Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. III RP czy PRL-bis ?

    Największym problemem uczestników naszego forum (a może uczestnika, bo styl wypowiedzi nader podobny), kryjących się za nazwami "mypanowie" "kdk" i "ewq" jest to, że ich wpisy są na tym forum. Można je przeczytać. Nikt ich nie usuwa, pomimo iż zdecydowanie "godzą we władzę". Nie musieli też zgłaszać ich do jakiegokolwiek urzędu przed upublicznieniem. Podobne treści można też przeczytać w gazecie (lub w czasopiśmie), usłyszeć w radio, a także obejrzeć w telewizji. No cóż - fakt, że możemy to przeczytać, dowodzi, że III RP jest bardzo, bardzo odmienna od PRL. Czyli dowodzi, że koledzy nie mają racji. W PRL "godzenie we władzę" było zabronione, choć dopuszczano, a nawet niekiedy ceniono sobie "krytykę konstruktywną". Wszelkie treści "godzące we władzę", o ile do ich publikacji doszło, były usuwane, ich autorzy karani i prześladowani. Skala tych kar i prześladowań była odmienna za Bieruta (do kary śmierci włącznie), za Gomółki i za Gierka (krótsze lub dłuższe wyroki więzienia, plus różne "dokuczliwości") i za Jaruzelskiego. Jednak najważniejszą różnicą jest to, że zwykły Polak - nawiązując do pytania Myślimira - może po prostu pójść na wybory i zagłosować tak, jak chce. I w ten sposób zmieniać polityczną rzeczywistość.
  2. Po co broń eksportowaliśmy?

    Z tym to się zgodzić nie mogę. Szkoda, że wojna nie wybuchła w 1934, a najpóźniej w 1938. Z każdym kwartałem rozziew pomiędzy naszą a niemiecką techniką wojskową się powiększał, i to zarówno pod względem jakości, jak i ilości posiadanego sprzętu. I także realizacja naszych planów inwestycyjnych w zbrojeniówkę by tego nie zmieniła, choćby i się udała. Co do eksportu broni, przypomnę, że nasz najlepszy myśliwiec PZL P-24 produkowaliśmy wyłącznie na eksport. Fakt, że we wrześniu 1939 był już przestarzały, ale rok wcześniej?
  3. Teoria autochtoniczna fajna jest! "Porównania ujawniły, że DNA mitochondrialne ludzi żyjących na naszych ziemiach w okresie wpływów rzymskich ma najwięcej wspólnych informatywnych haplotypów z materiałem pochodzącym od współczesnych Polaków. Szczególnie istotna zdaniem badaczy jest widoczna w wynikach kontynuacja linii H5a1. Miały ją trzy osoby z okresu wpływów rzymskich, jeden średniowieczny mieszkaniec Ostrowa Lednickiego i występuje ona również wśród współczesnych Polaków. Ciągłość genetyczną badacze odnotowali też w przypadku jednej osoby z okresu wpływów rzymskich, która miała haplogrupę N1a1a2. Nie powtórzyła się ona co prawda u innych dawnych mieszkańców naszych ziem, ale naukowcy natrafili na nią u jednego ze współczesnych Polaków." (cytat z WP). Przyznaję, że mnie, jako laikowi wydaje się, że powtórzenie się pewnej "haplogrupy" u jednego z 23 osób badanych ze starożytności (próba przypadkowa) oraz u jednego z setek współczesnych Polaków (zapewne też próba przypadkowa) nie musi świadczyć o niczym. W drugim przypadku mamy trzech starożytnych, jednego średniowiecznego i nieznaną liczbę (ale co najmniej dwóch) współczesnych. Też skromnie. Zresztą w artykule podkreśla się zalecenie ostrożności, co do interpretacji uzyskanych wyników. Szczególnie, jeśli chodzi o te geny "żeńskie". Przecież było rzeczą zupełnie normalną, że zwycięzcy przybysze brali sobie tubylcze kobiety za żony, nałożnice, niewolnice lub po prostu gwałcili. A że współczesne narody pochodzą zarówno od tych zdobywców, jak i tych podbitych, obróconych w niewolnych. Co więcej - zwykle niewolnych było znacznie więcej niż panów-zdobywców, więc po kilku-kilkunastu pokoleniach profil mtDNA w rodzinach panów zapewne bardzo upodabniał się do tegoż u niewolnych. A skąd podobieństwo tegoż profilu ze starożytnych grobów w Polsce do współczesnych Łotyszy? Ja odnoszę się bardzo nieufnie do zaprzęgania badań DNA w celu rozstrzygania historycznych sporów.
  4. Zaciekawiła mnie konstrukcja części "lotnej" miny - te dwie pary skrzydeł, wirująca i hamująca. Domyślam się, że chodzić mogło o: - posadzenie miny, czyli samej prostopadłościennej puszki na płask, zapalnikiem do góry, - zmniejszenie prędkości opadania, bo jakby taka mina łupnęła o ziemię z dużą prędkością, to zapalnik mógłby zadziałać, - być może także o stabilizację lotu, czyli żeby spadała w miarę pionowo. Tak sobie to wyobrażam na wzór owocu klonu czy jesionu. Czy o to chodziło? No i drugi problem - jak już mina wylądowała, to całe to ustrojstwo sterczało nad ziemią, jakby wołało "tu jestem! tu jestem!", a przy minach chyba nie o to chodzi. Chyba musiało się to odłączać, i to w taki sposób, by nie leżało tuż obok. Jak to było rozwiązane? Jakiś ładunek miotający czy gwint, który wirujące skrzydełka odkręcały zawsze na właściwej wysokości?
  5. III RP czy PRL-bis ?

    Czasem też warto się zastanowić, na co to coś chce się zmienić.
  6. Niby prawda, ale nie do końca. Ilość wytworzonego zależy jednak bezpośrednio od ilości węgla w piecu. Można było zbudować większy piec, ale dać do niego mniej węgla. Na temperaturę będzie też mieć wpływ dostęp powietrza. W niegdysiejszej Litwie, czyli zaraz za Białymstokiem, oglądałem tradycyjny piec garncarski. To, czy dostanie się czerwone garnki, czy siwaki, zależało od ilości drewna, dodanego do wypału, i dostępu powietrza. Wielkość pieca nie była jedyną zmienną niezależną.
  7. Miło, że temat ożył. Tak dla przypomnienia - od Marengo w czerwcu 1800 roku aż po Małojarosławiec w październiku 1812 roku nikt Napoleona w walnej bitwie nie pokonał. Mimo iż na ogół przeciwnik był nieco liczniejszy od wojsk Napoleona. Natomiast w okresie od Małojarosławca w październiku 1812 po Waterloo w czerwcu 1815 Napoleon przegrywał w zasadzie wszystkie ważne bitwy. Dlaczego? Ponieważ przeciwnik był znacznie, zwykle kilkukrotnie silniejszy. Wygrać z Napoleonem w 1813, 1814 czy 1815 roku to nie była wielka sztuka - choć nie każdemu się to udawało, pomimo przewagi liczebnej. Udało się Wellingtonowi, choć teoretycznie jego i Napoleona siły w momencie przystąpienia do bitwy były liczebnie równe. Tylko że Napoleon prowadził głównie 6-tygodzniowych rekrutów, nastolatków niemal, a Wellington miał świetnie wyszkolonych weteranów. Zważając na poziom wyszkolenia jednostek, Wellington powinien był zmiażdżyć Napoleona w ciągu godziny. Tymczasem ledwo, ledwo zdołał Francuzów powstrzymać na kolejnych pozycjach obronnych, aż w końcu nadciągnęli Prusacy i wybawili Wellingtona z opresji. Sorry, ale Wellington, przedstawiany jako pogromca Napoleona, budzi mój serdeczny uśmiech. Jedyne, co po Waterloo można o nim, jako o dowódcy, powiedzieć, to odporność psychiczna i wytrwałość. Mierny talent taktyczny, operacyjnie - zero. Pod względem oceny zdolności taktycznych zdecydowanie wyróżnia się arcyksiążę Karol Habsburg. Tyle że cóż po zdolnościach, skoro jednak walne bitwy przegrywał. Ale jednak pod Essling wygrał. Któż więc tak naprawdę pokonał Napoleona u szczytu jego potęgi? Nie ma co się oszukiwać - Rosjanie. I choć taktycznie bitwa pod Możajskiem/Borodino była dla Napoleona sukcesem, a Małojarosławiec należałoby uznać za nierozstrzygnięty, to te dwie bitwy odwróciły kolej dziejów. Naczelnym wodzem armii rosyjskiej był wówczas Kutuzow. I śmieszą mnie takie argumenty, że niby sława naczelnego wodza mu się nie należy, bo był otyły, nie mógł jeździć konno, tylko go wożono w kolasce, że czasem pił za dużo, etc, etc. No i co z tego? Ważne, że wyznaczył właściwych dowódców i skutecznie określił ich cele operacyjne. Czy był trzeźwy, czy pijany - na wynik wojny to nie było istotne. Realnie Napoleona pokonał Kutuzow. KUTUZOW. I tyle.
  8. Z góry powiem, że żadnych wątpliwości, nękających Secesjonistę, nie rozwieję, a nawet próbować nie będę. Ale skorzystam z faktu wywołania "Rękopisu..." Potockiego, by podzielić się pewnym spostrzeżeniem, dzieła tego dotyczącym. Otóż, choć mając lat naście i dwadzieścia parę, czyli będąc w tym wieku, kiedy w moim pokoleniu i środowisku chłonęło się książki jedna za drugą, "Rękopisu ..." przeczytać nie potrafiłem. Jak otwierałem gdzieś w środku na "chybił-trafił" i czytałem kilka zdań, to zdawały mi się one wielce interesujące, genialne wręcz. Jak usiłowałem czytać to od początku do końca, geniusz znikał, zostawał gniot, przez który przedrzeć się nie byłem w stanie. Chyba byłem po prostu zbyt głupi, by wielkość tego dzieła pojąć i skonsumować. Ale może byłem po prostu normalny i dla innych czytelników utwór ten jest też niestrawny, a przeczytali go tylko ci, którzy musieli ze względu na swe edukacyjne lub zawodowe obowiązki. Bardzo proszę o wsparcie lub potępienie. Kto z szanownych uczestników to przeczytał dla przyjemności?
  9. Nazwiska

    A cóż ten cytat z XVII wieku ma tu do rzeczy. Rozmawiamy tu o tym, kiedy w Polsce obok imienia zaczęło pojawiać się nazwisko. Pojęcia "imię" i "nazwisko" rozumiemy tak, jak dziś są one rozumiane. Przytoczony cytat dowodzi jedynie, że imć Kuczwarewicz dopuszczał inne rozumienie pojęcia "imię", a konkretnie - nie rozróżniał pojęć "imię" i "nazwisko". Bynajmniej z tego cytatu nie wynika, że, że powszechnie tych pojęć nie rozróżniano. Może nawet ów Kuczwarewicz popełnił coś, co w jego mniemaniu błędem było. Co nie zmienia faktu, że mnie w szkole uczono, że na pytanie: "Jak się nazywasz ?" należy odpowiedzieć, podając swoje imię, a w okolicznościach oficjalnych - imię i nazwisko, w tej właśnie kolejności. Jednak zdecydowana większość studentów podaje tylko nazwisko, ewentualnie - nazwisko i imię.
  10. Guernika

    Dla mnie obraz ten jest potępieniem przemocy. Może dotyczyć corridy, albo katowania starego męża przez młodą żonę (feministą to Picasso raczej nie był). Albo bombardowania Guerniki. Twórca nadał mu taki tytuł, jaki nadał. Czyli powiedział, co - przede wszystkim - miał na myśli. I tyle.
  11. Epoka napoleońska - bilans zysków i strat

    Próbowali - choć już w warunkach rozbiorowych. Toć Towarzystwo, powołane do budowy kolei warszawsko-wiedeńskiej, działało pod egidą braci Łubieńskich, którzy zachęcali do wykupywania akcji innych przedstawicieli arystokracji i ziemiaństwa. Choć kierunek tej linii kolejowej był nader ekscentryczny, z punktu widzenia interesów cara, to jednak carski skarb zagwarantował zwrot wartości nominalnej akcji i nawet 4% rocznie odsetek. Skończyło się na tym, że choć Towarzystwo wykonało część prac, to jednak splajtowało. Jaśniepanom plajta się całkiem opłaciła, bo Petersburg wypłacił nominał akcji + przyrzeczone 4 od sta za każdy rok. Kolej przejęło państwo rosyjskie, ukończyło i eksploatowało. Problem w tym, że twierdzę, manufakturę, pałac, kościół czy nawet miasto można było zbudować samemu, ku chwale swego rodu. Kolej, siłą rzeczy, musiała przebiegać przez tereny, zdominowane przez inne familie. Nic z tego by nie wyszło.
  12. Z Sierotki uśmiałem się setnie :thumbup: . Co do Biblii i innych przekazów o smokach i potworach. Dotyczą one właśnie smoków i potworów - opisanych nader ogólnie, poza tym, że wielkie i groźne, oraz czasem zioną ogniem, o ich fizjologii (poza namiętnością do pożerania dziewic) wiadomo niewiele, zaś o budowie miednicy zgoła nic. Pozwolę sobie przypomnieć fakt niby ogólnie znany, że to, co różniło dinozaury (i nadal różni ptaki i ssaki) od innych gadów (i części płazów) to budowa miednicy i kończyn dolnych. My - dinozaury, ptaki i ssaki mamy proste nóżki, to znaczy, że udo znajduje się z grubsza pona podudziem, o tak: ││. Natomiast inne gady (o ile w ogóle mają nóżki) i mające je płazy (traszki, salamandry) mają nóżki krzywe, to znaczy że podudzia są pionowo, uda poziomo, o pomiędzy taką parą nóg wisi cielsko, zwykle szorując brzuchem po ziemi, bo co takie krzywe nóżki utrzymać mogą. Schematycznie byłoby to tak: ┌¤┐ . Ten kształt miednicy i nóżek dzieli dinozaury od innych gadów. Elementem definicji dinozaura są owe proste nogi. Dinozaur to gad, który ma ptasio-ssaczą miednicę i takież nogi. Nie wszystkie były ogromne, zapewne były też malutkie dino-myszy. I nie tylko dinozaury były wielkie. Wielkie były mamuty, nosorożce włochate i tygrysy szablastozębne i parę innych gatunków - doskonale wiemy, że żyły równolegle z człowiekiem, choć nie w czasach historycznych. Dzisiejsze słonie, nosorożce, strusie, krokodyle czy warany też są wielkie. Być może 10 czy 100 tysięcy lat temu były jeszcze większe. Nie ma żadnego, absolutnie żadnego powodu, żeby legendarne smoki czy potwory utożsamiać akurat z dinozaurami, a nie z innymi gadami czy ssakami, a także z ludźmi z innych cywilizacji. Toć człowiek, jadący wierzchem na koniu, to ani chybi centaur, zaś wojownik, okryty kolczugą czy zbroją łuskową, to smok z gadzią łuską, którego strzały się nie imają.
  13. Słusznie piszesz, że "dość mocno wspierają hipotezę", gdyż tak na gruncie teorii poznania, o ile dobrze ją pojmuję, nie da się udowodnić, że czegoś nie było. Jeśli teraz napiszę, że przed chwilą odbyłem pogawędkę ze swym kolegą, mieszkającym we wnętrzu Jowisza, trudno byłoby mi udowodnić nieprawdę :thumbup: . Co nie oznacza, że należy ten pogląd rozsądnie przyjąć jako prawdziwy. No i wspomnę, że niektórzy zasadnie uważają, że człowiek (rodzaj homo) pojawił się już cca 2 mln lat temu. No ale i tak pozostaje kilkadziesiąt milionów lat przerwy. Co do przyczyn wyginięcia dinozaurów, dziś zaiste najpopularniejsza jest hipoteza planetoidy. Ale nie jedyna. Gdy chodziłem do szkół, najpopularniejsza była hipoteza, że dinozaury po prostu tak dużo żarły, że doprowadziły do katastrofy ekologicznej. Co i nam grozi. Natomiast co do zdolności, czy nawet tendencji człowieka do eliminowania innych, zagrażających organizmów, to spokojnie proszę. Co do wirusów, to organizmy te (o ile w ogóle są to organizmy) w populacji ludzkiej, czyli przy niespotykanym dotąd zagęszczeniu komórek o niezwykle podobnym genotypie, właśnie dzięki cywilizacji ludzkiej zyskały szansę bujnego rozwoju.
  14. Tak troszkę mnie zaskoczyłeś. No bo sięgając do powszechnie znanych opracowań, typu Gembarzewskiego "Żołnierz Polski... T I, czy Żygulskiego jun. "Broń w dawnej Polsce", zbuduje się dość obszerną listę "przykładów obrazowania" włóczni. U Gembarzewskiego są opracowane sylwetki z "Drzwi Gnieźnieńskich". Obraz "Bitwa pod Orszą" jest ich pełen. Jeśli chodzi o Żygulskiego, to mogę Ci przepisać podawaną przez niego ikonografię, w przypadku Gembarzewskiego mam kłopot, bo książkę diabeł ogonem nakrył. Tylko nie wiem, czy o to Ci chodzi. Czy naprawdę Ci chodzi o sporządzenie listy dzieł, na których widnieje włócznia? Nawet ograniczając się Europy podejrzewam, że długość takiej listy idzie w tysiące...
  15. Wibram czy jakaś socjalistyczna podróba? No cóż, stopa byłaby bardziej przekonująca. No bo skoro to jednak but, to może dinozaury nauczyły się chodzić w butach?
  16. Krokodyle odpadają. Nóżki mają krzywe, a powinny mieć proste, by być dinozaurami. Wszelakie jaszczurki też z tego samego powodu. Choćby były wielkie jak waran. Innych "żywych skamieniałości dinozaurów" nie kojarzę. Zostają te ptaszki.
  17. Zdrobnienia imion

    Czepiasz się. Destylaty alkoholowe dla przyjemności zaczęto pić w środkowej i zachodniej części Europy z grubsza w XVI wieku. Natomiast, tak żeby dla odmiany napisać coś na temat, to - przynajmniej jeśli chodzi o imiona słowiańskiego rodowodu, to chyba formy zdrobniałe pojawiały się równolegle do pełnych, a może niekiedy nawet i wcześniej. To tak z literatury, bo autorytet ze mnie żaden.
  18. Nazwiska

    Z tymi nazwiskami to jest pewien problem nawet do dziś. Pamiętam - końcówka lat 70-ych, Zakopane, a konkretnie Cyrhla. Zamówiliśmy noclegi listownie u tej samej gospodyni, u której mieszkaliśmy 5 i 10 lat wcześniej. Wydawało mi się, że chałupę z łatwością rozpoznam - a na miejscu okazało się to być problemem. Więc się pytamy: - Gdzie tu mieszka pani Gawlak? - A która Gawlak? - Zofia Gawlak. - Ale która? Bo my tu wszystkie Gawlaki, a mnie też Zofia. Tak bardziej na serio, to chyba adamhistorykowi szło o to, że w Rzplitej nazwiska miała jedynie szlachta, a chłopi nie. FAKT !!! W Rzplitej nie było potrzeby tworzenia systemu identyfikacji osób poddanych. Taki system stworzyły dopiero państwa zaborcze, w związku z poborem rekruta.
  19. Tomaszu, niby tak, ale jednak troszkę inaczej. Sytuacja normalna - oczywiście kwoty i stopy "z sufitu", to tylko przykład. Bank ma 10 milionów do zainwestowania. Zgłasza się 10 chętnych, po milion każdy. Każdy ma świetny biznes-plan. Wszystko gra. Pożycza na 5% na 10 lat. Nie bawmy się w odsetki składane, powiedzmy, że kontrakt jest jasny - dziś Ci dajemy milion, przez 10 lat dostajemy 50 tysięcy odsetek, a za 10 lat każdy zwraca milion kapitału. Na każdym milionie bank ma zarobić miliona pół - razem 5 milionów. Ale w praktyce okazuje się, że tylko 6 z tych firm płaci raty i odsetki. Dwie ogłosiły upadłość, a ostatnie dwie walczą o anulowanie odsetek. Bo jak się im anuluje, to może wyjdą na swoje i zaczną spłacać. A jak nie, to też upadną. Powiedzmy, że kapitał spłacą. Suma summarum wyjdzie tak: Pożyczono 10 milionów. 6 firm spłaciło kapitał i odsetki, czyli 9 milionów, 2 firmy spłaciły tylko kapitał, czyli 2 miliony, 2 firmy nie spłaciły nic. Razem za pożyczonych 10 milionów bank dostał 11 milionów. Czyli zarobił milion. I wszystko jest OK. Problem pojawia się wtedy, gdy ocena kredytobiorców zaczyna się radykalnie różnić od realiów. Bo jeśli powyższy rozkład nie będzie 6:2:2, tylko 4:3:3, to znaczy, że bank popłynie na milion. Właściwie powinien być na to przygotowany, jak każde inne przedsiębiorstwo - raz zarabiasz, raz tracisz. Ale okazuje się, że nie jest. I państwo ma banki "dokapitalizować". Bo jak nie, to będzie to, o czym, Tomaszu, piszesz - brak funduszy na kredyty, niezbędne dla rozwoju gospodarki. No i Obama, Merkel i paru innych wodzów banki "dokapitalizowało". Przy czym podkreślam - chodzi wciąż o banki inwestycyjne. Te, które współpracują tylko i wyłącznie z przedsiębiorstwami. Żadne PKO czy mBank, nie o takie tu idzie. Czy trzeba było je "dokapitalizować" - czyli podarować im pieniądze podatnika? Jakoś tak mi się zdaje, że postawienie twardych warunków - znaczy, że bank znika, wraz z nim znikają niespłacone należności - byłoby gospodarczo zdrowsze.
  20. Kusza vs Łuk

    Trochę odnosząc się do poprzednich wypowiedzi. Zarówno przy strzelaniu z łuku, jak i przy strzelaniu z kuszy, stosowano - wg dzisiejszej artyleryjskiej nomenklatury - zarówno strzelanie na wprost, jak i pośrednie. Strzelanie na wprost polega na tym, że celujesz w widoczny cel, oczywiście biorąc poprawkę na odległość i boczny wiatr, wypuszczasz pocisk i on trafia wroga. Skuteczność tego strzału wynika z początkowej energii kinetycznej, masy i kształtu pocisku oraz umiejętności strzelca w ocenie owych poprawek na odległość i wiatr. Energia kinetyczna to efekt wysiłku mięśni strzelającego. W kuszy może być ona spotęgowana mechanizmem, przede wszystkim korbą. Więc + dla kuszy. Masa pocisku - bełtu lub strzały - zwykle była zbliżona. Jednak do kuszy można było założyć bardzo ciężkie bełty, jeśli spodziewano się strzału na bardzo krótką odległość lub w dół. W takich warunkach cięższy pocisk miał przewagę - łatwiej przebijał zbroję przeciwnika. Z łuku się tego zrobić nie dało. Kształt - strzała jest dłuższa, bardziej smukła, niż bełt, ale zarazem lepsza aerodynamicznie, silniej stabilizowana lotkami. Dzięki temu strzałą można było trafić cel z większej odległości, o ile... ... o ile umiejętność łucznika w ocenie poprawek na odległość i na wiatr była wystarczająca. Strzał pośredni to taki, którego cel w ogóle nie musi być widoczny. Strzela się mniej więcej pod kątem 45°, ponad głowami kolegów, do dość oddalonego przeciwnika. Energia kinetyczna (nadana siłą mięśni strzelca) zamienia się na energię potencjalną wysokości, a ta znów na energię kinetyczną. Tyle że opór powietrza zmniejsza tą energię oraz powoduje, że opadająca część trajektorii pocisku jest bardziej stroma, niż wznosząca. Przy strzale pośrednim pojęcie celności zmienia swój sens, nikt nie celuje w konkretny obiekt, chodzi o trafienie w pewien obszar. Był praktykowany od zarania starożytności. O tym rodzaju strzelania, w taktyce staropolskiej zwanym "nawiją", wiemy niewiele. Dziś nikt tak nie strzela, więc żadnego odniesienia do sportu czy rekonstrukcji mieć nie będziemy. Decydujące znaczenie może mieć aerodynamika pocisku - problem w tym, że zapewne przy nawiji używano innych pocisków, niż do strzelania na wprost, a nie mamy pojęcia - jakich. Nawija była też stosowana przy użyciu ręcznej broni palnej. W przypadku artylerii jest stosowana do dziś.
  21. Furiuszu, przychylam się do opinii przedmówcy . Jeśli zechcesz rozwinąć tezy, zapewne zyskasz wdzięcznych czytelników. Na równorzędnych dyskutantów raczej liczyć nie możesz.
  22. Podawanie żródeł

    Nie, nie powinni. Dlaczego? Bo są to artykuły popularyzatorskie, a nie naukowe. Czytanie tekstu, w którym co drugie zdanie zawiera odnośnik, a ćwierć strony zajmują przypisy jest bardzo uciążliwe. Historyk, nawet i amator, powinien przez tą uciążliwość jakoś przebrnąć, ale te artykuły nie są przeznaczone dla historyków. Przy okazji chciałbym zaznaczyć, że współcześnie panująca moda na dawanie odnośnika niemal do każdej informacji nie jest ani odwieczna, ani powszechna. Nie znam monografii naukowej z okresu międzywojennego, w której chrzczono by tekst odnośnikami do źródeł; zwykle źródła omawiano dość dokładnie we wstępnej części dzieła. Odnośnikiem do źródeł oznaczano tylko stwierdzenia kontrowersyjne czy nowatorskie. Dziś niektórzy oczekują podania źródła niemal każdej informacji. Boję się, że doczekam tekstu, w którym autor poda źródło informacji, że 2x2=4. Zdarzyło mi się spotkać publikacje, w których na stronę tekstu głównego przypadały 2 strony przypisów. Takie naukowe opracowanie historyczne staje się jedynie zbiorem przyczynków - brak w nim miejsca na rzecz najważniejszą - pogląd autora. Wynikający przede wszystkim z jego wiedzy historycznej, ale także z punktu widzenia, osobistych doświadczań, indywidualnych interpretacji. Te same dane mogą być zupełnie odmiennie zinterpretowane przez dwóch niezależnych naukowców. Ważny jest ich pogląd, wynikający z tej interpretacji. Tego mi często brak w publikacjach naukowych.
  23. Nie wiem, co nazywasz "swoją okolicą", ale nie wiem, czy nie przesadzasz z tymi problemami w komunikacji publicznej dla uczniów. Jak już tu pisałem, mamy taką małą chałupkę w malutkiej wsi na przedbużańskim Podlasiu. Wieś jest tak mała, że dojeżdża się do niej polną drogą, nie ma tam nawet sklepu. A że sam jestem skamieniałością z innej epoki, nieposiadającą prawa jazdy, więc często zdarza mi się tam dojeżdżać komunikacją publiczną, znaczy PKS-em. Choć przystanek PKS jest aż 500 m od wsi, to podczas roku szkolnego dojazd do Drażniewa, gdzie jest podstawówka, czy do Korczewa, czy do Siedlec, gdzie są szkoły ponadpodstawowe, a nawet Uniwersytet, jest prosty i łatwy, bo rano autobus odjeżdża tak, by na zajęcia zdążyć, a po południu są dwa powrotne. I te autobusy zatrzymują się na przystankach, położonych zwykle bezpośrednio przy wejściu do szkoły. Uczące się dziecię z Rudy Instytutowej ma do przejścia 500 m rano i 500 m po południu. Sorry - ale w Warszawie dochodzenie 1000 - 1500 m do szkoły jest normą, tyle sam dochodziłem, tyle z grubsza dochodzili moi siostrzeńcy, mieszkający w tym samym domu, w którym się wychowywałem, i, przynajmniej częściowo, uczęszczający do tych samych szkół. To są oczywiście moje jednostkowe obserwacje, możesz mi przeciwstawić swoje, ale naprawdę - wizja dzieci, które przez mróz, zamieć i słotę przedzierają się kilometrami do szkół, dzięki czemu zachowują tężyznę fizyczną, jest mocno niedzisiejsza. Jeśli dzieci wiejskie zachowują tę fizyczną tężyznę, to dlatego, że po szkole, a czasem i zamiast szkoły, uczestniczą w pracach gospodarczych, tradycyjnych siewach, żniwach i wykopkach, choć dziś częściej w zbiorach z sadów i ogrodów. Tak przynajmniej mi się wydaje.
  24. Widzisz, różnica polega na tym, że dla tych ludzi jest to w zasadzie normalny przedmiot do zaliczenia. Zaliczany jest na podstawie obecności - czyli wykorzystania karnetu. To jest obowiązek. Jak nie wykorzystasz, masz kłopot. Bulisz 150 zł za warunek, no i znowu musisz chodzić na ten basen czy siłownię. Choćbyś miał nie wiem jak wysoką średnią, nie dostaniesz stypendium - bo nie zaliczyłeś semestru. Oczywiście, że aktywność fizyczna może się różnie objawiać, można po prostu nie lubić ani basenu, ani siłowni, a jednak być aktywnym. Sam nie lubiłem tego typu zajęć, ale chodziłem po górach, jeździłem konno. Niemal do pięćdziesiątki wakacje spędzałem pod namiotem. Ale wśród dzisiejszych młodych ludzi nie widzę, żeby tego nie lubili, za to co innego - tak. No fakt - popularność biegów to jest pewien fenomen. Ale poza tym - ma być łatwo, lekko i przyjemnie od początku do końca. Mam nadzieję, że nie mam racji, ale jakoś tak to widzę. Dziś jestem w zasadzie inwalidą, ale jeszcze parę lat temu ochoczo chodziłem na ponad dwudziestokilometrowe wycieczki z podejściem 600 m, tak tylko po to, żeby to przejść. Bez oklasków i fajerwerków, bez publiczności. Po prostu idziemy - ja i Ewa, dla samej przyjemności marszu. Synowej do takiego działania nie udało się nam nakłonić. Co więcej - nie rozumiała samej idei wysiłku dla wysiłku, iść po to, żeby iść. I to jest chyba cecha pokoleniowa.
  25. Mam dostęp do akt, więc w zasadzie mogę sprawdzić, jeśli to ważne. Trochę mnie zaskoczyłeś poziomem dociekliwości. Tak z pamięci, to z 60% urodziło się w Warszawie, pozostali w miastach powiatowych. To znaczy, że mogą pochodzić ze wsi. O sytuacji materialnej w aktach jest niewiele. Nie ulegajmy stereotypom, że jak ktoś idzie na płatne studia, to jest z bogatej rodziny - na studia płatne idą ci, których nie stać na bezpłatne. Ale - tak wnioskując po ubraniu i zachowaniu - większość z tej grupy pochodzi z dość zamożnych środowisk. A ci pozostali to chyba właśnie te wyjątki, które WF zaliczyły normalnie. Tak pamiętam, że za moich szkolnych i studenckich lat powszechnie uprawiana była turystyka piesza. Taki "Harski", czyli "złaz" Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich w Puszczy Kampinoskiej gromadził ponoć ponad 1000 uczestników, mówiło się nawet o 4 tysiącach. Podstawiano specjalne pociągi, żeby to towarzystwo miało jak wrócić do Warszawy. "Połoniny" w Bieszczadach były, siłą rzeczy, bardziej ekskluzywne, ale i tak uczestników liczono w setki. Na inaugurację kursu przewodnickiego w 1978 SKPB dostało wielką aulę na SGGW, zabrakło miejsc siedzących, kandydaci siedzieli na schodkach, parapetach czy po prostu stali. Jakieś 300 osób. Kurs kończyło kilkanaście.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.