jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Czy w Holokauście, można dopatrzyć się pewnych względów religijnych?
jancet odpowiedział mironi → temat → Holocaust
Wypada jednak odróżniać Franków od Francuzów. Naród i język francuski powstał w wyniku łączenia pierwiastków celtyckich (galijskich), germańskich i łacińskich, z tym, że te ostatnie kulturowo przeważyły, dlatego też język francuski zaliczamy do języków romańskich. Czytam, czytam, staram się, ale czytam, że Żydzi "stanowili 50% wszystkich ofiar tej machiny". Niestety, potrafię czytać tylko to, co zostało napisane, Twych myśli czytać nie potrafię (nota bene - nie mam na to najmniejszej ochoty), a o tym, że masz na myśli obozy, nie raczyłeś napisać. Więc proszę - pisz ze zrozumieniem. Tę definicję ludobójstwa to raczej USA przeforsowały, bardzo im zależało, żeby zagładę Indian nie uznać za ludobójstwo. Natomiast czystki etniczne to ludobójstwo, Wołyń też. Można, tak dla doraźnej polityki, użyć sformułowania "zbrodnia o cechach ludobójstwa", co właściwie jest tym samym, co "zbrodnia ludobójstwa", ale troszkę łatwiejsze do przełknięcia dla sąsiadów, obok których jakoś musimy żyć. No tak. Dokładnie to miałem na myśli, no może zamiast słowa "zwierzęta" użyłbym "podludzie" czy "ludzie niższej kategorii" Problem w tym, że to miejsce jest jedynie wytworem Twej imaginacji. Nigdzie nie napisałem, że zginęło "6 mln Żydów", ani że "20 milionów żołnierzy ZSRR". Co do końcowego stwierdzenia, to po polsku powinno ono brzmieć "i ani jeden Polak" - skoroś taki patriota, to przynajmniej nie pisz "po polskiemu". Tego o tym "ani jednym Polaku" oczywiście też nie napisałem (ani po polsku, ani po polskiemu), ale traktuję to jako Twą stylistyczną hiperbolę. Tyle że wyraźnie napisałem, iż nie jestem w stanie stwierdzić, czy zginęło więcej Polaków, Ukraińców czy Serbów. W każdym razie mowa o milionach. Przy okazji powtórzę wezwanie Moderatora, żebyś wziął pod uwagę polską pisownię słów "Żyd" i "żyd", bo zdajesz się te formy traktować wymiennie, a znaczą one zgoła co innego. Wyjaśnię - "żyd" to wyznawca religii, zwanej mojżeszową (pisany małą literą, podobnie jak chrześcijanin czy buddysta). Natomiast Żyd do osoba o żydowskiej narodowości, tak jak Polak czy Niemiec. W zasadzie nie ma wątpliwości, że w hitlerowskich Niemczech tępiono wszystkich Żydów, niezależnie od tego, czy byli żydami, czy też nie. Na Mysiej nie pisano książek. Swój światopogląd ukształtowałem na lekturze wielu książek wielu autorów w wielu językach - po polsku, angielsku, rosyjsku, czesku i słowacku. Po francusku trochę też, ale nie na ten temat. Niemieckim akurat nie władam - żałuję tego wielce. Z innego postu domyślam się, że swój światopogląd ukształtowałeś pod przemożnym wpływem dzieła Stefan Nowicki „Wielkie Nieporozumienie" (1970, Sydney, nakładem autora) Dzieła tego nie znam, więc krytykować nie będę. Jedynie zwrócę uwagę, że żadna naukowa instytucja się pod nim nie podpisała, zatem żadnej naukowej recenzji to dzieło nie przechodziło, a nawet żadne wydawnictwo tego nie chciało wydać z chęci zysku - autor to wydrukował na swój koszt. Rzecz jasna nie można wykluczyć, że akurat to pan Nowicki najtrafniej sięga głębi wiedzy na opisywany temat, jednak nie można też wykluczyć, że to bzdury kompletne. Wypada jednak mi się cieszyć, że swój światopogląd ukształtowałeś na podstawie tej akurat książki. Mogłeś trafić gorzej. Mogłeś przeczytać np. dzieło pt. "Moja walka". Albo czerwoną książeczkę Mao. Czy też zieloną książeczkę przywódcy Wielkiej Arabskiej Dżamahiriji Ludowo-Socjalistycznej, szeroko kolportowaną wśród studentów polskich pod koniec lat 70-ych. Cóż - kiedyś mówiono "papier jest cierpliwy, każdy tekst zniesie". Ale nie należy tak od razu wierzyć we wszystko, co napisano. O czym - wg innego starego dowcipu - boleśnie się przekonał pewien mężczyzna, który zawierzył napisowi na drewnianym parkanie, pogłaskał czule - a tu zadra mu się wbiła. Sorry, że tak w ratach, ale system mówił, że za dużo mam cytatów w jednym poście. No to podzieliłem. -
Czy w Holokauście, można dopatrzyć się pewnych względów religijnych?
jancet odpowiedział mironi → temat → Holocaust
"Main Kampf" było napisane po rozpoczęciu wojny z ZSRR? Noc Kryształowa była po rozpoczęciu wojny z ZSRR? "Ci drudzy" to mają niby być Słowacy? Że niby przez strach? Parę książek słowackich historyków przeczytałem, ale z taką interpretacją się nie zetknąłem. Volksdeutsche to obywatele państw podbitych, którzy deklarowali narodowość, a przynajmniej pochodzenie niemieckie, a nie żadni "Słowianie o cechach aryjskich". Byli i we Francji, w Holandii, Norwegii etc. etc. Nic szczególnie do Słowian ta forma germanizacji nie miała. Czesi mieli całkiem nieźle zorganizowany ruch oporu, tyle że nie biegali z pukawkami po lesie, tylko dostarczali Brytyjczykom informacji wywiadowczych. Represje były, ale - jeśli nie zgadzasz się z moją oceną, że to co najwyżej parę tysięcy osób narodowości czeskiej, to podaj odmienną. Hitler jaki był, taki był, ale idiotą nie był i doskonale wiedział, że rasę aryjską reprezentują nie tylko narody germańskie, których jest wiele, nie tylko Niemcy i Austriacy, ale także romańskie i słowiańskie. W niekomunistycznej szkole go tego nauczono. Nie prosiłem o pomoc w poszukiwaniu lektur. Pytałem, na jakich materiałach źródłowych opierasz swój pogląd. Nie o opracowania. To oczywiste, że nie mamy dostępu do źródeł i korzystamy z opracowań, ale ilekroć czytam opracowanie na interesujący mnie temat, zastanawiam się, skąd autor to wie. Ale ten wątek już Secesjonista eksploatował. -
Czy w Holokauście, można dopatrzyć się pewnych względów religijnych?
jancet odpowiedział mironi → temat → Holocaust
Niczego nie sugeruje. Nazwa, jak nazwa. Możesz, Drogi Kolego (pozdrowienia dla Secesjonisty ) nazywać zwierzę, które muczy, ma rogi i 8 racic koniem, zaś takie, które rży, ma 4 kopyta, zaś rogów nie ma - krową. To nie zmieni natury tych zwierząt, tylko utrudni Ci życie, bo reszta świata nazywa je jednak inaczej. Holocaust to mordowanie Żydów, bo to właśnie to słowo znaczy. A że mordowano nie tylko Żydów, to fakt, ale co to ma do znaczenia tego konkretnego słowa? Łojezusieświebodziński !!! (jak mawia moja synowa). Problem w tym, że kapitalistyczna (może powinienem napisać "imperialistyczna") nauka bynajmniej tych informacji nie podważa. Owszem, metodologia liczenia strat jest dość złożona, dyskutuje się na ten temat (np czy można doliczyć dzieci, które się nie narodziły, a statystycznie powinny się w tym czasie narodzić?), stosuje się różne metody, i wychodzą różne liczby, ale to są różnice procentowe, a nie o rząd wielkości. Zresztą jeśli znasz inne dane, to je przytocz, chętnie się zapoznamy. Pisząc o swej komunistycznej szkole nawiązywałem do poezji Kaczmarskiego ("w komunistycznej szkole miałem same piątki"), ale - przyznam - że zastawiałem pewną pułapkę. No bo ktoś, kto twierdzi, że w "komunistycznej szkole" wszystkie informacje były fałszowane, sam wystawia świadectwo swego intelektualnego potencjału. Nota bene w mojej komunistycznej szkole historii uczyła prof. (znaczy mgr) Ostrowska, a polskiego Gugulski, osoby dość rozpoznawalne w środowiskach antykomunistycznej opozycji. Znaczy, skoro ja żyłem w PRL, to nie mam powodu, by na ten temat kłamać i we wszystko, co powiem, święcie uwierzysz? Ja tam wcale nie uważam, by facet kłamał, opowiedział, co widział. Nic nowego. To, że Endlösung der Judenfragez pełną mocą ruszył w 1942 i wtedy uruchomiono komory gazowe, to raczej każdy, kogo to ciekawi, wiedzieć powinien. To, ile było komór i krematoriów w Oświęcimiu, a ile w Brzezince, to dla mnie nie jest jakoś bardzo ważne, skoro Niemcy te miejsca traktowali jako części jednego obozu. To, że w obozie żyło więcej Polaków, niż Żydów, wiem z "komunistycznej szkoły", a konkretnie z lektury Borowskiego. Żydzi tam na ogół długo nie żyli. Chciałbym dodać, że zdanie tego pana o Amerykanach jest podobne, jak opinia wpajana mi w komunistycznej szkole, ale to jest nieprawda. Bo o USA w szkole wyrażano się z wielkim szacunkiem. Cdn. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Oświeć mnie, bo ja tej zasadniczej różnicy dostrzec nie potrafię. Powtórzę swój wywód: Grecy liczyli na to, ze pomoc z UE będą dostawać wiecznie. Kiedy przestali ją dostawać, a w dodatku mniej więcej w tym samym czasie nadszedł globalny kryzys, popadli w kłopoty. Poziom życia przeciętnego Greka drastycznie spadł. Co do tego chyba jesteśmy zgodni? Natomiast - być może, bo Secesjonista się w tej materii nie wypowiedział - różnica naszych poglądów tkwi w ocenie, jak głęboko ten poziom życia spadł. Otóż ja twierdzę (a Secesjonista temu nie przeczył), że choć spadek poziomu życia przeciętnego Greka w latach 2009-2013 jest bardzo dotkliwy, to jednak nawet po tym spadku ten poziom i tak jest wyższy, niż był przed przystąpieniem Grecji do EWG. Gdyby Grecja w ogóle nie przystąpiła do EWG i z żadnej pomocy nie korzystała, to zapewne nie doznałaby teraz tak szokującego spadku poziomu życia. Ale nie wiadomo, czy osiągnęłaby ten poziom życia, jaki teraz ma po owym dramatycznym spadku. Ta podkreślona kwestia nie doczeka się jednoznacznej odpowiedzi, bo to jest gdybanie. W jakiś sposób można uprawdopodobniać tezę, że tak, albo tezę, że nie. Secesjonista się do tej kwestii nie odniósł. Więc tu różnicy też nie dostrzegam, bo poglądu ewentualnego adwersarza nie znam po prostu. -
Czy w Holokauście, można dopatrzyć się pewnych względów religijnych?
jancet odpowiedział mironi → temat → Holocaust
To może tylko kwestia nazewnictwa, jednak zdaje się, że termin "Holocaust" dotyczy zagłady Żydów właśnie. Choć faktycznie, nie tylko Żydzi byli ofiarami. Słowianie też, ale dlaczego akurat "głównie Polacy i Czesi"? Z tego, co ze szkoły pamiętam to mówi się o uśmierceniu 20 mln obywateli ZSRR (głównie Rosjan, ale też wieli Ukraińców), 6 mln obywateli Polski (głównie Żydów) i niecałe 2 mln obywateli Jugosławii (głównie Serbów). Oczywiście chodziłem do komunistycznej szkoły, więc nie traktuję tych liczb jako w pełni wiarygodne, ale mimo wszystko sądzę, że głównie to byli jednak Rosjanie, a potem Ukraińcy, Serbowie i Polacy - wśród tych trzech nacji kolejności nie śmiem sugerować. Natomiast obecność Czechów w tym towarzystwie to jakieś totalne nieporozumienie. No pewnie - Heydrich, Lidice etc., ale liczba ofiar nazizmu narodowości czeskiej to raczej setki, no może parę tysięcy. To już Słowaków, choć przez większość wojny byli Hitlera sojusznikami, zginęło z rąk niemieckich znacznie więcej - co najmniej kilkanaście tysięcy. Jednak trudno byłoby wykazać, że Słowianie byli poddani jakiejś planowej eksterminacji ze względów rasowych. Mieli służyć germańskiej rasie panów, ale mieli żyć. Czechom aż do wspomnianego zamachu nic złego nie robiono, Słoweńców uznawano za swoich, Słowacy i Bułgarzy byli przez większość wojny sojusznikami, a Rosjanie, Ukraińcy i Chorwaci mieli swe narodowe oddziały w SS, a także tworzyli formacje parasojusznicze. Tu obowiązywało kryterium lojalności bądź zbieżności celów, a nie rasowe. Not bene Słowianie to też Aryjczycy. A z jakiego źródła czerpiesz tę interesującą wizję planów Hitlera? Nie rozumiem tego związku przyczynowo-skutkowego, a także nie wiem, któż nas tak nienawidzi? Ja podróżując wakacyjnie po Europie spotykam się raczej z sympatią, a i spoza Europy znam parę osób, u których nienawiści nie dostrzegam. Cóż - z komunistycznej szkoły - wyniosłem wiedzę, że francuski jest językiem romańskim. Pytałeś się Francuzów, czy się uważają za naród germański? Tak na przykład w jakiejś knajpie to zasugerowałeś? Jeśli nie, to raczej sobie daruj, chyba że masz odłożone dużo pieniędzy na dentystę. Aż 50%? Żartujesz. Żydzi nie stanowili 50% ofiar II wojny światowej, a chyba nawet nie 50% ofiar niemieckiego nazizmu. Po prostu za mało ich było do wymordowania. Ale co z tego? O tym, czy uśmiercanie ludzi jest czy nie jest ludobójstwem, nie decyduje liczba ofiar. Decyduje powód uśmiercenia. Jeśli ktoś jest zabijany z powodu tego, że jest tym, kim jest, choć żadnego wpływu na to nie miał i w żaden sposób swej tożsamości zmienić nie może - wtedy można mówić o ludobójstwie. Skoro byłeś Żydem, choćby z powodu babki żydówki (mała litera użyta świadomie), należało cię uśmiercić. To, czy znałeś jidisz albo hebrajski, czy też wyłącznie polski, niemiecki, francuski czy węgierski nie miało znaczenia. Ani to, czy chodziłeś do kościoła, zboru czy do synagogi. To właśnie jest ludobójstwo. Nazistowskie Niemcy nie popełniały zbrodni ludobójstwa na Słowianach, choć wymordowały ich bardzo wielu. Ale nie z powodu samego słowiańskiego pochodzenia. Oczywiście pozostają Romowie, którzy też mieli ulec fizycznej likwidacji i można ich uznać za ofiary nazistowskiego ludobójstwa. Zresztą przeważnie deklarujący się jako chrześcijanie, zwykle katolicy. Mimo wszystko po zakończeniu wojny cygańskie tabory nadal jeździły po Polsce i środkowej Europie, aż socjalistyczna władza je wykończyła. A żydowskie sztetle pozostały jedynie wspomnieniem. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Troszkę mnie dziwi domniemanie, iż widzimy problem Grecji w inny sposób. Bo mi się zdaje, że widzimy go tak samo. Napisałem: Nie można opierać swej gospodarki na założeniu, że ktoś będzie do niej dokładał aż do końca świata. Chodziło mi z grubsza o to samo, co sformułował Secesjonista. Zarówno w owej powiastce (przynajmniej w znanej mi wersji), jak i w przyrodzie, strategia pasikonika bynajmniej nie jest samobójcza. Pozostając w retoryce powiastki, pasikonik ma co żreć i pić, ponieważ przy jego pięknej muzyce mrówkom pracuje się przyjemniej, a może i wydajniej. Nie popadajmy w skrajny materializm - usługa to też produkt, zaspokajający potrzeby zwykłych ludzi. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Użytkownik jancet pokazuje, że może to mieć korzystny wpływ na PKB (i PKB na łebka) w Polsce, pod warunkiem, że będzie u nas wystarczająco dużo trzeźwych, aby tych nietrzeźwych obsłużyć. Oraz o ile ci nietrzeźwi faktycznie zapłacą za swój pobyt na Kolskiej lub w szpitalu. Moderator Secesjonista popełnia w tym rozumowaniu błąd nieuzasadnionej ekstrapolacji. Dla przykładu - użytkownik jancet spędza teraz czas, dyskutując w forum internetowym, ale przedtem przez parę godzin pracował, siedząc za klawiaturą. Zapewne korzystne skutki społeczne miałoby, gdyby przynajmniej część tego czasu ów użytkownik spędził, spacerując z psem po lesie. Bo jutro pracowałby by wydajniej, a poza tym byłby zdrowszy, dokładałby się do PKB dłużej, niż do 67 roku życia etc. etc. Jednak sytuacja, w której wszyscy w ogóle porzucają pracę, aby chodzić na spacery, nie byłaby społecznie pożyteczna. Różnicy tej zdaje się moderator Secesjonista nie dostrzegać. Alkoholik Ernest Hemingway czy narkoman Kurt Cobain przysłużyli się do wzrostu produktu globalnego, i ma się to nijak do kwestii, czy byłoby fajnie, gdybyśmy wszyscy zaczęli brać i chlać, tak jak oni. Czy ich twórczość miała korzystne skutki społeczne, to już kwestia tego, co uznamy za korzystne. Mnie cieszy ich twórczość, no Hemingway jest naprawdę istotny, Nirvana to już tylko ciekawostka. Ależ jak najbardziej zauważył i stwierdził, że pomoc unijna, nawet ta niezbyt trafiona, zwiększa PKB w Polsce. Moderator Secesjonista, zapewne z powodu nawału innych obowiązków, nie dostrzegł, że użytkownik jancet zauważa i opisuje wady PKB jako miernika jakości życia. Ja mogę nawet wskazać inny, lepszy - nie tylko w moim przekonaniu - miernik - średnia długość życia. Pomińmy już kłopot demografów, polegający na określeniu, o czyją średnią długość życia chodzi - tych, którzy dziś umierają, czy tych, którzy dziś się rodzą - zdaje się, że raczej o to drugie), to kłopot z tym miernikiem jest taki, że w sumie będzie on znany dopiero wtedy, gdy umrę, czyli troszkę za późno. Nie da się go analizować z miesiąca na miesiąc. Jeśli moderator Secesjonista zna inny, prosty, jednoznaczny (żadne tam średnie ważone, gdzie wynik zawsze wychodzi zgodnie z wolą finansującego, wystarczy pokombinować przy wagach) oraz mierzalny (na poziomie ilorazowym) to trzeba to opublikować, bo Nobla ma jakby w kieszeni. Łolaboga !!! Nie czuję się specjalistą od spraw greckich, jednak pozwolę sobie na tezę, że w Grecję przez wiele lat (konkretnie od 1981 do 2004) pompowano wiele pieniędzy, bo była najuboższym członkiem EWG, a potem UE. A w 2004 przyjęto do Unii kraje jeszcze biedniejsze, a w rok później biedniejsze od tych najbiedniejszych. No i teraz to im trzeba było pomagać, worek kasy dla Grecji się zmniejszył, a jak przyszedł kryzys, to wszystko zaczęło się walić. Nie można opierać swej gospodarki na założeniu, że ktoś będzie do niej dokładał aż do końca świata. Też musimy być świadomi, że może przyjść moment, że to my staniemy się stroną pomagającą biedniejszym - i bardzo mnie ta perspektywa cieszy. Jednakże mam podejrzenie graniczące z pewnością, że mierzalny poziom życia przeciętnego Greka dziś jest znacząco wyższy, niż w 1980. Czy jest wyższy, niżby był, gdyby Grecja nie była w EWG i UE - tego udowodnić się nie da. Można się jedynie śmiać z tych, których ten dylemat trapi. Choć płacz byłby nawet bardziej zasadny. -
Co Hitler chciał zrobić po wojnie, ale nie zrobił?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
No cóż, z Twego tekstu wynika, że Czarniewskiemu przeszkadzało to, że jest, choćby z pochodzenia Polakiem, więc zmienił swe nazwisko na Schwartz. W odróżnieniu od niego, tacy nędzni zdrajcy polskości jak Rokossowski czy Świerczewski nazwisk nie zmienili i polskiej narodowości się nie wypierali. No to ja już wolałbym mieć "namiastkę" kierowaną przez osoby z polsko brzmiącymi nazwiskami. Nie znam tej autobiografii, zaś ogólnie autobiografie cechują się tym, że są "auto", i ich autor i bohater w jednej osobie zwykle pisze o tym, co chciałby, żeby było. Dokładniej - co dziś uważa, że chciałby, żeby wówczas było, gdyby wiedział, jak się skończyło to, co było naprawdę. Autobiografie mówią głownie o poglądach autora w chwili ich spisywania. Niekiedy o osobowości autora i jego dylematach. Rzadko kiedy o czymś więcej. Czemuż to fanatyzm polski miałby być bliższy Hitlerowi, niż ukraiński, o to nawet pytać się nie warto. -
Czy Królestwo Kongresowe miało większą autonomię niż PRL?
jancet odpowiedział STK → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
No bo jeszcze nie skończyłem. Fakt, że o tej "mundurologii" rozpisałem się nader szeroko. Pozwolę sobie zatem na krótkie podsumowanie. Mundur żołnierza podstawowej broni, jaką wówczas była piechota, w KP różnił się tak zasadniczo od munduru piechura Księstwa Warszawskiego, że trudno byłoby dostrzec, że jest to genetycznie ta sama armia. Zezwolono na symboliczną odrębność od armii rosyjskiej, jednak nie na symboliczny związek z wojskiem Księstwa Warszawskiego. W PRL polityka była zgoła odmienna. Wręcz starano podkreślać się w umundurowaniu związek z armią polską okresu międzywojennego. Oczywiście zmieniała się broń - a wraz z nią i związane z nią oporządzenie, zmieniały się tkaniny i inne materiały, a także po prostu moda i poczucie estetyki, ale zestawiając sylwetki piechura z roku 1960 i 1939 (a szczególnie oficera piechoty) raczej nikt nie ma wątpliwości, że to żołnierze tej samej armii. To, co oddano, to sztywna rogatywka garnizonowa. Ale nie zastąpiono ją czapką kroju rosyjskiego, lecz okrągłą czapką, podobną do tej, używanej w międzywojniu przez szwoleżerów, KOP i lotników. Rogatywka polowa, miękka, pozostała przez cały okres PRL, dopiero w latach 90-ych zamieniono ją na beret - totalnie bez sensu, za chiny ludowe nie uwierzę, że nasze wejście do NATO zależało od kroju nakrycia głowy. No i oddano wężyk na kołnierzach piechurów, choć nie wszędzie, bo jednostki KBE, a potem Jednostki Nadwiślańskie tę dystynkcję zachowały aż po kres PRL. Jeśli chodzi o zachowanie symbolów narodowej wojskowości, PRL była znacznie bardziej "polska", niż Królestwo. Moim zdaniem ma się jak najbardziej. Nie znajduję jakiejś jednolitej miary "stopnia autonomii faktycznej". Na ów stopień autonomii składają się zarówno cechy trudno mierzalne, jak ów granat mundurów piechoty, jak i całkiem konkretne, jak bilans wymiany handlowej. Gdzieś po środku mieści się znaczenie sił zbrojnych danej autonomii w systemie obronnym suzerena. W Królestwie ponoć wyznaczono nam rolę straży przedniej w wojnie przeciw Francji. Pomijam zapis prawny, że w ogóle nasze wojsko nie będzie używane poza granicami królestwa. Rola dość zaszczytna, z pewnością byłaby sowicie krwią opłacona, jednak w sensie strategiczny niezbyt ważna. Natomiast armii PRL została powierzone niezwykle ważne zadanie - strategicznej obrony powietrznej terytorium państw Układu Warszawskiego (oprócz ZSRR, rzecz jasna). Niewolnik, któremu powierzamy bardzo ważne zadanie, staje się naszym partnerem. I w ten sposób interpretuję znaczenie roli naszych sił zbrojnych w systemie jako jednego z wyznaczników naszej autonomii. -
Czy Polska była słabo znana za granicą?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Polska Andegawenów i Jagiellonów (1386 r. - 1572 r.)
Ależ nie, stąd ta moja wzmianka o paryskich lwach (oraz karłach itp.). Po prostu w naturze ludzkiej leży tworzenie barwnych opowieści. Jeśli gdzieś w dalekim kraju zauważę przechadzającego się niedźwiedzia, wspomnę o tym w swojej opowieści. To, że był to niedźwiedź tresowany, raczej przemilczę, bo to barw mej opowieści nie doda. Nie zmienia to faktu, że widok niedźwiedzia na ulicy wielkiego miasta mógł być dla owego Francuza (bądź Francuzki) szokujący, mimo iż wiedział, że ten miś jest tresowany. Być może sam fakt tresowania niedźwiedzi był bardziej szokujący, niż możliwość pojawienia się niedźwiedzi dzikich. W każdym razie na ulicach polskich miast można było spotkać niedźwiedzia. I tyle. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Beato, zwolna łapię, o co Ci chodziło. Podstawowe źródło nieporozumienia to określenie "u nas". Ty myślisz "u nas w Bieszczadach", a ja "u nas w Polsce". A u nas w Polsce derkacz nie ma się tak nadzwyczajne. Dobrze, że w ogóle się jakoś ma. A z ptaków drapieżnych wiele gatunków ma się całkiem nieźle. Cóż - orzeł przedni do nich nie należy. Z mojej nadbużańskiej perspektywy kwestia wypasu na łąkach derkaczowych nie jest zbyt istotna. Przede wszystkim dlatego, że mało kto krówkę dziś trzyma, a te nieliczne, które się pasą, to nie zapewniają nawet tego, że pastwisko gromadzkie nie stanie się w przewidywalnej przeszłości lasem. Tak naprawdę w ogóle nie zdawałem sobie sprawy z tego, że gdzieś tam uważa się, że wypas derkaczom szkodzi. Zresztą w swoim poprzednim poście wspomniałaś tylko o wykaszaniu - a to jest ważne i dla derkaczy, i dla drapieżników. Sądzę, że trochę demonizujesz znaczenie wypasu zwierząt (versus wykaszanie łąk) dla ptaków drapieżnych. Wprawdzie gryzonie na wypasionym pastwisku są łatwym łupem dla ptaków drapieżnych, ale z drugiej strony są tego świadome i miejsc takich unikają. Dla bioróżnorodności najlepsza jest różnorodność form użytkowania gruntu. Truizm - wiem. Dobrze więc, jak na danym terenie występują murawy niekoszone, kośne łąki, intensywnie wykorzystywane pastwiska, grunty orne, sady i zadrzewienia siedliskowe oraz śródpolne, i oczywiście lasy, szczególnie te ze starodrzewiem. W miarę rozsądnych proporcjach. Choć taki np. drop nawet zadrzewień śródpolnych nie toleruje. Jeśli miałbym szukać jakiegoś przykładu dofinansowań bez sensu, to raczej bym przytoczył akcję zalesiania wszystkiego, jak popadnie. Masz ziemię - posadź drzewa, sadzonki dostaniesz bezpłatnie, leśnicy zasadzą, a za zalesienie - konkretną gotówkę. Nie wiem, czy była to kasa unijna, czy nasza własna. W okresie przedakcesyjnym się to odbywało. Efekty na Mazowszu czy Podlasiu widać. Gleby tam słabe, więc niejedno pole zalesiono. I sterczą takie zadrzewione działki, ni przypiął, ni przyłatał, wo wokół rola, z żadnym innym lasem się to nie łączy. Formalnie lesistość podniesiono, ale ekosystem to żaden, no może za 50 lat to będzie las. O ile będzie. W dodatku zalesiano czym popadnie, także gatunkami inwazyjnymi. Sam dostałem w ramach tej akcji sadzonki quercus rubra. Niby nie w lesie je miałem sadzić, ale nikt o to nie pytał. Po prostu takie były na zbyciu. Ja tam go nie znam, nie wiem. Jak dajesz tę dychę, to pewnie wiesz, dlaczego. Szczerze podejrzewam, że jakbyś tej dychy nie dawał, albo dawał mu dwie dychy, nic by to nie zmieniło. Swemu koledze może pomagasz, może szkodzisz, a najpewniej jest to bez znaczenia. Ale na pewno pomagasz właścicielowi sklepu, w którym Twój kolega kupuje jabola. Zakładowi, który tego jabola produkuje, no i sadownikowi, gdzie te jabłka rosną. -
Czy Królestwo Kongresowe miało większą autonomię niż PRL?
jancet odpowiedział STK → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Słuszna uwaga, niby się ogłosił królem Polski, ale samego aktu koronacji nie dokonał. Choć żeśmy mu nawet specjalny kościół zbudowali - na dzisiejszym Placu Trzech Krzyży, a wówczas na Placu Aleksandra. -
Czy Królestwo Kongresowe miało większą autonomię niż PRL?
jancet odpowiedział STK → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Kontynuuję. Autonomia w zakresie wojskowości. Wojsko - zarówno wówczas, jak i dziś, jest wyznacznikiem odrębności państwowej. Kto posiada własną, odrębną armię - to jest podmiotem. Jak nie posiada, to nie istnieje. Zarówno PRL jak i Królestwo w latach 1815-1831 posiadały własną armię. Zarówno armia PRL, jak i armia Królestwa, operacyjnie, strategicznie i materiałowo były zależne od wschodniego suzerena. Z tym że armia PRL miała o wiele bardziej istotne znaczenie w radzieckim systemie obrony, niż armia KP w rosyjskim. Po części to wynik geografii - nasze wojska Obrony Powietrznej Kraju stanowiły jednocześnie bastion, chroniący tereny ZSRR od nagłego ataku operacyjnego z zachodu (atak strategiczny nastąpiłby z północy, znad Arktyki). Zarazem część broni produkowaliśmy u siebie, a nawet w bywaliśmy jedynym producentem niektórych elementów uzbrojenia w całym UW. W Królestwie Polskim nie wytwarzano nawet drewnianych łóż do dział. Nawet konie kawaleryjskie "remontowano" na Wołyniu i Podolu, czyli w cesarstwie. To był główny problem w trakcie wojny w 1831 roku - brak materiałów wojennych. Pod względem realnej siły wojska PRL wypadają znacznie lepiej, niż armia Królestwa. Ale pamiętajmy o tym, że ten mały korpusik w 1831 powstrzymywał potężną armię rosyjską przez całych 8 miesięcy intensywnych walk w 1831. Natomiast własne wojsko to nie tylko możliwości taktyczne, to przede wszystkim symbol odrębności. Autonomia w zakresie symboli A tu przede wszystkim trzeba mówić o symbolach wojskowości. W armii Księstwa Warszawskiego, a także w polskich jednostkach w armii francuskiej można wyróżnić następujące symbole polskości: 1) czapka usztywniona z kwadratowym denkiem, u nas zwana rogatywką, a w gdzie indziej po prostu "czapką" - zapisywaną na dziesiątki różnych sposobów, w zależności od języka, a używaną nawet w Indii w XX wieku, 2) kurtka z wyłogami, której charakterystyczny krój zniknął ze świadomości Polaków, a w XIX wieku stanowił istotny symbol polskości czy polskiego pochodzenia, 3) karmazyn, biel i granat jako podstawowe kolory umundurowania, z wyjątkiem Legii Nadwiślańskiej, polskiej dywizji w Gwardii Cesarskiej, gdzie mundury były granatowe z żółtym (i nie było rogatywek). W takich mundurach polscy żołnierze wrócili w 1814 spod Paryża i z nich powstała armia Królestwa Polskiego, z wielkim wysiłkiem m. in. Jana Henryka Dąbrowskiego (tego z naszego hymnu). Powstał trudny problem w zakresie umundurowania. Przypomnę, że w ówczesnej armii rosyjskiej obowiązywał ciemnozielony mundur z pąsowymi dodatkami i kaszkiet z okrągłym denkiem. Znaleziono pewien kompromis, w którym zarazem odcięto się od munduru Księstwa Warszawskiego, ale jednocześnie stworzono mundur bardzo odmienny od rosyjskiego. Nie udało się zachować rogatywki - z wyjątkiem ułanów, ale pułki ułańskie miały czapki z kwadratowym denkiem we wszystkich armiach świata. Nie zachowano też charakterystycznych cech polskiej "kurtki", z wyjątkiem wyłogów. Wyłogi zastały utrzymane w piechocie, artylerii i - rzecz jasna - w ułanach. Tyle że w piechocie zmieniono ich tradycyjny biały kolor na żółty (w pułkach piechoty liniowej) lub granatowy z żółtą wypustką (w pułkach strzelców pieszych). W artylerii wyłogi były czarne, tak jak w Księstwie Warszawskim, a nawet u schyłku Rzplitej. Zachowano jednak granat, w wyraźnej opozycji do czarnozielonych mundurów rosyjskiej piechoty. Ciemnozielone pozostały mundury strzelców konnych i artylerzystów - ale to akurat było zgodne z tradycją napoleońską i Rzplitej. Generalnie stworzono zupełnie nowy mundur piechoty, nawiązujący do napoleońskiej Legii Nadwiślańskiej, z kolorami granatowym i żółtym. W praktyce, szczególnie zimą, gdy żołnierze piechoty nosili płaszcze, a kolory kołnierzy w nocy trudno było rozróżnić (u nas żółte lub granatowe, u Rosjan pąsowe lub ciemnozielone), obawiano się pomyłek, więc w lutym 31 roku w warunkach wojennych polecono rosyjskim piechurom przypinać gałązki sosny do kaszkietów. Było to potrzebne szczególnie w Korpusie Litewskim, który - podobnie jak Polacy - miał żółte kołnierze. Natomiast w jeździe mundury były praktycznie identyczne. Zgodnie z ówczesnym obyczajem, każdy pułk dywizji miał inne barwy. I inną maść koni. Znaczy czwarty pułk dywizji miał kołnierze niebieskie i kare konie. Trzeci - kołnierze żółte i konie kasztanowate. Drugi - białe kołnierze i siwe konie. Pierwszy - kołnierze czerwone i konie gniade. Z tym że w naszym 1 Pułku Ułanów i 1 Pułku Strzelców Konnych kołnierze były karmazynowe, a u Rosjan - pąsowe. Podsumowując - umundurowanie wojsk Królestwa Polskiego, choć zachowało cechy odrębne, było jednak bardzo zbliżone do umundurowania wojsk cesarskich. Dopiero później, dzięki Kossakom, stało się jednym z naszych narodowych symboli. Na dziś wystarczy. Cdn. -
Czy Królestwo Kongresowe miało większą autonomię niż PRL?
jancet odpowiedział STK → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Koronacja była jedynie symbolem. Dla ówczesnych Polaków bardzo ważnym symbolem. Koronował się w Warszawie Aleksander I, Mikołaj I i Mikołaj II, a Aleksander II - nie. Z tym że obaj Mikołajowie zdobyli się na ten gest z dużym opóźnieniem. Może pamięć mnie myli, ale chyba nie generała, lecz pułkownika. Konkretnie pułkownika 1 Pułku Strzelców Konnych, którego był tytularnym szefem. Ładny mundur. Ciemnozielona kurtka z karmazynowym kołnierzem i wypustkami, biały pas. Regulaminowo koń powinien być maści gniadej, ale oficerowie mieli własne konie, maści dowolnej. Inaczej mówiąc - symbol. Dość istotny . Sorry - co to są "mignoni"? Moim zdaniem grubo się mylisz, co będę starał się głęboko uzasadnić poniżej w następnych postach. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Ano tu: Pomoc strukturalna mieści się w kwocie składki, a uwzględniając większą biurokrację związaną z pomocą UE i lepszą alokację środków własnych, robiąc za swoje też mielibyśmy te drogi, wodociągi i kanalizacje i jeszcze coś powinno zostać. Wracając do skutków pomocy unijnej. Musimy pamiętać jeszcze o tym, że nawet najbardziej nietrafione unijne dotacje wspierają nasz popyt wewnętrzny, a więc naszą gospodarkę. Weźmy, że kilkaset tysięcy złotych z unijnej dotacji zostało wydanych na kolejny kurs bukieciarstwa (te kursy to taki wygodny konik do bicia). Niby to kasa kompletnie zmarnowana, bo miejsc pracy w kwiaciarniach brak i tego kursy nijak nie zmienią. Ale te kilkaset tysięcy komuś zostało wypłacone. Ktoś tę kasę dostał. A jak dostał, to i wyda. Komuś za coś te pieniądze zapłaci. Ten ktoś na tym coś zarobi i znów wyda to, co zarobił, dając zarobić kolejnemu. I tak dalej. Mimo że żaden z kursantów nie znalazł zatrudnienia jako bukieciarz, jednak te dodatkowe kilkaset tysięcy złotych przyczyniło się do zachowania paru miejsc pracy. Bo stworzyło popyt - dokładniej przesunęło linię popytu na północny wschód. -
Wycena przedmiotów historycznych
jancet odpowiedział Kuben90 → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Cóż, drogi Secesjonisto, jakie życie jest, każdy widzi. Na pocieszenie dodam, że zdarzają się i uczciwi kupcy. Po ojcu dostałem takie pudełko ze starymi monetami. Ojciec mi je za życia pokazywał, szczególną uwagę zwracając na taką grubą, toporną monetę z miedzi (może z jakiegoś jej stopu, ale mosiądz to nie nie był), mówiąc, że to autentyk ze starożytnego Rzymu, bardzo wiele warty. W sumie nie miałem tak na serio zamiaru tego sprzedawać, ale akurat na początku lat 90-ych na dole budynku, w którym mieszkałem, otworzono sklep numizmatyczny. No i nie powstrzymałem się i zaniosłem sąsiadowi numizmatykowi to pudełko, żeby rzucił okiem. Szczególną uwagę przywiązywałem do owej "rzymskiej" monety. Numizmatyk powiedział, że tak na oko to ona jest autentyczna, tyle że w starożytności takie monety tłuczono na potęgę i do dziś się ich miliony zachowały, więc wartość jej wielka nie jest. Cenniejsze okazały się jakieś monety bodajże bawarskie sprzed raptem 100 lat. Ten fachowiec obejrzał to, obejrzał i na koniec rzekł: - Wie Pan, to jest coś warte, ile - to musiałbym spokojnie policzyć. Ale kilkaset złotych pewnie mogę za to dać (znaczy mówił "kilka milionów", bo to przed denominacją było) i coś tam na tym zarobię. Tyle że dziś ma Pan fajną rodzinną pamiątkę, więc jeśli tych pieniędzy nie potrzebuje pan teraz koniecznie, to ja radzę - niech pan to sobie zostawi i przekaże wnukom. Koledze Kuben90 radzę to samo. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Każdy szuka tego, co chce znaleźć. To jasne. Jeśli jednak ktoś ogłasza, że znalazł to, czego szukał, a tego tam nie było (co każdy łatwo może zobaczyć), to kłamie po prostu. Stwierdzenie, iż: Pomoc strukturalna mieści się w kwocie składki, a uwzględniając większą biurokrację związaną z pomocą UE i lepszą alokację środków własnych, robiąc za swoje też mielibyśmy te drogi, wodociągi i kanalizacje i jeszcze coś powinno zostać. w którym autor otwarcie sugeruje, że "pomoc unijna" w ogóle nie istnieje, jest kłamstwem. I sprostowanie tego kłamstwa było w tym kontekście najważniejsze. A czemuż to miałbym nie poświęcać uwagi tym miliardom euro rocznie? Tu akurat się prawie zgadzamy. Tyle że "prawie" czyni wielką różnicę. Każde pieniądze można wydać lepiej, lub gorzej. Zarazem jakbyśmy ich nie wydali, i tak potem dostrzeżemy, że można było je wydać lepiej. Mówimy o dopłatach bezpośrednich, że są najczystszym przykładem chorej alokacji środków. Dlaczego? Po sprzyjają istnieniu małych gospodarstw rolnych, które są nieproduktywne. Co znaczy, że one są nieproduktywne? To znaczy, że mają znikomy udział w wytwarzaniu PKB. Tylko jest pewien problem z pojęciem PKB i sposobem jego liczenia. Najprościej rzecz ujmując, PKB to kwota, za którą sprzedaliśmy to, cośmy wytworzyli. Nieważne, czy to towar, usługa czy informacja - ważne, że ktoś to kupił i za to zapłacił. Niby proste i logiczne, tyle że zwróćmy uwagę, że nawet jeśli zrobimy coś bardzo, bardzo potrzebnego i użytecznego, ale nie weźmiemy za to kasy, to nie zwiększy to naszego PKB. Jak chłop ma cztery morgi gruntu (znaczy cca 2 ha), to rzecz jasna niewiele sprzedaje, a jeśli nawet, to na czarno. Do PKB się nie dorzuca. Ale to nie znaczy, że jego morgi leżą odłogiem (choć i to się zdarza). Jak najbardziej mogą być intensywnie uprawiane, tyle że uzyskane płody zjada rolnik z rodziną, ewentualnie wymienia na inne płody z sąsiadem. Głodny nie jest, ale nie ma pieniędzy. Skarbem w takim gospodarstwie jest emeryt, bo choć te rolnicze emerytury to grosze, ale jednak jakieś konkretne pieniądze. Dzięki dopłatom bezpośrednim u naszych małorolnych pojawiła się jakaś gotówka. Często idzie na kolejną flaszkę, ale jeden z moich małorolnych sąsiadów jakoś tak w ostatnich latach kupił telefon komórkowy, potem drugi z aparatem, następnie komputer, później opłacił w Plusie abonament za Internet i dziś porozumiewamy się e-mailami. Ta nasza małorolna, nieproduktywna wieś się zmienia od wejścia do Unii w bardzo widoczny sposób. Alokacja tych pieniędzy jest "chora" z punktu widzenia wzrostu PKB, ale punkt widzenia mieszkańców wsi jest inny. Tyle o dopłatach bezpośrednich, może jeszcze kiedyś coś napiszę o popycie wewnętrznym. Ale teraz przejdźmy do derkaczy. Taka jest idea "użytków ekologicznych". U nas mocno wypaczona, ale generalnie miały być to tereny użytkowane rolniczo w określony sposób, sprzyjający zachowaniu istniejącego ekosystemu. To nie jest ekosystem pierwotny, naturalny. U nas tzw "climax", czyli to, coby rosło kilkaset lat po zniknięciu cywilizacji, to las mieszany. Kilka tysięcy lat temu zapewne nie było na terenach Polski derkaczy, kulonów, siewek, dropi (no tych to i dziś nie ma), ponoć trawy były rzadkością. Ale nie odtworzymy przyrody sprzed tysięcy lat, chronimy to, co mamy. A ten "climax", czyli las, jest wrogiem różnorodności. Co więcej - w Biebrzańskim Parku Narodowym, a także w bliskim Ci Narodným Parku Poloniny, co zapewne wiesz, opłaca się ludzi, którzy koszą trawy i trzciny na cudzych lub państwowych terenach. Trudno znaleźć chętnych, bo robota trudna. O kwotach dyskutować nie będę, ale darmo nikt robić nie będzie. No niemal dosłownie. Chodzi o ochronę błot, miejsc podmokłych, choć akurat derkacz trzyma się blisko wody, ale mokradeł nie lubi. A skąd taka wiedza? Fakt, w ostatnim ćwierćwieczu pojawił się w miejscach, gdzie go już nie było, ale to wciąż bardzo krucha populacja. Kilka lat temu porzucono sąsiednie siedlisko. Nikt o nie nie dba, chałupa spłonęła, o właścicielach nikt nic nie wie. Początkowo opuszczoną ziemią zawładnęły derkacze. Ale po latach krzaki się rozrosły i dziś tam derkaczy nie usłyszysz. Nie lubią krzaków. W tym roku późna wiosna spowodowała, że derkacze w okolicy prawie się nie odzywały. Tak na oko (a raczej na ucho) straty w lokalnej populacji to jakieś 80%. To Nadbużański Park Krajobrazowy, tam się tylko apeluje o wycinanie siewek drzew na siedliskach murawowych i łąkowych, na finansowanie tego kasy nie ma. Ależ jestem całym sercem za ochroną ptaków drapieżnych, ale o co chodzi z tymi miejscami żerowymi? Pierwsze słyszę, by ptakom drapieżnym obecność łąk w żerowaniu przeszkadzała. Może chodzi o miejsca lęgowe, a nie żerowe? Fakt, myszołowy i pokrewne, sokoły, bieliki i orły potrzebują na niżu lasu, a konkretnie bardzo starych i dużych drzew, by założyć gniazdo. Ale to adresujmy do leśników, cóż do tego ma ochrona siedlisk derkaczy? No a przepiękne błotniaki lasów nie lubią, siedlisko sprzyjające derkaczom im też sprzyja. Możesz to rozwinąć? Oj, nadepnęłaś mi na odcisk !!! -
Piękne, naprawdę podziwiam. Mam nadzieję, że na tym nie poprzestaniesz, zrobisz takie wirtualne kopie innych dział. Jedna uwaga - może dość ważna. O ile wiem, działo, którego wirtualny wizerunek tworzysz, było używane, z niewielkimi zmianami, także, a może wręcz przede wszystkim w epoce napoleońskiej. Nie wiem jak to było w królewskiej Francji, ale za Napoleona bardzo wystrzegano się błyszczących powierzchni spiżowych luf armatnich. Po prostu dlatego, że stanowiły one wyrazisty cel dla artylerii przeciwnika. W związku z tym bynajmniej nie usuwano śniedzi ze starych luf armatnich, a nowe po prostu malowano na zielono czy brązowo. Podobnie łoże nie było w kolorze naturalnego drewna, tylko barwione na zielono. O ile dobrze pamiętam ilustracje, barwiono je czymś w rodzaju bejcy, struktura drewna pozostawała widoczna.
-
Jaxonie, nie znam tych książek. Ale każda książka jest "w miarę wiarygodnym źródłem informacji". Z naciskiem na "w miarę". Data wydania nie musi ani zmniejszać, ani zwiększać wiarygodności publikacji. Akurat lata 80-e zaowocowały szeregiem bardzo wartościowych publikacji w zakresie który mnie najbardziej interesuje, czyli wojna polsko-rosyjska 1831 roku. Po części wpłynęła na to po prostu okrągła rocznica, po części polityka, zgodnie z którą należało to i owo pokazać, ale nie za dużo. O 1831 roku można było pokazać wszystko, o 1920 - co nieco, a 1944 to już lepiej było przemilczeć. Publikacje, które ukazały się w latach 80-ych na temat wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku są wyjątkowo wiarygodne ze względu na szczególny zbieg okoliczności. Z jednej strony rocznica, powodująca napływ pieniędzy na ich sfinansowanie, a z drugiej strony niemal całkowity brak nacisków, zarówno ze strony władzy, jak i opinii publicznej. To taki fart, raczej wyjątkowy. Normalnie musisz się liczyć z tym, że każda monografia historyczna jest wynikiem kompromisu pomiędzy: 1) wiedzą historyczną autora, 2) oczekiwaniami władzy, która choćby pośrednio badania na dany temat finansowała, 3) oczekiwaniami czytelników, bo jednak każdy autor marzy o tym, żeby jego dzieło ktoś przeczytał. Czytając jakąkolwiek naukową publikację historyczną, musisz pamiętać, że jest ona wynikiem wyżej opisanego kompromisu. Problem powstaje jednakże wtedy, gdy autor bądź identyfikuje się z oczekiwaniami władzy, bądź poddaje się magii liczby potencjalnych czytelników. I zaczyna kłamać, zmyślać, naginać swą wiedzę do obowiązujących tez. To zdarza się nader często, może dziś szczególnie często, zaś lata 80-e sprzyjały wolności wypowiedzi historyków na tematy o co najmniej 100 lat wcześniejsze.
-
Najsympatyczniejszy i najmilszy władca nowożytny
jancet odpowiedział JASNY CELSTYN → temat → Historia ogólnie
Potraktuję ten temat nie jako poszukiwanie władcy wybitnego, lecz władcy, który dbał o swój osobisty wizerunek (dziś powiedzielibyśmy - PR) nawet bardziej, niż o losy kraju, którym władał. Wizerunek w oczach współczesnych i/lub potomnych. Oraz odniósł w tym zakresie pewne sukcesy. Ogólnie - PR władców nowożytnych. Z naszych władców nowożytnych na 1. miejscu wymieniłbym Władysława IV Wazę. Ulubieniec historyków. Fakt - odniósł trzy ważne sukcesy. Samym przygotowywaniem się do wojny zmusił Szwedów, by się odczepili od Prus (i Królewskich, i Książęcych). Na szczęście, bo szlachta pieniędzy na tę wojnę dać nie chciała, i na nieszczęście - bo szlachta uznała, że nawet nie dając pieniędzy, można wygrać wojnę. Potem pokonał Rosjan, oblegających Smoleńsk. Wreszcie zdawało się, że po Ochmatowie i Tatarzy zaczną respektować terytorialną integralność Rzplitej. Jednak na koniec doprowadził Rzplitą niemal do upadku, lansując dość absurdalną z puntu widzenia naszych interesów wielką wojnę z Turcją, rozbudowując nadzieje Kozaczyzny, a jednocześnie nie mając żadnego pomysłu na nadziei tych zaspokojenie. Nawet i ten Ochmatów politycznie sprzysiągł się przeciw Rzplitej, bo chan uznał, że Rzplita stała się zbyt potężna i trzeba sprzymierzyć się z każdym (np z odwiecznie wrogimi Kozakami), by ją osłabić. Bilans rządów na potężnym minusie, a jednak przez część współczesnych i większość historyków - wielce sławiony. Tatuś - Zygmunt III Waza - dla odmiany miał kompletnie w d..., czy go lubią, czy też nie. Był skąpy (znaczy dbał o skarb państwa), apodyktyczny, nieuprzejmy. W zasadzie nikt go nie lubił. A jednak zgromadził wokół siebie znakomitych polityków i wojskowych. Weźmy tych ostatnich - Chodkiewicz (Kircholm, Chocim), Żółkiewski (Kłuszyn czy Kłuszyno, Moskwa), Koniecpolski (Trzciana, Ochmatów). Swoje stronnictwo wśród współczesnych zebrał, historycy skazali go na potępienie. Choć bilans rządów zdecydowanie dodatni. Jeszcze inaczej wypadają August III Wettin, a także druga część rządów jago ojca, Augusta II, zwanego Mocnym (obaj tzw. Sasi). W zasadzie dla państwa nie robili oni nic. Ale obywatele, znaczy szlachta, bardzo ich kochali. Bo i im nie kazali robić nic. Podatki małe, wojny niech toczą inni (szkoda, że na naszych polach, ale cóż - nie da się mieć wszystkiego). U większości współczesnych - piękny wizerunek, u historyków - to ci, którzy pogrążyli Rzplitą w upadku. -
Podstawowy problem, wskazany i obszernie uzasadniony przez Bruno Wątpliwego - wydaje się wielce nieprawdopodobnym, żeby coś takiego miało nastąpić. Ale przyjmijmy, że jednak takie prawdopodobieństwo istniało. Czy można wyobrazić sobie ewentualną interwencję radziecką w tej sprawie? Dokładniej - wyszła Armia Radziecka. Zapewne wyszła dlatego, że uznała Bułgarię za całkowicie lojalnego sojusznika. Wyobraźmy sobie. Mi to przychodzi bez trudu. Ceauşescu zdystansował się od interwencji w Czechosłowacji, bo mógł. Rumunia nie graniczyła z Czechosłowacją. Brak uczestnictwa Rumunii nie był przeszkodą dla ZSRR i pozostałych państw UW w interwencji. Kreml był tym zapewne zaskoczony, ale w sumie uznał, że to nawet dobrze. No skoro Rumunia nie chce, i nic się nie dzieje, to znaczy, że pozostałe państwa UW po prostu chciały. Same z siebie, żadnego musu nie było. Natomiast w przypadku zaostrzania się sytuacji w Bułgarii Ceauşescu nie miałby wyjścia. Nie sprzeciwiłby się jawnie interesom ZSRR, nie postawiłby sprawy na ostrzu noża. Tym bardziej, że stawiam 1000 do jednego, że działania radzieckich służb specjalnych w Rumunii po 68 uległy znaczącej intensyfikacji. Kreml by wiedział o pomysłach Ceauşescu, zanim ten by o nich pomyślał. Czego oczywiście w dokumentach nie znajdziemy, ale tak na "zdrowy chłopski rozum" tak musiało być. Mi się wydaje, że tak. Byłem w Bułgarii w 81 - w Sozopolu był taki malutki port wojskowy, jakieś patrolowce - radzieckie, bułgarskiej bandery sobie nie przypominam. Morze Czarne to niemal wewnętrzny akwen ZSRR. Oj nie wiem. Tak to mógł mówić "moja chata z kraja", ale gdyby o miedzę walczyła Armia Radziecka? Nie da się zachować pełnej neutralności, bo przecież dostawy broni można przepuścić, albo nie. Podobnie kurierów, pieniądze, korespondencję. Uchodźców można przyjąć, albo nie. Zagoniony w górach oddział partyzantów można rozbroić, albo go nie zauważyć. Tertium non datur, a co byś nie zrobił, i tak przestajesz być neutralny. Co by Tito zrobił - trudno zgadywać. Szklanej kuli, przepowiadającej, co będzie za lat 20, zapewne nie miał, a lata 70-e to okres niesłychanych tryumfów geopolitycznych ZSRR i innych komunistów. Wietnam, Laos, Kambodża (sorry - Kampucza), Zair, Etiopia, Mozambik, Nikaragua, Chile. I Czerwone Brygady w Republice Federalnej Niemiec (a może w Niemieckiej Republice Federacyjnej?). Trudno było wówczas przewidzieć upadek tego systemu. Najpierw jego armia musiałaby dojść do Uralu. Założenia to żeś wysnuł, z tezą jest kłopot. Natomiast co do liczebności, to ważniejsze od niej mogą być części zamienne. Bez ich dostaw każda armia staje po paru tygodniach gotowości bojowej, nawet nie oddając jednego strzału. Potem pozostają kałasze, da się strzelać, ale czy to można nazwać "pełnokrwistą wojną"? A moja teza jest taka, że o żadnej wojnie mowy być nie mogło. Nawet, przyjmując założenie, że "powstańcom" udaje się zdobyć przychylność ludności Sofii i przeważającej części armii. Rumunia Armię Radziecką by przepuściła, podejrzewam że w Sewastopolu stała flota, gotowa do desantu na Turcję, a do Bułgarii bliżej. Tito broni nie przepuszcza, a dla powstańców przyjąć pomoc od Turków i Greków to wyrok śmierci, bo to wesprzeć się na odwiecznych wrogach narodu bułgarskiego. No i tyle.
-
Czy Królestwo Kongresowe miało większą autonomię niż PRL?
jancet odpowiedział STK → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Zwyczajowo to pisze się o "żurawiejkach". W latach 70-ych śpiewało się "żurawika ty maja" - przynajmniej w kręgach Reytana, gdzie się ze śpiewaniem tego tekstu stykałem. Może to było "e ścieśnione" ("żurawiéka" bądź "żurawiéjka"), które w latach 30-ych znikło z naszej ortografii? Więc możemy sobie podyskutować o wymowie i ortografii, tyle że czy naprawdę sądzisz, że konsekwencje śpiewania "żurawiki", "żurawiejki" czy "żurawiéjki" byłyby odmienne? A co z nim? Mieli problemy ze śpiewaniem przy ognisku, czy też chodzi jednak o publiczne koncerty, a może o występowanie w jednym z trzech najważniejszych programów reżimowego radia? Czy ja coś pisałem o cenzurze, że jej nie było? Ad rem. Autonomia w zakresie swobody wyrażania poglądów politycznych. Na poziomie "zwykłego obywatela" (ze świadomością różnego znaczenia tego słowa) zakres wolności osobistej w Królestwie był chyba podobny, co w PRL za Gierka. To znaczy - prywatnie mogłeś sobie wypowiadać dowolne poglądy, wieszać na ścianie dowolne portrety itd. itp. Znacznie gorzej, jeśli podejmowałeś ciut bardziej realne działania, by swe poglądy upubliczniać w szerszym zakresie, a tym bardziej w jakiś związane z nimi rozwiązania wdrażać. Tu represyjność Królestwa była chyba większa - Łukasiński i Krzyżanowski raz uwięzieni, już z więzienia nie wyszli, a naszych czołowych opozycjonistów z lat 70-ych wsadzano-wypuszczano-wsadzano-wypuszczano itd. Choć nie wiadomo, czy gdyby nie inne okoliczności (m.in. powstanie listopadowe) i tamtych by wypuszczono. Autonomia w zakresie polityki zagranicznej Tu zdecydowanie szerszy był jej zakres za PRL-u. Przede wszystkim w sensie formalnoprawnym - PRL było oficjalnie podmiotem polityki międzynarodowej, Królestwo - nie. Bez względu na to, jak bardzo służalcza wobec ZSRR była postawa peerelowskiej polityki zagranicznej, to jednak - istniała. Następstwa powstania listopadowego mogłyby być zupełnie inne, gdyby Królestwo miało swych ambasadorów, posłów czy attaché przy dworach europejskich. Przy okazji wspomnę też o zasadniczej różnicy pomiędzy PRL a KP w zakresie stosunku do suzerena - Rosji bądź ZSRR. W PRL Bierut, Gomółka, Gierek czy Jaruzelski mogli zwrócić się do genseka "w imieniu partii i państwa polskiego" z jakimś wnioskiem. W czasach Królestwa po śmierci Zajączka nie było takiej osoby czy instytucji. Jedynym reprezentantem państwa polskiego był król, czyli cesarz, car Николай I . To bardzo istotna różnica. cdn. -
Czy pomoc unijna naprawdę pomaga ?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Jest do dość ciekawy przypadek, że dwie osoby patrzą na to samo, a widzą co innego. Idealizm subiektywny? Tomasz widzi, iż "w tym roku na plus są tylko dopłaty dla rolników". Ja widzę, że w tym roku wpłaciliśmy do kasy UE trochę ponad 3 mld, a na samą politykę rolną dostaliśmy ponad 4 mld euro. Czyli już miliard euro do przodu, a do tego prawie 7 miliardów na politykę spójności, w tym niecałe 5 miliardów na fundusze strukturalne. Ogólnie jesteśmy na "+" o bagatela 8 miliardów euro. Może to nie jest skarb, ale jednak ponad 200 euro na łebka. Prawie 1000 zł. To w pierwszej połowie bieżącego roku. A od wstąpienia do UE - ponad 7 tysięcy na łebka. Tomasz N. widzi, że "pomoc strukturalna mieści się w kwocie składki". Czyli widzi, że 4,81 mld mieści się w 3,07 mld. Pogratulować twórczego podejścia do arytmetyki. Tyle że nie mam bladego pojęcia, dlaczego całość naszej składki mielibyśmy porównywać do samych wydatków strukturalnych? -
Vážený pán učiteľ, dajte do do čestiny. Bude to pre niektôrých zrozumiteľnejšie, a vždy viac autentické.
-
Czy Polska była słabo znana za granicą?
jancet odpowiedział Tomasz N → temat → Polska Andegawenów i Jagiellonów (1386 r. - 1572 r.)
Ależ po ulicach polskich miast w XVIII, a także w 1. poł. XIX wieku przechadzały się niedźwiedzie!!! Akademia Smorgońska funkcjonowała całkiem nieźle, a tresowane niedźwiedzie były w polskich miastach atrakcją dla gawiedzi. Nie wiem, czy w tym czasie podobną atrakcją dla paryskiej gawiedzi były lwy, czy też paryżanie lubowali się raczej w oglądaniu ludzkich ułomności - karłów, syjamskich rodzeństw, kobiet z brodą, mężczyzn pokrytych sierścią etc. etc.