Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez jancet


  1. Dzień dobry, witam serdecznie, Jó napot kívánok etc...

    Ale jak to ma być? Odrębny dział dla kół naukowych (tak się domyslam, że chodzi o koła studenckie)?

    To znaczy, czy ja, jako stary zgred, nie mam prawa w tym dziala udzielić odpowiedzi na zadane przez KN pytanie? Wypowiedzieć się w istotnej dla jakiegoś koła kwestii? Czy też odpowiedzieć na pytanie mogę, ale zadać pytania - juz nie?

    Serdecznie popieram, ale nie do końca rozumiem.


  2. Ta historyczna motywacja w pilce kopanej odwoluje sie nie tylko do husarii zreszta.Swego czasu premier Buzek czako ulanskie wreczal ekipie na jakies rozgrywki sie udajacej.Przyklad wiec idzie z "gory".

    Moim zdaniem, gdyby byly normalne sukcesy to tego typu pajacowanie potrzebne by nie bylo,a tak lecza ludzie kompleksy dawna symbolika.No i swoja droga lepsze skrzydla na plecach niz kosa w reku.Nie daj Boze,aby wloscianin Bartosz za idola na stadionach robil.

    Jezeli nad tym fenomenem troszke sie zastanowimy to Szkoci tez sie czesto wyglupiaja w spodniczkach,Hiszpanie paraduja w czpeczkach torreadorow,a Skandynawowie w helmach z rogami.Zabawa i tyle.

    No pewnie, że zabawa, i aż tak surowo bym jej nie oceniał.

    Istenieją pewne, rzekłbym - nieoficjalne i nieoczywiste symbole narodowe. No bo te oficjalne i oczywiste to wiadomo = godło, flaga i humn. A tych drugich jest wiele, dla jednych mogą być istotne, a dla innych - nie. Dla mnie skrzydła husarskie, rogatywka czy czapka ułańska, także żółte wyłogi przy granatowym mundurze, są moimi symbolami narodowymi. I nie widzę nic złego w tym, żeby kibice czy piłkarze się nimi posługiwali, jeśli odnoszą się do nich z należytym szacunkiem. Wg mnie - rzecz jasna.

    Ci, przytoczeni przez Ciebie jako skrajne negatywny przykład kibice ze skrzydłami na plecach mnie zupełnie nie rażą. Odtworzyli je najlepiej, jak potrafili, i fajnie. Te pseudoskrzydła na samochodzie to już trochę gorzej - jakoś komercja śmierdzi i nie zyskuje mojej sympatii.

    A takim klasycznym przykładem braku szacunku dla naszych symboli narodowych jest używanie określenia "czako ułańskie". Używane w swoim czasie przez jednostki kawalerii od Indii na wschodzie do Wielkiej Brytanii na zachodzie, to nakrycie głowy wszędzie było nazywane "czapka" - tak, jak to w danym języku i alfabecie dało się najwierniej zachować. A tu nagle w Polsce - CZAKO !!! Zgroza jakaś, poruta i poróbstwo !!! TFU !!!


  3. Od kiedy niewolnictwo miałoby wykluczać istnienie féodalité?

    Istotnie, faudalizm z nieowlictwem współistniał, i to wcale nie trzeba sięgać e głąb Afryki, było tak w Europie i na Bliskim Wschodzie.

    Istnieli niewolni chłopi i niewolnicy. Różnica między nimi była ogromna.

    Chłop był wraz z całą rodziną "przywiązany do ziemi", to znaczy nie wolno było sprzedać chłopa, nie sprzedając jednocześne ziemi, na której gospodarował; i na odwrót - nie wolno było sprzedać ziemi bez chłopa, który na niej gospodarował. Dziedzicowi nie wolno było oddać swemu wierzycielowi urodziwej córki swego chłopa w zamian za długi. etc. etc. Oczywiście, wnikliwie badając można będzie wykryć takie transakcje, ale były one złamaniem ogólnie obowiązujących zasad.

    Natomiast niewolnik był "rzeczą", można było go kupić i sprzedać. Niewolnicy pojawiali się bądź jako jeńcy wojenni, bądź jako łup z plądrowanych ziem przeciwnika. Istnieli, ale nie byli trwałym elementem systemu. Albo osadzano ich na własnej ziemi, albo sprzedawano, a wtedy ich nabywca ich osadzał. Niektórzy stwali się parobkami, ale raczej nieliczni - kto by chciał, by miał do niego bezpośredni dostęp ktoś, komu się spaliło wioskę i zgwałciło siostrę czy córkę.

    Oczywiście pozostawał problem wziętych w niewolę kobiet, z pewnością część z nich stawała się nałożnicami zdobywcy, ale wobec twardego stanowiska Kościoła było to nielegalne ostępstwo od zasad systemu.

    Tak z grubsza było w chrześcijańskiej Europie, w imperium Osmańskim niewolnictwo trwale stanowiło element systemu feudalnego.


  4. Nie przesadzałbym z tym zaśmiecaniem. Temat "Husaria" jast już tak wyeksploatowany, że naprawdę trudno napisać coś z sensem. Radek Sikora napisał już wszystko, co na temat polskiej hisarii wiadomo, a niektórzy twierdzą, że nawet znacznie więcej.

    http://husaria2012.pl/

    Dla mnie głupie. Do tego ten kształt :( Do tego nieheraldycznie umieszczone barwy narodowe.

    Dla mnie też, tyle że z tą nieheraldycznością to nie takie jednoznaczne. Ostateczne ustalenie, że to biały na górze, a czerwony na dole, to dopiero rok 1919. Przedtem bywało różnie, ale raczej na opak. Proporce ułańskie miały w XIX wieku raczej barwny pas na górze, a biały na dole. Z husarskimi w XVII wieku różnie bywało. Zachował się taki biało-czerwony w dwa pasy z białym na górze, ale też czerwony z białym krzyżem i biały z czewonym krzyżem.

    Ps. Choć czasem nie mogę wyjść ze zdumienia, jak to wyliczono, te 150 lat nieustannych sukcesów. Pomijając już, jak trudno oprzeć się pokusie sprowadzenia tej tezy do absurdu, to co to było w 1620? Znaczy pod Cecorą był sukces, czy też nie było husarzy?


  5. Miło chwalić się przodkami którzy przelewali krew w powstaniach narodowych, szczególnie jeżeli można udokumentować swoją opowieść. Gorzej, jak z domniemanym "przodkiem" łączy nas nazwisko, a niekoniecznie pokrewieństwo :)

    Bez przesady :) !!!

    Przez siły zbrojne takiego Powstania Listopadowego, licząc formacje regularne, rezerwy, partyzantkę, Gwardię Narodową Warszawską, gwardie ruchome, straż bezpieczeństwa i pospolite ruszenie, przewinęło się z 200 tysięcy ludzi, co przy 4 mln ludności oznacza, że najmarniej co piąty mężczyzna w wieku prokreacyjnym był "w powstaniu". Zważywszy, że dziś każdy z nas ma cca 32 prapraprapradziadów, żyjących w owych czasach, to śmiało można przyjąć posiadanie przodka, a przynajmniej kuzyna - powstańca za normę, a nie za wyjątek.

    Żaden więc to powód do chwały faktyczne posiadanie przodka-powstańca.

    Powodem do chwały może być za to pielęgnowanie pamięci o owym przodku przez te 6 trudnych pokoleń. Bez względu na to, czy u źródła takiej tradycji leży bezsporny fakt, czy całkioem fałszywa legenda, to i tak jej kultywowanie może być powodem do chwały.

    Oczywiście mogą znaleźć się osoby, w których rodzinach bynajmniej takiej tradycji nie kultywowano, a jedynie teraz, gdy to modne, usiłują udawać, że takowa była, opierając się na zbieżności nazwisk i ewentualnie miejsca zamieszkania.

    Tylko że twierdzenia o istnieniu takiej tradycji nie da się ani udowodnić, ani obalić.

    Ja twierdzę, że w mojej rodzinie po mieczu tradycja taka istniała, na podstawie tego, co opowiedział mi ojciec ok. 40 lat temu, o swojej rozmowie z moim pradziadkiem, która odbyła się zapewne między 1910 a 1915 rokiem. Nie wiem, czy pradziadek mówił prawdę, choć musiałby być сумасшедший, by wtedy coś takiego zmyslać, zważywszy, że był rzemieślnikiem, a nie ziemianinem. Nie wiem, czy ojciec mówił prawdę o tej rozmowie. Nie wiem, czy wszystko dobrze zapamiętałem. Skoro nie wiem, to tym bardziej nie mogę tego udowodnić. Nikt inny nie może też udowodnić, że tych rozmów nie było.

    Jeżeli widzę jakąś "zasadność" w istnieniu tego wątku, to w badaniu ustnienia powstańczych tradycji rodzinnych. To, czy jakiś tam praprzodek naprawdę brał udział w jakimś powstaniu, czy nie, to rzecz zupełnie wtórna wobec o wiele bardziej istotnego faktu - że tradycja o praprzodku powstańcu trwała i przetrwała. Dowiedzieć się o niej mogę jedynie od tych, którzy tę tradycję dziś niosą - przyjmując, nolens volens, to ich twierdzenia za prawdę.


  6. Zapewne mym przodkiem był Aleksander Cetner, oficer powstania listopadowego i jedna z czołowych postaci wydarzeń we Lwowie 1848 roku.

    Jednak to tylko domniemanie, dokumentów, potwierdzających moje od niego pochodzenie nie posiadam, jedynie tradycję rodzinną oraz pamięć o nosie mego ojca, którego charakterystyczny kształt odnalazłem wsród osób, których wizerunki były nie tak dawno prezentowane na wystawie "Polaków portret własny". Nosiły one to samo nazwisko.

    Dodam, że ów nos nie był śliczny ;) .

    No i dodam, że jeśli nawet herb owego Aleksandra dziedziczę, to i tak z bordiurą :unsure: .


  7. Różnice biorą się pewnie stąd, że gdy ja pytałem o proch armatni kolega podawał zapewne wszelki, zmagazynowany proch.

    Zaiste, nie dostrzegłem, że Kolega pyta się o proch armatni jedynie, a to z powodu, że kolega o tym nie napisał, a z telepatią u mnie słabo.

    Nigdzie w przytoczonym przez Kolegę zestawieniu nie dostrzegłem też liczby "2304 pudy i 7 funtów", ale mniejsza o to.

    Ciekawszym mi się zdaje fakt, że czerpane z dwu wiarygodnych źródeł informacje zdają się być sprzeczne. Otóż z podanych przez Kolegę danych z opracowania Warszawskiego wynika, że w Modlinie było 1 grudnia 845 pudów prochu armatniego, co daje 13,8 tony.

    Natomiast z podawanego przez Pawłowskiego raportu KRW wynika, że po zaopatrzeniu artylerii w proch pozostało w magazynach 1300 cetnarów prochu armatniego, czyli 84,2 tony. Oczywiście część tego zapasu mogła być w Warszawie i Zamościu, ale główny magazyn amunicyjny to jednak Modlin.

    Gdyby Kolega raczył zdradzić, jakie ilości prochu armatniego Warszawski podaje dla Warszawy i Zamościa, to może bylibyśmy w domu.


  8. Boćwina czy botwina?

    Wydaje mi się, że ten wyraz też zależy od regionu.

    Pozwolę sobie nie podzielić zdania Drogiego Kolegi Secesjonisty, gdyż wyrazów botwina i boćwina używam od lat prawie 50-u, a o istnieniu liśiowej odmiany buraka dowiedziałem się właśnie dziś. Podejrzewam, że cca 90% osób, uważających język polski za ojczysty, nadal pozostaje w nieświadomości istnienia różnicy pomiędzy burakiem zwyczajnym ssp. zwyczajnym var. ćwikłowym a burakiem zwyczajnym ssp. zwyczajnym var. liściowym, co im nie przeszkadza w przyrządzaniu dań z botwiny vel boćwiny.

    Trudno mi powiedzieć, czy to zależy od regionu, czy jednynie stanowi zapis słowa, wypowiadanego z odmienną starannością. Dla mnie przynajmniej obie formy są równie bliskie.


  9. Tylko że Puzyrewski o ile dobrze pamiętam skorzystał w swojej pracy z opracowań źródłowych zebranych w pierwszym tomie pruskiego historyka Smitta, a ten według mojej pamięci błędów się nie ustrzegł.

    Jasne. Korzystał z nich także Tokarz. Żaden z nich błędów się nie ustrzegł. Np. Puzyrewski pisze, że do Białagostoku odesłano 3-ie dywizjony baterii z I KP, VI KP i III KK. Tyle, że to nie dałoby 96 dział, lecz (hipotetycznie) 76, ale - co ważniejsze - w bateriach artylerii konnej nie było 3-ich dywizjonów, więc III KK nie miał co odesłać.

    Pawłowski pozostaje poza zasięgiem moich finansowych możliwości, zarówno jako zakup, jak i korzystanie z czytelni. Korzystam jedynie z notatek, zrobionych w latach 80-ych na Szucha.

    No i bądź co bądź pracę Łosia :blink:

    Fakt, było coś takiego. Przypomnisz pełną notkę, a przynajmniej tytuł?


  10. Tego trochę nie rozumiem.

    W Modlinie było około 2304 kg prochu

    :thumbup:

    A skądżeś, Kolego, wytrzasnął tę przezabawną cyfrę ?!?

    Wg raportu Komisji Rządowej Wojny do Rady Najwyższej Narodowej z dnia 17 stycznia 1831 r (Źródła wojny polsko-rosyjskiej 1831, zebrane przez Bronisława Pawłowskiego, poz. 161) po zaopatrzeniu starych pułków (wraz z 3. i 4. batalionami) oraz artylerii (w tym nowych baterii) w zapas amunicji, w magazynach (a największe były w Modlinie) pozostało 3690 cetnarów prochu (co daje 239 000 kg, zakładając że to był cetnar warszawski) oraz prawie 5,2 miliona gotowych ładunków strzeleckich, co daje cca dalszych 62 000 kg. Łącznie ponad 300 ton zapasu na dalsze kampanie. Na pierwszą kampanię armia miała amunicję już przy sobie.

    Jeśli zapotrzebowanie na proch w zupełności zaspokajały zapasy modlińskie to jaki był sens:

    - misji kpt. Nieszokocia i prób prof. Sawiczewskiego w województwie krakowskim

    - uruchomienia przez wójta Chrzanowa w Ojcowie saletrzarni

    - uruchomienia saletrzarni w dobrach hr. Potockiego (Tenczynek)

    - uruchomienia zakładu ługowania na Stawkach (w domu Korytkowskiej) i w podziemiach zamku warszawskiego

    - inicjatywa aptekarzy

    - uruchomienie młynów Derycha

    - uruchomienie prochowni Indygi

    - uruchomienie rządowego młyna nad Prądnikiem

    - uruchomienie prochowni na Marymoncie.

    Ano taki, że każdy rosądny człowiek wie, że zapas, choćby i największy, kiedyś się wyczerpie, a produkcji z dnia na dzień się nie uruchomi, więc trzeba działać z wyprzedzeniem. Jak się proch już skończył, próżno saletry szukać.

    W sumie wszelkie te inicjatywy dały produkcję prochu w wysokości około 80 ton

    ... co stanowiło miły dodatek, który można oszacować na poziomie kilkunastu procent rozporządzalnych przez Siłę Zbrojną Narodową zasobów.


  11. że Terra Mariana to tylko CZEŚĆ niemieckiego panowania na tych ziemiach. Potem było jeszcze ponad raz tyle pod różnymi postaciami, np. Kowederacja Liwońska itd. Później było jeszcze raz tyle co Terra Mariana panowania szwedzkiego.

    Zważywszy, że itnienie owego Terra Mariana datujesz na lata 1207-1561, czyli lat 354, owa epoka "pod różnymi nazwami", która trwała ponoć "jeszcze ponad raz tyle", zajmuje nam lata 1561-1915 co najmniej. Z kolei "jeszcze raz tyle panowania szwedzkiego" trwać musiało do roku 2269, zaś potem było panowanie rosyjskie/radzieckie i niepodległość.

    Mniejsza o to, nie każdy umie liczyć, za to każdy może się pomylić, co nie znaczy, że nigdy nie ma racji.

    Jednak wyjaśnij mi, co to właściwie było, owa Terra Mariana. Piszesz, że:

    Terra Mariana- Ziemia Maryi. Były to biskupstwa zależne od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego.

    Rozumiem, że chodzi o terytoria biskupie w ramach państwa Kawalerów Mieczowych. Z przytoczonej przez Ciebie mapki wynika, że terytoria te obejmowały na oko 25% dzisiejszej Łotwy i Estonii, więc twe stwierdzenie, iż Mapa Terra Mariana, niemal w 100% pokrywa się z obecną Łotwą i Estonią jest z powyżej cytowanym ewidentnie sprzeczne.

    Ciekawi mnie jeszcze źródło informacji, że owe biskupstwa [były] zależne od Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego?. No bo tak w zasadzie, to biskupstwa zależne są od papieża. Przez kilka stuleci trwał spór, nieraz zbrojny, pomiędzy cesarzem a papieżem, co z biskupstwami, których ziemie leżą na terenie Cesarstwa, ale ziemie Zakonu Kawalerów Mieczowych do Rzeszy nie nie należały.

    W ogóle do znaczących nieporozumień może prowadzić określenie typu "panowanie niemieckie", bowiem może ono oznaczać władztwo Niemców, czyli ludzi narodowości niemieckiej, lub też władztwo Niemiec, czyli państwa niemieckiego. W odniesieniu do Inflant to pierwsze było faktem, to drugie - nie.

    Co do stopnia zniemczenia miejscowej ludności, to wyciąganie daleko idących wniosków na podstawie pisowni imion i nazwisk, a nawet używanego na codzień języka, jest nieuprawnione. O narodowości decyduje poczucie przynależności, a nie nazwisko, pochodzenie czy język. Ja mam nazwisko niemieckie - i co z tego, skoro i ja, i moi przodkowie od cca 600 lat czują się Polakami. Austriacy i większość Szwajcarów mówi po niemiecku, w ogóle nie ma języka austriackiego czy szwajcarskiego, ale nie są Niemcami. Większość Irlandczyków nie zna irskiego, mówi po angielsku, ale w Belfaście lepiej nie przekonywać nikogo, kto czuje się Irlandczykiem, że jest Anglikiem.

    Szlachta, mieszczanie, pastorzy i urzędnicy w Inflantach i Kurlandii byli niemieckojęzyczni - fakt, choć nie wynika z tego, że czuli się Niemcami. Nie wiem kiedy język estoński i łotewski zostały skodyfikowane i upowszechniła się literatura w tych językach, ale zapewne później, niż w niemieckim :) . Zatem dokumenty sporządzano po niemiecku (po przejścu na protestantyzm łacina zapewne nie była w modzie), więc siłą rzeczy imiona i nazwiska miejscowej ludności zapisywano w nich zgodnie z regułami języka niemieckiego. Nawet, gdy osobnik, którego ten dokument dotyczył, po niemiecku ani "a", ani "be", ani "kukuryku" nie znał.


  12. nie będzie miał problemu ze wskazaniem źródłowym swych szacunków.

    Nie podaję "szacunków" (z wyjątkiem liczby pułków kozackich i przeliczenia sotni na szwadrony). Po prostu struktura Armii Królestwa Polskiego oraz II Armii Cesarstwa Rosyjskiego jest ogólnie znana. Liczbę batalionów, szwadronów i dział podaję z dokładnościa co do sztuki. Choć nie każda sztuka granicę 5 lutego przekroczyła.

    Co do literatury, to są na ten temat dwie fundamentalne monografie:

    A.K. Puzyrewski, Wojna polsko-ruska 1831 r, Maurycy Orgelbrand, Warszawa 1898,

    W. Tokarz, Wojna polsko-rosyjska 1830 i 1831 roku, (wydawcy nie znam),Warszawa 1928.

    Z nowszych mogę polecić:

    W. Majewski, Grochów 1831, WMON, Warszawa 1982.

    Czyli mieliśmy li jedynie 96 dział pozostawionych w Białymstoku przez Rosjan?

    Nie, nie. Zbieżność liczby dział armii KP i pozostawionych przez Rosjan w Białymstoku jest niemal przypadkowa. Z resztą nie do końca wierzę Puzyrewskiemu w te 96 dział, z wyliczeń wynika, że pozostawiono 104 działa, choć niekoniecznie wszystkie w Białymstoku.

    Co do liczby dział polskiej Siły Zbrojnej Narodowej, to miała ona do dyspozycji także 196 dział wałowych i 165 dział zgromadzonych w arsenałach Warszawy, Modlina i Zamościa. Choć wiele z tych ostatnich miało jedynie muzealny walor, udało się co najmniej 44 z nich zaopatrzyć w łoża i użyć w polu w lutym. Do tego dochodzą kozły i wyrzutnie rakietowe, których było łącznie 10 sztuk.


  13. Gdzie i kiedy, oraz w jakich ilościach produkowano proch i saletrę?

    Proch był wytwarzany podczas owej wojny, choć generalnie to zapasy z Modlina były wystarczające dla całej wojny i jeszcze trochę ich zostało po kapitulacji.

    Skąd informacje o działach?

    Sorry, ale dla kogoś, kto się tą wojną interesuje, ta liczba dział jest oczywistością, cytowaną "z rozumu". 96 dział Rosjanie uznali za zbyteczne i pozostawili w Białymstoku.

    Pozdrawiam serdecznie

    J,


  14. Czy będziemy mieć wpływ na rozwiązania prawne? Sądzę, że niewielki. My przewodnicy jesteśmy tylko pionkami w grze. Mam nadzieję, że ktoś te nasze opinie przeczyta i zastanowi się nad problemem. Być może to będzie Szef Jurajskiej Grupy, z tego co pamiętam był posłem sprawozdawcą poprzedniej ustawy, tej związanej z bezpieczeństwem w górach.

    Za podziękowania wzajemnie dziękuję, dobre chęci objawiłem, dzięki czemu do piekła wybrukowania okazałem się przydatny :rolleyes: .

    Wolałbym zdziałać nieco więcej.

    Pewnie, że przewodnicy są jedynie pionkami w grze. Ale jakimi? Może ktoś jest jednak wieżą, skoczkiem, gońcem? Hetmanem pewnie nie, ale nawet jeden pionek często decyduje o wyniku gry.

    Jeśli mogę pozwolić sobie na podsumowanie wniosku, brzmiałoby ono mniej-więcej tak:

    to, że "każdy ma prawo oprowadzać grupy" - OK, akceptujemy.

    To, że każdy oprowadzający może się nazywać przewodnikiem - nie, nie ma zgody. Ktoś, kto się tytułuje przewodnikiem, ma mieć zdane określone egzaminy, gwarantujące jego wiedzę, umięjętności (i postawę społeczną}.

    Jeżeli chcecie to realnie umieścić w literze prawa, musicie mieć gotowe sformułowanie, do konkretnego punktu konketnego aktu prawnego.


  15. Kilku przedmówców w tym wątku formułowało pogląd, że armię w 1830 roku mieliśmy doskonałą, budując na tej podstawie swoje przekonanie, że w wojnie 1831 roku mieliśmy, pomimo liczebnej przewagi wroga, wielkie szanse na zwycięstwo, tylko je zmarnowaliśmy.

    A że ja to tępy inżynier jestem, więc zanim przystąpię do oceny szans, chciałbym dokonać zestawienia liczb, aby poznać skalę tej wrogiej przewagi liczebnej.

    Na początek nasza strona.

    Piechota – 2 dywizje po 12 batalionów, do tego artyleria, przy każdej dywizji kompania pozycyjna i dwie kompanie lekkopiesze, czyli po 36 dział – razem 24 bataliony i 72 działa.

    Jazda – 2 dywizje po 16 szwadronów, do tego po baterii lekkokonnej (8 dział) przy każdej dywizji – razem 32 szwadrony i 16 dział.

    Gwardia – pułk grenadierów z 2 batalionów, pułk strzelców konnych z 4 szwadronów i bateria pozycyjna artylerii konnej gwardii – razem 2 bataliony, 4 szwadrony, 8 dział,

    Inne formacje – z weteranów czynnych dałoby się sformować z wybrać fizycznie sprawnych 1 batalion, z żandarmerii – 2 szwadrony. Rezerw nie było. Trochę rekruta w 12 kompaniach i 8 szwadronach zakładowych do uzupełnień. Wysłużeni żołnierze, zgodnie z przepisami, byli zwolnieni od dalszych powinności wojskowych.

    Suma summarum na początku grudnia mieliśmy 27 batalionów, 38 szwadronów i 96 dział.

    Teraz przeciwnik.

    Podliczę tylko te formacje, które na początku grudnia były już zmobilizowane na wojnę francuską czy belgijską, i znajdowały się albo w pobliżu granicy Królestwa, albo w marszu ku tej granicy. Uwzględnię jeszcze Oddział Warszawski Gwardii Cesarskiej W. Ks. Konstantego, który poprzez tereny Królestwa ciągnął ku granicznej Włodawie, by przekroczyć Bug w połowie grudnia. Pominę II Korpus Piechoty, który wprawdzie już się mobilizował, ale jeszcze nie był gotów do wymarszu. Pominę Gwardię Cesarską, która wprawdzie już szła na zachód, ale nie zamierzano jej używać w walce z buntownikami. Wezmę więc pod uwagę tylko część sił Drugiej Armii. Pamiętajmy jednak, że I Armia istniała, podobnie jak szereg formacji rezerwowych, lokalnych, regionalnych etc. etc.

    Tę część II Armii warto podzielić na te formacje, które już stały przy granicy (czyli w guberniach: wołyńskiej, nowogródzkiej, wileńskiej i w obwodzie białostockim), oraz na te, które dopiero ku tej granicy zmierzały.

    Do sił, które w grudniu stały na granicy lub znajdowały się na terenie Królestwa, należy zaliczyć:

    - VI Korpus Piechoty Rosena (2 dywizje piechoty i Brygada Grenadierów Litewskich, dywizja ułanów) – 30 batalionów, 24 szwadrony, 124 dział;

    - 1. Dywizja Piechoty I Korpusu Piechoty Pahlena z artylerią – 12 batalionów, 36 dział;

    - Oddział Gwardii Cesarskiej W. Ks. Konstantego – 4 bataliony, 12 szwadronów, 20 dział.

    RAZEM: 46 batalionów, 36 szwadronów, 180 dział. No i przydzieleni Kozacy oraz 6 rezerwowych batalionów piechoty.

    Do sił, które w grudniu znajdowały się w marszu ku polskiej granicy, należy zaliczyć:

    - resztę I Korpusu Piechoty Pahlena, czyli 2 dywizje piechoty i dywizję huzarów i artyleria – 24 bataliony, 24 szwadrony, 88 dział;

    - Korpus Grenadierów Szachowskiego, czyli 3 dywizje piechoty, dywizja ułanów i artyleria - 36 batalionów, 24 szwadrony, 124 działa,;

    - III Korpus Jazdy Witte’a, czyli dywizja kirasjerów i dywizja ułanów z artylerią – 48 szwadronów, 32 działa;

    - V Korpus Jazdy Kreutza, czyli dywizja dragonów i dywizja strzelców konnych z artylerią – 48 szwadronów , 32 działa;

    - Kozacy, których w pierwszej fazie wojny użyto 6 pułków po 5 sotni, czyli 30 sotni, z grubsza odpowiadających 12 szwadronom.

    RAZEM: 60 batalionów, 160 szwadronów, 276 dział.

    Suma summarum na początku grudnia przeznaczono do walki z Polakami 112 batalionów, 192 szwadrony i 444 działa.

    Bataliony i szwadrony były w podobnej liczebności, zatem można przyjąć, że stosunek sił był więc następujący:

    - w piechocie: 27 do 112, czyli ponad 1:4 ;

    - w jeździe: 38 o 192, czyli ponad 1:5 ;

    - w artylerii: 96 do 444, czyli ponad 4,5 .

    Generalnie przy cztero- czy pięciokrotnej przewadze przeciwnika nie mieliśmy najmniejszych szans, by stawić mu znaczący opór.

    Czy mogliśmy atakować?

    W przypadku naszej grudniowej ofensywy na Litwę i Wołyń, stosunek sił byłby (przy założeniu, że rzucamy do ofensywy wszystkie siły) następujący:

    - w batalionach 27:52, czyli prawie 1:2 ;

    - w szwadronach 38:36, z uwzględnieniem Kozaków 1:1 ;

    - w artylerii 96:180, czyli prawie 1:2 .

    Trudno to nazwać korzystnym stosunkiem sił. I słusznie, że plany ofensywy w grudniu lub styczniu stanowczo odrzucono, poświęcając czas, energię i środki na rozbudowę armii. Ta rozbudowa, choć nie imponuje w liczbach, połączona z wytworzonym poczuciem zagrożenia insurekcji na Litwie oraz z koniecznością zabezpieczenia szosy kowieńskiej przed atakami partyzantów, pozwoliła powstrzymać natarcie armii Dybicza pod Warem, Białołęką, Grochowem i Pragą.

    Osiągnęliśmy kilka rzeczy niemożliwych do osiągnięcia:

    1) zmobilizowaliśmy wysłużonych żołnierzy, co pozwoliło na podwojenie liczebności sił polowych w lutym 31 roku, bez utraty jakości wyszkolenia;

    2) powstrzymaliśmy, pod koniec lutego, na praskim przedpolu ofensywę tak przeważających sił przeciwnika;

    3) w kwietniowej ofensywie zmusiliśmy te siły do odwrotu.

    A potem też sobie nie najgorzej radziliśmy przez kolejne 5 miesięcy, co też było czymś nie do wyobrażenia po Ostrołęce.

    Trzy cudy się stały. Stały się nie dzięki jakimś mocom nadprzyrodzonym. Po której stronie stał Bóg – nie mnie się wypowiadać w tej kwestii, po której stronie stał ówczesny papież – na pewno nie po naszej.

    Te cudy stały się dzięki:

    - waleczności żołnierzy,

    - ofiarności obywateli,

    - rozsądku przywódców.


  16. Trochę problem w tym, że choć KP trwało tylko 15 lat, i to przy stabilnej sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej, to i tak, opisując poziom autonomii, trzeba ten okres podzielić co najmniej na dwie części,które - z grubsza rzecz biorąc - można określić jako aleksandryjską i mikołajewską.

    Natomiast PRL przetrwał 3 razy dłużej - 45 lat - w zmiennej sytuacji zewnętrznej (np. za panowania 6 genseków KPZR), przeżył kilka wielkich wstrząsów wewnętrznych (56, 68, 70, 76, 80) oraz kilku I sekretarzy PZPR, z których co najmniej 4 (Bierut, Gomułka, Gierek i Jaruzelski) nieco odmiennie ustawiali się wobec Wielkiego Sojusznika. Różnice były ogromne. Sądzę, że gdybym w połowie lat 50-ch uczył kolegów z akademika Politechniki "Żurawiki" ("bolszewika goń, goń, goń"), może nikt by nie wiedział, czemu tak niespodziewanie porzuciłem studia i wyjechałem. W 20 czy 30 lat później można było śpiewać, co dusza zapragnie, i nikogo to nie obchodziło.

    Stąd - odpowiedzialne udzielenie odpowiedzi na zadane przez Ciebie pytanie jest bardzo trudne. Pewnie łatwiej byłoby odpowiedzieć na gruncie konstytucyjno-prawnym, ale wyraźnie zaznaczyłeś, ze nie o to Ci chodzi.


  17. Secesjonisto, i tak, i nie.

    Oczywiście, że rząd Rosyjski dba o zabezpieczenie interesów swego państwa i rosyjskich przedsiębiorstw, a nie zajmuje się aż tak bardzo naszymi zachowaniami, choćby i najbardziej "szlacheckimi". Co nie zmienia faktu, że ominięcie Białorusi oznacza też ominięcie Polski, więc BTS-y ułatwiają zastosowanie przez Rosję szantażu energetycznego wobec Polski. Nie uważam go za prawdopodobny, ale muszę stwierdzić, że jest możliwy i dzięki BTS stał się technicznie łatwiejszy.

    I jest to porażka polskiej polityki wschodniej, która bądź jest prowadzona z rusofobicznym nastawieniem, bądź jest niesłychanie mało aktywna.

    Jeśli Rosjanie, całkiem zasadnie, wyrażali zaniepokojenie, że ich ropociągi przechodzą przez tereny krajów nieobliczalnych, to my powinniśmy to zrozumieć, i nalegać na to w Moskwie, Brykseli, Rydze, Wilnie i Berlinie, by wybudować nowy ropociąg przez Łotwę, Litwę i Polskę do Płocka, a stary przedłużyć do Wilhelmshaven. Ale oczywiście żeby to zrobić, trzeba by wpierw przekonać Rosję, że nie jesteśmy krajem nieobliczalnym. Silne państwowe wsparcia przedsięwzięcia państwowej spółki pod tytułem "zdobywamy Możejki" raczej świadczyło o czymś wręcz przeciwnym.

    Problem w tym, że rządy Rosji, Niemiec i innych otaczających nas państw wspierają swoje gospodarki, rozumiane jako przedsiębiorstwa, które do ich kasy odprowadzają VAT. A my nie. Albo robimy bardzo niewiele, albo wręcz przeciwnie - to wielkie państwowe przedsiębiortwa maja być orężem państwa w osiąganiu jego celów ideowo-politycznych.


  18. Tylko nie bardzo rozumiem, co ma fragment rozpoczynający się od:

    "Chyba wszyscy historycy, polscy, niemieccy i rosyjscy (choćby Puzyrewski), są zgodni..."

    do kwestii finansów?

    Mieli zatem, czy - nie?

    Skoro faktycznie zmobilizowali i ruszyli swoje wojska, to pytanie o to, czy mieli na to pieniądze, staje się bezprzedmiotowe, Skoro coś zrobili, to znaczy ze mieli środki, żeby to zrobić.

    Janku

    Jest jakiś konkretny powód, dla którego nie bywasz już na historycy.org? Nudno mi tam bez Ciebie! :rolleyes:

    Oczywiście, że jest. Po prostu miałem zupełnie inne zdanie, niż jeden z moderatorów, przy czym - podkreślam - nie moderował on działu, w którym ta dyskusja miała miejsce. Ale tak jakoś dziwnie się stało - z przyczyn, o których mnie nie raczono poinformować - że nagle nie mogłem się już tam zalogować. Ba - nawet nie mogę tam zajrzeć. Z żadnego komputera na mojej uczelni nie można zapoznać się z treścią forum historycy.org.pl.

    W sumie chciałem robić o to awanturę - rozumiem, że mogę dostać "bana", ale chyba na forum, finsnsowanym za publiczne pieniądze, powinienem zostać poinformowany, za co.

    Niby tak, ale Święte Przymierze istniało w istocie głównie na papierze. Właściwie już w momencie samego powstawania wiadomo było, że jest i będzie fikcją.

    Bez przesady. Okazało się w 100% skuteczne w sprawie hiszpańskiej i całkiem nieźle się spisało w sprawie greckiej i tureckiej. Austria jednak nie włączyła się do wojny tureckiej, choć miała w tym interes. Rzeczywiscie, wydarzenia 1830 spowodowały faktyczny rozpad Świętego Przymierza. choć - zauważmy - że pomijając procesy zjednoczeniowe, większość granic wyznaczona w 1815 przetrwała do 1918.


  19. Zwracam uwagę Szanownych Dyskutantów, że dyskusja zmierza niepokojąco w stronę rozważania spraw personalnych. I samych Dyskutantów - i "świata zewnętrznego". Jeżeli stan rzeczy istotnie się nie zmieni, konieczna będzie właściwa reakcja.

    Zostawiając więć kwestię, kogo PiS uznawał za postkomunistę, gdy był przy władzu, a kogo nie i dlaczego, wrócmy "do adremu".

    Lektura wszystkich przytoczonych tu opinii eksperckich utwierdza mnie w przekonaniu, że transport ropy zbiornikowcami (szczególnie tymi "nienajwiększymi", a największe na Bałtyk nie wpłyną) jest znacząco droższy, niż tłoczenie jej rurociagiem.

    Dotychczas przez ropociąg "Przyjaźń" zaopatrywały się 4 rafinerie UE - dwie polskie (Płock i częściowo Gdańsk) i dwie niemieckie (Schwedt i Leuna). Dzięki bocznym liniom ropa z "Przyjaźni" mogła też popłynąć do dwóch portów bałtyckich - Gdańsk i Rostock. Te boczne odcinki mogły z resztą zarówno wziąć ropę z "Przyjaźni", jak i ją do niej dostarczyć.

    W 2009 roku Rosjanie proponowali przedłużenie "Przyjaźni" do Wilhelmshaven, aby można było ją tam ładować wprost na oceaniczne tankowce. Wówczas Polska, jeśli dobrze pamiętam, łaskawie "nie miała zastrzeżeń". Dobre i to, choć powinniśmy skakać z radości i bić brawo. No i co? No i nic. Jakoś nic nie słyszałem, by coś z tego wyszło. A szkoda.

    Rosjanie zbudowali BTS z naftoportem w Promorsku i BTS-2 z naftoportem w Ust-Łudze. Czy są one alternatywą dla "Przyjaźni"? W penej mierze tak, ale niewielkiej. Zwiększają bezpieczeństwo rosyjskiego eksportu ropy w przpadku, gdyby dość nieobliczalny sojusznik - Białoruś chciał zastosować wobec Rosji szantaż, grożąc zamknięciem ropociągu. Tylko że ten sam szantaż, i to o wiele skuteczniej, Łukaszenka mógł zastosować wobec Polski. Teraz istnieje techniczna możliwość przynajmniej częściowego zaopatrywania w rosyjską ropę rafinerii w Gdańsku i Płocku poprzez gdański naftoport. Przedtem Łukaszenko trzymał kurek.

    Jakby nie oceniać naszych stosunków z Rosją, z Białorusią mamy gorsze, więc dzięki BTS-om bezpieczeństwo energetyczne Polski poprawiło się nieco. Co więcej - z przytaczanych przez przedmówców opinii ekspertów wynika, że Rosja zastrzega sobie prawo dostarcznia części ropy do Gdańska, zamiast do Adamowa na trasie "Przyjaźni", gwarantując tę samą cenę, mimo poniesionych przez siebie większych kosztów.

    Podobnie częściowo można zaopatrzyć rafinerie niemieckie w Schwedt i Leuna poprzez naftoport w Rostock. Drożej, ale technicznie możliwe. Dzięki BTS-om Rosja jest w stanie wywiązać się częściowo i przez pewien czas ze zobowiązań wobec polskich i niemieckich rafinerii w sytuacji, gdyby Łukaszenka zastosował groźby szantażu naftowego i zakręcił kurek na swym odcinku ropociągu "Przyjaźń". Czas ten byłby zapewne wystarczająco długi, by to Białoruś wcześniej padła z powodu braku paliwa, niż Polska i Niemcy. Choć tylko w cieplejszych porach roku.

    Zatoka Fińska zimą zamarza i zbiornikowce po niej pływać do portów w Primorsku i Ust Łudze, przy rozsądnych kosztach, nie mogą. Wtedy szantaż Łukaszenki może być skuteczny. No i sprawa gazu, dla którego nie mamy alternatywnej drogi dostaw. Więc nadal nie jesteśmy energetycznie bezpieczni, choć trochę się poprawiło.

    Trochę szkoda więc, że polska delegacja, powiedzmy - na szczeblu ministra gospodarki - nie pojechała do Ust Ługi na uroczystość otwarcia BTS-2. Choćby po to, by wyraźnie powiedzieć "fajny macie nowy rurociąg, ale przez Polskę i tak taniej".

    Choć oprócz wyżej opisanego "+" parę minusów też dla nas z tych BTS-ów wynika.

    O jednym wspomnę, choć sam nie uważam go za istotny. Tak jak Białoruś ma znacznie mniejsze możliwości zastosowania wobec Rosji naftowego szantażu, tak samo i nasze możliwości tego szantażu się znacznie zmniejszyły. Tyle że i tak były niewielkie, a poza tym mam nadzieję, że żyję w normalnym państwie, a nie bandyckim, które do takiego szantażu mogłoby się uciec. Tym politykom, którzy z tego powodu biadolą nad Ust Ługą, mogę tylko oświaczyć - ja na was głosować nie będę.

    Pozostając przy tego rodzaju politycznych zagrywkach można zato powiedzieć, że możliwości naszego szantażu naftowego wobec Białorusi, użytego we współpracy z Rosją, wzrosły niepomiernie. Można by dokonać rozbioru Białorusi pomiędzy Rosję, Polskę, Litwę i Ukrainę.

    Natomiast dość istotne problemy może mieć PERN. Dotychczas tłoczył ropę do naftoportów w Gdańsku i Rostocku, gdzie ładowano ją na tankowce i rozwożono po świecie całym. Niezbyt wiele tego było, do Gdańska zdaje się 4-8 mln ton, do Rostocka chyba znacznie mniej, ale było. Srumień tej ropu zmaleje znacznie, a zarazem spadne zysk z jej tłoczenia, choć nie do zera. Wciąż pamiętajmy, że Zatoka Fińska zamarza, a Gdańska - nie. Więc zimą dalekomorski eksport rosyjskiej ropy z Północy jest skazany na Gdańsk i Rostock.

    W gorszej sytuacji, niż PERN, znajduje się naftoport w Gdańsku. Eksport ropy rosyjskiej przez 3/4 roku zaniknie, import z Rosji może się pojawiać co najwyżej incydentalnie, więc to duże straty.

    Generalnie - trochę plusów, trochę minusów. Co przeważy - trudno orzec, tym bardziej, że bezpieczeństwo zwykliśmy lekceważyć, gdy zagrożenie minęło. Katastrofy nie ma. Pojawiła się konkurencyjna metoda transportu ropy. To takie "T" w analizie SWOT.

    Żeby walczyć o swoje, trzeba być konkurencyjnym. No i tyle.


  20. W 2003 - stał się postkomunistą?

    A jak to uzewnętrzniał?

    Wiesz, facet, to szczerze...

    to ja nie wiem, o co Ci idzie.

    Jeśli ktoś za rządów Leszka Millera osiąga bardzo ważne stanowisko, to znaczy, że Leszek Miller darzy go swym zaufaniem.

    Leszek Miller jest, a przynajmniej był, w języku PiS określany jako postkomunista. Przenosi się to na jego nominowanych.

    Oczywiście, Igor Chaloupec jest przede wszystkim oportunistą. Ale w swym oportuniźmie postawił początkowo na SdRP i SLD.

    Jakie deklaracje składał PiSowi, by pozostać na stanowisku - nie wiem. Jakieś musiał złożyć, skoro go zostawili, co - delkatnie rzecz ujmując - nie było zbyt częste.

    W 2003 roku uzewnętrził swą skłonność do rządu Millera, przyjmując w nim funkcję wiceministra. No i tyle.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.