przygotowania podejścia do natarcia na główne linie obrony WH (wycofały się z chwilą rezygnacji z ofensywy), trwało mobilizowania i przerzucanie wojsk oraz zaopatrzenia w rejon wyjściowy do planowanego natarcia i trwało przerzucanie sił BEF na kontynent. Tylko sytuacja pokazała, że tej ofensywy nie da się przeprowadzić skutecznie, a jednocześnie w Polsce były już zasadniczo "pozamiatane". Gdyby ta ofensywa doszła do skutku to w żaden sposób nie spowodowałaby jakiegoś "szybkiego zakończenia wojny"... tylko zmieniłaby jej oblicze. Byłoby inaczej. A jak? Tego nie wiemy... ale wojna by trwała dalej choć zmagania niemiecko-francuskie wyglądałyby inaczej jak w historycznej rzeczywistości. Gdyby na zachodzie trwały walki na froncie niemiecko-francuskim to ZSRR zapewne jak to pierwotnie w umowie niemiecko-radzieckiej zakładano doszedłby częściowo do linii Wisły i podział nieboszczki IIRP wyglądałby by wtedy inaczej... tylko nic nie zmieniłoby faktu, że państwo polskie i tak przestałoby istnieć (jak w rzeczywistości historycznej). I tutaj jest niewiadoma... Dalsze zachowanie się ZSRR czyli czy i ile poczekali by z atakiem na Niemcy w nowej sytuacji. Jednak raczej by poczekali, aż się trochę "wykrwawią" na zachodzie... wszystko zależało od rozwoju wypadków na froncie francusko-niemieckim - tylko, że tak walki trwałyby długo, bo w nowej sytuacji żadna ze stron nie była jeszcze zdolna do pokonania przeciwnika szybko, a siły francusko-brytyjskie raczej w ogóle nie były wtedy do tego zdolne. W takiej sytuacji zanosiłoby się na dość długą wojnę polegającą na pewnym przemieszczaniu się frontu i to raczej w kierunku na zachód... Warto pamiętać, że to nie byłaby walka taka jak potem w okresie historycznej rzeczywistości DWS czyli bez ogromnego wparcia materiałowego aliantów ze strony amerykańskiego przemysłu. Wojna wyglądałaby zupełnie inaczej, ale wcale nie byłaby krótka.
-
"Rozchodzą się"... szybciej jak amunicja - tyle, że "do piachu" (jak nie mają wsparcia ogniowego). Wystarczy do tego analiza strat we wrześniu 1939.
-
No nie bardzo... bo mając jeden rkm o stosunkowo niewielkiej "wydajności ogniowej" oraz nadmiernie dużą grupę strzelców wcale nie pozwalają na wykonywanie zadań innych niż normalna drużyna. Co najwyżej będzie łatwiej wykonywać zadania w rodzaju wystawiania czujek czy placówek, ale nic ponadto. Za taki "minipluton" to mógłba od biedy służyć np. włoska drużyna, która była zasadniczo półplutonem (były dwie w plutonie) i liczyła 20 żołnierzy czyli w sumie podobnie jak polska 19-osobowa, ale składała się z sekcji km liczącej 8 żołnierzy i mającej 2 rkm-y (pozostawała pod bezpośrednim dowództwem, d-cy drużyny, a każda 4-osobowa rkm-u była dowodzona przez podoficera) oraz 11-osobową sekcję strzelców dowodzoną przez z-cę d-cy drużyny. Od biedy faktycznie mogła wykonać zadania bardziej złożone jak drużyna WP IIRP, bo dało się w sumie podzielić na dwa około 10-osobowe zespoły, z których każdy miał rkm. W pewnym sensie bardziej złożoną strukturę o większych możliwościach ogniowych miała amerykańska drużyna USMC z końca wojny (od 1944), która liczyła 13 żołnierzy, ale miała 3 BAR-y (czyli broń będącą pierwowzorem używanego w WP rkm wz.28 i nie różniąca się od niego możliwościami ogniowymi) - składała się z d-cy i trzech 4-osobowych sekcji - każda z BAR-em. Tutaj można by się dopatrywać "miniplutonu"... w każdym razie można było realizować jakiś manewr ogniowy, mieć jakąś większą skuteczność w obronie (w sumie ta 13-osobowa drużyna miała tyle rkm-ów do pluton WP, a w obronie największe znaczenia ma siła ognia broni maszynowej). Natomiast drużyna WP była niczym innym jak przerośniętym i niepraktycznym tworem, który nie mógł wykonać niczego więcej niż normalna liczebnie drużyna, za wyjątkiem tego że miał większą ilość "bagnetów" w szturmie... tyle, że w przypadku jednego rkm przypadającego na ok. 20 atakujących i tym samym mniejszym wsparciu ogniowym ckm (bo choć batalion miał typowe wtedy 12 sztuk, to przypadały ona na większą liczbę żołnierzy) skuteczność tego szturmu była raczej znikoma. Bo, żeby dojść do odległości rzutu granatem trzeba najpierw nie dać się wystrzelać przeciwnikowi uzbrojonemu w odpowiedni sposób. W tym wszystkim najzabawniejsze jest, że już w 1921 mjr Porwit w "Uwagach o nowej musztrze piechoty" (omówienie kwestii regulaminu piechoty 1921, wzorowanego na francuskim z 1920) pisał: "Następnie kolejno grupą bojową stawał się pluton i półpluton. Pod koniec Wielkiej Wojny półpluton liczył mniej więcej 20 ludzi. Atoli doświadczenie wykazało, że i ta jednostka była za ciężka i zbyt wystawiona na straty. Trzeba było zmniejszyć jej liczebność. Elementarną komórką piechoty stała się grupa bojowa w dzisiejszym składzie (1 r. k. m. i 13 ludzi czyli drużyna bojowa (krótko „drużyna”)." W czasie dyskusji na temat zmian na niskich szczeblach piechoty toczącej się w Bellonie (Felsztyn) i Przeglądzie Piechoty (Felsztyn, Pstrokoński i inni) doświadczeni bojowo i taktycznie oficerowie wyraźnie stwierdzali, że liczba 13 żołnierzy jest maksymalną do sprawnego dowodzenia i choć opracowywali różne koncepcje to trzymali się takiej liczby drużyny, co najwyżej uważali, że liczba drużyn powinna być większa (choć u Pstrokońskiego ta czwarta to była ogniowa z 2 rkm i 2 granatnikami) jak się chce mieć liczebniejsze plutony i kompanie. Co więcej... nawet po wprowadzeniu tych 19-osobowych drużyn (w 1930) to pluton miał być silniej uzbrojony. Co prawda w każdej z tych przerośniętych drużyn był tylko jeden rkm, ale w plutonie miała być sekcja granatników licząca 7 żołnierzy i uzbrojona w 2-3 granatniki (Regulamin z 1934 zachowywał opcjonalność - 2 z 3-osobowymi obsługami lub 3 z 2-osobowymi). Finalnie taka sekcja była jedna w kompanii, choć rozbudowana liczebnie bo obsługi były już 4-osobowe.
-
A niby w jaki sposób? Miałaby inny przebieg, ale na pewno nie zakończyłaby się "bardzo szybko" - bo niby w jaki sposób? Dzisiaj po wielu już latach dokładnie przecież wiadomo kto dysponował jakimi siłami, gdzie były rozmieszczone i jaką miały rzeczywistą wartość. Gdyby jak ustalono w umowie sojuszniczej francusko-brytyjska ofensywa ruszyła 17 czy 18 września to zapewne zostałaby zatrzymana przez siły GA "C" (siły obu stron i ich wartość są przecież dzisiaj dokładnie znane). Oczywiście to zmieniłoby przebieg DWS... zapewne na zachodzie doszło by do jakieś odmiany wojny pozycyjnej czy raczej okresowego ustabilizowania się frontu (ani siły francusko-brytyjskie nie były wtedy wstanie pokonać WH, ani WH nie był jeszcze w stanie zrobić tego co w 1940), co byłoby dalej i ile by to trwało - nie wiadomo. Niewiadomą jest w tym momencie również zachowanie się ZSRR, który oczywiście i tak wschodnie tereny rozbitej już przecież w połowie września IIRP by zajął... wszak ich operacja została podjęta prawie w identycznym czasie jak miała ruszyć francuska ofensywa (jedno z drugim nic wspólnego nie miało) - tylko jakby postąpił dalej? To już wielka niewiadoma. Wszak od początku liczyli się z przyszłą konfrontacją z III Rzeszą (do której się nie palili i w sumie liczyli, że mają na to więcej czasu niż w rzeczywistości), tylko jakie ruchy by wykonali z sytuacji wynikłej z konfrontacji III Rzeszy i Francji już w II połowie września 1939? Nie wiadomo... równie dobrze mogliby sytuacje wykorzystać dla osiągnięcia własnych korzyści. Tylko w jaki sposób i kiedy? Wojna na pewno wyglądałaby inaczej gdyby ta ofensywa ruszyła zgodnie z przewidywaniami (a nie ruszyła z powodów wiadomych - nie powstał żaden front w Polsce, WP zostało bardzo szybko rozbite i niezdolne do scentralizowanych działań, a zachowaniu możliwości do działań ofensywnych w ogóle nie ma co wspominać), ale czy byłaby krótsza to bynajmniej wcale nie jest jasne (podobnie jak jej przebieg i efekty), a na pewno nie zakończyłaby się "bardzo szybko".
-
Który karabin uznajecie za najlepszy?
Razorblade1967 odpowiedział Andreas → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Zamówili 300 tys. - wg amerykańskich źródeł dostarczono 295 tys. Czy należy to nazwać "Model 1895" to mam trochę wątpliwości bo jest on nawet w poważniejszych amerykańskich publikacjach oznaczany jako Winchester Model 1915 (i tak samo był oznaczony w Rosji - Винтовка Винчестера образца 1915 года), ponieważ jednak był to kolejny model tej broni, który różnił się od M1895 nie tylko innym nabojem. Zgodnie z zamówieniem rosyjskim zmieniono długość lufy (z 24 na 28,05 cala) oraz kształt kolby oraz konstrukcję łoża czy rozmieszczenie "bączków", a tym samym mocowanie pasa. Inną konstrukcję miały też przyrządy celownicze - nie tylko dostosowano je do balistyki 7,62mm x 54R, ale zastosowano całkowicie inne. Zgodnie z amerykańską praktyką nazewniczą przy takiej ilości zmian stosowano powszechnie nowe oznaczenie modelu broni. Nie jedyny... karabiny dźwigniowe, magazynkowe (ale z magazynkiem rurowym) były wojskowo używane przez armię turecką w czasie wojny z Rosją w latach 1877-78. Nie wiem czy zakup 1870-71 ok. 50 tys. karabinów (45 tys.) i karabinków 5 tys. Model 1866 jest wystarczająco "poważne"? Moim zdaniem biorąc pod uwagę, że Turcja miała armię liczącą w tej wojnie poniżej 200 tys. żołnierzy to chyba tak. O zakupach wojskowych w mniejszych ilościach nie wspominamy bo faktycznie były to ilości niewielkie (do 10 tysięcy). - Francja kupiło 6 tys. M1866 w czasie wojny z Prusami (1870) - US Army miała około 10 tys. M1895 zakupionych w kalibrze 30-40 Krag (7,62mm x 59R) i użyto ich bojowo na Kubie w 1898. - Pewna liczba (nie znalazłem ile) Winchesterów M1895 w kalibrze .303 British (7,7mm x 56R) była dostarczona do Kanady i używana wojskowo. Jak każdy karabin dźwigniowy Winchestera... Tej broni się zasadniczo nie rozkłada, a.... rozkręca czyli pełne czyszczenie jest dość skomplikowane i raczej mało dostępne dla przeciętnego żołnierza. Inna sprawa, że swojego Winchestera M1892 (współczesna produkcja Rossi na .44 Mag) czyli broni z magazynkiem rurowym pomimo eksploatacji przez 9 lat nigdy nie musiałem rozkręcać... choć robiłem to z identycznym karabinem kolegi, gdzie trzeba było wymienić uszkodzony wyrzutnik (przy czym to nie problem wytrzymałościowy z tym elementem... awaria wynikła z błędu użytkownika). Tyle, że ja w okopach z tym nie biegam, choć broń eksploatowana jest dość intensywnie. Ogólnie karabin Winchester, jeżeli zamek jest zamknięty to jest dość szczelna... nawet przypadkowe obsypanie piaskiem mu nie zaszkodzi. Tyle, że karabin z magazynkiem rurowym jest ładowany przez boczny otwór zabezpieczony sprężynującą "klapką". Karabiny M1895 i M1915 były ładowane z łódek po cofnięciu zamka, to w walce trudno uniknąć zanieczyszczeń. W każdym razie opinia w. Fiodorowa (tego od karabinu automatycznego wz.1916) była dla tej broni (jako wojskowej) niekorzystna, choć widział on pozytywne cechy tej broni do zastosowań łowieckich. Również wnioski dowódców z eksploatacji tej broni w jednostkach frontowych była niekorzystna... właśnie ze względu na ogromne trudności jej prawidłowego utrzymania w polu. Choć z drugiej strony "narzekania" dowódców dotyczące dużego zużycia amunicji w pułkach wyposażonych w tę broń świadczyły dobitnie o wysokiej praktycznej szybkostrzelności tej broni... no i chyba tak strasznie się jednak nie zacinała, skoro w walce tej amunicji tak dużo zużywano. Jednak obiektywnie tak skomplikowany mechanizm nie będzie dobrym rozwiązaniem dla jakiejkolwiek armii... zasadniczo użytkowanie tej broni wojskowo było spowodowane brakami innej broni. Rosja w czasie PWS cierpiała na ogromne braki w uzbrojeniu - Mosiny wz. 1891 były produkowane dla nich w USA (1610340 egz. od dwóch wytwórców w New England Westinghouse Company i u Remingtona) i we Francji (503540 szt. w Chatellerault), a dodatkowo zakupili (1914-15) jeszcze 600 tys. karabinów Arisaka (pomimo innej amunicji) i uzyskali ich kolejne 128 tys. (1916) za pośrednictwem Wielkiej Brytanii. Zakup Winchesterów był po prostu "aktem rozpaczy"... w listopadzie 1914 brakowało im 870 tys.sztuk karabinów, a miesięczne potrzeby określano w połowie 1915 na 200 tys. sztuk. To właśnie z tamtego okresu pochodzi ten mit propagowany przez kinematografię jak to w DWS dawali jednemu żołnierzowi karabin, a drugiemu tylko amunicję... ta sytuacja pochodzi właśnie w początku PWS, gdzie faktycznie jednostki wysyłano na front bez odpowiedniej ilości karabinów. W każdym razie po zakończeniu wojny (też tej domowej) te karabiny szybko wycofano... w czasie gdy jeszcze utrzymywano japońskie karabiny Arisaka, a decyzja o standaryzacji tylko 7,62mm x 54R nastąpiła dopiero w 1924 - do tego trwały prace nad nową bronią (w tym maszynową) prowadzone przez Fiodorowa i Diegtiarowa na amunicję "japońską" czyli 6,5mm x 50SR, bo była bardzo poważnym kandydatem do zastąpienia 7,62mm x 54R. Winchestery M1895 znalazły zastosowanie w łowiectwie i to całkowicie programowo... bo w ZSRR nie było to łowiectwo prywatne, ale "spółdzielnie łowieckie" czyli po prostu myśliwy był zawodem i pracował "na etacie". -
Tak na pierwszy rzut oka ta zabawka nieco przypomina brytyjskie niszczyciele klasy E lub F... gdyby chcieć to odnowić i nadać mu "cechy któregoś z niszczycieli z II wojny światowej" to moim zdaniem najłatwiej byłoby pójść w tym kierunku.
-
Kuchnie polowe na frontach
Razorblade1967 odpowiedział saturn → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
To może coś rodzimego podwórka... czyli WP II RP - co prawda nie z instrukcji dotyczącej służby żywnościowej, bo nie mam takowej - jednak instrukcja o załadunku wozów konnych pułku piechoty też coś tam mówi o przewidywanym karmieniu na czas W (racja jednodniowa typu "W"). W pułku piechoty były 3 wozy mięsne przewożące produkty dla różnych pododdziałów i elementów pułku... łącznie prawie 975 kg ładunku mięsa. Jest jednak to rozpisane na odpowiednią ilość porcji, a porcja jest opisana jako 300g. Pozostały ładunek żywności (nie licząc racji konserwowych "R", które powinny być "przy żołnierzu), umieszczony już na niższych szczeblach (tylko wozy mięsne transportowały ładunek zbiorczo dla pułku i odbierane przez wozy przykuchenne pododdziałów), reszta była podzielona pomiędzy wozy pododdziałów - dla całego pułku daje to: Chleb - 2670,8 kg Konserwy kawowe - 190,35 kg Jarzyna twarda - 492,65 kg Marmelada - 492,65 kg Słonina - 150,88 kg Mąka do przyprawiania - 33,270 kg Sól do przyprawiania - 82,775 kg Włoszczyzna suszona - 4,047 kg Korzenie - 2,423 kg Cebula świeża - 49,505 kg Ocet - 42,47 kg Ziemniaki - 2299,3 kg Przy czym masa żywności podana wraz z opakowaniem (worki, skrzynki, pojemniki) czyli w sumie samej żywności jest nieco mniej - bo jedna skrzynka do przechowywania produktów ważyła 7kg, a worek 0,8 kg np. Chleba przysługiwało na żołnierza pół bochenka dziennie... jest podana ilość bochenków (cały bochenek wychodzi 1,6kg czyli po 800g chleba). Słonina (po odliczeniu opakowań) po 40g, marmelada (pisownia oryginalna) po 50g itd. Mięsa było po 300g na żołnierza, do tego po 150g "jarzyny twardej" oraz 700g ziemniaków i 150g cebuli. Ponadto w służbie żywnościowej były też papierosy i zapałki (po 5 sztuk "fajek" dziennie i pudełko zapałek na twarz) oraz po 5g mydła. Stan żywnościowy pułku (w chwili opracowywania instrukcji - czyli w 1933): - 82 oficerów - 3165 podoficerów i strzelców Razem: 3247 żołnierzy i wyliczenie przydziału "na głowę" jest chyba właściwe bo po odliczeniu masy opakowań (opisane jest ile ich było i jakich) wychodzą takie jak powyżej równe liczby. PS. I nie krytykowałbym kaszy jako produktu powszechnego w Armii Czerwonej - w transporcie wychodzi o wiele ekonomiczniej niż wożenie kartofli (które są ciężkie, trudniej się je przechowuje i zajmują większą objętość). -
Najlepiej i najgorzej ubrana armia
Razorblade1967 odpowiedział Albinos → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Przepraszam za mały OT... ale jak widać nie tylko w naszej mocno już powojennej armii był to "ulubiony przedmiot" na przeglądach, też mieliśmy w LWP po dwie chusteczki do nosa i musiały być zawsze czyste i wyprasowane (ot taka "dekoracja") oraz chyba był to przy każdej okazji najczęściej sprawdzany przedmiot bo najczęściej dało się do niego jakoś "przyczepić". Widać tradycja długa i "zza Wielkiej Wody"... A poważniej to Andreasie warto by chyba przy okazji wspomnieć o amerykańskim oporządzeniu (w sumie to też przecież "mundurówka"), które na tle wielu innych armii było naprawdę niezłe... już w pierwotnym wz. 1910 (potem modernizowany/uzupełniany i w sumie "obowiązujący" do wejścia LCE w 1956) nastąpiła rezygnacja z niepraktycznej i drogiej skóry (no pierwotnie jeszcze poza małymi wyjątkami), a samo oporządzenie dawało się dość elastycznie "komponować" i uzupełniać. Jak na tamte czasy to było chyba jednym z lepszych... w każdym razie moim zdaniem, ale Ty bardziej w tym siedzisz, to pewnie możesz coś w tej materii powiedzieć. -
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
Razorblade1967 odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
Owszem... jednak byli to właśnie "chłopaki od wszystkiego"... Zajmowali się rozpoznaniem, zadaniami zwalczania okrętów nieprzyjaciela za pomocą bomb oraz dodatkowo jeszcze w razie ataku na własny okręt zajmowali się walką powietrzną, bo bombowce nurkujące na amerykańskich lotniskowcach miały zadanie zwalczania atakujących własny okręt samolotów torpedowych. Mowa oczywiście o pierwszej fazie wojny, gdy na lotniskowcach były cztery dywizjony: myśliwski (VF), torpedowy (VT), bombowy (VB) i zwiadowczy (VS)... o mniej więcej równej ilości samolotów - etatowo po 18, choć w chwili wybuchu wojny tylko USS Enterprise miał taki "równy" zestaw 4 x 18... pozostałe różnie po 12-22 maszyny w dywizjonach. Pod Midway na pokładach było już więcej samolotów myśliwskich bo VF liczył (kompletny) 27 maszyn, VB i VS miały dalej po 18 samolotów, a nieco uległ zmniejszeniu VT do 15 maszyn... oczywiście w praktyce to nie było tak "równo". A co do tego szkolenia pod kątem rozpoznania to mam wątpliwości... może przed wojną tak było (nie wiem), ale raczej po prostu wszystkie załogi bombowców nurkujących szkolono podobnie: zarówno do podstawowego zadania czyli bombardowania, jak i do rozpoznania czy do "myśliwskiej" walki powietrznej (dla zwalczania samolotów torpedowych). Początkowo dywizjony były przypisane do konkretnych okrętów i były numerowane zgodnie z numerem okrętu... tyle, że życie ten system zweryfikowało (z czasem zresztą zaprzestano numerowania dywizjonów od numeru okrętu). Dywizjony były przenoszone między lotniskowcami... pod Midway co prawda USS Enterprise i USS Hornet miały swoje dywizjony, ale na Yorktownie był VF-3, VB-3 i VT-3 (czyli pierwotnie dywizjony stacjonujące na USS Saratoga) oraz VS-5 (macierzysty Yorktowna). Tyle, że to wcale nie był dywizjon zwiadowczy Yortowna, tylko wcześniej był to dywizjon bombowy VB-5. Gdy do okrętu przydzielono VB-3 to były na nim dwa dywizjony bombowe, a to powodowało trudności w dowodzeniu - szczególnie w fazie startów z pokładu. Zmieniono więc oznaczenie z VB-5 na VS-5 i dywizjon bombowy stał się zwiadowczym... i tyle z tej niby "specjalizacji". -
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
Razorblade1967 odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
Tyle, że sytuacja była tam taka, że Amerykanie mogli i wykorzystywali lotnictwo również stacjonujące na lądzie, a siły japońskie dysponowały tylko lotnictwem pokładowym. A lotnictwo pokładowe w owym czasie raczej nie mogło posługiwać się wyspecjalizowanymi samolotami zwiadowczymi, bo na pokładach lotniskowców nie było po prostu na nie miejsca. Zresztą przecież nie tylko na lotniskowcach japońskich, na amerykańskich również - co prawda w owym czasie jeden dywizjon na pokładzie każdego dużego lotniskowca był dywizjonem zwiadowczym (VS), a na mniejszych (USS Wasp i USS Ranger) tak oznaczano dwa dywizjony (co zresztą wynikało też ze specyfiki działań na innym akwenie)... Tyle, że to były dywizjony wyposażone w bombowce nurkujące i pełniły zadania rozpoznania niejako dodatkowo, w walce wypełniały takie same zadania jak dywizjony bombowe (VB). Samolotów wyspecjalizowanych na pokładach okrętów prawie nie było... po wprowadzeniu do służby wyspecjalizowanej odmiany rozpoznawczej Wildcata czyli wersji F4F-7 (brak uzbrojenia, nieskładane płaty, znacznie powiększone zbiorniki paliwa, autopilot i kamera), którego to zbudowano "aż" 21 sztuk (choć pierwotne zamówienie opiewało na 100) - to lotniskowce pływały z jedną tylko taką maszyną w składzie grupy lotniczej (ale pod Midway jeszcze ich nie było). Pod Midway za to na 228 samolotów japońskich znajdujących się na pokładach czterech lotniskowców grupy uderzeniowej były "aż" dwa wyspecjalizowane samoloty rozpoznawcze typu D4Y-1C (wersja bombowca nurkującego). -
Ręczna broń przeciwpancerna podczas I wś
Razorblade1967 odpowiedział Andreas → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Raczej jakbyś szukał jakiś współcześniejszych analogii to już prędzej zastosowaniem przypomina karabiny wyborowe dużego kalibru, przeznaczone do rażenia celów poza zasięgiem typowej amunicji karabinowej. -
Patrioty i Caracale
Razorblade1967 odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
To się nazywa "polityka"...i mów, że jesteś zdziwiony? Inna sprawa, że drugim argumentem tych kontrowersyjnych rządów była rzekoma zawyżona cena tych śmigłowców, która wynosiła średnio w tym niedoszłym kontrakcie dla WP po 67 mln USD za śmigłowiec, ale w tych 50-ciu były różne warianty zarówno tańsze transportowe, jak i droższe specjalistyczne, a co tego cena obejmowała infrastrukturę obsługową i szkolenie. Warto zauważyć, że taka awionika śmigłowca ZOP potrafi być prawie 20 razy droższa od tej w śmigłowcu transportowym i np. awionika UH-60M to cena 0,662 mln USD, cena awioniki do MH-60R (ZOP) wynosi 12,81 mln USD. A w ogóle dla tych, którzy uważają, że Blackhawki (i pochodne) są takie tanie trochę informacji za Defence Industry Daily... Na początek w sumie najtańsze śmigłowce w wersji transportowej, w aktualnej wersji czyli UH-60M. Koszty zakupu samego śmigłowca dla sił zbrojnych USA kwotowo nie są wysokie bo wyniosły: - w 2014 po 17,44 mln USD - w 2015 po 16,96 mln USD I tutaj warto pokazać szczegóły: - kadłub - 11,89 mln USD - awionika - 0,662 mln USD - silniki - 2 x 0,730 mln USD - inne koszty - 2,93 mln USD Czemu wychodzi tak tanio w zakupie przez siły zbrojne USA egzemplarza śmigłowca? Bo oni zupełnie odrębnie opłacają kwestie badawczo-rozwojowe i testowe tego śmigłowca i np. w 2015 było to 1,473 mld USD, a w 2016 1,609 mld USD. Na zakup 87 śmigłowców UH-60M wydano łącznie w ciągu 5 lat 26,24 mld USD czyli koszt uzyskania jednego śmigłowca w najtańszej w sumie wersji transportowej wyniósł nieco ponad 30 mln USD. Teraz przejdźmy do śmigłowca ZOP czyli aktualnej wersji Seahawka - MH-60R. Cena zakupu samego śmigłowca to 30,77 mln USD w tym: - kadłub - 15,10 mln USD - awionika - 12,81 mln USD - silniki - 2 x 0,754 mln USD - inne koszty - 1,352 mln USD Tyle, że to tylko koszt zakupu samego śmigłowca, ale na program uzyskania 29 maszyn MH-60R wydano łącznie 12,56 mld USD czyli koszt jednej maszyny wyniósł 43,3 mln USD. Amerykanie w Combat SAR używali maszyn typu HH-60G, które w 2011 kosztowały po 40,1 mln USD. Śmigłowiec nie spełniał ich oczekiwań i w 2012 zażądano śmigłowca, który w przypadku misji Combat SAR ma promień bojowy minimum 417km (260 mil), z możliwością przewozu ładunku 680 kg oraz ewakuacji 4 osób (miejsce dla 4 noszy). W efekcie powstał wyspecjalizowany do zadań Combat SAR śmigłowiec HH-60W, którego koszt (przy zakupie 112 maszyn) wg. Defence Industry Daily wyniósł 61,3 mln USD za jedną maszynę, przy czym sam koszt zakupu to "tylko" 33,16 mln USD (reszta to koszty programu uzyskania śmigłowca opłacane przez budżet wojskowy USA odrębnie), ale co ciekawe w tym śmigłowcu pozycja dodatkowe wyposażenie do misji to "drobne" 15,71 mln USD na każdą maszynę. To są oczywiście koszty uzyskania i zakupu śmigłowców, które nie obejmują tego co było zwarte w niedoszłym kontrakcie dla WP na H225M czyli stworzenia w wojsku infrastruktury obsługowej oraz szkolenia personelu, bo przecież w USA albo infrastruktura jest, albo jest tworzona odrębnie, podobnie jak odrębnymi są koszty szkolenia. Trudno też nie zauważyć, że 16 transportowych H225M to jednak "drobna" różnica w możliwościach przewozu w stosunku do UH-60, a te H225M to miały zastąpić Mi-8/Mi-17, a nie mogące jeszcze latać trochę czasu W-3 (choć szału nie robią, ale resursy są). Trudno nie zauważyć, że H225M w wersji morskiej może zwalczać duże okręty nawodne (w naszej sytuacji nie głupi pomysł), a MH-60R to tylko niewielkie jednostki za pomocą morskiej odmiany Hellfire'ów. -
Patrioty i Caracale
Razorblade1967 odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
A to przez przypadek wyspecjalizowane wersje tego śmigłowca to gdzieś się "walają" po przyfabrycznych placach? Bo akurat gro tych H225M to miały być śmigłowce specjalistyczne ZOP (ale nie tylko, bo ten śmigłowiec może zwalczać też okręty nawodne... co w naszych warunkach nie było wcale takim głupim pomysłem) czy CSAR (a nie SAR... to "drobna" różnica) czyli w tym przypadku wchodzą w grę SeaHawki (np.MH-60R) oraz Pawehawki (np.HH-60W). Czy aby w ogóle to osiągalne (pomijam cenę wcale nie niższą od H225M... bo z wyposażeniem to one wcale tańsze nie są), ale zdaje się to producent obecnie realizuje niemałe zamówienia z USA i kontrakty zagraniczne. To tylko politycy mogą ludziom "mydlić oczy"... że "się kupi" - takich zakupów nie dokonuje się jak zakupu samochodu w salonie (gotowe śmigłowce nie stoją i nie czekają na kupującego), bo od rozpoczęcia rozmów, przez zawarcie kontraktów i do wyprodukowania oraz odbioru maszyn to lata mijają. -
Wojna Krążownicza na oceanach
Razorblade1967 odpowiedział gregski → temat → Walki na morzach i oceanach
Przy czym to akurat prędkość maksymalna ma znaczenie w przypadku samego starcia lub chęci uchylenia się od samego starcia - w przypadku poszukiwania i blokowania możliwości operowania "rajderów" na danym akwenie będzie miała znaczenie prędkość ekonomiczna i osiągany przy niej zasięg pływania. Bismarck miał zasięg 9300Mm przy 16w, w Tirpitz przy tej samej prędkości 10200Mm i fakt, że miały o 1-2 węzły większą prędkość maksymalną niewiele dawała wobec zasięgu 15000Mm przy 10w oraz 3200Mm przy bardzo wysokiej prędkości 27w dla typu KGV. I nie pomijałbym tej "całej reszty", bo o ile stare pancerniki typu Queen Elizabeth i Revenge faktycznie w takim przypadku mogłyby "tylko eskortować" konwoje - ale to wystarczało by nie dopuścić do ataku na konwój, bo przy takich rajdach jak już wspomniałem wdawanie się w równorzędną walkę artyleryjską było wysoce niewskazane. Jednak taki Nelson i Rodney choć mające prędkość maksymalną tylko 23,5w to jednak przy 12w mogły pokonać 14300Mm. Oczywiście wyższa maksymalna prędkość pozwoli od wali się uchylić, ale to nie zmieni faktu - że mająca przewagę liczebną flota brytyjska mogla skutecznie zablokować takie działania... szczególnie, że jeszcze mogła do zespołów pancerników dodać jakieś lotniskowce co jednak pewne możliwości jednak zwiększyć. -
Wojna Krążownicza na oceanach
Razorblade1967 odpowiedział gregski → temat → Walki na morzach i oceanach
Problem w tym, że osłona nawet jednego pancernika faktycznie zabezpieczała konwój... W sytuacji samotnych (jeden, dwa okręty - a nie zespoły okrętów) "rajdów" na oceanie (z dala od baz własnych i bez możliwości wsparcia) nie można było się wdawać w pojedynki z równorzędnymi okrętem osłony konwoju. Były to zbyt ryzykowne, bo nawet wygrana walka nie oznaczała braku odniesionych uszkodzeń - co finalnie skończyłoby się dla takiego okrętu źle... szczególnie, że przeciwnik miał jednak sporą przewagę liczebną we flocie. Można było zniszczyć stosunkowo słabą osłonę konwoju i co za tym idzie też statki konwoju, ale nie można było się wdawać w pojedynki z silną eskortą konwoju. Czas potrzebny na walkę z równorzędnym przeciwnikiem i tak powodował rozproszenie się konwoju oraz konieczność potem ewentualnego pojedynczego ich wyszukiwania (czyli żaden zysk - bo zadaniem było przecięcie linii zaopatrzenia, a nie walka z flotą przeciwnika), a jednocześnie ewentualne uszkodzenia (nawet walcząc 2 przeciw 1 można takowe odnieść i w sumie zwykle tak będzie... trudno liczyć, że przeciwnik trafień nie osiągnie) w sumie kończyły misję definitywnie... nawet jak nie zagrażają pływalności okrętu - w najlepszym razie można spróbować wrócić do bazy, ale przeciwnik już o tym wie będzie się starał temu zapobiec, a jego przewaga liczebna mu w tym wydatnie pomoże. -
Racja Speedy... tak to jest jak człek co innego myśli, a co innego pisze. Mea culpa...
-
Bazowałem do publikowanych wynikach testów tej amunicji w żelatynie oraz na dostępnych danych dotyczących ich działania na twarde przeszkody. Nie wiem też czy to "koziołkowanie" jest takie korzystne... zwiększa co prawda nieco obrażenia, ale jednocześnie taka tendencja pocisku może mieć wpływ na zmianę jego kierunku lotu przy przejściu nawet przez niewielką "przeszkodę". Defragmentacja pocisku po pewnym odcinku penetracji (jak w 5,56mm x 45) wydaje się być jednak skuteczniejszym rozwiązaniem.
-
Wojna Krążownicza na oceanach
Razorblade1967 odpowiedział gregski → temat → Walki na morzach i oceanach
A czy gdy wodowano wiele innych pancerników to czy przypuszczano, że faktycznie ich rola na wojnie będzie ograniczona do nielicznych (w stosunku do wielkości flot) przecież starć z flotą przeciwnika, a zdecydowanej większości przypadków będą pełnić role osłonowe dla zespołów okrętów i konwojów z zaopatrzeniem (wojskiem itp.) lub pełnić rolę pływających baterii? Tak jak napisał Secesjonista - wiele działań na morzach to "szachowanie" przeciwnika. Nie można rzucić własnych okrętów przeciwko liniom komunikacyjnym przeciwnika bo osłaniają je okręty przeciwnika, a wymiana "zatopień" jakoś nie zawsze jest opłacalna. I odwrotnie - trzeba utrzymywać w danym miejscu swoje silne zespoły z dużymi okrętami by przeciwnik nie mógł użyć swoich. Tym samym państwa mocno uzależnione od morskiej komunikacji muszą budować i utrzymywać (a to jednak bardzo kosztowne) odpowiednią ilość okrętów by ochronić swoją komunikację, przeciwnik może posiadać takich okrętów mniej (jeśli wartość komunikacji morskiej nie jest dla niego aż tak ważna), ale ich istnieje będzie zmuszało przeciwnika do budowania i utrzymywania w służbie większej ilości jednostek podobnej klasy. Tym samym środki przeznaczone na ich posiadanie i utrzymywanie nie pójdą w inne miejsce. Brytyjczycy byli zmuszeni do utrzymywania silnej floty by broni swoje linie komunikacyjne, przed o wiele mniej liczną flotą przeciwnika, bo nigdy nie wiadomo gdzie przeciwnik się pojawi i w którym miejscu zagrozi. Oczywiście Niemcy wojnę o przerwanie brytyjskich linii komunikacyjnych przegrali jak i całą wojnę, ale okręty liniowe były jednym z elementów zmuszania przeciwnika do wysiłku wojennego. Tak jak napisałem wcześniej... naprawdę trudno "zmierzyć i zważyć" owa "opłacalność" posiadania dużych okrętów przez Niemcy tak jak i trudno "zmierzyć i zważyć" ile Brytyjczyków "kosztowała" konieczność utrzymywania dużej floty by uniknąć zagrożeń swoich linii komunikacyjnych oraz "co by było gdyby" nie musieli tych środków na to przeznaczać w takim wymiarze. -
Czy ktoś żałował czasu poświęconego historii?
Razorblade1967 odpowiedział saturn → temat → Hyde park
Jeżeli coś jest pasją to raczej trudno odczuwać to jako czas stracony...gdyby tak było to oznacza to, że to coś pasją nie jest. Czy realizacja pasji odbywa się kosztem różnych "życiowych" spraw? Oczywiście, że tak.. moja "dziedzina" to broń historyczna, trudno o zdobycie o niej wiedzy bez odpowiedniej praktyki z tymi przedmiotami, no ale strzelanie (szczególnie z niewspółczesnej i na strzelnicach rzadkiej zwykle broni) jest kosztowne - a więc odbywa się kosztem wydatków na inne rzeczy w życiu (inna sprawa, że kilkanaście opublikowanych artykułów dało mi pewną choć w niewielkim procencie rekompensatę finansową) i nic w tym dziwnego. Zresztą z literaturą podobnie - wszak można by w życiu znaleźć inne zastosowanie na wydane na książki pieniądze. Tylko, że ponieważ to pasja czyli coś w życiu ważniejszego niż praca. Praca jak nie ta to inna (a pasja to zwykle coś na całe życie), a w końcu to praca służy tylko i wyłącznie zarabianiu pieniędzy... m.in po to by je właśnie wydawać na swoje hobby itp. Pewnie gdyby nie czas poświęcany na hobby/pasję to oczywiście mógłbym więcej pracować (jaki to w końcu problem jakąś dodatkową fuchę złapać...) tylko wtedy nie miałbym czasu na hobby czyli po co te dodatkowe pieniądze? Po to by sobie kupić jeszcze większy telewizor i się w niego bezmyślnie gapić? Bez sensu... to przecież właśnie pasja nadaje sens życiu i powoduje, że nie zachowujemy się jak roboty czyli spać, pracować, żreć, spać, pracować... itd. Jak dla mnie raczej czas bez pasji/hobby byłby czasem w życiu straconym. -
Wojna Krążownicza na oceanach
Razorblade1967 odpowiedział gregski → temat → Walki na morzach i oceanach
I większość pancerników używanych w okresie DWS nic nie zatopiła... albo niewiele - a jednak je budowano, bo trudno było przewidzieć "jak będzie", a poza tym "trzeba" było je mieć, bo miał je przeciwnik. Skoro mowa o "ekonomii" dużych okrętów i w temacie dot. "wojny krążowniczej" to jakby tak policzyć duże okręty wojenne "ekonomicznie" wypadły słabo... znacznie bardziej "ekonomiczne" (w sensie zatopień statków) były wysyłane na oceany krążowniki pomocnicze. Bo ile kosztował taki uzbrojony statek handlowy, a ile razy więcej kosztował duży okręt wojenny? A tonaż zniszczonych statków wypada jednak na korzyść krążowników pomocniczych. Oczywiście z taką ciekawostką jak zatopienie "normalnego" i nowoczesnego przecież krążownika przez "Kormorana" (w sumie uzbrojony statek handlowy). Przy czym dyskusyjne jest bardzo czy flota służy do wzajemnego zatapiania się... jest to metoda walki oczywiście, ale tak naprawdę to flota służy do tego by utrzymać linie komunikacyjne oraz możliwość przerzutu wojsk czy przeprowadzania operacji desantowych czyli zajmowanie terenu przeciwnika oraz odwrotnie czyli do uniemożliwienia dokonywania tego samego przez przeciwnika. I to jest jej najważniejsza rola... Może nic nie zatopić, ale jak doprowadzi do sytuacji, że nieprzyjaciel nie będzie w stanie przerwać naszych linii komunikacyjnych czy nie będzie w stanie dokonać desantu na nasze terytoria to osiąga ten podstawowy sukces i realizuje zasadniczy cel swojego istnienia. Zatapianie się wzajemne flot nie jest celem samym w sobie... jest tylko jedną z metod chronienia swoich linii komunikacyjnych itd. W tym znaczeniu to duże okręty niemieckie sukcesu nie osiągnęły... nie udało się im przerwać linii komunikacyjnych nieprzyjaciela i nie udało im się zapobiegać by przeciwnik przerzucał swoje wojska droga morską. -
Wojna Krążownicza na oceanach
Razorblade1967 odpowiedział gregski → temat → Walki na morzach i oceanach
Jeśli brać tylko pod uwagę zatopienie przez te okręty innych jednostek to najbliżej "opłacalności" byłby Bismarck (zatopienie Hooda), Yamato już raczej nie bardzo (lotniskowiec eskortowy i 3 niszczyciele, a i to "do spółki"), a Tirpitz nie zatopił nic. Tylko czy można oceniać "opłacalność" okrętu tylko pod tym kątem? Jak mianowicie ocenić "opłacalność" gdy np. posiadanie danej jednostki zmusza nieprzyjaciela do utrzymywania własnych w odpowiedniej liczbie, jak ocenić koszty ponoszone wręcz na wybudowanie jednostek mających utrzymać "równowagę" (no tutaj akurat to jednak wydatki na projektowanie i materiały dla okrętów typu Montana raczej proporcjonalnie nie były równoważne... a i część środków, materiałów i uzbrojenia poszła potem na budowę lotniskowców typu Midway)? Dalej jak ocenić koszty operacji ponoszonych przez przeciwnika zmuszonego do kierowana własnych okrętów do zadań tylko dlatego, że istniało zagrożenie napotkania takiego okrętu? Dla przykładu - jak ocenić koszty osłony konwojów przez duże okręty wojenne tylko dlatego, że Tirpitz znajdował się w miejscu gdzie stanowił potencjalne zagrożenie dla konwojów? Do tego te koszty to nie tylko wydatki finansowo-materiałowe, ale też koszty niematerialne - skoro trzeba utrzymywać okręty w jednym miejscu "na wszelki wypadek" to nie można ich użyć w innym miejscu. I dalej jak ocenić koszty ponoszone na zatopienie takiej jednostki? Obawiam się, że kwestia "opłacalności" okrętu jest bardzo, bardzo złożona i wieloznaczna... Zawsze można było fundusze wydać lepiej... szczególnie z perspektywy czasu gdy "już wszystko wiadomo". Zupełnie inaczej to wygląda gdy się jednostki planuje i buduje, a przyszłe działania są jeszcze niewiadomą. -
Manewry i szkolenia wojskowe Układu Warszawskiego,a stosunek do wojsk DDR-u
Razorblade1967 odpowiedział saturn → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
W każdym środowisku ze znajomością języka w praktyce jest różnie... jak napisałem wcześniej w dużej mierze zależy to czy się języka używa czy nie. A do tego wyraźnie poruszono sprawę specyficznego języka techniczno-wojskowego. Sytuacja wcale się nie zmieniła... przy zmianie języka obowiązującego we współpracy z rosyjskiego na angielski. Wielu żołnierzy potrafi się porozumiewać dość swobodnie w normalnej rozmowie, ale "wymięka" gdy dochodzi do słownictwa fachowego, a szczególnie z jakiegoś wąskiego zakresu techniczno-wojskowego. To wymaga naprawdę dogłębnej znajomości pewnych zagadnień...wymaga studiowania odpowiednich materiałów fachowych itd. Często bywa odwrotnie... osobiście nie mam problemu z rozumieniem słownictwa zarówno rosyjskiego, jak i angielskiego w zakresie broni, którą się interesuję. Zrozumiem instrukcję na temat broni palnej, ale przyznam że miałbym problem z instrukcją urządzenia np. elektrycznego... inna dziedzina i już wymaga zdjęcia z półki "słownika technicznego". Język techniczno-wojskowy jest bardzo obszerny i często wystarczy by tematyka była niezgodna z naszą specjalnością i już jest problem. Inna sprawa, że chyba jak wszyscy wiemy (no ci którzy językiem obcym musza się czasem posłużyć), że łatwiej się rozmawia z osobą, która danego języka też się uczyła niż z taką, dla której to język naturalny... no chyba, że ktoś zna ten język obcy naprawdę perfekcyjnie, ale większość osób taka nie jest. Co wcale nie oznacza, że na niższych poziomach dowodzenia nie da się porozumiewać - kiedyś pewien sierżant francuski, mający przeszłość w LC wyjaśnił i zademonstrował, że aby dowodzić żołnierzem (i być dowodzonym) na niskim szczeblu wystarczy ok. 300 słów i zwrotów. Jednak aby porozumiewać się na wysokim poziomie techniczno-wojskowym wymogi są o wiele większe. O ile nie pamiętam by były jakieś większe problemy z porozumiewaniem się po rosyjsku na poligonach, ćwiczeniach czy "normalnych" rozmowach pomiędzy żołnierzami to jak najbardziej potrafię sobie wyobrazić sobie sytuacje, gdzie jakieś fachowe wykłady i uzgodnienia wymagają pomocy ludzi z naprawdę bardzo wysoką znajomością języka i to bardzo specyficznego. Tak było za czasów gdy obowiązywał rosyjski i tak było potem gdy przeszliśmy na angielski. -
Manewry i szkolenia wojskowe Układu Warszawskiego,a stosunek do wojsk DDR-u
Razorblade1967 odpowiedział saturn → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Raczej wszyscy... choć oczywiście jak to z językami bywa na różnym poziomie. Przypominam, że rosyjskiego uczono wtedy od 5 klasy szkoły podstawowej i w szkole średniej. Oficerów ponadto jeszcze na szkołach oficerskich (oczywiście z naciskiem na słownictwo wojskowe, tak to się dzisiaj dzieje na kursach językowych w armii), a szkoły trwały 4 lata (akademie wojskowe 5 lat). Rosyjskiego uczono też na szkołach chorążych (tych 3-letnich, bo na 2-letnich czyli po średnim wykształceniu tylko pewnych zagadnień z terminologii wojskowej) - jako przedmiot obowiązkowy bez względu na specjalność.Jako podoficer zawodowy też nie miałem z tym problemu - maturę oczywiście zdawałem z rosyjskiego. Nie było w ówczesnej armii większych problemów z komunikacją w języku rosyjskim, tak samo jak dzisiaj nie ma w armii większych problemów w komunikacji po angielsku. Oczywiście wiele zależało od specjalności i funkcji żołnierza - bo to powodowało różny bieżący kontakt z tym językiem w praktyce. W praktyce nawet podoficerowie i szeregowi w różnym stopniu (zwykle tyle by się dogadać wystarczało) sobie z językiem rosyjskim radzili.... jakoś nie pamiętam by były problemy z komunikacją z żołnierzami Armii Radzieckiej przy okazji współdziałania, wizyt czy poligonów. Oczywiście byli i tacy co to ni w ząb po rosyjsku, ale i dzisiaj są tacy co to po "angelskiemu" to tylko "Thank you" i "Fuck you"... Nie wiem jak to było z NRD-owcami z NVA (jakoś tylko jednego spotkałem w czasach armii), ale pamiętam z czasów szkoły średniej, że z "cywilnymi" NRD-owcami dało się po rosyjsku porozumieć. -
Manewry i szkolenia wojskowe Układu Warszawskiego,a stosunek do wojsk DDR-u
Razorblade1967 odpowiedział saturn → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Można wyczytać np; coś takiego: Co czwarty pułkownik w Ministerstwie Obrony Narodowej NRD pochodził z Wehrmachtu. 60 proc. oficerów w Departamencie Szkolenia miało "brunatną" przeszłość, co trzeci oficer lotnictwa był wcześniej podkomendnym Hermanna Göringa, 75 proc. oficerów marynarki pochodziło z Kriegsmarine. W wywiadzie wojskowym NRD 45 proc. oficerów zostało wyszkolonych przez Abwehrę. Taką statystykę, pochodzącą z archiwów STASI, zaprezentował na łamach tygodnika "Focus" profesor Michael Wolffsohn, wykładowca historii w monachijskiej Akademii Bundeswehry... Powszechnie się podaje, że podczas tworzenia NVA ok. 27% kadr pochodziło z WH... Te siły zbrojne utworzono w 1956 czyli w 11 lat po zakończeniu wojny, tak więc ludzie z doświadczeniami w WH nie byli jeszcze w wieku wykluczającą służbę wojskową, nawet w linii. W sumie to niby skąd mieli brać ludzi do wyszkolenia i dowodzenie żołnierzami tworzonych sił zbrojnych NRD, jak nie tych z doświadczeniami w WH? Inna sprawa, że NVA jakoś specjalnie nie wariowała z "odcinaniem się od WH" - tak jak to robiła teoretycznie Bundeswehra (teoretycznie bo z kadr po WH jak najbardziej też korzystali - co jest całkowicie logiczne). Wystarczy spojrzeć na umundurowanie i oznaczenia stopni w NVA - były przecież wyraźnie nawiązaniem do tradycji WH... i też w sumie nic dziwnego przecież. Przy okazji to aż się ciśnie na usta powiedzenie z PRL-u... Jak ten "biedny" Hitler miał wojnę wygrać, skoro w jego armii większość to byli kucharze, pisarze i sanitariusze. Było to nawiązaniem do tego, że przeciętny NRD-owiec na pytanie o swoją lub ojca/dziadka przeszłość wojenną deklarował wszem i wobec takie "bardzo bojowe" specjalności wojskowe w WH. A w kwestii wspólnych ćwiczeń.... To znałem w latach 80-tych oficera, który "wyleciał" ze stanowiska dowódcy pułku czołgów bo przy okazji jakiegoś "bankietu" po jakiś ćwiczeniach usłyszał pytanie od swojego odpowiednika z NVA - co by zrobił gdyby im (NVA) kazali interweniować w Polsce w 1981 (było to już po stanie wojennym). Odpowiedział z uśmiechem, że obróciłby lufy i ich "wystrzelał".... No i obaj panowie przy wódeczce wdali się w dyskusję specjalistów-pancerniaków kto co by zrobił, kto jak kogo by zniszczył, jakie kto miałby szansę etc. Taka sobie przyjacielska dyskusja fachowców przy kielichu... niestety usłyszały to "niewłaściwe uszy" (te "gumowe") no i nie wiem co zrobili Niemcowi, ale nasz za takie "niepolityczne podejście" do sojusznika stracił stanowisko i został "zesłany" do mało ambitnej wojskowo, choć spokojnej roboty.