-
Zawartość
807 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez Razorblade1967
-
Z życia i obserwacji - ani ja, ani większość moich znajomych (a trochę lat to już na tym świecie żyję i znajomych mam w podobnym wieku) nigdy nie była poddana kontroli drogowej, jeśli nie było to związane z popełnieniem przewinienia na drodze. Wniosek jest więc prosty - takim sposobem większość jeżdżących "po spożyciu" jest niewychwytywanych. Jaki procent nie wiem i i nikt nie wie, bo znana jest tylko ilość złapanych, ilości niezłapanych w żaden sposób ocenić się nie da (bo nie zostali złapani). W każdym razie jakie jest prawdopodobieństwo bycia poddanym kontroli drogowej? Niewielkie - co każdy może sobie wyobrazić sobie sam dzieląc ilość robionych kilometrów jakimkolwiek pojazdem przez ilość razy kiedy został poddany kontroli drogowej (takiej, która nie wynikała z przewinienia drogowego).
-
Zabawa w nomenklaturę nie ma sensu w dwóch powodów: 1/ Różnie definiowano te kwestie w różnych armiach - np. u nas ze względu na używanie dwóch zasadniczych typów broni niskiego szczebla czyli CSRG i MG.08/15 wprowadzono trzy nazwy broni maszynowej czyli rkm, lkm i ckm. Natomiast w Niemczech dzielono tylko na lkm i ckm, znowu Rosjanie dzielili tylko rkm i ckm. Znowu w USA ze względu na używanie broni typu BAR był o "automatic rifle", a ale za to posiali LMG (lkm) oraz MMG czyli medium MG - ale to to samo co u nas ckm, bo HMG czyli ciężki to to samo co u nas nkm/wkm. I tak się można do bólu spierać co jest lkm... 2/ Broń nie zacznie strzelać inaczej od tego, że ją inaczej nazwiemy. Tak więc spory tego typu często po prostu sensu nie mają. W dzisiejszej nomenklaturze polskiej (PN-V-01016:2004 Broń strzelecka terminologia) też nie ma lkm - tylko rkm, ale ta terminologia dotyczy broni współczesnej. W przypadku broni starszej stosuje się nomenklaturę nazywaną potocznie "klasyczną" (wcześniejszą od tej z Polskiej Normy z 2004) a tam lkm wraz z podstawą musi mieć masę w zakresie 12-20kg czyli M1919A4 się nie łapie bo wraz z lekką podstawą M2 nieco przekracza te 20kg - 14,07 + 6,4kg (31 + 14lbs) czyli wg polskiej nomenklatury to jednak ckm. Natomiast M1919A6 to jest lkm bo jego masa jest mniejsza od 20kg. Amerykanie sami się w sumie nie mogą zdecydować bo o M1917 piszą oczywiście MMG (ckm), a M1919A6 piszą LMG (lkm), ale o M1919A4 już różnie bywa - i tak, i tak. Dociekanie jak co nazwać jest trochę bez sensu w każdym razie używali równolegle zarówno: - chłodzonego wodą M1917A1 na ciężkiej podstawie na szczeblu batalionu - chłodzonego powietrzem M1919A4 na lekkiej podstawie trójnożnej M2 na szczeblu kompanii - z czasem część M1919A4 zastępowali M1919A6 czyli ta sama broń z dodaną kolbą i dwójnogiem zamiast podstawy trójnożnej, szczególnie że tuż po wojnie M1919A6 powędrował na szczebel plutonu, do czwartej drużyny "ogniowej" (po naszemu - oni to nazywali "drużyną broni"). Ale odpowiadając na Twoje zasadnicze pytanie - tak używali ckm chłodzonego wodą na szczeblu batalionu oraz lekkiego ckm/lkm chłodzonego powietrzem na szczeblu kompanii. Broń wywodziła się z tego samego typu czyli problemów logistycznych z trzecim, pośrednim km nie było. Większość części zamiennych była identyczna w M1917A1 i w M1919A4 oraz używano takich samych taśm nabojowych, a taką samą amunicją. Gdyby tworzono lekką odmianę ckm wz.30 na szczebel kompanii (co tworzono, ale nie zdążono przed 1939) to byłby on podobnie zunifikowany z ckm wz.30 jak amerykańskie M1917A1 i M1919A4. Do czasu wymiany ckm wz.08 na ckm wz.30 (połowa lat 30-tych) podobna unifikacja występuje pomiędzy ckm wz.08, a lkm wz. 08/15. Znowu dochodzimy do sytuacji gdzie jak się kogo nazwie jest kompletnie bez znaczenia - ważne jest jak się taktycznie używa obsługi rkm i ile faktycznie wynosi ta "ścisła obsługa". Akurat stosowany w WP IIRP rkm (podobnie jak w USA BAR) w zasadzie był bronią dedykowaną do bezpośredniej obsługi przez jednego żołnierza. Co zresztą wcale nie dziwne bo powstał jako karabin automatyczny, a nie rkm - dwójnóg dostał dopiero w czasem (w kawalerii USA w 1922, w piechocie dopiero w 1938, a wersjach eksportowych z których wywodzi się rkm wz.28 w połowie lat 20-tych), a i w toku wojny (DWS) ten dwójnóg często "inicjatywą oddolną" tracił i był używany w pierwotnej roli czyli do tego do czego się najlepiej nadawał. Układ broni był taki - że obsługiwał go jeden żołnierz. Jego pomocnik czy amunicyjny/amunicyjni (jak zwał tak zwał - bo w USA był to pomocnik, w WP amunicyjny) tylko nosili dodatkową amunicję. W zasadzie nie brali większego udziału w obsłudze broni bo lufa była niewymienna, a magazynek wpinany od dołu czyli mógł to robić tylko celowniczy/strzelec BAR. Sytuacja odmienna od broni z magazynkiem od góry, gdzie dla zwiększenia szybkostrzelności mógł to robić wygodnie pomocnik, a celowniczy nie zrywał kontaktu wzrokowego z przedpolem. Przenoszenie amunicji to też tylko kwestia przyjętego systemu - w USA początkowo (PWS i lata międzywojenne) amunicję nosił celowniczy (strzelec BAR), który jeszcze na dodatek miał pistolet oraz pomocnik mający kb. Obaj mieli na pasie po 8 magazynków. Przed DWS system zmieniono - tylko celowniczy miał wyspecjalizowany pas do BAR (12 magazynków, bo zrezygnowano z pistoletu oraz uchwytu do kolby). Jego pomocnik miał normalnie kb, normalny pas do kb, a magazynki nosił w bandolierze (6 magazynków w jednym). Dodatkowe bandoliery po prostu rozdzielano pomiędzy część żołnierzy drużyny i tyle. Zapas amunicji wcale nie był mniejszy. Brytyjczycy robili podobnie - po prostu każdy żołnierz drużyny miał zapasowe magazynki do Brena w jednej ładownicy, w drugiej miał amunicje do swojej broni indywidualnej. Nawet w przypadku MG.34/MG.42 - zużywających duże ilości amunicji zrezygnowano z 4-osobowych obsług (wprowadzonych wraz z MG.13 w 1931 - gdy tworzono jednolite drużyny, wcześniej mieli MG.08/15 i sekcję lkm liczącą 8 ludzi (choć tylko 4 było ścisłą obsługą lkm - w razie strat sekcja traciła swoich strzelców i była redukowana) - w których trzech miało tylko pistolety (jeden nosił km), a czwarty kbk. Obsługi zredukowano do 2 żołnierzy - bezpośrednio obsługujących broń, a dodatkowe taśmy rozdzielano pomiędzy żołnierzy drużyny. I tak to stało się typowym systemem - dwuosobowa obsługa i amunicja rozdzielana pomiędzy żołnierzy drużyny. Formalnie nie był to lkm - tylko rkm z zasilaniem taśmowym. W zasadzie DPM z innym mechanizmem zasilania. Nie stał się "ikoną" wojny bo wprowadzono go tuż po niej na skutek jej doświadczeń i był tym czego ACz brakowało, a co mieli Amerykanie czyli czegoś pośredniego pomiędzy rkm w drużynach, a ckm - bo z braku takiej broni pakowali dodatkowe ckm na szczebel kompanii, co szczególnie wygodne nie było. W 1931 gorsze nie było (licząc batalion) - u Niemców było 12 ckm, i po wprowadzeniu rkm DP w ZSRR również 12 ckm. Tyle, że w 1935 w ACz było już 18ckm (obok 27 rkm, potem w 1938 już po 36rkm), a w Niemczech od 1937 było 14 ukm jako ckm oraz 27 ukm jako rkm (ewentualnie 12 + 27, ale w drużynach były zasilane z taśmy ukm jako rkm). Natomiast w WP IIRP nijakich zmian nie było - dalej było po 27rkm i 12 ckm. O ile jeszcze w 1930 nie wyglądało to najgorzej, to z kolejnymi latami już nieciekawie. Kto stoi w miejscu ten się cofa - bo inni idą naprzód. Tymczasem w cytowanych propozycjach ci oficerowie przewidywali wzrost znaczenia broni maszynowej, a ci co wydumali tą kuriozalną organizację z 1930 tego nie przewidywali, a wręcz przeciwnie (co można wyczytać - uważali, że zbyt wielką wagę się do tego przywiązuje). Ci ostatni byli w błędzie i tyle, a ci których nie posłuchani mieli rację. Po prostu nie zawsze ci mądrzejsi są słuchani przez konserwatywnych decydentów. Niejedna armia to przerabiała... WP IIRP wyjątkiem nie było. Ależ skąd... (już sama różnica pomiędzy 4x13, a 3x19 to 5, a nie 4) przeczytaj dokładnie jeszcze raz to co napisałem na początku i propozycje oficerów WP w lat 1927-1930. Jeśli o mnie chodzi to za najlepsze uważam te gdzie drużyna liczy nie więcej niż 13 żołnierzy. To i tak dużo - do sprawnego werbalnego dowodzenia najlepsza jest zresztą około 10 osobowa. Zachodzi prosta zależność - zwiększając liczbę środków ogniowych (co przecież musiałoby się dziać stopniowo) wcale nie zwiększasz liczby żołnierzy, tylko zmieniasz ich zadania. Przed zmianami organizacyjnymi w 1930 plutony miały po 4 drużyny. Tylko w mniej więcej połowie dywizji każda miała rkm (uzbrojenie francuskie), a w połowie co druga miała lkm (uzbrojenie niemieckie). W 1930 wprowadzono rkm wz.28 po 3 na pluton - jednocześnie zupełnie bezsensownie zwiększając liczebność drużyn i tym samym plutonów. Lkm w ogóle z piechoty wycofując i 2/3 z posiadanych lkm leżały sobie niewykorzystane (bo artyleria i saperzy zagospodarowali niewiele, chyba nawet nie 1/3 stanu posiadania). Tych lkm nie trzeba było kupować - one już były (jak wspomniałem po wycofaniu najbardziej zużytych jeszcze w 1938 było ich prawie 7,5 tys.). Istniało pole manewru dla stworzenia lepszych organizacji - można było np. pozostawić po 3 drużyny 13-osobowe oraz sekcję granatnika w plutonie, a na szczeblu kompanii stworzyć dwie sekcje lkm (najpierw 08/15, a potem lekki ckm wz.30). Ilość żołnierzy ogółem by się nie zwiększyła. Można było stworzyć 4 nieco mniejsze drużyny w plutonach np. układ 4x10 i zrobić pluton ogniowy w kompanii z granatnikami i lkm-ami. Można było zastosować różne warianty - nie zwiększające kosztów, ale dające silniejsze ogniowo pododdziały. Problem nie polegał na środkach finansowych, przynajmniej w przypadku broni strzeleckiej(bo artyleria to inna bajka) - problemem była błędna koncepcja, która nie doceniała roli broni maszynowej, a przeceniała rolę strzelca z powtarzalnym karabinem. To nie był problem finansowy - akurat w tym przypadku był to wyłącznie problem "koncepcyjny". Zresztą tuż przed samą wojną musiały zajść jakieś zmiany (może beton odszedł lub wymarł?) bo zorientowano się w błędzie - zaczęła się kombinacja z modernizacją rkm wz.28 (aby zmienić lufę na wymienną) oraz zaczęto tworzyć lekką odmianę ckm wz.30 (kmks - chłodzony powietrzem, podobnie jak amerykański M1919A4) na szczebel kompanii. Tyle, że straconego czasu już nie nadrobiono i 1939 zastał WP IIRP z "ręką w nocniku". Efekt był wiadomy - słaba ogniowo piechota ponosiła bardzo duże straty. Bo przecież wzrost liczby strzelców niczego pozytywnego nie przynosił - siła pododdziałów rosła iluzorycznie (no papierze - bo spotkałem i wyliczenia, że iluś tam strzelców zastąpi rkm, fikcja... jakiegoś teoretyka zza biurka), bo ich siła to siła ognia, a jaką mogli dać strzelcy z powtarzalnym kb? Niewielką. Dowodzenie za to było utrudnione - bo ilość dowodzonych była nadmierna, co też przyczyniało się do strat. Oczywiście nie można powiedzieć, że tylko w WP popełniono taki błąd... bo niektórym też się to przytrafiło. Durny "eksperyment" w ACz z etatem 04/20, który wprowadził 15-osobową drużynę szybko wyszedł bokiem w wojnie z Finlandią i szybciutko wrócono do 12-osobowych (czyli jak w 1938), a potem (jeszcze przed wojną z Niemcami) zredukowano do 11 (czyli jak w 1935), gdy stworzono obsługę moździerza 50mm w plutonie. Podobnie do WP postąpiono w Rumunii - 3 drużyny po 17 żołnierzy i pierwsze walki z ACz (choć wtedy jeszcze wygrywane) wykazały bezsens rozwiązania... nastąpiła zmiana na układ 4 x 11. Nawet Niemcy zaraz po doświadczeniach walk w Polsce (które przecież wygrywali) zmienili układ z 3 x 13 na 4 x 10, bo nawet tych 13 żołnierzy okazało się zbyt dużą liczbą. Zwiększanie liczby żołnierzy w drużynach było podejściem błędnym - tego błędu jednak większość armii uniknęła i generalnie drużyny liczyły od 8 do 13 ludzi. Po prostu przewidywali trafniej - w IIRP jak można wyczytać też przewidywano trafniej, tylko ci co tak myśleli nie zostali wysłuchani. Widać decydenci "byli mądrzejsi"... co w armiach się akurat zdarza. Na przestrzeni samego XX wieku, będący przy władzy armijny beton w niejednej sprawie i w niejednej armii narobił szkód. To podałem wyposażenie tych 5 strzelców jako równe cenie rkm jako przykład - pokazujący pewną proporcję. Problem jest o wiele bardziej złożony. To nie tylko zakup sprzętu na czas "W". Założenie mniejszej liczby ludzi, ale lepiej uzbrojonych to też zmniejszenie potrzeb szkoleniowych poborowych. Jakbyś nie patrzył - to sytuacja mniej ludzi, ale lepiej uzbrojonych kosztów nie zwiększa. To się równoważy. Po raz kolejny - jak dodajesz sprzęt to nie zwiększasz liczby ludzi. Po prostu zmieniasz ich przeznaczenie. Zrób sobie taką symulację: Nie zmieniono liczby żołnierzy w drużynach czyli jest 52 (zamiast tych zwiększonych 57 w układzie 3x19). Masz zysk pięciu ludzi (ale 6 kb, bo celowniczy nie potrzebuje), za których kupisz dodatkowy rkm. Masz w tym układzie te same koszty, ale 4 rkm w plutonie (4x13). Masz w kompanii mniej o 15 ludzi, ale za to masz o 3 rkm więcej. Granatniki bez zmian. Inny wariant - kupujesz tyle rkm ile kupili faktycznie i masz 3 w plutonie. Zachowujesz liczbę żołnierzy w drużynie jak było czyli tą rozsądną jeszcze liczbę 13 ludzi i masz w drużynach plutonu 39 ludzi. Ale przecież wycofałeś z połowy dywizji mających niemieckie uzbrojenie plutonowe lkm (po 2 w plutonie były) - no to robisz sobie z ten pluton ogniowy w kompanii i daje tam np. po 2 lkm i po 2-3 granatniki (granatnik jak w realu tutaj ani ludzi nie dodajesz, an i nie ujmujesz). Lkm-ów kupować na początku nie trzeba, bo są. Ludzi zredukowałeś nawet bo nawet jak zrobisz 2 obsługi po 6 to i tak nie wykorzystałeś tych zlikwidowanych 3 drużyn (po jednej z plutonu) - wykorzystałeś jedną, a dwie to oszczędność. Masz w plutonie powiedzmy 45 ludzi (3x13 z pocztem d-cy) i w plutonie ogniowym powiedzmy 30 (drużyna lkm 13 i drużyna granatników też 13 + poczet ze środkami transportowymi). Razem te walczące 3+1 plutony mają 165 ludzi. I kompania ma 9 rkm, 2 lkm i 3 granatniki. Porównujemy z organizacją z 1930 - 3 plutony po 63 oraz drużyna granatników 14 czyli razem 203 żołnierzy. Ale mają tylko 9 rkm i 3 granatniki. Zamieniliśmy 38 ludzi z karabinami na 2 lkm. Znalazły się pieniądze na wymianę z czasem lkm wz.08/15 na nowsze lekkie ckm wz.30 chłodzone powietrzem. A pewnie i ta oszczędność ludzi doprowadzi do sytuacji gdzie z czasem (produkcja rkm trwa) można zastąpić układ 3x13 układem 4x10 i pluton dalej ma tych 45 ludzi, ale sumarycznie już jest te 12 rkm, 2 lekkie ckm (bo nastąpiła wymiana starych lkm) i 3 granatniki w kompanii. Kompanie mają dalej po tych 38 ludzi mniej, ale ich wartość bojowa jest dużo większa. To oczywiście tylko przykład - ale gdyby w 1930 do głosu doszli ci, którzy doceniali rolę broni maszynowej jako wyznacznika siły pododdziału piechoty niskiego szczebla to taka ewolucja byłaby jak najbardziej prawdopodobna. Przyjęcie odpowiedniej koncepcji skierowałoby WP IIRP na właściwe tory rozwoju... I wcale nie byłoby drożej. Niestety w realu posłuch zyskał "beton" siłę piechoty postrzegający w "ilości bagnetów" - skutki tej głupoty (przyjęcia błędnej koncepcji) sprzed prawie 10 lat zbierano na polach bitew września. Wczytaj się w to co pisano na ten temat na przełomie lat 20-tych i 30-tych (większość jest dostępna w bibliotekach cyfrowych). Owszem brak artylerii to była kasa (choć zawsze mogłoby być lepiej przy tej samej), braki motoryzacji podobnie, braki w lotnictwie również - natomiast problem niskich szczebli piechoty to akurat nie kasa, a błędna koncepcja. A przy okazji zastanów się ile kosztowała bezsensowna operacja z wznowieniem produkcji i powrotem do długiego karabinu (czyli odwrotnie jak "reszta świata")? Ile zmarnowano pieniędzy na powoływanie do odbycia służby nadmiernej ilości poborowych - przecież znacznie ponad późniejsze możliwości i potrzeby mobilizacyjne... Kwestia pieniędzy na broń strzelecką to nie był problem, w sumie nie kosztuje ona tak dużo w skali przejadanego budżetu armii.
-
W zasadzie moim zdaniem są wystarczające - problem leży po prostu w wykrywalności, a nie w wysokości kar. Jak zwykle w takich przypadkach uruchamiają się najwięksi polityczni populiści, którzy gardłują o zaostrzeniu karalności (zwykle klepiąc bez ładu i składu - w sposób całkowicie oderwany od prawnej rzeczywistości w tym kraju), bo na fali tzw. "społecznego oburzenia" usiłują zdobyć "kilka punktów". A do tego jakoś mają łatwo aktualnie, bo to taki martwy okres i nic ciekawego się w polityce nie dzieje to i TV tłucze temat do bólu i znudzenia... Generalnie problem w przestępczości nie leży w wysokości kar (jakieś specjalnie pobłażliwe to prawo u nas nie jest), a w nieuchronności ukarania - bo to właśnie groźba złapania i ukarania najwięcej robi, a nie wysokość kary. Może być dolegliwa, ale skoro procent złapanych i prawdopodobieństwo odpowiedzialności karnej jest niewielkie to działa na zasadzie "mnie się uda", "mnie nie złapią" itd. Grożące kary więzienia za spowodowanie wypadku o ciężkich (śmiertelnych skutkach) są w zasadzie wystarczające. I niczego w tej materii nie zmieni to o czym gardłuje najbardziej populistyczna partia na politycznej scenie - bo czy delikwentowi grozi 12 czy 20 lat więzienia to tak naprawdę nie ma znaczenia. Dla normalnego człowieka czyli nie zdemoralizowanego przestępcy, co to pół życia w "pudle" spędził i tak te 12 lat to jest "kosmos". Można się oczywiście zastanawiać czy nie należy podnieść wysokości grzywien za co bardziej drastyczne łamanie przepisów na drodze - z jazdą po pijaku na czele. Bo to jest faktycznie pewnym "hamulcem" dla przeciętnego człowieka. Ale w sumie niewiele to da bez podniesienia skuteczności wykrywania. Jak kara dotyka tylko znikomy odsetek popełniających przestępstwo, to jaka by nie była skuteczna nie będzie. Policja w wykrywaniu przestępstw drogowych zbytnio skuteczna nie jest i chyba to wiemy wszyscy... i tutaj jest pole do popisu. Tyle, że wymyślenie czegoś co faktycznie podnosi wykrywalność wymaga wysiłku, wymaga opracowania skuteczniejszych systemów, zwiększenia skuteczności Policji - czyli też jej odpowiedniego finansowania. Za to łatwiej pobabulić przez kamerą o "zamykaniu do więzień" na lata, o podniesieniu wysokości kar itd. - nie trzeba w zasadzie niczego sobą reprezentować by coś takiego wymyślać.
-
Strefa Wolnego Słowa
Razorblade1967 odpowiedział lancaster → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Ale z drugiej strony nie oszukujmy się - taka "autocenzura" istniała, istnieje i istnieć będzie, w zasadzie niezależnie od kwestii zamieszczanych reklam. W końcu poszczególne tytuły medialne, aby się sprzedawały (co przecież przekłada się na wpływy również z reklam) są komponowane pod kątem odpowiedniego odbiorcy. Jedne mają na celu odbiorcę umiarkowanego w poglądach, inne wprost przeciwnie są adresowane do odbiorców o pewnych poglądach powiedzmy "skonkretyzowanych" na jakąś mniej popularną opcję. Po prostu szuka się luk na rynku, na których można zarobić. Siłą rzeczy - w tematyce i podejściu występuje ta "autocenzura", bo pisze się to pod odbiorcę - który chce czytać to czy tamto. Jakoś słabo sobie wyobrażam, by np. w piśmie nakierowanym na czytelnika o poglądach umiarkowanych czy centrowych pojawiały się teksty zbliżające się do skrajności na prawo i na lewo... no chyba tylko ośmieszające. Czy w pismach typowo prawicowych i lewicowych, istnieje przyjazny lub tylko prawdziwy wizerunek strony przeciwnej? Przecież to byłaby bzdura - przede wszystkim ekonomiczna. Czytelnik o pewnych poglądach chce czytać to co mu do wizerunku świata pasuje. Jak tego nie znajdzie to "ucieknie" w stronę innego tytułu, który spełnia jego oczekiwania. Nie ma popularnych (bo tematyczne, techniczne - wolne od polityki funkcjonują nieco inaczej) mediów bezstronnych, nie ma mediów piszących prawdę o otaczającym świecie. Media są nakierowane na konkretnego odbiorcę i jego poglądy, a wizerunek problemu jaki pokazują w danym momencie to tylko wyraz jednego z poglądów, to wszystko jest odpowiednio skomponowane, wybrane, dopasowane - aby osiągnąć założenie jakie powstaje przy budowaniu artykułu w danym temacie. Nie ma tutaj zresztą kompletnie znaczenia o jakie konkretnie poglądy chodzi - każde media popularne ciągną w "swoją stronę", każde mają "swojego odbiorcę" z jego oczekiwaniami, który je utrzymuje (pośrednio i bezpośrednio). Oczekiwanie bezstronności oraz apolityczności mediów i "całej prawdy" w niej umieszczanych jest niestety jak dla mnie naiwnością. Trudno się też dziwić, że reklamodawca państwowy, rządowy nie umieszcza reklam w pismach temu rządowi wrogich. To nawet obowiązuje poza typową polityką - wyobrażasz sobie umieszczenie "kampanii społecznej" przeciwników broni, w czasopiśmie skierowanym do miłośników broni? Przecież to absurd - jedni nie zapłacą (aby nie "wspierać wroga"), a drudzy nie opublikują nawet za duże pieniądze bo stracą zaufanie czytelnika o określonych poglądach i w efekcie nie zarobią, a stracą na dłuższą metę. Z drugiej strony jak już pisałem wcześniej - istniej pewna grupa ogłoszeń (rządowych, państwowych), które mają docierać do najszerszego grona odbiorców i tutaj nie mamy co się oszukiwać (i czy się komuś to podoba czy nie), najszerszy zasięg mają tytuły umiarkowane, centrowe itp. - a nie te "skrajne" (w prawo i w lewo), bo akurat większość społeczeństwa to jednak ludzie o poglądach umiarkowanych, choć o różnym zabarwieniu. -
To się do referatu może przydać (choćby jako przykłady typów i ilości sprzętu): Całość artykułu tutaj - http://www.plus-minus.net.pl/LendLease/ZrzutyDlaPolski.html Przy czym kilka wyjaśnień: - pistolet maszynowy "Marlin" to UD42 (produkowany w Marlin Firearms Corp. w New Haven na zlecenie OSS w kalibrze 9mm Para) - pistolet maszynowy "Schmeisser" to raczej nie właściwe H.Schmeisserowi konstrukcje (jak np. MP.28), a potoczne określenia na MP.40 - pistolet maszynowy Beretta - zdobyczne włoskie Beretty zwykle M1938A - karabin maszynowy "Spandau" to popularne określenie alianckie niemieckiego ukm MG.42 (ale wcale niewykluczone jest, że były to też starsze MG.34) Amunicja do karabinów maszynowych Bren i Spandau (pod jedną pozycją) nie oznacza bynajmniej, że była taka sama i że zrzucano Breny w "niemieckim" kalibrze 7,92mmx57, bo do Polski akurat trafiały Breny w brytyjskim kalibrze .303 (7,7mmx56R) - choć Breny w kalibrze 7,92mmx57 produkowano w Kanadzie dla Chin w czasie DWS. To po prostu sumaryczne ilości amunicji do danej klasy broni...
-
Niekoniecznie - liczba amunicji nie musi ulegać zmniejszeniu w przypadku zmniejszenia ilości ścisłej obsługi rkm, po prostu część amunicji przenoszą strzelcy drużyny nie wchodzący w skład obsługi rkm. Zauważ, że tam gdzie obsługi drużynowej broni maszynowej liczyły 4 żołnierzy, były na skutek doświadczeń wojennych redukowane do 2-3 osób (np. Niemcy z 4 do 3, a potem do 2 - i to pomimo większej "wydajności ogniowej" broni), choć były przypadki zwiększania liczby obsługi z 2 do 3 (np. Wielka Brytania - dodano d-cę obsługi, który pełnił jednocześnie funkcję z-cy d-cy drużyny, a sama drużyna ewoluowała od 8 do 10 żołnierzy). Praktyka pokazała, że niepotrzebna jest zbyt duża obsługa... bo w natarciu i tak wystarczy dwóch ludzi (ilość potrzebnej amunicji jest mniejsza), a w obronie fakt, że żołnierze przenoszący dodatkową amunicję nie stanowią ścisłej obsługi nie ma znaczenia - obrona i tak opiera się na broni maszynowej, a nie na karabinach strzelców. Po prostu jedni przewidzieli to przed praktycznymi działaniami wojennymi, a inni musieli dokonywać zmian w jej trakcie. Obsługa amerykańskich BAR-ów liczyła 2-3 żołnierzy (zależnie od formacji i zmian w czasie - choć ich amunicyjny czyli ten trzeci był nie tyle amunicyjnym rkm, a amunicyjnym drużyny - żołnierzem odpowiedzialnym za uzupełnianie amunicji). Belgowie używający podobnego rkm mieli dwuosobowe obsługi. W obu przypadkach mamy broń tego samego typu (różnych odmian tego samego typu) co w WP. Po to aby zapewnić odpowiednie wsparcie ogniowe. Oczywiście taka "broń pośrednia" jest potrzebna tylko tam, gdzie występuje duża dysproporcja pomiędzy rkm drużyny, a ckm batalionu. Jeden lekki i mobilny, ale za to o niewielkiej szybkostrzelności praktycznej, a drugi "wydajny ogniowo", ale ciężki i mało mobilny w walce. Natomiast sam pomysł rkm wz.28 na trójnogu to akurat zapewne wynikał z braku jeszcze praktycznej wiedzy na temat tego rkm (pisane w czasie gdy był przyjęty do uzbrojenia, ale fizycznie w armii jeszcze go nie było) i zawyżonej oceny jego praktycznej szybkostrzelności (co miało przecież miejsce "na papierze" - nawet w instrukcji późniejszej z 1932). Podejrzewam, że w razie realizacji tej koncepcji (lkm na szczeblu kompanii) - to byliby zmuszeni iść w kierunku lekkiego ckm wz.30, bo rkmwz.28 na podstawie faktycznie mógłby się nie sprawdzić. Czyli pewnie właśnie tymczasowo lkm wz.08/15, a potem ckm wz.30 chłodzony powietrzem w rodzaju tego jaki tworzono tuż przed wojną (k.m.k.s.). No chyba, że poszło by to w kierunku takiej modyfikacji jak w FN model D (z 1932) - tyle, że to tylko lufa (o czym myślano też w IIRP, ale później tuż przed wojną), trudno byłoby coś zrobić ze sposobem zasilania - choć w przypadku trójnogu, zasilanie z magazynka 40-nabojowego podobnego do tego opracowanego wcześniej do BAR-ów pełniących rolę broni plot. nie jest wykluczone. Wykorzystanie istniejącej broni, przynajmniej na etapie przejściowym jest całkowicie logiczne. Taka broń już jest, jest jej dużo to można ją wykorzystać. Szczególnie, że na odpowiednim szczeblu nie będzie miała wad, które miała jako podstawowa broń plutonu. Pełniąc rolę broni wspierającej będzie cięższa od rkm, ale lżejsza i bardziej mobilna od ckm - nie ustępując mu wiele siłą ognia (choć z racji podstawy ustępując celnością) Niekoniecznie... jeżeli damy sobie spokój z nomenklaturą (rkm/lkm/ckm), a oprzemy się tylko na pewnych cechach broni to wcale taka broń nie znikała, a wprost przeciwnie pojawiała się w toku doświadczeń tam gdzie jej wcześniej nie było, a gdzie była dysproporcja pomiędzy rkm, a ckm. Wszak przecież w latach trzydziestych pojawił się w USA M1919A4 - co jest o tyle ważne dla porównania z WP, że używano praktycznie takiej samej broni maszynowej czyli BAR/M1917A1 i rkm wz.28/ckm wz.30 i problem był bardzo podobny. Zresztą tam się pojawił i "typowy lkm" w czasie wojny czyli M1919A6. Doświadczenia wojenne spowodowały pojawienie się w ZSRR km RP-46 czyli karabinu maszynowego szczebla kompanii (na co zresztą wskazywała już sama jego nazwa - Ротный Пулемёт), bo rkm DP miał zbyt małą siłę ognia, a ckm-y były zbyt mało mobilne (choć używane w ACz również na szczeblu kompanii z konieczności). Nie pojawił się w Wielkiej Brytanii bo ich Bren miał stosunkowo dużą siłę ognia (dzięki wymiennej lufie i szybkości wymiany 30-nabojowegoi magazynka), a ponadto miał pewne cechy przydatne jak możliwość osadzenia na trójnogu oraz możliwość stosowania magazynków 100-nabojowych (dyskowe, używane tam gdzie Breny pełniły rolę broni plot niskiego szczebla). Nie pojawił się oczywiście w Niemczech, gdzie już w połowie lat 30-tych wprowadzono do służby ukm likwidując tym samym zarówno rkm (MG.13), jak i lkm (MG.08/15) oraz ckm (MG.08). Ale to inna bajka i oczywiście najlepsze oraz najbardziej perspektywiczne rozwiązanie. Ależ skąd - wcale nie ograniczam. Tyle, że 12 ckm na szczeblu batalionu to nie żadna "solidność" to był standard owego okresu na tym szczeblu. Patrząc na potencjalnych przeciwników czyli Niemcy i ZSRR to w tym czasie tam też było po 12 ckm. - Niemiecka kompania ckm miała 12 "luf", potem ewoluowało to w kierunku 14 bo 8 w kompanii ckm oraz po 2 w kompaniach strzelców. Oczywiście to nie takie proste bo tam broń szczebla drużyny miała zasilanie z taśmy od chwili wprowadzenia MG.34, a część miała układ 12 ckm (ukm jako ckm) w kompanii ckm (i bez ckm w kompaniach strzelców) jeszcze w chwili wybuchu wojny. Dalej nie rozpatruję, bo oczywiście w toku wojny część wsparcia poszła w kierunku moździerzy. - Radziecki batalion miał na przełomie lat 20-tych i 30-tych po 6 ckm w batalionie, kolejne 6 było w plutonach ckm kompanii strzelców. Tutaj też była pewna anomalia bo mieli też po 1 ckm w plutonie strzelców (obok jednego rkm), ale to był wynik braku odpowiedniej ilości rkm do czasu wprowadzenia DP (Madsenów i Lewisów było po prostu zbyt mało, ratowali się tymczasowo tym ckm w plutonie). Potem gdy produkowali już własny rkm (najpierw 3, potem 4 w plutonie) to układ poszedł w kierunku 12 ckm w kompanii ckm oraz dodatkowych 2 w kompaniach strzelców czyli obok 9-12 rkm (zmieniało się w miarę przyrostu ilości rkm) w każdej kompanii było ogółem w batalionie 18 ckm (12 + 3x2). Nijak więc nie można mówić o jakiejkolwiek "solidności" kompanii ckm w WP IIRP - liczyła standardową ilość broni tej klasy czyli 12 i to się zasadniczo nie zmieniło od 1921 do 1939. Akurat kwestia rozwiązania organizacyjnego jest drugorzędna - najważniejsze jest mieć odpowiednią ilość broni maszynowej. Rozwiązania organizacyjne są korzystniejsze lub mniej korzystne - ale nawet te drugie są lepsze od braku broni w ogóle. Oczywiście można argumentować za różnymi rozwiązaniami, ale nawet posiadanie "organicznych" ckm w kompanii ma swoje plusy, co zresztą dostrzegano i w toku tych dyskusji. Opierano się na zasadzie, że lepiej jak dowódca ma własne "lufy", bo z tymi przydzielanymi bywa różnie (jak słusznie zauważył Furiusz - z łącznością bywało różne, nie wszystko można przewidzieć, a informacje drogą gońców docierają z opóźnieniem). Zresztą wystarczy zauważyć, że u potencjalnego przeciwnika były dodatkowe ckm w kompanii. Postulowano też takie rozwiązanie w WP... Choć lepszym rozwiązaniem w układzie lekki, ale mało szybkostrzelny rkm oraz ciężki, chłodzony wodą ckm jest jednak broń pośrednia, bardziej mobilna od ckm i mającą większą siłę ognia od rkm, która znalazła by się na szczeblu kompanii. Przecież nawet w WP IIRP to dostrzeżono - opracowywany karabin maszynowy kompanii strzelców (kmks) był niczym innym jak ckm wz.30 z lufą chłodzoną powietrzem (czyli coś w stylu M1919A4) - tylko, że "opamiętanie" przyszło zbyt późno. Organizacyjne i koncepcyjne cofnięcie się w rozwoju z początku lat 30-tych miało swoje skutki - stracono czas, którego nie odrobiono do wojny. Oczywiście najlepszym rozwiązaniem jest ukm - ale to się udało tylko w Niemczech, a wszelkie wspomniane koncepcje organizacyjne opierały się na założeniu, że rkm wz. 28 już jest, zabiegi co do nowego ckm dopiero trwają (podobnie z granatnikiem, jeszcze nie ma ale ma jakiś być) - a na razie podstawą jest ckm wz. 08 (który zresztą w piechocie jeszcze trochę posłużył bo proces wymiany zakończył się w 1936, czyli to tego czasu nawet lkm wz.08/15 pasował logistycznie nie posiadanego ckm). Nie popadajmy w przesadę... to są opinie propozycje tworzone w latach 1927-1930. Gdzie wtedy nie "przeoczono" pojawienia się pistoletów maszynowych? Nawet tam gdzie potem się one pojawiły przed wojną to dopiero prace nad odpowiednią bronią prowadzono. Nawet w Niemczech, gdzie powstało parę konstrukcji takiej broni już w latach 20-tych jakoś armia nie paliła się do uzbrajania w nie drużyn piechoty, wszak etatowo to dopiero jeden pm (dowódca drużyny) to dopiero początek 1941, choć w 1939-1940 wprowadzano je sukcesywnie (dopiero w 1941 było ich tyle, że można było to wpisać w etat). W ZSRR dopiero były pierwsze przymiarki do pm - ze względu na problem amunicji (rewolwerowa) nieudane. A niektóre kraje (bogate) w ogóle nie widziały jeszcze takiej potrzeby - nawet te, gdzie taka broń już istniała. Natomiast kwestię pistoletu maszynowego dostrzegano i w WP - w innych artykułach z początku lat 30-tych koncepcja uzbrojenia w tą broń się pojawia jak najbardziej. Tyle, że wspomniani przeze mnie autorzy koncepcji - opierali się na tym co w armii było oraz na tym co było "w zasięgu ręki", a nie na tym co mogło powstać ewentualnie w przyszłości. I trudno im się dziwić - to byli ludzie, którzy myśleli realnie i ich koncepcje miały być realizowane szybko, a nie w perspektywie iluś tam lat. No właśnie nie było rozsądne... sztuka organizacji armii polega na przewidywaniu jak będzie wyglądał przyszły konflikt, a nie powielanie tego co było w przyszłości. Uważanie, że następuje niezmienność sytuacji jest jednym z większych błędów planistycznych. I niestety nie masz racji - jeśli poczytasz sobie te same Przeglądy Piechoty to widać wyraźnie, że zauważano co się dzieje u potencjalnych przeciwników, co się dzieje u potencjalnych sojuszników i w ogóle co się dzieje wokoło. Analizy organizacji i uzbrojenia tych armii publikowane wówczas były akurat bardzo trafione - z perspektywy lat można sprawdzić, że informacje były właściwe, a rozpoznanie struktur przeciwnika jak najbardziej trafne i co więcej bardzo dokładne. Nijak nie można powiedzieć, że kuriozalna organizacja piechoty na niskich szczeblach wynikała z błędnego rozpoznania potencjalnego przeciwnika i trendów rozwoju piechoty "państw obcych" - bo to co pisano o tych armiach było akurat "trafione" i dokładne. Problem w tym, że te nienowoczesne koncepcje, które wprowadzono w 1930 wcale nie były tańsze od tych nowoczesnych, które postulowano. Strzelec z karabinem nie jest za darmo - musi mieć ten karabin, musi mieć umundurowanie, oporządzenie i wyposażenie. To też kosztuje. Wystarczy sobie przejrzeć choćby "Przeglądy intendenckie" aby zobaczyć ile to kosztuje. Przecież ten karabin trzeba kupić (jego cena to 1/10 ceny rkm) i trzeba było wyprodukować i kupić. Mundur trzeba uszyć i kupić, wyposażenie i oporządzenie też trzeba wyprodukować i kupić, a jego koszty to wcale nie są takie małe. Zliczając to wszystko do kupy wychodzi, że koszt wyekwipowania 5 żołnierzy jest równy kosztowi zakupu dodatkowego rkm z pełnym wyposażeniem (a możliwości produkcyjne były - fabryka nie produkowała tyle ile była w stanie, a tyle ile armia zamówiła). Co ciekawe pluton z lat 1921-30 to 4 drużyny po 13 ludzi czyli 52 ludzi w drużynach. Pluton z 1930-39 to 3 drużyny po 19 ludzi czyli 57 ludzi - akurat o 5 więcej. Tych ludzi trzeba uzbroić, umundurować i wyposażyć - za konkretne i wcale niemałe pieniądze, a jeszcze trzeba pamiętać (o czym się często zapomina), że żywność obciąża logistykę i tabory nie mniej jak amunicja. Koncepcje przedstawiane przez wspomnianych oficerów nie były "chciejstwem", były tworzone przez ludzi służących w Sztabie Generalnym, w różnych instytucjach centralnych WP, którzy mieli pojęcie o możliwościach armii i bynajmniej nie wymyślali czegokolwiek "z kosmosu" (co można by zarzucić, gdybyśmy dywagowali o pomysłach "po czasie"), opierali się na realiach WP i wiedzy o potencjalnych przeciwnikach. 19-osobowa drużyna i koncepcja dużo strzelców z kb/kbk i niewiele broni maszynowej to nie był wynik szukania oszczędności (bo to ich nie dawało), to był wynik przyjętych założeń (i wizji przyszłego pola walki), jak się okazało całkowicie błędnych. Organizacja armii to sztuka przewidywania... im bardziej trafnego tym lepiej. Ci co proponowali te nowoczesne organizacje po prostu lepiej przewidywali przyszły konflikt - pech WP IIRP polegał na tym, że nie znaleźli posłuchu u decydentów. Do tego ta liczebność drużyny nie była niczym uzasadniona, a na pewno już nie tym co się działo u potencjalnego przeciwnika, bo tam drużyna liczyła 13 osób w Niemczech (oczywiście nieco później niż wprowadzono w WP tą 19-osobową, bo wtedy to jeszcze mieli, podobnie jak ZSRR organizację plutonową, bez jednolitych drużyn), co zauważano i co więcej w tych samych Przeglądach Piechoty są bardzo dokładne analizy tej organizacji. Nijak nie widać było jakiegoś wzrostu liczebnego drużyn - niemieckie trzymały się na poziomie 13 osób, a radzieckie w chwili gdy przeszli na trzy jednolite drużyny miały po 11 żołnierzy, a potem cztery po 12. Dopiero w 1939 (już we wrześniu) chwilowo przeszli na 15-osobowe, ale na tak krótko, że nawet większość jednostek nie zrealizowała tego etatu, który po kilku miesiącach został zmieniony i powrócono do 12 ludzi. Nic nie wskazywało na potrzebę dorównania potencjalnym przeciwnikom w "ilości bagnetów" - to był po prostu nietrafiony pomysł ludzi, którzy całkowicie pomylili się w przewidywaniach przyszłego konfliktu. Pechowo, wyraźnie zyskali poklask u decydentów, a ci lepiej przewidujący takowego nie uzyskali niestety. PS. A tutaj bym się nie rozpędzał zanadto. Karabin przeciwpancerny o kalibrze broni indywidualnej nijakim powiewem nowoczesności nie był. Był raczej pewnym zapchaniem luki i to mocno tymczasowo. To była w pewnym sensie broń "ostatniej szansy", mająca sens tylko w momencie braku odpowiedniej (dedykowanej) obrony przeciwpancernej piechoty. Podstawową wówczas była odpowiednia ilość działek przeciwpancernych (nie wspominam już oczywiście o własnej broni pancernej), z braku odpowiedniej ilości takiego sprzętu kbppanc wz.35 okazał się przydatny. Sam karabin przeciwpancerny jakąś nowością nie był - Niemcy mieli taki już 1918 (choć w większym kalibrze), Brytyjczycy opracowali w latach 1934-37 Boysa i też traktowali go jako broń pomocniczą (nie miały nawet etatowych obsług - były bronią dodatkową plutonu, używaną w miarę potrzeb). Sama koncepcja kbpanc w małym kalibrze była akurat mocno dyskusyjna, taka broń to w sumie tylko nieco szybszy pocisk przeciwpancerny od wcześniej używanych pocisków ppanc w karabinach. Skuteczność większa, ale rola i ograniczenia podobne. W zasadzie broń stworzona na jakieś 5-6 lat - potem już nie nadawała by się do niczego, a koncepcja szybkiego pocisku o niewielkim kalibrze powodowała, że w chwili gdy już nie było wstanie zagrozić czołgom nadawało się to tylko na złom. Wielkokalibrowe karabiny tego typu można było jeszcze zastosować do pewnych celów, przez pewien czas po tym gdy przestały zagrażać pancerzom czołgów. Szczęśliwie dla WP akurat kbppanc wz.35 trafił w walce na moment gdy jeszcze był skuteczny. Gdyby nie to i nie wojna w 1939 to w zasadzie w roku następnym powinien już być zastępowany przez skuteczniejszą broń.
-
Strefa Wolnego Słowa
Razorblade1967 odpowiedział lancaster → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Ale w zasadzie obawy o co? W końcu rząd (i różne jego instytucje) ma obowiązek docierania do społeczeństwa i mnie jakoś nie dziwi, że wybiera ku temu pisma o najszerszym zasięgu, czyli takie jakie mają poczytność u większej ilości ludzi. A chyba trudno zaprzeczyć, że GW ze swoją prawie 200 tysięczną "sprzedawalnością" jest pismem o zasięgu większym niż np. wspomniana GP czy biorąc coś podobnego z "drugiej strony" czyli np. NIE. Co by nie kombinować mówimy w końcu o naszym własnym rządzie - w sensie demokratycznie wybranym... co muszą akceptować nawet ci, co nie głosowali na tą partię, ale brali udział w demokratycznym wyborze (tylko przegrali) - w końcu nie żyjemy pod jaką okupacją itd. Czy można czynić zarzut z tego, że obiera sobie pewne tytuły (raczej umiarkowane) jako środek docierania do społeczeństwa? Nawet jeżeli wybór jest dokonywany pod kątem reprezentowania poglądów zbliżonych do "sfer rządowych" to co w tym złego? To raczej logiczne, że w takich pismach pojawiają się informacje obowiązkowe czy kampanie i reklamy sfery budżetowej (itp.). Przecież chyba nikt nie jest na tyle naiwny, aby wierzyć w "bezstronność mediów" - bo takich nie ma, są tylko takie reprezentujące poglądy większych lub mniejszych grup społeczeństwa i do nich skierowane oraz na nie "nakierowane". Co jest w sumie dziwnego w tym, że rząd (taki czy inny) daje swoje ogłoszenia, kampanie i reklamy w pismach zbliżonych poglądami do tego co akurat rząd reprezentuje? Pomijam tutaj oczywiście kwestię mediów publicznych - które akurat od tego są (i dlatego są utrzymywane z podatków obywateli - bo abonament RTV nie jest niczym innym jak formą podatku) by pojawiały się w nich informacje rządowe itp., które to muszą w jakiś sposób do społeczeństwa docierać. -
Strefa Wolnego Słowa
Razorblade1967 odpowiedział lancaster → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Trzeba chyba jeszcze wziąć pod uwagę długość obecności na rynku i pewną stabilność sprzedaży - a tutaj to "Do Rzeczy" jest pismem wydawanym dopiero od stycznia 2013, a Newsweek Polska od września 2001. To jednak ma znaczenie... A ten "swobodny wybór" niby nie powinien polegać na zasadach pewnej logiki i zasady docierania do największego kręgu odbiorców. No to może akurat w czasie "rządów innej partii" z tymi zasadami nie było najciekawiej - bo akurat nie będąc czytelnikiem GW, a bazując tylko na opublikowanych wynikach jej sprzedaży i dostępnej wiedzy o docieraniu do szerokiego ogółu czytelników potencjalnie zainteresowanych takimi ogłoszeniami umieszczanie w niej ogłoszeń opłacanych z moich podatków uważam za całkowicie logiczne i prawidłowe? I akurat nie mam wiary w racjonalne wydawanie pieniędzy podatników (zbyt długo robiłem w budżetówce, by w to wierzyć - bo widziałem niejedno), ale akurat dawanie ogłoszeń w piśmie odpowiedniej poczytności i szerokim zasięgu (przy zachowaniu pewnej powagi tytułu - czy się ktoś zgadza z tym co piszą czy nie to jednak nie jest ani Fakt, ani jakiś "Pudelek") uważam za całkowicie logiczne i słuszne z punktu widzenia wydawania pieniędzy pochodzących (np. moich) podatków. -
Strefa Wolnego Słowa
Razorblade1967 odpowiedział lancaster → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Mnie wychodzi trochę inaczej. W linku Lancastera stoi 124 mln (za lata 2008-2012), z tego ok. 51% to ogłoszenia w GW. Natomiast z Twojego liku wynika, że w tych latach wpływy w reklam Gw wyniosły łącznie 1590mln. Czyli te "rządowe" to niecałe 4% wpływów reklamowych GW. Ale 4 czy 5 to niewielka różnica - wpływy z reklam tego typu to margines wpływów tego pisma z reklam. -
Strefa Wolnego Słowa
Razorblade1967 odpowiedział lancaster → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
A tymi reklamami nie rządzą "prawa rynku"? Spółki z udziałem skarbu państwa im nie podlegają? A czasem ogłoszenia o przetargach nie publikuje się na zasadach poczytności i zadaniu docieraniu do szerokiego kręgu zainteresowanych? Podobnie z mediami lokalnymi - ogłoszenia samorządowe i lokalne też mają na cel dotrzeć do jak najszerszego kręgu odbiorców. Można by mieć wątpliwości - gdyby nie fakt, że GW ma dużą poczytność. Ewentualnie "podejrzane" byłoby umieszczanie reklamy w piśmie o poczytności niewielkiej (np. właśnie GP), umieszczanie reklam w pismach o dobrych wynikach sprzedaży jest całkowicie logiczne i zgodne z zasadami biznesowymi, którym przedsiębiorstwa państwowe również podlegają. No ale najłatwiej wszędzie "węszyć spiski"... dziwne, że robię to ci, którym na medialnym rynku jakoś idzie "średnio". Jak to było...złej baletnicy.... Problem w tym, że mając zastrzyk kasy można zwiększyć nakład... ale długotrwałe wyniki sprzedaży to już wynik zawartości pisma i oceny czytelników. GW ma średnio 68% sprzedanego nakładu, a GP 26% oraz GW ma 8 razy tyle sprzedanych egzemplarzy co GP - to gdzie byś umieścił reklamę? O ogłoszeniach przetargowych i innych obowiązkowych nawet już nie wspominam. -
Strefa Wolnego Słowa
Razorblade1967 odpowiedział lancaster → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Pytanie czy stanowią jakiś większościowy udział w reklamach w GW, a po drugie na ile ich umieszczenie jest związane z rozsądnym wydawaniem pieniędzy przez reklamodawcę (państwowego też obowiązuje), bo akurat GW ma bardzo dobre wyniki sprzedaży - 208 tys. dane za październik 2013 (a średnio w zeszłym roku 184 tys.). W tym samym miesiącu "GP Codziennie" osiągnęła raptem 23 tys. (i podobną średnią roczną). Bo tak naprawdę nie liczy się nakład (GW - za październik 2013 miała 270 tys., a GP - 87 tys.) tylko właśnie sprzedaż. Tutaj opublikowane dane - http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/gazeta-polska-codziennie-z-najwiekszym-spadkiem-gazeta-wyborcza-ponizej-190-tys-egz Oczywiście "powaga pisma" też ma znaczenie... taki Fakt ma np. 325 tys., a raczej trudno tam umieszczać poważniejsze reklamy sponsorowane. Czy się to komuś podoba czy nie (konkurencji pewnie nie...) to akurat GW wyrobiła sobie pewną markę na rynku (co mi akurat osobiście zwisa bo nie jestem ich czytelnikiem), ale np. umieszcza się tam wiele ogłoszeń obowiązkowych (jak np. sąd zobowiązuje do umieszczenia w prasie ogólnopolskiej, czy robią to np. stowarzyszenia mające w statutach taki obowiązek przy pewnych okazjach). Nikt konkurencji nie broni osiągnąć to samo... tylko trzeba umieć, a jak się nie umie to zostaje tylko psioczyć i szukać spisków. PS. Swoją drogą to też bym nie umieścił reklamy w GP - 87 tys. nakładu, a sprzedaż 23 tys. Czyli tylko nieco ponad 25% nakładu się sprzedaje - widać "talent" do robienie medialnego biznesu i "talent" do rozpoznania rynku (co ciekawe podobne proporcje za 2012 - odporni na naukę?). Chyba największy procent niesprzedanego nakładu wśród podobnych mediów - jakoś niedziwne, że reklamodawcy nie chcą wyrzucać kasy w błoto. -
Strefa Wolnego Słowa
Razorblade1967 odpowiedział lancaster → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Reklamodawca to po prostu biznesmen - reklamę wykupuje tam, gdzie to się bardziej opłaca, czyli w gazecie o lepszej poczytności, ale też często rolę gra pewna "powaga" danego tytułu. Pewnie dlatego pewni reklamodawcy nie chcą ośmieszać swojego przesłania reklamowego umieszczeniem reklam w tytułach, które potencjalnemu odbiorcy mogą kojarzyć się źle, ośmieszająco, niepoważnie, głupio itd. Reklama to biznes w czystej postaci - rządzi się tylko jednym prawem, prawem zarabiania kasy. Jak rozumiem "reklama od państwa" to reklama przedsiębiorstw państwowych (no faktycznie od groma ich zostało) - jakoś w tych mediach rzekomo przyjaznych rządowi nie zauważam reklam od państwa - bazują jak każde inne media na reklamach firm (bynajmniej nie państwowych), które kierują się po prostu zasadami biznesowymi. Gazeta Polska jest medium, a więc w jaki sposób jest "cenzurowana przez media"? To że nawet dla wielu mediów "popularnych" cytowanie tego co wypisuje nie mieści się w granicach ekonomicznego sensu i jakiejś powagi, to pewnie jest dla GP bolesne, ale takie są prawa medialnego rynku. A już kompletnie śmiesznym jest powiedzenie o "cenzurowaniu przez reklamodawców" - bo ci kierują się zasadami biznesu, płacą za reklamę i chcą aby ich kasa pracowała dla nich. Idą tam gdzie ich reklama się im opłaca... widać ta cała GP ma słabą markę, to ma problem z reklamodawcami. Ale to nie wina reklamodawców, a samego pisma - jak jest kiepskie, niepoważne, mało poczytne lub poczytne w grupie nie będącej w kręgu zainteresowania reklamodawców to nie umieszcza się tam reklam, bo z zasady nikt nie lubi wywalać kasy w błoto. Bo media to też biznes w czystej postaci... ile można pokazywać "sektę smoleńską"? Gdyby te swoje szopki robili raz na rok, to może by ich czasem pokazali, ale oni "wariują" co miesiąc - to niby kto chciałby to oglądać? Media utrzymują się dzięki oglądalności i poczytności - co się przekłada na pieniądze z reklam (w przypadku prasy papierowej też na opłaty za zakup tytułu, ale bynajmniej nie jest to pierwsza pozycja w zyskach), a więc zadaniem mediów jest trafienie do jak największej liczby odbiorców. Polega to na pokazywaniu tego co ludzie chcą oglądać czy czytać - oczywiście szuka się luk i niektóre media bazują na grupach odbiorców o pewnych poglądach, ale inne nastawiają się na szeroki odbiór. Zarzuty kierowane do mediów, że coś pokazują lub czegoś nie pokazują są w sumie śmieszne... Każdy biznes polega na tym żeby iść w kierunku tego co się najlepiej sprzeda. Stąd jakieś marsze "10 każdego miesiąca" są po prostu nudne, nic ciekawego w nich nie ma - ot pewna grupa tłukąca w kółko te same bajeczki. Znudziły się i tyle... To raczej organizatorzy tych "szopek" nie odrobili lekcji z zakresu rozgłosu medialnego - gdyby raz do roku "coś odwalili" to by ich pokazali, a tak - nikogo nie interesują ich comiesięczne wystąpienia, bo nic nie mają do powiedzenia. Jakiś dowód na te "zamordowania" czy typowe dla "sekty smoleńskiej" chciejstwo i bajki z mchu i paproci? Akurat ten człowiek najlepiej ośmiesza się sam i pewnie najlepiej sam się znieważa - nawet nie trzeba temu pomagać, wystarczy go pokazać lub zacytować. Pewnie dlatego jest takim wdzięcznym tematem w mediach, ale tak naprawdę i jego bajeczki już stają się nudne i coraz mniej go pokazują... pewnie to najbardziej bolesne, bo działa na zasadzie: nieważne czy mówią dobrze czy źle - ważne że w ogóle mówią. Taki folklor przerabiał swego czasu JKM - klepał co mu ślina na język przyniosła (im "dziwniej" tym ciekawiej) i go pokazywali, ale się po prostu znudził - przestał być atrakcyjny dla mediów i jakoś zniknął. No bo jeszcze może wymyślić? Kolejną "sztuczną mgłę"... (tutaj wstawić wszystkie bajki pośrednie - których już zliczyć trudno)... kolejne "wybuchy", kolejne niczym nie udowodnione bajki, które kolejno upadają, ale nie ma to znaczenia bo ta cała "smoleńska sekta" nie zraża się niepowodzeniami i wynajduje kolejne pomysły - jej jedynym celem jest trwać i ciągnąć to bez względu na rozum i logikę. Zawsze znajdzie się paru takich, którzy kierują się wiarą, a nie rozumem. A że tłuką w kółko to samo to zainteresowanie ich bajkami zmalało, mają twardych zwolenników (ale ich nie trzeba przekonywać), ale ogólnie stali się już zbyt niepoważni i nudni... stąd już się coraz mniej ich pokazuje, bo nijaka to atrakcja - nawet nabijanie się z nich stało się nieciekawe, bo ile można "kopać leżącego" (nuuuuda...). A media żądzą się prawami rynku - oglądalnością i poczytnością. Jak wszyscy dziennikarze - obserwują to co warto obserwować. Jak rozumiem "relacja prawdziwa" polega na tym aby nie "wielbić rządu" - faktycznie "prawdziwość i bezstronność medialna"... Choć oczywiście nie istnieje coś takiego jak prawdziwość obrazu medialnego, bo ten obraz to zwykły biznes czyli coś co ma być atrakcyjne dla odbiorcy. A ta cała GP to akurat sobie za cel uznała takiego, a nie innego odbiorcę - z takim, a nie innym poglądem na świat i Polskę to pokazuje tą swoją "prawdę" pod jego kątem. W sumie niczym się nie różni od innych mediów - tłucze to co jej odbiorcy chcą czytać (oglądać) i tyle. -
Róznorakie prototypy czołgów w czasie II wś.
Razorblade1967 odpowiedział ArekII → temat → Wojska lądowe
A-43 to było oznaczenie projektu, który faktycznie miał zastąpić T-34 - kiedy po próbach porównawczych z PzKpfw.III wykonanych latem 1940 okazało się, że T-34 ma sporo wad w stosunku do wozu niemieckiego. Jesienią 1940 ruszyły prace nad czołgiem mającym inne podwozie (główna bolączka T-34) z zawieszeniem na wałkach skrętnych oraz nową wieżę 3-osobową. Produkcja T-34 miała zostać wstrzymana, a na jego miejsce miano produkować A-43 (planowano 500 w 1941) - tyle, że zdążono zbudować drewnianą makietę oraz rozpoczęto budowę prototypów. Wybuch wojny spowodował zaniechanie tych prac - bo akurat podjęto rozsądną decyzję by budować będący na liniach T-34 i ograniczyć ewentualne modernizacje do rzeczy nie wpływających na wielkość produkcji. KW-220? Nie wiem co to miałoby być - bo w tej całej "czołgopedii" tej gierki takiego czegoś nie widzę. Może chodziło o KW-3 obiekt 220? Docelowo miał mieć armatę 85mm i silnik 850KM, ale ponieważ ich jeszcze nie było to pierwsza partia miała iść z działami 76mm i ze słabszym silnikiem. Podobnie jak w przypadku A-43 wybuch wojny był przyczyną decyzji o zaniechaniu tych prac i produkowaniu ile się da KW-1. Znane jest zdjęcie prototypu KW-3 (obiekt 220), ale z zamontowaną normalną wieżą od KW-1. Dwa prototypy wzięły udział w walkach - gdy z części prototypowych i doświadczalnych wozów stworzono pododdział czołgów, przy czym prawdopodobnie jeden z tych dwóch prototypów miał jakąś armatę 85mm (zdjęcie drugiego pokazuje, że miał wieżę od KW-1 z armatą 76mm). Natomiast KW-4 i KW-5 (z armatami 107mm) istniały tylko na papierze... do czasu ewakuacji zakładów z Leningradu do Czelabińska nie wykonano nawet prototypów, nawet nie wydaje się by je rozpoczęto budować. Samą armatę testowano na czołgu KW-2. To jest z tego co się orientuję tylko prosta gierka komputerowa - to nie jest nawet gra symulacyjna (gdzie z zasady zachowuje się jakieś realia), tak więc podejrzewam, że ten cały spis czołgów to po prostu mieszanina istniejących czołgów, różnych istniejących prototypów, ale też czegoś co było tylko na papierze w formie projektu, wstępnego projektu czy nawet "koncepcji" (niekiedy bardzo wstępnej - to pomysł... i tyle). -
Koniec armii z poboru? I jaka powinna być polska armia?
Razorblade1967 odpowiedział marcnow92 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
A to owszem... procedura trwała zwykle około 2 miesięcy. Zresztą zgodnie z przepisami można było złożyć akces do służby zawodowej po 16 miesiącach służby, a być powołanym po 18 miesiącach. Co do badań to było się kierowanym na komisję lekarską, ale to się załatwiało w najbliższym szpitalu wojskowym w ciągu jednego określonego dnia. W moim przypadku trwało to prawie 5 miesięcy i praktycznie w zasadzie nie skróciło służy zasadniczej o wiele (ale decyzję podjąłem jakoś już po 18 miesiącach) - w grę wchodziła zmiana rodzaju wojsk (dłuższy obrót dokumentów), a także pewne "manipulacja" jednostki, która nie chciała się pozbywać żołnierza zbyt szybko, to przy papierach był trochę "konkurs na żółwia". Gdybym chciał zostać na miejscu (jak kolega z kompanii z którym razem napisaliśmy "kwity", tego samego dnia) to trwało by to pewnie mniej niż te dwa miesiące, bo on czekał koło miesiąca. Ale akurat jakoś nie kryłem się z tym, że "podpisałem na trepa" - prawdę powiedziawszy mało zwracałem już uwagę co myślą o mnie inni... w sumie miałem to dokładnie w 4 literach. A stopień i fakt, że miałem już ponad 1,5 roku służby powodował, że zasadniczo mogli mi naskoczyć. A to, że "wypadłem z cyfry" nic mnie nie obchodziło - mało mnie ten cały "falowy" cyrk wtedy już interesował. -
Koniec armii z poboru? I jaka powinna być polska armia?
Razorblade1967 odpowiedział marcnow92 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Akurat opinia "tych z unitarki", to obchodziła kogokolwiek z zawodowych jak zeszłoroczny śnieg... Natomiast niedogodnością na początku służby podoficera była sytuacja, która działała w myśl znanej wówczas zasady - "plutonowy nie kadra, podporucznik nie oficer". Czyli podoficer z "czterema belkami" to dostawał z zasady najbardziej upierdliwe zadania, takie gdzie już wymagano zawodowego, a nie bardzo wypadało posłać kogoś kto ma wyższy stopień lub więcej służby - bo uważano ją za nazbyt "szwejowską", albo było to w "piątek, świątek i niedzielę" (albo wymagało parodniowych wyjazdów "w trasę"). Ale z drugiej strony traktowanie podporuczników było niewiele lepsze... też odwalali to gdzie formalnie potrzebny był oficer, ale "pełnemu porucznikowi" nie uchodziła takiej roboty dać, choć czasem robili to czego "nie wypadało dać" choćby np. "staremu sierżantowi". Ot taka swoista "odmiana fali" wśród zawodowych - i w sumie długość takiego traktowania zależała też od postawy delikwenta. -
Znowu odgrzewam "trupa" - ale sądzę, że dyskusja o potencjalnych zmianach organizacyjnych kompanii piechoty WP IIRP jest właściwym miejscem by zauważyć propozycje óczesnych oficerów w czasie gdy dyskutowano nad zmianami organizacyjnymi w WP czyli w layach 1927-1930. Oczywiście nie zostały one zrealizowane - ale chyba warto je zauważyć choćby po to by wskazać, że jednak i w WP IIRP byli ludzie myślący perspektywicznie, nowocześnie i z właściwym wizerunkiem przyszłego pola bitwy, a nie tylko tak jak ci co stworzyli kuriazalną organizację w 1930, która dotrwała bez większych zmian do 1939. Warto zauważyć, że liczebność drużyny dotychczasowej (1921-30) czyli 13-osobowej była uznanwana na właściwą praktycznie przez większość publikujących propozycje organizacyjne, a jednocześnie w zasadzie wszyscy krytykowali dotychczasową nadmierną specjalizację, widząc podział tylko na niewielką obsługę rkm (2-3 żołnierzy) oraz grupę strzelców (grenadierów - jak to wówczas nazywano). 1. Propozycja mjr. J.Wierzchonia (PP 2/1928) Pluton składający się z 4 drużyn strzelców w składzie: - d-ca - obsługa rkm (3 żołnierzy) - 9 grenadierów (d-ca grupy kapral będący jednocześnie z-cą d-cy drużyny i 8 ludzi, w tym dwóch z garłaczami) Razem w plutonie 4 rkm (co przy 3 plutonach dawało 12 w kompanii - czyli jak dotychczas, w przypadku kompanii z rkm-ami) 2. Propozycja kpt. SG S.Pstrokońskiego (PP 9/1928) Pluton składający się z 3 drużyn strzelców oraz drużyny ogniowej: - drużyna strzelców - 13 ludzi i 1 rkm (skład jak u mjr Wierzchonia) - drużyna ogniowa - 13 ludzi oraz 2 rkm i 2 granatniki (d-ca drużyny + 2 sekcje po 6 żołnierzy) Przy czym pisano to w chwili gdy była już wiedza o rkm wz.28 (wiedziano jaka broń została wybrana do uzbrojnia), ale bez wiedzy o granatniku wz.30 (z opisu kpt. Pstrokońskiego wynika, że wyobrażał do sobie bardziej jak japoński granatnik 50mm). Pluton liczebie podobny do pierwszej propozycji (i do stanu z lat 1921-30), ale uzbrojony w 5 rkm i 2 granatniki. Siła ognia wrastała w stosunku do dotychczasowej o 1 rkm, a zamiast 4 garłaczy miały być 2 granatniki (czyli też wzrost skuteczności) 3. Propozycja mjr dypl. A.Nadachowskiego (PP 4/1929) Pluton skłądający się z 3 drużyn strzelców, zespołu lekkiego karabinu maszynowego oraz zespołu garłaczy. Piszący nie precyzuje ilości, choć stwierdza że liczba żołnierzy powinna być podniesiona - zapewne widział pluton o dotychczasowej liczebności tylko inaczej podzielony. Można zakładać, że drużyna liczyłaby ok. 15 ludzi, bo pozostali to "zespół garłaczy" (nie wiedział o nowym granatniku) oraz "zespół lkm". Pluton miałby 3 rkm, 1 lkm oraz "zespół garłaczy" w perspektywie zamieniony pewnie na granatnik. Autor propozycji (całkiem rozsądnie) uważał, że broń maszynowa wspierająca powinna być zasilana z taśmy. 4. Propozycja mjr dypl. R.Starzyńskiego (PP 7/1929) Tutaj autor jest zwolennikiem dużej liczebnie kompanii (do 250 ludzi) czyli niby tak jak to miało miejsce później (od 1930), ale jednocześnie liczebność drużyny określa na 13-15 ludzi, a ewentualne zwiększenie liczebności uzyskuje poprzez system 4 plutonów po 4 drużyny. Oprócz tych czterech drużyn jednolitych (każda z rkm) widzi potrzebę posiadania w plutonie "sekcję broni stromotorowej" (czyli w perspektywie granatnik - czy 1 czy 2 autor nie określa). Natomiast w kompanii proponuję drużynę broni samoczynnej czyli pewnie w realiach ówczesnego WP z lkm-ami. Autor nie określa ilości, ale przy "drużynie" można sądzić, że miałyby to być 2 lub 3 sztuki takiego sprzętu (raczej 2). Pluton miał mieć więc 4 rkm i 1-2 granatniki (?) oraz przynajmniej 2 lkm na szczeblu kompanii. 5. Z propozycją nr 4 komponuje propozycja mjr Felsztyna (który w 1927 w Bellonie w zasadzie rozpoczął tą dysputę w wojskowych publikacjach), który widzi lkm jako broń dowódcy kompanii (PP 2/1930). Przy czym nieco inaczej widzi lkm - bo dla niego jest to rkm na podstawie trójnożnej. Wydaje się, że akurat wynika to z faktu, że jeszcze nie mógł właściwie ocenić nowej broni i uważał, że ma dużą szybkostrzelność praktyczną - co chyba wynikało z błędnych informacji jakie ogólnie przedstawiano wojsku, bo nawet instrukcja strzelecka z 1932 dotycząca rkm i lkm określała jego szybkostrzelność praktyczną na obsurdalną wartość 200-250 strz./min. (zawyżona 2,5-3 krotnie - i chyba pochodziła z niezweryfikowanych materiałów rekalmowych FN). Zresztą inni autorzy widzieli np. potrzebę posiadania dodatkowych ckm w kompaniach strzelców (oprócz tych w kompanii km) - jako broni maszynowej "towarzyszącej" (np. PP 5/1929 - kpt W.Dec). Koncepcja broni maszynowej kompanii była różna - od rkm na podstawie (mało prawodopodne chyba po poznaniu rzeczywistych możliwości broni), przez lkm, aż do ckm-ów szczebla kompanii... ale bez względu na to jakie rozwiązanie (techniczne i organizacyjne) preferowali poszczególni oficerowie w zasadzie większość widziała potrzebę dodatkowej broni maszynowej czyli doceniała jej wagę na przyszłym polu walki. Wszytskie te koncepcje tworzone przez ludzi znających ówczesną armię były oczywiście propozycjami realnymi. - większa liczba rkm, a co za tym idzie większe koszty zakupu broni była rekompensowana mniejszymi kosztami związanymi z mniejszą liczbą strzeców, bo obliczając koszty broni indywidualnej, oporządzenia i wyposażenia to te koszty dla 5 strzelców równają się kosztom 1 rkm. - liczba lkm wz. 08/15 w WP była bardzo duża (jeszcze w 1938 po wycofaniu 1800 szt. broni najbardziej zużytej pozostało ponad 7400szt. - ani artyleria, ani saperzy nie byli w stanie ich "zagospodarować" nawet w 1/3), była to broń nadająca się jak najbardziej do używania jeszcze przez lata od zmian, które nastąpiły w 1930 - aż do zastąpienia jakąś nową (czyli jak w realu - projektowanym karabinem maszynowym kompanii strzelców czyli lżejszą wersją ckm wz.30), która pewnie powstałaby wcześniej gdyby istniało na nią "zapotrzebowanie" czyli gdyby lkm były w strukturach piechoty. Z analizy różnych propozycji przed tymi nieszczęsnymi zmianami organizacyjnymi wynika, że w WP IIRP były również poglądy nowoczesne na organizację pododziałów piechoty - a nie tylko takie, które doprowadziły do kuriozalnie rozrośniętej drużyny, słabości broni maszynowej czy powrotu do "długiego karabinu".
-
Koniec armii z poboru? I jaka powinna być polska armia?
Razorblade1967 odpowiedział marcnow92 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Zawsze jednostka "liniowa" jest sutuacją "bardziej typową" niż "zaplecze" (oba określenia weź pod uwagę jako bardzo szerokie pojęcie i pewne uproszczenie) - gdyż to one stanowią trzon armii. Oczywiście wraz ze wzrostem "technologiczności" armii proporcje przesuwają się w kierunku zaplecza, jednak WP z czasów UW było nastawione przede wszytskim na "linię" i to do tego stopnia, że brak rozbudowanego w odpowiedni sposób "zaplecza" było uważane za sporą wadę tamtych struktur - gdyż "linia" nie może funkcjonować dobrze bez odpowiedniego "zaplecza", a te akurat w tamtym WP z UW było marne. Choć i nie zawsze ta służba w "zapleczu" była lżejsza od linii... Jednostki techniczno-gospodarcze też były często mocno obciążone, bo będąc zbyt mało rozwinięte i mając jeszcze braki kadrowe musiały zabezpieczać zbyt dużą ilość jednostek "liniowych". Chyba najlepiej się służyło w tych dwóch typach jednostek, które znasz z autopsji czyli sztaby i samodzielne ośrodki szkolne - tam służba była najbardziej czasowo uregulowana i obciążenie służbą było najmniejsze. Do tego trzeba dodać, że odmiennie od sytuacji obecnej, większość oficerów przechodziło "przez linię" (taka była zasada "wojskowej kariery" oficera i z zasady była przestrzegana - pomijam "plecaków"). Paradoksalnie to podoficerowie mieli w pewien sposób lepiej bo mogli uniknąć służby "w linii". Braki kadrowe podoficerów były tak duże, że praktycznie wstępując do zawodowej służby (po minimum 18 miesiącach służby zasadniczej) szukało się etatu w jednostce gdzie się chciało służyć (oczywiście przynajmniej w zbliżonej specjalności - choć i to niekoniecznie) i praktycznie w większości przypadków wybór był spory. Przeszkód nie robiono nawet jak jednostka macierzysta wolałaby zatrzymać takiego u siebie... Armia wolała by chętny pozostał tam gdzie chce służyć niż by nie został w ogóle. -
Koniec armii z poboru? I jaka powinna być polska armia?
Razorblade1967 odpowiedział marcnow92 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
I w zasadzie WAT i WAM to były jedyne miejsca gdzie tych chętnych nie brakowało, w "normalnych" WSO już tak nie było i armia dokonywała różnych zabiegów by to zmienić - z "agitacją" w szkołach średnich na czele oraz namawianiu żołnierzy z.s.w posiadających wykształcenie średnie do podjęcia nauki w WSO. Faktycznie problem braków podoficerów i chorążych był większy niż braki oficerów - podobnie jak problemy kadrowe były zdecydowanie mniejsze w sztabach i ośrodkach szkolnych (tych większych, samodzielnych - bo w tch będących elementami jednostek już tak dobrze nie było) niż w jednostkach liniowych, podobnie jak były mniejsze w miastach, a większe "w lesie". W zasadzie we wszytskich jednostkach, z którymi miałem jakikolwiek kontakt występował problem sporej ilości "wakatów" oraz związana z tym konieczność pełnienia dodatkowych, pozaetatowych obowiązków służbowych. Im "dalej w las" tym problem był większy. Negatywnym skutkiem tego było branie do służby każdego kto chciał... a niekoniecznie się do tego nadawał i wszelkie problemy z tym związane (problemy zresztą mieli zwykle ci, co na powołanie takiego "delikwenta" wpływu nie mieli). Nie raz było tak, że niby "człwiek był", ale pożytek z niego był bardzo ograniczony. Inna kwestią była często nieracjonalność samych etetatów, tworzonych w Warszawie często w kompletnym oderwaniu od potrzeb jednostek "w terenie" - tyle, że to ciągnęło się i po PRL, a jak słyszę od kolegów dalej służących problemu w pełni nie rozwiązano do dzisiaj. Jak sobie zerknę w "świadectwo służby" (odpowiednik "świadectwa pracy" w cywilu - tyle, że wystawiane jako jeden dokument za cały okres służby wojskowej) to okazuje się, że przez 3/4 zawodowej służby robiłem zupełnie co innego niż wynikało to z oficjalnego stanowiska służbowego. Nie było problemu gdy pełniło się obowiązki tam gdzie był "wakat" i przed 1997 (zlikwidowano wtedy możliwość płacenia za służbę na wyższym stanowisku niż wynikało to z etatu, możliwość przywrócono w 2004, ale na innych, mniej korzystnych już zasadach) - bo wtedy składniki wynagrodzenia dzieliły się na "za stopień" i "za stanowisko", a ten drugi składnik mógłbyć wyrównywany po przesłużonym miesiącu na wyższym stanowisku (w taki sposób przez 5 lat wyrównywano mi ten składkik z grupy uposażenia podoficerskiej U-29, do U-21 czyli etatu dla kapitana, na którym byłem faktycznie jako "czasowo pełniący obowiązki"...). Tyle, że miałem to szczęście, że taki etat był i był "wakatem" (inna sprawa, że po pewnym czasie to d-ca nawet nie starał się tego "wakatu" uzupełnić - bo jak "człowiek był i pasował" to po co było "wpychać kij w szprychy obracającego się koła"). Gorzej bywało, gdy problem wynikał z nieracjonalnego stworzenia etatu i ludzie wykonujący obowiązki na "etacie którego nie było" mogli liczyć tylko na ewentualną rekompensatę w postaci zwiększonego "miesięcznika" lub jakiś nagród pieniężnych (jak dowódca miał z czego je dać). To też odróżniało służbę w armii od pracy w cywilu - w cywilnych przedsiębiorstwach możliwości regulowania płacą dodatkowych obowiązków wynikających z potrzeb było o wiele łatwiejsze. Zresztą same kwestie tworzenia stanowisk wewnątrz przedsiębiorstwa również. No i to mocno zaburza obraz armii okresu PRL... Specyfika służby w jednostka liniowych sporo różniła się od służby w sztabach czy samodzielnych ośrodkach szkolnych. -
Koniec armii z poboru? I jaka powinna być polska armia?
Razorblade1967 odpowiedział marcnow92 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Jancet - po pierwsze gdzie napisałem o jakiejś "potwornej" służbie? Wprost przeciwnie - stwierdziłem, że były plusy i minusy zawodowej służby wojskowej. Napisałem o pewnych różnicach pomiędzy ówczesną służbą wojskową, a obecną (która bardziej przypomina regularną pracę niż 25-30 lat temu). Tak się dziwnie składa, że przed wojskiem to akurat pracowałem w fabryce, jako "fizyczny" i na "zmianówce". Była taka podstawowa różnica, że jak np. na kolejnej zmianie brakowało ludzi to otrzymywało się propozycję od mistrza pociągnąć kolejne 8 godzin - płacono za to ekstra, nawet zresztą nieźle (to nie raz z tego korzystałem). W armii otrzymywało się "propozycję" od dowódcy zostać "bo taka jest potrzeba" (albo i się ją samemu widziało) i żadnej dodatkowej kasy z tego nie było, wolnego za to też wtedy nie dawali (tylko za ponad 6 godzin w niedzielę lub święto - ale to musiało być ciągiem 6 godzin, a nie dwa razy po 3 w kolejnych tygodniach). Ale jak wyraźnie napisałem nie było z tym problemu - bo w służbie było "coś za coś", były też plusy służby w armii. Co do tego bilansu "plusów i minusów" to najlepiej to napisał Tomasz N. - jakby to było postrzegane jako taki nadmiar plusów, to nie brakowało by chętnych do służby. A tak... obowiązywało powiedzenie lepiej 800 "na spocznij" niż 1000 "na baczność" (kwoty się zmieniały z czasem, ale sens ten sam). A dodam tylko do tego co napisał Tomasz - nie tylko nie można było zmienić "zakładu" wg swojego widzimisię, ale po podjęciu decyzji o wstąpieniu do armii jako zawodowy to nawet zwolnić się było trudno. Nie było systemu - piszesz wypowiedzenie i odchodzisz... pisałeś prośbę o zwolnienie i zwykle je odrzucano. Znałem ludzi, którzy robili wszystko by ich zwolnili (bo jakoś "minęli się z powołaniem", albo stwierdzili, że jednak z cywilu lepiej) i jakoś im przez długi czas się nie udawało (czasem musieli coś "drastycznego" odwinąć - ale z wyczuciem, żeby nie załapać się na część wojskową KK). I żeby było jasne - ja bynajmniej na tamten system służby nie narzekałem i nie narzekam (dzisiaj z perspektywy już 7 lat poza "firmą", choć potem jeszcze parę robiłem jako "pracownik wojska", ale umundurowany i uzbrojony - czyli komendant OWC, aż do czasu gdy jednostkę gdzie dawniej służyłem, a potem pracowałem permanentnie zlikwidowano). Ja się "z powołaniem nie minąłem", mnie akurat nadmiar godzin służby "nie bolał" (nigdy ich nie liczyłem), a nawet jak już było inaczej to praktycznie do końca (czyli do 2004 gdy robiłem w szkoleniu, ostatnie dwa lata w systemie dyżurowym) to siedziałem często do wieczora (bo mi godzin szkolenia brakło, w skracającym się programie), do rana (bo miałem nadzór), a rano nie szedłem do domu tylko zaczynałem kolejny dzień szkolenia swojego plutonu (bo uważałem, że zrobię to lepiej niż moi kolejni pomocnicy... żołnierze jak dla mnie w większości z przypadku i ofiary niedoszkolenia lat 90-tych). Tak więc dla mnie nijak nie było to "potworne" (choć wielu narzekało), ja lubiłem swoją robotę i nawet byłem uważany za "dziwaka", bo dopóki zdrowie pozwalało to uganiałem się ze "szwejami" po polu objuczony jako i oni (taki miałem system) i jeszcze radość z tego miałem. Do dzisiaj mi zostało - bo nie raz i nie dwa szkoliłem na strzelnicach ludzi (z armii czy policji), ot tak z zadawnionej sympatii dla "służb mundurowych", nie biorąc za to kasy... ot po prostu bo lubię. -
Koniec armii z poboru? I jaka powinna być polska armia?
Razorblade1967 odpowiedział marcnow92 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
W sumie dla współczesnych ta ówczesna (PRL-owska) unitarka ma prawo wydawać się ciężką... trochę jak przy temacie o SW - nieco inne były uwarunkowania. 19- czy 20-to latek trafiający wtedy na szkolenie podstawowe był wtedy z zasady już samodzielnym i w dużym procencie przywykłym do stosunkowo ciężkiej pracy dorosłym człowiekiem. W końcu gro żołniery z.s.w. to byli ludzie z terenów wiejskich (gdzie ciężko praowało się od dziecka) czy ludźmi z miast, ale po szkołach zawodowych (lub nawet podstawych i przyuczeniu zawodowym) pracującymi przed wojskiem w fabrykach, na budowach itd. Po prostu byliśmy nawykli do wysiłku, do pracy, do pewnej już życiowej samodzielności i różnych niedogodności... to i odczuwanie "trudów" było inne. W zasadzie najbardziej doskwierało zamknięcie "za płotem"... bo na unitarce oczywiście za płot się nie wychodziło, a potem "za kota" też nie za bardzo. Jak tak obserwowałem zmiany ludzi trafiających do armii z poboru, to potem stopniowo mieli coraz większe problemy przystosowawcze, coraz trudniej było im wykonywać zadania wymagające wysiłku i coraz mniejsza była samodzielność żołnierzy. Dla współczesnych czy nawet tych z początku XXI wieku - ta unitarka z lat 80-tych może wydawać się "bardzo ciężką". Pamiętaj też, że dla młodzieży w latach 80-tych to plecak, namiot (typu "psia buda") i wakacyjna wędrówka (kto z młodych miał wtedy samochód?) to było coś co znali... potem w armii marsz w pełnych oporządzeniu te "standardowe" 30km choć było dużym wysiłkiem, to nie było czymś "ekstremalnym". Po kilkunastu latach gdy robiłem coś takiego to nie przekraczało już kilkunastu kilometrów (lotnisko w Bydgoszczy na około + trochę atrakcji na jego zachodniej stronie czyli okolice "starego pasa" i "ogródka chemicznego"), a dla żołnierzy było "przeżyciem ekstremalnym". Zmienili się ludzie i ich przygotowanie do służby... czy może nie tyle do służby co po prostu do wysiłku. Co zresztą jest chyba normalne - "cywilizacja" prowadzi do ogólnie mniejszej odporności na różne trudy i niedogodności, a i fizyczny wysiłek dotyczy mniejszej ilości osób (typowo "fizycznych" w końcu coraz mniej, a i ch praca też jakby już inna). Jeśli porównasz wysiłek w wojskowym szkoleniu w latach 80-tych i powiedzmy w pierwszej dekadzie XXI wieku to będziesz miał sporą różnicę, ponieważ będą też duże różnice w przygotowaniu ludzi do trudów i wysiłku to sumarycznie tamta, dawna "unitarka" ma się prawo wydawać współczesnym "bardzo ciężka". -
Koniec armii z poboru? I jaka powinna być polska armia?
Razorblade1967 odpowiedział marcnow92 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Nie wiem co to była za jednostka... jakaś szkolna (co najwyżej) bo zapewnie nie "liniowa" (obojętnie czy wojska lądowe, lotnicze czy WOPK), bo w takowych to jakoś nie widziałem, aby "pracowało" się od 7 do 15 (poza sztabem). Lotniska też nie kończyły pracy o 15-tej, zawsze część ludzi była do wieczora, a sprzętowcy to czasem i nocami robili przy awariach. Służby lotniskowe też musiały częściowo zawsze być, a zimą to często i się nocowało, w końcu droga startowa i drogi kołowania musiały być utrzymane całą dobę (nawet jak lotów nie było), a nigdy nie było wiadomo czy śnieg nie spadnie. 2-3 dniowe gotowości bojowe też rzadkością nie były - i wolne nie przysługiwało za to - tyle że po 10 godzinach "micha" dla wszytskich... I jakoś nikt nie marudził, taka to już była wtedy specyfika służby wojskowej. Służba co pare miesięcy? W typowej jednostce były przynajmniej dwie miesięcznie, czasem trzy - zależy jakie było obciążenie. Wolne po służbie? Kiedy? - w czasach gdy w normalnych jednostkach służby zaczynały się około 17 (co wcale nie oznaczało, że się przychodziło na 17-tą, bo często trzeba było być dużo wcześniej, instruktaże zaczynały się około 13-14, a i wcześniej często trzeba było być i swoje zrobić, bo nie zawsze kto miał zastąpić) i trwały do 17 nastepnego dnia... Przysługiwało to wolne tylko gdy zdarzało się to w niedzielę, gdy było to w dni powszednie to rano normalnie do pracy. Potem służby zmieniono na od około 8 do 8 następnego dnia i wtedy faktycznie w dniu gdy się ze służby schodziło to tego dnia oficjalnie było już wolne (ale bywało różnie - zależało od zadań pododdziału i ilości obsady). Tylko niewielki procent żołnierzy w tamtych czasach miał ten luksus pracy w ustalonych godzinach i przez 8 godzin dziennie. Bo akurat stosunek jednostek "liniowych" do "instytucjonalnych" to raczej był "nieco" odmienny jak współcześnie. -
Koniec armii z poboru? I jaka powinna być polska armia?
Razorblade1967 odpowiedział marcnow92 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Formalnie to są i żołnierze, i pracownicy wojska - bo to różny system zatrudnienia i różny status. W praktyce faktycznie te różne statusy w ostatnich 20-25 latach do siebie się sporo, ale stopniowo zbliżyły - ale to na skutek uwarunkowań, niezależnych od służących/pracujących. Dawniej służba w armii była służbą - miała ona swoje charakterystyczne cechy. Wynagrodzenia żołnierzy były kiedyś dobrymi zarobkami na tle innych zarobków np. w PRL, było sporo świadczeń i uprawnień znacznie ułatwiających życie (mieszkania, wczasy, różne możliwości wakacyjne dla dzieci zawodowych itd.), z wcześniejszą (wówczas całkiem przyzwoitą) emeryturą (inne były zasady niż obecnie). W zamian za to oczekiwano służby, a nie pracy - nikt na zegarek nie patrzył, praca 8 godzin to była poza sztabami i instytuscjami wojskowymi abstrakcją, był to prawdziwie "nienormowany" system "pracy" - robiło się nie do 15, a do czasu potrzebnego dla wynonania czynności, pelniło się służby i służbę kiedy trzeba i ile trzeba, i ani wolnego za to nie się nie dostawało (tylko za ponad 6 godzin w niedzielę lub święto - ale jednorazowe 6 godzin, to się nie sumowało), ani dodatkowo nie płacili. Oczywiście to był system "coś za coś" - były jego plusy i minusy, ale "służba" bardzo mocno różniła się od pracy. Szedłeś do wojska - decydowałeś się na służbę mocno ograniczającą "swobodę", ale wiedziałeś, że to niesie za sobą też ważne udogodnienia życiowe. Później powoli to ulegało zmianie i to często było to wymuszone czynnikami zewnętrznymi. Początek lat 90-tych to był świadomy atak na uprawnienia żołnierzy, armia broniąc się wprowadzała za to różne ogrniczenia w obowiązkach służbowych. Z czasem taki system doprowadził do tego, że w zasadzie w armii obowiązuje 40-godzinny tydzień pracy (i praktycznie większość uprawnień identycznych jak w Kodeksie Pracy), a za wszytsko co ponad trzeba dać wolne, ewentualnie to uregulować finansowo. Służba w armii przestała być odbierana powoli jako służba, a stała się jedną z wielu możliwości pracy w kraju. Im bardziej zmniejszano "przywileje", tym automatycznie zmniejszano obowiązki i niedogodności służby. W efekcie doprowadziło to do sytuacji gdy w armii bardziej już się pracuje niż służy. Do tego dawniej "pracownik wojska" to była w armii "siła pomocnicza" - jednak z czasem ewoluowało to w kierunku sytuacji, że zatrudniony cywil bywał przełożonym żołnierza (przecież armia to nie tylko jednostki bojowe - nowoczesna armia ma spore zaplecze), a kierownicy komórek cywilnych praktycznym statusem w jednostce zrównywali się z wojskowymi (sam to przerabiałem gdy przez parę lat byłem szefem komórki kilkudziecięciu pracowników wojka - mój praktyczny "status" dorównywał komórkom wojskowym dowodzonym przez starszych oficerów). To również zaczęło zacierać pewne granice pomiędzy żołnierzem, a pracownikiem wojska - przynajmniej w jednostkach, które nie były typowo bojowymi. Kolejny czynnik to właśnie zniesienie służby z poboru - wszyscy żołnierze stali się zawodowymi i w połączeniu z tym co napisałem powyżej (zmianą charakteru służby, uprawnień/obowiązków oraz konieczności nadzoru na niezawodowymi), w wielu miejscach bardziej się pracuje niż służy - choć nosi się mundur. Z drugiej strony nie przesadzajmy... Armia stała się formacją profesjonalnych żołnierzy (wiem, wiem... różnie z tym bywa - ale to skutek zapaści systemu szkolenia od początku lat 90-tych, który niestety się nie zdołał podnieść "po przejściach"), kwestie o których piszesz zeszły na dalszy plan. Teraz jest to po prostu zawód, specyficzny, ale jednak po prostu zawód. I wcale nie ryzykowałbym twierdzenia, że zmiany w podejściu do wielu rzeczy, odchodzenie od "ideologizowania" powoduje, że ci ludzie są gorszymi żołnierzami. Zmianie uległa mentalność, ale wcale nie musi to mieć negatywnego wpływu na fachowość i profesjonalizm. Problemem jest właśnia zapaść systemu szkolenia - ale to jak wspomniałem skutek rozwalenia systemu w latach 90-tych, łatwo coś zniszczyć, trudno odbudować... skutki tego będą jeszcze odczuwalne przez lata, bo trwało to tak długo, że najtrudniej będzie odbudować kadrę szkoleniowców (trudno by dobrze uczył ktoś, kto sam się szkolił w systemie zapaści w tej materii). Dla mnie o wiele większym problemem niż to o czym piszesz (zresztą większość żołnierzy, podobnie jak większość cywili o wojnie sprzed 70 lat praktycznie nie wie nic - historia to już domena hobbystów i czas do tego wreszcie przywyknąć oraz nie "rozdzierać szat", że świat się zmienił, i mało kto się historią interesuje) są przykłady z którymi się spotykam np. w działalności w strzeleckim klubie. Gdy przychodzi na imprezę 20-letni młodzieniec, wykupuje strzelanie z km PKM i pyta się czy on może sam załadować broń. Tłumaczy, że jest podoficerem, dowódcą drużyny i ma na stanie w podododdziale km PKM, ale amunicja jest tylko na szkolenie obsługi i on jeszcze nigdy nie strzelał z tej broni, a ma nią (jej obługą) dowodzić... to jest dla mnie żenujące. Choć oczywiście to nie wina tego młodego człowieka tylko systemu szkolenia - u mnie dostał gratis szkolenie z PKM (tylko za wystrzeloną amunicję musiał zapłacić - bo to nie mój prywatny biznes), w ramach tego, że "stary, emerytowany sierżant" jeszcze swoje "trzy grosze" do wyszkolenia armii dołoży. Podobnie to bywa przy innych sytuacjach klubowych - co jakiś czas pojawiają się młodzi ludzie (służący w armii), którzy chcą się prywatnie czegoś z zakresu broni i jej użycia nauczyć, bo "firma" ma taki poziom szkolenia, że czasem tylko "siąść i płakać". Ale o tych ludziach dobrze świadczy, że chcą, że próbują dotrzeć do możliwości inaczej, nawet za swoje pieniądze... czyli z tym "honorem żołnierza" chyba wcale nie jest tak źle. Może on po prostu jest nakierowany inaczej niż dawniej... na to co jednak najważniejsze czyli na byciu dobrym profesjonalistą w swoim "fachu". Tutaj obstawiałbym jako prawdopodobną przyczynę nie tyle "brak funduszy", tylko ten konflikt właśnie. Brak funduszy mógł być tylko wymówką. Na skutek wydarzeń początku lat 90-tych (próba przejęcia "ideologicznego", jakieś "obiadki" z politykami, silne zakusy polityków by kształtować politykę kadrową w armii oraz ogólna niechęć żołnierzy do polityków itd.) wojsko stało się strasznie ostrożne w takich kontaktach. Apolityczność zaczęła być wręcz ostentacyjna, a żołnierze zaczęli (ale i często pracownicy wojska) unikać jak tylko się da kontaktów politycznych - szczególnie tam gdzie były konflikty. Założę, że ten "lokalny" polityczny konflikt, spowodował - że wspomniany szef WKU po prostu nie chciał zostać w to wmieszany i znalazł wymówkę by się od politycznej wojennki lokalnych polityków odciąć i kto wie ... ale pewnie za wiedzą i wsparciem swoich przełożonych. Z drugiej strony zorganizowanie czegoś takiego to nie jest takie proste jak 25 lat temu. Sam się kiedyś tym zajmowałem, bo raz że jako "młody plutonowy" miałem (w oczach dowódcy) "dużo wolnego czasu", a dwa że dowódca orzekł, że skoro coś tam się interesuję historią DWS to w razie czego wstydu nie będzie jakbym musiał z kimś pogadać. Takie imprezy to zwykle niedziele (no teraz to jeszcze soboty, ale ogólnie dni wolne) i w czasach powszechnej służby zasadniczej, brałem 20 ludzi (wszyscy z.s.w - razem z kierowcą ciężarówki) i jechałem zabezpieczać jakieś "obchody" czy "uroczystości". Zaangażowanie wymagało jednego zawodowego (który miał i tak prawdziwie "nienormowany czas pracy", a do tego był "młody" i miał guzik do gadania) i około 20 żołnierzy, którzy i tak w jednostce siedzieli (to nawet problemu z dobraniem nie było, bo nawet chętnie jechali - zawsze to ciekawiej niż gnić w koszarach, a i "ludzi się zobaczy", płci przeciwnej szczególnie). Proste i łatwe - wymagało jednego zawodowego. Dzisiaj to musiałoby być tych 20 ludzi, ale wszyscy to zawodowi, wszyscy mają limit godzin pracy itd. Czyli wysłanie ich w niedzielę na taką "imprezę", oznacza że w tygodniu na jeden dzień ich trzeba z obowiązków zwolnić - nie zawsze to możliwe, bo armia jakby "trochę" mniejsza i nadmiaru ludzi nie ma. Przecież nie dasz do tego sztabowców, a trzeba będzie odciągnąć tych w niższych stopniach czyli np. tych co przy sprzęcie robią. Tak więc organizacyjne takie imprezy to nie jest takie łatwe, jak w czasach powszechne służby z poboru i 4-krotnie liczniejszej armii. Stąd i armia się do tego jakloś nie pali... i trudno się dziwić. Może po prostu przyszłością w robieniu "atmosfery" przy takich wydarzeniach są hobbyści z grup rekonstrukcyjnych? W sumie już to często robią, chyba coraz częściej - bardzo często zabezpieczają imprezy pt. salwa honorowa przed pomnikiem czy przy jakiś historycznych uroczystościach, jakaś asysta honorowa itd. Nie jest to chyba specyfika tylko u nas... ta "moda" przyszła z zachodu, gdzie często widać na takich okolicznościowych imprezach właśnie nie armię, a rekonstrutorów w historycznych mundurach. -
Stan wojenny
Razorblade1967 odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Jakieś tam grupy o "terrorystycznym" czy zbrojnym zabarwieniu były - niedawno nawet tutaj na Forum w innej dyskusji były przykłady takowych podane, choć raczej po prostu bandyckie "dorabiające sobie ideologię". Tyle, że w tym przypadku podejrzewam bardziej, że te samopały na .22LR to raczej dla kłusowników ktoś "dłubał" - a propaganda wykorzystała okazję, bo "zbrojący się robotnicy" pasowali do "wizerunku" zasadności SW. Też pamiętam to w TV - jak to ładnie prezentowali... na moje sprzęt dla "kłusoli", któremu dorobiono propagandę. Akurat faktycznie - samoróbki na tą amunicję funkcjonowały dość powszechnie w kłusownictwie. Bardzo praktyczne na niewielką zwierzynę do sarny włącznie - głos wystrzału się nie niesie daleko, szczególnie w lesie, a nawet w PRL stosunkowo łatwo było o amunicję. Sam przed SW byłem w sekcji strzeleckiej klubu sportowego w moim mieście (sekcję zawieszono z okazji SW) i tak naprawdę wynieść garść takiej amunicji to jakoś specjalnie trudne nie było (a taka amunicja była też w każdej szkole do lekcji PO itd.). A samą broń łatwo zrobić, bo ciśnienia niewielkie to i łatwo zrobić, nawet z ogólnie dostępnych elementów i przy pomocy podstawowych narzędzi warsztatowych. -
Stan wojenny
Razorblade1967 odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Nie kojarzę, aby w związku ze SW (w dekrecie o SW) istniały jakieś specjalne przepisy w tej materii. Kodeks karny z 1969 przewidywał w art. 286 karę od roku do 10 lat pozbawienia wolności - co najwyżej w związku z SW można było dostać coś bliżej górnego zakresu... Przepis artykułu 286KK dotyczył i nielegalnego posiadania i nielegalnego wyrobu i przewidywała taką samą karę. Obecnie w KK z 1997 jest to rozdzielone w art. 263 - za nielegalny wyrób jest dalej od roku do 10 lat, a za nielegalne posiadanie od 6 miesięcy do 8 lat. Zgadza się... tyle, że właśnie ogólnie na tym polegają "stany wojenne" i "stany wyjątkowe" - na zawieszeniu wielu "swobód obywatelskich" (w mniejszym lub większym stopniu) i na daniu szerokich uprawnień "służbom mundurowym" często do praktycznej "bezkarności" (choć w sumie nie do końca). Abstrahując oczywiście w tej chwili od celowości czy słuszności wprowadzenia SW. A przy okazji ciekawe czy gdybyście odpowiedzieli normalnie "co tam robicie" to też byście oberwali pałą? Mnie też parę razy patrol zatrzymywał, legitymował i jakoś pałą nie dostałem. Jakoś moich kolegów (w tym tych starszych) i różnych znajomych (w tym dorosłych) też wielokrotnie kontrolowano, legitymowano, kazano powiedzieć "co się tu robi" (nawet jak w niewielkim stopniu naruszali zasady SW) i jakoś żaden pałą nie dostał. Ciekawe dlaczego? Nawet w Sylwestra 1981/82 gdy tam się zabawialiśmy "domowymi środkami pirotechnicznymi" (coby nie mówić - jednak nielegalnymi) to patrol ZOMO spisał, dał OPR i kazał "sp... do domu" - i to jakoś bez pałowania czy w ogóle używania jakiejkolwiek przemocy fizycznej. A pałą to też dostałem, tyle że chyba nie w czasie SW, a potem (tuż po zawieszeniu SW, lub tuż przed) i to nie za darmo, a za to żeśmy się ostro "poszarpali" z antagonistycznym osiedlem. W sumie... było za co i zrobiło lepszy efekt niż jakieś prowadzanie do rodziców itd. -
Stan wojenny
Razorblade1967 odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Napisałem wyraźnie "z zasady" - nie przecząc pojedynczym wypadkom (co wyraźnie stwierdziłem) działań niezgodnych z zasadami postępowania. Nie znam zresztą też okoliczności co spowodowało taką, a nie inną reakcję. Jakoś znam całkiem sporo osób, które naruszały jakieś tam zasady SW (w stopniu niewielkim i podporządkował się interwencji) i jakoś nikt ich nie pobił, nie wywiózł "do lasu" itd. - stosowano odpowiednie procedury i tyle. Temat chyba nie jest o tym, że gdzieś tam ktoś komuś dał pałą, czy zastosował jakieś "nietypowe metody" dyscyplinowania - tylko nieco bardziej ogólny. Bo na takiej zasadzie to można w każdych czasach doszukiwać się naruszeń procedur postępowania "służb" i nijak SW nie będzie w tym wyjątkiem.