jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Żeby jakoś przeanalizować przebieg rozpowszechniania się wirusa przeanalizowałem kilka krajów lub regionów: chińskie prowincje Hubei (58,5 mln mieszkańców), Henan (105 mln), Zheijang (51 mln) i państwa Japonia (125 mln), Korea Płd. (52 mln), Iran (81 mln), Włochy (61 mln), Niemcy (83 mln) i Islandia (0,36 mln). Brałem pod uwagę liczbę potwierdzonych przypadków na milion mieszkańców i wyznaczyłem 12 progów, z których każdy następny jest dwa razy wyższy od poprzedniego. Dzięki temu można stwierdzić, że jeśli przekroczenie ostatniego progu zajęło więcej dni, niż dotarcie od pierwszego do poprzedniego, to znaczy, że tempo zarażeń maleje. Za pierwszy, niejako startowy próg przyjąłem 0,5 przypadku na milion, czyli sytuację, w której właśnie się znajdujemy. A potem kolejno (w nawiasach podaję liczby w przypadku Polski): II - 1 przypadek na milion (38), III - 2 (77), IV - 4 (154), V - 8 (307), VI - 16 (614), VII - 32 (1 229), VIII - 64 (2 458), IX - 128 (4 915), X - 256 (9 830), XI - 512 (19 661) XII - 1024 (39 322). XIII progu jeszcze nigdzie nie osiągnięto i oby tak zostało. Próg IV ma pewne szczególne znaczenie, bo wygląda na to, że jak się go przekroczy, to przed VI się nie zatrzyma, choć Niemcy mają teoretycznie szansę. Poza tym dla prowincji Hubei mam dane od progu IV wzwyż. I tak poza Hubei przejście od I do IV progu zajęło: Henan - 5 dni, Zheijang - 5 dni, Japonia - 11 dni, Korea - 12 dni, Iran - 8 dni, Włochy - 4 dni, Niemcy - 6 dni, Islandia - 2 dni. Kolejny, V próg przekroczono w Hubei - 3 dni, Henan - 6 dni, Zheijang - 2 dni, Japonia - 16 dni, Korea - tego samego dnia, Iran - 1 dzień, Włochy - 1 dzień, Niemcy - 2 dni, Islandia - 1 dzień. Więc w prowincji Henan i w Japonii tempo zmalało, ale w pozostałych znacznie wzrosło. Dalej robi się ciekawie. Bo VI rubież pękła w Islandii tego samego dnia, we Włoszech - nazajutrz, w Hubei, Korei i Iranie - po 2 dniach, a w Zheijang - po 5 dniach. Natomiast w Henan, Japonii i Niemczech - wg stanu na dziś. 10 marca godz. 8:00 - nie pękła. W Niemczech pewnie pęknie jak nie dziś, to jutro, w Japonii - trudno powiedzieć, a w prowincji Henan - wszystko wskazuje, że nie pęknie. Kolejny próg (VII, 32 zarażenia na milion) Iran i Islandia pokonały w 1 dzień, Hubei w 2, Włochy w 3, a Korea w 4 dni. Prowincja Zheijang zatrzymała się przed tym progiem. Próg VIII - pokonanie go zajęło Islandii 1 dzień, Włochom, Korei i Hubei - 2 dni, Iranowi - 4 dni. Próg IX - Hubei i Islandia pokonały w 3 dni, Włochy - 4 dni, Korea - 5. Próg X osiągnęła tylko prowincja Hubei w 3 dni, XI - w 6 kolejnych dni, XII - w następnych 8 i wygląda na to, że XIII nie sięgnie. Podobnie jak w prowincjach Hunan i Zhaijang, lub lepiej, przebiegała sytuacja we wszystkich pozostałych prowincjach Chin, więc władze państw UE powinny błagać Chińczyków o informacje, jak tego dokonały, i zastosować te same metody. Obawiam się, że zakaz imprez masowych to o wiele za mało. A stawką jest - rozsądnie rzecz biorąc - 600 tysięcy chorych i 25 tysięcy zmarłych w skali samej UE. A nie można wykluczyć scenariuszy, które dziś zdają się być nierozsądne. Ps. Rektor UW zamknął uniwersytet do 14 kwietnia.
-
Zapasy zrobiłem na jakieś 2 tygodnie, dla psa też, choć pewnie z głodu nie umrę i przez miesiąc, a potem zawszeć mogę zjeść psa. Ojciec w 1918 w Moskwie jadł kota swojej matki i dobrze. Z trzema wózkami z hipermarketu nie wyjeżdżałem. Nie sądzę, bym coś z tego wyrzucił. I tego się trzymajmy. Nie, zdecydowanie nie było i nadal nie ma. A analizę "modeli" przełożę do nowego postu.
-
Każdy teoretyczny model musi mieć odpowiednio dobrane zmienne oraz oszacowane parametry, co można zrobić tylko opierając się na doświadczeniu. A to na razie jest nikłe. Ale z tego, co wiemy, to nie istnieje "wariant włosko-francusko-hiszpański". Włosi wyraźnie popełnili jakiś błąd i otworzyli drzwi wirusowi. Podobnie zlekceważyli wirusa Islandczycy i tam sytuacja obecnie jest gorsza, niż we Włoszech, w proporcji do liczby ludności, rzecz jasna. Francuzi i Hiszpanie, a przede wszystkim Niemcy byli ostrożniejsi, i tam wirus rozprzestrzenia się wolniej. Zdecydowanie inny wariant. Tak sklejając poszczególne przebiegi można powiedzieć, że na razie te kilkanaście przypadków w Polsce to tyle, co nic. Ale zapewne we wtorek lub środę liczba ich osiągnie 20, czyli 0,5 przypadku na milion. To już się daje szacować. Jeśli dalej pójdziemy wariantem włoskim, to do niedzieli 15 marca osiągniemy poziom 4 zarażonych na milion, czyli ponad 150 osób. Jeśli pójdziemy wariantem niemieckim, to stanie się to dopiero we wtorek, 17 marca. A jeśli dalej to pójdzie wariantem Hubei, to szczyt zachorowań będzie między 7 a 21 kwietnia, liczba chorych osiągnie trzydzieści kilka tysięcy, a potem zacznie spadać, a umrze trochę ponad 2 tysiące. To najbardziej pesymistyczny racjonalny wariant. Bo może dalej to pójdzie wariantem prowincji Henan i liczba chorych zacznie spadać wcześniej, a liczba zachorowań nie osiągnie tysiąca. To zależy od tego, na ile rozsądnie będziemy się zachowywać. Trochę więcej o tych wariantach napiszę jutro.
-
Ja tego nie wieszczę. Nic na to nie wskazuje, co wyraźnie podkreślam i podkreślać będę. Nawet, gdyby u nas było gorzej, niż w Hubei, to i tak można się spodziewać co najwyżej kilku tysięcy dodatkowych śmierci. Żadna apokalipsa, ułamek promila ludności. Pod jednym warunkiem - że w tych kilku tysiącach nie będzie mnie. Ale, uważam że osoby, będące szczególnie narażone na skutki zarażenia koronawirusem powinny postępować tak, by w czasie największej jego ekspansji ograniczyć swą obecność w miejscach publicznych, a jeśli muszą, to zachować szczególne środki ostrożności. Powiedzmy tak - to, że na zarażenie nastąpiło na miejscu jest bardzo istotnym faktem. Dopóki chorowali tylko przybysze z Chin, można było ich izolować.
-
Co bardziej zbliża się do danych PIS (nie PiS ) i daje śmiertelność 0,50%. W Polsce w następnym sezonie stwierdzono laboratoryjnie grypę u ok. 16 tys. chorych (ciekawa, że explicite ta dana nie jest podana w raporcie, ale jeśli zarejestrowano łącznie 8 671 (55,2%) zachorowań wywołanych przez wirus A(H1N1)pdm2009 to łatwo obliczyć), zaś badano cca 35 tys. Z tych 16 tysięcy zmarło 146, co daje 0,91%. Znacznie więcej niż w Niemczech, ale jeśli porównamy liczbę przypadków, potwierdzonych laboratoryjnie, to trudno nie dojść do wniosku, że u nas badamy tylko najcięższe przypadku. Panika jest szkodliwa. W nocy z czwartku na piątek policja w kombinezonach otoczyła samochód z młodą kobietą, która ponoć nie miała gorączki, trudności z oddychaniem ani bólów mięśniowych, ale kasłała. No i niedawno była w Niemczech. Była u lekarza, ten rozpoznał zapalenie oskrzeli i tyle. Akcja policji była spowodowana anonimowym telefonem. Komentarz chyba niepotrzebny. Natomiast nie uważam za przejaw paniki, tylko raczej zdrowego rozsądku, kupienie mydełka Protex Ultra, chusteczek dezynfekujących czy sprawdzenie stanu zamrażarki i szafek w kuchni i ewentualne dokupienie kilku rzeczy. Jeśli wierzyć portalowi News Republic to władze niemieckie oficjalnie przypominają, że zawsze należy mieć w domu zapas trwałej żywności na 10 dni, więc kto nie ma, powinien uzupełnić. Ja uzupełniłem tydzień temu. Jak na razie półki w Lidlu pełne. Mam tylko problem, jak zgromadzić zapas piwa na 10 dni. Może jednak mini-browar będzie lepszy?
-
Podałeś tak odmienne liczby, że aż pomyślałem, że gdzieś dodatek "tys." mi umknął. Ale nie, wszystkie dane ok. W Polsce w sezonie 18/19 zgłoszono 3,8 mln przypadków grypy, podejrzeń i infekcji grypopodobnych. Podejrzewam, że ta liczba odpowiada 5,3 mln zwolnieniom w Niemczech. Laboratoryjnie potwierdzono grypę u ok. 16 tysięcy przypadków, z tego 146 osób zmarło. Jednak nawet opierając się na danych z I. Kocha, 25 tys. przy 5,3 mln daje śmiertelność na poziomie 0,47%. W Hubei śmiertelność dziś wynosi 4,34% i stale rośnie. Czyli prawie 10 razy więcej. Cd. za chwilę.
-
Wybór mamy skromny. Na przykładzie takich chińskich prowincji jak Hunan, Guangdong, Henan i Zheijang można dowodzić, że nawet przy przekroczeniu liczby 1000 zachorowań na kilkadziesiąt milionów mieszkańców można epidemię powstrzymać. W tych prowincjach od kilku - kilkunastu dni nie ma nowych zachorowań, a liczba chorych jest niewielka i systematycznie maleje. Oczywiście przy założeniu wiarygodności danych. Poza chińską prowincją Hubei nie mamy danych o przebiegu epidemii w krajach/regionach, w których liczba zarażonych przekroczyła 2000 przy podobnej liczbie ludności. Jedynym krajem europejskim, w którym to nastąpiło, są Włochy. Trudno nie sięgać po ten przykład.
-
Hiszpanka spustoszyła świat 100 lat temu, a nadal nie mamy lekarstwa na grypę. Jak wiadomo, grypa nieleczona trwa cały tydzień, a leczona - tylko 7 dni. Szczepionka w Polsce pojawiła się w latach 90-ych, nie sądzę, by gdzieś było to znacznie wcześniej.
-
No cóż, Gregski - problem w tym, że ja jestem człowiekiem, który już wcześniej doświadczał chronicznych problemów zdrowotnych. Na skutek wady genetycznej mam rozwalony system immunologiczny, nawet bez wirusa mój organizm niszczy swoje własne zdrowe komórki, głównie stawów. Każda, nawet drobna infekcja proces ten nasila. Więc ledwo chodzę, no i dorobiłem się cukrzycy, otyłości i nadciśnienia. Statystycznie powinienem pożyć jeszcze 18 lat i zdecydowanie to wolę, niż 18 dni. Do boksu mi się jeszcze nie śpieszy. Nie wiem, czy 3,500 ludzi, którzy do dziś zmarli, to godne lekceważenia "parę osób". No i wiadomo, że wśród zmarłych są także osoby w wieku 30-50 lat, którym żadne chroniczne choroby nie dolegały. No właśnie - czy większe? W minionym sezonie grypowym chorych na grypę lub o taką infekcję podejrzanych było w Polsce 3,7 mln od września 2018 do kwietnia 2019. Ilu z nich miało grypę, a ile tylko podobne do niej infekcje, raczej nikt nie wie, bo testy laboratoryjne przeprowadza się nader rzadko. W wyniku tych infekcji i bezpośrednich powikłań zmarło 137 osób, przy czym komentuje się tę liczbę jako wyjątkowo wysoką. W prowincji Hubei w ciągu 2 miesięcy zmarło prawie 3 tysiące ludzi. Jeśli w Polsce przebieg epidemii będzie podobny, to proporcjonalne do liczby ludności umrze pewnie ze 2 tysiące. 2000 to trochę więcej niż 137, czyż nie? Czy przebieg epidemii w Polsce będzie podobny, jak w Hubei, czy też łagodniejszy, albo też znacznie gorszy - nie wiemy. Na razie możemy sytuację w Hubei porównywać do sytuacji we Włoszech. I odnotować fakt, że epidemia we Włoszech szerzy się wolniej, ale śmiertelność jest wyższa, niż była w Hubei w analogicznym okresie.
-
Nie byłbym sobą, gdybym dostępnych danych nie wklepał do Excela i nie analizował po swojemu. Informacje, których mi brakowało, to liczba chorych (znaczy zachorowania minus wyleczenia minus zmarli), liczba nowych zachorowań, a także śmiertelność, bo w tej kwestii wypowiadający się w mediach mylili się w zeznaniach. Pewną bazą odniesienia jest sytuacja w chińskiej prowincji Hubei, której stolicą jest Wuhan. Nie znam odrębnych statystyk dla samego Wuhan. Nie za bardzo wiemy, co się działo zarówno w stolicy, jak i w całej prowincji. Została ona odcięta od reszty Chin i całego świata i chyba w znacznej mierze zostawiona samej sobie. Zachorowało tam ponad 67 tysięcy ludzi, liczba chorych w połowie lutego przekraczała 50 tysięcy. Głośno było o ekspresowej budowie dwóch szpitali po 1500 łóżek każdy - w zestawieniu z liczbą chorych to nie mogło rozwiązać problemu. Wypada uznać, że znaczna część zarażonych chorowała w domach czy w jakiś prowizorycznych namiotach (a średnia temperatura w Wuhan to od 3°C w nocy do 13°C w dzień). Zmarło tam prawie 3 tysiące ludzi - poza tą prowincją, łącznie z Chinami, zmarło dotychczas ok. 350 ludzi. No ale teraz dobra wiadomość, NAPRAWDĘ BARDZO DOBRA WIADOMOŚĆ. Z danych liczbowych wyraźnie widać, że epidemia w Hubei wygasa. Obecnie odnotowuje się poniżej 200 zachorowań dziennie - w połowie lutego było to cca 4000 dziennie. Więcej osób powraca do zdrowia, niż zapada na koronowirusa, więc liczba chorych systematycznie maleje. W połowie lutego było ponad 50 tys. chorych, dziś - niecałe 23 tysiące. Przy czym liczba chorych nigdy nie osiągnęła wartości 1000 na milion mieszkańców, czyli 1 promila, 0,1%. Dziś przed południem popłynęły w świat informacja, że rząd brytyjski ma opracowany wariant postępowania w sytuacji, gdyby liczba chorych przekroczyła 80% populacji !!! OK, rząd powinien mieć plan nawet na taką katastrofę. Gorzej, że w chwilę później poszła w świat informacja, że pewien niemiecki instytut PROGOZUJE, że liczba chorych osiągnie 60% populacji !!! Co będzie - nie wiem, ale opierając się na danych z Hubei to nawet 0,6% byłoby katastrofą. A na ile możemy się opierać na analogii z Hubei? Dziś mamy umowny 12 dzień epidemii we Włoszech, opisywany liczbami: 3927 osób zachorowało, 414 osób wyzdrowiało, 148 zmarło, chorych pozostaje 3365 osób. 12. dnia w Hubei było 7152 zachorowań, tylko 167 osób wyzdrowiało, a 167 osób zmarło. Chorych było 6741. Znaczy możemy przypuszczać, że nasze epidemie będą miały lżejszy przebieg, niż ta w Hubei. I ile zastosujemy podobne środki.
-
Masz całkowitą rację - zalecenia, by brać do picia wodę ze studni, a nie z rzek, oraz te o budowie latryn z okresu epidemii 31 roku i wcześniejszym dotyczyło wojska i było związane przede wszystkim z dyzenterią czyli czerwonką, oraz ogólnie z zapobieganiem biegunkom. Przeciw cholerze też w pewnym stopniu skutkowały. Ja też się nie przypominam sobie jakichkolwiek regulacji w tym zakresie w "tak do lat 90-tych" w odniesieniu do gospodarstw chłopskich. W miastach coś tam się działo, a na dworach - jak się jaśnie panu widziało. Jeśli chodzi o kwestię picia wyłącznie przegotowanej wody ze studni, to ja się z tym zjawiskiem nie zetknąłem na wsi polskiej w okresie mej obserwacji, czyli z grubsza lata 1965 - 2020, co wyraźnie napisałem. A z czym się zetknął Gregski i jego babcia - nie wiem, ale z uwagą przeczytam. Podałeś nam furę informacji, dotyczących dawnych poglądów na zapobieganie epidemii cholery - i innych chorób, przenoszonych drogą kałowo-pokarmową. To niezwykle ciekawy materiał, nie wiem, czy go uniesiemy. Doktorat z tego mógłby być.
-
Ciekawa informacja. Mój ojciec był mniej więcej rówieśnikiem Twej babci, w podwarszawskiej wsi w latach 60. i 70. bywałem, tak ostrego zakazu rodzice nie formułowali. Na wsi dzielono studnie, na takie, których wodę można było pić, i te drugie :-). W tych ze zdatną wodą jej poziom był mocno poniżej poziomu gruntu, tak na 1,5 - 2 m. Jeśli poziom wody był płytko, to wody nie pito. Z tym że nie wiem, czy było to jedyne kryterium. Natomiast bardzo starannie przestrzegano zakazu picia wody prosto z wiadra, którym wodę ze studni wyciągnięto, ani nawet zaczerpnąć zeń wodę kubkiem nie było wolno. Nie wolno było też stawiać go na ziemi. Należało wodę przelać do drugiego wiadra i z niego już można było wodę zaczerpnąć. A czasem dla spragnionych kubek był przy studni, ale wodę z wiadra czerpalnego trzeba było doń nalać, zaczerpnięcie zakazane. W sumie świadczy to o całkiem niezłym poziomie wiedzy "ludu" na temat przenoszenia się chorób. Tyle że to jednak inna epoka. Sto pięćdziesiąt lat wcześniej powszechne było branie wody z rzek, więc sama budowa studni już była zalecana jako metoda powstrzymywania cholery. Dodatkowo zalecano budowanie latryn, i to w odpowiedniej odległości zarówno od rzek, jak i od studni (jeśli istniały). Gdy latryna się wypełniała, kopano drugą kawałek obok. W wojsku (czy później w harcerstwie) wymuszano to dyscypliną, gorzej było w gospodarstwach wiejskich. Jeszcze w okresie międzywojennym minister spraw wewnętrznych Sławój Składkowski wymuszał karami budowanie sławojek po wsiach. Nieskutecznie - bo jeszcze z lat 60. pamiętam gospodarstwo, w której takowej nie było, i to gospodarstwo wynajmujące pokoje letnikom. Niezbyt daleko od Warszawy - Kurpie Zielone. Górale podhalańscy uchodzą za dbających o czystość. Z lat 70. pamiętam gospodarstwo na Toporowej Cyrhli, gdzie ubikacja była pod jednym dachem z chałupą, koło obory. Defekowano się do wielkiej miski, po czym gospodyni tę miskę wyciągała i fekalia wyrzucała na górę nawozu krowiego i owczego za chałupą. Padały na to deszcze, wypłukiwały gnojowicę i część nawozu oraz fekalii, a przy płocie tworzył się taki śmierdzący smużek. Potem w tym smużku pojawiała się strużka wody, zasilana deszczówką z łąki, strużka zamieniała się w strumyczek, strumyczek spływał do dolinki, gdzie tworzył się całkiem duży strumień itd. itd., a spragniony turysta gdzieś tam niżej...
-
Dość interesujące przeniesienie sensu owej rymowanki, gdyż w środowisku, o którym pisałem, nie mieliśmy wątpliwości, że chodzi o Polaków, a nie Austriaków (kimkolwiek by oni mieliby być). Ciekawiła mnie i wówczas pewna niespójność, gdyż pod Ulm i Austerlitz oddziałów polskich, o ile wiem, nie było, a żołnierzy narodowości polskiej zdecydowanie więcej było w wojskach austriackich, niż francuskich. Pod Wagram było zgoła inaczej - wprawdzie pułk lekkokonnych był polski z nazwy, ale nie z żołdu, ale wojska polskie w tamtej wojnie miały swój znaczący udział. Wagram pewnie był pewnym ukłonem dla historii przy adaptacji tekstu do nowego znaczenia, ale Ulm i Austerlitz pozostały dla rymu. Najwyraźniej nie tylko my lekceważyliśmy prawdę historyczną, gdyż z kolei pod Jeną nie było wojsk austriackich. Zaiste wątpię w istnienie tegoż kręgosłupa ideologicznego, choć może istniał ideowy, oparty na przekonaniu, że skoro w systemie socjalistycznym przyszło nam się urodzić, żyć i przyjdzie - w naszym przekonaniu - nam umrzeć, to trzeba go czynić jak najbardziej znośnym, jak się da. No cóż - diagnoza okazała się być błędna, a o skutkach terapii można dyskutować, ale już raczej nie w tym wątku. Ps. Wersja z dupą się też pojawiała, ale raczej pod koniec imprezy.
-
Tak jakoś mnie wspomnienia naszły... W moich studenckich latach, generalnie - początek lat osiemdziesiątych, w środowisku Socjalistycznego Związku Studentów Polskich, do którego należałem, co z dumą oświadczam, dość popularny był wiersz, czy może tylko rymowanka: Pod Ulm, Wagram, pod Austerlitz, krwi laliśmy dużo, nie mówiliśmy nic. Bo taką naturę od Boga już mamy, że krew przelewamy i nic nie gadamy! Towarzyszył temu pewien rytuał. Oczywiście, działo się to mocno po pijaku, a rytuał polegał na tym, że w rytm recytacji walono pięściami w stół, mocno, bardzo mocno. Do bólu. Przy czym rytuał miał jakiś sens wspólnotowy, tego się nie robiło z byle kim, to oznaczało jakiś wyższy stopień wtajemniczenia. Wujek google nie dal żadnych sensowych wyników, ale może ktoś z Was wie, co to za tekst i jaka może być geneza tego rytuału
-
Nie chciałbym tu udawać jakiegoś germanologa, po niemiecku nie mówię, ale separatyzmy są do dziś widoczne. Choćby podział na Niemcy "gutentagowskie" i "grisgotowskie".
-
Oczywiście nie sposób zlikwidować - na wieki - tendencję do ponownego zjednoczenia państw niemieckich. Jednak można było tę tendencję osłabiać i odsuwać w czasie. Przede wszystkim na polu ekonomicznym - dlatego rezygnację z reparacji wojennych uznałem za warunek powodzenia tej koncepcji. Trudno mi sobie wyobrazić, że parlament Republiki Bawarskiej godzi się na wspomaganie z podatków swych obywateli produkcji czołgów w Republice Górnej Saksonii i Śląska, bo Bawarczycy sami chcieliby je produkować. Zaś Republika Królewiecka (Prusy Wschodnie z Gdańskiem i Kłajpedą) zapewne będzie dbać o dobre stosunki z Polską i Litwą, by te nie budowały jakiejś "gdyni" czy "połągi". Bez współpracy z państwami ościennymi będzie klepać biedę, więc raczej będzie przeciwdziałać niemieckiemu rewizjonizmowi. Nawet jeśli, to cały proces opóźni się co najmniej o lat kilkanaście, jeśli w ogóle do ponownego zjednoczenia wszystkich państw niemieckich by doszło. W co wątpię, bo zakaz można by wpisać do traktatu. Zawsze przecież pozostaje argument siły, a każde z państw ościennych byłoby silniejsze od tych dwóch landów, które chciałyby się połączyć. Szczegółowość tych rozważań może jednak zanadto zbliża nas do historii alternatywnej.
-
Zapobiec II wojnie światowej? Oczywiście trudno sobie wyobrazić, że w latach 1918 - 2020 nie mamy żadnej wielkiej wojny. Wcześniej czy później, trochę większa czy trochę mniejsza, ale jakaś wielka wojna by wybuchła. Ambicje ZSRR, USA i Japonii tworzyły nowe pola konfliktów, których - zapewne - na innej drodze, niż militarna, by nie rozwiązano. Ale można było zapobiec powrotu Niemiec do polityki militarystycznej i ekspansywnej. Ale trzeba było to zrobić w Wersalu, w 1918-1919 roku. Wystarczyłoby nawiązać do sytuacji sprzed raptem 50 lat, kiedy nie było zjednoczonych Niemiec. Utworzyć kilka-kilkanaście niezależnych republik - i zrezygnować z reparacji wojennych, a przynajmniej mocno je ograniczyć. Gdyby państw niemieckich było - powiedzmy - osiem, to Hitler mógłby wygrać wybory tylko w jednym z nich. W innych wygrywałyby inne stronnictwa - może monarchiści, militaryści, socjaliści, komuniści, chadecy, kto wie.
-
Po naszemu - fuzle. Alkohole, zawierające trzy i więcej atomów węgla. Przy destylacji powinny zostać w pogonie i niedogonie. Ale jak pędzenie przeciągniesz, to mogą być w mierzalnych stężeniach i w samogonie. Ta 33% może być podejrzana.
-
Archeologiczne Zdjęcie Polski
jancet odpowiedział zbyszek chaosu → temat → Nauki pomocnicze historii
To by mogło mieć taki sens, że to wydarzenie jest pierwszym datowanym co do roku zdarzeniem z historii Słowian. Czyli do 568 roku mamy prehistorię słowiańską, a od tego roku już historię. Powiedzmy, że przyjmujemy tę datę za uzgodnioną. Jednak dzieląc słowiańskie Średniowiecze na trzy części, to wczesne powinno kończyć się gdzieś w latach 863-876, pełne - w latach 1158-1184, potem powinno być późne. Jeżeli wyróżnimy dwa periody, to granica pomiędzy wczesnym a późnym powinna być w latach 1010-1030. Ja rozumiem, że historia to nie arytmetyka, ta dysproporcja z bardzo długim wczesnym Średniowieczem i ekspresowym późnym może być w Polsce uzasadniona, i pewnie jest, ale - skoro o periodyzacji Średniowiecza w Polsce rozmawiamy - chciałbym te uzasadnienie poznać. -
Na Słowacji też się z takim spotkałem - 27 lat temu, więc to już historia. Zwie się "rezané pívo". Znajomy Słowak, mój student zresztą, z którym byłem w tej knajpie, namówił mnie, żeby spróbować, bo "malokdo vie tak rezať pívo". I rzeczywiście, choć później wiele razy zamawiałem "rezané", to nie było tam widać wyraźnej granicy, taka mieszanina.
-
Nie wdając się w dyskusję na temat przydomków władców francuskich, chciałbym się podzielić spostrzeżeniem, że w wielu krajach już w XV wieku nadawanie przydomków władcom stało się rzadkie. W Polsce klasyczny przydomek posiadał Władysław Łokietek. Jeżeli chodzi o przydomek Wielki jego syna Kazimierza, to podejrzewam, że został mu przydany już po śmierci. Jego następcą został Ludwik Anjou, określany jako Węgierski - no bo faktycznie z Węgier przybył i tam głównie siedział, wiec to raczej zwykła przydawka. Nota bene Węgrzy nadali mu przydomek Nagy (czyt. nodź), czyli Wielki. Potem jeszcze mamy Władysława Warneńczyka - przydomek nadany niewątpliwie po śmierci, i to zapewne z inicjatywy Węgrów, gdy zapanował u nich drugi Władysław z dynastii Jagiellonów. W XVI wieku mamy jeszcze Zygmunta Starego, który rzeczywiście dożył podeszłego wieku (choć żył rok krócej od dziadka), ale określenie to doń przyrosło, gdy doprowadził za swego życia do koronacji syna. Mieliśmy więc jednocześnie dwóch królów o imieniu Zygmunt, więc jednego zaczęto nazywać starym. Potem już kompletna przydomkowa bryndza. Wprawdzie niektórzy publicyści historyczni usiłują przypisywać Michałowi Wiśniowieckiemu przydomek "Gnuśny", Augustowi II Wettinowi - "Mocny", a III - "Otyły", ale to już bardzo słabo rozpoznawalne pomysły (no może poza Mocnym, który jakoś się trzyma, choć częściej powiemy August II Sas). Chyba podobnie było na Węgrzech. Zgodnie z ichnią wiki aż do II Ulászló (1490-1516) z dynastii Jagiellonów, który nosił specyficzny przydomek "Dobrze", wcześniejsi władcy często mieli powszechnie znane przydomki. Potem to już rzadkość.
-
Archeologiczne Zdjęcie Polski
jancet odpowiedział zbyszek chaosu → temat → Nauki pomocnicze historii
Jako zupełny outsider, jeśli chodzi o Średniowiecze i wykopaliska, pozwolę sobie wyrazić pewne zdziwienie. A nawet dwa. Dziwi mnie początek I okresu wczesnośredniowiecznego, datowany nader precyzyjnie na rok 568. Cóż takiego wydarzyło się zimą 567/568, że garnek wykonany wiosną 568 roku jest wczesnośredniowieczny, a garnek wykonany jesienią poprzedniego roku - nie. I jeśli nie jest wczesnośredniowieczny, to jaki jest? Dziwi mnie długotrwałość wczesnego Średniowiecza. Wprawdzie nie ma jednej, powszechnie uznanej cezury końca Średniowiecza, jednak najczęściej przyjmuje się rok 1453 lub 1492. Jeżeli wczesne Średniowiecze trwało od 568 (?) roku do 1300, to zajęło 732 lata. Na pozostałe Średniowiecza (pełne i późne, bądź tylko późne) zostaje raptem 153-192 lata. Dość rażąca dysproporcja. -
Filmy historyczne - nieścisłości i fałszowanie w nich historii...
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog filmów i seriali historycznych
Zestawienie tych informacji wydaje mi się interesujące. Skoro Przymanowski zebrał historie wielu załóg i wetknął je w załogę jednego czołgu, to ten czołg musiał mieć numer taktyczny, który nie istniał. Przecież pisał książkę kilkanaście lat po opisywanych wydarzeniach, a film zaczęto kręcić zaraz po wydaniu książki. Dzięki temu zabiegowi każdy z żyjących czołgistów mógł zobaczyć siebie w postaciach czterech pancernych. Inaczej powstałyby swary typu "to nie był 104, tylko 114" etc. etc. -
Filmy historyczne - nieścisłości i fałszowanie w nich historii...
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Katalog filmów i seriali historycznych
Jeśli chodzi o książkę, to tam wyraźnie stoi opis wielodniowej bitwy, z której tylko niektóre starcia Skrzetuski obserwował osobiście. Oczywiście, film by tego nie wytrzymał, więc ograniczono się do scen z jednego starcia - o ile dobrze pamiętam, to nieudanej szarży husarii. Wielkiego zarzutu bym z tego filmowi nie czynił, choć pewnie można było pokazać to lepiej. Dla mnie poważniejszą sprawą jest to, że szyk husarii nie łamie się podczas szarży z powodu grząskiego gruntu, lecz husaria już zaczyna atak bez żadnego szyku. Nie napiszę, że atakują jak Indianie, bo bym obraził Indian. A zbroje mają takie, jakie były modne pół wieku później. -
Przegrać z samym sobą. Przykłady wojen, misji, operacji itp.
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Historia ogólnie
Powiedzmy, że podaję fakty, co do których historycy polscy i historyk rosyjski (wzmiankowany Puzyrewski) są zgodni. Z tym, że oczywiście Gwardie się wycofały, bo W. Ks. Michał idiotą nie był. Ale odwrót był uporządkowany, nie udało nam się rozbić ni jednego batalionu, nie pamiętam, byśmy jakieś działo zdobyli, o sztandarze nie wspominając. Powiedzmy, że dla polskich historyków różnica postaw pomiędzy Skrzyneckim a Prądzyńskim jest kluczowym zagadnieniem dla dziejów tej wojny. Skrzynecki z pewnością zaakceptował plan operacji, ale dzięki niej chciał wyciągnąć Dybicza z Podlasia, a nie toczyć z nim walnej bitwy. Osobiście uważam, że polscy historycy odnoszą się do decyzji Skrzyneckiego zanadto krytycznie. Taki plan powinien był powstać, jeśli w ogóle chcieliśmy się pod Ostrołęką bić. Niestety trudno doszukać się w naszych działaniach śladu jego realizacji. Powiedzmy - przepuszczenie jednej dywizji, a potem wrzucenie jej do rzeki, nie było jakoś bardzo ryzykowne. Tylko, żeby to zrobić, nie należało stawiać tak silnego i długotrwałego oporu w mieście, raczej udawać zaskoczenie. Nim Rosjanie zatoczyli artylerię pozycyjną na lewym brzegu, dużo można było ugrać. Potem już było po ptokach. Przy czym ani zniszczenie jednej dywizji, ani nawet całej armii Dybicza nie zadecydowałoby o zakończeniu wojny z jakimkolwiek sukcesem. Narew to nie Berezyna.