Skocz do zawartości

Razorblade1967

Użytkownicy
  • Zawartość

    807
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Razorblade1967

  1. Stan wojenny

    Nie tyle "wezwanych na przesłuchanie", co w takim przypadku musieliby np. dokonać zatrzymania, wezwać patrol zmotoryzowany - a potem po służbie dokonać odpowiednich adnotacji w dokumentach u przełożonego patrolu. Żołnierz służby zasadniczej z zasady się nie wysilał - to i często "wolał nie widzieć", bo po co miał się wysilać? Chcieli odsłużyć i tyle (a części się przez to służba przedłużyła). Może na początku SW to jeszcze była odpowiednio nerwowa atmosfera, powaga działania... to i żołnierzom się udzielała, przełożeni bardziej się przejmowali, nadzorowali itd. Z czasem przychodziła normalna rutyna i typowa zasada "odpękać" kolejny patrol i "w kimono". Armia nie jest przygotowana do takich zadań, z czasem po prostu odwalali "robotę" idąc po najmniejszej linii oporu. To typowe zachowania żołnierzy z.s.w. - dlatego obojętnie od tego czy był to SW, czy nie i czy było przed czy po 1989... najlepiej pełnią służby jak są one na początku ich służby, są rzadkością w służbie, coś się dzieje, jest nietypowo itd. Inaczej to zgodnie ze starą zasadą - Co to jest wartownik? To jest żołnierz znudzony, oparty o ścianę i czekający na zmianę. To można było obserwować w czasie SW. W pierwszych dniach żołnierze byli "spięci", podchodzili do obowiązków poważnie... potem zaczynali się snuć znudzeni. Nie tylko zresztą ci ze służby zasadniczej - zawodowi też z czasem po prostu "olewali", policyjna robota bynajmniej większości nie bawiła, a do tego często siedzieli po nocach i pilnowali "nie wiadomo czego"... Jancet napisał o "olewających" patrolach żołnierzy (z zasady służby zasadniczej) - nie byli wyposażeni w pałki. Ale nawet patrole milicji nie latały po ulicy i nie lały kogo popadnie... Naruszenie zasad obowiązujących w SW było karalne. Stosowali z zasady normalne procedury - spisanie, ewentualnie zatrzymanie i dalsze związane z tym czynności. Jak się ktoś nie "rzucał" (choćby słownie) i nie uciekał to z zasady pałą nie oberwał (nie przeczę wyjątkom czy sytuacjom w miejscach "niepokojów społecznych").
  2. Stan wojenny

    W takim razie ta godzina milicyjna nie dotyczyła ogólnie stanu wojennego, a była zapewne obostrzeniem krótkotrwałym i bardzo lokalnym - związanym z wydarzeniami w tym mieście. Nie miało to żadnego wpływu na fakt godziny milicyjnej na terenie reszty kraju. Zresztą już od maja 1982 została ona zniesiona na obszarze całego kraju - jak zresztą większość uciążliwości dotyczących "zwykłych ludzi" w czasie SW bo telefony zaczęły działać po paru tygodniach, a ograniczenia w przemieszczaniu jak pamiętam to chyba z końcem kwietnia 1982 (podobnie jak godzinę milicyjną). Praktycznie jak pamiętam to od początku wakacji 1982 (a na początku lat 80-tych to one zaczynały się jakoś chyba w pierwszym lub po pierwszym tygodniu czerwca) trudno było o jakieś odczucie stanu wojennego... choć oficjalnie został zawieszony pod koniec roku. PS. Lancester - przepraszam, źle zrozumiałem Twoją wypowiedź. Myślałem, że sformułowanie o tym, że "dopiero poznałeś" godzinę milicyjną odnosiło się do wcześniej deklarowanego młodego wieku w czasie SW, a nie do wydarzeń które spowodowały jej lokalne przywrócenie w innych godzinach niż wcześniej.
  3. Stan wojenny

    Chyba Cię Lancasterze zawodzi trochę pamięć - godzina milicyjna obowiązywała od 22 do 6, bardzo szybko zmieniona na 23-5 (nie obowiązywała poza tym też 24/25.12 i 31.12/01.01). Zmiana godziny milicyjnej na 23-5 była już chyba po paru dniach i w zasadzie w dużym procencie rozwiązywała problem "pracowników zmianowych" (i pewnie to było główną przyczyną tej szybkiej zmiany), bo w większości zakładów (przynajmniej w moim mieście) zmiany były o 6, 14 i 22. Natomiast dla dzieci i młodzieży czas rozpoczęcia godziny milicyjnej był o 2 godziny wcześniejszy. Nie była to więc godzina 17... tak więc jak Twoi "starsi koledzy" dostali "po grzbiecie" (czemu nie przeczę) to akurat raczej nie z powodu naruszenia godziny milicyjnej. Przy czym zauważyłbym, że i bez stanu wojennego dzieci chodzące bez opieki po 20-21 były w sferze zainteresowania organów. Pamiętam, że jeszcze na długo przed stanem wojennym jakieś "trójki klasowe" potrafiły "węszyć" czy dzieci "po nocy" (po 20 czy 21) nie biegają samopas. A co śmieszniejsze to warto dodać, że "godzina policyjna" dla nieletnich obowiązuje w niektórych rejonach "kolebki demokracji" czyli za Wielką Wodą. Znowu to jest inny "punkt odniesienia" - w PRL po 21 to raczej dzieci i młodzież poza domem nie bywały. Nawet później, po stanie wojennym dyskoteki dla nieletnich kończyły się o 20 (były specjalnie organizowane we wcześniejszych godzinach i np. w ogóle nie było na nich sprzedaży alkoholu, nawet pełnoletnim). Na późniejsze wpuszczano już tylko pełnoletnich. Ostatnie seanse w kinach (rozpoczynające się zwykle po 19-tej - jak pamiętam w moim mieście zwykle 19.15, 19.30) były dla nieletnich niedostępne. Przy czym w PRL to czynnikiem wpływającym na ograniczenie pobytu dzieci i młodzieży poza domem w godzinach wieczornych to wcale nie była "władza" tylko głównie rodzice (przynajmniej zdecydowana większość). Nijak więc ta godzina milicyjna nie była dla mnie i moich kolegów "z podwórka" czy szkoły (wówczas mieliśmy po 14-15 lat, a i ci rok, dwa starsi również podlegali "rodzicielskim rygorom") niczym specjalnie uciążliwym, bo i tak z zasady około 20 to trzeba było być w domu - bo tak nakazywało większość Szanownych Rodzicieli... bez względu na to czy stan wojenny był czy go nie było. Znowu mamy sytuację, że porównanie dzisiejszych "zwyczajów" (gdzie nieletni bywający "na mieście" do późnego wieczora nikogo jakoś nie dziwią) z tymi z czasów PRL prowadzi do nieco błędnych wniosków i mylącego obrazu tamtej rzeczywistości. PS. I jakoś nie przypominam sobie by ten stan wojenny był dla nas ("gówniarzy") jakimś "traumatycznym przeżyciem", bo około południa ogłoszono, że szkoły zamykają - pamiętam ogólną radość na "osiedlowej górce" (gdzie w zimie zjeżdżaliśmy na sankach, na butach czy na plastikowych osłonach od poręczy) gdy ktoś przyniósł tą wiadomość, że w poniedziałek nie idziemy do szkoły (13 grudnia była niedziela). PS2. No i taka mała humoreska (odnośnie godziny milicyjnej), ze wspomnień małżonki i jej rodziny - na wsi ludzie w ogóle nie mogli zrozumieć o co chodzi z tą godziną milicyjną (ze stanem wojennym też nie bardzo). Wiejski milicjant (to był tzw. "swój" - chłopak z sąsiedniej wsi) to mojego śp. teścia i jego kolegów "w desperacji" UAZ-em po domach rozwoził próbując tłumaczyć, że nie mają się "szwędać po nocy" - bo zakazali, a on będzie miał problemy jak tego nie dopilnuje...
  4. Stan wojenny

    A takie, że duża ilość różnych strajków, protestów etc. utrudniała i tak niełatwe życie w PRL. Chciałeś coś załatwić - strajk, komunikacja też potrafiła stanąć w najmniej dla "szarego człowieka" odpowiednim momencie, zaopatrzenie, transport itd. - to wszystko było kompletnie zdezorganizowane. Ludzie po prostu byli tym zmęczeni - a pamiętaj, że w każdym społeczeństwie większość ludzi jest politycznie biernych i po prostu chce jakoś normalnie żyć. Sytuacja im tego bynajmniej nie ułatwiała - bo robiło się coraz gorzej... i to w dość szybkim i odczuwalnym tempie. Jest to jedna z przyczyn, prowadząca do tego, że całkiem spora część społeczeństwa jednak pomimo różnych obaw (na początku nie bardzo było wiadomo o co chodzi) przyjęła stan wojenny z pewną ulgą i pewnie powód dla którego jednak całkiem spory procent ludzi pamiętających tamte czasy do dzisiaj uważa, że SW był pewną koniecznością lub był potrzebny czy nieunikniony. Były sytuacje, że wręcz "zwyczajni ludzie" wypowiadali się w stylu "przyjechało wojsko i zrobi porządek" - to są autentyczne wspomnienia moich kolegów nieco starszych służbą (o kilka lat), którzy w SW wykonywali różne zadania - i nie mam tutaj na myśli oficerów kierujących czymkolwiek, tylko tych "na dole" realizujących proste zadania. Czy wspomnienia własne, z tego co słyszałem jako nastolatek z wypowiedzi tych "zwykłych ludzi".
  5. Czy administratorzy powinni donosić na forumowiczów?

    Dlatego przestępstwa z art. 190 i 191 podlegają ściganiu na wniosek pokrzywdzonego. Osoba "z boku" tego nie wie i wiedzieć nie będzie. Nie może wiedzieć czy groźba wzbudza obawę u tego, któremu się grozi. Tutaj raczej można by rozpatrywać art. 240 KK i podjęcie wiedzy o karalnym przygotowaniu albo usiłowaniu lub dokonaniu czynu zabronionego określonego w art. 118, 118a, 120–124, 127, 128, 130, 134, 140, 148, 163, 166, 189, 189a § 1, art. 252 lub przestępstwa o charakterze terrorystycznym - tyle, że musi nastąpić fakt "przygotowania", "usiłowania" lub "dokonania" czynu zabronionego ze wspomnianych artykułów. Wpis "tych czy tamtych trzeba wysadzić w kosmos czy wystrzelać" może być co najwyżej uznane za "nawoływanie do przestępstwa" czyli art. 255 - tyle, że go w spisie w art 240 nie ma. Nawet pojawiające się czasem na forach historycznych czy "militarnych" wpisy w postaci "znalazłem na strychu, co to jest" i tutaj następuje zdjęcie broni palnej - nie podlega pod art. 240, bo art. 263KK (popularnie "nielegalne posiadanie broni") też tam nie ma. Czym innym natomiast jest gdyby ktoś się np. "chwalił" popełnieniem przestępstwa z wymienionych artykułów (w art. 240KK) lub przygotowaniem do takowego - tutaj już obowiązek powiadomienia organów ścigania występuje. No i nawiązując do wcześniejszego - gdyby ktoś napisał coś w stylu chcę kupić (poszukuję, kto mi sprzeda itd.) broń bo zamierzam "odstrzelić sąsiada" (teściową, polityka itd.) lub kupiłem i zamierzam to już mamy obowiązek powiadomienia odpowiednich organów.
  6. Lopatki saperskie - śmiertelna broń?

    A w czymże rozwalenie komuś łba łopatką był mniej "humanitarne" od rozwalenia łba kolbą, wbicia w kogoś bagnetu czy wpakowania mu "we flaki kulki"? Zabijania nie dzieli się na bardziej lub mniej "humanitarne" tylko na bardziej lub mniej skuteczne. Świadków nie trzeba... nie ulega wątpliwości, że przyłożenie komuś łopatką piechoty ma szanse być śmiertelne. Zresztą jakąkolwiek łopatą i wcale do tego wojny nie trzeba. Nie takimi przedmiotami "niebojowymi" się ludziska zabijały i zabijają. Natomiast przeznaczeniem tej wspomnianej radzieckiej łopatki wz. 1939 było (oprócz kopania oczywiście) zabijanie przeciwników za pomocą wystrzeliwanych granatów. Funkcja zabijania nie była pomocnicą, stosowaną w "razie czego", a jedną z dwóch funkcji podstawowych...
  7. Czy administratorzy powinni donosić na forumowiczów?

    No skoro "zostaliśmy zdemaskowani"... to nie pozostało mi nic innego jak zmienić avatar i w miejsce Thompsona wreszcie wstawić "rodzimy" UZI ... :thumbup:
  8. Lopatki saperskie - śmiertelna broń?

    Różnie to bywało - z zasady walka wręcz zdarzała się podczas szturmowania okopów, stanowisk obronnych, w walkach miejskich, w pomieszczeniach itp. Czasem łopatka piechoty była wygodniejsza w walce w zawarciu, w ciasnej przestrzeni gdzie trudno wyprowadzić cios bagnetem (dlatego też praktyczniejsza jest często kolba). Jak byłeś po Dęblinie i w Bydgoszczy to jak mniemam służyłeś w jednostce WLOP (kiedyś pytałeś w innym temacie o WOPK więc pewnie służyłeś później gdy WOPK i WLot scalono - no chyba, że w latach 80-tych w pułku lotniczym). Wielkiego wyboru więc nie ma - a było to w czasie, gdy znałem tamtejsze jednostki (albo tam służąc, albo mając z nimi kontakt). Nie szkolono Cię jakoś dogłębniej z walki wręcz (w tym łopatką piechoty) bo do tych elementów wielkiej wagi "w stalowych wojskach" nie przykładano - ot inna specyfika zadań. W zasadzie z kwestie ogólnowojskowe po szkoleniu podstawowym były bardzo okrojone. Ja zajmowałem się właśnie w Bydgoszczy przez dłuższy czas głównie szkoleniem podstawowym (ogólnowojskowym) i choć walkę wręcz prowadziłem, to z zakresu łopatki piechoty nie miałem jak. O ile miałem do dyspozycji gumowe AK do nauki walki wręcz to gumowych łopatek w jednostce po prostu nie było (chyba te pomoce szkoleniowe trafiały tylko do wojsk lądowych, bo ze swojej służby w "zielonych" takowe szkolenie i takie gumowe łopatki pamiętam), potem doszły jeszcze pałki - gdy posterunki nieuzbrojone w broń palną (ochrona wojskowa) w nie wyposażano. Ale łopatek do ćwiczeń walki wręcz ani w WOPK, ani potem we WLOP nie pamiętam. A skoro w tytule mowa o "śmiertelnej broni" w postaci łopatki piechoty, a sam temat w dziale o DWS to znam jedną naprawdę "śmiercionośną łopatkę" czyli radziecka łopatka-moździerz kaliber 37mm wz.1939. Strzelało to na odległość 60-250m za pomocą małych granatów moździerzowych o masie 0,5kg http://www.zonwar.ru/granatomet/minomet4.html http://img80.imageshack.us/img80/9796/37mortar023li.jpg Co prawda większą ilość używano tylko w desancie - w piechocie jednak lepiej sprawdzał się 50mm moździerz kompanijny wz.38 (i późniejsze modyfikacje wz. 40 i 41), ponieważ skuteczność tak małego granatu była jednak niewielka, podobna do granatu ręcznego. Ale liczy się fakt, że na pewno istniała łopatka będąca "śmiertelną bronią"
  9. Piraci - cicha wojna u wybrzeży Somalii

    W sumie jak tak oglądam te foteczki z "podejścia do ataku" to porządna ochrona z dobrym sprzętem strzelającym rozwiązuje problem. Skuteczne strzelanie z takiej "łajby" to absurd, a ze statku gość umiejący strzelać do ruchomych celów da sobie spokojnie radę. W każdym razie na morzu... na redzie to już łatwiej osiągnąć zaskoczenie, a i czas potrzebny do wejścia utrudnia ochronie działania.
  10. Umundurowanie w wojsku polskim

    Tak w piątek oficjalne otwarcie, a od 22.12.2013 otwarte dla zwiedzających. Ale muszę przyznać, że przez ten czas nazbierali trochę ciekawych eksponatów oraz stworzyli naprawdę dobrą i ciekawą ekspozycję. Zresztą to nie koniec... powstanie (mam nadzieję, że szybko) też całkowicie nowa ekspozycja plenerowa w innym miejscu w Bydgoszczy, gdzie wreszcie zmieści się cały sprzęt ciężki, który w tej chwili w ogóle nie jest dostępny na ekspozycji plenerowej (z braku miejsca) w tym parę naprawdę ciekawostek, a także jest pewien bardzo ciekawy i chyba jeszcze niespotykany w naszych muzeach (ale nie będę uprzedzał faktów) pomysł na wyeksponowanie broni nie związanej w wojskami lądowymi WP. Tak więc przyszłość tej placówki muzealnej naprawdę dobrze się zapowiada. PS. A te 3 lata to nie tylko kwestia remontu - to też zmiany organizacyjno-prawne, bo teraz to już jest pełnoprawne muzeum państwowe, będące państwową instytucją kultury - wpisane do rejestru w Ministerstwie Kultury itd. Co bynajmniej nie jest bez wpływu na dalsze możliwości rozwoju.
  11. Umundurowanie w wojsku polskim

    Bo tak naprawdę to chyba wszystkie armie świata funkcjonują na podstawie podobnych mechanizmów - w koszarach chodzi o to aby "wyglądało", a na ćwiczeniach czy szkoleniu w polu o to aby wykonać jak najlepiej postawione zadania, chodzi tam o efektywność, a nie o efektowność (oczywiście już pomijam warunki wojenne bo to "oczywista, oczywistość"). Zresztą... mam taką publikację stworzoną w UK i przez brytyjskiego autora gdzie można zobaczyć różnice pomiędzy regulaminową teorią, a praktyką - bo autor na przykładzie brytyjskiego oporządzenia "Model 58" (publikacja powstała tuż po Falklandach, w czasie przejścia z L1A1 na L85) omawia to w dwóch ilustrowanych działach - w jednym regulaminowy standard i za chwilę to samo, ale uzupełnione i zmodyfikowane "oddolnie" i nazwane jako "Realne wyposażenie bojowe". Zresztą dochodzi w paru miejscach do paru wniosków, do których i u nas dochodziliśmy np. że świetnym uzupełnieniem jest amerykańska ładownica od oporządzenia ALICE, która po usunięciu tasiemek do rozdzielania magazynków jest świetnym pojemnikiem na dodatkowe wyposażenie (np. jako mała, podręczna apteczka). Nasze oporządzenie nigdy nie było zbyt sensowne - wcześniejszy plecak/tornister typu "kostka" był w duże mierze skopiowany z rozwiązań przedwojennych i niezbyt szczęśliwy - bo ciężki sam w sobie, a jego sztywność dość ściśle ograniczała pojemność - mieściło się to co miało zgodnie z regulaminową teorią tam się znaleźć i nic więcej... żadnego "pola manewru". Sam jego system łączenia z szelkami też był porażką - żołnierz nie był w stanie ani szybko go założyć, ani zdjąć. Potem nastał wz.89 i wz.93 (były identyczne, różniły się wzorem kamuflażu) - czyli taki "worek" z paskami z taśmy technicznej. Tyle, że taśma była zbyt cienka, a jej mocowanie wymyślał ktoś kto nigdy plecaka nie nosił. Dolne zaczepy w kształcie trójkąta ustawiały się pod takim kątem, że boleśnie wbijały się w plecy. Sam "worek" był zupełną odwrotnością "kostki" - niczym nie usztywniony, z cienkiego materiału był co prawda pojemny, ale w miarę wygodny tylko jak był stosunkowo pełny i w odpowiedni sposób spakowany (koc wkładało się do środka (w "kostce" był troczony na zewnątrz) robiąc z nieco coś w rodzaju usztywnienia na plecach (inaczej wszystko co twarde, było szybko "odczuwalne"). W sumie to były dwie skrajności i obie po prostu złe. Dopiero stosunkowo niedawno wprowadzono sensowne modele plecaków dla armii (jak już się nie załapałem - wydawano je gdy pracowałem już jako pracownik cywilny wojska). Jeśli chodzi o "doposażanie" osobiste to nigdy nie robiłem z tego problemu - w końcu armia wypłacała mi raz do roku "mundurówkę", którą powinienem wydać na odpowiednie elementy umundurowania wyjściowego/galowego. Tyle, że w sumie nie miałem takiej potrzeby, bo to umundurowanie to mogły mi co najwyżej mole zeżreć - trafiały się takie lata, że ani razu go nie ubrałem. Bo służąc na poddziale to nawet na okolicznościowe uroczystości, gdzie większość ubierała się w wyjściowy czy galowy to kadra pododdziałów chodziła w polowych, ponieważ żołnierze z.s.w. nie mieli już mundurów wyjściowych, a tylko dwa komplety polowego. Jeden wydawany jako nowy, przy wcieleniu i na cały okres służby (pełnił rolę wyjściowego lub munduru używanego na okolicznościowe imprezy, służby zewnętrzne itp.), a drugi pobierany u szefa kompanii (z zasady w kat.II i wymieniany w razie potrzeby na kolejny). Prowadzący pododdział musiał być identycznie umundurowany jak ten pododdział czyli też chodziliśmy na takie "imprezy" w polowym wz.93. Mogłem więc z powodzeniem tą "mundurówkę" sobie zużyć na doposażenie (oczywiście mógłbym też przepić czy zrobić z tym cokolwiek) bez jakiegoś naruszania finansów "na życie". Więc w sumie nie miałem o tą sytuację nigdy do armii pretensji. Gorzej to już wyglądało - gdy trzeba było "ze swojego" dokładać aby prawidłowo zrealizować proces szkolenia podwładnych. To już było trochę wkurzające - bo czasem to były rzeczy, które armia mogła i powinna zapewnić, gdyby gospodarowała poprawnie (a nie były to duże kwoty potrzeb), a do szkolenia żołnierzy przykładano by należytą wagę. Choć muszę przyznać, że akurat część przełożonych starała w miarę skąpych możliwości jakoś to rekompensować (nie zawsze mieli jak, ale liczył się dla mnie fakt, że próbowali) - gdy oni odeszli i nastali "efekciarze", którzy proces szkolenia mieli gdzieś to i ja się pożegnałem... nie widząc sensu dalszej pracy w szkoleniu. PS. A kwestii pewnych ciekawostek mundurowych WP w okresie PRL to musicie Koledzy się trochę uzbroić w cierpliwość, bo co prawda mam ciekawy materiał zdjęciowy - ale muszę się wstrzymać z jego ewentualną publikacją do chwili oficjalnego otwarcia placówki muzealnej, która mi udostępniła możliwość wcześniejszego wykonania materiału zdjęciowego (taką złożyłem obietnicę dyrekcji tej placówki). Czyli jeszcze jakiś tydzień nie mogę tego użyć. Potem to zaprezentuję wraz z omówieniem.
  12. Umundurowanie w wojsku polskim

    Niczym - był to normalny mundur szeregowego zasadniczej służby wojskowej i nie było żadnych dodatkowych oznaczeń czy różnic w należnościach. Zresztą SMS-y w czasach PRL i 2-letniej służby wojskowej kończył duży procent żołnierzy, chyba nawet większość bo tylko tzw. "funkcje proste" nie miały tego 5-miesięcznego szkolenia w SMS. Trudno więc było ich jakoś specjalnie wyróżniać. W sumie nawet z "regulaminem" czy raczej w tym przypadku "przepisami ubiorczymi" bywało różnie... teorie sobie, a życie sobie. W czasie szkolenia poligonowego np. często nosiliśmy kurtki polowe z odpiętą podpinką zamiast bluzy polowej, która po całym dniu szkolenia była mokra (aura bywała różna) i suszyła się w namiocie na lince przy "kozie". I nikt się tego nie czepiał. Zresztą przy intensywnym, parodniowym deszczu to na obozowisku nosiliśmy często płaszcze od OP-1 jako kurtki przeciwdeszczowe i też jakoś nikomu to nie przeszkadzało. Taśmy do PK np. nosiło się w starych torbach od masek SzM-41M ("słoń"), bo maski już mieliśmy MP-4. A zresztą już gdy byłem zawodowym to używałem np. oporządzenia do AK, które sobie nabyłem "na rynku lokalnym" podczas pobytu "w ciepłych krajach" czy plecaka z ONZ (tego wzoru w ogóle nie było w WP - to był specjalnie na misje wówczas zamówiony gdzieś "towar"). I też jakoś nikt się tego nie czepiał - oczywiście z czasie zajęć polowych, a nie w koszarach (w koszarach zresztą z AKMS nie łaziłem, bo po co). A na poligonie w latach 90-tych to używałem śpiwora Budeswehry - bo ten nasz to... brak słów. Zresztą jak oglądam zdjęcia z tego poligonu to ten śpiwór jest przypięty do amerykańskiego plecaka LC-1. Do tego mógłbym doliczyć prywatną kaburę (otwartą) do P-83 czy różne elementy w stylu prywatna lornetka, kompas czy latarka - bo oczywiście w tej armii "natowskiej" to już brakowało wszystkiego. Połowa wyposażenia mojego plutonu to były różne prywatnie kupione przeze mnie "gadżety" rodem ze sklepów w militarnym demobilem (różnych armii). Bo jak miałem żołnierzy czegoś nauczyć jak na całą kompanię były 2 lornetki i 4 busole... Jak napisałeś - tylko laikom się wydaje, że w armii to wszystko "pod sznurek" i zgodnie z przepisami czy normami należności. Dlatego często tłumaczę rekonstruktorom (choć wielu tego pojąc nie może), że nadmierna poprawność mundurowo-wyposażeniowa w polu jest właśnie nierealistyczna.
  13. Umundurowanie w wojsku polskim

    No i tak też przecież napisałem - oznaki PS (jak i zresztą inne) były przypinane na drut (taka była ich konstrukcja), jeśli były uszkodzone to wtedy je przyszywano. Kwestia procentowego udziału nowych mundurów polowych zmieniała się w zależności od okresu. Największy procent mundurów w kategorii II (używane po czyszczeniu) był w okresach gdy zmieniały się wzory czyli w okresie przejścia z pierwotnego munduru wz.68 na jego kolejne wzory (zmiany były dwie w połowie lat 70-tych i w połowie lat 80-tych), a potem przy przechodzeniu na wz.89 i wz.93. Ponieważ zasadniczo stosowano zasadę "donaszania" zapasów wychodzących wzorów przez niektóre jednostki i im zapasy były mniejsze to liczba tych jednostek malała, a jednocześnie procent mundurów wielokrotnie czyszczonych i naprawianych w tych jednostkach rósł. Jednostki gdzie wprowadzano nowe wzory miały znowu duży procent mundurów nowych. Regulowano to w ramach służby kwatermistrzowskiej danego rodzaju wojsk, a w wojskach lądowych też na szczeblach okręgów wojskowych. Przy okazji w tych okresach istniała często "pstrokacizna" bo spodnie i bluzy były zużywane szybciej niż kurtki polowe, co powodowało że nie było rzadkością mieszanie wzorów. Często zresztą bywało wtedy tak, że żołnierze zawodowi mieli już nowszy wzór, a żołnierze służby zasadniczej starszy. Szczyt takiego procederu to była pierwsza połowa lat 90-tych. Pamiętam sytuację gdy jako zawodowy miałem mundur polowy wz.93, ale kurtkę polową wz.89, a moi żołnierze mieli mundury wz.89 oraz kurtki polowe "moro" czyli wz.68.
  14. Umundurowanie w wojsku polskim

    "System" faktycznie bardzo dziwny (nie spotkałem się z czymś takim)... tak z ciekawości - jaka była specyfika tej służby, te "polowe" wyjściówki były z tym związane? Pytam bo "potrzeba matką wynalazku" nawet w armii i różne ciekawe rzeczy widywałem, których normy należności nie przewidywały - np. wykorzystywanie używanych (zdawanych przez pilotów na wymianę kombinezonów pilota, które potem były wydawane żołnierzom pełniących funkcji techniczne na lotnisku, jako całkiem wygodny i praktyczny kombinezon do pracy przy sprzęcie. Więc może to była jakaś kompania ochrony, gdzie służbę wartowniczą pełniło się w umundurowaniu wyjściowym (częste zjawisko w tamtych czasach na posterunkach "zewnętrznych") i drugi komplet wyjściowego był praktyczniejszy w tej służbie od "mora"?
  15. Umundurowanie w wojsku polskim

    W samych należnościach dotyczących umundurowania się nie różniło - było to typowe umundurowanie żołnierzy z.s.w. Jak słusznie zauważył Amon na naramiennikach stosowano metalowe oznaki w formie splecionych liter S i P - z tymże ich nie "przyszywano" - były montowane na drut, którym przebijano w dwóch miejscach materiał oraz je zaginano. Przyszywanie stosowano doraźnie gdy druty się wyłamały. Zresztą podobnie było z oznakami "SCh" czy "WSO" (WAM, WAT). Nieco odmienne było umundurowanie elewów Podoficerskiej Szkoły Zawodowej im. Rodziny Nalazków z Elbląga. Tam żołnierze mieli umundurowanie zgodne z należnościami dla kandydatów na żołnierzy zawodowych, jakimi byli (tak jak kadeci i podchorążowie) oraz metalową oznakę "PSZ" na naramiennikach i naszywaną na lewym rękawie oraz oznaki roku nauki w formie prostych, krótkich pasków (kadeci mieli większe w formie odwróconego "V", a podchorążowie duże proste). Był to w zasadzie (szkoła w Elblągu) jedyny przypadek elewów - kandydatów na żołnierzy zawodowych (nie jestem pewny czy w jakimś okresie nie funkcjonowało to podobnie MW - nie miałem kontaktów z tym rodzajem wojsk), bo generalnie w pozostałych specjalnościach to podoficerska szkoła zawodowa kształciła już powołanych do służby zawodowej czyli najpierw dostawało się stopień plutonowego, a dopiero potem było się kierowanym do tej szkoły na 6-miesięcy (często to bywało śmieszne i trochę absurdalne, bo kierowano w miarę wolnych miejsc i trafiało się tam po 2-3 latach bycia już zawodowym i służby na stanowisku - niewiele już człowieka mogli nauczyć). W związku z tym umundurowanie nie różniło się od tego dla żołnierzy zawodowych, bo takimi już byli słuchacze tych szkół. Tylko po jej zakończeniu przypinało się do wyjściowego munduru tzw. "absolwentkę" (podobnie jak to było z chorążymi i oficerami mającymi takowe w innej formie). Co do "nowych" elemetów umundurowania to zasadniczo stosowano zasadę wydawania munduru wyjściowego (zresztą w przypadku żołnierzy z.s.w. formalnie nazywanego "służbowym") w kategorii I czyli "nowe - wydane z magazynu po raz pierwszy". Mundur ten przysługiwał na cały okres 2-letniej służby zasadniczej. Po ukończeniu szkolenia w SMS (Szkoła Młodszych Specjalistów - 5-miesięczna) czy Szkole Podoficerskiej (6-miesięczna) w tym samym mundurze jechało się do jednostki i był on zdawany przy zwalnianiu do cywila (po czym zasadniczo "wybrakowywany" czyli niszczony). Natomiast z umundurowaniem polowym bywało różnie... wydawano zarówno w kat. I, jak i w kat. II (czyli używane po czyszczeniu chemicznym). Zależało to od sytuacji (możliwości) - choć w latach 80-tych to nowe mundury polowe (zwane "ćwiczebnymi") były wydawane w zasadzie tylko przy możliwościach wynikających z rotacji ZN (w sumie były nieużywane, ale już nie nowe). Nowe umundurowanie otrzymywali w zasadzie "z klucza" tylko żołnierze zawodowi oraz żołnierze z.s.w. w jednostkach "specyficznych" czy kandydaci na żołnierzy zawodowych (ale też nie zawsze). A przy okazji sytuacja zawodowych była dość "zabawna" w tej materii. Żołnierz z.s.w. jak mu się mundur polowy nadmiernie zabrudził lub uszkodził to szedł do szefa kompanii, który to wymieniał (w czasach PRL - szef musiał mieć w "magazynku szefoskim" uzupełnienia dla 25% stanu) - oczywiście zwykle nie na nowe, tylko na kolejne po czyszczeniu tyle, że w dobrym stanie. Natomiast zawodowy miał umundurowanie polowe z "okresem używalności" - jeden komplet na rok. Co prowadziło do sytuacji, że często miało się nieoficjalnie drugi (podobnie jak u żołnierzy z.s.w. już w kat.II - ale wyselekcjonowany) do użycia na ćwiczeniach taktycznych itd. i wymieniało go u szef kompanii lub zaprzyjaźnionego magazyniera (inaczej szybko wyglądalibyśmy jak "prosiaki"). Potem gdy nastąpiła zmiana systemu i nastał wz.93 to z zasady kupowało się dodatkowy komplet (pojawiły się na rynku lub producenci sprzedawali w przyfabrycznych sklepach - wysyłało się np. do Łodzi szeregowego z tego miasta by kupił). Wymieniało się już go potem u zaprzyjaźnionych magazynierów na kolejny (ale sztuki mu się zgadzały, a ten zdany dawał do czyszczenia i potem wydawał dla żołnierzy z.s.w.). Dotyczyło to oczywiście raczej żołnierzy z pododdziałów (sztabowcy raczej się nie ufajdali w polu) i tam gdzie nie było jakiegoś umundurowania specjalistycznego (technicznego itp.). Było to zresztą śmieszne przez długie lata (i w PRL i po PRL) - "okresy używalności" przedmiotów mundurowych były identyczne przy pracy w sztabie jak i przy służbie na pododdziale (a jednym i drugim niszczyło się coś innego). Co prawda raz do roku była "mundurówka", którą należało wydać na umundurowanie wyjściowe (ale w myśl naliczeń zgodnie z "okresem używalności", a nie w miarę potrzeb), ale kadra pododdziałów raczej "nieoficjalnie" (bo oficjalnie zakup mundurów polowych nie istniał) uzupełniała za to umundurowanie polowe. Jakoś nikt przez wiele lat nie pomyślał o tym, że w różnej służbie, różne munduru zużywają się w różnym tempie - choć za niepobieranie wyściowych to przez pewien czas wypłacano "oszczędności mundurowe", skutkiem tego czasem sztabowcy chodzili jak łajzy w wyświechtanych mundurach bo chcieli oszczędzić kasę, a nie bardzo mieli jak tego na mundurach wyjściowych zrobić... PS. Jak już mamy temat dotyczący umundurowania to warto przy okazji trochę prawidłowego nazewnictwa w tej materii: - tzw. "sorty mundurowe" miały nazwę "przedmioty zaopatrzenia mundurowego"; - "pagony" (rusycyzm zresztą) - nosiły i nadal noszą nazwę "naramienniki". Ale to tak na marginesie... oczywiście i nie w formie "zarzutu" tylko informacyjnie, bo podobnie jak w przypadku "niebieskiego koloru" w lotnictwie posługiwanie się słowami "sorty" i "pagon" było "tępione", a przynajmniej spotykało się ze złośliwymi uwagami.
  16. Umundurowanie w wojsku polskim

    Olimpijka na 100% poza zawodowymi była należnością dla kandydatów na żołnierzy zawodowych czyli kadetów i podchorążych (WSO, WAT, WAM). Należności podchorążych SPR były bardzo podobne - jak to się zmieniało w czasie nie pamiętam w szczegółach (wszak rozmawiamy o czasach sprzed ponad 25 lat - pamięć bywa zawodna), ale podchorążowie SPR którzy przybywali na praktyki po okresie szkolenia w ośrodkach szkolnych do naszej jednostki w II połowie lat 80-tych takie mieli (to na pewno - mieliśmy ich regularnie), jak pamiętam z czasu gdy byłem jeszcze w ośrodku szkolnym (jako zwykły "szwej") chyba też (ale tutaj nacisk na chyba). Tkanina na mundury wyjściowe różniła się i występowały trzy jej odmiany (a w zasadzie cztery): - mundur żołnierzy z.s.w. - mundur kandydatów na żołnierzy zawodowych (kadeci, podchorążowie) oraz właśnie SPR - mundury żołnierzy zawodowych - mundury generalskie i etatowa pododdziały reprezentacyjne (to jest ten czwarty, nie pamiętam czy oba typy tkanin były identycznie, ale te na mundury generalskie i dla pododdziałów reprezentacyjnych różniły się od reszty zawodowych). Dlatego napisałem "podobny", a nie identyczny - krój munduru (kandydaci i SPR) był podobny do kroju munduru żołnierzy zawodowych (brak pasa do munduru wyjściowego i spodnie do półbutów), a sam materiał bardziej zbliżony do tego używanego w mundurach zawodowych niż do tego używanego w mundurach żołnierzy z.s.w. Ale był w zakresie materiału gatunkiem odrębnym. Może i optycznie ona była "niebieskawa" (trzeba by się kobiety jakiejś spytać - one mają ze 20 razy więcej określeń kolorów niż my ) - ale nazywała się "kolorem stalowym" z przyczyn zarówno historycznych (tak to nazywano u nas chyba od początków odrębnego munduru lotniczego - czyli jak przestali nosić zielone), jak i w "naszych czasach" choćby dlatego by wyraźnie odróżnić to nawet nazewniczo od mundurów MO. A nawiasem mówiąc taka ciekawostka (może kogoś zainteresuje - skoro mówimy o mundurach lotniczych) - używany przez ponad 20 ostatnich lat PRL-u i używany w zasadzie do dzisiaj krój munduru wyjściowego pochodzi nie jak twierdzi wielu internetowych laików (w różnych miejscach) od jakiś "wzorców sowieckich", a pochodzi wprost od polskiego munduru lotniczego wz.36. Zresztą całkowicie jawnie i oficjalnie - ten wzorzec wybrano (łączył polskie tradycje mundurowe z wymaganą nowoczesnością) gdy projektowano w PRL ten mundur, który używany jest do dzisiaj. Tyle, że w PRL stał się on wzorem uniwersalnym - zarówno dla lotnictwa, WOPK, jak i wojsk lądowych, tyle że te ostanie miały inną kolorystykę (potem już po PRL zmieniono tylko czapkę z okrągłej, na rogatywkę). No tak... nie ma jak "plecak" - ale zapewniam Cię, że z niejednym "protegowanym" w czasie ponad 20 lat służby miałem do czynienia i jakoś sobie człowiek z "przeczołganiem" radził (program szkolenia był bogaty... a PRL-owska matura nauczyła czytać ze zrozumieniem, a także pisać czyli tworzyć odpowiednią dokumentację szkoleniową). Choć oczywiście moja uwaga była chyba wyraźnym żartem... miała pokazać "niezręczność" ("tępioną" z całą surowością) jaką popełniłeś określając kolor lotniczego munduru. Podobnie jak zdecydowana większość żołnierzy zasadniczej służby wojskowej - ja akurat nie porównywałem sytuacji ochotnik/zmuszony tylko dwie grupy tych zmuszonych do odbycia obowiązkowej służby wojskowej.
  17. nieznany żołnierz

    Wydaje mi się, że jedno drugiemu nie przeczy - należy pamiętać o dwóch rzeczach: 1/ Wspomnienia po latach są często wybiórcze i zniekształcone, szczególnie ludzi w zaawansowanym wieku. 2/ Rolą Batalionu Mostowego była budowa mostów i przepraw - w jaki sposób się szkoli praktycznie żołnierzy w tej specjalności w czasie pokoju? Ano takie jednostki są angażowane do budowy mostów tam gdzie istnieje taka potrzeba. Oczywiście jak mówiłem moja wiedza w tym temacie jest bardzo ograniczona (moją "historyczna specjalizacja" to uzbrojenie i organizacja piechoty w której to WP IIRP i tak zajmuje mały fragment), ale moim zdaniem istnieje możliwość by pododdział tego batalionu był angażowany do budowy mostu "na Kresach", przecież tam też były miejsca stacjonowania i dyslokacji jednostek WP. Z zasady nie kazało się saperom budowania przepraw "bez sensu" czyli jako "sztuki dla sztuki" - tylko szkoliło ich się podczas budowania przepraw, które były potrzebne... armii czy nawet tylko cywilom. Możliwe więc, że jeśli osoba ze zdjęcia służyła w Batalionie Mostowym z Kazunia/Modlina to przez pewien czas, może nawet dłuższym przebywała "na Kresach" w ramach jakiś działań tego typu - co spowodowało wspomnienia o nim, że "był w wojsku na Kresach". Może o tym opowiadał, bo taka budowa była dla niego czymś szczególnym w jego służbie wojskowej. Tak trochę przez analogię - kolega, który służył w podobnej formacji w latach 80-tych, akurat z wojska najczęściej wspomina o tym jak budowali most na Olzie (bo to była taka "prawdziwa saperska robota", z której ma najwięcej wspomnień, więcej jak z koszar). Pewnie po latach jego wnuki będą pamiętały nie o tym gdzie była jego macierzysta jednostka, a o tym jak to opowiadał o tym moście na południu kraju.
  18. nieznany żołnierz

    A dlaczego nie? Ten sznur był odznaką wyróżniającą mającą kilka odmian - strzelec dobry, bardzo dobry, wyborowy oraz mistrzowska kompania strzelecka szczebla pułku i dywizji. Co oznaczało nie tyle, że była to "kompania strzelecka", ale że była to mistrzowska kompania w strzelaniu. W przypadku tego zdjęcia wchodzi w grę przypadek szura "strzelec dobry" lub "mistrzowska kompania strzelecka" szczebla pułku (kolorystyki nie widać, a przynajmniej ja nie widzę). Co do monogramu to mnie też się wydaje, że to jest "M" czyli batalion mostowy (stylizowane "E" miał batalion elektrotechniczny. Ja tam się na WP IIRP akurat nie wyznaję zbyt dobrze - ale obstawiałbym coś takiego jak np. Batalion Mostowy z 1 BSap (od 1934 w 3BSap) z Kazunia. Na temat monogramów było trochę na DWS - http://www.dws.org.pl/viewtopic.php?f=50&t=133280 - w ósmym poście tematu jest załączone zdjęcie z rysunkiem monogramu "M".
  19. Umundurowanie w wojsku polskim

    I nic w tym dziwnego... Co prawda moje obserwacje misji zagranicznych dotyczą lat 90-tych i w zasadzie ich II połowy - ale zasady zapewne były zbliżone: 1/ Zarówno żołnierzy zawodowych, jak i niezawodowych mundurowano i wyposażano w taki sam sposób. - żołnierze niezawodowi otrzymywali umundurowanie jakie w Polsce mieli tylko zawodowi np. kurtki nieprzemakalne czy spodnie do półbutów i półbuty, których żołnierze z.s.w. w Polsce nie posiadali. - umundurowanie robocze wydawane na miejscu, również jednolite dla zawodowych i niezawodowych. 2/ Umundurowanie i wyposażenie było zasadniczo nieco odmienne od tego w kraju - czyli posiadaliśmy umundurowanie "letnie" niewystępujące wówczas w jednostkach w Polsce i był to np. mundur w kamuflażu wz.93 wykonany z innej tkaniny (cieńszej) czy plecak - wówczas wykonany na bazie normalnych cywilnych plecaków turystycznych ze stelażem - tyle, że w barwach munduru wz.93 oraz koszule mundurowe (z naramiennikami) wzoru niewystępującego w WP w kraju (dostosowane do klimatu). Ponadto same stosunki pomiędzy żołnierzami zawodowymi i niezawodowymi na "misjach" były odmienne od tego co można było zaobserwować w koszarach w kraju. Praktycznie zanikała "przepaść" pomiędzy zawodowymi i niezawodowym - kontakty pozasłużbowe były w dużej mierze koleżeńskie, charakterystyczne do tych jakie w Polsce stosowane były tylko pomiędzy "zawodowymi". Po służbie (bo w służbie wiadomo - obowiązują stosunki przełożony/podwładny i rozkaz i jego wykonanie) kapral czy starszy szeregowy był po prostu dla mnie (a były to czasy gdy byłem starszym sierżantem oraz sierżantem sztabowym) kolegą, współpracownikiem itd. Czego raczej (poza naprawdę nielicznymi wyjątkami) nie spotykało się w koszarach w kraju. Co (aby zastosować się do uwagi Secesjonisty - dotyczącej meritum tematu) dowodziło tego, że pomimo występujących koszarowych różnic, w "strefach działań wojennych" żołnierze z poboru i żołnierze zawodowi funkcjonowali razem bardzo sprawnie bez oglądania się na dzielące ich różnice w formie pełnienia służby.
  20. Umundurowanie w wojsku polskim

    Nie wspomniałem o wielu przedmiotach zaopatrzenia mundurowego, bo jak zrozumiałem sens pytania chodziło o różnice w umundurowaniu Wojsk Lądowych i WOPK. A ta "bluza-olimpijka" nie różniła się poza kolorem od tego w co mundurowano żołnierzy WL. Przy czym przysługiwała ona nie tyle oficerom, chorążym oraz podchorążym co stanowiła element umundurowania: - żołnierzy zawodowych wszystkich stopni - kandydatów na żołnierzy zawodowych (podchorążowie, kadeci) - podchorążych SPR. Tutaj coś Cię pamięć zawodzi - materiał z którego robione było umundurowanie zwany "gabardyną" dotyczył mundurów wszystkich żołnierzy zawodowych. Podobny otrzymywali również kandydaci na żołnierzy zawodowych i podchorążowie SPR. Panie Podchorąży - za powiedzenie o kolorze munduru WOPK i Lotnictwa per "niebieskawy" to bym Was przeczołgał... bez litości i bez względu na te cztery belki. Lotnicy i WOPK nosili elementy mundurowe koloru STALOWEGO, natomiast niebieski był kolorem Milicji Obywatelskiej. :fool: Nazwanie lotniczego munduru "niebieskim" to faux pas... nie wiem ... to tak jak np. w MW nazwać okręt podwodny "łodzią" albo w dawnej kawalerii wachmistrza - sierżantem. W samym noszeniu to w sumie czapka z daszkiem jak każda inna - ma swoje zalety (daszek). Natomiast problem była jej sztywność - jak słusznie zauważyłeś nie było wiadomo co z tym zrobić gdy trzeba było założyć inne nakrycie głowy (hełm czy jakieś specjalistyczne). Było to wkurzające, ciągle gdzieś się to odkładało, przy noszeniu oporządzenia wkładało do plecaka i potem trudno było szybko sobie "garnka" na coś wygodniejszego założyć. Beret czy furażerka swobodnie mieści się w kieszeni, nie wypycha ich, nie powoduje dyskomfortu gdy jest tam wciśnięte itd. Nie wspominając, że po taki upychaniu po kieszeniach wyglądała jak psu z gardła wyjęta. Oczywiście można zrobić czapkę z daszkiem i jednocześnie wygodną do schowania gdy nosi się inne nakrycie głowy, ale musi to być czapką miękka z niewielkim daszkiem - i niektóre armie taki czapki mają. Natomiast stosunkowo duża i usztywniana czapka była totalnie niefunkcjonalna (a podstawą munduru polowego jest funkcjonalność i wygoda) dla żołnierza, który musiał wykonywać jakieś bardziej złożone obowiązki służbowe. A przy okazji jeśli wspomniałeś o podchorążych SPR - mieli dziwną manierę pobierania zbyt dużych czapek polowych, które nosili naciągnięte prawie na uszy... z daleka szło ich rozpoznać i wyglądało to śmiesznie. Szczególnie, że nie bardzo było co z nim zrobić. Pół biedy gdy dostawał się do roboty trochę związanej z jego cywilnym zawodem, ale zwykle tak nie było. Podchorąży SPR był w jednostce zbyt krótko by nauczyć go pracy w danej specjalności i mieć z niego pożytek, a z żołnierzami z.s.w radził sobie zwykle gorzej jak kapral (oczywiście pomijam nielicznych, którzy po prostu mieli predyspozycje do pracy z ludźmi). A więc z zasady po prostu wykonywali proste (a monotonne i upierdliwe) czynności biurowe czy szwędali się po jednostce jak "wolne elektrony". Akurat w czasach armii poborowej był jeden z gorzej pomyślanych rodzajów służby obowiązkowej. Zbyt krótki okres szkolenia by nauczyć ich jak być nie tylko żołnierzem, ale i przyszłym dowódcą (kompletnie nie potrafili wejść w mentalność "szweja" - a ci to wykorzystywali bez skrupułów) i zbyt krótki czas potem w jednostce by ich z sensem wykorzystać. Do tego z zasady (mówię o przeciętnej, a nie o jednostkach) gorzej radzili sobie z przystosowaniem do warunków służby od żołnierzy z.s.w., nie potrafili się porozumieć z innymi grupami żołnierzy w jednostce - przez co ciągle były z nimi problemy i jakieś durne konflikty wynikające z niczego. Dostać w jednostce podchorążego SPR "do pomocy" to znaczyło, że dowódcy podpadłeś i będziesz zasuwał sam, bo z podchorążych (poza oczywiście wyjątkami) pożytku w codziennej służbie nie było zbyt dużego. Prowadzić szkolenie z podchorążymi też często odbieraliśmy jako "karę" dla "podpadniętych". Choć muszę sprawiedliwie przyznać, że złą opinię podchorążym SPR robili w większości ludzie z wykształceniem humanistycznym i podobnym. Z inżynierami dało się porozumieć i mieli lepszy "zaskok", może dlatego że w czasach PRL-u to jednak ukończenie porządnych studiów inżynierskich wymagało bycia kimś na poziomie i kimś kto ma "pod kopułką" dobrze poukładane, a także tacy ludzi nie mieli (jak reszta SPR-owców) problemów z wykonywaniem czynności manualnych (co jednak w armii ma spore znaczenie).
  21. Umundurowanie w wojsku polskim

    Pytasz o polowe czy wyjściowe? Mundur polowy (zwany wówczas "ćwiczebnym") był krojem taki sam jak w wojskach lądowych, różnił go nieco ciemniejszy odcień (kołnierz kurtki polowej czarny). Buty i pas - czarne (wojska lądowe miały brązowy), w przypadku zawodowych reszta "skóry" (kabura, mapnik, torba polowa, rękawiczki) też czarna. Hełm w kolorze stalowym. Peleryna-namiot taka granatowo-czarna. Identycznie zresztą było w wojskach lotniczych. Umundurowanie wyjściowe (WOPK i WLot) - koloru stalowego z czarnym krawatem. Czapka garnizonowa identyczna jak w WL, koloru stalowego z innym "lotniczym" orzełkiem. Elementy skórzane czarne, dla żołnierzy z.s.w rękawiczki dziane też takie stalowo-czarne. Płaszcz letni kadry i peleryna - czarne. Do munduru wolno było nosić neseser w kolorze czarnym (ale to już zakup indywidualny - prywatny musiał być). Tasiemki z oznaczeniami stopni dla żołnierzy z.s.w miały czarną obszywkę (w wojskach lądowych czerwona). W chwili wprowadzenia tych koszmarnie brzydkich naszywek na rękawy mundurów wyjściowych - to WOPK miało chyba najładniej zaprojektowaną (w sensie najładniejsza w masie brzydoty) ze stylizowanym radarem, samolotem (MiG-23) oraz rakietą plot. (chyba Newa to miała być). Tło niebieskie - tłoczenia gumowe białe. Przynajmniej nie "pstrokata" i jakoś graficznie nie najgorsza... Metalowe korpusówki nosiło się albo do niektórych specjalności, albo "ogólnolotnicze" (jak się nie mieściło to w konkretnych dla danej specjalności). Dopiero po 1990 gdy połączono WOPK i WLot we wspólny WLOP zróżnicowanie mundurowe zrobiło się większe. Wprowadzono do powszechnego użytku bluzy "technika" 3/4 oraz kurtki nieprzemakalne (czarne). Wojska Lądowe dopiero po latach się tych elementów "dorobiły" i to już wraz z nowym wzorem kurtki (jakościowo gorszym, z oznaka stopni nie na naramiennikach, tylko na piersi), ujednolicono też kolorystykę elementów skórzanych i wszyscy mieli już czarne. Oczywiście po przejściu na rogatywkę w WL, we WLOP pozostawiono tradycyjną dla lotnictwa czapkę okrągłą, wprowadzono też furażerkę. Nieszczęsna "rogatywka polowa" (niewygodne to było) wraz z mundurem polowym wz.93 zastąpiona została beretem - najpierw czarnym (tymczasowo), a potem docelowym stalowym, obecnie zastąpionym przez furażerkę polową.
  22. Wiem, post sprzed 5 lat, ale sytuacja sprzed kilkunastu więc nie ma chyba problemu... To takie moje "małe wspomnienie" z czasów gdy byłem młodym szeregowym (1986) - onuce z przydziału jak najbardziej, prane codziennie. Dowódca drużyny przed capstrzykiem sprawdzał stan umundurowania po całodziennych zajęciach (czy doprowadziłeś do porządku), wyczyszczenie butów i wypranie wspomnianych onuc. Biada temu kto tego nie wykonał i to w stopniu zadowalającym d-cę drużyny, oprócz "poprawki" to jeszcze pół nocy zasuwania na szmacie, w celu "wychowania syfiarza". Kolejne wspomnienie - już lata 90-te i gdy byłem starszym sierżantem. Cotygodniowe "pranie wojska" czyli łaźnia, magazyn wymienny, dla mojej kompanii przypadało w czwartki. Przed zbiórką podchodzi młody szeregowy z pytaniem w stylu: "Panie sierżancie, czy ja muszę jechać do łaźni, bo ja byłem w domu w niedzielę (!) i się kąpałem...". Czy muszę pisać, że po 15 minutach już "brudas" wyglądał tak, że "musiał". No czas płynie, początek XXI wieku (nie pamiętam było to pomiędzy początkiem 2000, gdy wróciłem na pododdział po powrocie z "ciepłych krajów", a 2004 gdy odszedłem z pododdziału) - na kompanii warunki sanitarne po remontach i wpakowaniu w to kupy kasy czyli "wypasione" prysznice, suszarnia, miejsce do prania i proszek do prania od szefa na przydziale. Czasu wojsko miało sporo (bo to już okres było coś takiego jak "czas wolny", gdy wojsko nie zasuwało do nocy "przy robotach" itd.), ale do mycia się i prania bielizny (już podwójne komplety), a nawet skarpet (już onuce poszły niestety w zapomnienie) to trzeba było zmusić i jak dzieciom to sprawdzić. Planowałem tak zajęcia aby po ćwiczeniach fizycznych czy szkoleniu polowym była ta "godzina w dyspozycji d-cy plutonu" (na pododdziale szkolnym wtedy już dowódca plutonu/grupy szkolnej miał spory wpływ na układ zajęć i sporą swobodę w modyfikowaniu tego czasu) na doprowadzenia wojska do porządku - i myślisz, że wystarczyło powiedzieć "możecie teraz wziąć prysznic i oczyścić co trzeba"? Nic bardziej błędnego - trzeba było wydać rozkaz i wyznaczyć nadzorującego czynności, bo połowa nie miała takiej "potrzeby". Czasy najnowsze (2007-2010), gdy byłem już cywilem, ale umundurowanym i uzbrojonym kierującym kilkudziesięcioosobową komórką ochrony (jako komendant Oddziału Wart Cywilnych), która zastąpiła wcześniejszą kompanię ochrony (złożoną z żołnierzy) w zadaniach wartowniczych i ochronnych. Przejmuję obiekt od zawodowego wojska - w toalecie syf gorszy niż za PRL na wsiowym dworcu kolejowym, w kątach pomieszczeń pety, a kurz na meblach to chyba sprzed miesiąca. Zawodowi szeregowcy wyglądający jak kompanijne ofermy, z petami w pyskach, nawet nie ruszający tyłka z krzesła jak ich dowódca do nich mówi. Musiałem zmusić ich chorążego (groźbą, że obiektu nie przyjmę i przekażę dowódcy jednostki dlaczego) do tego by zrobił tam porządek - a co zabawniejsze połowę zrobił z kolegą (też chorążym) sam bo jakoś nie mógł zmusić tych swoich "profesjonalistów" (to z tego plakatu "Czas profesjonalistów") do wykonania prostych czynności. Kolejny obrazek - potrzebuję ciężarówkę na 6 rano, bo mam do przewiezienia wyposażenie (i muszę to zrobić przed 8, bo potem mam zmianę wart na obiektach). Pani porucznik - pełniąca obowiązki dowódcy kompanii transportowej stwierdza, że może dać dopiero na 8, bo też żołnierz jest zawodowy i on pracuje [sic!] od 7.30. No to stwierdziłem, że jak tego pojazdu nie będzie o 6.15, to ja o 7.30 to będę u dowódcy (praktyczne "pozycja" k-dta OWC w jednostce była dość wysoka - gdzieś na poziomie d-cy samodzielnego pododdziału) i tam sobie uzgodnimy czy żołnierz służy czy pracuje (bo za moich "czasów służył" i robił to nie wtedy gdy mu się chciało tylko gdy była potrzeba). Samochód był o 6.00 tylko, że za kierownicą przyjechał stary chorąży (nawiasem mówiąc kolega z dawnej kompanii szkolnej gdzie służyliśmy razem), bo jakoś Zawodowego szeregowego to "pani porucznik" nie potrafiła zmusić do roboty "o świcie". Syf i bałagan (skoro to Ty poruszyłeś ten temat) nie jest związany z tym czy armia jest z poboru czy zawodowa - tylko z tym jak ta armia potrafi się zorganizować, kogo wyznacza na kierownicze stanowiska i jak potrafi ich do tego przygotować. Znam całą kupę takich przykładów - że sprawność zarówno bojowa, jak i ten cały "ogólnowojskowy" porządek wyglądał dużo lepiej w czasach służby zasadniczej, że kaprale z.s.w. po 6 miesięcznych "podoficerkach" byli bardziej rozgarnięci i byli lepszymi dowódcami niż ci "chłopcy z plakatu", a wielu szeregowych po 5-miesięcznych SMS-ach było lepszymi specjalistami i żołnierzami niż niejeden zawodowy, którego miałem okazję obserwować. I żeby było jasne - nigdy nie byłem zwolennikiem służby zasadniczej - choć jak już była to wychodziłem z założenia, że mi się płaci z zrobienie z tych ludzi dobrych żołnierzy, nawet jak to czasem "bolesne" było (akurat byłem z tych "zboczonych" czyli szkolenie uber alles), bo czasem "materia próbowała oporu". Zawsze uważałem, że lepsza jest armia zawodowa złożona z ludzi, którzy chcą służyć - tyle, że nie wystarczy zmienić armii poborowej na zawodową. Jej sprawność nie dokona się sama... trzeba wiedzieć nie tylko co zrobić (zapłacić za służbę), ale przede wszystkim jak to zrobić. Od samego dania pensji zamiast przymusu służby wojsko lepiej wyglądać nie będzie.
  23. Najlepszy RKM II wojny światowej

    Bo na strzelnicy nikt do nas nie strzelał... te metalowe sylwetki nie odpowiadają ogniem. Ponadto raczej przeciętny pomocnik celowniczego rkm w piechocie nie ma 120kg i "oponiastej podkładki" jak to miewają z zasady siedzący na tyłku przed komputerem emeryci. Po prostu leżeliśmy sobie jak było nam wygodniej przy strzelaniu na strzelnicy. Bo zdjęcia były zrobione przy okazji normalnego strzelania z ZB-30 (przerwaliśmy tylko na chwilę i kolega zrobił fotki czy jak patrzę na brak łusek i pełne magazynki to raczej tuż przed tym jak zaczęliśmy strzelać), ale ta czynność jest równie prosta dla kogoś nieco bardziej zgrabnego i leżącego bardziej płasko przy ziemi. Zresztą zauważ na drugiej fotce, że pomimo moich "warunków fizycznych" i braku ostrzału to głowa moja jest wyżej o jakieś 10cm od kolegi składającego się do strzału (na pierwszym zdjęciu to mylące ze względu na miejsce skąd robiono zdjęcie). Czyli w sumie nie jest wyżej niż głowa celowniczego rkm wz.28, bo ZB-30 można sobie umieścić niżej na regulowanym dwójnogu. Tutaj jest i tak podniesiony bo jest to uwarunkowane wysokością przesłony (nie widać jej na zdjęciu) - kolega "celowniczy" też się musi unosić nieco na łokciach przy celowaniu (tak wojsko zbudowało tą strzelnicę, pod PK to sobie muszą deskę podkładać pod dwójnóg aby strzelać w "okno" przesłony" - nawet mają tam takie specjalne podkładki do strzelania z PK). Gdybyśmy strzelali z maksymalnie opuszczonego dwójnogu (byłby niższy o jakieś 12cm) to pociski waliłyby w "dechę". Ale w polu gdzie nie ma takich przeszkód "strzelnicowych" to sylwetka byłaby niższa i strzelającego i pomocnika. Na siłę można zrobić wszystko - ja jednak mówię o wygodzie czynności i robieniu tego bez karkołomnej ekwilibrystyki... W broni typu ZB-30, Bren, Vicskers-Berthier czy Chatellerault jest to właśnie proste i nie wymaga żadnych kombinacji czy grzebania łapami tam gdzie jest raczej mało to wygodne. A ta "dźwigienka" - to jest klapka do zamykania otworu gniazda magazynka, gdy nie ma w niej magazynka - ochrona przed zanieczyszczeniem przy przenoszeniu broni.
  24. Grenada

    Nie wiem jak Gregski, ale ja bynajmniej nie odrzucam innych możliwości - moja "teoria" jest niczym więcej jak teorią. Jeżeli Kuba wysłała tam batalion budowlany - to wcale nie musiał być to pododdział rozwinięty (z zasady w czasie pokoju w armiach poborowych takowymi nie są), a raczej skadrowany, do którego powołano po prostu rezerwistów. W tym przypadku średnia wieku tych ludzi byłaby wyższa niż "w piechocie", bo do takich jednostek bardzo często dobiera się rezerwistów nie na bazie wojskowej specjalności, a na bazie zawodu cywilnego oraz często przyjmuje logiczne założenie, że rezerwista w pewnym wieku nie będzie już przydatny w jednostce liniowej, ale jak najbardziej będzie przydatny w tyłowej, logistycznej - gdzie jego rola nie polega na bieganiu z karabinem. Natomiast wykorzystuje się często jego cywilny zawód i doświadczenia. Wskazówką byłoby tutaj dotarcie do szczegółów walk toczonych przez tych ludzi z atakującymi Amerykanami. Jeżeli byli to cywile (choć oczywiście w systemach gdzie jest powszechny pobór to każdy z nich miał pewne przeszkolenie), typowa cywilna firma to nawet przy dostępie do broni trudno by im było stawić zorganizowany opór. Będzie to wyglądało dość chaotycznie, w sposób improwizowany. Natomiast jeżeli był to pododdział budowlany, funkcjonujący jako "cywile" to miał jakiś dowódców, jakąś ustaloną hierarchię itd. W tym przypadku opór byłby zorganizowany (każdy wie co ma robić, kto czym kieruje itd.) choć oczywiście przeciwko typowym zawodowym pododdziałom liniowym generalnie mało skuteczny. Tylko problem w tym - że obie strony prawdy raczej nie publikowały... Każda miała "swoją wersję" wydarzeń, zgodną z politycznym wymogiem.
  25. Najlepszy RKM II wojny światowej

    A dlatego, że rkm wz. 28 wywodzi się wprost z amerykańskiego BAR-a - którego J.M.Browning nie projektował jako rkm tylko jako karabin automatyczny. Była to pewnego rodzaju wizja "karabinu szturmowego", co prawda ciężkiego bo strzelającego typowym nabojem karabinowym - ale była to broń z której jej strzelcy mieli strzelać "w ruchu". W swojej pierwotnej wersji nie miał nawet dwójnogu - wprowadzono go do wersji amerykańskich dopiero pod koniec lat 30-tych w M1918A1, a doprowadzono do "stanu używalności" w M1918A2. Co prawda wcześniejsza (z połowy lat 20-tych) oferta eksportowa zmieniała BAR-a w rkm czyli broń z dwójnogiem (i przeniesioną sprężyną), ale nie było to nic innego jak pewnego rodzaju rkm-owa odmiana karabinu automatycznego - ze wszystkimi tego konsekwencjami. Jedną z tych konsekwencji było takie umieszczenie manipulatorów broni, aby były one wygodne tylko dla celowniczego BAR - czyli zatrzask magazynka znajduje się wewnątrz osłony spustu. Przycisk zatrzasku magazynka wewnątrz osłony spustu - u góry BAR (M1918A2), u dołu rkm wz.28 Sposób zwalniania magazynka - trzeba wcisnąć palcem wskazującym prawej ręki - u góry BAR (M1918A2), u dołu rkm wz.28. Stosunkowo wygodne dla celowniczego, ale w zasadzie niedostępne dla jego pomocnika (czy jak to w WP IIRP zwali dla amunicyjnego) - bo niby jak wepchnie łapę w to miejsce? Na siłę w sumie by się dało - ale nijak wygodne to nie jest. Przy okazji zauważ, że odległość pomiędzy magazynkiem a zatrzaskiem jest taka, że pomocnik musiałby tam wpakować obie ręce - jedną naciskać zatrzask, a drugą wyciągać magazynek (a co z zapasowym?). Oczywiście można założyć, że celowniczy wciśnie przycisk, a pomocnik wyciągnie magazynek i wciśnie nowy, ale to wymagałoby niezłego zgrania, a do tego dalej trzeba "gmerać" pod bronią trzymaną przez inną osobę. Co prawda w rkm wz.28 pozycja strzelającego jest wysoka, bo dwójnóg umocowano do rury gazowej - zresztą sam dwójnóg jest też delikatny, a sam sposób jego składania to nadaje się raczej do szafki z ciuchami niż do broni wojskowej. U góry M1918A2 z dwójnogiem w najwyższym położeniu, a niżej w najniższym (zakres regulacji bardzo duży) - na samym dole nieregulowany i stosunkowo delikatny dwójnóg rkm wz.28. Mechanizm rozkładania dwójnogu w rkm wz.28 - natchnieniem były pewnie sprzęty "gospodarstwa domowego". Natomiast Bren wywodzący się z czeskiego ZB-30 (a wcześniej ZB-26), a bezpośrednio z wersji na amunicję .303 British stworzoną na ostatni etap brytyjskiego konkursu czyli ZGB-33 od początku był bronią projektowaną jako rkm. Czyli bronią dla której zasadniczym rodzajem ognia było strzelanie z pozycji leżąc z wykorzystaniem dwójnogu. Stąd ukształtowano broń tak, aby w takiej pozycji było najwygodniej - i rzeczywiście jest najwygodniej. Za "model" niech posłuży ZB-30 bo takowy akurat mamy na strzelnicy, ale to bez znaczenia bo system wymiany magazynka jest w licencyjnym, brytyjskim Brenie identyczny... Jak widać pomocnik celowniczego wygodnie wymienia magazynki, a w tym czasie celowniczy nie traci kontaktu wzrokowego z przedpolem, obserwując sytuacje i cele - po wymianie magazynka po prostu wciska spust, bo zamek zatrzymuje się w tylnym położeniu po wystrzeleniu ostatniego naboju (w BAR i rkm wz. 28 trzeba po wymianie magazynka jeszcze napiąć zespół ruchomy - dodatkowa czynność, a i "niespodzianka" czasem w postaci "suchego strzału" co dopiero informuje o pustym magazynku). Reasumując - w rodzinie broni ZB-26...Bren magazynek wygodnie wymienia pomocnik celowniczego, a w rodzinie BAR-a w zasadzie jest to dla niego niedostępne. No chyba, że się będzie przepychał z łapami przez celowniczego i gmerał mu pod bronią. Przy okazji zauważ, że pomocnik do wyjęcia magazynka w ZB-30/Bren używa tylko jednej ręki, bo zatrzask jest naciskamy nasadą dłoni (zdjęcie górne). W drugiej ma świeży magazynek i wpina go druga ręką (zdjęcie dolne). Przy okazji widać, że celowniczy może cały czas obserwować przedpole i śledzić cele - co spowoduje, że po zmianie magazynka nie traci czasu na ich szukanie, na "ogarnięcie wzrokiem przedpola", bo przecież sytuacja "przed lufą" jest jednak na polu walki dość dynamiczna. Co ciekawsze taki sam system jak Bren miały przegrane w polskim konkursie na rkm niektóre propozycje czyli Vickiers-Berthier (miał do tego wymienna lufę) i Chatelleraut Mle24 (co ciekawe odpadły w I etapie wszystkie rkm z górnym zasilaniem - czyli chyba "programowo" się to komuś nie podobało). Wygrał klon BAR-a - który był co prawda bronią technicznie sprawną i niezawodną, ale jednocześnie w zasadzie był w sumie kiepskim rkm. Powstał jako karabin automatyczny i w tej roli się sprawdzał najlepiej - co pokazała wojna, gdzie często dwójnogi i opory naramienne czyniące z tej broni rkm, po prostu "inicjatywą oddolną" demontowano i używano broni w roli do jakiej została stworzona... zresztą mnożąc jej ilość, co rekompensowało kiepską szybkostrzelność praktyczną. W USMC czyli formacji, która toczyła przez prawie 4 lata intensywne i praktycznie ciągłe walki lądowe (przy ograniczonych środkach wsparcia) w 1944 doszli do 3 BAR-ów w 13-osobowej drużynie. Wystarczy sobie przeczytać tam coś takiego (wytłuszczenia moje)... Rkm jest bronią samoczynną - działa na zasadzie częściowego wykorzystania energii gazów prochowych do przeładowania naboju. Dzięki temu może strzelać zarówno ogniem pojedyńczym jak i ciągłym. (to o rkm wz.28) Pistolet był chłodzony powietrzem, miał nieryglowany zamek i bezpośredni odrzut - był bronią automatyczną. (to o Morsie) Ładowanie: pas na 250 pocisków lub okrągły magazynek metalowy na 75 naboi (to o MG.34) ... aby zorientować się w poziomie merytorycznym tej stronki i darować sobie czerpanie "wiedzy" z tego miejsca - przynajmniej w kwestii broni palnej. Ze stronami w Internecie trzeba ostrożnie - są oczywiście bardzo dobre, ale są też raczej słabe (jak podany przez Ciebie przykład - tam jest więcej błędów), a i są naprawdę takie o tragicznym poziomie...
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.