jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Całkowicie się z tym zgadzam. Między innymi po to założyłem ten wątek, aby porozmawiać także o owych sporach terminologicznych. Faktycznie, Słownik Języka Polskiego podaje aż 14 znaczeń słowa "klasa" - od sali szkolnej po kogoś, to ma klasę. Ale jeśli ograniczymy się do nauk społecznych, nie jest aż tak źle. Nawet, jeśli faktycznie wzięło się z prawnych pojęć XVIII wiecznej Francji (w co wątpię), to i tak nie widzę żadnego powodu, żeby akurat to znaczenie uznać z jedyne poprawne. Tu się fundamentalnie i programowo nie zgadzam. Cóż z tego, że jakieś słowo "jest bardzo wytarte" - czyli po prostu niemodne? Czy z owej "mody" wynika zanik zjawiska, które to słowo opisuje? Zanikł podział na właścicieli i pracowników? Warstwa - wg terminologii, której uczono mnie w szkołach - to co innego, niż klasa. Jeśli istnieje system bardziej precyzyjny, który odróżnia pewne pojęcia, w języku potocznym zbliżone, to ja jestem za tym, żeby go stosować. Nawet, jeśli ma wredną, marksistowską proweniencję. Wg tego systemu, który w wątku o marksistowskiej demonstracji zdawał mi się całkiem naturalnym, wymienione przez Ciebie pojęcia mają następujące znaczenie: Klasa - grupa osób o określonym stosunku do środków produkcji i głównym źródle przychodów. Albo posiadasz środki produkcji (fabrykę czy uczelnię - nieważne), zatrudniasz ludzi, żeby pracowali, wykorzystując posiadane przez ciebie środki produkcji i z tej pracy uzyskujesz dochody - to jesteś kapitalistą. Albo nie posiadasz środków produkcji, wynajmujesz się do pracy "na cudzym" - jesteś robotnikiem. Jest też klasa średnia - właściciele środków produkcji, którzy sami przy nich pracują (chłopi, rzemieślnicy, drobny handel, wolne zawody). Klasycy zakładali, że ta klasa szybko zaniknie i nie warto się nią zajmować. Istotnie zanika (z wyjątkiem wolnych zawodów, bo one akurat kwitną), ale o wiele wolniej, niż 150 lat temu sobie wyobrażano. Do klasy średniej należałoby też dorzucić pracowników budżetówki - pracowników publicznej edukacji, służby zdrowia, wojska, policji i innych służb, np. służb socjalnych. Warstwa - to cześć klasy, grupa osób wyróżniająca się przede wszystkim charakterem prowadzonej działalności, ale nie faktem posiadania bądź nieposiadania środków produkcji. W klasie kapitalistów można np. wyróżnić warstwy wielkich i średnich posiadaczy, fabrykantów i obszarników. W klasie robotników można wyróżnić warstwy robotników wielkoprzemysłowych, robotników rolnych, inteligencji. Klasa robotnicza - to wszyscy pracownicy najemni, choć w minionej epoce podkreślano, że najbardziej wartościową częścią klasy robotniczej są robotnicy wielkoprzemysłowi - np. stoczniowcy i górnicy. Ci w to uwierzyli i niechcący obalili socjalizm. Walka klas - koncepcja, zgodnie z którą klasa robotnicza i klasa kapitalistów mają immanentnie sprzeczne interesy, więc ze sobą walczą - środkami ekonomicznymi, politycznymi, a wyjątkowo także siłowymi. Klasy antagonistyczne - to te, które zgodnie z koncepcją walki klas ze sobą walczą. Jeśli przyjmiemy koncepcję trzech klas, to antagonistyczne względem siebie będą klasa posiadaczy i klasa pracowników najemnych, natomiast klasę średnią można traktować jako nieantagonistyczną, choć nie można wykluczyć sytuacji, że jednak stanie się przeciwnikiem bądź kapitalistów, bądź robotników, bądź jednych i drugich. Ja chyba nigdy w życiu nie przeczytałem żadnego dzieła Marksa, Engelsa, a tym bardziej Lenina. Jakieś fragmenty - i owszem. Sorry - chyba przeczytałem Manifest Komunistyczny, ale to krótkie jest. Swoją wiedzę na temat marksizmu czerpię z systemu edukacji oraz publikacji popularno-naukowych. Wciąż większość swego życia spędziłem w systemie realnego socjalizmu (za 4 lata będzie wyrównanie, chyba że PiS coś w międzyczasie wymyśli). Dość wygodnie jest mi posługiwać się marksistowskim nazewnictwem, pod warunkiem wzbogacenia go o klasę średnią, po prostu dlatego, że w nim zostałem wyedukowany. Ponadto jest ono dość precyzyjne, co starałem się powyżej wykazać. Posługują się nim także zagorzali przeciwnicy marksizmu, ja też marksistą nie jestem. Tak samo, jak posługuję się geometrią euklidesową, z czego nie wynika akceptacja podbojów Aleksandra.
-
Masz, Secesjonisto, dużo racji - najpierw świadomie zrezygnowałem z nalepiania etykietek, ale potem mnie "poniosło" - mój błąd. Niestety, nie czytałem tego dzieła i nie wiem, czy w tym rozdziale autor traktuje klasy jako pojęcie niezbędne w wyjaśnianiu dzisiejszej sytuacji społecznej i ekonomicznej świata, czy też wręcz przeciwnie - krytykuje to pojęcie jako bezużyteczne. Wydaje mi się jednak, że nie jest jakąś wielką głupotą moje stwierdzenie, że - generalnie - neoliberałowie wielką wagę przywiązują do indywidualnych cech poszczególnych osób i raczej starają się udowodnić, że to odpowiedź na kluczowe pytanie Wealth or Poverty w niewielkim tylko stopniu wynika z przynależności klasowej. Życiorysy choćby Gatesa i Zuckerberga są tu znakomitym argumentem - nie urodzili się kapitalistami, a teraz nie tylko, że nimi są, ale jeszcze należą do tych najbogatszych.
-
Nie mieszajmy kolonializmu z niewolnictwem. Niewolnictwo istniało od zarania dziejów. Istniało w starożytności, w średniowieczu i w czasach nowożytnych. Istniało w chrześcijańskiej Europie, w muzułmańskiej części Afryki i Azji, istniało też w pogańskiej Afryce transsaharyjskiej, tzw. "czarnej". Jako spadkobierca kultury eurochrześcijańskiej nie czuję się odpowiedzialny za istnienie niewolnictwa. Mogę się czuć współodpowiedzialny za wzrost popytu na niewolników, związany z zasiedlaniem Ameryki. Wzrost popytu spowodował wzrost cen niewolników, co z kolei spowodowało, że afrykańscy czarni kacykowie wyczuli biznes, porywali własnych poddanych lub sąsiadów w niewolę, sprzedawali ich pośrednikom, najczęściej muzułmańskim Arabom, a z kolei ci sprzedali ich europejskim armatorom, którzy wywozili ich do Ameryki. Sam wzrost popytu i cen nie usprawiedliwia poczynań pogańskich Afrykanów i muzułmańskich Arabów, którzy realnie zdobywali tych niewolników. To zupełnie tak, jakby wysokie ceny na kradzione dzieła sztuki miały mnie zwolnić z moralnej odpowiedzialności za ich kradzież. Natomiast to, że właśnie w kręgu kultury eurochrześcijańskiej dostrzeżono okrucieństwo handlu niewolnikami i tego zakazano, uważam za powód do dumy. Niewolnictwo z kapitalizmem nic wspólnego nie ma. Natomiast kolonializm zaczął się wtedy, gdy handel niewolnikami już dawno się skończył - w Afryce z grubsza w połowie XIX wieku, nieco wcześniej w Indiach. Do tego momentu zakładano na wybrzeżu faktorie handlowe, ale - z wyjątkiem Burów w południowej Afryce i Arabów w północnej - w głąb lądu nie sięgał. Politycznie i społecznie Afryka rozwijała się samodzielnie aż do połowy XIX wieku, a zwykle dłużej. System kolonialny w Afryce zawalił się pod koniec lat 50-ych XX wieku. Było to co najwyżej trochę ponad 100 lat tego kolonializmu, ale zwykle krócej. Np. we wzmiankowanym przez Ciebie Kongu Belgijskim formalnie - 83 lata, faktycznie znacznie krócej. Wg mnie to mało.
-
Euklidesie, bardzo dziękuję za ciekawe informacje, dotyczące roli parlamentów w systemie prawnym nowożytnej Francji. Co ta definicja jest warta. Używając tego sposobu myślenia to zwracam uwagę że jeszcze nie tak dawno temu u nas klasa robotnicza była właścicielem narzędzi pracy i wcale nie żyła bogato, przeciwnie harowała i biedowała. Natomiast o wiele lepiej jej się powodziło tam gdzie tych narzędzi na własność nie miała Ze względu na wyrazistość przekazu przejaskrawiłem pewne aspekty w sposób graniczący z ironią - mój błąd. Nie za bardzo rozumiem, co to ma do rzeczy. Pojęcie bogactwa i biedy jest względne. W latach 40-ych XIX stulecia rozziew pomiędzy poziomem życia tych, którzy posiadali środki produkcji i tych, którzy się utrzymywali wyłącznie z pracy, był bardzo duży. I w zasadzie niewiele się to przez te 180 lat zmieniło. Może trochę łatwiej znaleźć się wśród "posiadaczy" dzięki technologiom IT (Gates, Zuckerberg), może pojawili się celebryci, teoretycznie "ludzie pracy". którzy zarabiają podobnie jak "posiadacze". Oczywiście "uspołecznienie" fabryki jakiegoś "Rotszylda" nie spowodowało, że każdy zaczął żyć jak ów "Rotszyld". To, że system zarządzania środkami produkcji w epoce realnego socjalizmu okazał się być mniej wydolny, niż system właścicielski, to fakt. Faktem jest jednak też to, że realny socjalizm wyrównywał różnice w dochodach i sporo wniósł w likwidację nędzy. Ale nawet gdyby nie wyrównywał i nie wniósł - co to ma do faktu istnienia bądź nieistnienia klas jako zjawiska społecznego? Oczywiście, że są to uproszczenia. Wiedza ludzka os starożytności posługuje się i analizą, i syntezą, pojęcia te należą do pojęć syntetycznych, a te z natury rzeczy są pewnymi uproszczeniami. Historię Europy od Wielkiej Rewolucji Francuskiej po reformy Margaret Thatcher (czy - jak kto woli, zdławienie robotniczych protestów przez Margaret Thatcher) można przedstawić jako kontinuum walki klasowej, z rzadka przerywanej przez eksplozje nacjonalizmu. Dziś traktujemy system kapitalistyczno-demokratyczny w jego bardzo socjalnej wersji jako oczywistość. Te 180 lat temu bynajmniej tak nie było. Gdy tworzono Manifest Komunistyczny nie było w Europie żadnej republiki, a o systemie ubezpieczeń społecznych, emeryturach, zasiłkach chorobowych czy dla bezrobotnych się nie śniło. System demokratyczny, powszechne prawo wyborcze, płaca minimalna, ubezpieczenia społeczne, zasiłki dla bezrobotnych nie zostały nam dane w przypływie łaski i dobrego humoru - zostały wywalczone, choć rzadko kiedy z bronią w ręku - terroryzm czy barykady to raczej sytuacje wyjątkowe. Podstawową formą walki były strajki. Niekiedy tłumione zbrojnie. Wielkie znaczenie w tej walce miała też prasa, a potem radio. Dla jasności: nie jestem zwolennikiem koncepcji walki klas jako czynnika, którym powinniśmy się kierować dziś w naszych życiowych wyborach. Ale uznaję tę koncepcję - obok solidaryzmu klasowego i neoliberalizmu - za racjonalną. Euklides starał się przedstawić koncepcję neoliberalną o nieistnieniu klas jako jedyną racjonalną, czemu się sprzeciwiam.
-
Przyznaję, że mnie zaskoczyłeś. Istotnie, parę lat temu widywałem taki bus, który zabierał dzieciaki zapewne do jakiejś szkoły. Podejrzewałem, że to rodzice się zorganizowali i wspólnie ten transport wynajęli. Czy to było do Międzylesia - nie ma pojęcia, bus nie miał tabliczki z miejscem docelowym. Innych informacji o busie do Międzylesia nie mam - swoją drogą, jak on jedzie, że 6 km pokonuje w pół godziny? Zdradzisz mi, skąd ta informacja? Nie do końca rozumiem, dlaczego fraszkę prosisz o ustosunkowanie się do mojego tekstu. Oczywiście w niczym mi to nie przeszkadza, będę zaszczycony, jeśli fraszka lub ktokolwiek inny się na jego temat wypowie. Ja swoim tekstem chciałem zwrócić uwagę na pewną anomalię, dotyczącą finansowania kształcenia na różnych poziomach. Temat chętnie rozwinę, ale raczej nie w tym wątku. Aby pozbyć się problemu "Rady Ministrów" przyjmijmy, że ten pierwszy też pracuje w firmie prywatnej. Ale nawet po 50% obniżce zarabiać będzie znacznie więcej, niż ten drugi przed obniżką. I jak tu ma powstać więź klasowa? Gdybym był marksistą (zakładając ten wątek przyjmowałem, że są tu jacyś marksiści, wychodzi na to, że nie ma, a przynajmniej, że nie chcą się przyznać, więc staram się wczuć w tę rolę), to bym powiedział, że kapitaliści celowo silnie różnicują wynagrodzenie pracowników najemnych, żeby utrudnić powstanie więzi klasowej. Choć tak naprawdę i ten, dostający 5000 na rękę, i ten, dostający 900 zł, odpowiednio więcej zysków przysparzają zatrudniającemu ich kapitaliście, więc obydwaj są wyzyskiwani. W państwie kapitalistycznym aparat urzędniczy i aparat ucisku i przemocy jest sługą kapitalistów i od nich pobiera wynagrodzenie, choć za pośrednictwem władz państwowych i samorządowych. Konstatacje George'a Gildera są bardzo ciekawe i nie ograniczałbym ich stosowania do opisu sytuacji w USA. Tyle, że uważam to raczej jako pewną prowokację intelektualną, bardzo cenną i mądrą, ale jednak to tylko prowokacja. Zarówno George Gilder, jak i Secesjonista, Fraszka, Gregski czy ja doskonale wiemy, że indywidualne działania redystrybucyjne niczego nie zmienią. Liczą się tylko działania systemowe. Mam nadzieję, że fraszka sama ustosunkuje się do pytania "jakież to koszty by zechciała ponieść w ramach postulowanej redystrybucji", ale mam nadzieję, że mi też wolno. Jeśli chodzi o mnie: - olewam żebraków, szczególnie tych w tramwajach i autobusach, z reguły nic im nie daję i w ogóle mnie wkurzają - choć nie oczekuję od Państwa, że mnie od ich natręctwa wyzwoli; a przy tym od wyborów prezydenckich w 2005 roku pozostaję lemingiem, wiernym zwolennikiem PO, pomimo iż: 1. Ostatnią zauważalną obniżkę podatków zawdzięczam rządom PiS i zlikwidowaniu 3. progu podatkowego. W owym czasie zarabiałem - w swoim mniemaniu - świetnie, dostając średnio miesięcznie ponad 10 tysięcy na rękę. Jednak w moim przypadku o 3. próg ledwo zahaczałem w listopadzie czy grudniu, więc realnie zyskałem ze 100 zł rocznie. Widać miała ulżyć tym, dla których głupie 10 tysięcy to bida z nędzą. Pewnie dlatego moja "lewicowa wrażliwość" nie rzuciła mnie w ramiona PiS. Pozostałem zwolennikiem PO z przyczyn innych, niż finansowe. 2. Za to zupełnie realną podwyżkę podatków wprowadziła PO, zwiększając podstawową stawkę VAT z 22 do 23%. Stado redaktorów, także "mainstreamowych", przekonywało nas, że ceny wzrosną o 1%, a raczej więcej. Ja pokazywałem studentom, że 123/122 -1 to tylko 0,8% wzrostu, a i tak działa prawo popytu i podaży, więc ceny wzrosną o ułamek procenta. Ale jednak wzrosną, więc na skutek decyzji rządu PO moja sytuacja materialna się pogorszyła. Wbrew poglądom niektórych, to ten, co zarabiał więcej, więcej też tracił na tej podwyżce. Ale nie wpłynęło to na zmianę mych opcji wyborczych. 3. Bardzo dotknęła mnie reforma emerytalna. Do emerytury mam dość daleko - mam dziś 56 lat - i bardzo chciałbym pracować aż do śmierci (nawet za darmo), ale akurat w mojej branży przejście na emeryturę - jeśli jesteś dobry w tym, co robisz - polega na tym, że rozwiązujesz stosunek pracy 30 września, dzięki czemu nabywasz prawo do emerytury, a 1 października zawierasz nową umowę o pracę i dostajesz zarówno pensję, jak i emeryturę. Liczę na emeryturę rzędu 5 tysięcy, więc dwa lata to tak, jakby mi zabrać 120 tysięcy, czyli bardzo dobry samochód. Ale mimo iż właśnie zabrano mi ten samochód, nie zmieniłem swych opcji wyborczych. 4. PO obcięło, a raczej ograniczyło, przywilej podatkowy, dotyczący szeroko rozumianych intelektualistów i twórców, polegający na ryczałtowym uznaniu, że aż 50% ich przychodów wydają na koszty swej działalności. Pomimo iż zmniejszyło to moje dochody, nie zmieniłem swych opcji wyborczych. Nota bene likwidacja tego przywileju faktycznie tylko lekko dotknęła naukowców czy dydaktyków, ponieważ wyznaczono dość wysoki poziom, powyżej którego ten przepis zaczynał obowiązywać. W bardzo istotnym stopniu dotknęła tzw. celebrytów, którzy dostają kasę za udzielenie bzdurnego wywiadu. Trochę też artystów scenicznych, więc "wkurwienie" Kukiza na PO jest zupełnie zrozumiałe. Chciałem pokazać, że w moim przypadku szereg decyzji, zgodnie z którymi musiałem oddać trochę więcej ze swych przychodów na rzecz dobra wspólnego, akceptowałem w imię wspólnego dobra. Nawet wtedy, gdy chodzi o moje osobiste sprawy. Bardzo się cieszę z wprowadzenia pakietu onkologicznego. Z wydłużenia urlopu macierzyńskiego / tacierzyńskiego. Jednocześnie nie staję się idiotą - doskonale wiem, że jeśli wydamy miliony zł na pakiet onkologiczny, to zapewne zabraknie pieniędzy na uleczenie choroby, która cholernie mi dokucza i są na to leki, tylko że bardzo drogie. Godzę się na to, że mnie będzie boleć, bo uważam, że za te same pieniądze da się uratować życie wielu osobom, chorym na raka. Nie chciałbym się stawiać w roli jakiegoś męczennika. Pomimo choroby staram się czerpać z życia pełnymi garściami. Ale chciałbym, by odnotowano, że osoby z klasy "średniej" są zdolne do świadomego poświęcenia części swych dochodów bądź przywilejów na rzecz całości społeczeństwa.
-
Trochę mi żal, że nikt nie chce rozmawiać na temat tych światopoglądowych fundamentów. Oczywiście, nie mogę nikomu narzucać, o czym chce pisać, a zaś o czym nie chce. Euklidesie, o ile mi wiadomo, to parlamenty francuskie sprzed rewolucji to były po prostu regionalne sądy najwyższe. Coś na kształt naszych trybunałów, których też było więcej niż jeden, choć niby prawo w Wielkopolsce i Małopolsce było takie same (niemal). Marks i Engels dość dokładnie zdefiniował pojęcie klas: jedni posiadają narzędzia pracy i użyczają je innym, z czego żyją bogato, a inni harują i biedują. Trochę się w tym chłopi i rzemieślnicy, drobni przedsiębiorcy nie mieścili, którzy i posiadali, i harowali. No i pojawiła się ponoć klasa średnia, która choć haruje, to nie bieduje. Do której zapewne się zaliczam. Mamy jednak trzy różne wersje podejścia do problemu walki klas i negliżowanie ich istnienia jest po prostu zajęciem konkretnej opcji, a nie jakimś obiektywnym spojrzeniem.
-
Niewątpliwie 4 miliardy dolarów wypływających nielegalnie z naszego kraju w 2012 to jest problem, nawet w zestawieniu z 198 miliardami legalnego importu - to jednak trochę ponad 2%, więc sporo, choć nie przesadzajmy. Aczkolwiek można zauważyć, że to 3 razy mniej, niż w 2008, a "tylko" o 23% więcej, niż w 2007. Tylko, gdyż w tej samej tabeli można wyczytać, że średnio dla rozwijających się krajów Europy odnotowano wzrost o 27%, zaś w rozwijających się krajach świata - o 67%. Więc na tle świata znów wypadamy świetnie, a trend w latach 2008-2012 mieliśmy znakomity - spadek o 67%, co daje dynamikę spadku średnio 24% rocznie. Jeśli w latach 2013-2015 będziemy mieć podobną dynamikę, to zejdziemy w tym roku poniżej 1,8 miliarda. Oby. Tego to zupełnie nie rozumiem. Gdzie Kolega znalazł dane dla Czech, Słowacji, Słowenii, Grecji, Włoch, Hiszpanii, Portugalii, Estonii - nie mówiąc już o najbogatszych krajach UE? Do krajów rozwijających się UE instytut Global Financial Integrity zaliczył - oprócz nas - jedynie Węgry, Rumunię, Bułgarię, Chorwację, Łotwę i Litwę. Jeśli chodzi o trend, to w latach 2007-2012: - Bułgaria zaliczyła najpierw bardzo silny spadek, a potem wyraźny wzrost, przy ogólnym trendzie zniżkowym, z 4,6 do 1,7 mln, - Chorwacja skacze w górę i w dół, choć z ogólnym trendem zniżkowym, z 1,7 do 0,7 mln; - Węgry podobnie, tylko że do 2011 roku trend był zwyżkowy, z 0,3 do 2,8 mld, zaś w 2012 pojawia się tajemnicze "0", - Łotwa oscyluje wokół 3 mld, - Rumunia odniosła ogromny sukces, bo z 4,2 mld zeszła do zera - o ile można w to uwierzyć, bo ja tam do zer odnoszę się nieufnie, - Zaś Litwa notuje gigantyczny i niemal systematyczny wzrost od 1,1 do 6,4 mld USD rocznie!!! Maksima w okresie 2003-2012 poszczególne kraje UE notują w latach: 2007 - Rumunia; 2008 - Bułgaria, Chorwacja, Węgry, Polska, 2011 - Łotwa, 2012 - Litwa. Wszystkie badane kraje odnotowały gwałtowny wzrost w latach 2006 - 2008, choć nie we wszystkich w tym czasie władzę objęły lemingi. No i te kwoty wypływających pieniędzy należałoby jakoś odnieść do wielkości gospodarki. Najlepiej byłoby to odnieść do wartości eksportu, trochę gorzej - do wartości PKB, ale policzmy najprostszy wskaźnik - na łebka. Podam dwie wartości - końcową i średnią za lata 2003-2012: Bułgaria: 255, 367 USD, Chorwacja: 150, 333 USD, Węgry: 0, 159 USD, Łotwa: 1270, 1132 USD, Litwa: 1842, 617 USD, Polska: 106, 138 USD, Rumunia: 0, 47 USD. No i wychodzi tak jak zwykle. Wśród 7 analizowanych przez GFI państw pod względem nielegalnego wypływu finansów za granicę per capita zajmujemy 3 miejsce w 2012 roku i drugie w średniej 2003-2012. Znajdujemy się też wśród państw o korzystnym trendzie (niższa wartość ostatnia w porównaniu ze średnią wieloletnią), w odróżnieniu od Litwy i Łotwy. Jak Kolega doszedł do wniosku, pomijając już wszystkie trendy i przeliczenia, jak 4 mld (Polska) to więcej niż prawie 6,5 mld (Litwa), to ja już nie wiem.
-
A ja wręcz przeciwnie - chętnie bym podyskutował z kimś na temat klas i ich walki. Tak na własny użytek mogę sformułować trzy poglądy: 1. Walka klas istnieje - są kapitaliści, którzy eksploatują ludzi pracy, takich jak ja. Argumentów daleko nie trzeba szukać - to oczywiste, że moja szefowa wolałaby, żebym wykonał swą robotę równie dobrze, a nawet jeszcze lepiej, za mniejsze pieniądze. A ja bym wolał robić mniej za więcej. Przeciwieństwo celów, ergo - walka klas, jest oczywiste. Rok temu obcięto mi pensję, nie zmniejszając obowiązków - toć to wyzysk !!! 2. Walka klas to bzdura, tak naprawdę rozwój i dobrobyt powstaje dzięki solidaryzmowi klasowemu. Ja jestem potrzebny mojej szefowej, tak samo jak ona jest potrzebna mnie. Choć firma należy do niej, ja też jestem głęboko zainteresowany jej rozwojem. Tak naprawdę tworzą solidarnie ją i właściciele, i pracownicy. Zamiast biadolić, że obcięto mi pensję, powinienem myśleć o tym, co mogę zrobić dla rozwoju firmy. Bo nawet po obcięciu moja pensja jest więcej niż dobra, a jak firma padnie, to drugiej tak dobrej roboty nie znajdę. A w branży bryndza. 3. Klasy to bzdura. Może były w Średniowieczu, ale dziś każdy ma takie same prawa i tylko od niego zależy, czy będzie kapitalistą, czy robotnikiem. Wszystko jest w moich rękach. Zamiast biadolić nad obcięciem pensji i bryndzą w branży, powinienem się po prostu wziąć do roboty. Skończyć książkę, która już pół roku czeka na dopisanie podsumowania. Ruszyć sprawę habilitacji. A jak wolę zamiast tego wypisywać się na forum, to nie powinienem narzekać, że kasy mi braknie. Celowo nie przylepiałem etykietek do tych trzech postaw, tym bardziej, że zależnie od nastroju raz utożsamiam się z pierwszą, raz z drugą, a raz z trzecią. I o tym, Fraszko i wszyscy inni chciałbym dyskutować. Bo to są fundamenty naszego światopoglądu. A recytowanie litanii wad kapitalizmu raczej niczemu nie służy, tym bardziej, że w tej litanii poszczególne inwokacje są ze sobą sprzeczne. W jednej biadolimy nad niedolą ludzi w krajach III świata, jak są okrutnie wyzyskiwani przez światowe koncerny, które tam lokują swe zakłady produkcyjne. A w kolejnej biadolimy nad niedolą naszą, czyli tych najbogatszych na świecie, że światowe koncerny likwidują zakłady produkcyjne u nas, przez co utrudniają nam dalsze bogacenie się, i przenoszą je do krajów III świata. Zaś w trzeciej biadolimy, że światowe koncerny są nieczułe na biedę, panującą w krajach III świata i nie chcą tam inwestować. I jeszcze otworzę pytanie, czy równość daje nam szczęście? Szwecja uchodzi za niezwykle egalitarny kraj, nie ma tam slumsów, a i nikt nie obnosi się ze swą zamożnością. Brazylia uchodzi za kraj skrajnych różnic społecznych, nędzne fawele sąsiadują z bogatymi dzielnicami biurowców i drogich willi. Jedną ze stosowanych miar dobrostanu jest wskaźnik samobójstw. W Szwecji jest trzy razy wyższy, niż w Brazylii. Okazuje się, że nie każdy chce żyć w Szwecji. Sporo osób woli nie żyć, niż żyć w Szwecji. Jeszcze więcej jest takich w Białorusi. Co jest podobnego w Szwecji i Białorusi, czego nie ma w Brazylii? To też bardzo interesujący temat.
-
Piękna odpowiedź kogoś, kto mieszka w centrum wielkiego miasta. Albo ma 2 samochody w garażu. Niby tak. Nie płacisz za naukę. Co nie oznacza, że nie ponosisz kosztów. Mieszkam w peryferyjnym warszawskim osiedlu. Mamy tu podstawówkę i gimnazjum. Nie wiem, czy to dobra podstawówka - załóżmy, że słaba, a dobra jest ta druga najbliższa, w Międzylesiu. Tyle że do tej szkoły w Międzylesiu jest (powiedzmy) 6 km. Dzieciak pieszo nie dojdzie. Jeśli rodzice nie mają samochodu, nie ma szans na tę lepszą szkołę. Zapewne niewiele jest w Starej Miłośnie rodzin, które nie mają samochodu, ale już takich, które ze względów ekologicznych dojeżdżają do pracy autobusem, jest chyba sporo. Nie ma autobusu do Międzylesia. W Rudzie Instytutowej (gmina Korczew, powiat siedlecki) nie ma szkoły, ale jest w sąsiednim Drażniewie, 1,5 km. Można dochodzić pieszo. Ale lepsza jest w Łosicach. To 20 km. Dla kogoś, kto ma samochód - żaden problem. Tak się składa, że w żadnej rodzinie, którą znam w owej Rudzie Instytutowej, samochodu nie ma. A dzieciaki są. Gimnazjum jest w Korczewie, liceum i technikum - w Siedlcach. Nie ma "gimbusu", ale są dogodne połączenia PKS. Normalny - 9.80 w jedną stronę. Pewnie są ulgowe - 9.80 w dwie strony. Miesięcznie 250 zł. Może miesięczny to 150 zł. Drogo. Ale we wsi jest pierwszy student. No właściwie to alumn seminarium duchownego w Drohiczynie.
-
Z takim przekonaniem o tym piszesz, że niemal, niemal Ci uwierzyłem, co było trudne (Icek, ty nie wierz własnym oczom - jeśli nie znasz tego dowcipu, rad opowiem), gdyż przez spory kawałek swego życia prowadziłem firmę i nieodparte miałem wrażenie, że zaliczkę na PDOF pracowników, a także zleceniobiorców, opłaca się co miesiąc, a nie tylko raz w roku. Ale to było dawno, więc może i nieprawda. Sprawdziłem: W ciągu trwania roku podatkowego przedsiębiorca zatrudniający pracowników, czy to na umowę o pracę, zlecenie, czy też umowę o dzieło, co miesiąc powinien opłacać zaliczki na podatek dochodowy za tych pracowników. Wielkość odprowadzanych zaliczek zależy głównie od wysokości wynagrodzenia osoby zatrudnionej. Termin opłacenia zaliczki za dany miesiąc upływa 20 dnia kolejnego miesiąca. Nie wymaga to składania comiesięcznych deklaracji, jednak należy pamiętać, że na koniec roku przypadnie obowiązek sporządzenia deklaracji rocznej. http://poradnik.wfirma.pl/-pit-4r-rozliczenie-pobranych-zaliczek-za-pracownikow-zlozone-po-terminie Że rolnicy są w Polsce pod tym względem uprzywilejowani - fakt. Nikt tego przywileju znieść nie ma odwagi, bo to 10 milionów głosów. Tusk w expose w 2011 zapowiadał pewne zmiany, ale sprawy nie ruszył, zresztą ruszyć nie mógł, bo nie miał by większości w sejmie. Ot - uboczny koszt demokracji. Przedsiębiorcy natomiast są w gorszej sytuacji od pracowników, bo mają płacić podatek dochodowy od kwot należnych, a nie otrzymanych (to znaczy of faktur, a nie od wpływów). Owszem, można się od tego jakoś wykręcać, ale zasada pozostaje. Mój też. Mamy szczęście. Ale jest u nas pewnie grubo ponad milion osób, które pracują bez żadnej umowy, nawet śmieciowej. Godzą się na to - bo taki zwyczaj, bo lepiej mieć 10 zł na czarno niż 7 legalnie, bo nie mają innego wyjścia. Wg obecnych przepisów obaj - i ten, kto robotę wykonał, i ten, kto robotę dał, to przestępcy. Abolicja czasem mogłaby pomóc wyjść niektórym przedsiębiorcom z szarej strefy i w przyszłości opłacać składki swoich pracowników. No ale Ty się nie zgadzasz na nią. Znów prawie mnie przekonałaś. Tylko zadam Ci jedno pytanie. Wyobraź sobie, że USA nie przystępują do wojny i nie wysyłają swych "chłopców" do Europy. Zapewne Ententa i tak wojnę wygrywa, tylko pewnie pół roku czy rok później. Czy w takiej sytuacji państwa europejskie zadłużyłyby się mniej czy bardziej? Amerykański przemysł zbrojeniowy rozkwitł by mniej, czy bardziej? Wg mnie - bardziej. Zatem więcej by zarobili, nie przystępując do wojny. Cnd. Wiesz, jeśli potrafi porównać całkowite koszty kredytów, które różnią się oprocentowaniem nominalnym, prowizją, wkładem własnym, zabezpieczeniem, okresem kapitalizacji i częstotliwością spłaty rat oraz okresem kredytowania, to ja mu na prawdę daruję pisownię słowa "aqua".
-
-
Klocki dla dzieci "Powstanie Warszawskie"
jancet odpowiedział Smugler → temat → Literatura, sztuka i kultura
No pewnie. Ten sam patyk mógł być rzymskim pilum, husarską kopią, karabinem i rkm-em. Równie dobrze też był koniem. Natomiast te lego z PW mnie rażą. Staram się dociec, dlaczego. Z góry przepraszam za niżej występujące nadużycie słowa "my". Poprzez "my" będę rozumiał tych użytkowników tego forum, którzy się urodzili między 1950 a 1970 rokiem. Jest ich chyba sporo, ale nie chcę nawet sugerować, że stanowią jakąś istotną frakcję. Po prostu ja się utożsamiam z tym pokoleniem i mówię o nim "my". Urodziliśmy się na schyłku epoki wojennej. Mój ojciec był już na świecie, gdy wybuchła wojna rosyjsko-japońska i rewolucję 1905, przeżył I wojnę światową (z tych dwóch nic nie pamiętał), potem wojnę domową w Rosji, wojnę polsko-radziecką, przewrót majowy, II wojnę światową w kilku odsłonach, patrzył na płonąca powstańczą Warszawę, słuchał wiadomości z walczącego Poznania, potem z Budapesztu, patrzył na kolumny wojsk, idących na Czechosłowację. Potem jeszcze rok 1970 i 1981. Żył prawie 90 lat, z tego w ciągu 13 lat w jego państwie były jakieś walki zbrojne. Jedną siódmą życia zajęły mu wojny. A gdy miałem 12 lat, to była to prawie 1/5. Nasze dzieciństwo upływało w cieniu opowiadań rodziców o wojnie, a i pewnie wielu z nas widziało jako dziecko uzbrojonego żołnierza nie tylko na warcie i defiladzie. Jest więc zupełnie naturalne, że jako dzieci "bawiliśmy się w wojnę". Przenosiliśmy do naszych zabaw to, czym żyli nasi rodzice i co - jak wówczas myśleliśmy - i nam się pewnie przydarzy, gdy będziemy dorośli. Ta nasza zabawa w wojnę - była zabawą poważną. Nasze plastikowe żołnierzyki były poważne - miały być takie, jak prawdziwe. Może to i dobrze, że socjalistyczny decydent nie zezwolił na plastikowe żołnierzyki w mundurach niemieckich (ja pamiętam tylko takie w polskich) bo może byłoby to już nadto prawdziwe. Ale czy w walce plastikowych żołnierzyków, czy w bieganiu z patykami "po potokach" (Poldas, skąd ty jesteś, że mieliście tam potoki?) wygrać mieli nasi. To było zupełnie na serio - to znaczy wiedzieliśmy, że ta druga strona to nie Niemcy, tylko nasi kumple, którzy akurat udają Niemców, ale my byliśmy już autentycznymi polskimi żołnierzami i w tych zabawach za Polskę ginęliśmy i dla niej żeśmy wygrywali. I - choć była to zabawa - nic śmiesznego w niej nie było. A te lego-żołnierzyki są śmieszne. Można powiedzieć, że takie są, bo już dziś trudno "na serio" bawić się w wojnę. Rodzice dzisiejszych 10-latków rodzili się w latach 70-ych XX wieku, więc nawet stanu wojennego nie pamiętają, uzbrojony żołnierz nie jest postacią z ich życia. Nawet ich dziadek urodził się już po wojnie. Więc współczesne dzieci nie odczuwają potrzeby zabawy w wojnę, a tym bardziej nie potrafią traktować tego poważnie. No dobrze - ale skoro nie mają takiej potrzeby, to niech się w wojnę nie bawią. Bo poco i dlaczego miałyby to robić? Czemu ich do tego nakłaniać? Rola edukacyjna? Proszę mnie nie rozśmieszać. Jaką rolę edukacyjna może odgrywać zabawa zielono-brązowym, szeroko uśmiechniętym legoludkiem, który z pistoletu mierzy w głowę szarego, równie szeroko uśmiechniętego legoludka? To raczej de-edukacja, czyli ogłupianie. -
Jak żyło się gospodyniom domowym w okresie międzywojennym?
jancet odpowiedział pannakatarzyna → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Myślę, że to są w ogóle dwie kwestie: 1) jakie udogodnienia w ogóle były dostępne? 2) kogo na jakie było stać? -
Wycofuję się ze swego posu #88 - na podstawie danych, przekazanych przez Furiusza, nie da się wyliczyć liczby zabójstw, których sprawcy nie wykryto. Choć byłoby to ciekawe. O bezmyślnym traktowaniu danych statystycznych mówiono wiele, także na tym forum. Dobrze to ujmuje znane powiedzenie "Statystycznie rzecz biorąc, chłop z krową na moście mają średnio 3 nogi. I co z tej średniej wynika?". Podobnie to, że przyczyna poprzedza skutek - o ile, to już kolejna sprawa - też jest stwierdzeniem raczej oczywistej prawdy. Odnośnie statystycznej oceny jakości pracy policji, to mamy tu bardzo trudny problem, bo nie za bardzo wiadomo, który wskaźnik przyjąć jako miernik tej jakości. Generalnie: Liczba przestępstw popełnionych > Liczba przestępstw zgłoszonych, bo nie każdy zgłasza każde przestępstwo, o którym wie. Zapewne policja dowiaduje się o prawie każdym zabójstwie (choć może niektóre wziąć za samobójstwo), lecz już nie o każdej kradzieży, w jeszcze mniejszym stopniu o gwałtach, a o przemocy rodzinnej w stopniu wręcz znikomym. Liczba przestępstw popełnionych pozostaje nieznana. Liczba przestępstw zgłoszonych > Liczba wszczętych postępowań. Postępowania nie są wszczynane ze względu na niewiarygodność zgłoszenia, małą szkodliwość czynu czy też brak możliwości poszukiwania sprawcy. Jeśli ktoś zgłosi na policji kradzież mienia znacznej wartości (powyżej 10 tysięcy zł), ponieważ po pracy wziął dychę z bankomatu, a już miał przy sobie prawie 3 tysiące, potem poszedł na wódkę z kolegami, następnie poszedł na dziwki do burdelu, potem znów na wódkę, a potem to już nie pamięta, aż się obudził rano na trawie w Parku Skaryszewskim, a wtedy miał przy sobie tylko bilon, a przecież ile by wódki nie wychlał i ile dziwek nie wyobracał, to tych ponad 12 tysięcy by nie wydał, więc ponad 10 tysięcy ktoś mu ukradł - rozumowanie całkiem logiczne, ale sprawcy nawet szukać nie warto. Liczba wszczętych postępowań > Liczba przestępstw, których sprawcy zostali wykryci. No tego to chyba nie muszę tłumaczyć. Wykrywalność to chyba jest stosunek liczby sprawców wykrytych do liczby wszczętych postępowań, czyż nie?. A nie do liczby przestępstw faktycznie popełnionych. Zatem w przypadku kradzieży, wymuszeń rozbójniczych, gwałtów, przemocy rodzinnej itp. niezgłaszanie takich przestępstw policji sprzyja wysokim wartościom wykrywalności. Poprawa pracy policji, dzięki której obywatele nabierają zaufania do tej instytucji i zgłaszają wszelkie przestępstwa, nawet te, co do których są przekonani, że sprawcy nie da się wykryć (a może jednak im się uda?), paradoksalnie spowoduje obniżenie wykrywalności przestępstw i statystyczny wzrost przestępczości. Zakładając ten wątek wcale nie przyjmowałem, że coś się stało z winy/zasługi PiS/PO. Chodziło mi wyłącznie o sam fakt pogorszenia się sytuacji, mierzonej danymi, publikowanymi przez EUROSTAT. Więc jeśli Furiusz zada sobie trud znalezienia danych o wzroście przestępczości w Polsce w latach 2008-2015, silniejszym niż średnia europejska, w Eurostacie, to skrzynkę piwa ma jak w banku.
-
Najniższe czytelnictwo książek w najnowszej historii
jancet odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Zaintrygował mnie tytuł artykułu w "Lustrze Biblioteki": , podczas gdy z tekstu jasno wynika, że biblioteki płacić nie będą, płacić będzie budżet. Cytuję:Biblioteki nie zostaną obarczone tymi kosztami, gdyż dla wielu z nich oznaczałoby to zamknięcie. Obowiązek ustawowy pokryty zostanie ze środków budżetu państwa, a dokładniej z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. De facto jest to dodatkowy sposób wspierania autorów z budżetu, żeby im się chciało pisać coś, co inni chcą czytać. Akurat ten sposób wydawania moich podatków wydaje mi się sensowny. I raczej będzie pośrednio wspierać czytelnictwo, niż jest "kolejnym ciosem". -
Nadużycie władzy przez Jana III Sobieskiego?
jancet odpowiedział MapoL → temat → Wiśniowiecki i Sobieski
A tak konkretnie to na czym to nadużycie władzy przez Jana III Sobieskiego miałoby polegać? -
Tak. Wolę analizować zmienne podstawowe, niż wskaźniki. Wskaźniki z zasady zależą od wielu zmiennych. Dla przykładu na podstawie podanych przez Furiusza danych mogę przedstawić liczbę zabójstw, których sprawcy nie zostali wykryci: 2005 - 32 tys., 2007 - 21 tys., 2008 - 15 tys., 2010 - 17 tys., 2014 - 8 tys. Spadek liczby niewykrytych zabójstw wydaje się oczywisty. Czy w latach 2005-2007 miał on wyższą dynamikę, niż później, trudno powiedzieć, bo nie mamy szeregu zupełnego.
-
Małżeństwa magnatów ze szlachtą niższą
jancet odpowiedział Tiva → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Przyznaję z autentycznym wstydem, że nic o Nekandzie Trepce dotychczas nie słyszałem i dzieł owego nie znam nawet z omówień innych autorów. Tu chciałbym zauważyć, że w dokumentach literackich dość rzadko znajdują swe odbicia rzeczy powszechnie występujące, a nader często - rzeczy niezwykłe. Z samego faktu, że ów Trepka tak agresywnie atakuje małżeństwa szlachecko-chłopskie wynika, że takie miały miejsce, bo przecież nie krytykuje się czegoś, czego nie ma. -
Z chłopami to tak sobie, bo właściwie, to nie płacą podatków. Ale jeśli chodzi o pozostałych - to faktycznie wszyscy "fundują dzieciom klasy średniej" - wyższej też - darmowe studia. Żeby się dostać na studia na renomowanej państwowej uczelni, trzeba dobrze zdać maturę. Żeby dobrze zdać maturę, trzeba chodzić do dobrego liceum. Żeby chodzić do dobrego liceum, trzeba skończyć dobre gimnazjum. Ażeby się dostać do dobrego gimnazjum, trza skończyć dobrą podstawówkę. A dla dzieci nawet nieźle zarabiających (znaczy na poziomie średniej krajowej), ale słabiej wykształconych rodziców, może to być duży problem.
-
Ależ to wszystko nie da równego startu. Pozostaną dziedziczone różnice majątkowe, kulturowe i genetyczne w końcu. Sama o tym piszesz, więc czemu się upierasz, że równy start jest osiągalny. Nie jest osiągalny, co nie oznacza, że nie należy dążyć do poprawy warunków startu tych, którzy mają je złe. W tym się zgadzam, byle by nie było to "równanie w dół" - bo łatwiej start wyrównać, utrudniając życie tym, którym rodzice dają start dobry. Skąd przekonanie, że wykorzystałem, a w każdym razie - że wykorzystałem należycie. Jestem leniwym, egocentrycznym, niemoralnym moczymordą. Czytałem, ale czy mam prawo mieć inne zdanie? A czytałaś riposty? USA jawią mi się jako jakiś król Midas - gdzie nie będą interweniować, to tam pojawiają się jakieś cudownie bogate złoża kopalin wszelakich. Wcześniej najwyraźniej tam ich nie było, no bo gdyby były, to zapewne byłyby to kraje mlekiem i miodem płynące. A nie były. Były to kraje już od wielu lat ogarnięte niekończącą się wojną domową. Wojna jest czynnikiem niezwykle utrudniającym prowadzenie interesów, więc i owszem, zgodzę się, że ich zakończenie było dla USA (i w ogóle światowej gospodarki) korzystne, stąd też i decyzje o interwencji. Decyzje w gruncie rzeczy głupie, bo ja się coś takiego zaczyna, to trzeba mieć plan, jak to zakończyć. Podobnie w Kosowie. Przy okazji - jakie to nadzwyczajne bogactwa kryją się w Kosowie? Skoro interwencja USA się tam akurat udała, to pewnie teraz USA je na potęgę eksploatują. Może chodzi o mak? Libia to jednak klasyczny przykład pokrętności dzisiejszego "lewicowego myślenia" i krótkiej pamięci jego zwolenników. Gdy w Libii zaczęła się "arabska wiosna", Kadafi atakował miasta, opanowane przez jego przeciwników. I jak to przy atakowaniu miast, na jednego zabitego żołnierza przypadało 10 zabitych cywilów (ilu z nich było przeciwnikami, a ilu zwolennikami Kadafiego, dziś już się na dociecze). Więc zaczął się krzyk o ludobójstwie, dokonywanym tuż obok UE i pod nosem amerykańskiej VI Floty. Że nie interweniować to znaczy zezwalać na ludobójstwo, a tym samym być za nie odpowiedzialnym. Najpierw przekonano rządy Włoch i Francji, USA twardo nie chciały, w końcu się zgodziły, ale pod warunkiem, że nie będzie działań sił lądowych, tylko ataki na cele wojskowe z powietrza. Tak też się stało, armia Kadafiego poszła w rozsypkę, on sam został zamordowany, w Libii do dziś panuje kompletny chaos i bezhołowie. I kto jest winny? Ależ oczywiście USA. To taka mantra "lewicowa", całemu złego świata winne są USA. No to powiedz, komu to nowe technologie wojskowe USA sprzedają w związku z konfliktami w Afganistanie, Iraku, Libii i Syrii. Proszę o przykład z ostatniego ćwierćwiecza. To to akurat wiem. Niemal co dzień rozmawiam ze studentami, którzy zostali skreśleni za niepłacenie czesnego, a jednak chcieliby kontynuować studia. Rozmowa ma zwykle taki przebieg: "Dlaczego Pan nie płacił czesnego?" "No bo bieda, kiepsko zarabiam, straciłem pracę, miałem dodatkowe wydatki (np. wesele) itp." Ja doskonale rozumiem, że jest ciężko, współczuję, żałuję, ale pytam się: "No ale dlaczego nie przyszedł Pan do mnie trzy miesiące temu, kiedy powstał problem. Płatności można przesunąć w czasie, rozłożyć na raty, można wziąć urlop. Pracuję tu piętnaście lat i nie pamiętam, żeby władze rektorskie odrzuciły taki wniosek, zawsze jest zgoda". "No bo nie miałem czasu się tym zająć". "Ale i tak musiał się Pan tym teraz zająć, tyle że dziś to już jest znacznie bardziej skomplikowane i grozi Panu wpisowe i odsetki". Oczywiście w końcu zwalnia się go z wpisowego, nie nalicza odsetek etc. etc. Wiele osób najchętniej zwolniłbym ze wszelkich opłat, ale nie mogę, bo uczelnia nie ma innych źródeł finansowania, oprócz czesnego. Ci, którzy potrafią planować, przewidywać, zapobiegać, dbać, inwestować, radzą sobie nieźle w naszej rzeczywistości. Bieda dotyka tych, którzy tego nie potrafią. I w ten sposób osiągnęlibyśmy równy start - równą metę przy okazji. Ekonomiści tę tendencję nazywają presją redystrybucyjną. Sama swe poglądy sprowadziłaś do absurdu. oraz Ależ oczywiście. Podkreślę jednak, że pisałem "w miarę łatwa legalizacja". Chodzi przede wszystkim o szarą strefę. Zatrudnianie bez umowy, bez ZUS, bez podatku, niepłacenie VAT, CIT i PIT. Dlaczego w sferze obrotu między przedsiębiorstwami przedawnienie następuje zwykle po 3 latach, a należności wobec US i ZUS przedawniają się dopiero po 10-u latach. Jeśli ktoś przez lata pracował na czarno, to można go ścignąć za składki i podatki za te 10 lat, i to z takimi odsetkami, że choć sobie za ciężko zarobione pieniądze zbudował mały domek na wsi z ogródkiem, gdzie mieszka wraz z rodziną, to choćby go sprzedał i poszedł "pod most", to i tak mu nie starczy na zapłacenie zobowiązań. Podobny raj czeka też szefa, który go zatrudniał. Złośliwi powiedzą, że "na biednego nie trafiło", ale zapewniam was, że nierzadko są szefowie firm, którzy ledwo wiążą koniec z końcem. Gdy miałem firmę, moi pracownicy dostawali pensje aż do upadłości. Ja nie. Niedawno czytałam artykuł, nastolatka, po gimnazjum, ze wsi bardzo chciała iść w przyszłości na politechnikę, rodziców nie było stać na bilet PKSu do miasta, dziewczyna poszła do zawodówki w powiecie. Dostała stypendium - 280 zł i cieszy się, bo wystarczy jej to na bilet do miasta - pójdzie do technikum budowlanego. Mniejsza o to, jaki artykuł i gdzie, a nawet z której wsi jest ta nastolatka. Ale jednak, jaki to powiat, to chciałbym wiedzieć, jaki to powiat, gdzie takie rzeczy się dzieją. No bo biorąc taki powiat łosicki, który trochę znam - a jest to naprawdę zadupie, to w jednym budynku "w powiecie" mieszczą się: zawodówka, technikum i 2 licea. I zdaje mi się, że jest to sytuacja typowa. O ile w większych wsiach są podstawówki, a w gminach - gimnazja, to do zawodówki trzeba dojechać "do miasta", tak samo jak do technikum czy liceum. Problem "albo zawodówka w powiecie, albo technikum w mieście" wydaje mi się kompletnie zmyślony, i to przez kogoś, kto słabo się orientuje w realiach naszej prowincji. Ja nie znam miasta powiatowego, w którym nie byłoby żadnej szkoły średniej. Ktoś z forumowiczów zna taki przykład?
-
Mi się tam zdawało, że ja mało napisałem. Ustosunkowałem się tylko do niektórych zagadnień, pozostałe jedynie wymieniłem, wzmiankując, że jest ich zbyt wiele i mają zbyt różnorodną naturę, by mieć jedną przyczynę. To stwierdzenie skreśla Cię z listy neoliberałów. A co ma do tego polityka podatkowa sprzed ćwierćwiecza? W polityce, jak w polityce, ktoś jest za, a ktoś jest przeciw. Ja akurat uważam, że transformacja przemysłu została przeprowadzona świetnie, natomiast na rolnictwie Balcerowicz się nie znał i bezmyślna likwidacja PGR będzie mieć swoje negatywne skutki przez 100 lat. Ale ten się nie myli, kto żadnych decyzji nie podejmuje. W tym się zgadzamy. A w tym już nie. Ja chciałbym redystrybuować dobra niematerialne - oświatę, kulturę, etos pracy. Nie wydaje mi się, bym w jakikolwiek sposób odnosił się do tego powiedzenia. Natomiast jestem za w miarę łatwą legalizacją nieuczciwie zdobytych majątków. Tak, masz rację, tak napisałaś. A wyobrażasz sobie sytuację, gdy ktoś dostaje na rękę, powiedzmy, 2 tysiące miesięcznie, a potem nagle w kwietniu musi zapłacić podatek cca 4,8 tysiąca? Co robi? Zadłuża się w Providencie? I zamiast zapłacić 400 zł miesięcznie, płaci... chciałem sprawdzić, ile, ale mi się nie udało. Podejrzewam, że że wyjdzie ponad 1000. No to żeś uszczęśliwiła tych ludzi na maxa. Fajnie - zajmijmy się tymi od 90 roku, czyli po zimnej wojnie. I przyjmijmy, że lista jest rzetelnie sporządzona - poza tymi przypadkami, gdzie nierzetelność jest oczywista. I zastanówmy się, gdzie jest ropa. - Irak 1991: tak, w Iraku jest ropa. Irak zaatakował Kuwejt, a potem USA go stamtąd wygoniły. To nie USA wszczęły wojnę, tylko Irak. USA przywróciły "status quo ante". - Kuwejt 1991: jest ropa, ale to nierzetelność wręcz skandaliczna. USA bombardowały pozycje wojsk Iraku na terenie okupowanego Kuwejtu. - Somalia 1992-94: ropy w Somalii nie ma. - Chorwacja 1994 (wyłącznie tereny etnicznie serbskie) - ropy nie ma ni w Chorwacji, ni w Serbii. - Bośnia 1995 (wyłącznie tereny etnicznie serbskie) - ropy nie ma ni w Bośni, ni w Serbii. - Iran 1998 (airliner) - przyznaję, że tego zdarzenia nie pamiętam. Ale Iran ropę ma. - Sudan 1998 - Sudan ropy nie ma. - Afganistan 1998 - Afganistan ropy nie ma. - Jugosławia 1999 - Jugosławia też ropy nie ma. - Afganistan 2001 - trzy lata upłynęły, ale i tak Afganistan ropy nie ma. - Pakistan 2003 - nic o tym nie wiem. Pewnie chodzi o bombardowanie talibów na terenie Pakistanu, co dzieje się wręcz na prośbę władz państwowych Pakistanu, choć one oczywiście zaprzeczają. W Pakistanie ropy jest troszkę. - Libia 2011 - tam ropy tyle, co kot napłakał. Dla Włoch może była to ważna sprawa. Ale nie dla USA. Za to obłudy tu na maxa. Niektóre środowiska lewicowe wręcz domagały się, aby USA w Libii interweniowały, bo tam rzeź się dokonuje. A jak interweniowały, to z tej samej strony słyszę okrzyki: Jakim prawem? No tak, chodzi o ropę. No właśnie wykazałaś, że związku z ropą to nie ma żadnego. USA jest samowystarczalne jeśli chodzi o ropę i faz. Dlatego benzyna jest u nich tak tania. Po 1976 roku postawiono na rozwój miejscowego wydobycia i energooszczędność. Obecnie USA mogłyby eksportować ropę, ale przepisy im tego zakazują, bo potraktowano złoża ropy jako surowiec strategiczny. Amerykanom bliskowschodnia ropa nie jest potrzebna. Natomiast możliwość zarobienia pieniędzy na handlu ropą i jej wydobyciu przez amerykańskie firmy jest ważna. Dla USA i handlu ropą najważniejszy jest pokój na Bliskim Wschodzie. Bo dzięki pokojowi mogą zarabiać. A na wojnie tracą. USA przyjęły rolę światowego żandarma. Nikt nie lubi żandarmów. A już najbardziej ci, którzy chcą coś ukręcić. Idzie im kiepsko. Somalia jako państwo nie istnieje. Podobnie Libia, choć jeszcze nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę. Egipt i Tunezja jakoś się ustabilizowały. W Syrii - kompletna katastrofa. W tych trzech państwach akurat USA nie interweniowały, przy czym o brak interwencji w Syrii środowiska lewicowe mają do USA pretensje. Irak - jakoś się trzyma, ale większość amerykańskich przedsiębiorców pewnie wzdycha do czasów Hussajna. Afganistan - szkoda gadać.
-
Sorry, ale nie wydaje mi się, bym taki tekst popełnił - cytujesz akurat Fraszkę, a nie mnie - a jeżeli gdzieś w jakimś kontekście tak napisałem, to bardzo przepraszam za nieprecyzyjne wyrażenie swego poglądu. Ale nie szkodzi, dzięki temu nieporozumieniu mam szansę na tego poglądu sformułowanie. Otóż uważam, że idea równych szans jest słuszna. Państwo, samorząd i organizacje społeczne powinny wytrwale dążyć do wyrównywania szans. Powinny jednak być świadome, że tych szans wyrównać się nie da w systemie demokratyczno-kapitalistycznym, a chyba wręcz nigdy. Realne i faktyczne wyrównanie szans przeprowadził chyba tylko Pol Pot i jego Czerwoni Khmerzy, przy było to wyrównanie szans na przeżycie, a nie na godne życie. Żeby faktycznie wyrównać szanse, powinniśmy przede wszystkim znieść możliwość dziedziczenia dóbr materialnych. Już to jest absurdem, ale to wcale nie byłoby wystarczające. Wychowałem się w rodzinie materialnie dość ubogiej, ale i tak miałem o wiele lepsze szanse rozwoju, niż większość moich rówieśników, ponieważ szafy w mieszkaniu moich rodziców uginały się od książek, na ścianach wisiały obrazy, a ojciec miał ogromną płytotekę muzyki klasycznej. Nawet gdyby moim rodzicom zabrać książki, płyty i obrazy, pewnie i tak jakoś by mi przekazali zamiłowanie do czytania, patrzenia i słuchania. Więc i tak miałbym większe szanse - o ile w świecie, w którym przyszło by mi żyć, zdolność czytania, patrzenia i słuchania byłaby w cenie. W naszym - na szczęście - jest. To, że pełnego wyrównania szans nie da się osiągnąć, nie pozostaje jednak w najmniejszej sprzeczności z działaniami, mającymi na celu zmniejszanie różnic. Takim przykładowym działaniem jest posłanie 6-latków do szkół. Dzieci w wieku 7-u lat, pochodzące z rodzin inteligenckich (przy całej umowności tego pojęcia, podobnie jak rodzin robotniczych i chłopskich) na ogół już znają litery, a nawet potrafią czytać, bo rodzice ich nauczyli. Dzieciom z rodzin chłopskich i robotniczych sama idea słowa pisanego nie jest znana. Więc różnica jest ogromna. W wieku 6-u lat dzieci raczej nie znają liter, poznają je w szkole. Podoba mi się to, gdyż jest to równanie w górę. To dzieci chłopów i robotników mają dzięki temu w wieku 7-u lat dorównać dzieciom wykształciuchów. A nie odwrotnie.
-
Jak zaprezentować się najlepiej na konferencji historycznej
jancet odpowiedział fraszka → temat → Nauki historyczne
Ja z kolei poszedłbym za radą Gregskiego i zwrócił uwagę na czas. Podejrzewam, że czas jest określony przez organizatorów. Pilnuj go. Przetrenuj przed lustrem, a PowerPoint ma też wbudowaną funkcję liczenia czasu. Przyznaję, że jeśli zdarza mi się prowadzić sesję, to przekraczających czas glebię bez litości. Jak 10 minut, to 10 minut - krótszych nie spotkałem, ale w czasie 10 minut naprawdę sporo można przekazać. Nie przesadzaj z treścią - tu też się z Gregskim zgadzam. Powiedz to, co istotne. Nie prezentuj pełnych zdań - tylko hasła. Katastrofą kończy się prezentowanie kolejnych stron tekstu, zapisanych od góry do dołu. Prelegent usiłuje omawiać punkt po punkcie. Ale pokazał wszystkie punkty na raz. Audytorium najpierw czyta, więc pierwszej części wypowiedzi nie słucha, no bo czyta. Jak już przeczytało cały tekst, to nawet usiłuje słuchać, ale zaraz się nudzi, no bo już to przeczytało, o czym teraz mówisz. Jak masz długi tekst, to dawkuj go stopniowo. Punkt po punkcie. Nie cały naraz. Nie unikaj liczb. Nie wiem, jak to jest u historyków, ale np. przyrodnicy boją się może nie samych liczb, ale wzorów. Jak we wzorze są dwa parametry i dwie zmienne, to jest potwornie skomplikowany. Musisz jednak jasno przedstawić, co z tych liczb wynika. Wtedy Cię będą szanować. Pamiętaj, że za Twój trud czeka Cię nagroda. Może Ci się uda, że audytorium będzie Cię słuchać przez te 10 czy 15 minut. To jest sukces. Jeśli jeszcze zabiorą głos w dyskusji, to jest ogromny sukces. Byle jakie prelekcje nie wzbudzają dyskusji. Nawet jeśli będą krytyczni, czy wręcz złośliwi, ciesz się z tego. Wbrew pozorom, czym więcej osób na sali, tym łatwiej. Oczywiście, 500 osób może przytłoczyć (tak myślę, bo mi się taka liczba nie przydarzyła), ale i tak lepiej 500 niż 5. W audytorium będzie zapewne tylko parę osób, naprawdę zainteresowanych Twą prelekcją, reszta będzie tam siedzieć, no bo tak wypada. Postaraj się wyłowić te osoby. To dość łatwe, bo one będą patrzeć na Ciebie i ekran, a nie w kajecik, za okno lub w przestrzeń. Nawiąż kontakt wzrokowy i mów do nich. Możesz liczyć na wzajemność - wyrażaną przez mimikę twarzy, rzadziej gesty, ale to jest bardzo dużo. -
Jak zaprezentować się najlepiej na konferencji historycznej
jancet odpowiedział fraszka → temat → Nauki historyczne
Nie wiem, czy będzie to pomocne, ale kiedyś słyszałem w radio (chyba z ust mecenasa de Virion) trzy zasady dobrej wypowiedzi: 1) wiedzieć, co się chce powiedzieć, 2) powiedzieć to, co się chciało powiedzieć, 3) skończyć, gdy się powiedziało to, co się chciało powiedzieć. Ta trzecia jest najtrudniejsza. A prezentacja znakomicie ułatwia stosowanie tych zasad. -
Dziwny z Ciebie neoliberał. O ile wiem, to zgodnie z koncepcją neoliberalną to każdy powinien troszczyć się o siebie, firmy powinny działać w sposób maksymalnie nieskrępowany przepisami, a rola państwa powinna się ograniczać do zapewnienia porządku wewnętrznego i obrony interesów na zewnątrz, a do redystrybucji powinno się wtrącać jak najmniej. Rządzić ma rynek. Neoliberalizm ekonomiczny jest koncepcją skrajnie prawicową i nie ma zbyt dużo wspólnego z liberalizmem obyczajowym. Określił bym Cię raczej jako "osobę o lewicowej wrażliwości". Sam siebie też do tej grupy chciałbym zaliczać, choć nie wiem, czy mi wolno. Bo jestem co najmniej nietypowy. Główny problem z dyskusją z osobami o lewicowej wrażliwości jest to, że choć (z właściwą sobie żarliwością) prawidłowo identyfikują różnorodne problemy, nękające ludzkość, ale wszystkie wrzucają do jednego worka, szukają koniecznie jednej ich przyczyny i w końcu wołają "Wszystkiemu winny jest KAPITALIZM" albo "Wszystkiemu winna jest CHCIWOŚĆ", "Wszystkiemu winne są WIELKIE KORPORACJE" lub też bardziej politycznie "Wszystkiemu winne jest USA" itp. itd. Oczywiście, także po prawej stronie powstają podobne zbitki, ale nie o tym teraz rozmawiamy. Poprzednio pisałaś o problemie, jakim stanowi nierówność majątku czy między bogatymi a biednymi w skali globalnej. Kiedy poddałem w wątpliwość, czy sama nierówność jest zła (wg mnie złe jest to, że ludzie głodują, a nie to, że ktoś ma kwadrylion dolarów), ale nie podjęłaś dyskusji, tylko wyciągnęłaś inne, całkiem nowe argumenta, ie.: - zróżnicowanie majątku i dochodów w ramach jednego państwa, - ucieczka wielkich korporacji do rajów podatkowych, - rzekomą możliwość obracania moim podatkiem przez mojego pracodawcę (tu chyba się mylisz, jestem przekonany, że pracodawca odprowadza zaliczki co miesiąc, a na koniec roku rozlicza całość, podobnie jak osoba fizyczna - przez 8 lat byłem pracodawcą), - przenoszenie produkcji do krajów, gdzie jest taniej, - pracę dzieci, - szkodliwe warunki pracy, szczególnie w krajach III świata, - wzniecanie konfliktów zbrojnych w celu zdobycia dostępu do złóż roponośnych (to też rzecz bardzo dyskusyjna), - szkodliwe lub niedziałające leki - co prawda najczęściej są to suplementy diety, a nie leki, - oszustwa księgowe w takich korporacjach jak WorldCom i Enron, - możliwość wpływania amerykańskich firm rattingowych na gospodarkę krajów trzecich, - oszustwa wyższego menedżmentu na niekorzyść własnych firm. Sporo tego, nie? Naprawdę uważasz, że to wszystko ma jedną przyczynę? Np. kapitalizm? Oczywiście, skoro właściwie jedynym systemem gospodarczym, który dziś na świecie mamy, jest kapitalizm, to wszystkie wymienione zjawiska świadczą o istnieniu wad tego systemu. Niektóre z tych zjawisk można traktować, jako skutek kapitalizmu, ale szereg innych istnieje pomimo kapitalizmu. Naprawdę uważasz, że tylko wielkie korporacje uciekają od podatków? Zapewniam Cię, że tzw. "zwykli ludzie" też. Naprawdę uważasz, że tylko wielkie korporacje kombinują w księgowości? Zapewniam Cię, że małe przedsiębiorstwa też. Pewnie że jedno małe przedsiębiorstwo nie zrobi przewałki na 4 miliardy dolarów. Ale jest ich na świecie pewnie ze 100 milionów. Jeśli każde z nich zakombinuje na kwotę 100 baksów, efekt będzie większy. Naprawdę uważasz, że tylko prezesi wielkich banków pobierają nienależne im premie? Każdy szeregowy pracownik rad to zrobi, gdy tylko będzie miał ku temu okazję. I często w głębokim poważaniu ma to, czy przyczynił się do zysków firmy, czy działał na jej szkodę. Pozdrawiam