jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Ankieta dla cywlili i wojskowych - stan wojenny
jancet odpowiedział Marek_W → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Też wypełniłem. Pytania, jak pytania. Podobało mi się, że nie są zabarwione ideologicznie, często z samych pytań jasno widać, jakiej tezy autor chce bronić, a tu OK. Nie wiem, czy masz, Marku_W, możliwość ingerencji w treść ankiety, ale dla mnie nie całkiem jednoznaczne było, czy mam podać swój wiek teraz, czy wówczas. Przykład to wyjaśniał, ale respondenci bywają leniwi. No i skrót od słowa "tysięcy" to "tys.", a nie "tyś.", ale to drobiazg. Wydaje mi się, że parę ciekawych rzeczy o tamtych dniach mógłbym opowiedzieć, albo na priv., albo na forum (to chętniej), więc jeśli jesteś zainteresowany, to wal. Chodzi o zdarzenia związane z teoretycznie proreżimowej organizacji studenckiej Socjalistyczny Związek Studentów Polskich. Na czuja, Tomaszu, na czuja. Fakt, masz rację, że trochę tej opcji brakuje. Jak w pytaniu o upartyjnienie nie zaznaczy się nic, to nie wiadomo, czy chodzi o to, że ten korpus nie był wcale upartyjniony, czy też nie mam o tym najmniejszego pojęcia. Tyle że w tej ankiecie - zapewne - nie chodzi o to, by stwierdzić, w jakim stopniu WSW było upartyjnione, tylko o to, jak dzisiaj zwykli ludzie ten stopień upartyjnienia oceniają. Więc zachęcam, żebyś jednak wysyłać ankietkę . Może w rewanżu będziemy mogli poznać wyniki? -
Ciężka i najcięższa artyleria podczas PWS
jancet odpowiedział Andreas → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
O tyle ma, że w licznych publikacjach o nim, możemy poznać sprzęt artyleryjski, skonstruowany w latach I wojny światowej lub wcześniej, z podziałem na działa artylerii lekkiej i ciężkiej. A ja oddałem szacunek Tobie i podanym przez Ciebie danym, a to między innymi z tego powodu, że precyzyjnie dotyczą one tego, co i wówczas, i potem było określane jako artyleria ciężka. Chwilami odnoszę wrażenie, że usiłujesz się kłócić nawet z tymi, którzy przyznają Ci rację. -
Kiedyś mieszkałem w Porte Molinos, czy jak to się zwie, i odwiedziłem Marbellę. Pewnie, tam na górze piękniejsze widoki, ale w sumie jeden czort, na górze ciszej, ale za to drożej. Ciekawe masz, Mariuszu, zajęcie. Ja o czymś takim myślałem nad naszym Bugiem, ale skończyło się na kupieniu i odrestaurowaniu jednej starej chałupy. Z resztą w ścianach myszy buszują. W sumie w tej okolicy takich starych domów dużo, wiele z nich da się niedrogo kupić, przerobić na "high exclusive" i sprzedać parę razy drożej. Jakbyś zmienił rejon, to polecam się na doradcę. Jeszcze wiem, gdzie zduna, który potrafi prawdziwy, kaflowy piec zbudować, znaleźć.
-
Przepraszam, Harry, mam wiele szacunku dla Twej wiedzy, ale ja to inżynier jestem, i to formalnie chemik, choć na Politechnice uczyłem mechaniki, więc z pewne stwierdzenia za logiczne uznać nie mogę: Bardzo przepraszam, ale z faktu, że działo o tym samym wagomiarze, czyli wystrzeliwujące taki sam pocisk przy takim samym ładunku prochowym, wykonane ze spiżu może być lżejsze, niż wykonane z żelaza, dowodzi, że spiż miał lepszą wytrzymałość mechaniczną - konkretnie na rozciąganie. To nie podlega dyskusji, to wynika wprost z definicji wytrzymałości na rozciąganie. Gdyby miał mniejszą, to działa polowe lano by z żelaza, nie? Nie chcę już się wdawać w zagadnienia, związane z gęstością tych materiałów. Oczywiście, to że miały większą wytrzymałość na rozciąganie, nie oznacza, że spiż był bardziej twardy, wręcz przeciwnie - materiał bardziej twardy jest zwykle bardziej kruchy. Nadmieniam, że mamy odnotowaną różnicę zdań w tej kwestii między Tobą a Bavarskym. Nie posługujmy się wątpliwą tezą jako dowiedzionym faktem. Zasięg w znikomym stopniu zależy od materiału lufy. Przede wszystkim od masy pocisku i ładunku. Z tego, co piszesz, lufa spiżowa o tej samej masie wytrzymywała więcej, niż żelazna. Możemy porównywać tylko lufy o takiej samym kalibrze i masie. A mimo to współcześni upierali się przy lufach ze spiżu. Zidiocieli czy co? Problem w tym, że nie wiemy, na ile dany cytat z epoki jest wiarygodny. Posługując się wiedzą ze współczesnych gazet dowiedzielibyśmy się za 1000 lat, że wszystkie pociągi na przełomie XX i XXI wieku się spóźniały. Bo nikt w gazecie nie pisał o pociągu, który przyjechał punktualnie. Skąd wiesz, że Hildebrandt nie był sponsorowany przez właściciela odlewni wyrobów żelaznych ? A tu mamy dodatkowo problem z nadinterpretacją tekstu źródłowego. Hildebrandt stwierdził, że działa żelazne są używane na okrętach, choć nie są używane w polu. Ani się nie zająknął o tym, czy większość, czy też mniejszość dział okrętowych to działa żelazne, czy też może używa się ich tylko wyjątkowo. Co do odporności na korozję, to chyba Piotrowska nie przepuściłaby mnie do 3. klasy, gdybym nie wiedział, że stopy miedzi pod wpływem powietrza, wody i innych czynników korodujących powlekają się pasywną warstwą tlenków, zwaną śniedzią, mocno przylegającą do powierzchni metalu, dzięki czemu głębiej metal nie podlega korozji. A rdza jak wiadomo, odłazi, co przyśpiesza korozję. Z resztą do szkół chodzić nie trzeba, by to zauważyć. Harry, spróbuj tym cytatem przekonać kogokolwiek, by pokrył dach wznoszonego budynku zwykłą blachą żelazną - bez cynkowania, powlekania, malowania i tak dalej. Albo jakiegoś księdza, że dach ze zwykłej, nawet niecynkowanej, blachy żelaznej wytrzyma na jego kościółku dłużej, niż "miedziany". Człowieku, przecież sam pisałeś, że działa żelazne o tym samym wagomiarze musiałby być cięższe, niż spiżowe, więc używano je tylko tam, gdzie ciężar był bez znaczenia. Jak ciężar jest bez znaczenia, to zbudujemy ciężkie i bardzo wytrzymałe działo i będziemy ładować do niego dwa i trzy razy więcej prochu, dzięki czemu osiągniemy większą donośność. Tym bardziej, że jest tanie, więc jak i pęknie, to nie ma co płakać. Jeśli współcześni uparcie chcieli mieć działa z drogiego spiżu, a nie z taniego żelaza, niemal wszystkie działa polowe były ze spiżu, a także część dział wałowych (o okrętowych się nie wypowiadam, bo nie wiem, nota bene ów Hildebrandt wydał swe dzieło w Bawarii, która morza nie sięga, z resztą wówczas i Prusy floty nie miały, więc to marny autorytet), to ja śmiem twierdzić, że nie byli to idioci. Ergo - ze spiżu można było zrobić lepsze działa, niż z żelaza. Wielkie dzięki za informację o owych działach żelaznych własnej produkcji w 1831 roku. Jakoś ją przeoczyłem. Nieśmiało się spytam, skąd ona pochodzi - wprawdzie mam do Ciebie pełne zaufanie, ale trudno w innych dyskusjach wciąż powoływać się na Harry'ego. Pozdrawiam J.
-
Ciężka i najcięższa artyleria podczas PWS
jancet odpowiedział Andreas → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Tak konkretnie, to podział na artylerię polową lekką i ciężką stosowano zarówno w Legionach, jak i w Korpusach Polskich, tworzonych w Rosji, oraz w Armii Polskiej we Francji. Podział ten zachowano w wojsku polskim okresu międzywojennego, II wojny światowej i powojennego, a zda się, że trwa do dziś. Podział ten był zbliżony do podziału stosowanego w większości armii świata i nie zmienił się między 10 a 12 listopada 1918 roku. Np. w kampanii wrześniowej podział ten polegał na tym, że francuskie armaty 75 mm wz. 1897, rosyjskie wz. 1902/1926 i austriackie haubice 100 mm wz. 1914 (potem produkowane w Czechosłowacji jako wz. 1914/1919) tworzyły artylerię lekką, zaś francuskie armaty 105 mmm wz. 1913 (oraz nowsza wersja wz. 1929) i także francuskie haubice 155 mm wz. 1917 - ciężką. Podając "narodowość" sprzętu mam na myśli armię, dla której ten sprzęt skonstruowano, niekoniecznie kraj produkcji. Zważywszy, że wszystkie te działa skonstruowano przed lub w czasie I wojny światowej, anachronizmu nie popełniam. Można oczywiście w jednym wątku dyskutować i o działach ciężkich, i o wielkiej mocy, tylko że to zupełnie innego typu konstrukcje. Te pierwsze produkowano w wielotysięcznych seriach, te drugi po kilka-kilkanaście sztuk jednego typu. -
Serdeczne dzięki Secesjoniście za tak głęboki rozbiór tych kilku informacji, których tu żem był udzielił, a które zapewne nie zasługiwały na aż tyle uwagi. Trochę jestem zaskoczony twierdzeniem kolegi, że aby pojąć, czy Janosik vel Jánošík był postacią historyczną, czy też nie, trzeba przeczytać aż tyle dzieł znamienitych filozofów. Naiwnie mi się zdawało, że wystarczy znać dokumenty archiwalne. Nota bene przyznaję, iż dzieł tych mistrzów in extenso nie czytałem, z wyjątkiem Platona. Niestety, rozróżnienie Jánošíka od Janosika jest fałszywe, bowiem są to jedynie dwa sposoby zapisu jednego nazwiska. Natomiast zdaje mi się, że myślącemu człowiekowi wiedza raczej nie zaszkodzi, choć faktycznie: Istotnie, musu nie ma. Co więcej - w tym przypadku nawet chyba nie powinien. Jeśli ma wątpliwości, to mu podpowiem - nie ma wilków z żelaza. Natomiast każdy naukowiec ma obowiązek zapoznać się z wiedzą, związaną z tematem swoich dociekań. Naukowiec, który bada genezę i znaczenie podhalańskiego mitu o Janosiku, a nie jest ciekaw słowackich wersji tegoż mitu, ani życiorysu pierwowzoru jego bohatera, popełnia uchybienie. No właśnie. Jednym - nie najgorszym - z powodów powstania legendy o postaci X jest to, że postać taka realnie i historycznie istniała, dokładniej - że istniał mitycznej postaci realny i historyczny pierwowzór. Z pewnością nie jest to ani warunek konieczny, ani wystarczający do powstania samego mitu. Jednak zbieżność nazwy owej postaci - w tym przypadku mitycznego Janosika - do nazwiska realnie istniejącego człowieka o wielu cechach owej postaci mitycznej, każe wnioskować o zaistnieniu związku przyczynowo-skutkowego. Z pewnością można zajmować się mitem o Janosiku, ograniczając swe rozważania do społecznych i psychologicznych procesów wśród mieszkańców Podhala, jednakże pełniejszy jego obraz będzie miał ten, kto pozna też formy tego mitu, jaki przybierał on "za miedzą", oraz ów życiorys człowieka, który co najmniej przyczynił się do jego powstania. W przypadku Janosika mamy chyba dość szczególny przypadek, że znany jest nader dokładny życiorys pierwowzoru i liczne wersje mitu z tej i tamtej strony Karpat, wiele więc o genezie i przeobrażeniach mitów można by się dowiedzieć, jeśli się nie pozbędzie lęku przed "tą drugą piaskownicą". Ja bym chciał się upewnić, czy Goszczyński pisał o zbójnikach, czy też o zbójniku imieniem Janosik (mniejsza o pisownię)? Bo Tetmajer w "Na Skalnym Podhalu" to Goszczyńskiemu całą przedmowę poświęca, i o zbójnikach pisze wiele, ale imię "Janosik" nie pada ani w przedmowie, ani w opowiadaniach. Goszczyńskiego pod ręką nie mam, a czytałem "dawno i nieprawda", stąd ma prośba o informację, jakie źródło pozwala twierdzić, że mit o Janosiku był znany na Podhalu od początku XIX wieku. Co do twórczości Tetmajera, to choć nieodosobnione jest przekonanie, że opowiadania z cyklu "Na Skalnym Podhalu" są w pewnej mierze oparte na żywym, góralskim przekazie, więc mogą nieść informację etnograficzną (sam Tetmajer zaprzeczał), to co do "Legendy Tatr" z takim poglądem spotykam się po raz pierwszy (no ale może za mało czytałem). Dla mnie to po prostu powieść dla młodzieży.
-
Ciężka i najcięższa artyleria podczas PWS
jancet odpowiedział Andreas → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Kłopot w tym, że Secesjonista o czym innym pisze, niż przedmówcy. Przy pewnych zawiłościach i może niejednoznacznie określonych granicach, artyleria ciężka polowa to armaty o kalibrze 100-150 mm, i haubice o kalibrze 150-200 mm. To, co poniżej jest artylerią lekką albo małokalibrową, to powyżej to artyleria wielkiej mocy. Tak przynajmniej w Encyklopedii Wojskowej stoi, tak to w wojsku polskim było etc. Oczywiście inne są granice dla dział przeciwlotniczych, jeszcze inne dla morskich. Może warto by doprecyzować tytuł wątku? -
Pozwolę sobie na protokół zgodności: - działo spiżowe było lżejsze, niż żelazne takiego samego wagomiaru, - działo spiżowe było bardziej wytrzymałe mechanicznie i chemicznie (korozja) od działa żelaznego, - działo spiżowe było droższe od żelaznego. Te cechy upoważniają mnie do stwierdzenia, że działa spiżowe były bardziej cenione, niż żelazne, w tym sensie, w jakim Mercedes jest bardziej ceniony od Opla, choć faktycznie w przypadku artylerii wałowej ich zalety znacznie traciły na znaczeniu, a cena stawała się ważniejsza. Tu odnotowuję sprzeczność między opinią Harry'ego, a Bavarsky'ego. Własnej opinii na ten temat nie posiadam. Wątpię. Znacznie wcześniej nie da się go załadować, bo proch będzie ulegać samozapłonowi. Przyjmuję do wiadomości. Tyle że raczej rzadko miało się okazję do oddawania 450 strzałów na dobę. Każda lufa się zużywa, podobnie jak każdy inny element mechaniczny, i każdy użytkownik uważa to zużycie za nadmierne. Lufy dzisiejszych dział, wykonane z super kosmicznych stali, też mają określoną żywotność, choć pocisk jest ze znacznie bardziej miękkiego materiału. Tak najbardziej szkodzą jeszcze bardziej "miękkie" gazy prochowe pod ciśnieniem rzędu kilku tysięcy atmosfer. Problem sprzeczności niektórych informacji można wyjaśnić tym, że zarówno spiż, jak i stal to stopy bardzo zróżnicowane i niewielka zmiana składu mogła prowadzić do zasadniczych różnic we właściwościach mechanicznych i cieplnych. Receptury były ściśle chronioną tajemnicą, stąd działa z poszczególnych wytwórni różniły się znacząco. Z tym też się zgodzę. Pewną zagadką jest liczba dział wałowych, podana przez Strzeżka - 130. Wg stanu z zimy oraz informacji o dalszych wzmocnieniach z Zamościa wychodzi liczba 84, jak to opisałem w poprzednim poście. Skąd się wzięło dodatkowych 46 dział? Arsenały były już puste, więc chyba ściągnięto je z Modlina, ograniczając tamtejszą artylerię wałową do kilkunastu luf. Dość ryzykowne.
-
"Artyleria i rakiety", Wydawnictwa MON, Warszawa 1972. Stosowny rozdział napisał Stefan Pataj. Podaje dokładne zestawienia typów i liczby dział. Źródeł tych informacji nie podaje. Jednak nie podejrzewam, żeby brał te liczby z sufitu. Fakt, że zastosowałem pewne domniemanie, graniczące z pewnością. Pataj podał, że 36 ze 165 dział było żelaznych, przy pozostałych nie podaje informacji o materiale odlewniczym. Jednak wówczas "zwykłe działo" było ze spiżu.
-
Największy antybohater w historii Polski
jancet odpowiedział orfeusz → temat → Historia Polski ogólnie
Dość trudno mi wskazać taką osobę, bo nie bardzo wiem, jak rozumieć pojęcie "antybohater w historii Polski". Czy to może być ktoś, kto chciał dobrze, rozsądnie kombinował, coś realnie zrobił, ale w końcu wszystko to się zawaliło i złą pamięć po sobie zostawił. Jeśli tak, to zaiste Wielopolski, który zdobył "miano zdrajcy, zamiast pomnika", jak śpiewał Gintrowski, świetnie tu pasuje. Czy też może być to ktoś, kto chciał dobrze, ale rozsądku mu zbrakło, opierał się na zupełnie fałszywych założeniach i przesłankach i działając, realne szkody spowodował. Jeśli tak, to trudno będzie przebić ideowego (i nie tylko) przeciwnika Wielopolskiego - Mierosławskiego, który organizował najbardziej bezsensowne w naszych dziejach powstanie. W próbie odpowiedzi na każde tego typu pytanie tkwi też ryzyko, związane z tym, że w sumie nie sposób znać się na wszystkich epokach. Mamy więc do wyboru albo wskazać jedynie postać z epoki, na której się znamy, albo kierować się raczej opinią, w nikłym stopniu opartą na wiedzy, raczej wynikająca z lektur publicystyki historycznej, niż źródeł i analiz. Sądzę, że z tego powodu nazwisko Chłopickiego znalazło się w tym wątku: Tkwią w tym tekście trzy zarzuty, wszystkie chybione, choć nie wszystkie bezpodstawne: 1) że Chłopicki usiłował układać się z carem - "błagał o litość", 2) że Chłopicki odrzucił koncepcję szybkiej ofensywy za Bug i Niemen, nie "podjął działań zaczepnych", 3) że Chłopicki zaniedbał rozbudowę Siły Zbrojnej Narodowej, przez co nie można było później "uderzyć jeszcze raz" i "dołożyć" przeciwnikowi. Zacznę od ostatniego zarzutu - zaniedbania rozbudowy sił zbrojnych. Chłopicki jeszcze w pierwszej połowie grudnia podjął takie decyzje, jak: 1) powołanie wysłużonych żołnierzy na powrót do służby czynnej, 2) pobór jazdy dymowej (1 jeździec z 50 dymów)w celu utworzenia jazdy wojewódzkiej oraz dodatkowo pobór koni do starych pułków (1 koń ze 100 dymów), 3) utworzenie Gwardii Ruchomych w sile 80 tysięcy ludzi, z których czerpano w miarę wyszkolonych rekrutów najpierw do starych, a następnie do nowych pułków piechoty. W wyniku tych i innych, mniej istotnych decyzji już w połowie stycznia, czyli raptem w 6 tygodni, w rozbudowie armii osiągnęliśmy następujące efekty: 1) w piechocie wzrost z 26 batalionów do 60 batalionów (52 w starych pułkach, 2 weteranów, 2 w 5PSP, 2 bataliony Kurpiów, 2 bataliony strzelców celnych), 2) w jeździe wzrost z 36 szwadronów do 118 (54 w starych pułkach, 56 jazdy wojewódzkiej - dymowej, 6 w nowych pułków ułańskich, 2 szwadrony karabinierów z dawnej żandarmerii), 3) w artylerii wzrost z 96 dział do 136. Jeśli ponad dwukrotny wzrost w piechocie i ponad trzykrotny wzrost w jeździe, przy jednoczesnej organizacji kolejnych 48 batalionów i zachowaniu rezerw Gwardii Ruchomych oraz rozbudowie artylerii wałowej i utworzeniu Gwardii Narodowej Warszawskiej oraz oddziałów partyzanckich, wszystko to osiągnięte w ciągu 6 tygodni, potraktować jako wynik zaniedbań Chłopickiego, to chciałbym mieć takie wyniki swoich zaniedbań. Co do postulowanego szybkiego przekroczenia Bugu i Niemna - mieliśmy 26 batalionów, 36 szwadronów i 96 dział. Rosjanie nad Bugiem i Niemnem mieli (nie licząc gwardii Konstantego) 42 bataliony, 24 szwadrony i 144 działa, a niewiele dalej dalsze 24 bataliony, 72 szwadrony i 120 dział, do tego kozacy i lokalne garnizony. Poza tym ruszenie wojska na wschód znacznie utrudniłoby rozbudowę armii. Warto z resztą wspomnieć o ogólnym stosunku sił. Cała armia polowa Królestwa Polskiego (26 batalionów, 36 szwadronów, 96 dział) była słabsza od jednego korpusu piechoty rosyjskiej (36 batalionów, 24 szwadrony, 124 działa). W chwili wybuchu powstania Rosjanie mieli zmobilizowaną II Armię, czyli 4 korpusy piesze, 2 korpusy kawalerii, oraz Gwardię w sile 2 korpusów. Poza tym I Armia, garnizony, rezerwy, korpusy wydzielone, kozacy etc., etc. Chłopicki istotnie usiłował nawiązać pertraktacje z carem, ale jego wstępne warunki - przyłączenie do KP "prowincji zabranych" i rozbudowa armii na wzór pruski - były nader wygórowane. W zasadzie bez wojny mieliśmy dostać to, o czym marzyliśmy. Czemu nie? Pozostaje pytanie, czy Chłopicki na prawdę był tak głupi, że wierzył, iż car takie warunki przyjmie, czy tylko udawał? Moim zdaniem to drugie. Pozorował układy, jednocześnie rozbudowując siłę zbrojną. Rozbudowywał armię, udając, że tego nie robi (nowe formacje podlegały Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych i Administracji, a nie Komisji Rządowej Wojny, więc formalnie żadnej rozbudowy armii nie było). Wszystko po to, by nieprzyjaciela wprowadzić w błąd co do woli walki i sił naszej strony. I to mu się udało. Dybicz, choć miał oddane pod dowództwo 12 dywizji piechoty, lekkomyślnie ruszył na Warszawę z pięcioma. Zapewne nie spodziewał się stanowczego oporu. Przeciw 5 dywizjom Dybicza Chłopicki zebrał cztery. Stosunek sił niekorzystny, ale nie bez szans na sukces. Niestety, kolumny Dybicza, dość beztrosko ciągnące ku Pradze, 19 lutego - bez rozkazu Chłopickiego - atakuje Szembek. Siłą rzeczy dołącza i Żymirski. W lesie szans na stanowczy sukces nie mają, choć kontratak momentami jest groźny. To ostrzega Dybicza, że armia polska zamierza walczyć na serio. Nazajutrz nie wychodzi na praską równinę, atakuje tylko Olszynkę - bezskutecznie, podciąga tyły i czeka na grenadierów. Planowana przez Chłopickiego (zapewne) pułapka nie udaje się. 6 dni później stosunek sił jest znacznie gorszy - 6 i pół dywizji rosyjskich wobec 4 naszych. Ale wciąż mamy szansę rozegrać manewr na liniach wewnętrznych. Nie udaje się. Pod Grochowem mamy 3 dywizje wobec prawie 6-u rosyjskich. Jednak Rosjanie nie bardzo mają gdzie się rozwinąć, by wykorzystać swą przewagę. Bitwa się toczy, wynik wciąż nieznany, gdy Chłopicki zostaje ciężko ranny odłamkami granatu. Armia zostaje bez wodza. Nie wiemy, co by było, gdyby nie ten rosyjski granat. Zapewne bitwę pod Grochowem i tak byśmy przegrali, wycofując się za umocnienia Pragi. W każdym razie, pomimo ran Chłopickiego, potrzymaliśmy Rosjan. Dybicz nie odważył się atakować Pragi, co w kwietniu umożliwiło naszą kontrofensywę, zmuszającą Rosjan do odwrotu. Te - względne - sukcesy zawdzięczamy w ogromnej mierze Chłopickiemu. Dlaczego umieszczać go wśród "antybohaterów"? -
Może w złej formie jestem - podejrzewam jakaś pułapkę, dostrzegam nutkę ironii, ale zupełnie jej nie kumam. W każdym razie w artylerii KP 100% dział polowych było wykonane ze spiżu, zaś wałowych - 20%. Z tych, co były w arsenałach, 78% było spiżowych. Co do informacji Strzeżka, wynikałoby z niej, że działa lano z żeliwa, a nie ze stali niskowęglowej, pospolicie zwanej żelazem. Wszystko to być może. Jeśli to dla nas ważne, mogę się spytać znajomego profesora od metalurgii.
-
Dokładnego zestawienia dział artylerii wałowej w Warszawie nie mam. W 1830 roku w jej skład wchodziło tylko 6 dział, 3 spiżowe i 3 żelazne, o wagomiarze 6, 12 i 24 funtów - po jednej sztuce każdego typu. Dla porównania - w Modlinie było 65 dział, a w Zamościu - 125 dział. Razem mieliśmy 196 dział wałowych. W literaturze nie znalazłem wzmianki o możliwości zastosowania ich w polu - a że dział polowych nam bardzo brakowało, to pewnie byśmy je tam zastosowali, gdyby było to możliwe. Łoża z pewnością były inne, ale wydaje mi się, że także lufy mogły mieć budowę, uniemożliwiającą umieszczanie na łożach polowych. Wysłużone działa trafiały do arsenałów - mieliśmy ich tam 165. Około 50-u uznaliśmy za nadające się do użycia w polu i wyposażyliśmy w nie nowe kompanie i baterie artylerii. Dokładniej - 40 o wagomiarze 6 funtów i więcej oraz kilkanaście (co najmniej 10) 3-funtówek. Pozostało cca 120 dział, z których część mogła też trafić na wały. Jednak łoże polowe było znacznie trudniejsze do wykonania i droższe, więc sądzę, że osadzono je na łożach wałowych. Część dział z Zamościa ściągnięto do warszawskiej artylerii wałowej - czy uszczuplono garnizon zamojski, czy też pochodziły one z tamtejszego arsenału - nie wiem. W każdym razie wg raportu Komisji Rządowej Wojny do Rady Najwyższej Narodowej z 17 stycznia (Tom I Pawłowskiego) stan artylerii wałowej był następujący: Zamość - 160 dział, Modlin - 60 dział, Warszawa - 43 działa + 17 sprowadzanych z Zamościa: Razem - 280 dział. Ponadto Chrzanowski, przebijając się w czerwcu z Zamościa do Warszawy, sprowadził kolejnych 26 dział fortecznych. Daje to razem 306 dział, z tego w Warszawie - 86 dział. Zważywszy, że większość z nich to były działa 12 i 24-funtowe, a może były i 36-funtowe, można zaryzykować stwierdzenie, że siłą ognia nasza artyleria wałowa przewyższała polową. W 1830 na wałach i w arsenałach mieliśmy 361 dział, z tego co najmniej 50 znalazło się w artylerii polowej, więc z bilansu wynika, że w arsenałach pozostało co najwyżej 5 dział, choć liczba 0 wydaje mi się bardziej prawdopodobna. Zdecydowanie działa spiżowe były bardziej cenione, niż żelazne. Nie chciał bym udawać, że znam się na metalurgii, ale podejrzewam, że nie doceniasz spiżu, a przeceniasz ówczesne żelazo. Ani działa, a już na pewno nie kule, nie były odlewane ze stali, którą dziś nazwalibyśmy narzędziową. Była to zapewne stal niskowęglowa, zwana dziś pospolicie żelazem, która była zdecydowanie bardziej miękka od spiżu. Z kolei wspomniana przez Marcina (czy my jesteśmy na "ty"?) tendencja do przegrzewania się dział żelaznych może być wyjaśniona większą przewodnością cieplną spiżu, niż żelaza, znaczy stali niskowęglowej. Tyle, że nigdzie nie znalazłem jej wartości dla spiżu.
-
Święta prawda. Musiałem bardzo nieprecyzyjnie się wyrazić, skoro zostałem aż tak opacznie zrozumiany. Najmniejszego wyrzutu w stosunku do generała Sowińskiego nie formułowałem. Jak pisałem - zrobił wszystko, co mógł, poświęcając przy tym własne życie. Co bynajmniej nie przeczy mojej sugestii, że inny, fizycznie bardziej sprawny, a co najmniej równie doświadczony i odpowiedzialny dowódca być może zdołałby się w tych warunkach bronić nieco dłużej. I NW nie powinien obrony kluczowego odcinka powierzać inwalidzie. Problem w tym, że nie uważano Woli za kluczowy odcinek, bo "Paskiewicz nie będzie brał byka za rogi naczelne". Co do możliwości wsparcia ogniem artylerii 2. linii dzieł 1. linii. Zasadą tworzenia 2 i więcej linii umocnień, owego pogłębiania fortyfikacji, jest projektowanie ich w taki sposób, by artyleria następnej linii mogła wspierać obronę linii poprzedniej, przynajmniej na flankach. Inaczej nie miałoby to najmniejszego sensu. Nawet przyjmując, że fortyfikacje Warszawy nie zostały zaprojektowane w sposób optymalny, czyli najlepszy z możliwych, trudno mi uwierzyć, że zostały zaprojektowane w sposób urągający elementarnym zasadom inżynierii wojskowej. Fakt, że zabrakło dział do obsadzenia niektórych dzieł, co czyniło luki w naszym systemie obrony ogniem artylerii. Co do artylerii wałowej, to Chrzanowski ściągnął z Zamościa trochę dział wielkiego wagomiaru, czyli armat 24-funtowych i karonad 24- i 36-funtowych. Te pierwsze miały duży zasięg. I przynajmniej pod względem wagomiaru w tej bitwie przewaga była po naszej stronie. Przyznam, że nieco zaskoczyła mnie informacja, że działa wałowe strzelały celniej. Przyznaję, że te wizerunki dział wałowych, które pamiętam, przedstawiały lufy na bardzo prostych łożach, wręcz pozbawionych możliwości celowania w poziomie (brak ogona i drążka celowniczego). Przyznam jednak, że owe ilustracje dotyczyły dział małego wagomiaru, może więc 24-funtówki miały zupełnie inne łoża. Pozdrawiam J.
-
W „carskim” szynelu. Armia Imperium Rosyjskiego XIX wieku
jancet odpowiedział bavarsky → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
O emeryturach oficerskich czytałem, o żołnierskich - nie. Ani o odprawach. Jeśli człek był zapobiegliwy i trochę oszczędzał z żołdu, to miał "na nową drogę życia". Na wsi chłopi gotówką nie śmierdzieli, więc mógł uchodzić za bogacza. Tyle że wątpię, by chciał wracać do rodzinnej wsi i do roli pańszczyźnianego chłopa. Jeśli chciał odejść z wojska, szukał raczej służby na dworze, w straży leśnej, policji czy w innych państwowych instytucjach. W końcu to był człek raptem 46-letni, nie niedołężny staruszek. Podkreślam - o ile chciał odejść z wojska, bo nie musiał. Dopóki był sprawny fizycznie, mógł podjąć służbę nadterminową w swoim pułku. Sądząc po źródłach ikonograficznych tych nadterminowców było niemało - wyróżniali się złotymi szewronami na lewym rękawie kurtki. Jest obraz Zabołotskiegie, przedstawiający żołnierza z 6 szewronami - mądrzejsi ode mnie wyliczyli, że musiał być po 60-tce, a wciąż służył w gwardyjskim pułku. Słabsi trafiali do korpusu weteranów czy weteranów i inwalidów i mogli pozostać na państwowym garnuszku przez resztę dni swoich, pełniąc służbę garnizonową. Powyższe informacje dotyczą pierwszej połowy XIX wieku. O drugiej - nie mam pojęcia. -
Nadal nie rozumiem, jakie to racjonalne argumenty skłaniają do twierdzenia, iż stolicą obszaru (państwa czy jego jednostki administracyjnej) powinna być miejscowość o największej liczbie ludności. Bynajmniej nie jest to jakąś powszechną zasadą - przynajmniej na poziomie stolic państw bez trudu można wymienić kilka, gdzie stolicą nie jest największe miasto - USA, Kanada, Australia, Brazylia, Indie, Chiny, a w konserwatywnej Europie - Szwajcaria, Holandia, do niedawna Niemcy, a trochę dawniej - Rosja. Razem tych kilka przykładów daje prawie z połowę ludności świata. W pozostałych przypadkach zaryzykuję tezę, że duża liczba ludności jest skutkiem stołeczności, a nie je przyczyną. Weźmy choćby naszą historię. Gdy nasi niegdysiejsi władcy przenosili stolicę z Poznania do Krakowa, największym miastem w państwie był bodajże Wrocław. Czy Kraków miał wtedy więcej ludności, czy Poznań - nie wiem. Jednak potem Kraków rozrastał się szybciej i już od dawna jest większy, niż Poznań. Kilkaset lat później przenosili się z ludnego Krakowa do malutkiej Warszawy. I znów to nowa siedziba zaczęła się rozwijać i wkrótce stała się miastem bardziej ludnym od Krakowa. Racjonalnie należałoby liczbę ludności podzielić przez wspomniane X województw, wyznaczyć przeciętną liczbę ludności w województwie i tak podzielić obszar kraju na X części, żeby w każdej mieszkało z grubsza tyle samo ludzi. Potem wyznaczyć stolice tych województw, trzymając się zasady najlepszej dostępności komunikacyjnej. Inne cechy, wymienione przez Secesjonistę, też warto brać pod uwagę, ale najważniejsza jest dostępność komunikacyjna. Z uwzględnieniem korków. Jeżeli będziemy się trzymać aktualnej liczby województw - 16, to "wzorcowe" województwo powinno mieć 2,4 mln mieszkańców. Przyjmując odchylenia +-20%, województwa powinny mieć 1,9-2,9 miliona mieszkańców. Rzut oka na aktualny podział administracyjny pozwala stwierdzić, że tylko 6 z 16 województw spełnia to kryterium. Kolejnych 6 jest zdecydowanie za małych - lubuskie i opolskie ponad dwukrotnie za małych. Cztery są za duże, przy czym Warszawa i Katowice zostały obarczone województwami dwukrotnie większymi od "wzorcowego". Gdybym więc miał proponować racjonalizację aktualnego podziału administracyjnego, nie naruszającego jego istoty, podałbym następujące propozycje: 1) wydzielić metropolitalne województwa warszawskie i katowickie, 2) pozostałą część dzisiejszego województwa śląskiego połączyć z opolskim, z wyjątkiem Częstochowy, którą należałoby dołączyć do świętokrzyskiego (święte do świętego), 3) lubuskie włączyć do zachodniopomorskiego. Wtedy mielibyśmy nadal 16 województw, w tym dwa "za duże" - Kraków i Poznań, trzy "za małe" - Białystok, Olsztyn, Kielce, ale aż 11 "akuratnych". No i żadne nie byłoby ani dwa razy za duże, ani dwa razy za małe. Tyle, że nie widzę żadnych politycznych szans na taką racjonalizację, więc niech już zostanie, tak jak jest. Byleby skretyniali dziennikarze nie mówili, że Suwałki są na Podlasiu, Częstochowa na Śląsku, a Radom na Mazowszu.
-
Ależ nie tylko może, ale nawet tak - logicznie rzecz biorąc - być powinno. Nie dostrzegam żadnego logicznego związku pomiędzy wielkością miasta a istnieniem województwa.
-
Tak się składa, że mieszkam i pracuję w Warszawie, ale od wielu już lat mam chałupę na skraju województwa mazowieckiego (powiat siedlecki, gmina Korczyn), mam trochę kontaktów z mieszkańcami tej wsi, do której sklep przyjeżdża we wtorki i piątki, i staram się zrozumieć ich punkt widzenia. PiS jest moim wrogiem, co nie oznacza wrogości do każdego pomysłu, który PiS-owcy popierają. Podział administracyjny musi być w oczywisty sposób powiązany z redystrybucją podatków. Zmiana jednego elementu systemu powinna pociągać za sobą zmiany innych elementów. To raczej jasne. W aktualnie obowiązującym systemie administracyjnym granica pomiędzy samorządem a administracją państwową teoretycznie przebiega na poziomie województwa. Tam niby-samorządowy sejmik styka się z rządowym wojewodą. Tyle, że to fikcja. Tak naprawdę podziały na poziomie powiatu i województwa są ściśle partyjne i powielają podziały ogólnopaństwowe. Nie zmienia to mego poglądu, że w ciągu najbliższych 50-u lat należy poważnie rozważyć stworzenie z Warszawy i okolic odrębnego województwa.
-
W „carskim” szynelu. Armia Imperium Rosyjskiego XIX wieku
jancet odpowiedział bavarsky → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Do informacji, udzielonych przez kolegów, znających opracowania i źródła, z którymi nie dane mi było się zapoznać, chciałbym dorzucić jedno wyjaśnienie. Pojawił się w tym wątku termin "krawat", zapewne jako substytut "halsztucha". Jednak ówczesny halsztuch to raczej dzisiejszy szalik, a nie krawat. Co do systemu poboru, to - o ile wiem, jak zwykle nie pamiętam źródła - pobór odbywał się do armii, natomiast do gwardii wybierano żołnierzy z armii. Z tym, że synowie szlacheccy mogli ubiegać się o przyjęcie wprost do gwardii jako szeregowcy. Zdaje się, że Tołstoj w "Wojna i pokój" ten proces szczegółowo opisywał, znał naocznych świadków, więc jest raczej wiarygodny. Jednocześnie relacja o młodocianych oficerach gwardii, katujących żołnierzy Semionowskiego Pułku wydaje mi się fantazją autora. Obyczaj żegnania poborowego dotrwał w Rosji - o ile wierzyć reportażom - do dnia dzisiejszego w bardzo podobnej formie. Nota bene - jak szedłem "do wojska", to też szumnie się żegnałem, sam trzy litry jarzębiaku własnej produkcji stawiałem (pracowałem z Zakładzie Technologii Spirytusu i Drożdży, więc rektyfikację przeprowadziłem w godzinach pracy), a na tym bynajmniej nie poprzestano. No i na koniec o samej instytucji kar fizycznych w wojsku. Jeśli chodzi o WP w latach 80-ych ubiegłego wieku to jak najbardziej kary fizyczne były stosowane przez dowodzących oficerów. Oczywiście nie chłosta itp., nie sięgajmy do "Szwadronu", raczej do "CK Dezerterów", czy do "O8/15" Kirsta. Podkreślam - nie chodzi o "falę" - jej wśród "bażantów" praktycznie nie było - lecz o kary fizyczne, stosowane przez dowodzących oficerów. Indywidualnie lub zbiorowo. Środowisko wojskowe jest dość konserwatywne, więc sądzę, że podobne stosunki panowały w latach 80-ych XIX wieku i mogą panować w latach 80-ych XXI stulecia. -
Niby dlaczego stolicami województw miałoby być ileś tam największych miast? Racjonalnie rzecz biorąc należałoby podzielić RP na kilkanaście obszarów mających cca 2,5-3,5 miliona mieszkańców, w miarę możliwości o zbliżonym obszarze, a stolicami uczynić te miasta, które znajdują się w komunikacyjnym centrum tych obszarów. Niekoniecznie największe. Buzkowy podział administracyjny bardzo mi się nie podoba, gierkowski był o wiele bardziej racjonalny. Co najwyżej należało tamte województwa pogrupować w 7 regionów, traktowanych jako wspólna reprezentacja, a nie nadrzędna władza. Po co te powiaty - nie wiem. Gmin bym bronił. Jakby je wielokrotnie powiększyć, nie byłoby szans na budowę samorządności. I tak idzie to kiepsko, ale to proces, który wymaga czasu, wręcz kilku pokoleń. No i "na razie" broniłbym tego, co jest, bez względu na to, czy dobre, czy złe. Ostatnią reformę przeprowadzono w 1999 roku, następna nie wcześniej, niż w 2049 (może dożyję?), choć lepiej w 2099. Co oczywiście nie wyklucza dokonywania bieżących zmian, jak likwidacja województwa opolskiego czy powołanie stołecznego - bo co mają wspólnego interesy warszawskiego przedsiębiorcy z interesami nadbużańskiego rolnika? Oraz zmiany nazw. Nazwy są wyjątkowo rażące i byłoby o wiele lepiej wrócić do nazw, biorących się od miast wojewódzkich. Pomijając już oczywiste niekonsekwencje, typu województwo dolnośląskie i śląskie (zamiast górnośląskie), to zaiste - Częstochowa i Żywiec nie leżą na Śląsku, Radom nic nie ma wspólnego z Mazowszem, Suwalszczyzna to nie Podlasie. I na odwrót - Biała Podlaska i Sokołów Podlaski to 100-procentowe Podlasie, a znalazły się w ościennych województwach. Nazewnictwo województw, wprowadzone w 1999 roku, swą nonsensownością przebiło nawet to z 1816, gdy stolicą województwa krakowskiego były Kielce (Kraków za granicą), sandomierskiego - Radom, a suwalskiego - Augustów. Tyle że ówczesne niekonsekwencje wynikały z dbałości o wygodę mieszkańców. A obecne ???
-
Wpływy niemieckie na polską wojskowość
jancet odpowiedział cytryna9 → temat → Historia Polski ogólnie
Nie, skąd taki pomysł. Słowacy skopiowali niemiecki wyraz niemal dokładnie. My - nie. Od niemieckiego "kaserne" do polskiego "koszary" jest znacznie dalej, niż od polskiego (a raczej zachodniosłowiańskiego, choć być może związanego z osadnictwem wołoskim) "koszaru". Nasze "koszary" zapewne wzięły się od niemieckich "kaserne", ale to nie wyklucza jednoczesnego skojarzenia z "koszarem". Po prostu obcy wyraz tym łatwiej się przyjmuje, im bardziej przypomina jakiś swojski. -
Kwestie seksu w świadomości i rzeczywistości chłopów
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Beato Lucyno, chciałbym Ci przypomnieć, że cytowany tekst Orłowicza: jednoznacznie odnosi się do żonatych i mężatek. Wydaje mi się bardzo prawdopodobnym, a i w literaturze pięknej choćby pośrednio potwierdzonym, że swoboda seksualna dotyczyła mężatek, zaś panny obowiązywał rygoryzm. -
Wpływy niemieckie na polską wojskowość
jancet odpowiedział cytryna9 → temat → Historia Polski ogólnie
Tu i owszem, ale chodzi o wpływy co najmniej z XVI wieku. Fakt, po słowacku "kasárne", z tym że ten wyraz wyjątkowo dobrze współgrał z popularnym słowem "košár", "koszar" - teren zamknięty, ogrodzony, przede wszystkim dla owiec. Taak, tylko że coś mi się zdaje, że w języku niemieckim te wyrazy są traktowane jako zapożyczenia z francuskiego. I raczej ta proweniencja jest bardziej wiarygodna, choć co do kompanii i batalionu można by dyskutować, francuskie pochodzenie słowa "dywizja" jest raczej poza wszelkim gdybaniem. -
Fakt - jeżeli chodzi o literaturę w języku polskim. Czytałem taki dowcip: "Dlaczego w ciągu ostatnich 80 lat nic poważnego się nie ukazało po polsku na temat wojen napoleońskich?" "Ano dlatego, że Kukiel był wcześniej". Bez wątpienia to jednak tylko elementarz, ale faktycznie warto zacząć od tego elementarza. Choć Kukiel jest nieco bałwochwalczy w stosunku do Napoleona.
-
Tak. Znaczy dobry wieczór. To - z punktu widzenia okrągłej rocznicy - niewątpliwie dobry moment na rozpoczęcie szczegółowej dyskusji o operacjach Napoleona i jego przeciwników latem 1812 roku. Tyle że ja jutro zaczynam urlop, na ponad 3 tygodnie zamierzam oderwać się od komputera i internetu, zamiast tego moczyć stare kości w ognistej siarce węgierskich termalnych źródeł. Jak wrócę, to już chyba będzie po Smoleńsku? Pozdrawiam JC
-
O jaki opis u Gembarzewskiego Ci chodzi? Bo w "Żołnierz polski. Ubiór, uzbrojenie i oporządzenie. Tom IV: 1815-1831, WMON, Warszawa 1966" Gembarzewski jednoznacznie podaje kolor kurtek strzelców konnych i artylerzystów jako ciemnozielony. Patrząc na przytoczoną ilustrację z pracy Popowa (wielkie za nią dzięki) trzeba się wysilić, żeby dostrzec różnicę między czarnym a ciemnozielonym. Porównując kolor tego sukna z mojego reprintu Rocznika Woyskowego z tablicą, podaną przez Popowa, to jest nawet nieco jaśniejszy, niż kolor opisany jako jasnozielony. Z literatury, oprócz Tołstego, przypomniała mi się "długa, czarna kolumna, jako lawa błota" z Reduty Ordona. Pozdrawiam wzajemnie JC