jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Nie było go. W działaniach kordonowych uczestniczyły, oprócz dywizji, wymienionych w "gatczynie", także dywizje V KK Kreutza, czyli II Dywizja Dragonów (pułki Finlandski, Kazański, Twerski i ks. A. Wirtemberskiego) i II Dywizja Strzelców Konnych (pułki Tyraspolski, Arzamaski, Perejesławski i króla Wirtembergii). Zapewne także inne jednostki. Jesienią 30 roku zarówno I Dywizja Ułanów Chiłkowa (należąca do Korpusu Grenadierów Szachowskiego), jak i V Korpus Kawalerii Kreutza zostały skierowane na zachód w ramach czołowych korpusów II Armii Dybicza. V Korpus Kawalerii został skierowany na kwarantannę i nad Bug przybył dopiero na przełomie stycznia i lutego. I Dywizja Ułanów chyba nie przechodziła kwarantanny, w każdym razie nad Niemnem była miesiąc wcześniej. Czołowe korpusy II Armii (Grenadierów, I i VI Piechoty, III i V Kawalerii) przekroczyły naszą granicę 5 lutego, wzięły udział w bitwach pod Stoczkiem, Kałuszynem, Dobrem, Wawrem (I), Białołęką, Grochowem, Nową Wsią, Kurowem, Wawrem (II) i Dębem Wielkim. Aż do początków kwietnia nie było w nich cholery. Cholera przyszła dopiero z II Korpusem Piechoty Pawła Pahlena, który pojawił się w okolicach Siedlec na przełomie marca i kwietnia i walczył pod Iganiami. Ubocznym skutkiem wzięcia jeńców w tej bitwie było rozpowszechnienie się cholery także w wojsku polskim. Ogólnie panuje przekonanie, że w wojsku polskim cholera miała mniejsze żniwo, niż w rosyjskim. Wiąże się to z wyższym poziomem naszych służb medycznych, a także z mniejszym zagęszczeniem rozlokowanych wojsk i częstszymi zmianami stanowisk, co przy epidemii kałowo-pokarmowej nie jest bez znaczenia. Bardzo dokładne dane o przebiegu epidemii podaje Dupont, poseł francuski w Warszawie, w swej korespondencji. Generalnie, jeśli ktoś był otoczony należytą opieką, a konkretnie - podawano mu dużo płynów, to zwykle dochodził do zdrowia. Latem 31 roku epidemia spowodowała dla armii rosyjskiej znacznie groźniejsze konsekwencje, niż ubytek iluś tam żołnierzy z szeregów. Gdy Paskiewicz maszerował w dół Wisły, miał nadzieję, że zastanie tam zapasy żywności i materiałów wojennych, których gromadzenie w Gdańsku i Toruniu rozpoczęto jeszcze przed Nocą Listopadową na potrzeby planowanej wojny z Francją i Belgią. Jednak cholera spowodowała, że Prusy - pod naciskiem własnych służb medycznych, opinii publicznej i państw zachodnich - ustanowiły kordon sanitarny, który spowodował duże opóźnienia w dostawach żywności, paszy i amunicji. Puzyrewski to bardzo szczegółowo opisuje. Generalnie nic to nie dało, epidemia cholery w latach 30-ych przetoczyła się przez całą Europę, zda mi się, że Stendhal opisuje to w swych powieściach.
-
Ja też nie wiem, ale czasem znika. Len - lnu, sen - snu, pies - psa. To takie podręcznikowe przykłady. Więc czemu nie Boremel - Boremla? Ja tam na stronie International Jewish Cemetery Project znalazłem miejscowość o nazwie Boremel w obwodzie rówieńskim. Bez żadnych "see". To jest ten Boremel: http://www.iajgsjewishcemeteryproject.org/ukraine/overview-rivnenska-oblast-cemeteries-condition-information.html Tu mam problem, bo w ani w aktualnym wykazie, ani w archiwalnym, publikowanych na stronie Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej, ni nazwy "Boremel" ni "Boreml" nie znalazłem. Może źle szukałem.
-
Ponieważ te poglądy sprowadzają się do pochwały prześladowania osób słabszych, bezbronnych wobec aparatu ucisku i przemocy. Niestety, bardzo się obawiam o skuteczność owych "mechanizmów". Wydarzenia polityczne ostatnich miesięcy raczej skłaniają mnie do wniosku, że mechanizmy te już zostały zdemontowane, że zwolennicy takich rozwiązań już się szykują do współudziału we władzy. Ostatnią barierą jest nasze obywatelskie poczucie przyzwoitości. Określając poglądy owego kolegi, jako interesujące i godne propagowania - zachwiałaś moim przekonaniem o decydującej roli poczucia przyzwoitości.
-
Internacjonalizm i otwarcie na innych to trochę zupełnie inne rzeczy. (Oksymoron zastosowany świadomie) Czy mogę wierzyć w to, że te wątpliwości zostały rozwiane bezpowrotnie?
-
No może nie zawsze, ale na ogół - tak, zgoda. Przeprowadziłeś bardzo ciekawą analizę, z kilkoma stwierdzeniami nie do końca się identyfikuję, ale nie ma pomiędzy nami zasadniczych różnic w ocenie przebiegu tamtych zdarzeń. Jednak chciałbym podkreślić, że formułujemy je "ex post" - znając wynik wojny. Patrzysz na wojnę okiem szachisty, który zna ustawienie wszystkich pionków i figur na szachownicy. Popatrz na nią okiem brydżysty, który gra 1BA, kończące robra i czeka na wist przeciwnika. Jednak najważniejsze rozbieżności między nami dotyczą po prostu nazewnictwa: 1) kto wygrał, a kto przegrał bitwę, 2) kto miał inicjatywę operacyjną, 3) kto przyjął bitwę. Pozostańmy na razie przy kwestii określenia zwycięzcy bitwy. Podałem jakąś definicję, zgodnie z którą bitwę pod Borodino (pozostańmy przy tej nazwie) wygrał Napoleon. Ty zaś twierdzisz, że wygrał ją Kutuzow. OK, tylko podaj wg. jakiego kryterium dokonałeś tej oceny?
-
Ależ oczywiście. Wprawdzie to nie ja wymyśliłem tę definicję, lecz poznałem ją w literaturze przedmiotu (jednak w jakim dziele - nie przypomnę sobie) i zaryzykuję tezę, że zdecydowana większość historyków wojskowości ją podziela - bardzo proszę o zacytowanie poważnego historyka, który twierdzi, że Napoleon rzeczoną bitwę przegrał. Jednak nic nie stoi na przeszkodzie temu, że ktoś zaproponuje (może już zaproponował?) lepszą definicję bitewnego zwycięstwa, bo to, że podana przeze mnie idealną nie jest - każdy widzi. No właśnie, Secesjonisto - mimo iż pyrrusowe, to jednak zwycięstwo. Cnd. Inny przykład. Wprawdzie piłka nożna to nie jest mój konik, ale zaryzykuję. Mecz między drużynami "A" i "B" może skończyć się zwycięstwem "A" i przegraną "B", przegraną "A" i zwycięstwem "B", lub remisem. W ostatnim meczu fazy grupowej eliminacji do czegoś tam może się zdarzyć, że drużyna "A" wygra z drużyną "B" powiedzmy 2:1. Jednak dotychczasowe rezultaty spowodują, że do dalszych rozgrywek awansuje przegrana drużyna "B", bo np. ma lepszy stosunek bramek przy takiej samej liczbie punktów. Gdyby "A" wygrało ten mecz 3:1, to by awansowała. Wynik 2:1 był zbyt słaby do awansu, co nie zmienia faktu, że był zwycięstwem. Pomimo iż "strategiczny" sukces, czyli awans, odniosła drużyna pokonana. To dość dobrze pasuje do opisy bitwy pod Borodino / pod Możajskiem / nad Moskwą. Napoleon wygrał bitwę, ale zwycięstwo było zbyt słabe, by dać mu sukces w wojnie.
-
Przyznaję, że jestem zwolennikiem bardziej rygorystycznego orzekania o zwycięstwie lub porażce w bitwie, niż "moja opinia", oparta o choćby najgłębsze i najbardziej niepodważalne rozważania na temat skutków owej bitwy. Definicja zwycięzcy jest prosta i jednoznaczna, choć brutalna - zwycięzcą bitwy jest ten, kto po niej liczy trupy przeciwnika. Bitwę pod Możajskiem czy Borodino wygrał Napoleon. Jej wynik wcale nie skazywał Napoleona na klęskę strategiczną. Mógł spokojnie cofnąć siły głównie do Smoleńska, oczyścić skrzydła, podciągnąć tyły i potem zacząć nową ofensywę. Nie sądzę, by Kutuzow był aż tak genialny, aby przewidzieć, przy jakich stratach Napoleon pójdzie dalej, a przy jakich się jednak zatrzyma.
-
Jak zaprezentować się najlepiej na konferencji historycznej
jancet odpowiedział fraszka → temat → Nauki historyczne
No i jak poszło? -
Fraszko, nie miej depresji. Jeśli coś Ci mogę doradzić, to nie buduj wielopiętrowych tez. Jeśli sformułujesz jakąś pojedynczą, czyli opartą na jednym stwierdzeniu tezę, to - gdy prawdopodobieństwo, że jej przyjęcie jest słuszne, wynosi 80% - teza ta jest znakomicie uzasadniona. Jednak jeśli zbudujesz tezę powiedzmy - 6. piętrową, czyli składającą się z sześciu stwierdzeń, to choć każde z tych stwierdzeń jest osobno tak znakomicie uzasadnione, jak w powyższym przykładzie (czyli 80%, że jest to prawda), to jednak cała piramida (koniunkcja) jest na 74% fałszywa. Najpierw poddałaś pod dyskusję dość zwartą tezę - i to nie swoja, a swego kolegi, a teraz wrzucasz do tego worka polonizację fabryk, analfabetyzm, urbanizację i mieszkania, w których mieszka więcej, niż 12 osób. Co to wszystko ma do tej tezy? Budujesz coraz więcej pięter, choć fundamentu wciąż brak, i dziwisz się, że budowla się chwieje. Wróćmy więc do fundamentu. Zdaje mi się, że fundamentem tego wątku miała być dyskusja nad zasadnością tezy kolegi, że w II Rzeczpospolitej powinniśmy pozbywać się mniejszości narodowych poprzez wyrzucanie ich za ocean. Zwroty pozbywać się i wyrzucanie zaczerpnąłem z Twego opisu owej tezy. Przyjmuję więc, że owo wyrzucanie i pozbywanie byłoby przymusowe. Nie użyłaś słów zachęcanie czy ułatwianie, więc bardzo proszę, by teraz - te słowa kieruję do wielu dyskutantów - nie wykręcać kota ogonem i nie mówić o "dobrowolnym wyrzucaniu". Wyrzucanie to wyrzucanie. Nikt nie pyta się śmiecia, czy chce być wyrzuconym. W realiach II Rzeczpospolitej problem dotyczył przede wszystkim Rusinów (Ukraińców, Białorusinów, Łemków, Bojków, Hucułów) i Żydów. Ja ograniczę się do ludności rolniczej, więc zostaną tylko Rusini. Otóż taki program uważam za: 1) głupi, z ekonomicznego punktu widzenia, 2) zbrodniczy, z etycznego punktu widzenia, 3) katastrofalny, z politycznego punktu widzenia. Dlaczego głupi? Otóż dlatego, że realnie przeludniona była Małopolska (Galicja) Zachodnia (Podbeskidzie) i Środkowa (Rzeszowskie), tereny etnicznie polskie. Natomiast Wołyń, Polesie, Nowogródzkie i Podlasie, zamieszkiwane głównie lub w znacznej części przez Rusinów, były wręcz niedoludnione. Zatem program, zakładający wysiedlanie ludzi ze słabo zaludnionych terenów ekonomicznie przyniesie fatalne skutki ekonomiczne, przede wszystkim na rynku żywnościowym, przynajmniej w perspektywie kilku - kilkunastu lat. Wschód, choć biedny i stosujący nader prymitywne metody użytkowania gruntów, chyba jednak dawał pewną nadwyżkę żywności. Masowa emigracja ludności z tych terenów oznacza pozostawienie ugorów oraz podniesienie cen pracy najemnej robotników rolnych. Ceny żywności wzrosną. Przesiedlenie na te tereny ludności polskiej zajmie trochę czasu. Dlaczego zbrodniczy? Otóż dlatego, że każde przymusowe wysiedlanie jest zbrodnią. W tym przypadku zbrodnia byłaby zwielokrotniona przez skalę wysiedleń - mówimy o cca 5 mln ludzi (pomijając Żydów), stanowiących tak na oko 90-95% ludności wiejskiej na tych terenach. Zbrodnia ta byłaby zwielokrotniona poprzez odległość wysiedlenia - za ocean, do zupełnie innego świata - podczas gdy to przesiedlanie dotyczyłoby ludzi, żyjących w sposób niesłychanie tradycyjny, w przeważającej mierze - analfabetów, w bardzo ograniczonym stopniu posługujących się narzędziami metalowymi. W Nowym Świecie znaleźli by się na pozycji społecznej duże niższej, niż Murzyni. Dlaczego katastrofalny politycznie? No cóż, Europa lat 20-ych i 30-ych przyzwyczajała się do brutalizacji stosunków politycznych i społecznych. Polska mogła liczyć na liberalną część opinii publicznej, ponieważ stanowiła antykomunistyczne przedmurze z jednej strony, i była atakowana przez nazizm z drugiej. Nie uratowało to nas przed wrześniową katastrofą, ale spowodowało, że agresja hitlerowskich Niemiec na Polskę przerodziła się w wojnę światową, ta z kolei w zimną wojnę, w której naród polski znalazł się po stronie zwycięzców. Gdyby w Polsce międzywojennej dokonywano przymusowych wysiedleń na tak ogromną skalę, to zostalibyśmy uznani za najbardziej zbrodniczy reżim w Europie i nasz rozbiór pomiędzy dwa inne reżimy, też zbrodnicze, ale nie aż tak, zebrałby oklaski. Zaryzykuję tezę, że państwa polskiego by dziś nie było.
-
Jeżeli mogę poprzeć opinię Tomasza, to zważ, Brunonie, że nie jest to relacja dowódcy tej skromnej operacji, ani nawet jakiegokolwiek dowódcy, jedynie relacja podoficera. Jeśli nasze formacje milicyjne (czy inne "dziadowskie")tam istniały, to jest dość prawdopodobne, że jakiś mały pododdział wojsk czeskich zetknął się akurat z nimi i na ich podstawie.
-
Fraszko ! Myślę, że miałaś na myśli raczej "państwo", a nie "kraj". Kraj to pojęcie bardzo wieloznaczne. Nie zmienia to faktu, że Rusin np. na Wołyniu był tam bardziej rdzenny, niż Polak, i że bardzo silnie identyfikował się z Wołyniem. Nie rozumiem... Uważasz, że każdy pogląd można równoprawnie głosić, bo to tylko pogląd, i czym bardziej ekscentryczny, tym ciekawszy? I tym bardziej osobę, która taki pogląd głosi, należy lubić? Przypomnę Ci, co napisałaś o poglądzie owego kolegi: No i dochodzę teraz do mojego pytania - czy Polacy ówcześni powinni byli patrzeć na tę sytuację w ten sposób - skoro nie ma pracy dla wszystkich, pozbądźmy się nie-Polaków. Pytanie to pojawiło się w trakcie mojej rozmowy z kimś, kto deklaruje się jako zatwardziały patriota i który uważa, że Polska powinna być dla Polaków, bo tylko Polacy będą dla Polski pracować. Inni wykorzystują Polskę wyłącznie do własnych celów. W którymś z następnych postów napisałaś mnie interesuje raczej podejście Polaków do mniejszości narodowych w okresie międzywojennym, w tym zwłaszcza wyrzucenie nie Polaków z kraju. "Pozbycie się", "wyrzucenie" to dość ostre słowa. Oczywiście można próbować się kogoś pozbyć poprzez łagodne tłumaczenie, że na tym Wołyniu to szaro i smutno, i biednie, i żeby sobie pojechał na Madagaskar. No ale jeśli go nie przekonamy? Jaki znów kombajn !?! To forum historyczne czy fantasy ? Chodzi mi o taki postęp, jak zastąpienie sochy pługiem. Dzięki głębszej orce plony będą większe. A jeśli będzie więcej zboża, niż trzeba do przednówka, to będzie można je na coś wymienić. Pojawi się popyt, który zaspokoi bądź wiejskie rzemiosło, bądź miejski przemysł. Liczba miejsc pracy się zwiększy, choć i oraczowi będzie lżej. Może dzięki temu założy sad lub zacznie uprawiać warzywa. To uprawy bardziej pracochłonne, więc znów zapotrzebowanie na pracę się zwiększy. Doprowadzenie gospodarki wiejskiej na Nowogródczyźnie, Polesiu, Wołyniu do poziomu, znanego z Wielkopolski, też przysporzyłoby dobrobytu. Fraszko, Ty celowo udajesz, że nie dostrzegasz, że pisałem o przymusowym wysiedlaniu? Czyli otaczasz wieś wojskiem, dajesz 6 godzin na spakowanie się. Ludzie (no nie-Polacy) ładują dobytek na wozy, zaprzęgają konie, woły, a może i krowy i jadą pod eskortą na najbliższą stację kolejową. Tam zabiera im się wozy i gadzinę - toć do Hameryki tego nie dowiozą - ładuje z resztą dobytku do wagonów, które otwieramy w Gdyni. Tam ładujemy ich do statków, płynących za ocean. W latach 20-ych USA przyjmowały wszystkich emigrantów, więc na redzie jakiegoś amerykańskiego portu rola państwa polskiego się kończy. Tak należałoby realizować koncepcję Twego, lubianego przez Ciebie, kolegi? Czy też masz jakąś inna wizję?
-
Problemem jest to, że absolutną nieprawdą, wręcz ohydnym kłamstwem jest twierdzenie, że cca 30% mieszkańców przedwojennej Polski nie było ludnością "tubylczą", czy też - jak wcześniej się wyraziłaś - "rdzenną". Jakober to chyba już powiedział, ale moim zdaniem - nie dość wyraziście. Nie wiem, jak Ty uważasz - ile lat muszą czyiś przodkowie mieszkać na danym skrawku ziemi, aby uznać ich za rdzennych ich mieszkańców? Na większości obszarów II Rzeczypospolitej to Polacy stanowili ludność bardziej napływową, a Rusini (Ukraińcy) i Litwini - bardziej rdzenną. Takiej ludności napływowej, która przybyła powiedzmy... później niż 100 lat wcześniej, było trochę Rosjan, trochę Niemców i Holendrów, jacyś Czesi. Choć dla wielu z nich Polska była krajem wyboru, czasem - krajem wybawienia, w w takich warunkach zwykle już dzieci tych "napływowców" przejawiały często bardziej polskie uczucia, niż rdzenni Polacy. Trochę mnie szokuje pojęcie "ludności zbędnej", szczególnie w odniesieniu do II Rzeczpospolitej. Większość jej obszaru była zdecydowanie słabo zaludniona. Trudność wyżywienie ludności nie wynikała z obiektywnego - mierząc miarą np. wielkopolską - przeludnienia. Wynikała z archaicznych form uprawy roli i ogólniej - prowadzenia gospodarstwa wiejskiego. I nie mówię tu o jakiejś chemizacji i mechanizacji, w gospodarstwach chłopskich kompletnie nierealnych, choć i w folwarkach niepowszechnych. Mówię tu o zastąpieniu sochy - pługiem i dwupolówki - płodozmianem, oraz o regularnym nawożeniu. Mówię o rozszerzeniu sadownictwa i warzywnictwa, którego na wschodzie Polski było bardzo mało. Ci napływowi "Niemcy" zajmowali zwykle grunty - nieużytki. Takie, których miejscowym - Polakom czy Rusinom - zagospodarować się nie tyle "nie chciało", co nie wiedzieli, jak to zrobić lub nie posiadali narzędzi, by to zrobić. Z Polski rolnicy emigrowali, bo nie mogli się tu wyżywić. Jednocześnie osadnicy z Niemiec czy Holandii tu się osiedlali, by żyć tu lepiej, niż w swojej ojczyźnie. Co do koncepcji Twego kolegi, żeby zmusić do emigracji mniejszości narodowe i w ten sposób pozbyć się "ludności zbędnej". To - muszę przyznać, że jestem skonfundowany faktem, iż piszesz o nim wielką literą. Nie jest to oczywiście błąd - o osobie trzeciej możemy pisać wielką literą, o ile darzymy ją szczególnym szacunkiem i poważaniem i chcemy dać temu wyraz. Tylko nie wiem, dlaczego. To, że koncepcja tego kolegi jest z punktu widzenia gospodarczego raczej absurdalna - należało szerzyć oświatę rolną, nowe technologie w rolnictwie i nowe sposoby wykorzystania gruntu, a nie wysiedlać rolników - to drobiazg. Gorsze jest ideologiczne podłoże tej koncepcji. Nazwanie Twego kolegi nacjonalistą - to palący policzek dla wszystkich prawdziwych nacjonalistów. Nie jest on żadnym nacjonalistą - idea nacjonalizmu wprawdzie zakłada, że najważniejszy jest mój naród, ale przyjmuje też poszanowanie praw innych narodów, nawet jeśli z wojną jako środkiem rozstrzygnięcia sporu. Natomiast koncepcja Twego kolegi zakłada nakłonienie do emigracji 6-9 milionów (20-30%) obywateli Rzeczpospolitej, bez względu na ich lojalność wobec państwa, przydatność dla państwa, jedynie wg kryterium deklarowanej narodowości. Ponieważ można założyć z niemal 100-procentowym prawdopodobieństwem, że większość tych ludzi emigrować nie zechce, to należy ich zapewne zmusić, a jak i to się nie da - eksterminować. Zresztą na jedno wychodzi, bo taka przymusowa emigracja ludzi biednych, nie mających żadnych środków na nowe życie, i niegramotnych też jest formą eksterminacji. Najgorszy hitlerowski nazista jest aniołkiem w porównaniu z Twym kolegą. Bo jednak nazizm zakładał eksterminację paru procent obywateli, a nie 20-30%. I kryterium miało być rasowe, czyli w miarę czytelne. Aryjczyka od Semity zwykle da się w miarę racjonalnie rozpoznać. Ale Polaka od nie-Polaka już nie. Nawet jak jest niebieskookim blondynem, może być krypto-Niemcem. Ty, z zielonymi oczami może jakoś się wybronisz, ja mam oczy niemal czarne . Czyli da się wysiedlić każdego, kto jest niewygodny. Brrrr !!!
-
To po prostu porównanie nielegalnego i legalnego wypływu kasy - bo import jest legalny, nie? To nie są "całkiem różne kategorie". Gwałtowny wzrost importu legalnego może sprzyjać także wzrostowi nielegalnego importu, który stanowi co najmniej istotny składnik nielegalnego wypływu pieniędzy. Bo jednak nielegalny eksport daje przypływ pieniędzy. Zostaje jeszcze nielegalne wywożenie złotówek w walizkach. Wręcz należy i zdaje mi się, że to pytanie zadałem. Bo zjawisko dotyczy wszystkich badanych państw UE. Choć warunki polityczne były rozmaite, to jednak skok w latach 2006 - 2008 wystąpił wszędzie. W takiej sytuacji albo mamy zjawisko globalne, albo - jakiś błąd metodyczny. Ja bym stawiał na błąd metodyczny. Ale zgoda - zostawmy jakiś tam błąd metodyczny. Mimo wszystko - sądzę, że raczej wszyscy czytający ten wątek się z tym zgodzą, skutek występuje po przyczynie. Zawsze jest pewne opóźnienie, zwane w dynamice procesowej "stałą czasową". Pytanie, ile wynosi owo opóźnienie. Otóż bardzo różnie. W systemach komputerowych mówi się o nanosekundach. A w demografii o pokoleniach, czyli z grubsza 1/3 stulecia. Jakie jest to opóźnienie w zjawiskach gospodarczych? Zwykle się je analizuje w cyklu rocznym. To oczywiście nie oznacza, że zawsze opóźnienie wynosi rok. Czasem kilka miesięcy, czasem kilka lat. Przypomnę: W roku 2004 rządziło SLD. Nielegalny transfer wynosił 421 mln. Zapewne decydowały o tym działania, podjęte w 2003. Wtedy też rządziło SLD. W roku 2005 do września rządziło SLD, a od października - PiS. Miesiące podaję z pamięci, jeśli popełnię istotny błąd, proszę o sprostowanie. Odpowiedzialnym za rok 2005 jest jednoznacznie SLD. I dobrze tak, komuchom, bo nastąpił wzrost nielegalnego transferu do 787 mln. Przez cały rok 2006 rządziło PiS z Samoobroną i LPR. Ponoć zlikwidowało nielegalny transfer, choć raczej musi się tym sukcesem dzielić z SLD, które rządziło przez większość poprzedniego roku. Mamy rok 2007. PiS rządziło przez cały rok poprzedni, a i w tym roku do listopada. Przy założeniu rocznego opóźnienia nie ma na kogo zwalić wzrostu od zera do 3302 mln nielegalnie wytransferowanych pieniędzy. W roku 2008 następuje niezwykle gwałtowny wzrost nielegalnego transferu - aż do 12161 mln. Ale w ubiegłym roku rządziło PiS z koalicjantami. Czyli to PiS stworzyło warunki do nielegalnego transferu. Drodzy moi interlokutorzy, nie trzeba wielkiego intelektu, żeby stwierdzić, że to, co w tym poście wypisałem, to są bzdury, wprawdzie znacznie mniejsze od piramidalnych bzdur przedmówców, którzy w ogóle nie uwzględniali jakiegokolwiek opóźnienia zjawisk gospodarczych w stosunku do decyzji politycznych. Uśmiać się można. Ale dlaczego mamy przyjąć, że opóźnienie wynosi 1 rok. Ja raczej bym przyjął 3-4 lata. I wtedy dostaniemy zupełnie inne polityczne wnioski - najbardziej niekorzystne dla SLD, dla PiS raczej ambiwalentne, dla PO równie korzystne. Przy czym, jeśli jakaś instytucja, stosując opracowaną przez siebie na swoje potrzeby metodę, pokazuje dynamikę zjawisk ekonomicznych taką, że w ciągu 4 lat jakiś wskaźnik spada z 800 do zera, a następnie wzrasta do ponad 12 000, przy czym nigdy nie podaje wyników ujemnych, to znaczy, że stosowana metoda jest bzdurna. Bo gospodarka - w tym nielegalny transfer - reagują powoli. I tu kłania się ta proporcja legalnego i nielegalnego wypływu pieniędzy.
-
Nie wiem, czy słusznie, ale jakoś tak czuję się wywołanym do odpowiedzi. Ponieważ nie lubię snuć domysłów co do tożsamości interlokutorów, więc mam do Ciebie prośbę, byś się ustosunkował do kwestii, czy chcesz, żeby Marcina F. Michalskiego i Bavarsky'ego traktować jako tę samą osobę, czy jako dwie inne. Co do treści, przytoczonych z Gatczyny. Określono tam gen. Kołaczkowskiego jako "naczelnego inżyniera fortyfikacji Warszawy". W tym kontekście czytelnik odnosi wrażenie, że owe fortyfikacje były znakomite i stąd bierze się autorytet Kołaczkowskiego. Tymczasem i współcześni, i historycy, mieli do tego sporo wątpliwości, z których sam generał się w swych pamiętnikach gęsto tłumaczy. Co do oceny gen. Prądzyńskiego, dokonanej przez Kołaczkowskiego, to całkowicie się zgadzam. Na Naczelnego Wodza nie nadawał się wcale. Nawet obowiązki kwatermistrza generalnego wykonywał niedbale. Obraz jego geniuszu w planowaniu strategicznych operacji czerpiemy głównie z... przez niego samego spisanego Pamiętnika..., na zamówienie cara Mikołaja już po klęsce wojennej. Zgodnie z tym Memuarem klęsce Polaków winny był Skrzynecki, a gdyby to naczelnym wodzem był on - Prądzyński, to... jednoznacznie tego nie pisze, ale zapewne jesienią 31 roku szturmowalibyśmy Smoleńsk. Tymczasem klęsce Polaków winna była dysproporcja sił, a zasługą Skrzyneckiego i jego strategii "menueta" było to, że wojna trwała aż tak długo. Czy można było jeszcze dłużej, albo czy można było odnieść jeszcze bardziej spektakularne sukcesy? Zapewne tak. Może nawet można było zdobyć Smoleńsk. Ale czy można było pokonać Rosję? Co do porównania zdolności dowódczych Skrzyneckiego i Krukowieckiego, to wydaje mi się, że gdyby po bitwie grochowskiej powierzono dowództwo temu drugiemu, to może nie do Smoleńska, ale do Brześcia i Wilna byśmy latem doszli. Natomiast w sierpniu 31 to wojna była definitywnie przegrana i rację ma Kołaczkowski, że chodziło już tylko o "godniejszy sposób zamknięcia naszej rewolucji". W tym jednak zakresie większe predyspozycje też miał Krukowiecki, jednak został skrępowany przez dość abstrakcyjne koncepcje "kaliszan" i niespodziewanie szybki upadek Woli.
-
Niegdyś sporządziłem receznzję habeka Ostapowicza na "historykach", gdzie wyraziłem krytyczną opinię o tej formie mianownika. W książce nie znalazłem wyjaśnienia tej decyzji, podczas gdy przytoczone cytaty z licznych, wcześniejszych opracowań, map, słowników wskazują, że jednak co najmniej podstawową formą mianownika jest "Boremel". Z odszukanych cytatów - tylko u Tokarz (co prawda to nie byle kto) użyto przedtem formy "Boreml", choć autor zaznaczył drugą formę w indeksie. Jeżeli Secesjonista spotkał inną formę dopełniacza nazwy tej miejscowości, niż "Boremla", to bardzo proszę o podanie, gdzie. Ja nie spotkałem. Stąd mój brak wątpliwości.
-
Belki - rzecz jasna nie - ale kołnierz wskazuje na oficera. Gwiazdki może być nie widać ze względu na przechylenie naramiennika. Wszystko z naciskiem na - celowo wytłuszczone - "chyba". Bo wprawdzie tak mi się wydaje na podstawie filmów i innych ilustracji, że tylko oficerowie mogli sobie zafundować bluzy z takim kołnierzem, potwierdza to brytyjska Wiki "Officers were permitted to have the collar of the BD jacket tailored to have faced lapels, allowing the wearing of a shirt and tie underneath" https://en.wikipedia.org/wiki/British_Army_uniform, ale nie można wykluczyć, że w którymś tam momencie wydano takie bluzy naszym podoficerom, bo regulaminowych "nie było na składzie" czy z jakiegoś innego powodu.
-
Też moim pierwszym skojarzeniem było MO, ale chyba nie. Nigdy nie wiem, czy ten z prawej, to ten, który stoi z prawej, czy ten, którego widzę po swojej prawej . Więc powiedzmy - ten bez płaszcza ubrany jest w typowy brytyjski battle-dress, chyba w wersji, którą mogli nosić jedynie oficerowie - z wykładanym, podwójnie klapowanym kołnierzem. Widać na naramienniku dwie belki - byłby więc to co najmniej major, co jednak stoi w sprzeczności z karabinem. Pamiętajmy jednak, że w zasadzie nie są to regulaminowe mundury, raczej ubiory z demobilu. Ten środkowy ma dwurzędowy płaszcz z podwójnie klapowanym wykładanym kołnierzem, typowym dla armii brytyjskiej okresu II wś, a zarazem dla PSZ na Zachodzie. Brakuje patek na kołnierzu i naszywek na rękawie. Albo odprute, albo nigdy nie przyszyte, co też sugeruje ubiór z demobilu. W każdym razie dwuklapowych kołnierzy płaszczy nie było ani w II RP, ani w LWP. No chyba, że w lotnictwie czy marynarce. Płaszcz trzeciej postaci - jednorzędowy na dwa guziki - jest trudny do zidentyfikowania. Wprawdzie Sikorski nosił podobny płaszcz, choć na trzy guziki, tyle że NW wolno więcej. Oczywiście nie można wykluczyć, że trzeci guzik się schował za klapą albo się urwał. Ty mamy na ramieniu naszywkę, zapewne z napisem "Poland", ale to tylko domniemanie. Widać też fragment belki, co oznacza stopień od starszego szeregowca po plutonowego albo od majora po pułkownika - czyli w sumie nic nie oznacza. Bluzę mamy zwykłą, bez wykładanego kołnierza, ale wielu oficerów takich używało. Co do karabinów to też wydaje mi się, że to typ Lee Enfield. Kaliber 7,69 - raczej bezużyteczny i dla MO, i dla "wyklętych". Dwie widoczne na zdjęciu rogatywki wydają się być wykonane z sukna, a nie z drelichu. Jeśli tak, to muszą pochodzić z WP II RP. Mogły być przewiezione do Wielkiej Brytanii, ale wtedy miałyby orzełka. Może je uszyto gdzieś w Anglii czy Szkocji na wzór jakiejś przewiezionej - wtedy brak orzełka byłby naturalnym. Jeśli jednak są z drelichu, to mogą pochodzić jedynie z LWP, co uprawdopodobniało by wersję MO. Ale nie zgadza się jedna, bardzo zasadnicza rzecz. Dwóch z nich nosi krawaty do bluzy mundurowej. O ile sama bluza mogła być z demobilu i mógł ją nosić każdy, to zwyczaj noszenia do niej krawata i koszuli z demobilu nie został zaczerpnięty. Nie mógł też pochodzić z wojsk lądowych przedwojennej Polski, ani z LWP, ani z Armii Czerwonej, a także nie z Wehrmachtu. We wszystkich tych armiach wojska lądowe nie nosiły ni koszuli, ni krawata do munduru, a na lotników czy marynarzy to te postacie ze zdjęcia nijak nie wyglądają, no i rogatywki do tego nie pasują. Jedyną armią, skąd mogli zaczerpnąć ten zwyczaj, jest armia brytyjska, gdzie krawat chyba obowiązywał w ubiorze wyjściowym każdego żołnierza, a oficerów nawet w polowym. Może to są żołnierze, którzy właśnie zostali wcieleni do PSZ w Wielkiej Brytanii, już zostali ubrani w mundury, ale jeszcze ich nie "obszyli", a rogatywki przywdzieli "dla fasonu" do powitalnego zdjęcia. Pamiętam z Montelupich, że dostaliśmy mundury bez obszywek, a potem wydano nam biało-czerwony sznurek i sami obszywaliśmy nimi naramienniki, bośmy podchorążowie byli. Albo wręcz przeciwnie, są to żołnierze, których oddziały właśnie rozwiązano, którzy już częściowo odpruli obszywki, ale jeszcze nie odebrano im broni. Do pożegnalnego zdjęcia przywdzieli rogatywki i wzięli karabiny szeregowych. W każdym razie bardzo ciekawe zdjęcie. Gdybyś, Boria, miał zdjęcie swego dziadka wśród kwitnących maków na stokach Monte Cassino z ruinami klasztoru na horyzoncie, to byłby to banał wobec tej zagadki. Tyle, że ja się na tym nie znam i zaraz przyjdzie Amon i mnie zrówna, tak jak to było, gdym z leśniczego zrobił KOP-istę. No ale inni robili szwoleżera, więc i tak byłem niezły. Ten
-
Niejaki Marcin F. Michalski na forum "Gatczyna" podaje: Tak samo generał Dwernicki w swoim memuarze określa tę miejscowość [a Grobicki za nim], Tokarz dla przykładu w indeksie podaje wprawdzie Boreml natomiast w nawiasie - Boremel, Puzyrewski zostaje przy Boremlu. Dla wyjaśnienia, nikt nie ma raczej wątpliwości, że D: Boremla, C: Boremlu, B: Boremla, N: Boremlem, Mc: Boremlu, wątpliwości dotyczą tylko mianownika: Boreml czy Boremel. Zatem pogrubiona część cytatu treści nie niesie żadnej, a raczej niesie oczywistą. Wprawdzie dysponuję jedynie reprodukcją fotofsetową KAW, Kraków 1988 pracy Puzyrewskiego, ale zgodnie z nią autor konsekwentnie trzyma się formy Boremel, ilekroć używa nazwy w mianowniku (s. 194 i dalsze). "przyszedłszy [...] pod Boremel", "zajął Boremel", "Boremel - jest to nieduże miasteczko". Podobnie Przewalski (Bitwa pod Boremlem, Studia i Materiały Do Historii Wojskowości, Tom IX Część II, 1963, s. 236) - "obserwowali Boremel", także tam w cytacie z Pawłowskiego (Dwernicki, Boje Polskie III) "Miasteczko Boremel, własność Czackich".
-
Powrót żołnierzy do normalności
jancet odpowiedział TyberiusClaudius → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Tyberiuszu, może lepiej nie zawężać, bo stracimy możliwość porównywania różnych epok. Dzięki, ale nawet Ty nie przekonasz mnie o mych zdolnościach poetyckich. Filmiki obejrzałem. Muszę w wolnej chwili odnaleźć głośniki do komputera. W każdym razie wykonawczyni mi się podobała. Znalazłem coś takiego: http://www.studiokopiowania.pl/cennik.php?lang=pl&id_strony=93#.VYHcTFKxlEM. I to 10 minut od pracy. A z powrotami żołnierzy radzieckich to problem był też taki, że wraca солдат do domu, a tu w domu wielka radość. Bo jak wyjeżdżał, to miał dwoje dzieci, a teraz ma trójkę - śliczną dwuletnią córeczkę. Pewnie stąd tak liczne беспризорные ребята w latach 40-ych. I zaklinanie rzeczywistości w żołnierskich pieśniach, takich jak "Темная ночь", czy "Катюша" - oczywiście ta w wersji pierwotnej, a nie w postaci zwesternizowanego potworka. -
Powrót żołnierzy do normalności
jancet odpowiedział TyberiusClaudius → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
На поле спустилса туман... Była na ten temat taka łagierska pieśń - może tylko piosenka - którą żeśmy śpiewali na obozach i rajdach, organizowanych przez Socjalistyczny Związek Studentów Polskich. Spróbuję to jakoś przetłumaczyć na polski. Jest to pierwsza moja próba przetłumaczenia jakiejkolwiek poezji, a poetą w najmniejszym stopniu się nie czuję, więc proszę o litość. На поле спустилса туман... Na step opadła mgła, I cicha, znajoma ciemność. Jechaliśmy do Magadanu... Wysiadłem. Potem będą "холодные, темные тюрьмы". Tłumaczenie dosłowne to "zimne, ciemne więzienia". Ale to zupełnie bez sensu, bo w tym kontekście "тюрьмы" były miejscem śmierci. Więc raczej trumna? Może cela? No dobrze, jeszcze raz: Na step opadła mgła, I cicha, znajoma ciemność, Jechaliśmy do Magadanu, Stolicy Kraju Kołymskiego. Pamiętam ten kołymski port, I ponure sylwetki statków, Gdy po trapie szliśmy na pokład, Do zimnych i ciemnych trumien. Ja wiem - Ty już na mnie nie czekasz, I listów moich nie czytasz, Na widzenie ze mną nie przyjedziesz, A gdybyś nawet przyjechała, to mnie nie poznasz. Ten tekst dotyczy powrotu z wojny jeńców wojennych. Tych żołnierzy radzieckich, którzy dostali się do niemieckiej niewoli. Choć niemieckie obozy dla jeńców radzieckich niewiele miały wspólnego ze Stalagami i Oflagami dla żołnierzy innych państw (w tym naszych), były to raczej obozy śmierci, jednak nie wszyscy zdecydowali się ratować życie poprzez zgłoszenie się do własowców, ROUN, SS itd. itp. Większość pozostałych zmarła z chorób i niedożywienia. Ci, co przeżyli, zwykle trafili na Magadan. Niektórzy przeżyli i to. Ale jest też inna relacja z powrotów. Tym razem po rosyjsku - kto nie zna, niech żałuje i się uczy: Солнце скрылось за горою, Затуманились речные перекаты, А дорогою степною Шли с войны домой советские солдаты. От жары, от слот, от зноя Гимнастерки на плечах повыгорали; Свое знамя боевое От врагов солдаты сердцем заслоняли. Они жизни не щадили, Защищя отчий край - страну родную; Одолели, победили Всех врагов в боях за Родину святую. Солнце скрылось за горою, Затуманились речные перекаты, А дорогою степною Шли с войны домой советские солдаты. No dobra, spróbuję przetłumaczyć: Słońce skryło się za wzgórza, Mgły podniosły się nad rzekami, A stepową drogą Szli do domu radzieccy żołnierze. Od upału, od słot i potu, Koszule wypaliły im się na ramionach. Swoje sztandary bojowe Osłaniali od wrogów swym sercem. Nie szczędzili swego życia, Broniąc kraju swych ojców, państwo ojczyste, Podołali, zwyciężyli, Wszystkich wrogów wygnać ze Świętej Ojczyzny. O ile tej pierwszej (kołymskiej) pieśni nauczyłem się od moich "bardziej uświadomionych politycznie kolegów", to tą drugą - oficjalną - poznałem z płyt na 78 obrotów, które mozolnie przegrywałem na kasetę magnetofonową. Ta płyta była nagrana jeszcze pod koniec lat 40-ych, może na samym początku lat 50-ych. Kilka takich płyt mozolnie przegrywałem na kasetę magnetofonową. Chciałbym zachować to oryginalne brzmienie, ponieważ one jest ważne i zupełnie inne, od późniejszych, propagandowych wersji tych utworów. W tej starej pieśni, której tekst wyżej podałem, jest nacisk na trud, znój, upał, przetarte podkoszulki na ramionach. Jest i radość, że się udało, ale jest tam jakieś subtelne drżenie głosu, jakiś lęk przed powrotem домой. W późniejszych nagraniach tego nie ma, wszystko, nawet tak tragiczna w swej wymowie Темная ночь, jest radziecko-triumfalne. No może nie wszystko, ale prawie. Kaseta się starzeje. Czy ktoś z Was zna firmę, która za rozsądne pieniądze przeniesie zapis z kasety magnetofonowej na nośnik cyfrowy? Mam świadomość, że rozsądne pieniądze to sporo więcej, niż 100 zł. Tyberiuszu, w swym poście założycielskim nie ograniczyłeś ani terytorialnie, ani czasowo zakresu tematu. Więc poruszenie kwestii powrotu żołnierzy radzieckich w 1945 roku wydało mi się sensowne. -
Projekt z historii "II Wojna Światowa mogła się zakończyć w 1939 r., gdyby..."
jancet odpowiedział michaltronik → temat → Ogólnie
Nie łapię? Nie były lepsze od "jedynki", a nawet od "dwójki"? Tu oczywista wpadka (moja), rok mi się pomieszał. Trzeba było to robić w 37, ale wtedy nie było żadnego pretekstu. Nie zmienia to faktu, że z dwojga złego lepiej w 38 roku razem z Czechosłowacją niż z 39 ze Słowacją przeciwko nam. -
Projekt z historii "II Wojna Światowa mogła się zakończyć w 1939 r., gdyby..."
jancet odpowiedział michaltronik → temat → Ogólnie
Może nie aż tak bardzo, ale Niestety, 15 września kampania wrześniowa była już definitywnie rozstrzygnięta. Wszystkie istotne odcinki frontu zostały przełamane w pierwszej dekadzie września, Niemcy dotarli na przedpola Warszawy, sforsowali Narew, Wisłę i Bug. Zwrot zaczepny nad Bzurą nie dał większych efektów. 15 września walczyły jeszcze odosobnione ugrupowania wojska polskiego i - z całym szacunkiem dla ich bohaterstwa i sprawności bojowej żołnierza - żadnych szans na odwrócenie losów wojny już nie było. W dwa dni później Stalin dobił konającego. 15 września Francja mogłaby zaatakować jedynie czołowymi dywizjami, brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego jeszcze nie było i być nie mogło. Jakie byłyby konsekwencje takiego ataku dla Francji - trudno powiedzieć. Dla Polski - żadne. Jednak Francja i Wielka Brytania wykonały najważniejsze zobowiązanie sojusznicze - wypowiedziały wojnę Niemcom. A Churchill nawet po upadku Francji konsekwentnie odmawiał nawiązania rozmów pokojowych z Niemcami. Dość rzadko w historii Świata zdarza się, że strona wyraźnie przegrywająca żąda od zwycięzcy bezwarunkowej kapitulacji. Ale wtedy właśnie tak się zdarzyło i po 5 latach okazało się, że to Churchill miał rację. Tu wracamy do myśli Piłsudskiego o "wojnie prewencyjnej" w 1934 roku. Piłsudski trafnie odgadywał, że do wojny z hitlerowskimi Niemcami dojść musi, więc im wcześniej, tym lepiej. Potrzebna była jednak choć życzliwość mocarstw zachodnich i jakiś pretekst. Ich brak, a potem choroba i śmierć Piłsudskiego uniemożliwiły realizację tego pomysłu. Jego następcy stawiali na współpracę z Hitlerem, zresztą w 1937 było już "po ptokach" - Niemcy były już zbyt silne. W tym czasie stosunki Polski i Czechosłowacji były raczej wrogie, choć zakres pretensji terytorialnych dziś wydaje się być śmiesznym. Wysunięcie roszczeń terytorialnych przez hitlerowskie Niemcy względem Czechosłowacji w 1938 roku było znakomitą okazją do zawarcia polsko-czechosłowackiego sojuszu czy nawet jednostronnego udzielenia gwarancji czechosłowackim granicom. Tak i dokładnie o to chodziło. O sprowokowanie Hitlera do zaatakowania Polski bądź Czechosłowacji najlepiej wiosną 38 roku, najpóźniej zimą 38/39. Jeszcze wtedy podstawowe czołgi armii niemieckiej to PZ I z km 7,92 mm i PZ II z nkm 20 mm - czyli bez uzbrojenia artyleryjskiego. Wprawdzie z LT-38 to zaszałeś - jeszcze ich nie produkowano - ale polskie 7TP i czechosłowackie LT-35, wyposażone w armatę ppanc 37 mm i 1-2 km były od niemieckich PZ I i PZ II znacznie silniejsze, podobne do PZ III, choć znacznie słabsze od PZ IV - ale tych w 38 Wehrmacht praktycznie nie miał. W 1938 roku Luftwaffe posługiwało się samolotem myśliwskim Ar-68 - górnopłat, prędkość maks. 310 km/h, 2 km. Był słabszy od PZL P-7 i P-11, nie mówiąc już P-24 (ale te produkowaliśmy wyłącznie na eksport). Nasz "Karaś" był trochę słabszy od Hs-123, no i nie mieliśmy bombowców nurkujących. "Łosie" nie ustępowały He-111. Czechosłowacja też miała dość silne lotnictwo i udane konstrukcje. Wiosną 38 roku sojusz polsko-czechosłowacki miałby przewagę militarną nad raczkującą III Rzeszą. Ale ta przewaga topniała z miesiąca na miesiąc. Październik był ostatnią okazją. I w sumie dobrze, że nie zostaliśmy zaproszeni do Monachium, bo nie byliśmy skrępowani decyzjami tam podjętymi. Oczywiście, przewaga jakościowa może być zniwelowana przez ilość. Nie mam na ten temat danych, ale generalnie jasnym jest, że im później, tym gorzej. O ile z Czechosłowacją mieliśmy spory graniczne, dotyczące przesunięcia granicy o kilkaset metrów, rzadziej - o kilka kilometrów, to w przypadku Litwy spór dotyczył Wileńszczyzny i Suwalszczyzny - obszarów znaczących ludnościowo i kulturowo. Ani Polska, ani Litwa z tych obszarów zrezygnować ot tak sobie nie mogła. -
Ale o chodzi, bo nie łapię? Ja też nie wiem. A o co chodzi? Absmak faktycznie pozostaje. I tu tkwi istota sprawy - czym innym jest stwierdzenie przy wódce wobec partyjnego kolegi, że istnieje pewien problem, a czym innym jest zgłoszenie tego problemu do prokuratury. W pierwszym przypadku wystarcza przekonanie, że coś jest nie tak. W drugim potrzebne są dowody.
-
Dziś (w sumie to już wczoraj) obserwowałem pokojową demonstrację, organizowaną przez niemieckich komunistów (a może lewaków czy maoistów, kto ich tam wie) przeciwko nadchodzącej wojnie. W sumie bardzo sympatyczna demonstracja. Na czele szedł taki starszawy chudzielec i wymachiwał czerwona flagą. W sumie to był karmazyn, co trochę kontrastowało z cynobrem, dominującym w dalszej części pochodu. Było ich ze sto luda, szli grzecznie chodnikiem, żadnych utrudnień nie powodowali. Grali fajne melodyjki na instrumentach dętych blaszanych, ktoś tam wystukiwał rytm na bębnie. Ich przesłanie (wypisywane łamaną polszczyzną lub po czesku na tablicach i transparentach) było z grubsza takie, żebyśmy dostrzegli walkę klas, a nie dali się wpuścić w walkę narodów. Co do walki narodów, popieram ich postulat na 100%. Co do walki klas... oj, dawno nie słyszałem takiego sformułowania. Przyglądałem się tej demonstracji, tak jak co rano się przyglądam srokom - nielotom, które miały gniazdo na pobliskiej sośnie i teraz usiłują nauczyć się latać, co jest nader ciekawym widowiskiem. Co by nie mówić, był to taki uśmiechnięty wariant prowadzenia politycznej działalności.
-
Przyznaję, że jestem ostatnimi wydarzeniami srodze skonfundowany. Osobiście nie zmieniłem swej opinii na "aferalność" "afery podsłuchowej". Żadnej afery nie dostrzegam - to znaczy nie dostrzegam w tych nagraniach solidnych przesłanek o łamaniu prawa. No może poza pewnym ministrem, który wyraźnie nie życzył sobie uważnej kontroli skarbowej u swojej żony. Konsekwencją takiej wypowiedzi powinno być dokonanie tej uważnej kontroli skarbowej - o ile dobrze pamiętam, taką wykonano i nierzetelności nie stwierdzono, a minister poleciał "za zegarek". Nie zmienia to faktu, że nie należy brać całkiem na serio wypowiedzi podsłuchanych. Parę lat temu miałem okazję zapoznać się z wypowiedziami na mój temat moich studentów na ichniej liście dyskusyjnej - w sumie to do wspólnego adresu e-mailowego się sprowadzało. Nie stosowałem technik operacyjnych - po prostu jeden student pokazywał mi coś na moim komputerze i zapomniał się wylogować. No to poczytałem posty - o mnie i nie o mnie. Dowiedziałem się, że jestem określany jako "gruby indor". W pierwszym momencie się zagotowałem, bo przecież dla swoich studentów chcę być jak ojciec, wymagający, ale sprawiedliwy, a nie jakiś indor. Przeglądając głębiej tę korespondencję zorientowałem się, że tylko bardzo nieliczne osoby (wręcz jedna) używa wobec mnie tego określenia. Jednocześnie uświadomiłem sobie, że skoro te teksty nie były przeznaczone dla mnie, to po prostu nie mam prawa ich czytać. I się wylogowałem bezpowrotnie. Akurat tak się złożyło, że recenzowałem pracę inżynierską autora określenia "gruby indor". Na szczęście nie miałem większych problemów, choć w trakcie studiów wykazywał się lenistwem wręcz piramidalnym, pracę dyplomową napisał naprawdę bardzo dobrą. To tyle na dziś - a raczej na wczoraj, bo północ minęła. I tyle na dziś - w zasadzie to na wczoraj.