jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
A tak dokładnie, to czym? Co najwyżej naiwnym przekonaniem, że - skoro żyjemy w "państwie prawa", to nawet jeśli ktoś moja rozmowę nielegalnie nagra, to co z tego, skoro w rozmowie nie było niczego nielegalnego? Język, którego używam, sposób argumentacji jest moją sprawą, jeśli nawet ktoś to nielegalnie nagra, to tego nie opublikuje, bo by się przyznał do przestępstwa. No ale, jak się okazuje, w naszym kraju przestępstwo przestaje być przestępstwem, jeśli z jego owoców korzystać będą, choćby pośrednio, dziennikarze. Okazuje się, że u nas IV władza nie jest niezależna od pozostałych trzech, jest wobec nich NADRZĘDNA !!! A zarazem kompletnie nieodpowiedzialna. Co do języka - no cóż... W poprzedni poniedziałek jadłem obiad (niektórzy powiedzą, że był to lunch) w restauracji Kino Moskwa. Przyznaję, że kawałki polędwiczki wieprzowej w sosie kurkowym, a do tego kasza gryczana z buraczkami, była to bajka. Mają naprawdę dobrego kucharza. Przyjemność konsumpcji zakłócała mi jednak rozmowa, tocząca się przy innym stoliku. Obiadujących tam 6 osób wymieniało się spostrzeżeniami na temat życia swojej firmy. Każda wypowiedziana kwestia zawierała słowa, zaczynające się na k, p, j oraz ch, które - ponoć - kiedyś uważano za obraźliwe. Dziś są wręcz normą. Politycy wypowiadają się też zgodnie z tą normą. Ja jestem zbudowany tym, że jednak niektórzy bluzgają raczej oszczędnie. Ciekawostką może być fakt, że w gronie owych 6 osób, pięć to były panie. Natomiast jedyny pan nie bluzgał. Może dlatego, że właściwie w ogóle nic nie mówił. Czyżby nagrywał? Otóż ja, jako ów ew. "wyborca", poznawszy tę ponoć "prawdziwą" twarz polityków, na których głosowałem, poznawszy metody, którymi "załatwia się szereg spraw w moim kraju", poznawszy jak mało "spójna jest jedna z rządzących partii" - akurat ta, na którą głosowałem - mogę powiedzieć jedno: DOBRZE, ŻE NA NICH GŁOSOWAŁEM !!! i BĘDĘ TO ROBIĆ NADAL. To nie tylko moja postawa. Wielu wśród rodziny i znajomych z pracy ją podziela. WPROST LEAKS uważa za bezpardonowy, sprzeczny z prawem, ohydny atak na RZĄD. NASZ, POLSKI RZĄD. Można ich było nie kochać, można było mieć inne zdanie, można było oczekiwać więcej, złościć się i wściekać na ich postępowanie, ale to jest legalny, wyłoniony w wyborach, polski rząd. I używanie nielegalnych środków w celu jego obalenia jest po prostu anty-polskie. Jest przejawem postawy "jeśli to nie my rządzimy polskim państwem, to każde działanie na szkodę tego państwa jest dla nas szansą. Czym gorzej dla państwa, tym lepiej dla nas". Co do podobieństw i analogii... Secesjonista nie dostrzega podobieństwa do cyber-ataku na Estonię. Faktycznie, metoda odmienna, ale istota działań ta sama: usiłowanie doprowadzenia rządu do upadku nielegalnymi metodami. Nasuwa się podobieństwo do ujawnionych wypowiedzi premiera Węgier, Gyurcsány-ego z 2006 roku. Jednak w tamtej wypowiedzi Gyurcsány przyznawał się do kłamstwa, systematycznego i planowego wprowadzania w błąd opinii publicznej. Zresztą ujawnienie tej wypowiedzi wcale nie doprowadziło do upadku rządu, dymisja nastąpiła trzy lata później. Niektórzy mówią o podobieństwie do "afery Watergate", która zmiotła Nixona i jest podręcznikowym przykładem mocy IV władzy. Tylko że tam sytuacja była zupełnie przeciwna, do naszej. U nas dziennikarze i opozycja nielegalnymi podsłuchami usiłują obalić rząd. Istotą "afery Watergate" było wykrycie, że rząd wykorzystuje nielegalne podsłuchy w walce z opozycją i kontrolowaniu dziennikarzy. Tak jak Nixon, stosujący nielegalne podsłuchy, znikł z amerykańskiej sceny politycznej, tak z naszej sceny politycznej powinni zniknąć ci, którzy nielegalne podsłuchy usiłują wykorzystać do przejęcia władzy.
-
Ludy koczownicze na Odrowiślu
jancet odpowiedział lancaster → temat → Ziemie polskie od wędrówki ludów do panowania Mieszka I (IV w. - ok. 960 r.)
Z pewnością nie. Po pierwsze - Madziarzy nie byli "ostatnia falą koczowników w Europie". Po nich nadeszły jeszcze ludy, określane jako Kúni, Kumani, Jázowie, Jazygowie, Połowcy, Plávci, Páloczi etc. etc. Ja przyznaję, że się gubię w tych nazwach i nie mam pewności, czy był to jeden lud, czy kilka, czy była to jedna fala, czy dwie. Niewątpliwie istnieli. I - jeśli pod pojęciem Odrowiśla rozumiesz dorzecze Wisły i Odry, to byli i osiedlali się także w dorzeczu Wisły, konkretnie w górnym i środkowym zlewisku Popradu. Jednak jako etnik szybko roztopili się w madziarsko-słowiańskiej większości, choć nad Popradem pozostał po nich zamek, a raczej jego nazwa - Plaveč. Po drugie - znów jeśli pod Odrowiślem ww. dorzecza, to Madziarzy nad górny Poprad dotarli dość wcześnie, chyba w X wieku. W XIII i XIV wieku walczyli zaś o grody nad Sanem, no ale wtedy już od stuleci nie byli koczownikami. Po trzecie - później niż Madziarzy czy Połowcy na Odrowiślu zawitał kolejny koczowniczy najeźdźca, i to bardzo potężny: Mongołowie-Tatarzy. Wprawdzie osad na Odrowiślu nie założył, ale polityczną zwierzchność Tatarzy utrzymywali przez ponad 100 lat nad jego częścią, położoną nad górnym i środkowym Sanem i Bugiem (z Wieprzem pośrodku), dość chwiejną, ale jednak. Dopiero Tatarów można uznać za ostatnich koczowników, którzy przybyli do Europy i założyli tu trwałe państwo. Orda Dobrużska, Budziacka, a przede wszystkim Chanat Krymski trwały ponad pół tysiąca lat. Po czwarte - jednak, gdy czyta się historię naszych kresów, to i później przybywały do Europy: nad Don, Kubań, Terek i dolną Wołgę kolejne ludy koczownicze, jednak oni już państwa nie stworzyli, no i na Odrowiślu jeśli w ogóle zawitali, to nie jako samodzielna siła. Po piąte - ostatnich, jakich potrafię wymienić, pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Wciąż w latach 60-ych po Polsce krążyły tabory koczowniczych Romów, czy Rromów, zwanych przez nas Cyganami. Do osadnictwa zostali zmuszeni w cca. 1000 lat po osiedleniu się Madziarów. -
Jak bronić Redutę Ordona? ... i inne tego typu miejsca
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Hyde park
Ja tam smartfona nie mam i mieć nie chcę, więc nie do końca pojmuję rozwiązanie Bavárského, ale i tak popieram, bo to człek rozsądny. Co do samej "reduty Ordona"... Jak zapewne paru uczestników tego forum wie, pasjonuje mnie poznawanie przebiegu tamtej wojny, czyli wojny polsko-rosyjskiej 1831 r. Mimo to uważam, że "Reduta Ordona" to wiersz, to wspaniały, niezwykle realistyczny, a zarazem światopoglądowo głęboki wiersz. Ileś tam lat temu nauczyłem się go na pamięć, choć nikt ode mnie tego nie wymagał, po prostu mi się podobał. Potem tysiąckrotnie powracałem w myślach do poszczególnych fragmentów i dziś, choć nie potrafiłbym go zarecytować w całości, pozostaje niezwykle istotnym składnikiem mojej tożsamości, mojego patriotyzmu i internacjonalizmu zarazem. Jeżeli jutro i za 100 lat ktoś będzie chciał przeczytać ten wiersz i zrozumieć, o co chodzi, to będzie to najwspanialszy pomnik, jaki możemy wystawić uczestnikom owej wojny i poecie, który pewien je fragment wspaniale opisał. Mimo, iż wiersz "Reduta Ordona" stał się częścią mojej tożsamości, nigdy nie odczuwałem najmniejszej potrzeby odwiedzenia tego miejsca. Pomijam już dyskusje historyków, którzy nie bardzo wiedzą, gdzie znajdowała się opisywana przez Mickiewicza reduta, a raczej która z redut stała się bohaterką wiersza Mickiewicza. Pomnik "Ordona", pomnik wszystkich uczestników tej niezwykłej wojny, pomnik obywatelskiej odpowiedzialności tych ludzi powinien stanąć przede wszystkim w naszej duszy, w naszych sercach, w naszej świadomości. Co kto woli - wg uznania. Żaden obelisk czy tablica nie wspomogą tej świadomości. Ale gdyby jakiś producent filmowy chciał zrealizować obiektywny film o szturmie Warszawy w 1831 roku, to ja deklaruję konsultacje historyczne w czynie społecznym. W moim przekonaniu Brave Hearth to rzecz błaha w porównaniu tego, co się wydarzyło w ciągu tych 2 wrześniowych dni. A starcie ognistych huzarów gwardii z czarnym 4. pułkiem ułanów jest wizualnie niezwykłe. -
Sorry, Ciekawy, ale dopóki nie podasz proweniencji tego tekstu, dopóty nie zamierzam na niego nawet spojrzeć. Co to jest? Fragment powieści sensacyjnej, wyjątek z pamiętnika gimnazjalisty urodzonego w 24 roku, relacja partyzanta albo [... ciach - tak z ciekawości: w swej korespondencji uczelnianej jancet też się posługuje tego typu skrótowcami?].
-
Oferty praktyk studenckich
jancet odpowiedział Maciej Zaremba → temat → Matura z historii, olimpiady i studia historyczne
No cóż, to bardzo interesująca propozycja, która zarazem jest zupełnie bez sensu. Nader interesujący program praktyki (pominę kwestię realnych możliwości jego zrealizowania w ciągu 9-10 dni roboczych), umożliwiałby kierowanie do Was studentów kierunku Zarządzanie. Być może zadartość Twego nosa uniemożliwia w ogóle brać pod uwagę przyjęcie na praktykę studentów tego kierunku,i to w dodatku z niepaństwowej uczelni. Ale także na innych kierunkach i na państwowych czołowych uniwersytetach praktyka wg programu studiów trwa zwykle 4 tygodnie. I słusznie. Poza tym - tak prywatnie - uważam, że obiecywanie, że aż tyle każdego nauczysz, i to w ciągu 10-15 dni roboczych, jest po prostu nieuczciwe. To by było na tyle. -
Jeżeli poziom biedy czy bogactwa mierzyć PKB per capita, to Rumunia jest bardzo biedna, ichni PKB pc to trochę ponad połowy naszego czy węgierskiego. Biedniejsza jest w UE jedynie Bułgaria, a i to nieznacznie. Co nie przeszkadza temu, iż PKB pc w Rumunii jest dwa razy wyższe, niż na Ukrainie, i trzy razy wyższe, niż w Republice Mołdawii. Skoro Rumunia ma być zbyt biedna - w tym regionie, żeby zawrzeć z nią sojusz, to może warto rozważyć sojusz z najbogatszym państwem Europy rodkowej i
-
Pustka Osadnicza? - ujęcie archeologiczne
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Ziemie polskie od wędrówki ludów do panowania Mieszka I (IV w. - ok. 960 r.)
Ja przez "pustkę osadniczą" rozumiem obszar, który może być zamieszkany, ale jest w stanie dostarczyć więcej żywności, niż potrzebują jego mieszkańcy. W tym ujęciu to pojęcie względne. Jakiś obszar w Średniowieczu mógł być uważany za w pełni zaludniony przez jego mieszkańców, stosujących dwupolówkę, a zarazem inni, stosujący trójpolówkę, mogli go uznawać za pustkę osadniczą w tym sensie, że warto się tam osiedlić, jeśli uda się nabyć ziemię pod uprawy i siedlisko. Choć trudno wykluczyć pojawianie się takich głębokich pustek osadniczych nawet w czasach historycznych, w późnym Średniowieczu. Mam na myśli tzw. "pustacie jaćwieskie" - pas ziemi, którego granice z grubsza pokrywają się z granicami dzisiejszego województwa podlaskiego (z wyłączeniem okolic Łomży, należących, jak świat światem, do Mazowsza). Choć od klęski Jaćwingów moja już 700 lat, nadal te tereny są słabiej zaludnione, niż sąsiednie, ty znajdują się wielkie kompleksy leśne - puszcze Białowieska, Knyszyńska i Augustowska. Jeśli 7 stuleci nie wystarczyło do zatarcia śladów owej "pustki osadniczej", to chyba była bardzo głęboka. Przeniesienie rozważań do czasów historycznych nie było przypadkowe. Wg mnie trudno oczekiwać jakiś dowodów, dotyczących prehistorycznej kolonizacji Odrowiśla przez Słowian. Choć z twierdzeniem Lanacastera, iż "poruszamy się w próżni snując jedynie teorie, bez dowodów materialnych", bym się fundamentalnie nie zgodził. Historyk jedynie wyjątkowo może mieć do czynienia z dowodem materialnym, "physical evidence". Ale to nie znaczy, że porusza się w próżni. Ma przesłanki i na ich podstawie buduje tezy i je uzasadnia. Jeśli ta teza jest spójna z przesłankami (z większością z nich, biorąc pod uwagę zarówno ich liczbę, jak i siłę). przyjmujemy, że właśnie tak było. Pozostałe tezy niekoniecznie idą w zapomnienie, bo już jutro mogą zostać ujawnione nowe przesłanki, które zmuszą nas do weryfikacji ogólnie przyjętych tez. Wracając do wielkich migracji, mogą mieć one dwa mechanizmy - ssania i tłoczenia. Mechanizm ssania zachodzi wtedy, gdy w sąsiedztwie jakiegoś ludu pojawia się pustka osadnicza. Sąsiadujące ludy w sposób naturalny "dyfundują" w stronę tej pustki. Mechanizm tłoczenia polega na tym, że na jakiś lud napiera inny. Więc ten pierwszy, pod naporem, szuka sobie innego miejsca na ziemi w sąsiedztwie. Który z nich przeważał? Oczywiście oba te mechanizmy mogą zachodzić równocześnie, ale zdaje mi się, że "tłoczenie" zdarzało się częściej. To "tłoczenie" mogło mieć różne formy. Dość często zaczynało się od formowania oddziałów wojsk zaciężnych z ludu, który "tłoczy się u bram". To raczej nie tyczy Odrowiśla. Drugi mechanizm to wyprawy łupieżcze. Trzeci to budowanie osad w miejscach, przez dotychczasowych mieszkańców niezasiedlonych, albo przez nie opuszczonych, np. w reakcji na wyprawy łupieżcze. Dopiero w czwartym etapie dochodzi do przejęcia polityczno-militarnego zwierzchnictwa nad nowym terytorium. Oczywiście, tak konkretnie o mechanizmach przybycia Słowian nad Odrowiśle nie wiemy niemal nic, ale możemy posłużyć się analogiami, z których najbardziej wyrazistą jest przybycie Madziarów nad Dunaj. Coś o tym czytałem i rad się tym podzielę, ale już w następnym odcinku. Pustka osadnicza na Odrowiślu nie musiała być przyczyną słowiańskiego osadnictwa na tym terenie, mogła być też -
Trochę mnie to zszokowało. Niewiele wiem o uprawianiu profesji historyka, ale w moim skromnym przekonaniu z zasady opiera się na przesłankach, a jeśli twierdzi, że ma dowody, to tylko znaczy, że jest kiepskim historykiem. Oczywiście, możemy mieć 100-procentową pewność, że Napoleon wygrał pod Wagram, a przegrał pod Lipskiem, bo znamy skutki jednej i drugiej bitwy. Ale już informacje o tym, które pułki i bataliony tworzyły słynna kolumnę McDonaldsa, nie są aż tak pewne. Jakichże możesz oczekiwać dowodów na termin i miejsce spotkania tych dwóch osób? Wszak relacje uczestników czy świadków mogą być mylne, czy to z powodu usterek pamięci, czy też ze względu na świadome przekłamanie. Nawet dokumenty nie muszą mówić prawdy. Nie zdarzyło Ci się komuś wyżej złożyć jakiegoś sprawozdania, w którym tak troszkę, troszkę mijałeś się z prawdą? Bo mi się zdarzało stwierdzić w oficjalnym dokumencie, że odbyłem rozmowę w terminie takim a takim, podczas gdy w rzeczywistości śmiertelnie o niej zapomniałem i odbyła się dwa dni później. Udało mi się to ukryć przed szefem, w dokumencie jest 11 maja - a w rzeczywistości było t 13 maja. I to tak zwyczajnie, bez jakiegoś złego zamiaru fałszowania dokumentów. A że mogą być fałszywe - to kolejny fakt.
-
Tak szczerze, to gdybym poszukiwał odpowiedzi na to pytanie, to raczej odwiedziłbym Allegro, a nie forum historyczne. Nie żeby od razu wystawiać na sprzedaż, ale choćby poszukać czegoś podobnego. A tam podobno jest wszystko. Ja znalazłem stary kredens. Też miał z 80 lat. Kupiłem za grosze. Dowóz kosztował chyba więcej, niż sam kredens. Pamiętaj, że rzecz nie jest warta tyle, ile jest warta, tylko tyle, ile ktoś chce za nią zapłacić. Gdyby cena za ten kredens była 10 razy wyższa, i tak bym go kupił - bo chciałem mieć taki kredens. No i możesz wybrać się na Koło, jeśli jesteś z Warszawy czy okolic. Choć to może być już nieopłacalna inwestycja, bo jednak wartość tej rzeczy zda mi się być rzędu setek złotych, a nie tysięcy. Choć kto wie?
-
Tak szczęśliwie się złożyło, że jesteśmy w sojuszu (militarnym, gospodarczym, kulturalnym) zarówno z Węgrami, jak i z Rumunią, więc temat jest albo o tym, co by było gdyby, albo w kim upatrywać bliższego współpracownika w ramach NATO i UE. A pod jakim względem Rumunia jest tak słabsza od Węgier. Terytorium większe, ludzi więcej, PKB większe, no i rośnie, a Węgrom spada. Węgrzy mają większe bezrobocie, ale to akurat liczy się na opak. Oczywiście PKB na łebka na Węgrzech znacznie większe, niż w Rumunii, choć ostatnio nieco niższe, niż u nas. Zapewne to dzięki fatalnym rządom tego sprzedawczyka Tuska, który zdradził naszych bratanków. No i w eksporcie Węgry górują. Ale deficyt budżetowy za 2012 rok na łebka na Węgrzech gorszy, niż w Rumunii. Dane za Eurostatem. Geopolitycznie Rumunia znacznie ważniejsza i nam bliższa, niż Węgry. Choć formalnie nie graniczy z Rosją, ale Rosjanie maja swoje wpływy między Prutem a Dniestrem, czyli w Republice Mołdawii. Już udało im się oderwać od tej republiki Naddniestrze, gdyby w jakiś sposób rosyjscy stronnicy zdobyli władzę w Kiszyniowie - a sposób legalny wcale nie jest wykluczony - Rumunia znajdzie się w trudnej sytuacji. Prut tylko dzieli Mołdawię na dwie części, z których większa należy do Rumunii, a mniejsza - do Republiki Mołdawii. Po obu stronach tej rzeki mówi się tym samym dialektem rumuńskiego. Gdyby stronnicy integracji z Rosją zdobyli władzę na Ukrainie, zawsze możemy powiedzieć, że to "ich cyrk". Rumunom trudniej. Tak mi się zdaje przynajmniej. Więc mamy wspólne interesy geopolityczne właśnie z Rumunią, a nie z Węgrami, którym w zasadzie to, co się dzieje za Karpatami, to jest "gancy gal" (czy też "mindegy"). Co więcej, to właśnie Rumunia dysponuje siłą militarną, która może się bardzo przydać, gdyby konflikt z Rosją o kształt stosunków politycznych na Ukrainie poszedł w złym kierunku. MARYNARKĄ WOJENNĄ. Być może się mylę, ale z tego co czytałem w popularnych źródłach, jest zdecydowanie silniejsza od naszej, co więcej - równorzędna z Flotą Czarnomorską Rosji. Ponadto stacjonuje o rzut beretem od Odessy, a dwa rzuty od Chersonia i wybrzeży Krymu. A jak zachowuje się Orban w obecnej sytuacji za wschodnią granicą UE? Uznał to za świetną okazję do rozdawania węgierskich paszportów ukraińskim Madziarom i stara się przypodobać Putinowi, pewnie w nadziei na tańszy gaz. Gdzie tu materiał na sojusznika? Zdecydowanie RUMUNIA, RUMUNIA, RUMUNIA !!! Bo - jako państwo czy armia - silniejsza i mamy wspólne interesy.
-
No właśnie. Za nieudolność nikomu dziękować nie warto. Dla mnie słowo "dziękować" jest tu w ogóle nie na miejscu, ale powiedzmy - cieszę się, że Jaruzelski i podległe mu służby w pewnym momencie okazały się bardzo, bardzo "udolne". Wręcz perfekcyjne. Jesienią 1981 roku byłem przekonany, że "festiwal solidarności" dobiega końca. Niestety, ale tak. Zostanie brutalnie przerwany interwencją siłową. To przekonanie podzielało, zarówno w moim mniemaniu, jak i w świetle późniejszych badań, zdecydowana większość mieszkańców PRL. Pytanie nie brzmiało "czy?" ale "kiedy, przez kogo i jak?". Pozostawiając pytania "kiedy" i "przez kogo" na inną okazję, pozostanę przy pytaniu "jak". Ta siłowa interwencja została przeprowadzona bardzo sprawnie, bardzo "udolnie". Niemal wszyscy ważni przywódcy "Solidarności" i innych struktur zostali internowani jednej nocy. Sytuacja w niemal wszystkich wielkich zakładach pracy została pod kontrolą. Wyjątkiem była kopalnia "Wujek". Zginęło 9 ludzi. To 9 ludzkich tragedii. Aż 9, ale też tylko 9. Takich zakładów było z tysiąc, albo i więcej. Mogło być 9 tysięcy ludzkich tragedii. Dla prawdziwego komunisty 9, 90, 900 czy 9000 to i tak nic. W ramach kołchozacji rolnictwa w ZSRR w latach 30-ych zmarło czy zginęło pewnie z 9 milionów ludzi - i nic. Ale ja wolę, że zginęło 9, a nie 9 000. Przyjmując, że siłowa likwidacja Solidarności była nieunikniona, czym sprawniej byłaby przeprowadzona, tym mniej ofiar by pochłonęła. Źle, że była nieunikniona - jednak uważam, że była. Źle, że pochłonęła jakiekolwiek ofiary. Ale dobrze, że nie było ich 900 czy 9000. Odnoszę wrażenie, że najgorętsi przeciwnicy Jaruzelskiego woleliby, żeby naprawdę był on nieudolny, żeby stan wojenny pochłonął co najmniej 900 ofiar, a najlepiej to 900 tysięcy. Ale ja wolę tę wersję, która została zrealizowana.
-
Pozostaje jednak parę "ale". Ale czy nie należało dać pierwszeństwa myśliwcom, potem lekkim bombowcom, a dopiero potem brać się z Łosia? Czy w zasobie posiadanych przez naszych decydentów informacji nie powinno być też tej, że świetny bombowiec nic nie zdziała bez osłony myśliwców? A PZL P 11 za "Łosiami" nawet nie nadążały. Ale czy nie należało rozważyć także importu samolotów lub kupna licencji? Dotyczy to nie tylko, a nawet nie przede wszystkim lotnictwa. Kupiliśmy licencje od Vickersa na czołg, od Škody na haubice, od Boforsa na przeciwpancerne 37 i przeciwlotnicze 40. I dobrze było. Nie można było kupić licencji od Boforsa na 75? Trzeba było konstruować Stara? Może był i lepszy troszkę, ale za pieniądze wydane na badania pewnie dałoby się ze 100 dział kupić. Po co było konstruować nkm 20 mm, skoro cały świat tłukł na licencji Oerlikony? Dobrą, sprawdzoną konstrukcję, którą chyba do dziś się eksploatuje. Mam nadzieję, że nie. I nie chodzi o zalety czy wady F-16, chodzi mi o brak okazji do klapy.
-
Kawaleria - współcześnie
jancet odpowiedział dzionga → temat → Eksploracja i rekonstrukcja historyczna
Trudno powiedzieć czy lepiej, na pewno są w górach ścieżki, dostępne dla koni, a nie do przebycia dla quadów i motocykli. Tyle że nie mają one jakiegoś wielkiego znaczenia, bo sieć dróg jest gęsta nawet w Alpach, więc łatwiej wysłać patrol pieszy, niż taszczyć konie. W Kosowie może wystąpić problem trudnej dostępności paliwa. Wprawdzie to, co napisano w materiale tvn24, że koń paliwa nie potrzebuje, bo trawy trochę zeżre i idzie dalej, to w sumie bzdura kompletna - pracujący koń na świeżej trawie długo nie pociągnie, potrzebuje owsa, siana, daje się marchewkę, jakieś tam śruty. Ale mimo wszystko autonomiczność konia jest chyba większa, bo siano i owies, czy inne zboża i warzywa, znajdzie się w każdym gospodarstwie. Choć i z tym może być różnie. Pamiętam, że miałem okazję odbyć wycieczkę samochodem terenowym tak w górach Cypru, w pobliżu granicy strefy tureckiej. Spotkaliśmy tam jednego Brytyjczyka, który gdzieś ta w głuszy dopytywał się o możliwość kupienia paliwa. Mówił "They've told me, that there is no problem with petrol, because I should get petrol at any farm. But i drove for hours and there is no farm. No farm at all". Zaiste, w takim terenie koń byłby przydatny, choć nie słyszałem, by cypryjscy grecy z koni korzystali przy patrolowaniu granic. Zapewne w Kosowie rzecz wygląda podobnie, stąd pewnie pomysł Włochów. Zresztą we Włoszech konna policja jest widoczna bardziej, niż gdzie indziej w znanych mi krajach UE (a znam ich większość z widzenia). Koń dobry i do patrolowania, i do rozpędzania burd, także kibolskich. Jak słusznie zauważył Tomasz N - "budzi respekt", a poza tym kibole często wszczynają burdę, by przyp... policjantom, ale przyp... koniowi to może już nie. No i cios podkutym kopytem to coś więcej niż pieszczota policyjną pałą. -
Pewnie, że rozstrzygnięcie kwestii kiedy zaczyna się nowy typ, a kiedy to jeszcze jest odmiana, łatwym nie jest, co w dzisiejszej motoryzacji dobrze widać. Powiedzmy VW Golf z lat 80-ych i współczesny. Natomiast twierdzenie, że P6 i P24F to jedynie inne nazwy handlowe tego samego produktu to nonsens, nad którym więcej zatrzymywać się nie warto. Bez względu na to, czy był to nowy typ, czy nowa odmiana (chętnie zgodzę się na odmianę, czemu nie), był to inny produkt. Natomiast, zgadzam się z przedmówcami: ,których wypowiedzi prowadzą do jednego wniosku, iż zamiast rozwijać "puławszczaka" od P11 do P24 lepiej było zająć się na serio projektowaniem dolnopłatowca. Choć raczej wątpię, czy wprowadzilibyśmy w 1938 coś porównywalnego z Me109, Spitfire'm, Hurricane'm czy nawet Devoitine do masowej produkcji. Денег не хватает - i tyle.
-
Dlaczego I wojnę światową na początku nazywano wielką wojną a później wojną światową
jancet odpowiedział adaxada → temat → Ogólnie
Powiedzmy. Jednak pozostanę przy zdaniu, że to co robił von Lettow-Vorbeck w Afryce godne jest najwyższego podziwu, jednak na przebieg wojny, czy walczył do końca, czy skapitulowałby w 1914, większego wpływu nie miało. Ponoć zadał Anglikom straty w liczbie 60 tysięcy ludzi - w ciągu 4 lat. Nawet, jeśli nie są to liczby przesadzone, to 60 tysięcy ludzi pod Passchendaele Brytyjczycy potrafili stracić w jedno popołudnie. -
Co do pojęcia "konfident towarzyski". Nie wiem, czy warto zgłębiać dokumenta, nie wiem, czy to zgłębianie cokolwiek da. Przyznaję, że mi się wydaje to dość jasne - konfidentem towarzyskim był ktoś, kto nie należał do organizacji, a nawet nie próbował należeć, a informacje pozyskiwał na polu "towarzyskim" - czyli albo w łóżku, albo przy wódeczce, przy czym stawiałbym na to drugie. Albinosie, w sprawie walorów moralnych członków podziemia, tym razem chodziło mi o ten tekst: Otóż, jeśli dobrze rozumiem pojęcie "konfidenta towarzyskiego", to przytoczone przez Ciebie informacje o ich skuteczności dowodnie świadczą, że nasi konspiratorzy zdecydowanie za słabo przestrzegali zasady "trzymania języka za zębami" w towarzystwie osób, których uważali, niekoniecznie słusznie, za przyjaciół. I - jeśli ktoś taki, jak ja - zada Ci niewygodne pytanie, a nawet zupełnie niesłusznie Cię skrytykuje, ni zachowuj się na zasadzie "no to ja zabieram zabawki i idę do domu". Bardzo chętnie będę tą pijawką, która od Ciebie wyssie wiedzę na temat Polski Podziemnej - zadając wredne pytania. Ale chyba o to chodzi na forum?
-
Nie udowodnię, że Gontarczyk się myli, ale bez najmniejszego trudu wykażę, że najmniejszego dowodu na fałszowanie teczki osobowej Jaruzelskiego nie przedstawił. No bo cóż widzimy na tych zdjęciach? Widzimy, że ktoś w latach 80-ych uznał za stosowne przepisać zestawienie dokumentów, znajdujące się w teczce Jaruzelskiego, zrobił to, a stare wyrzucił. Dlaczego to zrobił? Nie wiem. Może herbata mu się rozlała. Może papier zmurszał - nie dziwota, po prawie 50 latach !!! Może "środek kryjący" był już bardzo wyblakły, czemu też dziwić się nie należy. W epoce "malowania trawy na zielono" zupełnie mnie taki zabieg nie zaskakuje. Normalka. Oczywiście takie przepisanie owego zestawienia mogło być okazją do usunięcia pewnych dokumentów lub dodania innych, czyli fałszerstwa. Jednak ja, gdybym dokonywał takiego fałszerstwa, co najmniej użył bym różnych "środków kryjących" oraz udawał różne charaktery pisma. Raz lewą, raz prawą, może wersaliki, może kursywa albo coś. Zakładam, że zaufani współpracownicy Jaruzelskiego znali się na fałszowaniu dokumentów nie gorzej, niż ja. Gdyby Gontarczyk wykrył, że formularz jest z 1979 roku, ale wpisy robiły inne osoby, to rzeczywiście wskazywałoby na fałszerstwo. Ale wpisy robiła jedna osoba i najwyraźniej w najmniejszym stopniu nie zależało jej na ukryciu tego faktu. Uzasadnienie na tej podstawie fałszerstwa jest równie silne, jak inwazji ufoludków. Potem widzimy, że do akt dodano kilka nowych dokumentów. Fakt ten jest doskonale widoczny w aktach - tym razem inny charakter pisma, inny "środek kryjący". Widoczne są daty, jasno wskazujące, że te dokumenty dołączono później. Dlaczego dołączono później - nie wiem, może Jaruzelski biurko zmieniał i parę kwitów podrzucił do kadr. Najmniejszej przesłanki fałszerstwa w tym nie ma, powiedziałbym nawet, że osłabia w ogóle prawdopodobieństwo jakiegokolwiek fałszerstwa w całej teczce, no bo gdyby usiłowano coś fałszować, to by wpisy były w kolejności dat dokumentów. A nie są - znaczy nie fałszowano. Jednak powiedzenie, że to "osłabia w ogóle prawdopodobieństwo jakiegokolwiek fałszerstwa w całej teczce" byłoby o tyle ryzykowne, że w zasadzie to prawdopodobieństwo już przedtem było zerowe, a z matematyki wiem, ze mniejsze od zera być już nie może. Gdyby to miało by być fałszerstwo, to siedmiolatek zrobiłby to lepiej. Dodam jeszcze, że aż do lat 80-ych do sporządzania dokumentów stosowano tzw. "ołówek kopiowy", wyglądający jak zwykły, ale nie dało się napisanego nim tekstu zetrzeć gumką, choć wyglądał, jak napisany zwykłym ołówkiem. Niektórzy urzędnicy dodatkowo ślinili wkład takiego ołówka, wtedy jeszcze silniej "środek kryjący" wnikał w papier. Co do samego pochówku, to jeżeli - jak chce Widiowy7 i Lancaster - mamy uznać, że Jaruzelski i jemu podobni nie byli polskimi żołnierzami, tylko radzieckimi to chyba trzeba by czym prędzej spowodować, by nasze wojska opuściły Szczecin, Zieloną Górę, Wrocław, Gliwice i Olsztyn, a może także Gdańsk, i zaprosić tam Rosjan. No bo jednak dzisiejsza Rosja poczuwa się do bycia prawną kontynuatorką ZSRR, choć czasem to jest niewygodne. Więc - Szanowni Koledzy - można odrzucić spadek po tatce, który był wredny i tłukł po tyłku, ale w takim razie pozbywając się zobowiązań, zarazem rezygnujemy z jego dorobku. Dla mnie Jaruzelski był polskim generałem. I należy mu się generalski pochówek.
-
Dlaczego I wojnę światową na początku nazywano wielką wojną a później wojną światową
jancet odpowiedział adaxada → temat → Ogólnie
No nie. Nie stało się. W literaturze brytyjskiej do dziś bardzo popularne jest określanie wojny z lat 1914-1918 jako "The Great War" = "Wielka Wojna" oraz wojny z lat 1939-1945 jako "The World War" = "Wojna Światowa". No i w 1939 trudno było uważać nową wojnę za kontynuację tej poprzedniej. Eee tam. Po pierwsze - I wojna światowa światową nazywana jest nie z powodu, iż "działania przeniosły się na inne kontynenty". Bo przeniosły się w bardzo niewielkim stopniu. To, co działo się w Afryce i na Dalekim Wschodzie były to epizody praktycznie bez wpływu na wynik wojny. Bardziej istotne były działania na Bliskim Wschodzie - Galipoli, Zakaukazie (przyjmijmy, że należą one do tego regionu, by bytów bez potrzeby nie tworzyć) etc. Tyle że działania wojenne na Bliskim Wschodzie towarzyszyły od stuleci chyba wszystkim wojnom z Turcją. Akurat podczas I wojny światowej nie było działań lądowych na kontynencie amerykańskim. A towarzyszyły one nie tylko wojnie 7-letniej, ale także wojnie o sukcesję hiszpańską czy wojnom napoleońskim. Jednak wszystko były to działania o drugorzędnym, jeśli wręcz nie zaniedbywalnym znaczeniu. Tak naprawdę dopiero wojna z lat 1939-1945 była pierwszą wojna o naprawdę światowym charakterze, czyli taką, dla przebiegu której równorzędne znaczenie miały wydarzenia na Pacyfiku, w północnej Afryce i w Europie. Wojna z lat 1914-1918 jest "światową" przede wszystkim w tym sensie, że mieszkańcy Afryki, Ameryki Północnej, Australii i Nowej Zelandii ginęli w europejskich okopach. -
No dobrze, ale jak pojęcie "konfidenta" oraz "towarzyskiego konfidenta" rozumiało "podziemie"? Przy czym samo pojęcie "podziemie" też jest nader mgliste. Sorry, Albinosie, ale żeby rozumnie kontynuować ten wątek, trzeba stworzyć pewne podstawy metodyczne. Lepsze lub gorsze, bardziej lub mniej precyzyjne, budowane li tylko na potrzeby tego wątku czy całkiem ogólne, ale jakieś być muszą. Inaczej będzie bełkot. Ja - na potrzeby tego wątku - rozumiałem rozróżnienie między zwykłym "konfidentem" a "konfidentem towarzyskim". Tak, w moim rozumieniu - zwykły "konfident" to ktoś, kto świadomie, w złych zamiarach, nawiązuje kontakt z członkami organizacji, w celu zdobycia informacji i przekazania ich mocodawcom, czyli odpowiednim władzom. Zaś "konfident towarzyski" to ktoś, kogo znamy od dawna i od dawna się z nim kontaktujemy, zwykle w codziennych, życiowych sprawach. I nieopatrzenie wyjawiamy mu jakieś istotne informacje o organizacji, które on - z własnej woli lub katowany na Szucha - wyjawia. Tak to rozumiem, jeśli chcesz to rozumieć inaczej - napisz. Przyznaję, Albinosie, że wypowiadanie się w Twoich wątkach jest dość stresujące. Stres ten bierze się stąd, że odnoszę wrażenie, że wg Ciebie członkowie "podziemia" to jakieś postacie, całkowicie pozbawione innych uczuć, poza patriotycznymi. A mi się zdaje, iż przekrój osobowości wśród osób, uczestniczących w "podziemiu" z grubsza odpowiadał przekrojowi osobowości w całym społeczeństwie. Uczucia patriotyczne nie są zastrzeżone dla osobników spełniających jakieś określone kryteria. Dlatego też jestem przekonany, że w "podziemiu" działały nie tylko "idealistyczne pięknoduchy". Było tam też dużo ewidentnych "skurwysynów" - i bardzo dobrze, że byli. Gdybym kierował podziemną organizacją, chciałbym pozyskać też kieszonkowców i zawodowych oszustów. Nie dbał bym o to, czy kandydat tłucze swą wybrankę 2 razy w tygodniu, czy też nie. Czy jest homo, czy hetero - tu z pewnym zastrzeżeniem, bo "homo" łatwiej zaszantażować. Jakie prowadzi interesy - a lepiej, żeby prowadził zyskowne. Etc, etc.
-
Przepraszam, nie nie poszerzę Twej wiedzy na ten temat, jedynie chcę zrozumieć istotę zagadnienia. To chyba jest twe stwierdzenie dla niego kluczowe: Do tego momentu łapię, jednak następna konstatacja: wydaje mi się wielce wątpliwa. Żeby coś intensywnie zwalczać, trzeba mieć: 1) powód, 2) możliwości. O ile powód jest jasny - wielki udział konfidentów towarzyskich w rozszyfrowywaniu struktur podziemnych przez przeciwnika, to możliwości zdają się być nader niewielkie - jeśli dobrze rozumiem pojęcie "konfidenta towarzyskiego". A rozumiem takiego konfidenta jako osobę, którą skądś towarzysko znam, od taki przyjaciel od wódeczki i pogaduszek. I tak się zdarzyło, że coś przy nim "chlapnąłem" o organizacji, a potem to wyciekło. Trudno dociec, czy ta osoba zainicjowała kontakt towarzyski z zamiarem donoszenia gestapo czy innym organom, może dopiero potem podjęła taką decyzję, może została zatrzymana z zupełnie innego powodu i wtedy się "sypnęła", może była obserwowana przez niemieckie służby i następnie przesłuchana, albo informacja do owych służb doszła pośrednio, bo ta osoba miała znajomego, któremu pochwaliła się "kumplem z organizacji" zupełnie nieświadoma, że ów znajomy jest konfidentem. Kto był "konfidentem towarzyskim" niezwykle trudno dociec, jeszcze trudniej zbadać trasę, którą informacja wędrowała, o motywach informatora nie wspominając. Jednak zdaje mi się, że z punktu widzenia podziemnej organizacji uznanym za winnego powinienem być przede "ja" - czyli ten ktoś, kto niebacznie coś "chlapnął" w towarzystwie. Jeśli jesteś ciekaw kilku dość autentycznych historii z zakresu "konfidentów towarzyskich" z lat 70-ych i 80-ych PRL, służę - przy całym szacunku dla odmienności sytuacji, nie tylko konspiratorów.
-
Przypomnę, bo chyba umyka to Twej pamięci, że stwierdziłeś, iż "naprawdę P 11 i P 24 wraz z P 7 i P 6 to różne nazwy handlowe odmian tego samego typu." Zważywszy, że PZL P6 osiągał 290 km/h, a PZL P24 - 430 km/h, ten pierwszy był uzbrojony w 2 km, a ten ostatni - w 2 działka oerlikon 20 mm i jakieś km, to trudno podzielić stwierdzenie, że to tylko inne nazwy handlowe. Bzdurę żeś totalną napisał, więc zamiast brnąć i łgać (bo nagle P6 zamienasz na P11), po prostu odszczekaj to banalnie głupie stwierdzenie i będziemy OK. Sorry. Lektura ostatniej książki Ziemkiewicza - mam nadzieję - że nie jest dla uczestników forum obowiązkowa, więc nic nie rozumiem. A Ziemkiewicz to niezły autor fantasy, ale co ma do nauk historycznych? Czy lotnictwa? W latach 38-39 produkowano PZL P24, z silnikami z importu.
-
W moim skromnym przekonaniu byłaby to sensowna metoda rozwiązywania nader realnego problemu.
-
TAK. Podobne wstążki, tyle że biało-czerwone, przypinane mosiężną szpilą z orzełkiem na końcu z 1918 roku były w moim domu traktowane jako coś w rodzaju relikwii - w epoce realnego socjalizmu.
-
Z przyjemnością zapoznałem się z przebiegiem dotychczasowej dyskusji i rad bym udzielił odpowiedzi na pytanie "skąd się wzięła potęga Szwecji" - ale ja tego nie wiem. Natomiast dopuszczam odpowiedź, że ta potęga była wynikiem militarnej siły, która powstała w oderwaniu od ekonomicznych uwarunkowań. Weźmy starożytnych Hunów czy średniowiecznych Madziarów. Skąd brała się potęga Madziarów? Ekonomicznie nie da się jej uzasadnić, przybyli nad Dunaj i Cisę, Wielką Nizinę, na której się osiedlili głównie dlatego, że inne ludy uważały, że tam się żyć nie da ze względu na regularne powodzie. Zwyciężali, ponieważ dobrze się bili. Z naszego podwórka przypomniałbym Jaćwingów. Skąd przyszli - tylko domniemywać możemy, dokąd odeszli - chyba w nicość. Nic nam nie wiadomo, by gospodarowali lepiej, niż inni, ale faktem jest, że przez stulecie rządzili pograniczem polsko-mazowiecko-litewsko-ruskim. Ekonomicznie każdy z ww. krajów był od Jaćwingów silniejszy, ale militarnie wygrywali Jaćwingowie. Szwedzi zrobili coś podobnego, tyle że na większą skalę. Do czasu - to dotyczy zarówno Szwedów, jak i Jaćwingów. A tak z inżynierskiego obowiązku, przypomnę, że żeliwo nie nie jest stalą. Lufy do muszkietów i innej broni palnej były wytwarzane ze stali kutej, podobnie jak broń biała. Miedź była potrzebna do produkcji luf artyleryjskich, spiżowych. Wprawdzie stosowano działa żelazne, ale tylko tam, gdzie jakość, ciężar i trwałośc nie miały większego znaczenia. Realnie - tylko do obrony twierdz.
-
Przesada. Gruba przesada. Podzielam zdanie Ciekawego, że P 24 od P 11 dzieli przepaść, a druga - P 11 od P 7 (z tym, że o tym ostatnim Ciekawy nie pisał). A szkoda. Bo dlaczegóż miałaby być to megalomania? Mogę tą "megalomanię" zrozumieć w dwojaki sposób: 1) nasi piloci są tak świetni, że nawet na "siódemkach" pokonają Messerschmitty, 2) nie ma po co wprowadzać P 24, bo zaraz wdrożymy seryjną produkcję czegoś znacznie lepszego, niż Messerschmitty. Problem w tym, że ja nie znam argumentów na uzasadnienie ni jednej, ni drugiej tezy. Jeśli Smok Eustachy zna - proszę je przedstawić. Na mój rozum odpowiedź jest oczywista - ani jednego, bo silniki kupowaliśmy za granicą, w Wielkiej Brytanii lub Francji. Ja tam się tym tak za bardzo nie interesuję, ale akurat to, to chyba elementarz. No to już sensowne pytanie, ale nie znam odpowiedzi. Jedynie podejrzewam, że więcej, niż skarb państwa mógł kupić. To była produkcja małych serii, nie sądzę, by wynikały z tego istotne ograniczenia.