Skocz do zawartości

Razorblade1967

Użytkownicy
  • Zawartość

    807
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez Razorblade1967

  1. Sprawność fizyczna w wojsku

    I tutaj bywało różnie... bo ja miałem ten marsz na kilometrów około 30, dowódca plutonu przed wymarszem robił przegląd oporządzenia (szczegółowy)... przechlapane miał ten kto miał coś nie tak. Gdy kiedyś, po takim jednym marszu odbywanym w czasie "paniki", na której pluton wypadł "na 5" i gdy dowódca miał (głównie z tego powodu) dobry humor zapytaliśmy dlaczego marsz nazywa się "kwatalnym", skoro mamy go raz w miesiącu - odpowiedź otrzymaliśmy prostą: "bo raz na kwartał zaliczacie ćwiczenie, a pozostałe dwa razy w kwartale trenujecie do tego zaliczenia". I bynajmniej nie służyłem w "zmechu". I znowu wiele zależało od typu jednostki - jak to się w wojsku złośliwie mawiało "jedni muszą umieć szybko biegać, a inni umieć szybko myśleć". Inaczej do tych spraw podchodzono we wspomnianym "zmechu", a zupełnie inaczej np. w jednostkach technicznych wojsk lotniczych czy (istniejącego wówczas jeszcze) WOPK (aby pokazać skrajność), gdzie były inne zadania i na inne sprawy zwracali uwagę przełożeni. Pomiędzy podejściem do szkolenia strzelca w drużynie "zmechu", podejściem do wyszkolenia planszecisty była przepaść - z wieloma stanami pośrednimi pomiędzy tymi dwoma skrajnościami oczywiście. Zresztą bardzo wiele zależało od dowódcy i to często tego niskiego szczebla - na mojej kompanii (gdy dowodziłem plutonem szkolnym) w moim i kolegi plutonie żołnierze zasuwali jak "małe samochodziki", ku uciesze i razem dowódcami plutonów, którzy "byli nawiedzeni", szkolenie bojowe ich bawiło i latali po polu razem ze szwejami, ubrani jak i oni (razem z plecakami i bronią długą - jak "na wojnę"), robiąc kolejne "wojny w mikroskali". A obok w sąsiednim plutonie "szwej" nie robił nic, bo ich dowódca był typowym leserem, który do tego jeszcze miał dwie lewe i jak go zmusili odgórnie do wyjścia "w pole" to najlepiej mu wychodziło zagadnienie "obozowania' czyli rozkładali namioty z pałatek i leżeli do zakończenia zajęć czyli do obiadu (z wystawionymi "czujkami" aby "nie podpadli"). Przy okazji dowódca kompanii był ofiarą losu, którą ktoś przypadkiem zrobił oficerem i nie potrafił ani zmusić nas abyśmy się trochę uspokoili z tymi naszymi "wojnami" (z perspektywy czasu to czasem jednak "przeginaliśmy" w wymyślaniu tych zagadnień "bojowych"), ani tego lesera do tego by zrobił cokolwiek pożytecznego - bo zwyczajnie go olewano... a dowódca szczebla batalionu i tak miał za nic. Jak to kiedyś przy wódce nam rzekł - "z Was to chociaż mam trochę pożytku, bo zawsze mogę w ciemno każdego osła ze sztabu na Wasze szkolenie zaprowadzić i wiem, że nie umoczycie". Tylko przypadek regulował to czy żołnierz dostał się do "nawiedzonych" czy do "leserów" - a najgłupsze było to, że po pierwszym okresie sarkania i buntu (dlaczego my musimy, a oni nie) większość żołnierzy czuła się lepsza od tych z plutonu lesera, twierdząc, że oni "są żołnierzami", a wy jesteście "sprzątaczkami" (leser najchętniej oddawał pluton do najgłupszych robót - i miał spokój). Bo nawet zganiany jak pies, uwalony błotem jak świnia i obładowany jak wielbłąd żołnierz z.s.w. jakoś wewnętrznie (nawet podświadomie) się czuł lepiej przy wykonywaniu zadania w stylu "natarcie na pozycje nieprzyjaciela w terenie urozmaiconym" niż przy grabieniu trawników, wyręczając cywilnych pracowników (zwykłych, prostych fizycznych nazywanych nie wiedzieć czemu "majstrami", chyba dlatego, że wysługiwali się w robocie całkowicie nieuprawnienie "szwejem") w kopaniu dołów po rury i kable czy sprzątając na okrągło co się dało... Oblicza wojska były różne... a przekrój ludzi podobny jak w reszcie społeczeństwa, gdzie leserów też nie brakowało i nie brakuje do dzisiaj.
  2. Trylogia a prawda historyczna

    Ech tam "czeski błąd" - oryginał 42, a aktorka w czasie gdy to kręcili 24. PS. Oczywiście w wersji filmowo-serialowej, bo nie pamiętam jak to tam było w powieści.
  3. Mauser T-Gewehr

    Ja się oczywiście domyśliłem, że chodzi Tobie o ten wkm - ale co do wykorzystania lufy to mam spore wątpliwości. Lufy do km systemu Maxim, ze względu na specyficzne działanie automatyki raczej trudno zastosować w innej broni. Do tego obie konstrukcje powstawały w zasadzie równocześnie, miały wspólny nabój i oczywisty związek. Natomiast co najwyżej można mówić o wykonaniu lufy do tego samego naboju, może (tego nie wiem) przez tą samą wytwórnię, może o użyciu tych samych surówek luf, ale nie może być mowy o użyciu luf z MG.18 TuF, bo ich w sumie gdy robiono T-Gewehr nie było, dopiero nad nimi pracowano. Same lufy zresztą się różnią "nieco". Może po prostu dlatego, że w chwili gdy powstawał T-Gewehr to urządzenia wylotowe były "w powijakach"...
  4. Mauser T-Gewehr

    Nie ma co się wstydzić, bo... nie ma żadnej oficjalnej definicji rozdzielającej te dwa określenia. Te określenia w języku polskim są używane zamiennie i w sumie trochę zwyczajowo, bo faktem jest, że PTRD i PTRS określa się mianem rusznic przeciwpancernych, a ten przedwojenny to karabin przeciwpancerny, co może sprawiać wrażenie, że określenie "karabin przeciwpancerny" dotyczy broni w małym kalibrze, a "rusznica przeciwpancerna" to coś używająca amunicji wielkokalibrowej i pewnie zwyczajowo tak było - gdy tworzono nazewnictwo w WP tworzonym w ZSRR to zapewne widząc różnice pomiędzy dawnym kbppanc wz. 35, a PTRD i PTRS komuś wydało się słusznym użyć innego określenia. WP spotkało się bowiem w swojej historii z dwoma rodzajami broni o podobnym przeznaczeniu, ale mocno różniących się możliwościami i charakterystyką (jak choćby masą i wielkością oraz kalibrem). Utarło się nazywać broń o małym "karabinowym" kalibrze "karabinem przeciwpancernym", a tą wielkokalibrową "rusznicą przeciwpancerną" - ale nijakiej definicji rozgraniczającej nie spotkałem i w zasadzie użycie tych określeń zamiennie będzie poprawne choć raczej należałoby używać takich określeń pod jakimi broń do uzbrojenia przyjmowano w WP czyli karabin przeciwpancerny wz.35 oraz rusznice przeciwpancerne PTRD i PTRS. Natomiast gdy mówimy o broni obcej to już jest dowolność określeń - bo żadna rozpowszechniona definicja ich nie normuje. W każdym razie ja takiej nie znam. Nie wynika to też z tłumaczeń, bo o ile po angielsku to jest Anti-Tank Rifle, a po francusku Fusile antichar (czyli karabin), to po rosyjsku to jest Противотанковое ружьё - tyle, że ружьё to po prostu broń długa. Znowu po niemiecku to Panzerbüchse - a Büchse odnosi się do broni myśliwskiej (lub sportowej), tutaj trudno mi to prawidłowo na polski przełożyć bo niemieckiego nie znam. Domniemywam, że w chwili gdy spotkano się z PTRS i PTRD i trzeba to było jakoś po polsku nazwać, a poprzednie polskie określenie dotyczyło broni o nieco innych charakterystykach (bardziej kojarzącego się karabinem) to sięgnięto do określeń dawnych, a rusznica podobnie jak ружьё było na "R", to pewnie przypasowało (rusznica to też w sumie ружьё). Procesy nazewnicze czasami idą różnymi torami... jak się poczyta np. zarzuty z lat 20-tych do nazwy "karabin maszynowy" i propozycję zmiany nazwy na "mitralieza" (czy jakoś tak), to widać, że różnymi torami błądzą ludzkie umysły. Zresztą sytuacja gdy trzeba było nazwać coś co w różnych armiach miało podobne przeznaczenie było jednak bardzo różne nie wystąpiła tylko przy ręcznej broni ppanc. Stąd jako chyba jedyni mamy odrębne określenie na ręczny i lekki karabin maszynowy. Bo w chwili gdy utworzono Polskę po PWS, to tworząca się armia miała dwa główne typy lekkiej broni maszynowej czyli francuski CSRG i niemiecki MG.08/15 (były też inne, ale te stanowiły podstawę), które przecież bardzo się od siebie różniły. Chciano je nazwać jakoś różnie i zaczerpnięto określenie na CSRG z rosyjskiego (wszak spora część kadr WP miała przeszłość w tej armii) czyli ręczny karabin maszynowy, a lekki karabin maszynowy z niemieckiego (znowu spora część kadr miała przeszłość w armii niemieckiej). Przez odmienność dwóch najpopularniejszych typów lekkiej broni maszynowej w WP IIRP mamy dzisiaj odrębną nazwę na rkm i lkm czego w większości krajów nie ma. Zapewne podobnie było z tym karabin przeciwpancerny/rusznica przeciwpancerna - starano się nazwać inaczej, co co się od siebie jednak różniło. Tyle, że o ile powszechność rkm i lkm spowodowała rozpowszechnienie się określeń i ubranie ich w odpowiednie definicje, to ręczna broń przeciwpancerna w postaci kb/rusznica ppanc dość szybko przebrzmiała i do dzisiaj nie ma czytelnego rozgraniczenia, a obie nazwy często stosuje się zamiennie. No tak, ale zauważ że to już specyficzne cele... nawet trudne do trafienia. Poza specyficznymi trafieniami to pocisk z naboju 7,92mm x 107 robił podobne "dziurki" jak 7,92mm x 57IS - tutaj jest spora odmienność od używania broni wielkokalibrowej gdzie można użyć skutecznej amunicji zapalającej itd. Gdzie w ogóle "destrukcja" celów niepancernych będzie większa niż w przypadku pocisku 7,92mm tyle, że rozpędzonego do większych prędkości. Dlatego zauważ, że ACz utrzymywała swoje rusznice w dużej liczbie do końca wojny, bo o ile czołgom już niewiele mogły zrobić, to były przydatne do walki z lekko opancerzonymi i nieopancerzonymi celami, do rażenia celów w miastach (stanowiska ogniowe osłonięte ścianą) itd. Natomiast Niemcy używający broni w małym kalibrze praktycznie tylko próbowali wykorzystać to jako taką "lepszą wyrzutnię" granatów nasadkowych, co wyszło średnio i broń po prostu wycofano.
  5. Mauser T-Gewehr

    A z jakiego to wkm (i jak połączysz wkm z ukm) użyto lufy w T-Gewehr? Jeżeli chcemy mówić o elemencie wspólnym to była nim amunicja 13,2mmx92SR. ad.1/ Nie wiem czy to akurat wielka wada w takiej, a nie innej broni. Jeszcze prawie 30 lat później całkiem dobrze sprawiały się na froncie rusznic jednostrzałowe. Przy takiej broni lekkie zwiększenie szybkostrzelności nie jest specjalnie przydatne, a zastosowanie magazynka zwiększa i tak niemałą masę broni. W przypadku broni samopowtarzalnej ma to sens - można szybko oddać drugi strzał, w przypadku rozpatrywania broń jednostrzałowa czy powtarzalna zysk jest niewielki, a komplikowanie budowy i wzrost masy niekoniecznie jest pożądane. ad.2/ A pamiętasz, że broń powstawała od 1916, w do produkcji weszła w 1918? Przebijalność wynosząca ok. 20mm ze 100m wydawała się wówczas wystarczającą. ad.3/ W zasadzie każdy karabin przeciwpancerny czy rusznica przeciwpancerna (to tylko kwestia nazewnictwa) był bronią zespołową i nie bardzo rozumiem dlaczego jest to wadą i co tutaj nie rozumieć. Fakt, że z danej broni wystarczy jeden żołnierz aby strzelać nie oznacza, że broń staje się bronią indywidualną - bo liczy się całokształt działań z tą bronią, także jej przemieszczanie, przenoszenie wraz zapasem amunicji oraz działanie z nią w walce. Jak sobie wyobrażasz działania pojedynczego żołnierza z czymś co ma masę 16-20kg i długość 170-200cm (bo w takich granicach zawierały się mniej więcej parametry wielkokalibrowych kbppanc/rusznic ppanc). Przenoszenie wymaga pomocy, drugiego żołnierza, pokonywanie przeszkód terenowych wymaga pomocy drugiego żołnierza, a często i ustawienie broni na jakiś stanowisku również. W zasadzie każdy kbppanc nawet te lżejsze w "kalibrach karabinowych" czyli kbppanc wz.35 i PzB.39 można spokojnie uznać za broń zespołową - i w sumie nie ma wielkiego znaczenia, że w WP IIRP przydzielano ją jednemu żołnierzowi, a w WH była etatowo obsługa dwuosobowa. Jeden żołnierz i tak nie da rady ze wszystkimi czynnościami przy broni (wlicza się tutaj jak wspomniałem i przenoszenie, i pokonywanie przeszkód terenowych, i przygotowanie stanowiska) - będzie potrzebował pomocy drugiego żołnierza. Niewiele zmienia fakt, że w jednej armii etatowo obsługiwał to jeden żołnierz (a więc tylko formalnie można mówić o broni indywidualnej), w innej była etatowa obsługa złożona z dwóch żołnierzy, a w jeszcze innych w ogóle nie było obsług etatowych i broń była "bronią plutonu", wydawana w miarę potrzeb żołnierzom nie stanowiących jej obsługi etatowej. W praktyce każda tego typu broń była bronią zespołową. Do wad broni raczej zaliczyłbym nie tyle jednostrzałowość czy dwuosobową obsługę, a nawet faktycznie nie najlepsze parametry amunicji 13,2mm x 92SR - a brak hamulca wylotowego, co powodowało że potężny odrzut musiał przyjąć strzelec, a jedynym czynnikiem jego zmniejszania była duża masa broni. W zasadzie ta "improwizacja" doczekała się "drugiego wydania" bo na początku wojny w ZSRR stworzono na szybko odmianę tej broni (PTR Szołochowa) w kalibrze 12,7mm x 108 (czyli na typowy nabój do wkm w ZSRR) dodając hamulec wylotowy, amortyzator na stopce kolby i stosując lżejszy, składany oraz "zgrabniejszy" dwójnóg (w oryginale niemieckim był ciężki nieskładany dwójnóg od MG.08/15). Sprawdzała się w walkach w 1941 o ile cele miały pancerz przebijany przez 12,7mm x 108 (a takich celów było już coraz mniej), jakoś nikt nie narzekał na jednostrzałowość czy dwuosobową obsługę broni. Podstawowa wada (czyli bardzo duży odrzut - w zasadzie "niestrawny" w T-Gewehr z PWS) została wyeliminowana za pomocą hamulca wylotowego i inną konstrukcję stopki kolby. Problemem był brak skuteczności amunicji i stąd poszli w kierunku 14,5mm x 114 - za podstawową mając też broń jednostrzałową (samopowtarzalnej, magazynkowej było stosunkowo niewiele). Choć należy zauważyć, że kierunek budowy karabinów ppanc polegający na wykorzystaniu amunicji wielkokalibrowej (fakt, akurat niemiecki 13,2mm x 92SR był kiepski nawet w tej klasie) był słuszniejszy od tworzenia karabinów przeciwpancernych małego kalibru z bardzo "wyśrubowaną" prędkością wylotową. Takie kbppanc małego kalibru były bronią "na chwilę" (ich kariera w zasadzie kończyła się zanim się na dobre zaczęła - jak to mówią "ślepa uliczka"), a po tej "chwili" nadawały się już tylko na złom (poza robieniem dziurek w pancerzu do niczego się nie nadawały, działanie pocisku na inne cele było prawie identyczne z karabinowym). Rusznice/kbppanc w kalibrach większych, nawet jak straciły możliwość zwalczania większości czołgów to jeszcze były przydatne na polu walki, bo zawsze znalazło się już sporo celów lżej opancerzonych, można było je wykorzystać jako coś co dzisiaj nazywa się "karabinem przeciwsprzętowym", a duży kaliber pozwalał na tworzenie pocisków specjalnych. Jako ciekawostkę można podać - zauważony fakt użycia wyciągniętych skądś poradzieckich PTRS podczas walk separatystów z wojskami rządowymi na Ukrainie... chyba nawet jakieś sukcesy były, czemu w sumie trudno się dziwić bo ani BTR-60, ani BMP-1 się temu kalibrowi nie oprze.
  6. JS-2

    No tak nie do końca. Czołg ten nosił oznaczenie ИС czyli zapisując to naszym alfabetem IS. Kombinowanie z JS, bo najpierw się rozwinie oznaczenie typu do słów od których wzięło początek, zapisze je po polsku i potem dopiero stworzy oznaczenie od nich powstałe prawidłowym zbytnio nie jest. Trochę na zasadzie jakbyś najpierw np. słowa oznaczenia ППШ (PPSz) rozwinął do Пистолет Пулемёт Шпагина, zapisał w języku polskim czyli Pistolet Maszynowy Szpagina i stworzył oznaczenie wyglądające wtedy PMSz. Oczywiście mozna tak postąpić i tak postąpiono w WP np. RPD mazywając go rkmD czy z SKS nazwywając go ksS - tyle, że broń pod taką nazwą została przyjęta do uzbrojenia w WP i o użytkowanej broni w WP można tak napisać. Jedynym uzasadnieniem dla użycia oznaczenia JS-2 byłaby sytuacja gdyby pod takim oznaczeniem radziecki IS-2 został przyjęty do uzbrojenia w WP i wtedy oznaczenie dotyczyłoby zasadniczo tylko wozów w uzbrojeniu WP. Zasadą jest, że skróty i nazwy sprzętu, zapisywane alfabetem innym niż łaciński tworzy się poprzez zastąpienie litery obcego alfabetu, odpowiednią literą (literami) alfabetu używanego w Polsce. Dlatego IS-2, a nie JS-2.
  7. Rozstrzeliwanie SS-manów zbrodnią wojenną?

    No i tutaj jest właśnie przyczynek do zbrodni wojennych. Można uważać, że żołnierzowi przeciwnika należy się "kula w łeb", ba... nawet można mieć "moralną rację" - jednak dokonanie samosądu, zabicie jeńca (poza sytuacjami przewidzianymi w prawie międzynarodowym czyli po odpowiedniej, powtarzam odpowiedniej rozprawie i wyroku skazującym) to jest zbrodnia wojenna. Nie ma wielkiego znaczenia co się uważa, można co najwyżej rozpatrując odpowiedzialność za taką zbrodnię wojenną wskazać okoliczności łagodzące.
  8. Pagon to spolszczone słowo rosyjskie pochodzi od погон czyli... naramiennik z oznaką stopnia. Określenie owszem rozpowszechnione w języku polskim potocznym i to od dawna, bo po uzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 znaczna część wojskowych pochodziła z armii rosyjskiej. Zresztą jak wiele innych określeń przenoszonych mniej lub bardziej szczęśliwie przez żołnierzy trzech dawnych armii zaborczych - jedne przetrwały jako oficjalne, inne zaniknęły, a jeszcze inne są obecne (jak "pagon") tylko jako wyrażenia potoczne. Ale nigdy chyba nie było to wyrażenie prawidłowe nazewniczo - a było i jest wyrażeniem potocznym. Obecnym do dzisiaj bo spotęgowanym jeszcze pewnymi rusycyzmami stosowanymi czasem w tzw. LWP u jego początków. Prawidłową nazwą był i jest naramiennik.
  9. Najlepszy czołg II Wojny Światowej

    Nie sądzę... to ten potwór miałby problem z poruszaniem się mając 188 ton masy. Nie wytrzymałoby większość dróg, o mostach nawet nie wspominając. Transport tego gdziekolwiek to wyzwanie logistyczne, a ze względu na ogromne zużycie paliwa zasięg w terenie wynosił 42km (bez zbiornika dodatkowego, ze zbiornikiem 68km). Ten niewydarzony wynalazek nadawał się co najwyżej na ruchomy bunkier, łatwy do zniszczenia za pomocą artylerii czy lotnictwa - o ile sam wcześniej by nie ugrzązł, nie nawaliłby silnik itd.
  10. Najlepszy czołg II Wojny Światowej

    A w czym ta bezsensowna kupa stali miałaby być najlepsza? W sumie raczej to był jeden z najgłupszych pomysłów (z tych które usiłowano realizować) na czołg w historii tego rodzaju broni.
  11. USA - dlaczego nie produkowali ciężkich czołgów?

    Powodów w sumie jest parę... 1/ Z ciężkimi czołgami jest tak, że często problemy z wozami o bardzo dużej masie, powodują więcej problemów niż jest zalet z ich użycia. Zresztą co rozumiemy przez "czołg ciężki"? Nomenklaturowo to może być różnie - bo radziecki IS-2 miał zbliżoną masę do niemieckiego PzKpfw V, a pierwszy był sklasyfikowany jako ciężki, a drugi jako średni. 2/ Praktyka wojenna dowiodła dość dobitnie to co napisał Secesjonista - w ogólnym ujęciu bardziej opłaca się produkcja dużych ilości przeciętnych czołgów o umiarkowanej masie, niż znacznie mniejsza produkcji wozów cięższych, znacznie droższych i powodujących problemy logistyczne (transport, mosty itd.). Wojny takie jak DWS wygrywał przemysł mogący produkować środki walki masowo, można wtedy łatwiej uzupełniać straty (bojowe i niebojowe), można za pomocą dużej ilości wozów działać na polu walki bardziej elastycznie itd. 3/ USA w kwestii czołgów startowało z dość słabej pozycji... w chwili gdy w Europie wybuchła wojna to USA z czołgami praktycznie zaczynała. Były to czołgi lekkie często uzbrojone tylko w karabiny maszynowe i czasem zwane "bojowymi wozami kawalerii". W sumie nawet nie ma się im co dziwić - bo otoczeni "Wielką Wodą" byli na swoim terenie bezpieczni (nie mieli przeciwników na swoim kontynencie), stąd wojska lądowe były im potrzebne w zasadzie tylko do "gry na wyjeździe", a rejon ich zainteresowań czyli "Pacyfik" nie wymagał jakiś większych i cięższych pojazdów pancernych. Przecież pierwszy udany czołg średni (M3) to zaczęli budować dopiero w połowie 1940, a dopiero w marcu 1941 mieli prototyp. Jeżeli uznamy M26 za czołg ciężki (masą porównywalny z IS-2 i PzKpfw.V) to jednak w czasie DWS takowy stworzyli - tyle, ze dopiero w 1944.
  12. Ręczna broń ppanc podczas II WŚ

    Bez urazy ale to mitologia... 1/ Karabin przeciwpancerny i to jeszcze w kalibrze "karabinowym" jest zasadniczo bronią "ostatniej szansy". Nigdzie, ani tego typu broń, ani rusznice przeciwpancerne większych kalibrów nie stanowiły zasadniczego uzbrojenia przeciwpancernego. Była to broń pomocnicza, do użycia w sytuacjach bardzo sprzyjających lub w sytuacji gdy nie było innego wyjścia i tego typu środek walki był ostatnią szansą pododdziałów. 2/ Wcale nie jest łatwo unieruchomić czołg za pomocą takiej broni - warto pamiętać, że pocisk w zasadzie tylko robi niewielką dziurę w pancerzu, wybijając tzw. korek z pancerza. Unieszkodliwienie czołgu zależy od tego co zdeformowany pocisk i ten kawałek pancerza uszkodzi po drugiej stronie... najlepiej by uszkodził załoganta. Stąd nawet trafienie w czołg z takiej broni niekoniecznie eliminowało go z walki... a raczej dopiero kilka celnych strzałów to robiło. 3/ Aby w ogóle uszkodzić za pomocą ręcznej broni piechoty czołg to trzeba się znaleźć w zasięgu jego uzbrojenia. Z kbppanc wz.35 można było skutecznie strzelać poniżej 300m, ale im bliżej tym lepiej (łatwiej trafić w konkretne miejsce i skuteczność pocisku większa) - czyli było to w zasięgu broni maszynowej czołgu. Tak więc samo użycie broni było już sporym wyzwaniem dla strzelca. 4/ Co do tego "strzelania do żołnierzy" to nie wiem, ale wyobrażam sobie sytuację gdy po prostu nie ma celów pancernych, walczy się z piechotą i strzelec kbppanc może być nieużyteczny (nie posiadał innej broni, nawet pistoletu - miał "bagnet luźny") lub spróbować razić cele z tego co ma, a ma karabin przeciwpancerny. Natomiast karabin przeciwpancerny w kalibrze karabinowym, w przeciwieństwie do rusznic ppanc z amunicją "wielkokalibrową" do niczego innego się nie nadaje poza robieniem małych dziurek w pancerzu. Nie będzie z niego "karabinu przeciwsprzętowego", nie da się go użyć w walkach miejskich do rażenia stanowisk za ścianą (jak to robiono z PTRS i PTRD) - to jak żołnierz miał broń jaką miał to i może gdzieś tam używał go do strzelania do żołnierzy przeciwnika. Celów pancernych nie miał, nic innego z tym kbppanc zrobić nie mógł to zrobił co mógł. Owszem przeszkolenie w zakresie tej broni było słabe - ot kilka zapoznawczych strzałów dla strzelców wyborowych i dowódców pododdziałów. Ale z drugiej strony to był zwykły karabin powtarzalny - obsługa tej broni była dostępna każdemu kto umiał strzelać z Mausera czyli w zasadzie każdemu żołnierzowi. Same zasady zwalczania celów pancernych był identyczna jak ta która wynikała ze szkolenia ze zwalczenia takich celów za pomocą amunicji ppanc do "zwykłych" kb - a w tej materii szkolenie było, zasady były w regulaminach itd. Tyle, ze kbppanc był skuteczniejszy... i dedykowany tylko do walki z celami pancernymi. Jednak w WP nie przewidywano pododdziałów przeciwpancernych z taką bronią, była ona przydzielana etatowo po jednej na pluton strzelców - czyli szkolenia w działaniu zespołowym nie było bo jakiś bardziej skomplikowanych zasad użycia nie było. Żołnierz miał zrobić to samo co by zrobił używając amunicji przeciwpancernej do zwykłego kb. Nie należy mitologizować kbppanc wz.35 - była to broń w sumie pomocnicza, do użycia dość ograniczonego, broń "ostatniej szansy". Warto zauważyć, że Brytyjczycy w ogóle nie przewidywali etatowej obsługi dla swoich Boysów. Broń po prostu była przydzielona do plutonu i w razie potrzeby używał jej jeden ze strzelców, a normalnie to ona sobie leżała w samochodzie przydzielonym do plutonu (armia WB była całkowicie zmotoryzowana w kwestiach transportu sprzętu i wyposażenia i każdy pluton miał przewidziany jeden samochód do przewozu swojego wyposażenia). Zabierano ją wtedy gdy mogła zajść potrzeba jej użycia, nie było żołnierza mającego tylko taką broń - w razie potrzeby zostawiał kb i brał rusznicę. W ogóle procent wyeliminowanych czołgów za pomocą ręcznej broni ppanc był niewielki - nie przekroczył 10%, nawet wtedy gdy były już o wiele skuteczniejsze środki takiej walki, a sporo walk toczono w warunkach miejskich, gdzie podejść czołg jest łatwiej. Bo podstawową trudnością było po prostu oddać skuteczny strzał, znajdując się w zasięgu skutecznego ognia broni maszynowej czołgu i wpółpracującej z nim piechoty. A już szczególnie gdy z takiej broni jak kbppanc wz.35 często trzeba było strzelić parę razy by osiągnąć efekt - załoga czołgu i osłaniająca go piechota próżnować przecież nie będzie. Tak więc piechota WP IIRP używała skutecznie kbppanc wz.35 wtedy kiedy się dało i jeśli się udało. Oczywiście szkolenia nigdy za dużo i pewnie przydałoby się znacznie lepsze niż to "zapoznawcze", ale niewiele by to zmieniło. Możliwości broni, były jakie były i tak samo wyglądała możliwość jej użycia w walce.
  13. Kawaleria - współcześnie

    Na "pojazdach" z "owsianym napędem" jakoś się zanadto nie wyznaję, ale w kwestii furażu to w czasach gdy kawaleria bywała jeszcze używana (choć już też mało efektywna) czyli np. w WP IIRP istniały racje dla koni: - racja W to było 6 kg owsa (dla konia wierzchowego, dla taborowego i jucznego 5kg) - racja R to było 4 kg owsa (dla konia wierzchowego, dla taborowego i jucznego 3,5kg) W typowym poddziale znajdowały się dwie racje W i dwie racje R. Czyli 20kg na jednego konia i określoną objętość ładunkową. W dzisiejszych czasach i tak będzie to wymagało posiadania pojazdów do przewozu furażu. Autonomiczność tej nowej kawalerii i tak będzie powiedzmy dobowa od miejsca gdzie można umieścić komponent logistyczny. Choć nie przeczę pewnym zaletom konnych patroli itp.
  14. Klocki dla dzieci "Powstanie Warszawskie"

    No ale ten KL to było artystyczna prowokacja, a nie zestaw LEGO pt. "Mały Oświęcim" - po prostu "prowokator" z klocków takie coś zbudował i tyle, bo się dało - dało się też wiele innych rzeczy. Ale jeśli mam się cofnąć do dzieciństwa to nas też "demoralizowano", bo po czasie spędzonym przed TV (jeden kanał, w porywach dwa) i filmie w stylu "Zamach" czy innym okupacyjnym to zbudowaliśmy z kumplem z klocków uniwersalnych (cholera nie pamiętam, jak się nazywały - ale to były świetne 4-elementowe zestawy czyli płytki kwadratowe, łączniki prostopadłościenne, piasty nakładane na te łączniki i koła, wszystko szło zrobić, jak się tych zestawów miał trochę, a sprzedawano w różnych wielkościach i ilościach elementów, jak dla mnie najlepiej pomyślane klocki w historii) okupowane miasto. Mieliśmy domy (otwarte z tyłu by operować figurkami), ulice, a nawet budynek Gestapo... za cywili i konspiratorów robiły figurki kowbojów (bo nie miały mundurów). Nawet "łapanki" były... podpatrzone w TV-serialach typu "Kolumbowie". Jakoś nas to nie wypaczyło, choć pewnie współcześni "wrażliwcy" i tzw. "antykomuniści" orzekną, że PRL nas demoralizował pokazując nam "takie rzeczy". Ech tam... u mnie na podwórku królowała sklejka 18mm i wycinało się z tego (ręcznie - tzw. piłką włosową, do nabycia w "składnicy harcerskiej" - jak ktoś pamięta co to było i jak wygląda taka piła) różne typy broni podpatrzone w książkach czy na filmach wojennych. Dopiero była inwencja... ganialiśmy z MP.40, PPS, Stenami (te wymagały klejenia i zbijania ze względu na poziomy magazynek), Thompsonami czy Grease Gunami. Ja miałem MP.40, Stena (ale ten w trochę innej "technologii" na bazie trzonka od siekiery kupionej w "ogrodniczym"), MAT.49 oraz Mausera C/96 (ten ostatni to oczywiście pokłosie serialu 4PiP). No i moździerz 50mm z rury PCV z elementami drewniamy jako tarczą i rurkami stalowymi jako dwójnóg - za celownik robiła dziecięca imitacja lornetki. Nawet nie pamiętam kto zaczął i kto wpadł na ten pomysł - ale w ciągu roku powstała moda na broń jak w "oryginale" i z pogardą patrzyliśmy na tych z kupną plastikową "bronią" bo nie przedstawiała niczego konkretnego zwykle.
  15. Klocki dla dzieci "Powstanie Warszawskie"

    I to też nie jest nic niezwykłego... Swego czasu (w dzieciństwie) oglądałem w katalogu (nie pamiętam Revell, Airfix czy inny podobny) taką makietkę zrujnowanej ulicy (zresztą nad rzeką) z ruinami domów, gruzem i tłem (to było robione tak, że poza makietą była "tylna ściana" z wymalowanym płonącym miastem. Generalnie dość "złowieszczy" obraz dostosowany do figurek w skali 1:72. Jakoś nikogo to nie raziło, a wręcz spowodowało, że dość mozolnie za pomocą masy papierowej, kartonu, elementów drewnianych i pociętej gąbki do mycia (i paru innych elementów), na kawałku płyty wiórowej to z kolegą odtwarzaliśmy... choć do figurek 1:32 (te 1:72 pojawiły się dopiero dużo później - królowała skala 1:32/35) bo mieć takie zabawki chcieliśmy, a w PRL to można je było sobie tylko na fotkach w katalogach pooglądać. Chyba jedynym plusem tej sytuacji było to, że wyrabiało u dzieciaków własną inwencję... czego dzisiejsze zabawki,a raczej ich dostępność nie dają. I co w tym w sumie niezwykłego czy dotyczącego czasów obecnych? W sumie z takich zestawów uniwersalnych klocków spotykanych w PRL też można było sobie KL zrobić... gdyby ktoś na to wpadł. Skoro zbudowaliśmy Westerplatte, budowaliśmy "bazy wojskowe", fabryki, a kiedyś zrobiłem "drapacz chmur" dorównujący mojemu ówczesnemu wzrostowi czy prawie 2-metrowy lotniskowiec (do takich prostych samolotów z kiosku w skali 1:144) to i obóz by się bez trudu dało zbudować. Zresztą ogrodzenie z drutu kolczastego też miałem - patyczek lekarski drewniany, na nim pionowo przyklejone dwa kawałki listewki 4mm i drut jako "kolczasty" odpowiednio do tego umocowany. I nikt się nie bulwersował co to się z tych klocków cy innych dostępnych elementów da pobudować... bo dało się prawie wszystko.
  16. Klocki dla dzieci "Powstanie Warszawskie"

    Obawiam się, że nam wychowanym na "żołnierzykach" i modelach sprzętu ta forma klocków czy chyba przede wszystkim postaci będzie się wydawała dziwna. Natomiast nie sądzę by była dziwna dla współczesnych dzieciaków - nie mam co prawda dzieci, ale zauważam czym się teraz bawią dzieci znajomych czy dzieciaki w rodzinie. Taka forma postaci jest zdaje się dość standardowa. Nazwałbym ją "legopodobną". Nie przesadzałbym... w zasadzie każda zabawka odwołująca się do wojny może być nazwana "zarabianiem na tragedii", bo przecież każda wojna nią jest. W sumie z tym co napisałeś mogę się zgodzić w jednym punkcie - są pewne granice, ale zasadniczo to co jest na przedstawionych zdjęciach jej nie przekracza. Ot postacie żołnierzy i partyzantów. W zasadzie niczym nie różnią się w wymowie (bo w kształcie i funkcjonalności oczywiście tak) od tych żołnierzyków, którymi bawiliśmy się w dzieciństwie. Może różnica jest tylko jedna... wtedy strasznie trudno było zdobyć Niemców. W zasadzie jedynych, których miałem (a 200-300 figurek miałem w sumie) to były te przywiezione z kompletach "z zachodu". W kioskach i sklepach z zabawkami były figurki żołnierzy z różnych krajów (nawet dość "ezotyczne" jak Australijczycy) - ale Niemców się nie widywało. Było sporo zresztą figurek bezczelnie skopiowanych z tych zachodnich zestawów (tylko inne tworzywo i pomalowane). Pamiętam, że najczęściej za Niemców robiły figurki zerżnięte z brytyjskich spadochroniarzy, które jakiś producent malował w nieco dziwne kolory polegające na odcieniach szaroniebieskiego. W naszych wojnach na dywanie byli zwykle umownie Niemcami, gdy brakowało tych właściwych Niemców z "zachodniego" zestawu (zdaje się Aifix).
  17. Klocki dla dzieci "Powstanie Warszawskie"

    Mnie również ani takie klocki nie bulwersują, ani nie dziwią. Tak jak Kolega DiTo od wczesnego dzieciństwa bawiłem się plastikowymi żołnierzykami (choć w PRL były one dość siermiężne, czasem tylko ktoś "z zachodu" przywiózł lepsze, czyli te dzisiaj powszechnie spotykane w modelarskich sklepach), sprzedawanymi praktycznie w co drugim kiosku "Ruchu". Do tego różne zabawkowe-czołgi i samochody (z czasem już sklejane modele ze sklepów "harcerskich", a wiele akcesoriów do tych dziecinnych wojen po prostu się robiło - czyli bunkry z masy papierowej (ktoś dzisiaj jeszcze wie co to było i ja się robiło, bo to od przedszkola był znany materiał budowlany) robione np. na formie z pudełka od masła roślinnego (dawna nazwa zmarowidła, dzisiaj znanego w wielu odmianach jako margaryna), albo zapory przeciwczołgowe z listewek modelarskich. Klocki owszem też były, ale takie uniwersalne z których budowano wszystko - przy odpowiedniej ilości zestawów powstawały koszary, mosty (po obejrzeniu jakiegoś wojennego filmu). Kiedyś z kumplem zbudowaliśmy np. z takich klocków całe Westerplatte...- też oczywiście po "odpowiednim" filmie w TV Od wczesnego dzieciństwa toczyliśmy "pokojowe" wojny i jedyna różnica w stosunku do czasów obecnych to było to, że z "wypiekami na twarzy" oglądaliśmy zachodnie katalogi z militarnymi zabawkami i akcesoriami do nich (np. makiety), a potem usiłowaliśmy to odtworzyć z tego co było w PRL dostępne (masa papierowa, plastelina listewki, brystol czy tektura, jakieś rurki po starych flamastrach, kółka od starych zabawek i "farby plakatowe") czy z uniwersalnych klocków. A wszelkie braki nadrabialiśmy wyobraźnią. Jakoś nikomu to nie zaszkodziło (podobnie jak bieganie po podwórku z plastikowymi karabinami i "zabawa w wojnę"), choć niektórym może trochę, bo ja potem "trepem" zostałem (ale reszta kolegów normalna pozostała - czyli tylko niewielkiemu procentowi to "szkodzi"), ale WP chyba na tym tak źle nie wyszło... przynajmniej tak twierdziło ustami i dokumentami przełożonych - czyli negatywnych skutków w sumie nie było. Nie widzę więc powodów do bulwersowania się takimi zabawkami... choć zawsze byli i są ogólnie przeciwni militarnym zabawkom - to już kwestia podejścia. Przecież nikt nie zmusza rodziców do zakupu takowych, a tylko daje im taką możliwość (możliwość jakiej my nie mieliśmy 40 lat temu - przynajmniej w takim zakresie).
  18. Ukraińska rewolucja

    A to się okaże... ci krzykacze z butelkami z benzyną to nie jest "społeczeństwo ukraińskie", prawdziwe społeczeństwo oceni to wszystko po wynikach ekonomicznych czyli po prozaicznym "standardzie życia". Czyli wszystko zależy od tego jak to się dalej rozwinie, bo równie dobrze mogą się obudzić z "ręką w nocniku", szczególnie że każde zmiany systemowe powodują, że ludziom przez pierwsze lata jest gorzej (patrz zmiany systemowe u nas po upadku PRL). Nie sądzę by UE chciała ten cyrk utrzymywać... bo niby dlaczego, aż takich zysków z tego nie będzie. Majdanowe władze mogą dostać kopa w tyłek szybciej niż się sami spodziewają... oczywiście mogą, a nie muszą - to zależy od ich kompetencji, ale z zasady krzykacze wielkich nigdzie nie mają - w każdym razie taki jest standard.
  19. Broń strzelecka armii Federacji Rosyjskiej

    Nie ma sprawy... ale to bardzo obszerny temat, a ja akurat jestem odcięty od normalnego netu (zmieniam usługę internetową - i chwilowo posługuję się łączem telefonicznym), ma mi od jutra już działać to coś przygotuję... na razie wybaczcie, ale to nie jest coś co da się w telefonu zrobić (nie mam tyle cierpliwości).
  20. Ukraińska rewolucja

    Mógłby, ale najwyraźniej takich incydentów nie było (bo gdyby były to by to rozdmuchano) - pytanie czemu nie było? Zapewne nie był to typowy najazd w "amerykańskim stylu", a musieli przynajmniej lokalnie to poprzeć jakimiś rozmowami i uprzedzeniem o co chodzi. Pewnie nawet uzyskali akceptację przynajmniej części sił ukraińskich. W każdym razie jakoś nie doszło (to w tej chwili potwierdza nawet nasza TV-propaganda) do nijakiej wymiany ognia... co w sytuacji gdy opisywane jest to jako "inwazja" czy wręcz "agresja" jest akurat dość znaczącym sygnałem co do podejścia zarówno ludności tamtego rejonu jak i podejścia do tematu sił wojskowych reprezentujących armię Ukrainy i Rosji. Dość znamiennym była krótka scena pokazująca (chyba wczoraj) dyskusję pomiędzy oddziałem rosyjskim, a dowódcą jakiejś jednostki, którą zamierzano rozbroić. Grupa około 20-30 rosyjskich żołnierzy, zbita w grupę (chłop przy chłopie - jeden km by ich wystrzelał z łatwością) w dość luzackiej postawie, bynajmniej nie z gotową do akcji bronią oraz dowódca ukraiński w mundurze wyjściowym, bez broni - którzy prowadzili wymianę zdań i to jak na taką sytuację zadziwiająco spokojnych. To jakoś nie świadczy o szczególnym napięciu pomiędzy oddziałami rosyjskimi, a ukraińskimi na Krymie.
  21. Ukraińska rewolucja

    Ależ skąd... Rosja występuje pod hasłem "obrony ludności rosyjskiej", zagrożonej w obliczu przewrotu na Ukrainie (bo inaczej tego nazwać nie można - pewna siła polityczna siłowo obaliła w końcu demokratycznie wybrane władze państwowe, nie wnikając już kto a ile poparcia społecznego itd.) i faktycznie na Krymie sporo ludności takiej się znajduje itd. Czy inwazja na Grenadę miała lepszy pretekst? To rzekome zagrożenie jakiejś grupy studentów stało się podstawą do lądowania znacznych sił wojskowych i militarnego spacyfikowania tamtego kraju, w którym to również (podobnie jak teraz na Ukrainie) doszło do obalania władzy itd. Podstawą było to samo - rząd "nie mile widziany" przez tego co ma militarną siłę... No tak oczywiście zawsze lepiej jest dokonać znacznie gwałtowniejszej i większej rozmiarami agresji na inne państwo pod sfingowanym (dziś to już stało się jasne i nawet temu nie przeczą) pretekstem posiadanie przez nie broni masowego rażenia... Zawsze można się zebrać i obrzucić bombami siły zbrojne kraju, w którym trwa wojna domowa, a jedna strona się "zachodowi" bardziej podoba niż inna. Mało przykładów takich działań można znaleźć w historii ostatnich 50 lat? A tak naprawdę diabli wiedzą co zamierzają i co zamierzały te nowe władze ukraińskie (złożone w dużej liczbie z nacjonalistów), w każdym razie TV robiąc propagandę antyrosyjską prawdy nie powie, podobnie jak z drugiej strony rosyjska TV robiąca podobną papkę w drugą stronę... samo życie. Tam obie strony mają swoje racje, a Krym został przyłączony swego czasu do Ukraińskiej SRR decyzją władz ZSRR bez oglądania się na kwestie mieszkającej tam ludności (bo ZSRR miał to gdzieś), a obecne granice są wynikiem podziału ZSRR po granicach republik i to nie pierwszy problem z tego wynikły. Ale sytuacja wcale nie mniej prowokująca niż wiele działań "w obronie interesów" czy "obronie obywateli" etc. dokonywanych np. przez USA. Obecne (ale przecież nie tylko - sam wspomniałeś Gruzję) działania rosyjskie, od tych robionych przez lata przez USA i innych różnią się tylko inną propagandą i podejściem na zasadzie "punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia".
  22. Ukraińska rewolucja

    No a co w tym dziwnego? Przecież ten "zachód" jak są zagrożone ich interesy to postępują dokładnie tak samo jak Rosja - gdzieś się wyślę wojsko (przykład "obrony własnych obywateli" - np. Grenada), kogoś się najedzie (pod sfingowanym pretekstem - np.Irak), gdzieś się jakiś nalocik zrobi (np. Libia). W sumie niczym się od Rosji nie różnią - to już kwestia ubrania tego ładnie w propagandowe słowa. Politycy sobie "politykują" i przed kamerami wyrażają "święte oburzenie", a za kulisami robią swoje... zwykle się dogadują (nawet "chłodno") - to kwestia interesów, szczególnie, że w sprawie Krymu sytuacja wcale obiektywnie nie jest do końca jednoznaczna. Obie strony mają swoje racje. Świat to akwarium, w którym pływają większe i mniejsze ryby. Jedne jedzą, inne są zjadane, a jeszcze inne potrafią się "podłączyć" jak ta mała rybka co się przyczepia do rekina... ona w końcu może powiedzieć, że "ucztuje razem z rekinem".
  23. Ukraińska rewolucja

    Tak ja też oglądałem to w czasie niskiej oglądalności (ostatnio pracuję głownie w domu przy kompie) i oczywiście nie zaprzeczam, że mogło być i tak jak piszesz... zresztą tam gdzie obie strony używają broni palnej łuski mogą leżeć dość długo i są trudne do zidentyfikowania, jak obie strony używają takiej samej broni. No poza tą jedną którą widziałem, a która była ewidentnie łuską po amunicji komercyjnej. W zasadzie w takiej sytuacji same łuski o niczym nie świadczą (na niczyją korzyść czy niekorzyść) - no chyba, że byłyby bardzo charakterystyczne. Zresztą jak tutaj już zauważono - w rosyjskiej telewizji (dzięki współczesnym możliwościom na szczęście można sobie obejrzeć i zagraniczne stacje), w której również pokazywano to jednostronnie można było zobaczyć uzbrojonych ludzi walczących po stronie antyrządowej. Wyraźnie broń miały i używały obie strony - a raczej nie oszukujmy się, gdyby strona rządowa chciała załatwić to za pomocą broni palnej, to by szybko tam zaprowadziła porządek. Ogólnie więc broni palnej (pomijam gładkolufową z amunicją niepenetrującą) używano raczej incydentalnie (zapewne w sytuacjach skrajnych), a przy okazji to (oczywiście w czasie małej oglądalności) w naszej TV można było słyszeć zdanie jakiegoś specjalisty od spraw międzynarodowych, który stwierdził, że pierwszego dnia intensywnych walk część strat strona antyrządowa spowodowała sobie sama strzelać z przejętej i "wydobytej" broni dość bezładnie (czyli sytuacja podobna jak u nas w 1956, w Poznaniu), a w warunkach miejskich szybkie pociski (karabinowe i pośrednie) nie wybaczają tego, rykoszetując od twardego podłoża i elementów konstrukcji budynków itd. Ciekawe w naszej TV była kwestia pokazywania dość wybiórczego scen przemocy... jak (chyba przypadkiem) pokazali scenę jak "antyrządowcy" katują milicjanta, to potem musieli epatować trzy razy (w ciągu kilku minut) scenką (zresztą tą samą) jak milicjanci "pałują" przeciwnika... aby zatrzeć wrażenie, że może rzeczywistość wcale nie wygląda tak jak to nasza propaganda przedstawia. W każdym na szczęście dzisiaj możliwość mamy obejrzenia nie tylko naszych stacji i własne "wypośrodkowanie" z dwóch (czy czasem nawet więcej) spojrzeń medialnych, kształtowanych pod propagandę. Oczywiście jak ktoś chce sobie wyrobić jakieś własne zdanie - a nie tylko przyjmować serwowaną propagandową "papkę".
  24. Ukraińska rewolucja

    Ale przy tym podobały mi się potknięcia naszych dziennikarzy, którzy brali każdy kit za dobrą monetę... jakaś migawka w prezentowaniem łusek i komentarz o tym jak to Berkut strzelał do demonstrantów z "kałasznikowów", a w łapie łuska po karabinowym naboju 7,62mmx54R i to wyraźnie typowo "komercyjna" (musieliby strzelać z km-ów, no ewentualnie z SWD i to kupując amunicję w sklepach łowieckich), albo kolejny pokaz łusek... wyzbieranych w poprzedniej migawce na II planie zza pleców "bojowników" (czyli raczej z ich broni) - ciekawe te milicyjne łuski bo są wyrzucane do przodu pewnie ze 100m. Ubawiłem się jak fretka... bo chwilę wcześniej pokazano jak milicjanci strzelają ze strzelb - po zachowaniu się broni (jakieś tam doświadczenie praktyczne mam ze strzelbami i różną amunicją) amunicja niepenetrująca i to bardzo słaba (w moim mieście jak użyli takiej amunicji na kibiców to piorunem jechali do komendy bo normalną, silną - bo ta słaba to się na "demonstracje pielęgniarek" nadawała - a tłuszcza robiła demolkę w najlepsze). Jak to było w "Misiu"... jest prawda czasów i prawda ekranu... Tyle, że oni nie muszą tego zanadto podsycać. Nastroje prorosyjskie są tam od dawna, od początku istnienia Ukrainy i w tamtym czasie już była bardzo napięta (nawet PC-etowy symulator lotniczy zrobiono swego czasu na bazie fikcyjnego konfliktu ukraińsko-rosyjskiego o Krym, bo to wtedy wcale nie była abstrakcja) - Ukraińskie granice zostały wyznaczone sztucznie po dawnych granicach Ukraińskiej SRR i w związku z tym, że powstały za czasów ZSRR niekoniecznie są zbieżne z granicami etnicznymi. Swego czasu (przed tymi całymi zadymami w Kijowie) od dwóch osób (Ukraińców) o tym słyszałem - jednej pochodzącej właśnie z okolic Krymu (uważał się za Rosjanina i uważał granice po ZSRR za błędne), a drugiej z zachodniej Ukrainy, która oburzała się, że tam z premedytacją nie chcieli z nią nawet po ukraińsku rozmawiać. Sytuacja wcale nie jest taka prosta i jednostronna - najlepszym chyba wyjściem byłby faktycznie podział Ukrainy (jednam 2/3 mieszkańców Krymu deklaruje rosyjskość - temu nie przeczy nawet nasza jednostronna TV, czyli w rzeczywistości może być nawet więcej) i niech każda część idzie w stronę jaką uważa za najlepszą dla siebie... Tyle że w sumie nikomu na tym nie zależy (przynajmniej na razie), bo obie strony chciałyby mieć całość.
  25. Ukraińska rewolucja

    Polska telewizja to akurat pokazywała to wszystko tak prostacko jednostronnie, że aż oczy bolały... Nie wykluczam, ale też mogło być inaczej - np. dowódcy wojskowi uznali, że nic nie wygrywają na wtrącaniu się wojska w sytuację wewnętrzną. Przecież rząd Janukowycza nie był dyktaturą, to był demokratycznie wybrany rząd, który po prostu przestał się podobać - to jego przeciwnicy (bo przecież tymi ludźmi ktoś kierował) za pomocą ulicznych walk go obalili. Gdyby nie obalili to pewnie przy takich nastrojach w następnych wyborach i tak by przepadł. Co więc armia by zyskała? Nic... a tak - mają spokój nikt się ich nie czepia, a wprost przeciwnie część jest wdzięczna im za to, że się nie wtrącili i nie zrobili porządku na ulicach. Bo zwykle gdy wkracza wojsko (obojętnie w jakim kraju i kiedy) to ofiar jest z zasady dużo... wojsko (żadne) nie jest przygotowane do ograniczonej walki z tłumem (jak policja) - zwykle szybko zaczyna strzelać i to gęsto oraz skutecznie (czyli robi co umie) i trup się ściele gęsto. Nie wmieszali się i w sumie mają spokój bez względu na to kto tam teraz będzie rządził i jak (bo wcale niekoniecznie będzie tam im na tej Ukrainie lepiej jak teraz) - nikt wojska nie będzie chciał drażnić, bo się nie wtrącili, ale zawsze mogą... Z punktu widzenia naszego interesu to akurat nie mamy w praktyce żadnego w tym, aby Ukraina weszła do UE, nie mamy żadnego w tym aby UE finansowała tam cokolwiek... działania naszych polityków są obliczone jak zwykle na aplauz (wszak "rusofobią" u nas się wygrywa dużo) czyli na głosy, a raczej nie na interes tego kraju, bo on w przyłączeniu Ukrainy do UE to jakiegoś większego interesu nie ma. W każdym razie ewentualne minusy górują nad ewentualnymi plusami.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.