jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
No ale Panowie, przecież Putin i w ogóle Rosja do żadnej siłowej ingerencji się nie dopuściły. To co w telewizji pokazują z Krymu, to żadne wojska rosyjskie, tylko oddziały lokalnej samoobrony. :thumbup: No dobra, pośmieliśmy się, ale o co tu chodzi. I - choć nie mam żadnej wątpliwości, kto spowodował ich przybycie w to miejsce i w tym czasie - kim są te zielone ludziki, co ich oglądamy w TV i na necie? Najprostsze wyjaśnienie - żołnierze z bazy sewastopolskiej, przebrani w nowiutkie, nieoznakowane mundury. Te kałasze też wydają się być wprost z fabryki, samochody podobnie. Sami ludzie zachowują się jakoś teatralnie i amatorsko. Może tylko wtedy, gdy widzą kamerę. Mimo wszystko jakoś tak odnoszę wrażenie, że to nie żołnierze sewastopolskiego garnizonu, tylko jakaś cywil-banda, specjalnie na tę okazję ściągnięta. I mocno tym wszystkim przerażona. Razorblade'a chciałbym wywołać do odpowiedzi, czy też odnosi takie wrażenie. No i po co cały ten teatrzyk? Bo choć niby Rosja twierdzi, że to oddziały krymskiej samoobrony, to zarazem nie robi się nic, żeby tę tezę uczynić choć trochę prawdopodobną. W ciągu jednego popołudnia, wręcz w ciągu kwadransa, jestem w stanie wymyślić legendy, które to uprawdopodobnią, czemu więc Putin ich nie rozpowszechnia? Oczywiście, można grać w "ja mówię, że to nie nasi żołnierze, i spróbujcie mi udowodnić, że jest inaczej". Tyle, że gra nie toczy się przed jakimkolwiek sądem, tylko przed opinią publiczną, a tej wystarczą przekonania, dowody nie są wymagane. A co może przegrać Putin w zamian za Krym? Może przegrać nie tylko Ukrainę. Jeśli przegra Ukrainę, to też Zadniestrze, a jak Zadniestrze, to i Mołdawię. Armenia i Białoruś zapewne pozostaną wierne, ale Kazachstan? Tam się to spodoba, czy nie spodoba? A za Kazachstanem - Kirgistan, Tadżykistan, Uzbekistan, czy jak one się dziś oficjalnie zwą. Azerbejdżan trochę z boku. Gra Putina o Krym wydaje mi się tak idiotyczna z punktu widzenia utrzymania wpływów na Ukrainie, że wzgląd na wewnętrzną opinię publiczną jej nie wyjaśnia. Putin w Rosji jest popularny i nic poważnego tej popularności nie zagrażało. Teraz - po działaniach "tajemniczej samoobrony" na Krymie - mógł Putin sam sobie dobrowolnie i za opłatą ściągnąć kłopoty na głowę. Więc może tą krymską grą pokazuje coś środkowoazjatyckim satrapom ? Nie wiem, o co chodzi w tej grze, ale chyba w puli jest sporo więcej, niż bazy w Sewastopolu czy nawet Krym cały. Co Ukrainie dobrze nie wróży.
-
Miałaby znaczenie, gdyby Słowacja była naszym sojusznikiem i wraz z wojskami słowackimi walczylibyśmy z Niemcami. Wprawdzie dubluje ona niejako linię Čadca - Třinec - Zabrzydowice (stosując dzisiaj obowiązującą pisownię), ale była za górami, więc znacznie trudniejsza do przerwania przez npla, zapewniała lepszą komunikację z sojusznikiem. I w tym tkwi bezsens, bowiem - aby Słowacja stała się naszym sojusznikiem, nie można było jej zabierać niczego, a co dopiero Čadcy - sporego, jak na słowackie warunki miasta, centrum regionu Kysuc. Czy ten sojusz w ogóle był możliwy, to inna rzecz. Na pewno te "zabory" uczyniły go kompletnie niewyobrażalnym. A nawet neutralność Słowacji byłaby dla nas sporym zyskiem.
-
Co zachód wiedział o Wielkim Głodzie na Ukrainie?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Skoro kontynuujemy gwiezdną tematykę: ten opis pasuje i do Wielkiej, i do Małej Niedźwiedzicy (czy, jak kto woli, do Wielkiego i Małego Wozu). Obie znajdują się po północnej stronie nieba, z tym że Mała dokładnie na północy - to znaczy ostatnia gwiazda jej dyszla to Gwiazda Polarna. Dobrze można się orientować wg Małej, Wielka zatacza po nocnym niebie dość obszerny półokrąg, wieczorem będąc na północnym-zachodzie, a przed świtem na północnym-wschodzie. Ktoś, kto by szedł, pilnując, by Wielka była po prawej ręce, szedłby łukiem, choć z grubsza na zachód. Mała się do tego znacznie lepiej nadaje i wcale nie jest trudniejsza do rozpoznania. Początkowo tę nielogiczność uznałem bądź za dowód indolencji autora (w epoce przedzegarkowej, każdy chłop dobrze się orientował wg gwiazd i potrafił z nich odczytać także, czy daleko do brzasku, vide "Kultura ludowa Słowian" Moszyńskiego, tom. II bodajże), bądź schlebianiu upodobaniom potencjalnego czytelnika-mieszczucha, gdyż "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" brzmi znacznie romantyczniej, niż "Kochanek Małej Niedźwiedzicy", o "Kochanku Małego Wozu" nie wspominając. Ale mogło to być też efektem cenzury, mającej na celu ukrycie faktycznie stosowanej przez przemytników i wywiad metody orientowania się w terenie - co by było dość idiotyczne, ale nikt nie powiedział, że cenzor musi być inteligentny. Mogło też chodzić o zniechęcenie radzieckiego wywiadu do poszukiwania w tej książce czegokolwiek, co mogłoby ich zainteresować. Siak czy owak do Wielkiego Głodu ma się to nijak. Nie aż tak bardzo ważny, by zaniechać planów przymusowej kolektywizacji rolnictwa. Przecież Stalin i radziecka wierchuszka musieli liczyć się z tym, że przymusowa kolektywizacja będzie się wiązać z zagrożeniem eksportu zbóż, a nawet aprowizacji miast. To, że wywłaszczonych pól nikt nie obsieje nie było aż tak trudne do przewidzenia. To ryzyko podjęto a priori. Niemożliwe, a przynajmniej nielogiczne. Skoro racją stanu państwa radzieckiego jest kolektywizacja, a chłopi nie się jej sprzeciwiają, to są wrogami państwa radzieckiego. A jeśli wróg umiera z głodu, to należy się cieszyć. Część umrze, a pozostali poddadzą się, zaorzą i obsieją odebraną im ziemię. Pozwolić na dostarczenie głodującym chłopom żywności to tak, jak przepuścić do oblężonej twierdzy transporty z amunicją. To tylko utrudniłoby przebieg kolektywizacji. Nie o wizerunek systemu sowieckiego tu chodziło, ale o walkę z wrogiem. Furtka musiały być zamknięta. Uchylić ją co najwyżej można było dla jakiś tam niemieckich osadników. To nawet dobrze, jeśli Niemcy czy inni mennonici dostaną żywność, bo nasi chłopi ich wtedy zaatakują, by tę żywność odebrać, w walkach jeden wróg zabijać będzie drugiego wroga, a to jeszcze lepiej. Ależ nie tylko. Jak któryś z uczestników powyżej zauważył - tzw. Zachód miał informacje o Głodzie, ale nie bardzo w nie wierzył. Być może wywiad mógł dostarczyć przekonujących dowodów, ale nie dostarczył. O tym pisałem. -
Mam takie, powiedzmy - szczęście - że w piątki nie chodzę do pracy (za to chodzę w niedzielę). Dzięki temu mam okazję pooglądać programy informacyjne w porze niskiej oglądalności, kiedy puszczają dłuższe sekwencje. Oczywiście nie mam pewności, czy tą samą sytuację widzieliśmy, ale tak jak ja ją zapamiętałem, to było, że "majdan" wyparł "berkutowców", kiepsko ostrzeliwujących się gumowymi kulami, z jakiejś pozycji, a potem znalazł tam nie tylko takie gilzy po tych gumowych kulach, ale także normalne łuski z bojowych nabojów. Potem w wieczornych wiadomościach pokazywano tylko te łuski, i wyszło tak, jak to odczytałeś. O głupocie naszych redaktorów, szykujących materiał, to oczywiście świadczy w całej rozciągłości, ale do rzeczywistego przebiegu zdarzeń ma się raczej nijak. Przy czym i tak wcale nie wykazano, że "berkutowcy" strzelali ostrą amunicją. Zresztą ostrą amunicją zawsze strzelają prowokatorzy . Taki drobiazg, bo tak w ogóle, to pogląd na sprawę mamy zbliżony.
-
Co zachód wiedział o Wielkim Głodzie na Ukrainie?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Bez przesady. Wychodzi na to, że pamiętasz wprowadzenie stanu wojennego mniej więcej tak, jak ja marzec '68 i wojska idące na Czechosłowację. No i tak naprawdę nie zaznałeś "realnego socjalizmu", tylko jego schyłkową, nader liberalną wersję. Niby co? Hladomor nie był katastrofą żywiołową, nie był nawet ubocznym skutkiem działań władz - był środkiem do celu - kolektywizacji rolnictwa. Więc o zgodzie na jakąkolwiek pomoc humanitarną mowy być nie mogło. Zakaz kupowania zboża w ZSRR? Nie bardzo widzę tego dobre skutki dla głodujących. Nie wiem, czy tego zboża faktycznie ZSRR dużo eksportował, ale i tak to zboże do głodujących by nie trafiło. Czy ten eksport był niezbędny dla władzy radzieckiej? Pewnie był ważny - dewizy, dewizy, ale nie przesadzajmy. Od idei kolektywizacji by to jej nie odwiodło, więc nic by to nie dało. Oczywiście nagłośnienie sprawy hladomoru mogłoby mieć ważne i dalekosiężne skutki propagandowe. Zapewne działalność partii komunistycznych poza granicami ZSRR byłaby trudniejsza, poza tym liczba "pięknoduchów", publicystów i literatów, widzących w ZSRR mnóstwo pozytywnych cech, by zmalała. Tylko że w tym celu nie wystarczało, by informacje upowszechnić, trzeba by je udowodnić. A że pozyskiwano je ze źródeł wywiadowczych, równało się to utracie tych źródeł. No i nie wiadomo po co - może dzięki temu ZSRR upadł by parę lat wcześniej, ale głodującym w niczym by to nie pomogło. Wojna z ZSRR w obronie głodujących obywateli radzieckich? Ani możliwe, ani skuteczne. Za hladomor odpowiada wyłącznie i w całości władza radziecka. Społeczeństwa "demokratyczne" nic w tej sprawie zrobić nie mogły. Tak samo jak Wielka Brytania i USA wobec Holocaustu - tyle że tu trzeba by powiedzieć "nie mogły zrobić nic więcej, niż robiły". -
Problem nie w tym, że Unia nie ma kasy - ma jej jednak więcej, niż Rosja. Problem w tym, że Unia ma procedury jej wydawania. I w ramach tych procedur powstanie pytanie "a po co?". W Rosji mamy oczywistość - Ukraina ma być nasza, bo tego, co krwią rosyjskiego żołnierza zdobyliśmy, bez krwi nie oddamy. Obym się mylił.
-
Odszkodowanie dla ofiar systemu pańszczyźnianego
jancet odpowiedział gregski → temat → Historia Polski ogólnie
Poldas, nie bądź takim Smerfem-Marudą. Na pewno się uda! No właśnie, mi się też nie udało uwłaszczyć, a próbowałem. Więc jeśli Poldas ma rację, że z ta Austrią to nie wypali, to może tu da się coś chapnąć? -
Co zachód wiedział o Wielkim Głodzie na Ukrainie?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Poldasie, pewne cechy niektórych struktur organizacyjnych okazują się ponadpaństwowe, ponadczasowe i ponadustrojowe. Określenie "dwójka" ma już ze 200 lat, i - na naszym gruncie - powstało wraz z powołaniem - nie założę się co do ścisłości nazwy - II Oddziału Sztabu Generalnego za czasów Aleksandra I, zajmującego się wywiadem, w odróżnieniu od I, czyli tego od planowania ruchów wojsk. W II Rzeczpospolitej odtworzyliśmy strukturę rosyjskiego sztabu generalnego, co było dość naturalne, bowiem głównie w Rosji osoby narodowości polskiej pracowały w sztabie generalnym - tak przynajmniej mi się zdaje, sam tego nie studiowałem, polegam na obiegowej opinii. Faktem jest, że zajmowała się tym struktura, oznaczona numerem II. I to przeniesiono do LWP, a następnie do sił zbrojnych III RP. Jeśli wierzyć wiki, to także we Francji, W. Brytanii, USA i Irlandii, a nawet w Chinach ta struktura nosi numer II. Nie tylko w polskim wojsku określenie "dwójka" oznacza wywiad, ewentualnie - wywiad i kontrwywiad wojskowy (zaś "trójka" to sprawy wewnętrzne). W tym znaczeniu tego słowa użyłem i chodziło mi o dzisiejszą "dwójkę". Konkretnie - tę sprzed Maciarewicza. Lat mam zaś niecałe 55, mój ojciec był niemal rówieśnikiem Sergiusza Piaseckiego, mogli więc się znać np. z Moskwy, w której przebywali w tym samym czasie, ale nic mi o tym nie wiadomo, podobnie jak o kontaktach ojca z "dwójką" II RP - choć ze względu na wykonywaną przez niego pracę z pewnością z nią w jakiś sposób współpracował. Ale nic o tym nikomu nie mówił, co też pozostaje dość charakterystyczne. -
Furiuszu, dzięki za sprostowanie fatalnej pomyłki. Tak to jest, gdy najpierw się napisze, o co chodzi, a potem dopisuje różne rzeczy, żeby było piękniej, a wychodzi głupiej. Natomiast bardzo cieszę się z tego, że i z Tobą, i z Bavarským zgadzam się w tym, że w dającym się określić czasie Ukrainy do Unii przyjąć się nie da, a nawet nie należy i że ważni politycy Unii bynajmniej tego czasu nie określali. Co nie zmienia faktu, że pojawiło się wiele publicznych wypowiedzi rożnej rangi, sugerujących zgoła coś odmiennego. I z takimi poglądami dyskurs podjąłem. Wszystko to już czasy zaprzeszłe, dużo się zmieniło i przyznam, że nawet nie bardzo wiem co się dzieje. Takie proste pytanie, nota bene autorstwa mojej żony: Janukowycz uciekł - dlaczego lub po co? Toć zawarł porozumienie, a wkrótce potem znikł. Kilka wariantów odpowiedzi: a) bał się, że tłum go zlinczuje, b) bał się, że stał się bardzo niewygodny dla oligarchów, o których wie zbyt wiele, c) oligarchowie mu zasugerowali, że wie o nich tyle, że zniknąć musi (co jest bliskie poprzedniemu, ale nie tożsame, bo w wariancie b. kryje się przed oligarchami, a w c. jest ukrywany przez oligarchów), d) zniknięciem swym daje uzasadnienie twierdzeniu, że jednak to co zaszło, było nielegalne, a jak powstaną sprzyjające okoliczności, objawi się jako jedyny prawowity prezydent, niczym Dymitr zwany przez wrogów Samozwańcem. Pewnie i inne odpowiedzi się znajdą - ktoś ma jakiś pogląd na tą sprawę?
-
Co zachód wiedział o Wielkim Głodzie na Ukrainie?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Fakt, odszczekuję, Piaseccy jacyś mi się pomieszali oraz Warszawa z Zakopanem. Tylko jak to się ma do traktowania powieści jako źródła konkretnych informacji historycznych? Napisał rzecz tak, aby "warszawskim inteligentom" się spodobała. No i żeby cenzura puściła, faktów nie mogło być tam dużo. Sam sobie udzieliłeś odpowiedzi na to pytanie: Dlatego nie mógł pisać prawdy, nawet gdyby ją znał. Czy znał - wątpię, bo wtedy to chyba już w pierdlu siedział, ale to i tak raczej bez znaczenia. Mój brat cioteczny przez wiele lat pracował "w dwójce", czego domyślałem się z tego, że nigdy nic nie mówił o pracy, nawet po dużej wódce przy ognisku. Powiedział mi, jak go wylali, ale i to bez żadnych szczegółów. Działalność wywiadowcza była w oczywisty sposób związana z przemytniczą, więc i z informacji o przemycie prawdziwe mogą być język i koloryt. No może ksywki tych którzy zginęli. Wszystko inne, a w szczególności metody działania przemytników, były zmyślone tak, by nawet nie były zanadto podobne do prawdy. Słusznie zwróciłem uwagę na gwiazdozbiór, bo był on sygnałem: "nic z tego, co tu znajdziesz, nie jest prawdą". Nieznajomość życiorysu autora skłoniła mnie do błędnego wniosku, że to fikcja, podczas gdy tak naprawdę to raczej świadome i celowe wprowadzanie w błąd. Pewnie dlatego Mała Niedźwiedzica, która faktycznie mogłaby być jakąś wskazówką orientacyjną, zamieniła się w Wielką, by rzecz sensu pozbawić. -
Co zachód wiedział o Wielkim Głodzie na Ukrainie?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Nie jestem w stanie traktować tej powieści jako rzetelnego źródła historycznego. To są bajki o tym, jak warszawski inteligent wyobraża sobie przemyt przez wschodnia granicę. Wystarczy popatrzeć na tytuł i motyw przewodni opowieści - Wielką Niedźwiedzicę. Ponoć nowy adept przemytnictwa miał być pouczany, że jak będzie miał ten gwiazdozbiór po którejś stronie (lewej czy prawej, to już nie pamiętam), to znaczy, że idzie na zachód, czyli do Polski. Bzdura kompletna. O ile Mała Niedźwiedzica trzyma się wokół Gwiazdy Polarnej z grubsza na północy, więc w zasadzie mając ją po prawej stronie powinienem iść na zachód, to Wielka Niedźwiedzica tańczy na niebie w ciągu doby w kółko, a co więcej w ciągu roku w górę i w dół. Idąc na zachód mam ją czasem po lewej, czasem po prawej, a czasem nad głową niemal. -
Odszkodowanie dla ofiar systemu pańszczyźnianego
jancet odpowiedział gregski → temat → Historia Polski ogólnie
I znów się zgadzamy. Tyle że mi domaganie się rekompensat za krzywdy sprzed 150 lat wydaje mi się aberracją tylko dwa razy większą, niż domaganie się rekompensat za krzywdy sprzed 75 lat. Te drugie też zdają mi się aberracją, a jednak w III RP stały się prawną normą. Jeśli można się domagać rekompensaty za krzywdy sprzed 75 lat, do dlaczego nie za te, sprzed 150 lat? Albo sprzed 300 lat. Gregski, my zawrzyjmy układ. Mój domniemany prapradziadek został srodze skrzywdzony przez system, gdyż jako bękart nie dziedziczył majątku mego domniemanego praprapradziadka hrabiego, a ten w chwili poczęcia prapradziadka był całkiem pokaźny. Co prawda mój hrabia praprapradziadek swój majątek przepił i w karty przegrał w bardzo znaczącej części, ale to było już po urodzeniu się prapradziadka, a można by sądownie wykazać, że ów hrabia praprapradziadek, przehulał majątek, gdyż nie mając męskich potomków z prawego łoża, wobec niemożności dziedziczenia przez mego prapradziadka - zapewne prawdziwie kochanego synka - zrobił to z żalu i ze złości na niesprawiedliwy system, zaś gdyby jego ukochany synek mógł dziedziczyć - hrabia dbałby o ten majątek i by go mnożył. Więc należy stwierdzić, że mam prawo do rekompensaty za majątek, który mój praprapradziadek - hrabia w chwili urodzenia się mego prapradziadka - bękarta, oraz za ten, który z pewnością by zgromadził, żeby przekazać swemu synkowi z nieprawego łoża, a nie zgromadził tylko z tego powodu, że nie mógł przekazać. Zważywszy, że mój praprapradziadek hrabia patriotycznie się udzielał w 1830-31 roku i 1848, zaś większość majątku przejął skarb państwa austriackiego za niepłacone podatki, bo karciane długi hrabia praprapradziadek honorowo płacił, zaś niepłacenie podatków zaborcy samo w sobie jest gestem wielce patriotycznym, więc rekompensaty należy domagać się w Wiedniu od Austrii. A to państwo bogate, choć niewielkie, więc na biednego nie trafiło. To bardzo wysoko podnosi patriotyczny aspekt mych roszczeń, bo wysuwanie roszczeń do skarbu Naszej Ukochanej Ojczyzny przez mych Drogich Kuzynów - Lubomirskich, Branickich, Radziwiłów, Potockich uważam za budzące etyczne wątpliwości. Moje roszczenia powinny zyskać poparcie wszystkich klubów poselskich, partii i stronnictw. No Tusk to mnie poprzeć musi, bo jakby nie poparł, to by inni mu to tak wygarnęli, żeby mu znowu spadło. Dla Kaczyńskiego to niemal honorowa sprawa - sprzeciw wobec niemiecko-rosyjskiego kondominium, w końcu Niemcy (toć wiadomo, że Austria to ukryta opcja niemiecka) zagarnęli mój majątek (znaczy niby mojego domniemanego praprapradziadka hrabiego) tylko pod pretekstem niepłacenia podatków, a tak naprawdę chodziło o zemstę za udział w wojnie przeciw Rosji w 1831. O Ziobrze i Kowalu to już nawet pisać nie warto, przecież oni muszą być bardziej kaczyńscy niż sam Kaczyński. Bezwarunkowo poparcia musi mi udzielić Palikot w imię obrony praw osób niesłusznie urodzonych, czyli dzieci pozamałżeńskich. Rzucić się w moją obronę powinny posłanki Sobiecka i Pawłowicz, oraz Jurek z Giertychem i Gowinem - toć mój praprapradziadek hrabia mógł wysłać moją prapraprababkę na skrobankę, a jednak tego nie zrobił, więc jestem cudem ocalałym dzieckiem poczętym, więc bronić i chronić mnie należy. A w sumie to całe Imperium ojca dyrektora za mną stanąć po prostu musi. Na lewo od Palikota trochę gorzej. Kwaśniewskiego, który na forum międzynarodowym się przyda, podobnie jak Ordynacką jakoś da się przekonać życiorysem. U tych od Millera jakoś nikogo nie znam - o rzesz ...pi pi pi, jak to się stało? Kluczowa rola przypadnie jednak PSL - dzięki Tobie, Gregski. Skoro jesteś niezwykle rzadkim u nas (co podkreślił Alex) potomkiem chłopa, to zrobimy to tak. Ty wstąpisz do PSL, ja zaś utworzę fundację, na której rzecz przekażę połowę odzyskanego majątku. No dobra - 60%. Ty zostaniesz Prezesem Fundacji Hrabiego Bękarta na rzecz Odszkodowań za Pańszczyznę, z przyzwoitą pensją, rzecz jasna. Kogoś z PSL zrobimy wiceprezesem i jest git. Jedyny problem, żeby go nie wywalili, jeśli Pawlak wróci. Ale generalnie spoko, kto ma dostęp do kasy, tego z PSL się nie wywala. Fejnie, nie? -
Zdrada aliantów (?)
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → II wojna światowa (1939 r. - 1945 r.)
Nie, no Polska naprawdę nie dopuściła się zdrady swych zachodnich sojuszników !!! No a tak bardziej na serio, pomijając Twą stylistyczną niezręczność, to gdzie dopatrujesz się owej "zdrady"? Nasi zachodni sojusznicy - a przynajmniej Wielka Brytania - wypełniły swą powinność. Gadanie o tym, że "zostawili nas samych we wrześniu 1939" to bzdura, bo wcale nie zostawili - przecież wypowiedzieli wojnę, co miało ogromne i dalekosiężne skutki. Nie zachowali się tak, jak w przypadku Czechosłowacji w Monachium i później. Niemiecki atak na Polskę stał się początkiem wojny światowej. No w ZSRR twierdzono inaczej, ale czyżbyś chciał się podpisywać pod radziecką propagandą? 3 września Francja i Wielka Brytania wypowiedziały Niemcom wojnę, 8 września pierwsze zagony niemieckie dotarły do przedmieść Warszawy. Wojnę przegraliśmy w ciągu tygodnia. Bez względu na doktrynę i politykę Francja i Wielka Brytania nie mogły zaatakować Niemiec w pierwszym tygodniu września, a w drugim rzecz stała się bezprzedmiotowa, bo wojna w Polsce została już rozstrzygnięta. Stalin dorzynał już trupa. Pomimo to, Francja i Wielka Brytania nie zawarły pokoju z Hitlerem - choć w zasadzie powód wypowiedzenia wojny znikł z mapy. Wielka Brytania nie zawarła pokoju z Hitlerem także wtedy, gdy kolejny jej sojusznik - Francja - częściowo znikł z mapy, ale w znacznej mierze wszedł w sojusz z Hitlerem (flota i kolonie). Czy zadałeś sobie trud znalezienia informacji, gdzie znajdował się front wschodni w lutym 1945 roku, czyli podczas konferencji jałtańskiej? Bo to nie sojusznicy nas w Jałcie sprzedali, tylko Armia Czerwona przed Jałtą nas podbiła. Wojna, którą Niemcy wszczęli 1 września 1939 roku zakończyła się formalnie 14 listopada 1990 roku. Zakończyła się naszym wielkim sukcesem. Gdyby nie lojalna postawa naszych zachodnich sojuszników we wrześniu 39 roku, a potem bezprzykładne bohaterstwo Brytyjczyków pod wodzą Churchilla, którzy zgodzili się na "krew, pot i łzy" w długiej wojnie o ideę wolnego świata, której wynik wówczas był niewiadomy, tego sukcesu by nie było. Co więcej - zgodnie z zamiarami Hitlera - nie byłoby Polaków, umiejących czytać i pisać, czyli nie byłoby m. in. tego forum. -
Co zachód wiedział o Wielkim Głodzie na Ukrainie?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Zakładając, że Polska była na tzw. Zachodzie, to wiedział. Twierdzenie to opieram na tym, że ja (rocznik 1959) o Wielkim Głodzie na Ukrainie dowiedziałem się od ojca (rocznik 1903) jeszcze w dzieciństwie lub wczesnej młodości (mojej, nie ojca), czyli o wiele lat wcześniej, niż takie informacje znalazły się w oficjalnych publikacjach. Zadając sobie pytanie, skąd ojciec o tym wiedział, nie sposób dojść do wniosku, że w okresie międzywojennym musiała być to w Polsce wiedza dość rozpowszechniona. Ojciec był z przekonań socjalistą, więc raczej nie wyszukiwał antyradzieckich anegdot i jeśli informacje o Wielkim Głodzie uznał za odpowiadające prawdzie, to można przyjąć, że powszechnie były w polskich środowiskach inteligenckich znane i uważane za wiarygodne. A jeżeli były znane w Warszawie, to do Paryża i Londynu też dotarły. Choć tam ocena ich wiarygodności mogła być odmienna - odległość geograficzna, rozziew kulturowy, brak naocznych świadków, przy przekonaniu o z założenia antyradzieckim nastawieniu polskiej propagandy, a także sama natura zjawiska, która paryskim i londyńskim intelektualistom "nie mieściła się w głowie", mogły powodować, że chociaż informacje dotarły, uznane zostały za niewiarygodne. -
Apokalipsa we współczesnej kulturze
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Ciekawy temat. Niby znam, choć nie czytałem. Znaczy już klasyka, zgodnie z definicją: "klasyka to dzieła, których nikt nie czyta, ale wszyscy znają" Nie czytałem, nie słyszałem. Piszesz - "echo DWŚ"? Pewnie tak, choć moje najsilniejsze skojarzenie to Ukraina lat 30-ych XX wieku. Był o tym film, trochę starszy ode mnie (1959) z Peck'iem i Gardner. W swoim czasie bardzo głośny. Klasyka - nie wiem, czy oglądałem. W 2000 nakręcono remake, ten bez echa. Za to dobrze pamiętam "Dzień, w którym wypłynęła ryba" z 1967 roku. Apokalipsa wywołana niechcący, przez przypadek. Ciekawostką może być to, że w sumie nie oglądałem filmu, słyszałem tylko ścieżkę dźwiękową. Wywoływałem zdjęcia w improwizowanej ciemni, w pokoju obok leciał film. I tak zrobił na mnie ogromne wrażenie. Z tego nurtu chciałbym wymienić "The day after" ("Nazajutrz"), taki trochę produkcyjniak, ale współczesny, nader realistyczny. Początek lat 80-ych. Proszę pamiętać, że zagrożenie wojną nuklearną było wówczas realnym elementem codzienności. Ph. K. Dick napisał tyle gorszych ponuractw, że te wypadają blado. Zagłada w wyniku wojny nuklearnej to w jego twórczości wręcz optymistyczny scenariusz. Tak, nader optymistyczna, ale ciekawa. Filmu nie oglądałem. W sumie troszkę mnie dziwi, jak wielki wpływ na powszechną świadomość wywarł Mad Max, podczas gdy pochodzący z tej samej epoki "Salute of the Jaggers" z Rutgerem Hauerem został zbesztany przez krytyków i zapomniany. Dla mnie jest fabularnie ciekawszy. Film jest o drużynie, grającej wynaturzoną po nuklearnej zagładzie, krwawą formę futbolu amerykańskiego, z elementami walk gladiatorów. Czasem na śmierć i życie. To dla mnie szok - nic o tym nie wiem, nie widziałem, nie czytałem, nie słyszałem. Tu znów szok. Stalker do dla mnie jednak zawód z "Pikniku na skraju drogi" - powieści Strugackich. Chyba najwybitniejszej. Na jej motywach Tarkowski nakręcił film "Stalker" - niezwykły, ale jednak trochę rozczarowujący. Jak zwykle, gdy najpierw się czyta książkę, a dopiero potem ogląda film. Z tym, że fabuła filmu jest inna. Punkt ciężkości położony został na "duszne niepokoje" uczestników turystycznej niemal wycieczki do "zony", wyrażany podczas nader długich разговоров. Do pojęcia tylko dla pусско-говорящих - do których szczęśliwie się zaliczam. W każdym razie ni książka, ni film bezpośrednio do wątków apokaliptycznych nie sięga. O grze nie wiem nic, o czarnobylskiej zonie tyle, co prezentowali ludzie, którzy tam byli. Pamiętam sosny o czerwonych igłach - poza tym niby zdrowe, normalne. Piosenki Kaczmarskiego o tytule "Stalker" też nie znam, to z tak zwanego "okresu monachijskiego" utwór, a te staram się omijać szerokim łukiem - pomimo ogólnego szacunku dla twórcy, graniczącego z uwielbieniem. Natomiast bezpośrednie odniesienie do apokalipsy mają końcowe utwory programu "RAJ" Kaczmarskiego, Gintrowskiego i Łapińskiego - "Dzień gniewu", "U wrót doliny" i "Powrót". No i np. "Kanapka z człowiekiem" z "Muzeum" czy późniejszy "Landszaft z kroplą krwi". A są? Przyjąłeś to jako oczywistość, a ja tego tak nie widzę. Bo w epoce zimnej wojny apokaliptyczne zagrożenie było oczywistym elementem rzeczywistości. W życiu codziennym staraliśmy odpychać od siebie świadomość tego zagrożenia, choćby opowiadając sobie dowcipy o nakrywaniu się białym prześcieradłem i czołganiu w kierunku cmentarza. Ale takie książki i filmy niszczyły nasz kokon, w którym się chroniliśmy, udając, że nic nam nie grozi. Dlatego je pamiętamy. Mad Max - ten pierwszy, z 1979 roku, był jeszcze "reality". Jego ciąg dalszy - to już tylko "fantasy". Świat, który mógłby być, ale go nie będzie. Może dlatego wspomniany przeze mnie "Salute of the Jaggers" (inny tytuł: "Krew bohaterów") z 1989 roku zniknął z publicznej świadomości - był zbyt późny na zimnowojenne lęki, a zbyt wczesny na "fantasy". Pozostaje chyba tylko "Wodny świat", ale chyba każdy, choćby najbardziej oszołomiony ekologista zdaje sobie sprawę, że ta wizja, to bzdura kompletna. Film może być lepszy lub gorszy, ale żadnego nawiązania do realnie istniejących zagrożeń w nim nie ma. O wysypie filmów "zombistycznych" nawet nie chce mi się pisać, bo nie ma o czym. Jak świat światem, ludzie lubią się bać, a najbardziej tego, co im realnie nie grozi. Po co dorabiać do tego jakąś apokaliptyczną filozofię? Czy "Ptaki" Hitchcocka były apokaliptyczne? Bez przesady. Pozdrawiam JC -
Myśli Napoleona - ulubione cytaty
jancet odpowiedział Estera → temat → Charakterystyka i ocena Napoleona
Przeczytałem sobie te nader ciekawe sentencje i pewna rzecz mnie zaciekawiła. Kto to spisywał? Rzecz tyczy nie tylko Napoleona, ale w ogóle wszystkich wielkich ludzi czynu, którzy na spisywanie swych myśli wiele czasu nie mieli (Napoleon przynajmniej na Św. Helenie wylądował, tam czasu miał wiele, ale rzekłbym - niewczas), choć chętnie je wypowiadali, więc znamy je jedynie z relacji innych osób, spisywanych z pamięci. A pamięć, jak to pamięć... A do bezpośrednich świadków dochodzi rzesza apologetów, którzy nigdy z opisywaną postacią się nie zetknęli, ale wkładają jej w usta różne wypowiedzi, by ubarwić swą opowieść. Chodzi nie tylko o beletrystykę, naukowe książki historyczne też są opowieścią, zaś wymóg podawania źródła każdej niemal informacji jest stosunkowo nowy. Zresztą nie tylko apologetów, mi też się zdarzyło w publicznej dyskusji wymyślone właśnie sformułowanie poprzedzić słowami "Ponoć Napoleon twierdził, że ..." - słowa "Ja twierdzę, że ..." wydały mi się niezręczne. A potem taki cytat "idzie w lud", kolejne osoby go przytaczają tak, jak go zapamiętały, albo tak, jak im stylistycznie w danym momencie pasuje, często także w zupełnie odmiennym kontekście. Dochodzą jeszcze tłumaczenia, np. z francuskiego na angielski, a potem z angielskiego na polski. No i dochodzimy do sytuacji, że Napoleon byłby bardzo zaskoczony swymi przemyśleniami. Niektóre z powyższych cytatów zdają mi się wersjami jednej wypowiedzi, np.: "Niemożliwe- to nie po francusku" - "'Niemożliwe' to słowo dla głupców!" "Historia jest wersją przeszłych wypadków, na które ludzie zdecydowali się zgodzić" - "Historia to uzgodniony zestaw kłamstw". Z kolei sens stwierdzenia "Sejm bywa dogodny dla królów, gdyż za jego pomocą można uzyskać od ludu to czego król nie może zażądać" zdaje mi się nieźle przeinaczony poprzez zastąpienie słowa "parlament" słowem "sejm", co zarazem powoduje zmianę kontekstu. Odnośnie do francuskich królewskich parlamentów stwierdzenie to jest banałem, odnośnie naszego sejmu Rzplitej - bzdurą. Natomiast trudno mi uwierzyć, by Napoleon wypowiedział słowa: "Szef państwa nie powinien być szefem partii", a jeśli nawet, to dziś rozumie się je odmiennie. Na przełomie XVIII i XIX wieku nie było systemu partyjnego w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, nie było szefów partii i nie było praktyki, że szef partii, która zwyciężyła w wyborach, zostaje szefem państwa. No to się powymądrzałem, a na koniec przytoczę pewne - zapewne powszechnie znane - stwierdzenie, przypisywane Napoleonowi: "Do wygrania wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i pieniądze". -
Też tak sądzę. Ludzie, stosujący gospodarkę wypaleniskową, musieli umieć to robić. Niekontrolowany pożar niewiele by im dał, bo zwykle ma charakter koronowy, a po jego przejściu z ziemi sterczą opalone pnie, korzenie pozostają nietknięte. Jeśli chodzi o tzw. biom, czy climax - to znaczy, co by tu rosło, gdyby nie człowiek - to Grecja leży przeważnie w strefie lasów liściastych (zrzucających liście na zimę), regiony przybrzeżne zaś w strefie roślinności podzwrotnikowej - to w sumie też lasy, tyle że w znacznej mierze zimozielone, no i te cedry i cyprysy. Stepów i sawann w Grecji - i w ogóle w europejskim Śródziemnomorzu nie było. Jeśli gdzieś nie rósł las, to znaczy, że i roli uprawiać się tam nie dało - wysoko w górach, na stromych zboczach, na mokradłach itp.
-
Pod uprawy wypalasz to, co możesz uprawić. Czyli tereny w miarę płaskie, co najmniej na tyle, żeby rozsądnym wysiłkiem splantować je w tarasy. Takich terenów w Śródziemnomorzu jest trochę, ale niezbyt dużo. Generalnie - to co płaskie, to orano. Co więcej - osuszano mokradła i jeziora do rzek spuszczano. Rabunkowy wyrąb lasów, o którym pisałem, dotyczył terenów górskich. Ich dostępność komunikacyjna (a raczej jej brak), klimat (nader nieprzyjazny), nachylenie stoków (nader duże) i nikła miąższość warstwy glebowej powodowała, że nie było mowy o jakichkolwiek uprawach. O tym był mój post. Furiuszu, nie dziw się - to jeden z najbardziej fascynujących tematów w dziejach ludzkości. Natomiast przypisywanie ówczesnej gospodarce znaczącego wpływu na klimat to nonsens.
-
Nie bardzo wiem, dlaczego miałaby być to prawda, co więcej - jak się wyraził Secesjonista - "oczywista prawda". Przy czym nie wiem, co ma być tą oczywistą prawdą - to, że "nie jesteśmy gorsi od ''innych'' pod żadnym względem", czy też to, "że sobie wmawiamy że coś nas różni". Trudno pominąć kwestię metody - jak określić, kto jest lepszy, a kto jest gorszy, jeśli są po prostu bardzo odmienni. Czy lepsza jest szara reneta, czy antonówka? Czy lepsze jest jabłko, czy kotlet schabowy? Jak opisać typowego Niemca i typowego Polaka. Czy Karl Albrecht Habsburg-Lothringen był Niemcem, czy Polakiem? Ale przyjmując, że jakąś metodę mamy - powiedzmy statystyczny rozkład natężenia pewnych cech w każdej z nacji w skali porządkowej - zapewne wg jednych cech wypadniemy słabiej, wg zaś innych - lepiej. Oczywiście na skali powiedzmy "uczuciowy - rozsądny" trudno jednoznacznie określić, który biegun jest lepszy, ale już w skali "chce przestrzegać reguł - chce łamać reguły" chyba można powiedzieć, że to pierwsze jest lepsze. I - choć w Danii spędziłem tylko tydzień - śmiem twierdzić, że typowy Duńczyk reguł chce przestrzegać i je przestrzega, zaś u nas chęć łamania reguł jest powszechna i nie spotyka się z dezaprobatą. Naprawdę, Atrixie i Secesjonisto - nie wmawiajcie mi, że nic w tym względzie Polaków nie różni od Duńczyków. Podobno pod względem upodobania do napojów alkoholowych jesteśmy bardzo podobni (choć tamci trochę lepsi), ale Duńczycy piją cichutko, żeby sąsiadom picia nie zakłócać, a Polak po setce zaczyna drzeć się w niebogłosy, oznajmiając światu, jaki to jest radosny, że się napił. A w Danii jak ktoś hałasuje - znaczy Niemiec. Przy czym - jeśli chodzi o Niemców - są pod tym względem bardzo, bardzo bliscy nam, a od Duńczyków dzieli ich ocean. Zresztą Niemcy też są różni - Bawarczyk od Hamburczyka na przykład. W ogólności Niemcy są do nas bardzo podobni. Mimo iż nie znam języka, w Niemczech czuję się swobodnie, bo widzę, że inni zachowują się tak, jak ja mam ochotę. W Dani, we Francji, Włoszech, Hiszpanii, Grecji czy nawet na Węgrzech trzeba jakoś się domyślać kodu kulturowego, Niemcy mają z grubsza ten sam. Niczego sobie nie wmawiam. Jako Polak nie uważam się ani za lepszego, ani za gorszego od przedstawiciela jakiejkolwiek innej nacji. Nie tylko dlatego, że zapewne istnieją Polacy jeszcze bardziej przestrzegający reguł, jeszcze więcej spożywający alkoholu i jeszcze bardziej cisi, niż Duńczycy. Podobnie jak wśród Duńczyków są hałaśliwi złodzieje i w dodatku abstynenci. Ale także nie dlatego, że nie oceniam różnic w typowych zachowaniach osób poszczególnych narodowości. One realnie są. I choć wśród Duńczyków bardzo podoba mi się dbałość o samopoczucie sąsiadów (akustyczne) i im tego zazdroszczę, to nie uważam Polaków za gorszych od nich. Oczywiście nie dotyczy to tych, którzy mają chałupę na sąsiednim siedlisku w Rudzie Instytutowej, odległej - niestety - o 10 m od mojej, a mają upodobanie do muzyki klubowej (podobno tak się to nazywa), którą emitują, gdy człek chce posłuchać słowików lub derkaczy, albo po prostu słyszeć, jak zapada ciemność. Z tym, że takie zachowanie uważam za odejście od jakichkolwiek norm międzyludzkich. Bardzo bym, chciał, żeby było u nas powszechnie potępiane. Nie jest.
-
Przede wszystkim w szkutnictwie. Furiuszu, boję się, że moja wypowiedź nie będzie stać na oczekiwanym przez Ciebie poziomie odnośnie źródeł, bo bibliografii nie pamiętam, co więcej - z całą pewnością były to jedynie pozycje popularnonaukowe, bowiem prawdziwie naukowych o starożytności w życiu nie czytałem. Z kolei mogę się zastrzec, że czytałem o tym nie w jednej, a raczej w kilkunastu pozycjach, raczej ja wzmianki, akapity, niż całe rozdziały. A że czytałem o tym w wieku lat kilkunastu, czyli cca 40 lat temu, to uwierzyłem i wierzę nadal, bo pogląd ten "kupy się trzyma". Najpierw streszczę sam pogląd, potem ewentualnie przedstawię pewne przyczynki do dyskusji. Otóż wg tego poglądu, zanim w basenie Morza Śródziemnego zaczęto budować wielkie floty, czyli cca 2000 lat pne. nadmorskie góry porastały piękne, wielkie, prastare lasy z cedrem, sosną aleppską, nadmorską i pinią, bukiem i dębem. Rozwój cywilizacji, a przede wszystkim szkutnictwa, spowodował zrąb tych lasów, przy czym największe szkody miały powodować zręby w poszukiwaniu budulca na maszty. Takie drzewo masztowe musi rosnąć w silnym zwarciu, czyli gęsto - bo inaczej pień się krzywi. A jak rośnie gęsto, to rośnie powoli. Wiec w ten sposób niszczono najstarsze i najcenniejsze stanowiska. A że o uprawie lasów nie wiedziano wtedy zbyt wiele, stosowano zrąb zupełny i zwózkę w najprostszy sposób - po gradiencie w dół. A że wytworzona w nadśródziemnomorskich górach przez dziesiątki tysięcy lat warstwa gleby bardzo cienko zalegała na skałach, a klimat charakteryzuje się ulewnymi deszczami w zimie oraz suszami i upałami w lecie, to w połączeniu z silnymi wiatrami typu "bora" spowodowało, że gleba na zrębach ulegała niemal całkowitej erozji - wypłukało ją i wywiało. Zostawała niemal goła skała, na której las się nie odradzał. Z wolna niżej położone i łagodniejsze stoki zaczęła porastać "makia", czy jak to się w innych językach nazywa. Chrastiny, krzaczory. Zaczęło brakować lasów w pobliżu portów, zaczęto wyrąbywać te dalsze. Zabrakło lasów w Fenicji i w Grecji - zaczęto wyrąbywać te w Hiszpanii czy nad Morzem Czarnym (zapewne o tym ten artykuł, który przywołujesz). Cały basen śródziemnomorski został wytrzebiony z lasów. Pierwotny las śródziemnomorski zachował się w niewielu miejscach, tak trudno dostępnych, że zwózka była nieopłacalna, które dziś są rezerwatami. Pokazywano mi takie na Cyprze w górach Troodos, nico skromniejsze widziałem w górnej części doliny Samaria na Krecie czy w środkowej części wąwozu Wielka Paklenica na Chorwacji, w dolnej części stoków Gran Sasso we Włoszech. W środowisku ekologów (proszę nie mylić z ekologii z ekologizmem) dość często przytacza się zagładę lasów w śródziemnomorskich górach jako największą klęskę ekologiczną. I spowodowaliśmy ją, choć był nas najmarniej 20 razy mniej, niż dziś. Co więcej - klęska ta zdaje się być nieodwracalna, mijają tysiące lat, a makia nie chce się stać lasem. Niektórzy w tym zjawisku upatrują przyczyny faktu, że centrum szkutnictwa, potem żeglugi, a następstwie w ogóle cywilizacji przeniosło się na północ - Hanza, Niderlandy i te rzeczy. Śródziemnomorze stało się zaściankiem. W XX w. znów stało się ważne - gdy drewno przestało być potrzebne do budowy statków. Zwolennicy tego poglądu opierają się nie tylko na kwestii drewna, przytaczają też obecne w starożytnej literaturze czarnomorskiej, czy mitach, gatunki zwierząt typowo leśnych. Niedźwiedź, wilk, jeleń potrzebują wielkich lasów, by żyć. Dziś w rejonach, przylegających do Morza Śródziemnego, te gatunki występują nader rzadko, albo i wcale, a w zabytkach literackich - nader często. Złośliwi co prawda punktują, że w zabytkach literackich występują także gryfy, fauny i centaury - też dziś nie odnalezienia, choć ze zgoła poza ekologicznych przyczyn. Niektórzy w ten sam sposób tłumacza słonie Hannibala. Nie indyjskie - za daleka droga, nie dzisiejsze afrykańskie - nie dają się oswoić i w dodatku łatwiej je przeprowadzić przez Alpy, niż przez Saharę, ale lokalna populacja z gór Atlas, w ktorych była obfitość lasów i sawann. Tyle co pamiętam. Nie chcę użyć słowa "wiem", ale generalnie pogląd ten dość spójnie łączy wiele dobrze znanych zjawisk. No a resztki puszcz śródziemnomorskich to żem na własne oczy widział!
-
A skąd przeświadczenie, że marzyła o tym, by mieć granicę z ZSRR? Ja sądzę, że granice ówczesnej Czechosłowacji były tak piękne, że o żadnych zdobyczach terytorialnych tam nie marzono. Układ z ZSRR nie miał służyć do spowodowania zmiany granic, jedynie do tego, by zaszachować Węgry i Polskę, gdyby im coś takiego do głowy przyszło. I zarazem w Pradze modlono się, żeby nam i naszym bratankom nic takiego do głowy nie przyszło, bo doskonale zdawano sobie sprawę z tego, że - zgodnie z doktryną Петра I Великого "ziem, które krwią naszego żołnierza zdobyliśmy, bez krwi nie oddamy". Do zaszachowania Polski granica czechosłowacko-radziecka nijak nie była potrzebna. Jej brak dał się Czechosłowacji we znaki w 38 roku, wobec agresywnej postawy Niemiec. W 1935 i wcześniej agresja ze strony Niemiec wydawała się mniej prawdopodobna, niż ta ze strony Węgier i Polski. Nie, nie doszło do niego wcale w przewidywalnej w 1935 roku i wcześniej sytuacji. Można dysputować, czy układ z ZSRR był konieczny dla zapewnienia Czechosłowacji bezpieczeństwa ze strony Węgier i Polski, bezdyskusyjnym jednak się zdaje, że był dla osiągnięcia tego celu wystarczającym. Gdy w grę wkroczyły Niemcy, układ z ZSRR stał się raczej obciążeniem, niż atutem. Na polu dyplomatycznym korzystał z niego głównie Hitler, a także Polska i Węgry. Powtarza się bzdurne tezy o "sowieckim lotniskowcu". Bzdurne - bo przy ówczesnym stanie sił powietrznych o żadnym istotnym przerzucie wojsk drogą powietrzną mowy nie było i być nie mogło. W cztery lata zniknęły dwa państwa, w tym jedno - nasze. No i co z tego? Tomaszu N., pozostaję w przekonaniu, że to wszystko doskonale rozumiesz, a pytania, które określiłem jako "idiotyczne" zadajesz jedynie dla nadania dyskusji należytej wyrazistości.
-
Po zniesieniu wiz do USA będę mógł (legalnie) co najwyżej pojechać tam i wydać ciężko zarobione w Polsce pieniądze. Nie mam bladego pojęcia, czy będę mógł kupić nieruchomość - ziemię, dom, mieszkanie. Natomiast wiem, że nie będę miał prawa podjąć pracy. Zapewne też nie będę mógł - bez pytania nikogo o zdanie - rozpocząć działalności gospodarczej, założyć konta w amerykańskim banku, sprowadzić bez cła towary albo bez cła takowe wysłać do Polski, etc. etc. Więc ekstrapolacja zupełnie nietrafna. Londyn jest "mój", tak jak "Berlin, Paryż czy Mediolan", a NY nawet po zniesieniu wiz turystycznych (czego jestem gorącym przeciwnikiem) - będzie "nie mój". No w "zielone" to akurat wierzę i o nie w sumie tu chodzi. Ale dlaczego wciągnąłeś w to "ludziki, Atlantydów czy Yeti" - to już nie wiem. I o co chodzi z jakąś "wiarą"? Ja naprawdę mogę po prostu napisać do uniwersytetu w Pécs czy nie mają dla mnie roboty (oni tam bardzo stawiają na internacjonalizację kształcenia) i we wrześniu zamieszkać w Harkány, codzień wieczór moczyć się w siarczkach i normalnie chodzić. I tyle. Potrzebuję jedynie odwagi, niczyjej zgody mi nie trzeba. Z tym to się w pełni zgadzam.
-
Jak to, czy przyznaję? Chyba jednoznacznie pisałem, że sojusz z ZSRR był na wypadek ataku Węgier i Polski na Czechosłowację. Oczywiście można bawić się w słówka - nie przeciwko Polsce, tylko w obronie przed Polską. Ale w tym wypadku uważam zabawę w słówka za zupełnie niepotrzebną. Wystarczy pamiętać, że Czechosłowacja nie wysuwała pretensji terytorialnych wobec Polski ani Węgier, zaś odwrotnie - to i owszem. Ależ oczywiście. Nie doszło do wspólnego ataku Polski i Węgier na Czechosłowację. Odpowiedź równie idiotyczna jak pytanie. Oczywiście, że tak... przynajmniej ta część Słowaków, dla których istotna była kwestia narodowo-państwowa. No i jednak trzeba by się choć trochę poprztykać z Węgrami. Dyplomatycznie, rzecz jasna. Naprawdę. Na tej samej zasadzie, którą opisałem. Samostanowienie narodów było ważną i "na zachodzie" powszechnie akceptowaną ideą, więc polscy ułani wspierający niepodległość Słowacji są jak najbardziej cacy. Zagarnięcie przy okazji Jaworzyny, Podspadów i czegoś tam jeszcze nie wchodziło w grę, bo nie można zabierać czegoś komuś, kogo właśnie obdarowujemy niepodległością, ale Zaolzie nie było słowackie. Było czeskie - czyli należało do ciemiężyciela Słowaków i Polaków z Zaolzia. A zarazem było tak małe, że nikt nie miał tak dokładnej mapy, by je pokazać. Na zasadzie, że 100 zł to niby sporo kasy, ale jeśli kupujesz samochód "nówkę" to 100 zł w te czy w tamte nie gra roli. Jeśliby zachodnia opinia publiczna kupiła ułanów jako oswobodzicieli Słowacji, to Zaolzie stałoby się nieważnym gadżetem. No i co? Nigdy nie twierdziłem, że polscy politycy w sprawie stosunków z Czechosłowacją zachowywali się idiotycznie, a zaś czechosłowaccy - mądrze i przewidująco. Obydwie strony zachowywały się idiotycznie, wbrew własnym istotnym interesom. Historyczna chwała należałaby się temu, kto ten łańcuch wzajemnych żalów i pretensji przerwie - ale taki się nie znalazł ani u nas, ani u nich. A jednak twierdzę, że antyniemiecki sojusz Polski i Czechosłowacji mógł sporo zmienić w dziejach świata.
-
Ta definicja "szmalcownika" jest dość istotna. Generalnie chyba można powiedzieć, że szmalcownik to ktoś, kto pomagał Żydom za pieniądze, złoto czy inne wartości. Inaczej mówiąc - uzależniał udzielenie pomocy od otrzymanej (bądź obiecanej) gratyfikacji. Tylko że te dwa powyższe stwierdzenia tylko pozornie są równoznaczne. Tak naprawdę różnica między nimi może być ogromna. Spotykam trójkę Żydów w lesie, którzy proszą o pomoc, o przechowanie ich na czas nieokreślony. Mam zaciszną komórkę, w której mógłbym ich w miarę bezpiecznie ukryć. Ale ledwo mi na wyżywienie własnej rodziny starcza. Nie ma mowy, żeby jeszcze trzy gęby wyżywić. Jak nie mają pieniędzy, to won, nie pomogę im. Coś im dam na drogę. Więcej nie mogę. Nie mogę. Jestem szmalcownikiem? Ta sama sytuacja, inny wariant. Żydzi mają pieniądze. Mówię, że muszą mi dawać tyle i tyle za miesiąc, oni się zgadzają. Najpierw dają. Ale to trwa i trwa, pieniądze się im kończą, przestają dawać. Nie mam na jedzenie. Muszę ich wyrzucić - skrycie wyprowadzić do lasu i tam muszą sobie radzić. Oczywiście, że wiem, iż sobie nie poradzą. Przykre, ale cóż. Jestem szmalcownikiem? Pokazuję te scenariusze, żeby zilustrować, że można było być bardzo porządnym człowiekiem, a jednak zostać uznanym za szmalcownika. Dodam trzeci scenariusz. Znów początek taki sam. Tyle że wyznaczam taką cenę, że starczy na żarcie i dla nich, i dla mojej rodziny, i jeszcze solidne wynagrodzenia za usługę i niebezpieczeństwo będzie. Przetrzymałem ich, aż ruskie przyszły. Dobrze się za to ustawiłem, ale im też żyło się nieźle. Jestem szmalcownikiem? Oczywiście, że jestem! Ale ta żydowska rodzina miała pieniądze i chciała je dać za to, żeby przeżyć. Ja dobrze się obłowiłem, ale oni są szczęśliwi i wdzięczni, że przeżyli. Przeżyli dzięki mnie - szmalcownikowi. I są cholernie wdzięczni. Zgłaszają mnie do grona Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata! Szmalcownika. Możliwe? Jak najbardziej możliwe. Takich scenariuszy z setkę można by ułożyć. Na zakończenie: Początek ten sam. Trójka Żydów idzie przez las. Spotyka ich Polak A. Szlachetny inteligent. Widzi - toć to Żydzi. Ci nieszczęśni, prześladowani Żydzi. Ci, którym tak bardzo współczuje, nawet 20 zł na Żegotę dał. Ale oni nie będą chcieć kolejnych 20 zł, będą chcieć, by ich przechować. Niby bym mógł, pracuję na poczcie, zarabiam nieźle, mam spory dom, ale boję się. Cholernie się boję. Jak ich u mnie znajdą, to stracę pracę na poczcie, a zapewne i życie. I ja, i moja rodzina. Nie, nic nie zrobię. Po prostu zawrócę, żeby ich nie spotkać. Początek ten sam. Trójka Żydów idzie przez las. Spotyka ich Polak B. Chciwy cwaniaczek. Widzi - toć to Żydzi. Nie lubi Żydów, jest antysemitą. Ale gdzie Żydzi, tam pieniądze. A ci - toc ro futro z norek, czapka z bobra, skórzana waliza. Aż śmierdzą pieniądzem. Przechować ich, toć to interes życia. Więc podchodzę do nich. Oferuję pomoc. Nie za darmo, rzecz jasna. Mówią, że mają pieniądze. Chowam ich na stryszku, pobieram uzgodniona miesięczną opłatę. Długo to trwało, ale w końcu ruskie przyszły. Żydy mogą wyjść - no już bez norek, bobrów i waliz. Zdarłem z nich wszystko, co się dało. Ale przecież mi się należało - ryzykowałem życiem. I opłaciło się. Pytanie, na które nie oczekuję odpowiedzi: Który z nich zrobił więcej dla przeciwstawienia się Zagładzie? Ten idealista czy ten chciwy antysemita?
-
Nie wiem, czy Adam z Bremy lub Matthaios z Edessy kiedykolwiek zetknęli się z Połowcami, albo choćby z osobami, którzy ich widzieli. Słusznie się pytałeś: A ma ktoś cytat np. z latopisu gdzie czarno na białym jest napisane że Połowcy mieli jasne włosy? Chyba nikt nie ma takiego cytatu. W każdym razie nikt go nie podał. Ja tak trochę, po Twym zapytaniu, bo nie jest to moja specjalność, pogooglałem sobie po węgierskich i słowackich stronach o Plavcach czy Kunach. Relacje w tych językach są o tyle ciekawe, że mieli styczność z owym ludem dużo później i dużo dłużej, niż Ruś. Słowacki rozumiem dobrze, węgierski... chciałoby się powiedzieć "piąte przez dziesiąte", ale tak naprawdę to i nie tyle, ale coś tam łapię. Generalnie widać tam nutę wątpliwości, czy naprawdę byli oni blondynami. Ze względu na pochodzenie gdzieś ze stepów środkowej Azji, to raczej trudne do uwierzenia. Oczywiście musimy pamiętać, że mogli po prostu farbować włosy. Podkreślam - ja się na tym szczególnie nie znam, choć chciałbym. Ale wielokrotnie obserwuję zjawisko, że jakiś historyk - zwykle dość dawny - coś tam o czymś napisze, nie podając źródła. Bo jeszcze 70 lat temu nie istniała zasada, że każda informacja ma być opatrzona przypisem. Generalnie - nie wiadomo, czy znał materiał źródłowy, choć go nie podał? Czy też wiedział, bo wiedział? Czy też tak sobie wymyślił, bo mu do narracji pasowało, a książka jednak miała się sprzedać? Nigdy się tego nie dowiemy. Mimo to wielu innych historyków traktuję taką informację jako pewnik, umieszcza w swoich opracowaniach, po czym kolejni historycy ją umieszczają, a po pewnym czasie staje się historyczną oczywistością, choć nikt a nikt nie ma bladego pojęcia, skąd właściwie o tym wiadomo. Twój pierwszy post traktowałem jako pytanie "skąd właściwie wiadomo, że byli blondynami?". Ja nie wiem skąd, a mój pobieżny przegląd różnych opinii raczej skłania mnie do poglądu, że nie wiadomo, iż byli blondynami.