jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Przemyt i handel za granicą w PRL
jancet odpowiedział curious → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
O Wietnamczykach pisałem w kontekście początku lat 90-ych. Wcześniej trochę ich się widywało, ale nie tak masowo, a kojarzyli się wtedy raczej z gastronomią, niż z przemytem. Co do turystów z Jugosławii, to mi zgadnąć cel ich wizyt w latach 80-ych jest raczej trudno. 720 tysięcy przekroczeń granicy w ciągu 5 lat daje raptem 144 tysiące rocznie, to tyle, co nic. A że Polacy wyjeżdżali do Jugosławii jeszcze rzadziej, to nie dziwota. Toć paszport "na wszystkie kraje świata" nam był potrzebny, a dostać go w tym czasie było trudno, więc jak już miało się to szczęście, to jeździło się na prawdziwy "Zachód", a nie do jakiejś Jugosławii. Poza tym w Jugosławii dla nas było bardzo drogo - choć taniej, niż na Lazurowym Wybrzeżu. Jak ktoś chciał się wygrzać na słońcu i pomoczyć w słonej wodzie, jechał do Bułgarii lub Rumunii. Tam wystarczał paszport "na kraje socjalistyczne z wyjątkiem Jugosławii", który dostawało się bez większego problemu. Jugosłowianie, tfu - obywatele Jugosławii całkiem swobodnie podróżowali po całej Europie, to i do Polski trochę ich przywiało, tym bardziej, że Polska była dla nich tania. -
A zdarza się, zdarza. Choćby tu: http://www.cookstr.com/recipes/beef-strogonoff i tu: http://www.tripadvisor.com/Restaurant_Review-g293919-d2027214-Reviews-Le_Strogonoff-Pattaya_Chonburi_Province.html albo tu: http://www.revistastrogonoff.com/ itd. itd. Ale generalnie masz rację - forma "Stroganoff" jest bardziej popularna.
-
Drewniane naczynia toczone
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Toczenie beczki może mieć na celu podniesienie jej walorów estetycznych, ale zdecydowanie nie jest konstrukcyjnie niezbędne. Zresztą beczki miewają po kilka metrów średnicy i niezłą trzeba by mieć karuzelówkę, by coś takiego toczyć. 100 lat temu oczywiście możliwe, ale bednarstwo ma już 1500 lat najmarniej - i przeważnie obywało się bez toczenia. -
Jakie rzeczy kolekcjonujecie lub kolekcjonowaliście?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Kolekcjonowanie i modelarstwo
Oj, chyba daleko pływasz !!! To tak własnymi ręcyma ? Podziwiam szczerze. Jeśli chodzi o moje kolekcjonowanie to wygląda to raczej słabo. Kiedyś postanowiłem kolekcjonować etykietki od flaszek do piwa, wyłącznie takie, które nabyłem w państwie, gdzie je wyprodukowano. Trochę tego jest w miarę ładnie naklejone na kartoniki, dwa razy tyle zalega nie wiadomo gdzie po odklejeniu, a kolejna część zalega w piwnicy, czekając na odklejenie. W sumie trochę szkoda, bo to głównie polskie i słowackie etykietki z lat 1990-1999, a w tym czasie wiele się działo, więc może to nie taka banalna kolekcja by była. Poza tym mam dość dziwną kolekcję własnoręcznie wykonanych w modelinie i pomalowanych figurynek 80 mm (czyli w skali 1:20), przedstawiających żołnierzy cudzoziemskich jednostek Gwardii Cesarskiej z czasów Napoleona. Dziwność tej kolekcji polega na tym, że robiłem je na konkretne, nader intratne, zamówienie. Realizacja zamówienia trwała pół roku, albo i więcej, w międzyczasie w zamawiającej firmie zmienił się prezes, a nowy nie był zainteresowany figurynkami (a szkoda, bo to wtedy żyła złota by była). Wykłóciłem się, że wypłaci mi ćwierć uzgodnionego wynagrodzenia, a figurynki pozostają moje i mogę z nimi zrobić, co chcę. No to je nadal mam. -
Przemyt i handel za granicą w PRL
jancet odpowiedział curious → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
No to piszę. Od 1990 roku przemyt bynajmniej nie zanikł, wręcz się wzmógł, tylko kierunki się nieco zmieniły. Przemycano towary do Polski, a nie z Polski. Na ulicach pojawił się handel chodnikowy, gdzie nasi obywatele sprzedawali towar, przemycany głównie z Niemiec, a pod Pałacem Kultury w Warszawie powstał gigantyczny jarmark, na którym obywatele ZSRR, a potem Wspólnoty Niepodległych Państw sprzedawali swe rodzime produkty po bardzo atrakcyjnych cenach. Mieszkałem wtedy w samym centrum, więc wyprawy "pod pałac" po "белый аист" czy "Арарат" były na porządku dziennym. Podobnie działo się na granicy z Czechosłowacją, następnie Czecho-Słowacją, w końcu z Czechami i Słowacją. Stamtąd przemycano przede wszystkim tani alkohol, z kolei w Polsce kupowano masowo meble i sprzedawano po drugiej stronie gór. Nieco zacierała się różnica pomiędzy przemytem, handlem międzynarodowym i zakupami na własne potrzeby. Ograniczenia malały, a często było tak, że towar faktycznie przemycano nie dlatego, że legalnie nie można było go sprowadzić, ale po to, by uniknąć dokuczliwych formalności, a także podatku obrotowego i dochodowego - VAT to nieco późniejsza bajka. Trochę później do obiegu włączyli się Wietnamczycy, jeszcze później - Chińczycy. Tyle że tu przemyt odbywał się na skalę masową, po prostu do legalnego transportu 10 tysięcy podkoszulków dołączano dodatkowych 20 tysięcy, które zwykle trafiały na bazary typu "Stadion X-lecia". Ja, jak się rzekło, przemycałem waluty. W sumie teoretycznie mogłem je przewozić legalnie, bo prowadziłem biuro podróży, zajmujące się głównie załatwianiem noclegów - kwater prywatnych - na Słowacji. Żeby legalnie wziąć waluty z banku, potrzebowałem podkładki, czyli faktury od kwaterodawcy. A żaden góral nie da ci rachunku, nie dostając pieniędzy. Więc kupowało się pieniądze w kantorach, gdzie z resztą były nieco tańsze. Samo kupowanie było legalne, ale przewożenie już nie, to znaczy legalnie bez papierów przewieźć można było równowartość 2000 USD. Czasem przewoziłem i 10 000 $. Nikt mnie nigdy nie kontrolował... do czasu. Raz wpadłem, dokładnie 13 grudnia w piątek - i jak tu nie wierzyć w dni feralne. Z własnej głupoty, rzecz jasna. Miałem cca równowartość 4000 dolarów, połowa w niemieckich markach w torbie na szyi, druga połowa gdzieś tam w plecaku, w dolarach. Jakiś durny celnik pyta się mnie, czy mam waluty. - No mam. - Ile? - Dwa tysiące dolarów. - Proszę pokazać. No to wyjmuję te marki, które mam na szyi, i pokazuję. Celnik na to: - Mówił pan, że ma 2 tysiące dolarów, a ma pan marki? - Chodziło mi o równowartość. - Ale te marki to równowartość 2189 dolarów. - Nie znam tak dokładnie kursu. - No to zapraszam do środka na kontrolę osobistą. No i przeszedłem kontrolę osobistą, do tych dodatkowych 2 tysięcy się przyznałem, ale nie uniknąłem przez to dopełnienia czynności służbowych, ze sprawdzaniem zawartości odbytu włącznie. Nadmiarową walutę skonfiskowano, a ponadto wymierzono karę w wysokości wartości tej skonfiskowanej waluty. Wyszedłem, nie miałem po co iść na słowacką stronę, bo wiedziałem, że autobus dopiero za dwie godziny, więc usiadłem na jakiejś ławce w budynku kontroli celnej. Po chwili dosiada się do mnie ten celnik, który mi osobistą robił, i mówi: - My bardzo Pana przepraszamy, przecież wiemy, że ten przepis to czysty idiotyzm, ale ten dupek, co Pana na osobistą skierował, to nowy, prosto po szkółce i widać chce się przed zwierzchnikami wydajnością popisać. Dostanie raz czy dwa po dupie, i spokój będzie, no ale Pan wpadł. Niech się Pan tak bardzo nie martwi, bo od 1 stycznia wchodzą nowe przepisy i te skonfiskowane dolary Panu zwrócimy. Tak też się stało. W lutym zostałem wezwany do Nowego Targu po odbiór depozytu w postaci 2000 dolarów i kilkudziesięciu marek niemieckich. To było w 1996. Zmyślny duch realnego socjalizmu, że przepis jest po to, żeby był, a robić trzeba to, żeby dało się żyć, trwał jeszcze wiele lat. Mam jeszcze parę spostrzeżeń, ale to już jutro lub kiedy indziej. -
Wątpię, by się to zmieniło do 1989 roku w jakiś istotny sposób. Tak sobie patrzę na ekwipunek naszego piechura w 1939 roku i porównuję go, do tego, co dostałem na Montelupich w 1986. Różnice są - tornister zawieszany na szelkach, saperka składana, inny bagnet, oczywiście inne ładownice, bo na magazynki do kbk akm, inna maska pegazka. Manierka i menażka dokładnie takie same. Na tornistrze mieliśmy rolować koc, a nie płaszcz, z resztą nie było płaszcza, tylko kurtka bechatka. A ta szła do środka tornistra. No i akurat my - wojska chemiczne - mieliśmy dodatkowy ładunek w postaci "ubioru L2", czyli takiego gumowego wdzianka, szczelnie okrywającego całego człowieka. Całość ekwipunku ważyła cca 30 kg. To sporo, ale do takich obciążeń byłem przyzwyczajony - wyjeżdżając w góry często sam plecak miał ponad 30 kg. Tyle że plecak turystyczny jest dostosowany do marszu, a ten ekwipunek miał być dostosowany do walki. A sprawnie się w tym wszystkim poruszać było nader trudno. Może trochę to rzecz przyzwyczajenia. Natomiast referowane powyżj zmiany w uzbrojeniu niekoniecznie musiały zwiększać obciążenie pojedynczego żołnierza.
-
Drewniane naczynia toczone
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Sądzę, że Atrix miał na myśli, że prosta tokarka może być skonstruowana podobnie, jak koło garncarskie. Bo jednak koło garncarskie tokarką nie jest, gdyż tokarka to urządzenie do obróbki skrawaniem. Wiele zależy do przyjętego kryterium. Na pewno drewno drzew iglastych trudniej toczyć, gdyż ma tendencję do rozszczepiania się, może z wyjątkiem cisu, cedru. Wśród drewna drzew liściastych najłatwiej toczyć wyroby z drewna miękkiego - brzoza, lipa, a może przede wszystkim jawor. Ale wyroby te będą nietrwałe. Jeśli chcemy uzyskać w miarę trwałe naczynie drewniane metodą toczenia, musimy sięgnąć po gatunki z drewnem twardszym i, co ważniejsze, odpornym na wilgoć. Takim jak dość miękka olcha czy znacznie twardszy dąb, a w basenie Morza Śródziemnego - drewno oliwek. Ale obrabianie takich materiałów jest trudniejsze. -
Przemyt i handel za granicą w PRL
jancet odpowiedział curious → temat → Polska Rzeczpospolita Ludowa (1945 r. - 1989 r.)
Ale interesują Cię wyłącznie odniesienia do "literatury zagadnienia", czy też relacje uczestników i obserwatorów. Bo jeśli to drugie, to mogę coś napisać. -
Drewniane naczynia toczone
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Tokarka to nie jest jakieś bardzo skomplikowane urządzenie. Bierzemy z grubsza walcowaty klocek drewna i mocujemy tak, żeby można było nim obracać. Jeśli chcemy obrabiać zewnętrzną powierzchnię tego walca, to można go umocować pomiędzy dwoma "szpikulcami", albo nadziać na jakiś pręt. Gdy wprawimy go już w ruch obrotowy, tokarz bierze dłuto w łapy i przystawiając je w odpowiednim miejscu, ścina wióry z obracającego się kawałka drewna, nadając mu pożądany kształt. Oczywiście wygodnie mu będzie mieć jakąś podpórkę pod to dłuto, ale to rzecz drugorzędna. Obrabianie wewnętrznej powierzchni jest tylko trochę trudniejsze - klocek drewna trzeba złapać w jakieś obręcze, żeby był dostęp do podstawy walca, a dalej tak samo, tyle że posługiwanie się dłutem będzie trudniejsze, pewnie trzeba będzie stosować narzędzia o nieco innym kształcie. Widać to na niektórych ilustracjach, przytoczonych przez Secesjonistę. Zasadnicza różnica między dawną, a dzisiejszą tokarką polega na tym, że dawniej z reguły obracał się przedmiot obracany, a dziś często obraca się narzędzie skrawające. No ale z tą precyzją nie tylko starożytnych, ale także XVII-wiecznych tokarek to nie przesadzajmy. -
Artyleria towarzysząca, pułkowa, batalionowa i okopowa
jancet odpowiedział jancet → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Hau, hau, hau !!! szukałem "58 mm gun" i "cannon", a należało "58 mm mortar" Nie myślałem o moździerzach, te miały zupełnie inny ciąg kalibrów i "całkiem inna bajka". W kolejnej wojnie radziecka armata 122 mm to sprzęt artylerii najcięższej (korpuśnej, ważący ponad 7 ton, o zasięgu 20 km przy 25 kilogramowym pocisku, a moździerz 120 mm - to artyleria pułkowa, ważył nieco ponad 1/4 tony i miotał 16-kilogramowe pociski, zwane minami, na ok. 5 km lub bliżej. Dlatego, gdy czyta się "działo" w opracowaniu z epoki wojen światowych, myśli się o armatach i haubicach, nie o moździerzach. Te francuskie moździerze 58 mm wyróżniają się tym, że kaliber ten dotyczy jedynie lufy - pocisk miał większą średnicę. Dlaczego te moździerze 58 mm traktowano je, jako okopowe? Bo używano ich w okopach. Wprawdzie w dostępnym tu: http://cgsc.cdmhost.com/cdm/ref/collection/p4013coll9/id/253 materiale można znaleźć ilustrację, przedstawiającą jego wersję polową, ale w praktyce był używany w okopach, bo to pozycyjna wojna była. Tworząc całkiem spójny i konsekwentny system, artylerię należałoby podzielić: - wg. konstrukcji: na armaty, haubice, moździerze, działa bezodrzutowe, rakietową etc.; - wg. masy działa: na lekką, ciężka, najcięższą; - wg. miejsca użycia: na artylerię towarzyszącą, polową, okopową, forteczną, czołgową, morską (okrętową i nabrzeżną), lotniczą etc.; - wg przeznaczenia: na zwykłą, przeciwpancerną, przeciwlotniczą; - wg przydziału organizacyjnego: na batalionową, pułkową, dywizyjną, korpuśną, armijną i odwodu NW. Wyszło mi 1890 kategorii artylerii (pomijając etcetery), system ten więc byłby istotnie spójny i konsekwentny, ale zupełnie bezużyteczny. Co więcej, większość z tych kategorii byłoby całkiem pustych. Nie ma sensu tworzenie pojęcia artylerii towarzyszącej armijnej, albo lekkiej korpuśnej - to znaczy taka artyleria mogłaby istnieć, ale w praktyce nie istniała. Zdecydowano się więc na podział nie do końca spójny, ale obejmujący kilkanaście, czy dwadzieścia kilka kategorii, dających się zapamiętać i mających praktyczne znaczenie. Niektóre konstrukcje mogą się w tych kategoriach nie mieścić. -
Jedz, pij i popuszczaj pasa...
jancet odpowiedział Pancerny → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Nie dociekłem, o co chodzi, w każdym razie morawskie to morawskie, a mołdawskie to mołdawskie. Nasi przodkowie może nie jeździli wiele na Egipty i Szeszele, ale co Morawa, a co Mołdawia, to wiedzieli doskonale, choć tę ostanią czasem Multanami, albo i Wołoszą zwali. Przy czym dzisiejszą Moldovę zwano Besarabią przez czas jakiś. Wyborne !!! :thumbup: . Wg Moszyńskiego chłopi jedli i jeże. A jest taki brytyjski program kulinarny (u nas też dostępny), gdzie podawano przepisy na potrawy z gawronów czy wron (u nich to odróżnić trudniej, niż u nas). Za przepisy wielkie dzięki. Jak coś przyrządzę, to zdam relację. -
Artyleria towarzysząca, pułkowa, batalionowa i okopowa
jancet odpowiedział jancet → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Ależ, formalnie rzecz biorąc, mieści się doskonale - skoro kaliber przekracza 57 mm, to znaczy, że trzeba zaliczyć do artylerii pułkowej, a nie batalionowej. Pułkownik Maitre, wygłaszając swój odczyt w 1923 roku lub nieco wcześniej, nie miał szansy dostosować się do nazewnictwa, które ukształtowało się zdecydowanie później. Natomiast, jak na razie, wyrażę przekonanie, że płk. Maitre, a może jego tłumacz lub wydawca, po prostu ktoś pomylił się w zaokrąglaniu i kaliber 2ićwierć cala, czyli 57,15 mm błędnie zaokrąglili do 58, a nie do 57 mm. Informacji w literaturze drukowanej, czy w Internecie o działach 57 mm - cколько угодно, a o działach 58 mm - совсем нет. Oczywiście oprócz cytowanego odczytu. Więc na razie uznam, że działa 58 mm nie istniały, więc autorzy MEW się do nich nie odnosili. Jeśli podasz mi choćby odnośnik do miejsca, gdzie opisano takiego działa konstrukcję, przydział, wykorzystanie, zmienię swój pogląd, a nawet jestem gotów wejść pod stół i odszczekać. -
Gdyby był to kościół gotycki - miałbyś rację. Projektowali go majstrzy-budowniczowie i zwykle kolejny budowali podobny, do poprzedniego. Ale kościoły neogotyckie to już inna bajka - projektowane zwykle przez zawodowych architektów, niekoniecznie tradycjonalistów, tu wszystko być może.
-
Najważniejsza bitwa epoki napoleońskiej (1796-1815)
jancet odpowiedział Estera → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Te bitwy mają być dwie, i to najważniejsze. Najważniejsze, czyli takie, które najsilniej wpłynęły na dzieje epoki, a przynajmniej na nasze dziś o tych dziejach wyobrażenie. Jeśli mają być dwie, to logiczne jest przyjąć, że jedna z nich, to taka, po której już nikt nie mógł zasadnie zaprzeczać jego potędze i geniuszowi. Druga zaś to taka, po której znów można było temu zaprzeczać, i która ostatecznie doprowadziła do jego upadku. Zatem 1. wybór: Austerlitz. Wcześniej też było wiele sukcesów, ale zawsze można było powiedzieć, że to na bocznych teatrach wojny, przez zaskoczenie, fatalny błąd dowódcy przeciwnika, który nie dorósł, etc. etc. W "bitwie trzech cesarzy" nie ma mowy o bocznym teatrze, zaskoczeniu czy nieodpowiednim doborze dowódcy. Dwaj cesarze zostali pobici przez tego trzeciego, bo był lepszy i posiadał lepszą (choć mniej liczną) armię. Zaś 2. wybór: Małojarosławiec. Bitwa, której właściwie nie było, lecz brak tego sukcesu spowodował podjęcie decyzji o odwrocie drogą na Smoleńsk. W wyniku tej bitwy to przeciwnik wymusił na Napoleonie decyzję, co do dalszych działań. Dotychczas, nawet gdy przegrywał, to nadal był rozgrywającym, po Małojarosławcu to przeciwnicy rozgrywali impasy, expasy, czy po prostu brali górką. Napoleonowi pozostawała co najwyżej - od czasu do czasu - przebitka. Gdybym miał wybrać dwie bitwy, w których najwyraźniej okazał się napoleoński geniusz, to byłaby zupełnie inna odpowiedź na zupełnie inne pytanie. -
Obchody 182 rocznicy Powstania Listopadowego
jancet dodał temat w Polska pod zaborami (1795 r. - 1918 r.)
Tak się dziwnie złożyło, że obejrzałem dziś transmisję z tytułowych obchodów, odbywających się pod Belwederem z udziałem P. Prezydenta Bronisława Komorowskiego. I mam parę krytycznych uwag. Mam też wątpliwości, czy ten wątek winien być przypisany współczesności, czy epoce rozbiorów - ostatecznie umieściłem go tu. Nie ma żadnego obowiązku, by w tego typu uroczystościach uczestniczyli żołnierze w strojach historycznych. Jednak - jeśli już uczestniczą - to niechby te stroje były historyczne, przynajmniej w zasadniczych elementach. Tu można postawić duży "+" - owe mundury były granatowo-żółte, a ozdobą głowy były kaszkiety o okrągłych denkach, czyli takie, jak podchorążych piechoty, czwartaków i innych jednostek, które przyłączyły się do powstania (jedyna w Warszawie polska jednostka kawalerii, Pułk Strzelców Konnych Gwardii, walczył po przeciwnej stronie). Ale poza granatem i żółcią to już gorzej. Mundury te bardziej przypominały ubiór Legii Nadwiślańskiej - nic nie ujmując jej żołnierzom patriotyzmu, bohaterstwa i bojowej sprawności, była to jednak formacja armii francuskiej, składająca się z najemnych żołnierzy narodowości polskiej. I teraz na kaszkietach listopadowych powstańców widzimy półokrągłe tarcze, charakterystyczne dla gwardii Napoleona, zamiast pięknych białych orłów. Dowódca placu, porucznik, nosił się z bulionami, przysługującymi oficerom od majora wzwyż, ale ewidentnie były one białe, a nie srebrne. Dam już sobie spokój z innymi niedociągnięciami - choć w sumie za nasze podatki ten pododdział honorowy studentów WAT wyekwipowano, więc dlaczego nie zrobiono tego naprawdę dobrze? Mam jeszcze kilka uwag, co do tekstów i ich przesłania, ale to już raczej "jutro lub kiedy indziej". -
Obchody 182 rocznicy Powstania Listopadowego
jancet odpowiedział jancet → temat → Polska pod zaborami (1795 r. - 1918 r.)
Nie, zdecydowanie nie. W 1814 był już tylko jeden pułk Legii, a i to chyba w składzie 1 batalionu. Trudno powiedzieć, dlaczego w 1815 roku przyjęto żółty kolor wyłogów i kołnierzy. Piechota KW miała najczęściej białe wyłogi, a kołnierze w kolorze pułku. Początkowo ów żółty kolor przyjmowano niechętnie, jako oznakę rusyfikacji. Potem wręcz przeciwnie - stał się odznaką polskości, jako że piechota rosyjska miała kołnierze czerwone lub zielone, a wyłogów, poza gwardią, nie miała. Z wyjątkiem Korpusu Litewskiego (VI), którego pułki liniowe były umundurowane identycznie, jak polskie. W lutym 31 roku ponoć polecano im przypinać gałązki sosny do kaszkietów, żeby móc odróżnić swego od wroga. -
W Warszawie, na tzw. "oficerskim" Mokotowie. Przed wojną miał to ponoć polski major - taka plotka, nie potrafię jej zweryfikować. W czasie wojny jakiś Niemiec - po nim zostały realne ślady, dużo książek, jakieś słuchawki do radiostacji, radio z nazistowskim orłem, a także bicz rzemienny. Czy ów mieszkaniec tego domu sam się owym biczem katował, czy też wspomagał się nim w seksualnych orgiach, czy też służył mu on do wykonywania obowiązków służbowych na Pawiej czy na Szucha - już się nie dowiemy.
-
Kierunek może i właściwy, ale nie dla tego pojazdu. Nawet TKS z ckm miały ten problem, że kierowca pojazdu właściwie nie widział, co się dzieje po jego prawej stronie. Przezbrojenie na nkm 20 mm powodowało, że w ogóle nic z tej strony nie widział. Nie można sprawnie prowadzić pojazdu w takich warunkach. I w ogóle - ten "czołg" był za mały na taką broń. Oczywiście, że kb ppanc był w miarę skuteczny tylko na bliższych odległościach, choć przy ówczesnych grubościach pancerzy mógłby zniszczyć każdy czołg z odległości 100 m. Nie, zdecydowanie nie. W 1939 roku wystarczał kaliber 20 mm, Bofors 37 mm to już było potężne działo. Tankietki TK-3 i TKS były zamknięte z góry. Moździerze też wymagały otoczki - serwisu, obsługi. A bazą każdej strategicznej ofensywy jest możność zapewnienie obrony terytorium, z którego wychodzi natarcie. Napoleońska przeprawa przez Alpy to naprawdę miniona epoka, z resztą nawet wówczas było to przedsięwzięcie wielce ryzykowne. Ale nie przywiązuję wagi do konkretnych wartości tych wyliczeń, chodzi mi jedynie o rząd wielkości.
-
Rzecz w tym, że w nie tak znów odległej historii nie było innych narzędzi, mogących równie skutecznie służyć robieniu notatek. Do szkoły (Sz. P. nr 205 w Warszawie przy Spartańskiej) poszedłem w 1966 roku, w ławkach były otwory na kałamarze, osobom, piszącym niestarannie (tak jak ja) zalecano stosowanie atramentu i stalówek. Ewentualnie wieczne pióro, w ostateczności tzw. "chiński" długopis. Zwykły długopis zdecydowanie "be", miał powodować zły charakter pisma. Nie wiem, czy rzeczywiście długopisy miały wpływ na charakter pisma, ale nie były to narzędzia zbyt bliskie doskonałości. Zalewały, brudziły palce, papier i ubrania, a wkłady zawsze kończyły się niespodziewanie i w najbardziej nieodpowiednim momencie. Podstawowym narzędziem do robienia notatek był ołówek. Ołówki są różne. Nie chodzi tylko o znormalizowaną twardość grafitu. Miałem to szczęście, że nasza rodzina dostała z kwaterunku mieszkanie po jakimś niemieckim oficerze, wraz z kilkunastoma ołówkami. Potem dostałem kolejnych kilkanaście ołówków w spadku po prof. Bystroniu. Ponadto ojciec często, jak na owe czasy, jeździł w zagraniczne delegacje, a tam na różnych konferencjach i naradach rozdawano notatniki z ołówkami, tak jak dziś rozdaje się je z długopisami. No i oczywiście ołówki można było kupić. Niektóre ołówki miały duszę. Nie wiem, na czym to polegało, ale pamiętam uczucie przyjemności, gdy brałem taki ołówek do ręki. Wyróżniałem je spośród innych. Te ołówki "z duszą" zdarzały się zarówno wśród tych starych "przedwojennych", jak i wśród nowych. Przekrój - okrągły lub wielokątny - też nie miał większego znaczenia. Chyba głównie gęstość drewna, ale nie jestem pewny. Ostrzenie, czy - jak wówczas mówiono - temperowanie ołówka było niezwykle ważne. Temperówki obrotowe nie nadawały się do niczego - z resztą będę twierdzić, że nadal się do niczego nie nadają, bowiem kształt "zaostrzenia" powinien być dostosowany do upodobań użytkownika. Ja używałem "temperówki na żyletkę" czyli czegoś, co wyglądało tak, jak na załączonym obrazku. Przy czym nie każda temperówka się nadawała - większość była za miękka, za bardzo się wyginała. Sama żyletka też musiała byś dość gruba i twarda. Jak poszedłem na studia na Politechnikę, to na pierwszym roku mieliśmy rysunek techniczny. Na zajęciach posługiwano się oczywiście ołówkiem, a dokładniej - dwoma ołówkami, bodajże HB do linii grubych k 3H do cienkich. Temperowałem je, rzecz jasna, swoją temperówką, sprawdzoną przez lata użytkowania. Zdarzało się dość często, że koledzy prosili mnie o zatemperowanie swoich ołówków, bo ponoć robię to lepiej. Były to czasy, gdy kursował dowcip: "Dwaj inżynierowie wyciągnęli ołówki. Teraz już mogą rozmawiać". Więc ten zawodowy "zaostrzac ołówków" w ogóle mnie nie szokuje. Robiłem to samo, tyle że za dziękuję.
-
Obchody 182 rocznicy Powstania Listopadowego
jancet odpowiedział jancet → temat → Polska pod zaborami (1795 r. - 1918 r.)
To łatwo wyjaśnię. Widząc grupę ludzi w mundurach, przynajmniej bardzo zbliżonych do mundurów Legii Nadwiślańskiej, przyjmuję, że są to te mundury. Nie mam powodu zastanawiać się nad szczegółami, choć kilka może budzić wątpliwości. Natomiast widząc grupę ludzi w tych samych mundurach i słysząc komentarz, że są to "mundury historyczne" - domyśleć się można, że chodzi o historyczny mundur piechoty z 1830 roku - przyglądam się uważnie, co się zgadza, a co się nie zgadza. No i zdecydowanie nie zgadzają się kokardy - Legia miała "tricolore", piechota liniowa i w ogóle armia KP w 1830 - białe. Widzę białe kokardy, więc to nie Legia. A co? Może pomieszano podchorążych z kadetami - kadeci w KP mieli półkoliste tarcze na kaszkietach? Dlaczego akurat czwarty? Kiedyś - prawie 30 lat temu - wiele godzin spędziłem w BW na Szucha, rekonstruując mundury Legii Nadwiślańskiej. Właściwie szerzej - mundury jednostek cudzoziemskich Gwardii Cesarskiej, ale zrekonstruowanie LN było najtrudniejsze, chyba zajęło mi 90% wysiłku. Z resztą w tym, co zrobiłem, pozostało i tak wiele znaków zapytania, jeżeli chodzi o pułki 1, 2 i 3. W przypadku 4 pułku - porażka. Źródeł mało i ewidentnie sprzeczne. Zapewne inne mieli uniformy jako II LN, które następnie - pewnie stopniowo - zunifikowano z LN. -
Myślałem, że zbiorę cięgi za krytykowanie rozwijania własnej myśli technicznej, ale nie . (wyróżnienie moje).No pewnie, że jakieś uzasadnienie by musiało. Problem - czy sensowne. A co do "niewielkiej ceny". Nie mam wiarygodnych źródeł na temat cen uzbrojenia w 1939 roku, wygooglałem taką stronkę http://derela.republika.pl/ceny.htm . Przyjmując, że te dane mają sens, 1 działon moździerza 220 mm kosztował nas 900 tysięcy (700 tysięcy moździerz i 2 ciągniki po stówce). Mieliśmy ich 27, czyli na sam sprzęt poszło ponad 24 miliony. Spitfire ponoć kosztował 300 tysięcy, czyli starczyłoby na niezłą flotę 81 świetnych myśliwców. Obstaję przy określeniu "muzealny". Przestarzały to byłby PZL P-24, ale P-7, rozwijający prędkość o 50 km/h mniejszą, niż bardzo powolny Stuka, nadawał już się tylko do muzeum. Bombowiec Dornier był od niego szybszy o 130 km/h. No pewnie, Hurricanów kilkanaście, wojny by i tak nie rozstrzygnęły. Być może, ale jakoś nie słyszałem o tych niemieckich korpusach, rozbitych po uderzeniach naszego lotnictwa bombowego i liniowego. Bardzo słuszna teza przy założeniu, ze Niemcy będą latać Arado 68. No ale oni woleli Messerschmitty. Z tym całkowicie się zgadzam. Wprawdzie najpopularniejszy czołg niemiecki w tej kampanii PzKpfw I też za uzbrojenie główne miał tylko km, ale dwa, i to w wieżyczce, oraz był nieco silniej opancerzony. Zresztą ta konstrukcja oficjalnie określana była jako "tankietka", czyli nie "tank" - prawdziwy czołg. Jej zaletą natomiast była mała masa i rozmiary (2,5 tony przy 6 tonach PzKpfw I - dobrze się kryła w terenie. Jednak koncepcje jej rozwijania, poprzez uzbrajanie w nkm 20 mm czy działo ppanc 37 mm uważam za marnowanie czasu i pieniędzy. Lepszy efekt by dało dozbrojenie jej w kbppanc 7.92 mm. Tylko że Hetzer nie był czołgiem, lecz niszczycielem czołgów, i uzbrojony był nie w ckm, lecz w ciężkie działo ppanc 75 mm. O ile zwykle z grubsza wiadomo, z której strony pojawią się czołgi npla, bo je słychać, to piechota może pojawić się wszędzie. A nasza tankietka w przypadku pojawienia się piechoty z boku lub z tyłu była idealnie bezbronna. Chyba że działała w szyku piechoty. Nota bene dość częstą praktyką pojazdów opancerzonych z wieżą obrotową w walce obronnej jest zajęcie dobrze okopanego stanowiska tyłem do npla. Dzięki temu, jeśli obrona pękała, pojazd mógł szybko wyjechać ze stanowiska i zmykać. Ani nasze tankietki, ani Hetzer tego nie potrafiły. Gdyby planować dozbrojenie tankietek w kb ppanc, należałoby zastanowić się, czy nie powinien on być osadzony w tylnej ścianie pojazdu.
-
Uzbrojenie piechoty WP i WH do szczebla dywizji w zakresie broni strzeleckiej i artylerii nie różniło się jakoś zasadniczo. Problem był w innych broniach. Mieliśmy kilka bardzo udanych konstrukcji, jak kb ppanc 7.92 mm (podobno wyprodukowany w wystarczających ilościach, ale nie rozprowadzony po jednostkach), czołg 7TP, armata plot Star 75 mm, "Łoś" etc. etc.), i nawet nie zawsze o to chodzi, że było ich zbyt mało. Artylerię polową mieliśmy generalnie przestarzałą, ale to też nie była jakaś zasadnicza różnica. Niewątpliwie katastrofalny był stan lotnictwa, szczególnie myśliwców, co jest o tyle zaskakujące, że jeszcze 5 lat przed wojną byliśmy w tej dziedzinie niemal mocarstwem. Natomiast w 1939 roku nasze myśliwce P7 i P11 to już niewątpliwie sprzęt muzealny. Produkowaliśmy też nieco lepsze P24, choć wyłącznie na eksport - może i lepiej, bo i tak były przestarzałe, era myśliwskich górnopłatów po prostu się skończyła. Mieliśmy jakieś Hurricane'y i Spitfire'y, ale one w ogóle nie wystartowały, z resztą mało ich było. A brak myśliwców powodował, że Niemcy robili na naszym niebie co chcieli, bardzo dobre bombowce "Łoś" i nie najgorsze samoloty liniowe "Karaś" na nic się nam nie zdały, bo zostały zniszczone na lotniskach. No i to całkowite panowanie Niemców w powietrzu faktycznie uniemożliwiało skuteczny opór. Do tego dochodziła powolność naszych sił lądowych i drugi, zasadniczy problem - słaba łączność. Nie wiem, czy Niemcy mieli lepszy sprzęt łącznościowy, ale to nasz szyk został przez lotnictwo i kolumny pancerne npla rozerwany na oddzielne ugrupowania. Gdybyśmy mieli dobrze zorganizowany system łączności radiowej, można by myśleć o skutecznym kontrataku, a choćby o okrążeniu tych dywizji niemieckich, które zanadto wyrwały się do przodu. Ale łączność była słaba. Najbardziej bezsensowne wydatki: 1. Absolutna "perła w koronie" - średniej wielkości okręty, kontrtorpedowce "Burza", "Wicher", "Grom", "Błyskawica", okręty podwodne "Wilk", "Ryś", "Żbik", "Orzeł", "Sęp" i stawiacz min "Gryf". Cała ta flota w ogóle nie nadawała się do działań na Zatoce Gdańskiej, a i na Bałtyku nie za bardzo. "Grom" i "Błyskawica" oraz "Orzeł" i "Sęp", a także "Gryf" to były jedne z największych jednostek w swych kategoriach na świecie, a teatr działań wymagał jednostek jak najmniejszych. Do niczego się w tej kampanii nie przydały, dobrze, że 4 z nich udało się przedostać do Wielkiej Brytanii. Rolę polityczną odegrały, ale militarnie zero przecinek zero. 2. Moździerze artylerii najcięższej kalibru 220 mm Škoda. Przeznaczone do niszczenia ciężkich umocnień, broń wybitnie ofensywna. Jakie to ciężkie umocnienia mieliśmy niszczyć i gdzie? 3. Bombowce "Łoś" - tylko warunkowo, bo gdybyśmy mieli dużo dobrych myśliwców, to i bombowce by się nam przydały. A tak mieliśmy bombowce, które mogły rozwinąć prędkość o 100 km/h większą, niż myśliwce, które miały je eskortować. Kompletna paranoja. 4. Bezwarunkowe pierwszeństwo, dawane rozwojowi własnej myśli technicznej. Przede wszystkim - myśliwskie dolnopłaty. Były potrzebne już, więc trzeba było kupować Hurricane'y czy Spitfire'y, a przynajmniej licencje na ich produkcję. Niby coś tam skonstruowaliśmy, ale za późno, a i tak Brytyjczycy byli lepsi. Czołg 7TP był całkiem udany, ale czemu nie dokupić jeszcze lepszych czołgów czeskich? Nkm 20 mm - niby świetny, ale Szwajcarzy dawali licencje na wcale nie gorszego Oerlikona bez problemów. Pm "Mors" - za pieniądze, wydane na jego skonstruowanie, pewnie można by kupić tysiące "tomiganów". Fakt, że kaliber nietypowy, ale bez przesady. Mimo wszystko, to najbardziej w odniesieniu znaczących sukcesów w tej kampanii nam zaszkodził brak wyobraźni władz, w tym naczelnego dowództwa (jakby się ono nie zwało). Naprawdę nie wiem, dlaczego marszałek Rydz "Śmigły" ma się znajdować w panteonie wielkich Polaków.
-
Nowe rodzaje broni wpowadzone w I wś
jancet odpowiedział Gnome → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Tu jest spory kłopot z nazewnictwem, który staram się opisać tam: https://forum.historia.org.pl/topic/15265-artyleria-towarzyszaca-pulkowa-batalionowa-i-okopowa/ -
Ja dostrzegłem (po rozjaśnieniu i w ogóle) jakąś szmacianą torbę, leżącą na dywanie. Żadnych głów. :)/>
-
Brzmi wiarygodnie.