Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Może bywa i tak, ale zapewniam Cię, że nadal wydaje się podręczniki tradycyjne, wielokrotnego użytku. Kilka takich leży przede mną na biurku. Z list podręczników w sklepach i na stronie ministerstwa można zorientować się, że bardzo często wydaje się odzielnie podręcznik (wielokrotnego użytku) i oddzielnie jednorazowy zeszyt do ćwiczeń, z tym że ten ostatni kosztuje zwykle cca 15 zł. W swoich kalkulacjach uzwględniłem te zeszyty. Praktyka łączenia ćwiczeń i podręcznika w jednym tomie jest natomiast powszechna w podręcznikach do angielskiego, w dodatku są one jedne z droższych. Co do swobody wyboru podręcznika przez nauczyciela, to trochę uprzednio pogooglałem, co pozwoliło mi zorientować się, że wiele szkół publikuje "zestawy podręczników", jednolite dla całej szkoły. Ma to zapewne ograniczyć praktykę, że każdy nauczyciel wybiera inny podręcznik, a tym bardziej - że z roku na rok swą decyzję arbitralnie zmienia. Na hasło "podręczniki używane" google wyrzucają ponad 80 tysięcy linków, przynajmniej pierwsze 200 z nich to propozycje skupu i sprzedaży. Dla kogoś chyba kręci się ten biznes, nie? Co do tych "lekkich modyfikacji" to też pewnie się zdarzają, ale jakoś mój wydawca nie poprosił mnie po roku o dokonanie takowych. Choć fakt - teraz muszę to zrobić, ze wględu na wprowadzanie Krajowego Systemu Efektów Kształcenia" czy jak to się tam zwie. Tyle że stary podręcznik może być sprzedawany jeszcze bodajże przez 3 lata, a użytkowany przez 5.
  2. Chłopstwo przy stole

    Tak wygladała konstrukcja cepa dwukapicowego, zwanego przez Mazurów litewskim, a przez Rosjan - chachłackim, poularny w Wielkopolsce, Małopolsce. Prisach, południowej Litwie i na Ukrainie, a także w zachodniej Europie. Te kaptury, czy kapice, to raczej dwa szerokie pasy skórzane, mocowane na dzierżaku i bijaku dzięki pierścioniowatym rowkom, na nich wyrobionych. Pomiędzy pasem a czubkiem kija powstawało ucho, przez które przewlekano łączący rzemień. Była też odmiana jednokapicowa, gdzie bijak był po prostu wiązany rzemieniem. Podobne do niego było wiązanie pętlicowe. Występowało też dwupętlicowe. Pętlica, w odróżnieniu od kapicy, jest długa, szersza, miękka i trochę inaczej mocowana. Pętlicowe występuje w północnej Litwie, na Łotwie, dwupętlicowe - u Rosjan. Tam też używne jest wiązanie ogniwkowe, gdzie kije są połączone długim, cienkim rzemieniem, wiązanym na dzierżaku, a przewlekanym przez otwór w bijaku. W Rosji stwierdzono także tulejkową konstrukcję cepa, która praktycznie obywa się bez skóry. Bijak z dzierżakiem mogą być też połączone kołkiem, ale już na przełomie XIX i XX wieku ta konstrukcja była uważana za przestarzałą. Na Mazurach, Podlasiu u Białorusi przyjęło się wiązanie gązewkowe, gdzie kije łączono ze sobą za pośrednictwem gązewki, czyli zwinięty lub ukształtowany w "ósemkę" pas z twardej skóry. To już podwójny przegub Cardana
  3. Fakt, to co przejrzałem na swojej półce jest w cenach od 40 do 200 zł. Tyle że chyba nie kupuje się ponad 20 książek rocznie? No chyba że się chc zrobić pracę dyplomową w oparciu o literaturę, a promotor nie akceptuje metody "ctrl+C, ctrl+V". Uczelniane skrypty spokojnie po 20-30 zł można z resztą kupić.
  4. Chłopstwo przy stole

    Obawiam się, że innej metody nie mamy. I inwentarze niewiele nam pomogą. Np. woły były powszechnie hodowane w gospodarstwach chłopskich, ale nie jedzone, bo uważane za niejadalne. Tak jak dziś w Europie na niejadalne uważane jest mięso psów, choć ponoć jest smaczne i zdrowe. Z drugiej strony, jak słusznie zauważył Secesjonista, coś mogło być uprawiane, hodowane czy zbierane wyłącznie na sprzedaż lub na daninę. Czy dziś każdy uprawiający szparagi je jada? Albo zbierający winniczki? Sprawdzę, co tam o chłopskim jadle u Bystronia stoi i złożę realację. Podobnie mogę składać relacje w odcinkach z Moszyńskiego - o ile to kogoś interesuje. Mogą koledzy być zaskoczeni tym, jak prymitywne metody przygotowywania strawy stosowano jescze 100 lat temu. Teraz ja poproszę o źródło, z cytatem najchętniej. Choć w sumie - co ja się tak dziwię? U mnie na osiedlu jest taki sklep super-eko-lux "Pod Kogutem". Tam za kg wędzonej słoniny zapłacę więcje, niż za kg surowej szynki. Na przeciwko w "Groszku" to i wędzoną szynkę taniej znajdę. Sąsiek - to i owszem, może być wielka, skrzynia na zboże czy inne tego typu produkty żywnościowe (ale nie na sery czy jaja), najczęściej otwarta od góry, zwykle będąca nieruchomą częścią spichrza, sieni czy innego budynku. Ale najczęściej sąsiek to po prostu część stodoły, służąca do przechowywania niewymłóconego zboża, słomy i siana, znajdująca się obok klepiska. Typowa stodoła do klepisko po środku i dwa sąsieki po bokach, w tym układzie w stodole jest dwoje wrót na przestrzał, dzięki czemu wóz cofać się nie musi.
  5. Darda to krótka włócznia (trochę ponad 2 metry). W piechocie węgierskiej dardy mieli dziesiętnicy. Z węgierskiej przeszła w 2. pod koniec XVI wieku do polskiej, w tym wybranieckiej. Na wizerunku u Gembarzewskiego ozdobiona jakimś chwostem czy proporczykiem. Potem zaczęła przybierać postać halabardy (taki okaz zachował się w MWP w Warszawie), zapewne pod wpływem piechoty niemieckiej. Czemu nie? Turcy w XVI i znacznej części XVII wieku górowali nad Europą w działach oblężniczych. Tymczasem samą lufę naszej kartauny (48 f) ciągnął zaprzęg 32 koni. A łoże, amunicja, windy i lewary? A bynajmniej nie było to najpotężniejsze działo - w Polsce był np. moździerz 368-funtowy. Fakt, że lufa krótka, ale swoje ważyć musiała. Nie pamiętam, żebym się z tym zetknął, ale kojarzy mi się ze śrutem, siekańcami. Łoj, nazewnictwo dział to spory galimatias. Tyle, co można powiedzieć na pewno, że wąż (serpens, serpentyna) to rodzaj działa. Raczej armaty i raczej oblężniczej. Z kontekstu, w jakim z tą nazwą się spotkałem (także z przytoczonego przez Ciebie cytatu, niewykluczone, że to znam ten sam tekst), wynika, że była to armata mniejsza od kolubryny pojedynczej, czyli półkatartauny (24 funty), więc zapewne 12-funtowa ćwierćkartauna. Skąd się ta nazwa wzięła? A skąd się wzięły nazwy lepiej udokumentowanych dział, takie jak łabądź, jastrząb, krogulec, jaszczurka, sokół (falkonet) czy sokolik (falkonecik), przy czym wcale te ostatnie tłumaczenia nie są pewne? To tak na początek...
  6. Sprawdziłem bardzo dokładnie - SZKOLNY ZESTAW PODRĘCZNIKÓW PUBLICZNEGO GIMNAZJUM W KOBIÓRZE NA ROK SZKOLNY 2012/2013. Nie żebym był z tym gimnazium jakoś zwiazany, po prostu pierwszy się wygooglał w formacie, dającym się przenieść do excela. Wyszło, że ceny podręczników wg http://www.taniepodreczniki.pl wahają się od 15 do 43 zł, z medianą 26 zł. Więc z ceną podręcznika się nie pomyliłem, natomiast liczb podręczników w zestawie przyjąłem błędną - wynosi ona 22 sztuki, a nie 10, jak założyłem. Daje to cenę zestawu 552 zł. Co prawda zestawy dla starszych klas są trochę szczuplejsze, a mając dwójkę dzieci podręczniki mogą młodsi mieć po starszych (o ile dyrekcja czegoś nie wymyśli), zostają zeszyty do ćwiczeń - cca 150 zł rocznie. Więc proponowany próg wydatków osiąga się - i to oszczędnie gospodarując książkami - już przy dwójce dzieci. I tak, nie zmienia to faktu, że ulga wynosi cca 12 zł w przeliczeniu na miesiąc.
  7. Tak, besprzecznie masz rację. Z tym milionerem to się zagalopowałem . Nie jestem może zbyt biegły w tej materii, ale jakoś tak liczba osób, która wyda 790 zł na podręczniki, nie zdaje mi się zbyt wielka. Przeciętny podręcznik to chyba ze 25 zł. Podręczników trzeba co roku z 10 na jedno dziecko. To da 250 zł. Trójka dzieci w wieku szkolnym to 750 zł. Oni mogą odczuć ulgę w skali 12 zł miesięcznie. No to też coś. Tylko czy naprawdę skorzystają? Czy będzie im się chciało zbierać imienne faktury i wypełniać załącznik do PIT ? Jakoś w to wątpię. Co do tego, że 5% VAT na książki spowodował 8% spadku czytelnictwa. Szczerze wątpię. Cena nie jest jedynie wyrazem kosztów (które faktycznie wzrosły o 5%), lecz gry rynkowej, przesunięcia krzywej podaży przy niezmiennej krzywej popytu. Z charakteru tych krzywych wynika, że ceny książek z powodu VAT mogły pójść w górę o jakieś 3%. To oznacza, że książka, która dotychczas kostowała 31 zł, teraz będzie kosztować 32 zł. Nie sądzę, by wpłynęło to na jakąkolwiej indywidulaną decyzję nabywczą. Ten wzrost kosztu powoduje wzrost cen, mieszczący się w granicach zaookrągleń do pełnych zł. Napisałem, że szczerze wątpię? Szczerze, to mój pogląd brzmi "Kompletna bzdura !!!". Czym mógł być zatem spowodowany spadek liczby kupowanych książek? A naprzykład tym, co widać w każdym autobusie. Rok temu ktoś, czytający e-booka, to była sensacja. Teraz e-bookowców jest z grubsza tylu, co papierowców. I znów wracamy do ACTA ! Samo podpisanie ACTA zostało potraktowane jako wprowadzenie zakazu kopiowania i rozowszechniania - czyli kradzieży - własności intelektualnej. Choć przepisy zakazujące takich czynności istnieją i obowiązują, niezależnie od ACTA. Jednak wycofanie się z podpisania ACTA zostało odebrane - błędnie, ale cóż z tego - jako zezwolenie na kradzież własności intelektualnej. Po co mam kupować książkę za 31 czy 32 zł, skoro jej treść mogę skopiować z netu na e-booka za darmo?
  8. Chłopstwo przy stole

    Łój wieprzowy !?! Usiłowałem wygooglać jakąś hurtownię, oferującą "łój wieprzowy", ale nie udało mi się wykryć takiej abberacji. Łój to tłuszcz twardy, może być z krowy, owcy, kozy (także z męskich osobników tych gatunków), ale nie ze świni. Tłuszcz ze świni jest miękki i zwie się, po przetopieniu, smalec (po warszawsku - szmalec), podobnie jak z gęsi czy kaczki. Podkreślam, że pozostaję tu w pełnej zgodzie z Lindem. Po części słusznie Ci się zdaje. Obawiam się, że jesteśmy na taką ekstrapolację skazani. Kitowicz nie pisał o chłopskich obyczajach, Bystroń w swoich "Dziejach obyczjów w dawnej Polsce" trochę więcej, ale materiału miał mało. Ja ratuję się Moszyńskim, "Kultura ludowa Słowian", Kraków 1929 (za rozsądne pieniądze można kupić reprint, wydany przez firmę Zeta z Katowic w 2010). Moszyński opiera się na badaniach swoich i cudzych, prowadzonych cca w latach 1875-1925 metodą: "znajdujemy najbardziej zapadłą, odciętą od cywilizacji wioskę, obserwujemy, jak się w niej żyje, a poza tym wyszukujemy najstarszych mieszkańców tej wioski i z nimi gadamy, jak to drzewiej bywało (czyli przeprowadzamy wywiad pogłębiony)". Uzyskaną w ten sposób wiedzę Moszyński ekstrapoluje w dalszą przeszłość, bliżej jej nie określając. Oczywiście, w ten sposób sięgamy do informacji nie sprzed 40, lecz sprzed 140 lat, ale i tak do XVI wieku daleko. Mnie jednak ta metoda w znacznej mierze przekonuje. Nota bene - jeśli sięgam do opowiedzianych mi przez ojca wspomnień z dzieciństwa, to zważywszy że urodził się w 1903, i tak to cca 100 lat temu było. Co do pozyskiwania, przechowywania produktów spożywczych oraz sporządznia potraw, Moszyński poświęcił temu pierwsze trzy działy I tomu, w sumie prawie 270 stron, sporo informacji jest rozproszonych w innych częściach książki. Z tym, że raczej opisuje narzędzia do przygotowywania potraw, niż przepisy kulinarne. Generalnie - za dużo, żeby przytoczyć, za mało, zeby móc powiedzieć, "przeczytałem i wiem". W każdym razie zdecydowanie stwierdza, że w dawnej wsi słowiańskiej produkty mięsne spożywano bardzo rzadko, a jeśli nawet, to wieprzowinę, baraninę, drób (na Bałkanach także kozinę), a nie wołowinę. Jak przyrządzano, o tym Moszyński pisze wiele, na czym jadano - bardzo skromnie. Taak... Istnieje - wspomniany przez Moszyńskiego - sposób rozumienia słowa "byk"' date=' obejmujacego także osobniki kastrowane, a tym samym ograniczenie słowa "wół" dla osobników starych i wielkich (Tom I, §128). Moszyński wspomina o "niektórych okolicach Białorusi wileńskiej", "góralach ruskich z okolic, położonych na południe od Borysławia" oraz o "Samborze na Chorwacji", trkatując to jako pewne kuriosum. Ale by się zdziwił, czytając ten wątek !!! Tak bardziej na serio, to wół jest zawsze wykastrowany. Dzisiejsi zootechnicy dla niewykastrowanych dorosłych osobników stosują nazwę "buhaj", a nie "byk". Ale to dość nowe zjawisko. Na zakończenie kącik humoru (rzecz związana z tematem) ze zbioru Bystronia pt. "Komizm". Podaję z pamięci. [i']Ksiądz proboszcz udał się na poranną przechadzkę i widzi, jak taki chłopak ze wsi, jakieś 12 czy 14 lat, prowadzi drogą krowę na postronku. Ksiądz pyta: - Cóż robisz, chłopcze? - Ano, prowadzę krowę do byka. Ksiądz, oburzony, że niedojrzały jeszcze chłopiec ma się przyglądać brutalnym czynnościom seksualnym, woła: - A cóż to, ojciec nie może? Chłopiec pomyślał, podrapał się po głowie, w końcu odpowiada: - Ano chyba i może, len zawszeć byk to lepiej zrobi !!![/i]
  9. Ja jestem zdecydowanie przeciwny tej, jak i większosći ulg. Damy ulgę - odliczenie od podstawy opodatkowania - na książki naukowe i podręczniki. To przy książce o cenie 25 zł da kiedyś tam zwrot 5 zł - o ile w miarę dobrze zarabiasz. Nie sądzę, by było to jakąkolwiek zachętą do kupowania książek. Bo trzeba by poświęcić na to trochę czasu, a bardziej opłaci się ten czas poświęcić na pracę zarobkową. Oczywiście milioner, który nagle zapragnął zgromadzić sobie 10 000 woluminów starodruków po 200 zł każdy do swej prywatnej biblioteki zdecydowanie na tym skorzysta, tym bardziej że i tak jest w 30%-owym progu. On - jeśli wyda na wzbogacenie swej prywatnej biblioteki zyska 10 000 x 200 = 2 000 000 zł, z tego 30% - 600 000 zł. Tak, dla niego to jest prawdziwy interes. Przeciwnikom ACTA post ten dedykuję szczególnie. Milionerom doładowali do kabzy. Zwykłym autorom dokopali. POGRATULOWAĆ, POGRATULOWAĆ !!!
  10. Chłopstwo przy stole

    Wół, to bydlę, któremu w dzieciństwie obcięto jaja. Zupełnie co innego, niż byk. Wół był podstawowym zwierzęciem pociagowym nie tylko w XVI, ale także w 1. połowie XX wieku. Dane mi było widzieć zaprzeg w woły w latach 90-ych na zapadłej, słowackiej wsi. Tu chyba się mylisz. Słoninę zostawiało się w gospodarstwie, szynkę sprzedawało np. do dworu. Musiała jednak być w wyższej cenie. I tak wielki szacynek, a to znalezisko to w ogóle rewalacja. Słone chociaż było? Gdzie trafiło?
  11. Chłopstwo przy stole

    Przypomniał mi się dowcip, jeszcze nie taki bardzo stary: Co to znaczy, jak chłop je kurę? Ano, że albo chłop jest chory, albo kura była chora. Wobrażenia menedżerów knajp typu "chłopskie jadło" o pożywieniu codziennym polskich chłopów jeszcze kilkadziesiąt lat temu są dość zabawne. Generalnie - kartofle, kasza, kapusta, słonina. Mięso ze 2 razy w roku.
  12. Ja, jako autor podręcznika, wynagradzany za trud jego napisany w wysokości 7% ceny hurtowej sprzedanych egzemplarzy, zdecydowanie jestem za ulgą. Dodatkowo wprowadziłbym zapis, że ulga przysługuje tylko wtedy, jeśli zakupiło się choć jeden egzemplarz mego podręcznika !!! A tak na serio to podzielam zdanie Secesjonisty. Oj, to to muszę sprawdzić, jak mnie dotknie, to będę bardzo, bardzo przeciw !!!
  13. Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie

    A mogę nie? Pani Bogusia z dziekanatu obstawia zwycięstwo Niemiec i na tym poprzestanę, łącząc serdeczne pozdrowienia. W bardziej zasadniczych kwestiach. To chyba był najlepszy występ naszej reprezentacji na jakichkolwiek mistrzostwach od bardzo dawna, może nawet id 1982 roku. Kilka razy obiecywałem sobie, że zacznę oglądać mecze naszej reprezentacji od chwili, gdy strzelimy choć jednego gola - ale pod warunkiem, że nie będzie to już mecz o "pietruszkę". A tu proszę - nie tylko bramki zdobyliśmy, ale nawet 2 punkty. Przez moment poczułem się kibicem !!! Poza tym organizacyjnie raczej wypadło nieźle, choć chwalę dzień przed zachodem słońca, ale raczej wątpię, by w czwartek wydarzyło się coś fatalnego. Daliśmy radę - dało się do nas dojechać, było gdzie spać, co zjeść i wypić i jakoś obejrzeć te mecze. Może to nic nadzwyczajnego, ale ja się cieszę z tego, że po prostu jest u nas normalnie. Flagi (dwie - jak zawsze, biało-czerwoną i niebieską) wywiesiłem po remisie z Grecją i do finału nie zdejmę!!!
  14. Rusofilizm

    Nie rozumiem tej odpowiedzi. W Polsce wielokrotnie słyszałem o dążeniu Południowej Osetii do oderwania się od Gruzji i przyłączeniu się, na zasadzie autonomii, wraz z Północną Osetią do Rosji. Sorry, amerykańskiej prasy nie czytam, AlDżaziry słucham rzadko, a jednak o tym wiem. W Rosji nie byłem, jednak teza, że tam nie mówi się o tym, że Osetyńcy z południa chcą opieki, a najlepiej włączenia do Rosji (w ramach autonomicznej republiki) nieco mnie zaskoczyła. Czemu Kreml miałby to ukrywać? Czy twórca tej tezy ma na jej poparcie jakieś argumenty, czy tylko to kolejna "oczywista oczywistość"? Co do tego ma "odbicie z rąk faszystów Czechosłowacji"? Dlaczego to ma być słowo wytrych i co ma otwierać? Czy ktoś z dyskutantów w tym wątku poruszał tę sprawę? Ja na pewno nie. Podobnie nie mówiłem o niezależności "Kosowarów" i Południowych Osetyńców, lecz o ich prawie do samostanowienia. Poza tym nie formułowałem żadnych zarzutów. Nie znałem przecież poglądów przedmówcy na temat rozwiązania problemu Kosowa. Pokazywałem tylko możliwość popełnienia intelektulanej niekonsekwencji. Nie jestem psychologiem. W żadne psychologiczne analizy się nie wdawałem. Oczywiście, jeśli chcemy się porozumiewać, musimy dokonywać rozkodowania wypowiedzi interlokutora (pojęcie kodowania i rozkodowania być może wywodzi się z zakresu psychologii, ja je znam z podstaw teorii marketingu, a akurat tym - po części - zajmuję się, by zarobić na życie). Jeżeli gdzieś w swych "domyślunkach" dopuściłem się pomyłki, bardzo proszę - sprostuj ją. Pisałem o tym, że - w moim przekonaniu, wynikajacym z dużej liczby jednostkowych obserwacji - zdecydowana większość ludzi uznaje Rosję za normalne państwo. Co w najmniejszym stopniu nie oznacza to pochwalnego stosunku do polityki tego państwa. Krytycznym stosunkiem do tej polityki cechują się przede wszystkim ci Polacy, którzy byli "dotknięci indoktrynacją PRL". Także w tej grupie liczniej są reprezentowane osoby, które nie uważają Rosji za normalne państwo. Rusofobia jest zdecydowanie bardziej rozpowszechniona wśród osób, dobrze pamiętających PRL, niż tych, urodzonych po 1989 roku. Nietrudno ten fenomen wytłumaczyć. Jeśli mi przez cca 30 lat, czynniki oficjalne (szkoła, prasa, radio, TV i nie tylko) nachalnie wkładały w głowę, że "Związek Radziecki przyjaciel Twój", a ja doskonale wiedziałem z przekazu rodzinnego, środowiskowego, kościelnego oraz na podstawie zdrowego rozsądku i Radia Wolna Europa, że jest dokładnie na odwrót, to dość trudno mi po tych latach indoktrynacji, pomimo zmiany sytuacji politycznej, dostrzec w Rosji państwo, z którym możemy mieć wspólne interesy.
  15. Rosjanie, Sowieci?

    Tak na mój rozum to zależy, co masz na myśli. Jeśli chodzi o znaczenie "ludzie radzieccy", to odmieniasz jak Robert, Jakut, Szwed, czyli Sowiet - Sowieci. Jeśli chodzi o znaczenie "państwo radzieckie", to tak jak kwiat czy but, czyli Sowiet - Sowiety. Z tym, że SJP PWN nie przewiduje użycia tego słowa w takim znaczeniu. Jednak wielokrotnie się z tym spotkałem, w mowie potocznej, rzecz jasna
  16. Rosjanie, Sowieci?

    Secesjonisto, zmieniłeś zdanie, że sprzeczasz się sam ze sobą, czy tylko pogłębiasz temat? Pozwól, że Ci przypomnę Twoje nie tak znów dawne stanowisko: Mnie też wykładnia prof. Bańko przekonuje. Może z wyjątkiem jednego szczegółu - przed wojną, przynajmniej w latach 20-ych określenie "Związek Radziecki" było bardzo mało popularne, więc i wielbiciele, i wrogowie tego kraju używali określenia "sowiecki". Przytoczone przez Ciebie cytaty dowodzą, że przymiotnik ten niekoniecznie budził wówczas negatywne skojarzenia. W latach 30-ych, po normalizacji wzajemnych stosunków, oficjalnie zaczęto używać określenia "Związek Radziecki" lub Z.S.R.R. (tak, z kropkami) - w dokumentach, roczniku statystycznym, podręcznikach - przynajmniej do geografii". Wtedy trwanie przy określeniu "sowiecki" zaczęło wiązać się z poglądami wypowiadającego się. Po wojnie zjawisko to się nasiliło. Co do tego, w jakich sytuacjach dziś można użyć słowa "sowiecki", a w jakich nie należy, wiele wyjaśnia Słownik Języka Polskiego PWN: http://sjp.pwn.pl/szukaj/sowiecki . Słowo to określono, jako potoczne. To oznacza, że można go używać u cioci na imieninach czy w publicystyce. Natomiast w opracowaniu naukowym - nie. Nie tylko dlatego, że potoczne, ale także, że, jak to pisał Bańko - "nacechowane", budzące negatywne skojarzenia. Zaś od naukowca oczekujemy obiektywizmu. To, że w katalogu Biblioteki Narodowej książek pod tytułem "Wojna polsko-sowiecka" znalazłem 20, a "Wojna polsko-radziecka" tylko dwie, o czymś jednak świadczy. Czy to aż obsesja? Powiedzmy - naturalna u historyka tendencja do archaizacji języka - w czasie, gdy ta wojna trwała, tak właśnie była nazywana.
  17. Rusofilizm

    Kolega 20. Sądecki Pułk Piechoty zadaje nam pytanie, w znacznej mierze przesądzając odpowiedź. To znaczy z góry orzeka, że ci, którzy "traktują Rosję Putina jako normalne państwo" nie mogą po prostu mieć racji. Z góry zastrzegam się, że traktuję Rosję pod rządami Putina jako normalne państwo. Normalnym państwem są dla mnie także Chiny, Zair, czy był Egipt Mubaraka. Normalnym państwem jest też dla mnie Egipt bez Mubaraka. Są normalne, choć to nie oznacza, że są demokratyczne, praworządne, że przestrzega się w nich praw człowieka (sformułowanych w naszym kręgu kulturowo-cywilizacyjnym), że nie ma tam wojny domowej, że aktualna władza nie doszła do niej w wyniku zamachu stanu etc. etc. II Rzeczpospolitej w latach 1926-1939 też nie była w pełni samorządna ani w pełni nie respektowała praw człowieka (w dzisiejszym rozumieniu tych pojęć), o pełni swobód demokratycznych nie wspominając, a władzę objęto w niej w wyniku zamachu stanu. Jednak była normalnym państwem i nic nikomu z zewnątrz do tego, czy podobała nam się władza taka, zy owaka. Taka była i wara nam od naszych sporów. Podobnie Rosja. Ani państwo, ani naród czy społeczeństwo rosyjskie nie brało udziału (bądź miało udział niewielki i niezamierzony) w kształtowaniu liberalno-demokratycznych reguł, rządzących dziś w zachodniej i środkowej Europie oraz w Ameryce Północnej i paru innych miejscach świata. Nawet, gdybyśmy udowodnili, że te reguły są przyjęte w większości państw, wcale to nie oznacza, że pozostałe nie mogą przyjąć innych. Dzisiejsza Rosja przyjmuje je w ograniczonym zakresie - i to jest jej decyzja. Nie przestaje być przez to normalnym, suwerennym państwem. I wara nam od ich sporów. Oczywiście wśród państw normalnych mogą być państwa sojusznicze, przyjazne, neutralne, niechętne, wręcz wrogie, a także takie, które nie mają z nami żadnych mierzalnych stosunków (jaki jest stosunek Królestwa Togo do RP?). Tak pomiędzy wierszami tekstów 20 Sądeckiego Pułku Piechoty można wyczytać, że autor uważa dzisiejszą Rosję za państwo nam wrogie. Ja tam nie widzę wielkich sprzeczności w interesach pomiędzy Polską a Rosją, poza tym, że Rosja chciałaby nam sprzedawać gaz i ropę ciut drożej, a my im ciut drożej chcielibyśmy liczyć za żywność. Obie strony wiedzą, że przesadzić w tym sporze nie mogą, choć Rosja ma lepszą pozycję przetargową. W zamian chłodnego rachunku interesów 20 Sądecki Pułk Piechoty serwuje nam kilka tez, w które każe bazwarunkowo wierzyć, jako w "oczywistą oczywistość". Do niektórych z nich się przychylam, innym jestem nieprzychylny, ale żadna nie jest dla mnie oczywistością. Na początek: W tym, dość złożonym tekście, tkwi - w moim zrozumieniu - dość prosta teza: "to dzisiejsza Rosja jest spadkobiercą ZSRR i to na niej, jako państwie i narodzie, spoczywa odpowiedzialność za zbrodnie ZSRR". To teza nader absurdalna. W ZSRR naprawdę zrealizowano ideę internacjonalizmu, przynajmniej do 1953 roku można było zaobserwować wręcz nadzwyczaj częste występowanie nie-Rosjan na szczytach władzy państwowej. Stalin i Beria to Gruzini, a Dzierżyński - Polak. Gruzini ponoszą w co najmniej takim samym stopniu odpowiedzialność za "Katyń", co Rosjanie. Podobnie Ormianie, Tadżycy, Kirgizi etc., choć ci mogliby się bronić dość wątpliwym argumentem, że genseka nigdy nie mieli. Nie widzę najmniejszego powodu, dla którego miałbym przyjąć, że Putin to przesiąknięty duchem samodzierżawia stalinista, a Szaakaszwili to powiew demokracji. Nie neguję ludobójstwa w Czeczenii oraz jestem gotów o tym rozmawiać. Z Czeczenami łączy nas coś w rodzaju braterstwa broni z połowy XIX wieku. Ale to dość dawno było. Obecnie, po rozpadzie ZSRR, Jugosławii i Czechosłowacji na początku lat 90-ych pojawiło się parę innych narodów, dążących do samostanowienia. Czesi i Słowacy rozeszli się niemal bezboleśnie (choć wcale nie było oczywiste, że się to uda) i obie strony są z tego rozwodu raczej zadowolone. Rozpad Jugosławii to już wieloletnia wojna domowa, połączona z aktami ludobójstwa. Ludobójstwa dopuszczali się zarówno stojący dziś pod pręgierzem (bo przegrali) Serbowie, jak i Chorwaci. Muzułmańscy Bośniacy pewnie nie, bo ich względnie mało było, więc bardziej pasowali na ofiarę, niż sprawcę. A Albańczycy z Kosowa? Ponoć Serbowie dopuszczali się wobec nich ludobójczej eksterminacji, więc my - Unia Europejska oraz NATO - interweniowliśmy zbrojnie w ich obronie. Potem Albańczyczy z Kosowa ludobójczo eksterminowali Serbów z Kosowa. To tak, jak odebrać Polakom Gniezno i Kraków jednocześnie. Rozpad ZSRR przebiegł bardzo łagodnie, poza jednym regionem - Kaukaz. W tym regionie jednak 20 Sądecki Pułk Piechoty przyjmuje twarde reguły - Czeczeńcom samodzielne państwo, południowym Osetyńcom - przynależność do Gruzji. Dlaczego akurat tak? Dlaczego nie odwrotnie - Osetyńcom samodzielność, a Czeczeńcom - przynależność do Rosji? Dlaczego Kosowarzy (zdumiewa mnie samo to pojęcie, toć taki naród nie istnieje, to są Albańczycy z Kosowa) zdobyli prawo do samostanowienia i wygnania Serbów z terenu swego "państwa"? Piszę celowo słowo "państwo" w cudzysłowie. Dlaczego Osetyńcy (vel Alani), czy Abchazi, żyjący na południe od grzbietu Kaukazu, mają być tego prawa z definicji pozbawieni? Odnoszę wrażenie, że w tym znaczeniu, jakie pojęciu "rusofilizm" nadał 20 Sądecki Pułk Piechoty, "rusofilami" pozostaje 90% Polaków. Po prostu zachowujemy się normalnie - jest na wschodzie takie normalne państwo Rosja, normalnie z nim handlujemy, normalnie sprzedajemy im kurczaki i marchewkę, i normalnie kupujemy od nich gaz i ropę. Na targu w Łosicach - wybitnie propisowskim powiecie - normalnie mogę kupić wyroby rosyjskie, przy czym są one znacznie bardziej cenione, niż chińszczyna. Normalny człowiek, nawet jak ruskich nie lubi, nie przekłada tej niechęci na sprzęty tam produkowane. Ani na państwo rosyjskie. Pragnie jedynie, by państwo rosyjskie nie wtrącało się w jego sprawy. Podobnie Rosjanie chcą normalnie z nami handlować, sprzedawać nam to, co mogą zrobić lepiej, i kupować to, czego produkcja im nie wychodzi. Zamiast pytania o źródła rusofilstwa bardziej nurtuje mnie pytanie o źródła rusofobii.
  18. Lądowanie na Bałkanach

    Tak się zwykle pisze, ale czy to prawda? Plany desantu na Bałkanach wysuwano wiosną, latem i jesienią 1943 roku, jeszcze przed bitwą pod Kurskiem. Frant wschodni stał między Dnieprem a Wołgą i wiosną nie wiadomo było, w którą stronę się potoczy. To że bitwa kurska jego losy rozstrzygnęła, wiemy dziś, ale wtedy tego nie wiedziano. Z resztą skończyła się grubo po inwazji na Sycylii. Jeśli Stalin w czerwcu 1943 roku dbał głównie nie o odciążenie swego frontu, lecz o podział przyszłych łupów, to zaiste musiał być geniuszem. Nie znam planu operacyjnego desantu na Bałkanach, raczej to była polityczno-militarna koncepcja Churchilla. Taki plan musiałby zakładać operację dwuetapową, najpierw lądowanie na Peleponezie lub Korfu, a potem na terenie Grecji kontynentalnej, Albanii lub w rejonie Dubrownika. Może i desant na Peloponezie czy Korfu był możliwy, ale zdecydowanie trudniejszy niż atak na Sycylię i Kalabrię. Z Tunisu do Sycylii trochę ponad 200 km, no i Malta trochę z boku. Z Bengazi na Peloponez cca 600 km. Malta daleko. No a potem co? Bałkany to góry, brak dróg i linii kolejowych (przecież "jadrankę" wybudowano dopiero w latach 60-ych), jedyna rozsądna trasa na północ to dolina Wardaru, ale do niej trrzeba się jakoś przebić albo lądem, albo pomiędzy wyspami Morza Egejskiego. Alianci na linii Gustawa stracili ponad pół roku. Do Rzymu doszli w czerwcu. Obawiam się, że do Belgradu też doszliby w czerwcu, tyle że następnego roku. Sytuacja trochę się zmieniła po kapitulacji Włoch we wrześniu, z Bari i Brindizi można było atakować Split i Zadar - tyle, że wtedy albo mogła być to jedynie drobna dywersja w sile kombinowanej dywizji, może korpusu, albo należało zrezygnować z przełamywania linii Gustawa czy wręcz z desantu we Francji. Churchill mówił, że Bałkany to "miękkie podbrzusze Europy". Ja jestem zdania, że to jej bardzo twardy kawałek.
  19. Pomoc w przygotowaniu filmiku

    Ojej, bardzo fajne zadanie. Pozwól, że je troszkę przeredaguję: Punkty 6) i 7) chronologicznie się pokrywają. Rozmumiem, że chodzi Ci o dwa utwory z przeciwstawnym przesłaniem. Ad. 1). Schyłek sanacji kojarzy mi się z pieśnią, której początek cytuję wg przekazu ustnego: "Jak górne orły rwą się do lotu, gdy poczują moc i czar swych piór". Tekst wygooglasz na pewno, czy muzykę - życzę powodzenia. Ad. 2). Nie podejmuję się. Skorzystaj z podpowiedzi Secesjonisty. Ad. 3). Też ciężko. Czasy stalinowskie są zwykle ilustrowane pieśniami ZMP. Choć możnaby też to zrobić czymś z repertuaru zaspołów "Śląsk" czy "Mazowsze". Był taki kawałek dobrze ilustrujący sam przełom: "Gdybyś koniom nie dał paszy, tylko batem ciągle straszył, wtedy próżna twa mitręga, sam do wozu się zaprzęgaj!" i takie inne wstawki na ludową melodię. Mozna to dać także jako ilustrację epoki Gomułki. Ad. 4). No nie wiem. To bardzo niejednoznaczny okres. Może coś z "Kabaretu Starszych Panów"? A może z "Festiwalu piosenki żołnierskiej" w Kołobrzegu? Może nasz polski big-beat - trochę tego było! Nielubiane przez Gomułkę, ale jednak puszczane przez państwowe radio (TV to miało dopiero swe początki). Ad. 5). To już czasy, które pamiętam. Więc problem odwrotny - za dużo pomysłów. Myślę, że najbardziej chyba charakterystyczny jest repertuar zespołu "Czerwone Gitary". Prawie jaki "bitlesi" - dziś już chyba mało kto pamięta, że tak spolszczano nazwę zespołu "The Beatels". Może być też "Motylem jestem" czy "2+1": "Jak dobrze wstać, skoro świt". Jak chcesz opozycyjnie, możesz dać "Źródło" albo "Mury" trio Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński. Albo coś ze starego Kleiffa lub Kelusa. Bardziej radykalnych, jak np. "To państwo ma w swym herbie chorągiew z gilotyną. Gdy macha nią pospólstwo, to w koło czuć padliną" raczej nie wygooglasz. Można też dać Perfect "Ale w koło jest wesoło", to naprawdę świetna ilustracja tamtej epoki. Ad. 6.) i 7.), czyli "festiwal solidarności". Łoj, cobyś nie wybrał, to komuś podpadniesz. Jeśli wcześniej nie użyłeś "Murów" KGŁ, to najwyższa pora. A jeśli tak, to może Pietrzak "Żeby Polska była Polska". Dla mnie Pietrzak w ów czas był reżimowy, dziś twierdzi, że był nbardziej prześladowanym artystą scen polskich w całym tysiącleciu. Bzdura czysta, ale nie wszczynajmy dyskusji politycznych w tym wątku. Samo określenie "rozpętanie stanu wojennego" bardzo mi się nie podoba, to raczej było "spętanie", ale mniejsza o to. Jeśli chodzi o ilustrację tego momentu to "Obława" Kaczmarskiego jest idealna ("Obława, obława, na młode wilczki obława, te dzikie, zapalczywe, w gęstym lesie wychowane..."). Broń Boże nie sięgaj do oryginału Wysockiego (Высоцкого), inne przesłanie. Ad. 8). Tu zda się, że popełniasz błąd, sugerując, że stan wojenny trwał aż do 1989 roku. Bynajmniej - choć nie pamiętam, kiedy się skończył, bo żadnych istotnych konsekwencji tego faktu nie odczułem. Jeśli chodzi o ilustrację muzyczną, to chyba najlepiej "Perfect" - po prostu "Autobiografia". Jeśli chcesz być antykomunistyczny, daj "Nie bój się tego, tego wszystkiego" - na koncertach publiczność śpiewała "Nie bój się tego Jaruzelskiego". Możesz też dać dość neutralny kawałek Gintrowskiego "Lecz my nie chcemy uciekać stąd", gdzie Polska jest ukazana w metaforze jako "dom dla psychicznie i nerwowo chorych". Ad. 9). Tu chyba nie znajdziesz nic lepszego, niż piosenka śpiewana przez Gintrowskiego w serialu "Zmiennicy" - "coś być musi, do cholery, za zakrętem". Wg jednych - za zakrętem była wolność i demokracja. Wg drugich - wyzysk i kapitalizm. Tego lepiej nie rozstrzygaj. Zakończ na zakręcie. Pozdrawiam serdecznie JC
  20. Chwilę poszperawszy, znalazłem książkę pt. "Michał Kleofas Oginski. Życie, działalność i twórczość" autorstwa Andrzeja Załuskiego. Polska Fundacja Kulturalna, 2009. To zapewne z niej te informacje. Można ją kupić za niecałe 14 zł (+ dostawa). O samym Andrzeju Załuskim wygoglałem jedynie następującą informację: "urodził się w Krakowie w 1929 roku. Dzieciństwo spędził w rodzinnym Iwoniczu. Do Anglii przybył w roku 1940. Wychowany przez benedyktynów w Ampleforth, studia ukończył w Royal College od Music i na Uniwersytecie Londyńskim. Pracował jako pedagog. Obecnie, mimo emerytury, udziela prywatnych lekcji fortepianu licznym uczniom. Ogińskim zainteresował się podczas pobytu w Polsce w 1994 roku. Równocześnie z niniejszą książką ukończył The Third Estate. The Cohabitation of Poles and Jews, która jest w przygotowaniu. Mieszka w Anglii". http://www.ksiegarniawarszawa.pl/modules.php?name=Sklep&nazwa=opis&nr_katal=9780954380540&hthost=1&store_id=2&pp=skapiec Nie jest Andrzej Załuski naukowcem, ani zgoła historykiem. Co nie oznacza, że nie ma racji, choć każe być ostrożnym. O Polskiej Fundacji Kulturalnej dowiedziałem się tyle, że istnieje. Biblioteka Narodowa nie uznała za stosowne dzieła tego do swych zasobów sprowadzić. Podsumowując - nie znalazłem autorytetów, każących tezę o autorstwie Michała Kleofasa Ogińskiego uważać za wartą uwagi. Co tezy bynajmniej nie dyskredytuje. Bardzo zasadne jest pytanie Secesjonisty (Drogiego Kolegi) o zastosowane uzasadnienie. Co do samego autorstwa, to zawsze trudno mi było uwierzyć, że jest to po prostu melodia ludowa. To nie brzmi ludowo. W 150 lat później zbierano ludowe melodie dla zespołów "Mazowsze" i "Śląsk". Słuchałem płyt z tamtego okresu, lubiłem tę muzykę, ale zbyt złożone melodie to to nie były. "Ojdana, ojdana", "doloż moja, doloż" itp. Z resztą raczej nikt nie twierdzi, że ten mazurek grano w XVIII wieku na chłopskich weselach, tylko że ktoś tę melodię ułożył "na motywach". Może i tak, ale musiał być profesjonalnym kompozytorem, albo geniuszem jakimś. Może i Ogiński? Znacie jakiegoś innego dobrego polskiego kompozytora z tamtej epoki, który chętnie sięgał do ludowych czy szlacheckich tańców? Co do decyzji PKOL-u o umieszczeniu takiej a nie innej informacji, to ja im się nie dziwię, że uczepili się tej myśli o Ogińskim, nawet jeśli naukowo to nie jest dowiedzione. Co mieli napisać? Autor nieznany? Melodia ludowa? To jakieś kuriosum jest, że jeden z większych narodów Europy nie wie, kto skomponował jego hymn !!! Może lepiej się tym na forum międzynarodowym za bardzo nie chwalić. Jeśli teza Załuskiego o autorstwie Ogińskiego ma jakieś naukowe podstawy, co do których nie ma dowodów, iż są błędne, to gotów jestem przestawiać to jako fakt, szczególnie w materiałach promocyjnych. Rzecz jasna do czasu, gdy ktoś tej tezy nie obali, a jeszcze lepiej - nie odkryje innego autora. Pod warunkiem, że będzie to mógł uzasadnić lepiej, niż Załuski uzasadnia swą tezę. Bo co do udowodnienia ponad wszelką wątpliwość - to ja w to nie wierzę. Więc - podsumowując - mi zamieszczenie tej informacji się podoba. Na razie przynajmniej.
  21. Zwierzaki

    No tak... punkt widzenia zależy od punktu łażenia... Kiedyś - na wyspie Pag w Horwacji to było (a może na Chorwacji ?) - przy bardzo uczęszczanej ścieżce oparłem się o taki murek z kamieni, aby z podpórki zrobić zdjęcie (takie prawdziwe, na kliszy). Gdy odchodziłem, dojrzałem gadzinę wypełzająca z miejsca, gdzie trzymałem łokieć. Nie była mała i nie miała zygzaka, ale charakterystyczną sercowatą glówkę jak najbardziej. Te nasze karpackie to strachliwe są i nawet nadepnięte szukają sposobności ucieczki, a nie ataku. Na Mazurach (w obrębie poligonu Bemowo Piskie) natknąłem się na taką jedną, bardzo dużą, która sobie leżała w piaseczku na środku drogi i ani myślała zejść. Ale w sumie to iało być chyba o innych zwierzakach .
  22. Tematy Waszych prac magisterskich

    Jesli chodzi o moje prace dyplomowe, to tytuł jednej z nich brzmiał: "Wpływ efektu Marangoniego na generację i koalescencję pęcherzyków gazu w cieczy". Zaś drugi dyplom uzyskałem w wuniku napisania pracy na temat: "Odsiarczanie gazów spalinowych w złożu fluidalnym dużych cząstek".
  23. Jak to było z tymi kolejkami?

    No cóż - generalnie tamtego ustroju nie lubiąc, nie lubię też taniej propagandy typu "za socjalizmu w sklepach był tylko ocet". Smak bananów i pomarańczy znam od wczesnego dzieciństwa, czyli pierwszej połowy lat 60-ych. Fakt, że był to rarytas świąteczny, jadany dwa, może trzy razy w roku. Tym bardziej cieszył. Kolejki "u rzeźnika" też znam z tamtego okresu. Mama stała w kolejce, ja się nudziłem. Ile to mogło trwać - pół godziny, chyba nie więcej. Zegarka nie miałem, bo to przed I Komunią było. Ale w kolejce się stało po szynkę, baleron, schab - po wołowinę, kiełbasę zwyczajną, kurczaki, salceson można było przyjść po południu i nie stać ani minuty. Za Gierka nawet takie plakaty wisiały "Po drodze kup kurczaka", a w większych sklepach można było kupić gotowego kurczaka z rożna. No, niezbyt długo to trwało, ale jednak lat kilka. Żółty ser, przetwory mleczne, owocowe - ile chcesz. Robiłem interes na tym, że kupowaliśmy setkami jogurty, kefiry i prince-polo, żeby sprzedawać z zyskiem w szkolnym sklepiku. Może na początku bywały jakieś kłopoty, potem już nie - sklep "zapotrzebowywał" więcej, dostawał więcej, a ja sobie kupiłem plecak i śpiwór za zarobione pieniądze. To było w latach 1976-78, końcówka liceum. Podobnie w tym czasie coca-cola, piwo i w ogóle wszelkie alkohole bez problemu najmniejszego w dużym wyborze. Oprócz piwa, bo w piwie obowiązywała regionalizacja, ja podpadałem pod browar w Warce. Oczywiście, początek lat 80-ych, tak od zimy 80/81 to zaczęły się problemy, ale powiedzmy sobie, że np. żółty ser i wszelkie przetwory mleczne, warzywa i owoce, smalec, słonina, salceson, pasztetówka, wino i wódki gatunkowe (jarzębiak, soplica, winiak), pieczywo można było kupić po południu bez kolejki. Potem wprowadzono kartki i nadal trwał bój o szyneczkę, ale nie o zwyczajną. A stół na święta i tak uginał się od szynek, baleronów, polędwic i kabanosów. Nota bene opracowałem swoją własną technikę - to, co 22 czy 23 grudnia można było dostać po odstaniu 5 godzin w kolejce, 24 grudnia, czyli w Wigilię, kupowało się z pocałowaniem ręki. Podobnie w Wielki Piątek. Toć tego karpia nie ubyło, tylko ludzie nerwowe byli. Przy okazji zaznaczam, że ciężar zakupów w czteroosobowej rodzinie spoczywał głównie na mnie.
  24. Artyleria Rosyjska vs Polska, w roku 1831

    Dla osób, które dotychczas się sprawą nie interesowały, do bardzo ciekawego zestawienie Drogiego Kolegi Sesecjonisty dodam parę informacji. Jednorogi to konstrukcja rosyjska, działa stromotorowe, o wysokim kącie podniesienia lufy (odpowiedniki późniejszych haubic), przeznaczone przede wszystkim do "rzucania granatów", choć i kartaczem, i kulą można było z nich skutecznie strzelać. Nazwa bierze się od wizerunku jednorożca, który był na nich umieszczony tam, gdzie zwykle umieszczano delfiny. Służyły one jako zaczep dla lin przy podnoszeniu lufy. Były podobne do zachodnioeuropejskich granatników, choć uchodziły za lepsze, głównie dzięki większej zdatności do strzelania kulami. Poł puda to 20 funtów, ćwierć - 10. W kompanii artylerii pieszej było 8 armat i 4 jednorogi, w baterii artylerii konnej - 4 armaty i 4 jednorogi. W Baterii Pozycyjnej Artylerii Konnej Gwardii Królewskiej było wyjątkowo 8 jednorogów 20-funtowych, nie potrafię jednak znaleźć źródła tej informacji, więc może mnie pamięć zawodzi. Wynika z tego, że granatniki 6- i 7-funtowe, a mieliśmy ich w sumie w artylerii polowej 8, to działa ustępujące wagomiarem podobnym działom lekkim przeciwnika. Podobnie jak 6 armat 3-funtowych, tworzących początkowo artylerię konna korpusu Dwernickiego. Były to działa produkcji tureckiej (a przynajmniej tureckiego pochodzenia), przekazane do arsenału warszawskiego jako trofeum ze zwycięskiej wojny. Przydały się.
  25. Zwierzaki

    Jakto, przecie żeś pisał, że Miłosz !
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.