jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Przepraszam, czy rzeczeni Algierczycy i Etiopczycy użyli następnie tych samolotów w roli pocisków zapalających i zniszczyli dzięki nim znaczące obiekty, np. słynne wieżowce, pozbawiając życia tysiące ludzi?
-
Je się na tym zupełnie nie znam, wprawdzie przez ponad pół roku służyłem w WOPK, ale nie przypominam sobie, bym w owym czasie wykonał jakąkolwiek czynność realnie pożyteczną dla owej obrony. O ile zrozumiałem jedno stanowisko w dyskusji, wylądowanie Rusta w Moskwie było blamażem dla radzieckiego systemu obrony powietrznej, ponieważ nie powinno do niego dojść - powinien zostać zmuszony do lądowania, albo zestrzelony. Bo - np. mógł być to lot samobójczy samolotem wypełnionym materiałami wybuchowymi. Rozumiem zatem, że każdy samolot, który narusza przestrzeń powietrza innego państwa i zmierza w stronę newralgicznych obiektów, powinien być zestrzelony lub zmuszony do lądowania z dala od tych newralgicznych obiektów. Chyba stołeczny Wiedeń, a już na pewno lotnisko Tempelhof w Berlinie Zachodnim były takimi obiektami. Jednocześnie czytam o wielokrotnie powtarzanych udanych ucieczkach polskich samolotów wojskowych, cywilnych czy po prostu pasażerskich, które naruszały przestrzeń powietrzną wrogich państw, a nawet - o zgrozo - lądowały na lotnisku Tempelhof! Przecież też mogły być kamikadze wypełnionymi materiałami wybuchowymi! Co więcej - miały na tyle duży udźwig, że mogły transportować nawet głowicę jądrową. A jednak pozwolono im wylądować, ponieważ uznano, że jest to bardzo mało prawdopodobne, że jednak zapewne są to samoloty uciekające z krajów, należących do systemu zapewniającego najwyższe szczęście ludowi pracującymi miast i wsi, do krajów bezwzględnego kapitalistycznego wyzysku. To jest trochę podobne do decyzji o niezestrzeleniu cessny Rusta. Oczywiście dostrzegam też różnicę - te LOT-owskie samoloty deklarowały, że zostały uprawodzone, a Rust po prostu się nie odzywał. No ale przecież piloci tych pierwszych mogli byli kłamać, podobnie jak cessna Rusta mogła być wypełniona materiałem wybuchowym. Gdyby Rust miast milczeć, deklarował, że leci do Moskwy napić się dobrej wódki, to już byłoby OK? Przy okazji zastanowiłem się, ile taka cessna tego ładunku wybuchowego mogła mieć? Masa własna 743 kg, masa startowa 1110 kg, zatem masa użyteczna 367 kg, w tym głównie paliwo, pilot oraz trzech pasażerów. Zasięg został określony na 1289 km (z zachowaniem 45 minutowej rezerwy), czyli faktycznie 1460 km, ale przy 55% mocy silnika i na wysokości 4000 m. Lecąc tuż nad ziemią spala się - o ile wiem - znacząco więcej, a samolot miał do przebycia 1100 km, czyli lot był na granicy zasięgu. Udźwig tej maszyny do z grubsza masa 3 pasażerów, czyli powiedzmy 250 kg, ale wątpię, czy mógłby dolecieć tak daleko, trzymając się nisko nad ziemią, z pełnym obciążeniem. Raczej mógł mieć ze 100 kg ładunku wybuchowego, lub jakąś bombę o tej masie. Dla porównania - granat ciężkiego moździerza 220 mm wz 32 Škoda, będącego na uzbrojeniu WP w kampanii wrześniowej ważył 128 kg. Trzeba przyznać, że cessna Rusta nie stanowiła istotnego zagrożenia, nawet lądując na Placu Czerwonym wyładowana ładunkiem wybuchowym. Taką bombę można załadować do malucha, a łada mogła mieć ładunek znacznie większy. Dla porównania - nawet AN2 miał udźwig 1,5 tony.
-
Jakie rzeczy kolekcjonujecie lub kolekcjonowaliście?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Kolekcjonowanie i modelarstwo
Dzięki - no to spróbowałem: https://imageshack.com/i/59h7vdj . Ten konno to oczywiście żołnierz 1 Pułku Lekkokonnego Lansjerów Gwardii Cesarskiej. Ten z chorągwią to pierwszy chorąży (premier porta l'aigle) Pułku Piechoty Legii Nadwiślańskiej, zaś ten z małą, trójkątną chorągiewką to drugi chorąży (deuxième porta l'aigle). W przypadku tej postaci to czysta rekonstrukcja, nie znalazłem żadnego ikonograficznego świadectwa, dotyczącego tej postaci, została ona stworzona przez analogię do pocztów sztandarowych francuskich pułków piechoty. Nie pamiętam, który z pułków Legii rekonstruowałem, chyba 1., na pewno nie 4., nota bene - wielce tajemniczy. Ten siedzący na zydlu to już inna bajka - chorąży (w tym przypadku chodzi o stopień, nie o funkcję) Orenburgskiego Wojska Kozackiego z 1890 roku. -
Statystyka - mediana, dominanta
jancet odpowiedział Reichshof → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
No wiesz, gdzież bym śmiał . O ile wiem, to materiał rzeczonego "jednego z doktorów uniwersyteckich" nie był przeznaczony dla Ciebie, więc zasada życzliwego rozumienia ni Ciebie, ni np. mnie nie dotyczy. -
Jakie rzeczy kolekcjonujecie lub kolekcjonowaliście?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Kolekcjonowanie i modelarstwo
Ja bym chciał, ale proszę o pomoc, bo nie wiem, jak to zrobić ! -
Statystyka - mediana, dominanta
jancet odpowiedział Reichshof → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
No, no, Panie Kolego, ostrożniej z tak radykalnymi wnioskami. Choć ogólnie, podobnie jak Bavarsky złoszczę mnie takie obustronnie pozamykane przedziały, jednak są tu pewne "ale": 1. Ale Bavarsky miałby zupełną rację, gdyby zmienna, przedstawiona przez owego "doktora uniwersyteckiego" w pierwszej kolumnie, czyli powierzchnia gospodarstw, była zmienną dyskretną, tak jak zmienna z drugiej kolumny, czyli liczba gospodarstw. Ta druga może przyjmować wyłącznie wartości liczb naturalnych, tj. gospodarstw o powierzchni powyżej 100 mórg mogło być 27, 28 albo 29, ale nie 27,69543 czy 28,11274. Jednak rzeczywista powierzchnia gospodarstwa jest zmienną ciągłą i może przyjąć dowolną wartość dodatnią. Ergo - nie ma gospodarstwa, które miałoby dokładnie 10 mórg, a raczej prawdopodobieństwo istnienia takiego gospodarstwa jest nieskończenie małe. I biorąc to pod uwagę podzielenie gospodarstw na te o powierzchni do 10 mórg i te o powierzchni powyżej 10 mórg jest teoretycznie prawidłowe, choć wielce niepraktyczne. Niepraktyczne, bo każdego pomiaru dokonujemy z określoną dokładnością, a prawdopodobieństwo, że istnieje gospodarstwo o powierzchni 10,00 mórg (z dokładnością do 4 cyfr znaczących) jest wprawdzie bardzo małe (cca 0,01%), ale już nie zerowe. 2. Ale - gdy ludzie porozumiewają się między sobą - to porozumiewanie się może tylko wtedy być skuteczne, jeśli obie strony owej czynności odznaczają się dobrą wolą. Mówiący (czy piszący) chce przekazać informacje w sposób prosty i zrozumiały, a jednocześnie słuchający (czytający) pragnie tę myśl zrozumieć. Jeśli jedna strona stara się przedstawić swą myśl tak, aby druga nie była zdolna ją zrozumieć, albo druga strona nie stara się prosto wyrażonej myśli zrozumieć, tylko wyszukuje w niej uchybień czy błędów, porozumiewanie się jest bezskuteczne i zarazem bezcelowe. Czyli nadawca komunikatu zakłada pewną życzliwość odbiorcy, czyli jego chęć zrozumienia odebranego komunikatu. Ponadto zakłada, że odbiorca zna przynajmniej w przybliżeniu kody, którymi posługuje się nadawca i nimi też się posługuje. Nie sprawia mi większej trudności rozszyfrowanie komunikatu, przekazanego przez owego "doktora akademickiego". W pełni poprawnej formie powinien on - wg mnie - brzmieć: Liczba gospodarstw o powierzchni do 4 mórg: 14 629 Liczba gospodarstw o powierzchni powyżej 4 mórg do 10 mórg: 15 715 Liczba gospodarstw o powierzchni powyżej 10 mórg do 30 mórg: 15 903 Liczba gospodarstw o powierzchni powyżej 30 mórg do 100 mórg: 4 471 Liczba gospodarstw o powierzchni powyżej 100 mórg: 28. Istotnie zastosował on dość daleko idący skrót myślowy, ale - w moim przekonaniu - jeszcze dopuszczalny, bo zrozumiały. Bardziej mnie razi absolutna dezynwoltura w zaokrąglaniu wskaźników struktury. Raz zaokrągla do 2 cyfr znaczących, drugi raz do czterech. Raz faktycznie zaokrągla, innym razem tylko obcina cyfry, nie mieszczące się w zakresie cyfr znaczących. Prawidłowe zaokrąglenia powinny wyglądać tak: do 4 mórg 14629 28.83% powyżej 4 do 10 mórg 15715 30.97% powyżej 10 do 30 mórg 15903 31.34% powyżej 30 do 100 mórg 4471 8.81% powyżej 100 mórg 28 0.06% RAZEM 50746 100.00%. No ale toć to przecież tylko "doktor uniwersytecki", a wiadomo, że uniwerek to zygzactwo i trudno od nich oczekiwać precyzji, szczególnie w odniesieniu do liczb. -
Kuchnia za granicą - polecane potrawy i wskazówki
jancet odpowiedział Mariusz 70 → temat → Turystyka historyczna
Na mój rozum, to biała kiełbasa szybko się psuje, więc może dlatego. Bardzo przepraszam za zawieszenie wątku o kuchni węgierskiej. Chciałem - m. in. - napisać o rybach. Jak to Kot BEHEMOT u Bułhakowa stwierdził, ryba ma jedną jedyną świeżość - pierwszą i zarazem ostatnią. Tymczasem mieszkańcom większości Polski (poza Pomorzem, Mazurami, no i Warmią rzecz jasna) wmawia się, że przedwczorajsze ryby w czwartek są super świeże, a w piątek nabywają drugą świeżość, w sobotę trzecią i tak aż do środy. Dzisiejsze Węgry dostępu do morza nie mają, za to mają dostęp do wielkich, rybnych rzek - Dunaju, Cisy, Drawy oraz mają niezłe jezioro - Balaton. I w miejscowościach blisko nich położonych można kupić ryby naprawdę świeże - czyli takie, które jeszcze dobę temu pluskały się w rzece czy jeziorze. Lepiej ich szukać w przydrożnych budach z napisem friss hal (friszs hol), niż w eleganckich restauracjach. Najczęściej można kupić sandacze süllő (szillyo), z tym że sandacze balatońskie bywają nazywane fogas (fogasz). Można dostać płocie - takie 30 centymetrowe, zwą się tam bodajże csótány (czotań). Można też trafić na prawdziwego suma harcsa (horczo). Karpie ponty są w zasadzie w ciągłej sprzedaży. Podobnie jak pstrągi pisztráng (pistrang), ale to dziś nie rewelacja. Jak nie zapomnę, to jeszcze coś dopiszę. -
Ocena gospodarki ZSRR 1945 - 1991
jancet odpowiedział Franek88 → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Czyli wychodzi, że to wszystko gruchoty, makiety, ewentualnie zdobyczne V2 były. Słowem - totalna mistyfikacja, żadnego radzieckiego przemysłu zbrojeniowego nie było, Zachód po prostu się przez te 45 lat dał nabierać, przedtem nabrał się Hitler - Niemcom się zdawało, że to czołgi były, więc uciekali. Jakby nie uciekali, to by zobaczyli, że nie czołgi, lecz kupa złomu i makiety z dykty. HOWGH. -
Ocena gospodarki ZSRR 1945 - 1991
jancet odpowiedział Franek88 → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Tak jakoś, jak to czytam, to zaczynają mnie ogarniać "duszne niepokoje", czy inaczej rzecz zwąc - "fundamentalne wątpliwości". Ten Спутник w 1957 to amerykański był, czy brytyjski? A może francuski, albo Adenauer go wystrzelił? Czy też jednak był wytworem myśli technicznej państwa, zwanego Советский Союз? Czy Zimna Wojna naprawdę istniała? Czy też może zagrożenie radziecką dominacją było jedynie wymysłem zachodnich polityków? No bo jeśli uznamy za oczywistość wyższość zachodniej gospodarki i myśli technicznej nad radziecką, to po co było się kłopotać przez tyle lat? W latach 80-ych było już zupełnie jasne, że system centralnego planowania jest mniej ekonomicznie wydolny od systemu rynkowego. 20, 30 czy 40 lat wcześniej bynajmniej to oczywiste nie było. 10 lat wcześniej dostrzegali to bardziej wnikliwi analitycy, jednak rzeczywistość skrzeczała. Bo to obóz socjalistyczny odnosił spektakularne sukcesy. Zaczęło się od Korei (no dobra, tu był z trudem uzyskany pat), potem Kuba, Wietnam, Laos, Kambodża, Mozambik, Zair, Etiopia, Nikaragua. No i Egipt, Syria, Libia. Bardzo lewicowa India. Indonezja chyba też. Potężne wpływy partii komunistycznych we Francji i we Włoszech. W Niemczech Czerwone Brygady. Jakoś ta nędzna realsocjalistyczna gospodarka wystarczała, żeby jako-tako zaspokoić potrzeby własnych mieszkańców i sfinansować eksport ideologii nawet do odległych krajów i innych kontynentów, niektóre biorąc niemal dosłownie "na garnuszek". Faktycznie, konstruowanie samochodów osobowych nie było w centrum zainteresowania ówczesnych komunistycznych władz. Ale w innych branżach radzieckiej myśli technicznej zdarzało się istotnie wyprzedać tą zachodnią. Czego rzeczony sputnik może być dobrym przykładem, podobnie jak eksplozja termojądrowa o mocy ponad 50 megaton w 1961. -
Szerze powiedziawszy - nie bardzo. Myślę, myślę i takiego przykładu, że dowiedziono, iż dotychczas dominujący pogląd był całkowicie błędny, i zostało to powszechnie zaakceptowane - nie znajduję. Może dlatego, że w historii trudno czegoś dowieść ponad wszelką wątpliwość. Poza tym środowisko zawodowych historyków jest dziś silnie zhierarchizowane i raczej zachowawcze - co nie pozostaje bez związku. Mimo to można podać przykłady mniej lub bardziej udanych prób przewartościowania pewnych zdarzeń lub postaci. Zygmunt III Waza oceniany był niegdyś bardzo negatywnie, jako ten, który "zaprzepaścił" to i tamto. Jednak dziś można spotkać oceny jego panowania zgoła odmienne - zostawił Rzplitą silniejszą, niż zastał, Szweda powstrzymał, Turka pokonał - i to na terenie wroga, nie dopuszczając, by sułtan przekroczył nasze granice (Chocim nie należał do Rzplitej), na wschodzie uzyskał znaczne sukcesy terytorialne. Władzę królewską wzmocnił, a przynajmniej jej moc utrzymał, Kozaków w ryzach jako-tako trzymał. Skarb zostawił pełny, a co chyba najważniejsze - otaczał się niezwykle wartościowymi ludźmi. Żółkiewski, Chodkiewicz, Koniecpolski, Ossoliński to postacie, które zdobyły swą pozycję pod jego skrzydłami, choć często go krytykowały, wyrażały odmienne zdanie. To bardzo rzadka umiejętność władcy - nie mieć za złe krytyki, mieć świadomość, że tylko ci, którzy mają odwagę władcy się sprzeciwiać, są coś warci. Z kolei jego synowie, szczególnie Władysław IV Waza, byli pupilkami historii, zaś dziś coraz częściej uważa się, że ww. w ciągu 16 lat po prostu roztrwonił to, co tatuś z wielkim mozołem zbudował. A chodzącego w sienkiewiczowskiej glorii Jana Kazimierza Wazę dziś wielu uważa za jednego z najgorszych naszych władców. Innym przypadkiem sienkiewiczowskiej legendy jest jej czarna (a przynajmniej ciemnoszara) postać hetmana wielkiego litewskiego Janusza Radziwiłła. Sienkiewicz jakoś tak dziwnie zakuglował następstwem zdarzeń, że czytelnik odnosi wrażenie, że kapitulacja pod Ujściem nastąpiła po zawarciu układu w Kiejdanach, tymczasem Ujście miało miejsce w lipcu, a Kiejdany w październiku. Ponadto Sienkiewicz - poddany rosyjski - nie wspomina, że gdy Radziwiłł wołał w Kiejdanach "vivat Carolus Gustavus rex" wojska rosyjskie stały o jeden marsz od owych Kiejdan. Zaś JKM Jan Kazimierz wyraźnie dawał do zrozumienia, że woli, by na Litwie rządził Chowański, niż Radziwiłł. I kto tu był zdrajcą Rzplitej ? Szczegółowo to opisuje Konrad Bobiatyński (Od Smoleńska do Wilna. Wojna Rzeczypospolitej z Moskwą 1654-1655, infoeditions, Zabrze 2004). Inną - o wiele starszą legendą - jest postać Czarnieckiego, który to "nie z soli i nie z roli". Niby że tak bezinteresownie Rzplitej służy. Tymczasem Leszek Podhorodecki (Stefan Czarniecki, KiW, Warszawa 1968) czy bardziej szczegółowo Krzysztof Kossarzecki (Kampania roku 1660 na Litwie, inforteditions, Zabrze 2005) wykazują, że Czarniecki odznaczał się wyjątkową - nawet jak na ówczesną naszą magnaterię - chciwością i zachłannością. Łupił wrogów, łupił poddanych, nawet własnych żołnierzy szachrował na żołdzie, wciąż domagał się nowych starostw i królewszczyzn i dokonał rzeczy wręcz niesłychanej - za swojego życia, podczas gdy Rzplita przeżywała gospodarczą katastrofę, a inni magnaci biednieli, on - w jedno pokolenie - zbudował nową magnacką fortunę, jedną z największych w Rzplitej, przejętą potem przez Branickich. Szereg błędnych teorii wykazano odnośnie wydarzeń wojny polsko-rosyjskiej 1831 (tzw. "powstania listopadowego", którą interesuję się szczególnie. Np. rola Chłopickiego - przez Ehrenberga opisywanego jako "ten niecny dyktator, co wzbudził przed wrogiem obawę". Wybitny historyk tej epoki, Wacław Tokarz, w swojej "Wojnie polsko-rosyjskiej 1830-1831", opublikowanej w 1930 roku, zarzuca Chłopickiemu hamowanie zbrojeń. Tymczasem rok później Pawłowski publikuje "Źródła do dziejów wojny polsko-rosyjskiej 1830-1831" z których wynika, że w okresie dyktatury Chłopickiego przeprowadzono bardzo intensywne zbrojenia i szkolenie rezerw, tyle że w ramach "gwardii ruchomej", a nie regularnej armii. Dzięki czemu Dybicz nie znał rzeczywistej siły naszych wojsk i dał się wciągnąć w operacje, które źle się dla Rosjan skończyły. Inną postacią, skrzywdzoną przez czarną legendę, jest prezes Rządu Narodowego, gen. Krukowiecki - wg Ehrenberga "zdrajca, co sprzedał Warszawę". Tymczasem Witold Dąbkowski (Zmierzch i agonia Powstania Listopadowego, [w:]Powstanie Listopadowe [red.:] Władysław Zajewski, PWN, Warszawa 1980) udowadnia - analizując zdarzenia godzinę po godzinie i dokumenty w całości, a nie w wybranych fragmentach - że Krukowiecki bynajmniej kapitulantem nie był i nawet w przypadku oddania Warszawy dbał o to, by armia polska mogła dalej prowadzić wojnę. Kolejna legenda - że w owej wojnie zawiodła generalicja. Tarczyński (Generalicja Powstania Listopadowego, MON, Warszawa 1988) bardzo pracowicie pokazuje tego przyczynę - brak doświadczenia bojowego, a nawet organizacyjnego. Trudno oczekiwać po kimś, kto ostatni raz w walce dowodził batalionem czy szwadronem, i to 16 lat temu, że teraz w ciągu kliku tygodni czy miesięcy stanie się znakomity wodzem prawie stutysięcznej armii. Nasi generałowie robili, co potrafili - no a potrafili niewiele, tyle, co ze szkoły napoleońskiej wynieśli. No i bardzo nieliczni byli za cesarza generałami. Na podsumowanie tego postu narzuca mi się cytat też z Sienkiewicza, tyle że Kuby, tego od "Elektrycznych Gitar": "No i co? No i niiic !!!" No bo nic z tych "nowych informacji nie wynika". Bynajmniej nie przenikają one nie tylko do podręczników, do opinii powszechnej, ani nawet do szerszego grona historyków. Cóż z tego, co napisał Bobiatyński i Kossarzewski. I tak Janusz Radziwiłł pozostaje bezwarunkowym zdrajcą, a Stefan Czarniecki - bezinteresownym bohaterem. Ile osób przeczytało uważnie wspaniałe monografie Bobiatyńskiego i Kossarzewskiego? Kilkaset. A "Potop" kilkadziesiąt milionów. Cóż z tego, że Pawłowski opublikował owe "Źródła..." 80 lat temu. Komuż chce się czytać nudne dokumenty? Ile osób przez to przebrnęło? Fakt, że Wimmer (Dzieje piechoty polskiej) podkreśla rolę gwardii ruchomej, ale w podręcznikach i w opracowaniach popularno-naukowych, a nawet w naukowych nadal powielana jest informacja, że Chłopicki hamował zbrojenia. Cóż z tego, że Dąbkowski przeczytał to, co było na drugiej stronie kartki papieru, spisanej ręką Krukowieckiego? Cóż z tego, że Tarczyński dokonał analizy kompetencji i doświadczeń naszych generałów i wyszło, że dowodzili nadspodziewanie dobrze? Zrobili to ponad 30 lat temu. I co? Nic, dokładnie nic. Nic z tego nie dociera do szkolnych podręczników. A to jednak one kształtują światopogląd przyszłych profesorów historii.
-
Rosja wówczas była prawosławna. Dziś z grubsza co trzeci obywatel Rosji jest innego wyznania. Najczęściej muzułmańskiego. Gdyby Rosja nie pozbyła się Azji Środkowej (tych wszelkich -stanów)' date=' to mogłaby być dziś krajem w większości muzułmańskim. Biorąc pod uwagę demografię za kilkadziesiąt lat i tak takim się zapewne stanie. Niepokonana przez 125 lat? Niby które 125 lat? Oczywiście, że wygrywała, gdy było jej dostatecznie dużo i była dobrze dowodzona. Na owe czasy najlepsza - fakt. Ale nie niepokonana. W każdym razie mówienie o "niepokonanej" husarii po Żółtych Wodach, Korsuniu, Pilawcach, Szepielewiczach, Batohu, Warszawie to opowiadanie bajek. ---------- Pokój to nawet mieliśmy, choć nieratyfikowany. Sobieski pokój żurawieński zerwał. Przypomnijmy, że zgodnie z ustaleniami tego pokoju Kamieniec Podolski, miasto i twierdza, które pozostawały w polskich rękach od czasów Kazimierza Wielkiego, pozostawały własnością turecką. Utrzymanie tego status quo raczej nie było nam na rękę. Tę opcję popierał Ludwik XIV, bo zmagał się z Habsburgami nad Renem, choć i Francja niekoniecznie radośnie witała Turków na północ od Alp. 20 lat wcześniej pod Szentgotthárd jednak wsparła cesarza. Chodzi Ci o udział wojsk francuskich w bitwie pod Szentgotthárd? Jeśli tak, to wujek Google coś Ci o tym podpowie. Nie rozumiem. Załóżmy - no i co? Historia alternatywna to jednak nie fantasy. Wówczas ewidentnie najgroźniejszym wrogiem Rzplitej była Turcja. Nikt inny trwale nie wydarł Rzplitej tak znacznej części jej rdzennego terytorium - Kamieniec to nie Smoleńsk czy Zadnieprze. Nikt inny nawet nie próbował zredukować Rzplitej do roli państwa lennego. Żeby Sobieski mógł przewidzieć, że potęga Turcji i tak bardzo osłabnie w wyniku tej wojny, niezależnie, czy weźmiemy udział w antytureckiej koalicji, czy nie, musiałby być jasnowidzem. Akty jasnowidzenia to jednak domena fantasy, a nie historii alternatywnej. Poza tym Habsburgowie nie byli siłą sprawczą rozbiorów. Owszem, niezły kawał Rzplitej sobie w końcu wykroili, korzystając z zasady równowagi, ale niezbyt było to im na rękę. Tyle że fakty były takie, że po wiktorii wiedeńskiej bezskutecznie oblegaliśmy niewielką forteczkę Fiľakovo (Fülek), takie warowne miasta jak Koszyce (Kassa) czy Preszów (Eperjes) żądania Sobieskiego otworzenia bram zbyły szerokim uśmiechem, w końcu wynędzniałe nasze wojsko zajęło Sabinov (Kisszeben). Widziałeś mury tej "twierdzy"? Ja tak. Ledwie je widać wśród domków jednorodzinnych. Potem usiłowaliśmy odzyskać Kamieniec. A może podbić Mołdawię? Czy też dojść do Dunaju, żeby zająć Kiliję i Akerman? W każdym razie nic z tego nam się nie udało. Taki to był ten nasz szachowy Hetman.
-
Wszystko, co piszesz, Tomaszu, to prawda, tyle że nie dostrzegam w tym zmiany znaczenia wyrazu "obywatel". Raczej poszerzenie zakresu jego stosowania. Dla porządku nadmienię, że w wojsku lat 80-ych zwrotu "towarzyszu X" nie dane mi było usłyszeć. No ale służyłem rok niecały. Poza tym może warto nadmienić, że per "obywatelu majorze" w tym czasie zwracał się podwładny do zwierzchnika. Zwierzchnik, zwracając się do niższego stopniem, obywatelem go nie tytułował. Nikt przez ten rok nie zwrócił się do mnie per "obywatelu podchorąży" - albo "podchorąży Jancet", albo po prostu "podchorąży". Co do "agitatora" to przypomniałem sobie, że tak zwano mieszadło albo mieszalnik. Ale czy o to Secesjoniście chodziło?
-
17 10 1797 r.- pokój w Campo Formio
jancet odpowiedział Estera → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Ultra-, czy nie ultra-, był po prostu katolicki. Nawet i później, kiedy - o czym wspomniał Secesjonista - Papież zezwolił na przyjmowanie do zakonu grekokatolików. Grekokatolik jednak jest katolikiem, choć tak trochę inaczej. Dyskutowanie o "przeciętnym człowieku" zawsze jest trudne, w każdym bądź razie niespełna 30 lat wcześniej raczej niepiśmienni humańscy hajdamacy dość precyzyjnie odróżniali swoich od unitów, papistów i żydów, które to precyzyjne rozróżnienie czynem wyrażali, znaczy - nie-swoich rżnęli. Biegłość w znajomości różnic doktrynalnych, a i obrzędowych, nie była im do tego niezbędna. Jest to nader interesujące stwierdzenie. Tak najprościej mówiąc, to różnica polityczna między katolicyzmem (greckim i rzymskim), a prawosławiem, polegała na tym, że katolicy uznawali za swego zwierzchnika papieża, a zaś prawosławni - nie. Przy czym chyba przeważająca część prawosławnych za zwierzchnika swego kościoła uznawała cara właśnie. Co prawnie o tyle było złożone, że formalnie carów już nie było, byli cesarze vel imperatorzy, a na czele tamtejszej Cerkwi Prawosławnej stał Synod, zaś cesarz zarządzał owym Synodem poprzez mianowanego przez siebie oberprokuratora. Carowie musieliby mieć schizofrenię nabywaną wraz z insygniami, żeby nie odróżniać, kto uznaje ich zwierzchność, a kto nie. Co się tyczy obrządku, to różnice między grekokatolikami i prawosławnymi były - dla zewnętrznego, niezbyt wnikliwego obserwatora - bardzo niewielkie, bardziej różnili się od nich staroobrzędowcy. Natomiast obrządek rzymskokatolicki różnił się od nich znacznie, choćby sposób przeżegnania znakiem krzyża. Co do architektury, to masz rację, że bardziej różnice wynikały z geografii, niż z religii. Po obu stronach Karpat, gdzie koegzystowały ze sobą wsie katolickie, unickie i prawosławne, trudno jednoznacznie określić charakterystyczne kształty drewnianych świątyń tych trzech wyznań w sposób łatwo widoczny dla laika. Baniaste kopuły występowały w tamtejszej architekturze drewnianej rzadko lub wcale. Natomiast bardzo popularne były w świątyniach katolickich u stóp Alp - w Bawarii przede wszystkim. Baniasta kopuła nie czyni kościoła prawosławnym, ani jej brak - katolickim. Reasumując. Różnice w doktrynie były zaiste niewielkie. Stąd unia florencka, a potem brzeska. Różnice w obrządku szły trochę w skos - po jednej stronie rzymscy katolicy, po drugiej prawosławni i greccy katolicy. Różnice architektoniczne to jedynie style. Natomiast różnice polityczne były ważne i powszechnie uświadomione. -
17 10 1797 r.- pokój w Campo Formio
jancet odpowiedział Estera → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Mi się zdaje, że to tak było, iż Anglicy wylądowali na wyspie w 1799, ale kapitulacja francuskiej załogi La Valetta nastąpiła już po Sylwestrze. Wydarzenia z 1800 roku mogą być tylko o kilka minut późniejsze, niż te z 1799 roku. Ale mniejsza o to, zresztą Malta wydawała mi się w tej sprawie zagadnieniem mniej niż trzeciorzędnym, więc wiem o nim niewiele. Nic dodawać do tego nie trzeba. Absolutystyczna Rosja była ze swej natury wroga rewolucyjnej, a potem napoleońskiej Francji , ze względu na swoje zadanie bronić ładu społecznego i cywilizacji chrześcijańskiej, od rozkładu jaki zrodziła rewolucja francuska.. Ponieważ władcy Rosji, pozostając w zgodzie w wolą przeważającej części obywateli, uważali, że rewolucja francuska niesie rozkład ładu i cywilizacji, wspierali korpusami ekspedycyjnymi armie, walczące z tą zarazą. Dla ówczesnych władców Europy rewolucyjna Francja, a jeszcze bardziej jej wraży pomiot - Napoleon Bonaparte - były śmiertelnym zagrożeniem, które należało zwalczać wszelkimi dostępnymi siłami i środkami. Do niedawna wrogie sobie potęgi - Wielka Brytania, Austria, Prusy i Rosja, oraz wielu innych monarchów, połączyła nienawiść do tego potwora. Bonaparte mógł zajmować Maltę, lub nie, podobnie jak Wenecję czy Rzym, mógł ściąć d’Enghien'a, albo obdarzyć go wielkimi honorami - nie miało to znaczenia. Był po prostu naturalnym wrogiem. Oczywiście, w celach propagandowych można było wywieszać różne sztandary - a to Zakonu Maltańskiego, a to księcia d’Enghien. Zawsze się jakiś sztandar znajdzie, jeśli jest taka potrzeba. Akurat sztandar ultrakatolickiego Zakonu Maltańskiego, wznoszony przez zwierzchnika prawosławnej cerkwi wygląda wyjątkowo nieszczerze. -
17 10 1797 r.- pokój w Campo Formio
jancet odpowiedział Estera → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Mniejsza o insygnia, świadków i skryby. Teza, że Rosja pozostawałaby neutralna w kolejnych wojnach wielkich europejskich koalicji z Francją, początkowo rewolucyjna, potem napoleońską, wydaje mi się wielce naciągana. W końcu w 1799 Maltę zajęła Wielka Brytania - i coś mi majaczy, że bynajmniej nie śpieszyła się z oddaniem jej carowi jako Wielkiemu Mistrzowi. Znaczy car Paweł powinien od tego momentu zwrócić się przeciwko Wielkiej Brytanii i zawrzeć sojusz z Francją, bo Bonapartemu zdecydowanie milsi byli na Malcie Rosjanie, niż Brytyjczycy. Nic takiego nie nastąpiło - ergo, Rosja, nawet pod panowaniem Pawła, miała sprawę Malty w... głębokim poważaniu, a o uczestnictwie w II koalicji przesądziły zupełnie inne sprawy. Czy Napoleon zająłby Maltę, czy nie, i tak Rosja by się w II Koalicji znalazła, tak samo jak znalazła się w III Koalicji, już za panowania racjonalisty Aleksandra, a także w następnych Koalicjach, kiedy Malta była brytyjska i Rosja to zanadto nie przeszkadzało. -
Fragment, nader słusznie zakwestionowany przez Secesjonistę, potraktuję jako lapsus Sabbbaha, który zapewne miał na myśli, że "jeszcze większa część Azji byłaby islamska, kto wie może i większa część Europy". Zauważmy, że pewna cześć Europy jest islamska - to nie tylko Istambuł i okolice, to także tereny zamieszane przez islamską mniejszość w Bułgarii i znaczna część Bośni i Hercegowiny, cała Albania, i - o zgrozo - Kosowo. Problem w tym, że po Żółtych Wodach, Korsuniu, Pilawcach, Szepielowiczach, Batohu, Warszawie już tak bardzo się tej husarii nie obawiano. Owszem, dobra jazda, ale bynajmniej nie niepokonana. Pokój to nawet mieliśmy, choć nieratyfikowany. Sobieski pokój żurawieński zerwał. Przypomnijmy, że zgodnie z ustaleniami tego pokoju Kamieniec Podolski, miasto i twierdza, które pozostawały w polskich rękach od czasów Kazimierza Wielkiego, pozostawały własnością turecką. Utrzymanie tego status quo raczej nie było nam na rękę. Tę opcję popierał Ludwik XIV, bo zmagał się z Habsburgami nad Renem, choć i Francja niekoniecznie radośnie witała Turków na północ od Alp. 20 lat wcześniej pod Szentgotthárd jednak wsparła cesarza. A wiesz coś konkretniejszego o propozycji tego sojuszu? Bo ja jakoś wyobrazić sobie go nie mogę. Realną alternatywą odsieczy Wiednia były: - oblężenie Kamieńca Podolskiego, - wkroczenie na Górne Węgry w kierunku na Preszow i Koszyce, w celu podporządkowania sobie powstania węgierskich kuruców Imre Tekeja (Thököly'a), - ofensywa na Mołdawię w stronę ujścia Dunaju, - militarna bierność. Chyba nikt na serio nie brał pod uwagę militarnego współdziałania z Turkami, to było politycznie i kulturowo niemożliwe. Najbardziej skrajne z realnych rozwiązań, czyli militarna bierność Rzplitej zapewne wiele w historii Europy by nie zmieniła. Jest wielce prawdopodobne, że i bez naszego udziału odsiecz wiedeńska by się powiodła, Turcy i tak od oblężenia by odstąpili, tyle że nie ponieśliby tak spektakularnej klęski, zatem kolejny pokój zatwierdzałby podział Węgier na dwie części, z pewnymi przesunięciami granicy na korzyść jednej lub drugiej strony. Jednak cesarstwo rosło w siłę, a sułtan słabł, więc kilkanaście czy kilkadziesiąt lat później i tak Węgry powróciłyby do Habsburgów. A mu nie ugralibyśmy nic. Kolejny atak turecki mógłby pójść na Lwów. Jest też prawdopodobne, że Turcy faktycznie zdobyliby Wiedeń, czyniąc zagrożenie tureckie tak ogromnym i wyrazistym, że w przypadku dalszej ich ofensywy na zachód cała chrześcijańska Europa zjednoczyła się przeciwko nim. Sułtan o tym wiedział, więc zapewne zadowoliłby się opanowaniem całych Węgier. Znów niewiele by to zmieniło, choć odzyskanie Węgier przez Habsburgów opóźniłoby się bardzo znacznie. Jednak islamizacja Węgier wydaje mi się wątpliwa. A my też nie ugralibyśmy nic, tyle że kolejny atak turecki mógłby pójść na Kraków. Atak na Kamieniec, Koszyce i ofensywa do ujścia Dunaju mogłyby nieść dla nas istotne korzyści, pod warunkiem, żeby się powiodły. Niestety przebieg operacji wojenny od bitwy pod Parkaniem aż do pokoju karłowickiego na to nie wskazuje. Na szachownicy ówczesnej Europy byliśmy wtedy - po raz ostatni aż co najmniej do 1831 roku ( a może do 1989) - wciąż ważną figurą, choć raczej koniem, niż wieżą czy laufrem. Na pewno jednak nie hetmanem. I tak zbyt wiele od naszej postawy nie zależało.
-
Bardzo dziękuję za informacje, rzecz jasna, że 1825 roku istniał jedynie zabór pruski, a nie niemiecki, ale to jest drobne przejęzyczenie. Nieco bardziej intryguje mnie to Pomorze. O ile łatwo mi przychodzi wyobrazić sobie przyczyny, dlaczego w Wielkim Księstwie Poznańskim obowiązek szkolny powstał 6 lat później, niż w innych prowincjach Prus - bo to jednak pewna autonomia i polityczna niepewność co do losów tego terenu, to jednak większość Pomorza "Pommern" należało do Prus (a precyzyjniej - do Brandenburgii) już od 1648 roku. Nawet, jeśli chodzi o Pomorze Wschodnie, czyli "Westpreußen", to - choć włączone dopiero w 1772 roku - w 47 lat później stanowiły integralną część państwa pruskiego. Czemu tam obowiązek szkolny miałby być wprowadzony z sześcioletnim opóźnieniem? Natomiast najbardziej interesował mnie społeczny oddźwięk wprowadzania obowiązku szkolnego. Czy był on powszechnie akceptowany, czy też wręcz przeciwnie. Tutaj - przyznaję się bez bicia - do zadania tego pytania skłoniła mnie tocząca się, dość silnie upolityczniona dyskusja na temat rozszerzenia obowiązku szkolnego na 6-latków, a raczej na temat referendum, które miałoby się odbyć na ten temat. Ja jestem zdecydowanie za możliwością posyłania do szkoły 6-latków - sam jestem niegdysiejszym 6-latkiem, który poszedł do szkoły i dość przykro wspominam spotkanie z jakąś panią, która usiłowała udowodnić, że nie umiem czytać. Sam fakt, że to zdarzenie pamiętam, świadczy, że ten pierwszy w życiu egzamin był dla mnie potężnym stresem i wolałbym, żeby "maluchy" tego stresu nie doświadczały. Czy jestem za obowiązkiem szkolnym dla sześciolatków - musiałbym się srogo zastanowić. Nie tu jest miejsce - w moim skromnym przekonaniu - na wszczynanie dyskusji na temat samego obowiązku, bardziej mnie zainteresowała sprawa rozstrzygalności tej kwestii w drodze referendum. Szczerze powiedziawszy, gdybym miał doradzać PO w tej kwestii, to powiedziałbym "Niech będzie to referendum. Po pierwsze - stawiam 10 do 1, że będzie nieważne. Po drugie - a niech wam opozycja uwali tę reformę, no cóż - powiecie nec Hercules contra plures, chcieliśmy zrobić coś dobrego, uniemożliwiono nam to, walczcie z tymi, którzy to zrobili". Siak czy owak, PO - nie dopuszczając do referendum - znów strzeli sobie w kolano. Jeśli naprawdę to zrobią, to chyba są najbardziej ideową i programową partią rządzącą w Polsce w ostatnim ćwierćwieczu, a skrajny oportunizm powinien być przypisany opozycji. Ale w tym wątku chciałbym dowiedzieć się jednego: Czy, gdyby w każdym kraju, wprowadzenie obowiązku szkolnego zostałoby uwarunkowane pozytywnym wynikiem referendum, to gdziekolwiek by go wprowadzono? Gdzie i kiedy wprowadzenie tego obowiązku było powszechnie akceptowane? Czy gdzieś został ten obowiązek wprowadzony w wyniku masowej społecznej inicjatywy? Nie interesowałem się tym wcześniej, tak raczej mam wrażenie, że nie, ale może ktoś z uczestników wie więcej na ten temat i się tą wiedzą podzieli. Najlepiej odrywając się od poglądów politycznych, bo temat oświaty jest tak ważny, że te pytania będą powracać, bez względu na to, kto będzie wygrywać kolejne wybory.
-
UZBROJENIE WOJSK LĄDOWYCH - Czasopismo modelarskie
jancet odpowiedział Model-KOM → temat → Kolekcjonowanie i modelarstwo
Tak ogólnie jestem za, tylko trochę mnie zastanawia, co to jest "rysunek 3D" na papierze? -
Legatusie - nie bardzo wiem, czego od nas, czy może raczej ode mnie, jako jednego z uczestników tego forum, oczekujesz. Ów "ktoś" powtarza tezy hitlerowskiej propagandy z okresu tuż przedwrześniowego i z okresu dziwnej wojny. Obalić je, w sensie znaleźć dowody na to, że np. to nie Polacy "w Neuliebenau (Pommeren) nawet wysadzili most niemiecki" znaleźć nam trudno, bo to Niemcy mieli wiele czasu na niszczenie niewygodnych dowodów i tworzenie fałszywek. Przebieg tzw. "prowokacji gliwickiej" został zda się dość dobrze udokumentowany, ale zapewne różnych prowokacji było wiele. Udowadnianie, kto zaczął, kto prowokował, a kto był prowokowany jest trudem raczej daremnym. Lepiej zastanowić się, kto miał interes w wywołaniu wojny. Jestem przekonany, że nasze władze - mimo nie najlepszej mej o nich opinii - w 1939 roku zdawały sobie sprawę, że nasza armia od niemieckiej jest znacząco słabsza, oraz że prawdopodobny jest atak z dwóch stron - z Niemiec i z ZSRR. Przyśpieszanie wojny równało się samobójstwu. Nie mieliśmy w tym żadnego interesu. Poza tym sojusz polsko-brytyjski został zawarty dopiero 25 sierpnia, więc następstwo czasu się tu nie zgadza. Poza tym trudno za sensowne uznać słowo "tylko" w stwierdzeniu, iż Hitler "tylko chciał dołączyć Wolne Miasto Gdańsk do Rzeszy i rozwiązać problem z polskim korytarzem". O ile o Gdańsku można było rozmawiać, de facto i tak rządzili w nim hitlerowcy, to korytarz, oznaczający wolny i niekontrolowany transfer wojsk do Prus Wschodnich, był dla Polski zupełnie nieakceptowalny. Po utworzeniu korytarza obrona Polski przed Niemcami byłaby zupełnie niewyobrażalna. Natomiast - moim zdaniem - niektóre działania naszych władz, którym bynajmniej nie zaprzeczamy, wielce ułatwiały zadanie niemieckiej propagandzie. Np. "bohaterska obrona Poczty Polskiej w Gdańsku". W najmniejszym stopniu nie umniejszając bohaterstwa jej uczestników, po co listonosze mieli broń wojskowa, w tym długą i maszynową? Co do Piłsudskiego, to rzecz się miała raczej przeciwnie, niż ów forumowicz przedstawił. Piłsudski - o ile mam wierzyć publikacjom popularno-naukowym - całkiem serio rozważał koncepcję "wojny prewencyjnej", czyli polskiego ataku na Niemcy w 1934 roku - czyli pięć lat wcześniej. Wtedy Niemcy nie dysponowały ani silnym lotnictwem, ani bronią pancerną, a my - i owszem, szczególnie lotnictwo uznawane było za całkiem silne.
-
Bardzo się cieszę, że moją wypowiedzią spowodowałem serię tak ciekawych informacji. Czytam zachłannie i uczę się - sam nie wiem po co, bo mam nadzieję nigdy realnie z tej wiedzy nie korzystać, ale ponoć Maslow stwierdził, że potrzeba wiedzy i zrozumienia leży w naturze każdego, więc i w mojej. W celu lepszego zaspokojenia tej potrzeby, pragnąłbym uzyskać jeszcze kilku informacji. Speedy, pojazd z "pancerzem odpowiadającym 500 mm walcowanej stali", pomijając już, co to za stal , to jednak trochę co innego, niż pojazd z "pancerzem 500 mm walcowanej stali". Pewnie dla Ciebie to oczywiste, dla mnie nie było. Jednak powstaje pytanie - czy owa warstwa reaktywna jest uwzględniana w określaniu odpowiednika RHA dla poszczególnych konstrukcji pancerza? Co do prawdopodobieństwa trafienia w to samo miejsce, ja bym tego prawdopodobieństwa nie negliżował. To "miejsce" jest chyba dość rozległe, stare czołgi pokrywano elementami pancerza reaktywnego, w postaci kwadratów (a raczej graniastosłupów równoległych o podstawie kwadratu) o bokach cca 30x30 cm - tak na oko, ze zdjęć z defilad i innych prezentacji. W miejscach najbardziej narażonych na ostrzał - przednia część pojazdu, szczególnie wieża - przy zmasowanym ostrzale to prawdopodobieństwo wydaje mi się znaczące. Fakt, że w ostatnich wojnach takie zjawiska, jak "zmasowany ostrzał" rodem z II wś. pojawiały się nader rzadko, ale warto pamiętać zasadę, że "generałowie są zawsze świetnie przygotowani do wygrania poprzedniej wojny". A następna okazuje się być inna. Zasadę zachowania pędu rozumiem, ale nie za bardzo mogę przełożyć na konkrety. Jeśli pocisk o masie 1 kg jest wyrzucany z prędkością 210 m/s, to w celu zachowania pędu muszę wyrzucić z drugiej strony 10 kg tych trocin z plastiku z prędkością 21 m/s. Te skromne 21 m/s to jednak prawie 80 km/h, więc to nie jest bezpieczna prędkość dla stojącego za granatnikiem. No i trzeba by do masy granatnika dodać te 10 kg trocin, wtedy mamy już 16 kg. Powolne uciekanie gazów nie załatwia zrównoważenia odrzutu. Doskonalenie doskonaleniem, ale jakoś wciąż nie mogę uwierzyć w bezpieczeństwo posługiwania się tego typu bronią bronią bezodrzutową w pomieszczeniu o kubaturze 25 kubików. Pomysł z prekursorem jest fajny, oczywiście w wyniku postępu w narzędziach ataku nastąpi postęp w narzędziach obrony, czyli podniesienia termostabilności (o ile dobrze zrozumiałem zastosowany przez Ciebie termin), albo pokrycie pancerza właściwego dwoma warstwami pancerza reaktywnego, o różnej termostabilności. Przełomu nie widzę. Poza tym czy RPG-32 ma pociski z prekursorem? Odnośnie "koktajlu Mołotowa" czy napalmu, to mniemałem, że jego działanie nie polega na przepaleniu, stopieniu czy jakimkolwiek przedziurawieniu pancerza. Zdało mi się, że po prostu ciepło płonącego na zewnętrznej powierzchni pancerza paliwa, jest przewodzone przez materiał pancerza, wnika do wnętrza pojazdu, powoduje podniesienie temperatury powyżej wytrzymałości załogi, a ponadto zapłon substancji łatwopalnych, znajdujących się w kabinie i w silniku. Warstwa pancerza reaktywnego zapewne przewodzi ciepło gorzej niż stal, ale współczesny czołg jest tylko nieco mniej wrażliwy na tego typu ataki, niż Panter z II wś. Dobrze myślę? Zdolności pocisków kumulacyjnych o małej energii kinetycznej do rozwalania poważnych ścian żelbetowych nie rozumiem. Czy strumień gazów, czy struga stopionego metalu, czy tajemniczy zlepek (ukłony dla Tomasza N.), raczej nie zniszczą półmetrowej ściany żelbetowego bunkra - a bunkry, w odróżnieniu od czołgów, mogą mieć ściany i powyżej metra grubości. Opóźnienie zapłonu, w przypadku pocisków wystrzeliwanych z rgppanc, nic tu nie zmieni. Jeśli 1-kilogramowy pocisk takiego Armbrust 300 wylatuje z prędkością 210 m/s i ma zasięg 300 m, to znaczy, że uderzając w przeszkodę w odległości 250 m ma prędkość kilkunastu m/s, co przy małej masie powoduje, że nawet ściany porządnej góralskiej chałupy o konstrukcji zrębowej z drewna świerkowego nie przebije, o żelbecie nie wspominając. To jakbyś kamieniem rzucił. Nawet znacząco nie wniknie. Opóźnienie zapłonu spowoduje tyle, że tej drewnianej ściany może nawet nie zapalić, bo w chwili zapłonu może leżeć na glebie poniżej podwaliny. No chyba, że trafi w okno. Oczywiście, jeżeli ładunek kumulacyjny umieścimy w porządnym, artyleryjskim pocisku o należytej energii kinetycznej, to zrozumiałe jest, że dzięki tej energii zagłębi się w betonowej ścianie, a potem wysoka temperatura i ciśnienie może spowodować tej ściany zniszczenie. Choć przyznaję, że tradycyjny pocisk burzący czy burząco-odłamkowy zdaje mi się tańszym i skuteczniejszym w niszczeniu konstrukcji żelbetowych. Pewnie znów nie mam racji, ale tak wg mojej aktualnej wiedzy o zjawiskach fizycznych, to pociskiem kumulacyjnym z ręcznego granatnika można z odległości paruset metrów od bidy rozwalić ścianę budynku mieszkalnego z siporeksu, ale nie żelbetowy bunkier. Pozdrawiam serdecznie J.
-
FSO, pytasz się raczej o naukę, niż o edukację. A ja chciałbym zasięgnąć paru informacji o edukacji, czy oświacie właśnie. Kiedy i gdzie w Europie wprowadzono obowiązek edukacyjny? Gdzie najwcześniej, gdzie najpóźniej i gdzie w tym szeregu my się znajdujemy? Jaki był wówczas społeczny oddźwięk wprowadzenia tego obowiązku? Jak często karano na niewywiązanie się z obowiązku szkolnego?
-
Rola teorii spiskowych w kulturze Stanów Zjednoczonych Ameryki
jancet odpowiedział bukwa → temat → Historia alternatywna
Za pewne są tam i śmieci, i rzeczy cenne, przy czym poznawanie śmieci też swą wartość mieć może. Natomiast słowa Rozdaje się śmieci, rzeczy cenne się sprzedaje. HOWGH., zastosowałem jakąś figurę stylistyczną, nazwy której nie podejmuję się zidentyfikować, w każdym razie byłem przekonany, że nikt stwierdzenia, zakończonego słowem HOWGH , nie weźmie całkiem na serio. Te słowa miały ilustrować popularny - więc marketingowo istotny - sposób widzenia, z którym niekoniecznie się identyfikuję. Za informacje z bibliotek cyfrowych ktoś kiedyś zapłacił. Zapewne podatnik, chociaż niekoniecznie. W moim przypadku zapłacił za nie student, który z mozołem zdobywa tytuł inżyniera czy licencjata, albo nawet magistra, który jest mu potrzebny w życiu zawodowym, nigdy nie zamierza zostać naukowcem, a jednak musi się zrzucić na sfinansowanie naukowych publikacji, które będą dostępne w cyfrowych bibliotekach, kompletnie do niczego mu nie potrzebnych. Ale cóż - ci, którzy są wynagradzani z podatków, takie reguły ustanowili. W każdym razie dostałem swoje wynagrodzenie i teraz frukta mej pracy są dostępne za darmo. Jednak za usługę - wykład, kurs, zwykle się płaci. Jeśli ktoś mnie zachęca do udziału w niepłatnych wykładach, to nasuwa mi się cytat Timeo Danaos et dona ferentes. -
Bardzo dziękuję, Tomaszu N., za uściślenie. Jedno z zagadnień, poruszanych przez Ciebie, czyli to, że eksplozja materiałów wybuchowych pancerza reaktywnego jest skuteczna nie tylko ze względu na odrzucenie czy zatrzymanie pocisku kumulacyjnego w pewnej odległości od pancerza, ale także ze względu na rozproszenie strumienia kumulacyjnego, pominąłem, niechcąc zanadto komplikować sprawy. O ile dobrze rozumiem tę różnicę, samo zatrzymanie pocisku kumulacyjnego w pewnej odległości od pancerza mogłaby zapewnić zwykła siatka albo warstwa materiału ceramicznego, pokrywająca pancerz stalowy (strumień kumulacyjny ma na tyle wysoką temperaturę, że niszczy także materiały ceramiczne, ale znacząco gorzej, niż metale}. Jednak jeśli pocisk kumulacyjny będzie miał wystarczającą energię kinetyczną i w miarę mocny płaszcz, to przebije (rozkruszy) osłonę, a następnie "przepali" stal pancerza. Taka osłona jest utrudnieniem dla strzelającego, ale nie uniemożliwia ataku. Oczywiście pancerz eksplodujący też nie daje 100% bezpieczeństwa - pomijając wspomnianą cechę "jednorazowego użytku", można sobie wyobrazić tak ciężki pocisk z tak silnym ładunkiem wybuchowym, że pomimo eksplozji elementu pancerza reaktywnego dociera do pancerza stalowego (właściwego) na tyle blisko, że go zniszczy. Pocisk z rgppanc, rakietowego czy bezodrzutowego, w odróżnieniu od pocisku artyleryjskiego, ma małą energię kinetyczną, więc stosunkowo łatwo go odrzucić. Dlatego konstruuje się coraz lepsze pociski i coraz lepsze pancerze. Być może kiedyś nastąpi faktyczny przełom, czyli skonstruowanie takiego pancerza, którego żaden pocisk nie przebije, lub takiego pocisku, który przebije każdy pancerz, ale pocisk RPG-32 nie wydaje mi się takiego przełomu stanowić. Natomiast, Tomaszu N., przyznaję, że pojęcie "pancerz aktywny" i "pancerz reaktywny" traktowałem jako synonimy. Skoro teraz dla tego, o czym piszemy, obowiązuje nazwa "pancerz reaktywny", będę ją konsekwentnie stosował. Mimo tych interesujących różnic w przedstawieniu sytuacji, wydaje mi się, że zgadzasz się ze mną, że dyskusja o zaletach poszczególnych granatników, a raczej ich pocisków, wymagała wzmianki o sposobie działania pocisków kumulacyjnych i pancerza reaktywnego. W żadnym razie nie sugeruję, że autorzy postów w tym wątku tego nie wiedzieli, ale forum jest także źródłem wiedzy dla czytelników, poszukujących elementarnej nawet wiedzy. Pozdrawiam serdecznie J.
-
Gwara - zapomniane znaczenia, szczególne perełki językowe
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Nauki pomocnicze historii
Nijak nie pojąłem związku słowa nurek czy sznurek z imć Lancasterem. Dawni brytyjscy Lancasterowie zdają mi się być katolikami w czasie ich potęgi. Cóż do tego mają anabaptyści, choćby ich zwać nurkami lub sznurkami? Zaciekawiło mnie jednak współczesne znaczenie słowa "nurek". Oznacza ono (a przynajmniej ja się z użyciem tego słowa w takim znaczeniu zetknąłem) bezdomnego, a w każdym razie osobę skrajnie zaniedbaną, niechlujną. Chyba funkcjonuje to też w angielskim, w British English - w każdym razie Ian Anderson śpiewał o takim osobniku w utworze "Aqualung". Skąd to się wzięło? Podkreślam iż - w odróżnieniu do Secesjonisty - jak coś wiem, to piszę, co wiem, albo mi się zdaje, że wiem. A jak zadaję pytanie, to znaczy, że nie wiem, a wiedzieć chciałbym. -
Co do wcześniejszych wypowiedzi. W wojsku byłem w latach 1986-87. Dosłużyłem się stopnia plutonowego podchorążego, zdałem też egzamin oficerski. Mimo to RPG-7 widziałem tylko raz, i to nie jestem pewien, czy oddano z niego pokazowy strzał. Nowsze wersje znam tylko z obrazków. Ani służba wojskowa nie gwarantuje wiedzy o użytkowaniu RPG, anie jej brak nie wiąże się z brakiem tej wiedzy. Dużo tu się pisało o przebijalności pancerza. Że jakiś pocisk przebija pancerz 500 mm, inny 600 a znów inny aż 750 mm. Fajnie - tylko że trochę od rzeczy. Żaden współczesny czołg czy transporter opancerzony nie ma pancerza półmetrowej grubości, to absurd. Zwykły granat przeciwpancerny z ładunkiem kumulacyjnym jest w stanie zniszczyć najpotężniejszy czołg - o ile zetknie się z pancerzem, a najlepiej jeszcze pod odpowiednim kątem. I - o ile jako cywil niezbyt pasjonujący się współczesną techniką wojskową mogę wiedzieć - dziś obrona pojazdów pancernych przed pociskami kumulacyjnymi polega na powodowaniu, by taki pocisk się z pancerzem nie zetknął. To tzw. pancerz aktywny czy reaktywny. Na zdjęciach starszych modeli to takie kwadraty, widoczne na czołgu. Z grubsza polega to na tym, że właściwy pancerz jest pokryty elementami materiału wybuchowego, który eksploduje samoczynnie w chwili zbliżania się pocisku. Ta eksplozja jest na tyle słaba, że nie uszkodzi właściwego pancerza, ale na tyle silna, że odrzuci pocisk kumulacyjny, który się wypali w powietrzu, większych szkód nie czyniąc. Tyle, że pancerz aktywny jest jednorazowego użytku. Drugi pocisk kumulacyjny już dotrze do pancerza właściwego. Poza tym pancerz aktywny montuje się się na tych powierzchniach, które są najbardziej narażone na ostrzał - wieża, przód i boki korpusu. Spód i tył pojazdu nie jest nim zazwyczaj ochraniany - no tylko jak w te części strzelić. Rewolucją byłby pocisk, który nie powodując eksplozji segmentu pancerza aktywnego przebija go, docierając do pancerza właściwego i dopiero wtedy następuje odpalenie ładunku kumulacyjnego. Nie wydaje się, by pociski do RPG-32 to potrafiły, więc żadną rewolucją nie są, co najwyżej udoskonaleniem. Jak z każdej broni bezodrzutowej czy rakietowej musisz mieć pewną otwartą przestrzeń za sobą, chyba że jesteś samobójcą. Z okna sali gimnastycznej zapewne da się strzelać, z okna pokoiku M2 też, tyle że z fatalnym skutkiem dla strzelającego. Nowe konstrukcje tego nie zmienią, taka jest natura tej broni - powstaje wsteczny strumień gazów. Przy sprzęcie rakietowym można dążyć do jego zmniejszenia, przy bezodrzutowym raczej nie, ale siak czy owak jakiś być musi. W walce miejskiej chyba łatwiej użyć ręcznego granatu. W sumie ciekawe, jak najnowocześniejszy pancerz reaktywny zareaguje na zwykłą flaszkę z koktajlem Mołotowa? Jakiego bunkra? Gdzieżeś dojrzał tam bunkier? Ja widziałem jedynie kilka płyt betonowych, ułożonych niczym domek z kart. Porządną serią z km pewnie też można byłoby to rozwalić. Zaznaczam, że w wojsku byłem dawno, a współczesną techniką wojskową interesuję się... trochę. Jeśli ktoś bardziej biegły w tej materii sprostuje moje tezy, będę mu wdzięczny.