Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Jancet nie wie. Może wie to Tyberiusz, a może też nie całkiem. Ale czytam jakąś wypowiedź i staram się zrozumieć, o co jej autorowi chodzi. Ja ją odebrałem jako protest właśnie przeciwko "mcdonaldyzacji" historii. Widzisz, Albinosie, Ty "siedzisz w temacie", to wiesz, co się odbywa oprócz wystąpień polityków, biegów i koncertów, no i "rekonstrukcji", że oprócz tego istnieją elementy "poważniejszej dyskusji", choć sam twierdzisz, że jest ich za mało, że brak tu równowagi. Ja - a pewnie Tyberiusz podobnie - interesuję się tym na tyle, że zwrócę uwagę na relację o obchodach w telewizyjnych wiadomościach i newsach na Onecie. W tych informacjach będzie tylko o wystąpieniach, biegach, koncertach i rekonstrukcjach, o poważniejszej dyskusji nikt się nawet nie zająknie. Więc tacy jak ja często reagują na hasło "obchody kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego" reagują negatywnie, czy wręcz alergicznie, traktując te obchody nie jako element kultywowania pamięci o tragicznych i złożonych wydarzeniach z naszej historii, ale wręcz przeciwnie - jako narzędzie ogłupiania spoleczeństwa, wmawiania mu, że wybór jest zawsze prosty - albo jesteś Polakiem, albo zdrajcą, z gromadką polityków, uwijających się, aby przekonać odbiorców, że to oni i tylko oni godni są zwać się spadkobiercami tych, którzy wówczas dokonali jedynego słusznego wyboru. Skoro swym działaniem dbasz o to, żeby imprezom towarzyszyła poważniejsza dyskusja, to dzięki i chwała Ci za to. Choć czasem niepokoi mnie w Twych wypowiedziach znak równości pomiędzy "tak jest" i "tak ma być", przyzwoleniem a akceptacją. Drogi Secesjonisto, a gdzież ja napisałem, że wówczas był posłem albo że był partyjnym kolegą? Nie zrobiłem tego, ponieważ najpierw sprawdziłem fakty. Tak, wiem, przeprosin nie będzie.
  2. Co jemy - czyli o żywności

    Weganie własnie tym się z lubością pasą, twierdząc, że to zastąpi mięso Ale o co chodzi? O barwnik? Że dodaje się barwniki, będące substancją chemiczną? Mam na dyplomie "chemik" i zdaje mi się, że wszystko jest substancją cheniczną. Cóż Ci przeszkada ten składnik wodorostów, podstawa kuchni japońskiej? Barwniki - jak coś ma mieć kolor, to musi mieć barwniki. Karmel - ważny składnik starpolskiej kuchni. Fosforany - ot sole kwasu fosforowego. Karagen - znów wodorosty. Natomiast naganność spożywania skrobii i błonnika - to już masz problem. Wiesz, w pokoju obok w pracy siedzi taki facet, mikrobiolog, który zajmuje się zawodowo obiegiem różnych substancji w organizmie. Obawiam się, że by się z Tobą nie do końca zgodził. A co do przyczyn mojej choroby, to są one powszechnie znane - geny. Przy czym można mieć złe geny i nie mieć objawów - tak jak ja do 50-tki, zaś pojawieniu się objawów zwykle jest związane ze stresem. U mnie jest to ewidntne. Jednak gdyby jakiś cudotwórca zaproponowałby mi wymianę genów na zasadzie wielkiego losowania - to wolałbym mieć łuszczycę. Dostałem od rodziców kapitalny zestaw genów, który pewnie w znaczej mierze zmarnowałem, i wolę przy nim pozostać. Mimo bólu stawów i łusek, wysypujacych mi się z nogawek.
  3. A to niby dlaczego? Ja tam konserwatywny jestem i przyzwyczajony do tekstów formatowanych "w chorągiewkę", pod warunkiem dzielenia wyrazów. Jeden lubi arbuz, drugi lubi dynię. A gdyby to napisała kobieta, to co? I co to w ogóle za seksistowskie rozważania. Co do meritum dyskusji, to być może Mateuszcowi przyznałbym sporo racji, gdyby swe racje należycie artykułował. No cóż - forma ma znaczenie.
  4. Fraszko, ekonomista ze mnie kiepski, ale tak coś mi się zdaje, iż: PKB = wydatki poniesione w kraju + eksport - import . Jeśli ktoś zarobił kroćset miliardów i cichcem je wyekspediował za granicę, to ta kwota nie wpływa na PKB.
  5. Jesteś pewny, że nie w tym naszej współczesnej specyfiki? Oczywiście, tak się z reguły dzieje w odniesieniu do wydarzeń "ostatnich". Wcale się nie dziwuję partyjnym interpretacjom tego, co się działo w latach 1980-1989. Ale rok 1944? To było 71 lat temu. To trochę tak, jakby w okresie międzywojennym partyjnie wykorzystywano wydarzenia Wiosny Ludów !!! Łudzisz się. Chciałbym się mylić, ale obawiam się, że się łudzisz. No właśnie. MPW. Muzeum Powstania Warszawskiego. To to, które powstało dzięki Lechowi Kaczyńskiemu, Naszemu Najlepszemu Prezydentowi. Ołdakowski przez 8 lat był posłem dzięki pewnej partii. Teraz nie jest, ale postawię piwo, że już się pokajał i w przyszłym roku będzie. Klasyczny przykład upartyjnienia instytucji historycznej. Chciałem w ogóle pominąć konkrety, Tusk też chciał mieć "swoje" muzeum, lewicy jest trudniej, ale wcale się nie poddaje, wystarczy zajrzeć do "Przeglądu". Czy to jest normalne, że władza, która oddaje do użytku jakieś muzeum, ustanawia jego dyrektorem swego politycznego kolegę? Ja się do tego przyzwyczaić nie potrafię. Efektem jest post Tyberiusa Claudiusa. Zaduma, refleksja, poważniejsza wiedza w wyniku znanych przezeń obchodów do niego nie dotarła. Dotarło do niego, że PW było fajne i gwałtownie przeciw temu protestuje. I ma rację - bo nie było fajne. Trochę mnie dziwi, że skoro tak ważnym jest dla Ciebie problem "mcdonaldyzacji historii", to nie dostrzegasz w Tyberiusu Claudiusu sprzymierzeńca? A politycy w tej trywializacji historii mają swój spory udział.
  6. Ano taki, że gdyby bank pozyczył mi 100 milionów, to ja nie mam ani takiej hipoteki, ani takich zabezpieczeń. A skąd taka myśl? W moim przekonaniu to nonsens. Zarobiły per saldo i średnio na udzielaniu Grecji kredytów - w to wierzę. Ale kryzys to dla banków problem. Bank, który dużo pożyczył Grecji, może teraz tych pieniędzy nie odzyskać. To powoduje osłabienie jego wiarygodności kredytowej. A mało wiarygodnemu partnerowi inne banki pożyczają drożej, bo ryzyko jest wkalkulowane w wysokośc odsetek. Więc trudniej mu się prowadzi interesy. Rozwiniesz tę myśl? W normalnej gospodarce nader często zdarza się umorzenie należności. Co nie oznacza, że wierzyciel na tym traci. Powiedzmy tak - bank pożycza firmie 100 mln na 10 lat na 10% z kapitalizacją roczną - dla uproszczenia przyjmijmy, że spłata ma być jednorazowa po 10 latach. W umowie jest zawarta kaluzula, że w przypadku braku spłaty po 10 latach w dalszym okresie odsetki będa naliczane w wysokosci 20% rocznie z roczną kapializacją. Przyjmijmy też brak inflacji albo inny mechanizm jej rekompensowania. Ile zatem firma ma po 10 latach zwrócić bankowi? Ozywiście nie 100 + 10%*10 = 200 mln, tylko 100*(1+10%)^10 = 259 mln. Nie spłaca. Ile jest winne po 15 latach? 259*(1+20%)^5 = 646 mln. Bank doskonale wie, że w ciągu ostatnich 5 lat firma osiągnęła dość duże zyski i chciałaby inwestować, więc jest to dobry moment do rozmowy o spłacie. Jednocześnie bank doskonale wie, że 645 mln ta firma nie zdobędzie, to kwota z kosmosu. Więc umarza powiedzmy 50% zadłużenia i firma zwraca 323 mln. Czy bank stracił 323 mln? Ależ skąd, włożył 100 mln, wział 323 mln, czyli zarobił 223 mln. A udzielając kredytu planował zarobić tylko 159 mln. Realnie uzyskał całkiem przyzwoite 8,14% w stosunku rocznym, mniej niż 10%, ale za to przez 15, a nie przez 10 lat. Co więcej - bank chętnie pożyczy tej firmie to 323 miliony z powrotem, i to na 8% rocznie. Dzięki czemu zarobi kolejne 374 miliony przez następne 10 lat. Oczywiście bank mógłby skorzystać z zabezpieczeń czy skierować do sądu wniosek o ogłoszenie upadłości firmy i może nawet w ten sposób odzyskałby włożone 100 mln zł, może nawet zarobiłby 20 mln. Ale na pewno nie prawie 700 mln, które zarobi, dzięki umorzeniu 323 mln długu. Tak to się kręci, wystarczy mieć 100 mln długu, żeby banki były bardzo miłe. Ja tam ze szkół pamiętam, że celem socjalistycznego przedsiębiorstwa jest "zaspokajanie potrzeb ludu pracującego miast i wsi". Nawet taki dowcip krążył: "Za czasów kapitalistycznej Polski celem każdego przedsiębiorstwa był zysk. W naszej socjalistycznej ojczyźnie - wręcz przeciwnie!".
  7. Ach, jak pięknie jest się z Tobą zgadzać!!! Myślę, że nawet zgodzono by się nawet na "bezustanną kroplówkę" - byle była to kroplówka, a nie strumień. Podobnie jak umorzenie 50% długów przy realnej perspektywie spłacania drugiej połowy. Ale ostatnio to Grecja wystąpiła z jakąś propozycją, nad którą reszta Europy się pochyla z uwagą...
  8. 13 grudnia 1981

    Nie chciałbym się zbyt rygorystycznie trzymać reguły "13 grudnia" i ani kroku dalej, ale wolałbym się trzymać, powiedzmy, zimy 81/82. 13 grudnia umówiliśmy się, że będziemy się spotykać na skwerku przed Gmachem Elektroniki codziennie o 12-ej. Tak jakoś 14 czy 15 grudnia - a może jednak dzień czy dwa później, spotkaliśmy się tam, jak codzień i dostaliśmy wiadomość, coś w rodzaju zaproszenia, że możemy spotykać się na Okrąg, gdzie była siedziba (nomen omen) Okręgowej Rady SZSP. Jak się okazało, to o ile pomieszczenia Rady Uczelnianej w Gmachu Głównym zostały na głucho zamknięte i opieczętowane, to pomieszczenia w budynku na Okrąg odpieczętowano. Chyba głównie uzasadniano to tym, że była tam też siedziba BPiT "Almatur", a działalności biura podróży nie zawieszono. W każdym razie chyba tego dnia lub nazajutrz spotkaliśmy się tam z ówczesnym szefem Rady Okręgowej SZSP w Warszawie. Tu mam problem, bo pamięć zwodną bywa, ale chyba nazywał się Boguś Kaczmarek. Proszę na pewno nie utożsamiać z Wieśkiem Kaczmarkiem, późniejszym ministrem, który był wówczas chyba wiceprzewodniczącym Rady Uczelnianej na PW - zdaje się, że też tam był, ale wśród nas, gości. Z Bogusiem generalnie się nie lubiliśmy, zresztą jak zawsze Polibuda z Uniwerkiem, a szczególnie z "wódę i np.", jak zwano Wydział Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW. No ale zaprosił, to przyszliśmy. Pusto w tym gmachu było, almaturowców ni śladu. Siedzimy, gospodarz przyszedł po paru minutach i zaczyna przemówienie o konieczności wprowadzenia stanu wojennego, o tym, że jest to nasza ostatnia szansa obrony pewnych wolności, które w ramach systemu posiadamy. I o wrogach stanu wojennego, którzy chcą storpedować osiągnięcie jego celów. Nie powiedział wyraźnie, ale raczej miał na myśli wrogów wewnętrznych - tych w PZPR, SB, MO, WP... no i SZSP. Trochę ciarki zaczęły mi chodzić po plecach, po jaką cholerę nas tu ściągnięto i jak można było być tak naiwnym, żeby tu przyjść. W końcu nasze spotkania na placu były "nielegalnym zgromadzeniem", czym było nasze spotkanie w siedzibie organizacji, której działalności zakazano? Zerkałem na innych - widać było, że myślą podobnie. Gospodarz mówił dalej o konieczności przeciwstawienia się siłom, które chcą klęski stanu wojennego. Dlatego powstała oddolna inicjatywa powołania "straży obywatelskiej" (może użył innych słów), która im się przeciwstawi. No i zaprosił nas do służby w owej formacji. Dostaniemy specjalne legitymacje, dzięki którym każdy napotkany wojskowy lub milicjant będzie realizował nasze polecenia, będziemy mieć udostępnione specjalne kanały kontaktu (telefony wciąż nie działały), na a że siłom należy przeciwstawiać się siłą, dostaniemy rzecz jasna także broń, a razie krótką. Ciarki na plecach zmieniły się w lodowate dreszcze, bo coraz bardziej wyglądało to na test "kto nie jest z nami, ten jest przeciw nam". Z Bogusiem i jego "strażą" zupełnie nie było nam po drodze, więc jesteśmy przeciw. Tylko że Boguś powinien doskonale wiedzieć, że raczej wśród nas aplauzu nie zyska, więc po co nas tu zwabił. Gmach miał być zamknięty, a był otwarty, za to Almatur miał być czynny, a nie był. Pusto tam było i cicho. Okna wychodziły na wewnętrzny dziedziniec. Wciąż mieliśmy pamięci szpaler wojska przed Politechniką. Na nas nie trzeba było aż tyle - dwie suki i załatwione. Było oczywiste, że trzeba odmówić bardzo stanowczo, bo takie koncepcje były nam wrogie, ale zarazem trzeba tak odmówić, żeby nie zostać automatycznie uznanym za wroga. Konflikt pomiędzy honorem, każącym otwarcie bronić własnych przekonań, a chęcią przetrwania, każącą powiedzieć "tak, oczywiście, ale dziś już późno, a jutro kiedy będziesz?" Odpowiedzialność bierze szef. Szefem był Grzesiu Onichimowski. Zawsze przesadnie chrząkał, zanim zaczął mówić. Teraz też chrząknął. Za swą wypowiedź powinien dostać nobla, gdyby go przyznawano w zakresie retoryki. Powiedział stanowcze nie, ale w taki sposób, że w razie czego można by twierdzić, że było to niemal tak, tylko może takie nieśmiałe. Grzesiu zawsze był w tym dobry, teraz osiągnął mistrzostwo. Pożegnaliśmy się bez fajerwerków, wyszliśmy na zewnątrz, z ogromną ulgą odetchnęliśmy mroźnym powietrzem - żadnych suk nie było. Nasz lęk nie znalazł odbicia w rzeczywistości, zadziałał efekt thrillera. Wojsko bardzo skutecznie zrealizowało stan wojenny, ci, którzy mieli go storpedować - bez względu na to, kim by mieli być - przegrali, żadna "straż obywatelska" nigdy nie osiągnęła żadnego znaczenia. Bogusia nie widziałem już nigdy w życiu. W samym gmachu na Okrąg bywałem natomiast jeszcze kilka - kilkanaście razy. Zwany złośliwie "pałacykiem" okazał się być konstrukcją z pobielanych płyt pilśniowych, dziś pozostał po nim tylko kolisty kształt lokalnego parkingu.
  9. Nie wiem, dlaczego zostałem przywołany w tej dyskusji, ale skoro tak, to głos zabiorę. To jakiś grzech tyle zarabiać? Zapewniam Cię, Fraszko, że w Polsce wielu pracowników najemnych zarabia ponad 10 tysięcy zł brutto miesięcznie. I to nie tylko w sektorze bankowym. Nawet nie trzeba zajmować dyrektorskiego stanowiska. Co więcej - lepiej zarabiają w firmach prywatnych. Po prostu - przysparzają firmie o tyle więcej zysku, że opłaca się im płacić te pieniądze. Też znam. Np moja synowa. A względem czego miałbym być opozycjonistą? Ja bym chciał, żeby było jeszcze dużo dużo więcej tych, którzy zarabiają 10 tysięcy i więcej; oraz żeby było dużo dużo mniej tych, którzy zarabiają 2 tysiące i mniej. Ad rem. Istnieje takie niegłupie powiedzenie: "Pożyczyłeś z banku 100 tysięcy złotych. Nie możesz spłacać. No to masz wielki kłopot. Pożyczyłeś z banku 100 milionów złotych. Nie możesz spłacać. No to bank ma wielki kłopot." Grecja stara się ustawić w tej drugiej sytuacji. My - czyli pozostałe kraje Unii - mamy z tym wielki kłopot. A Niemcy największy. W takiej sytuacji bank zwykle jest skłonny umorzyć nawet bardzo znaczną część długu, często powyżej 50% (Polsce na początku lat 90-ych też sporo umorzono lub "skonwersowano"). Podstawowym warunkiem jest wola wierzyciela, że pozostałe 40% (np.) spłaci, pod warunkiem wiarygodności tej woli. Trzeba przedstawić plan - jak mi umorzysz 60%, to zrobię to i to, żeby spłacić pozostałe 40%. A co do inwestycji - to cóż, zadaniem przedsiębiorstwa w systemie kapitalistycznym jest osiąganie jak największego zysku. Na tym polega ta "krwiożerczość" tego systemu. Gwarantuje ona, że żaden zakład produkcyjny nie zostanie zburzony, jeśli jego utrzymanie polepszy wynik finansowy w dającej się przewidzieć perspektywie. Podobnie każdy zakład produkcyjny zostanie zburzony, jeśli jego likwidacja polepszy wynik finansowy. Kapitalizm jest systemem ohydnym, nieludzkim, nieefektywnym i w ogóle można wiele stron napisać o jego wadach. Zaletę ma natomiast jedną, nadającą się do opisania w kilku słowach: nie znaleziono żadnego lepszego systemu. Podobnie jest z liberalną demokracją.
  10. 8 pułk piechoty

    Ojciec, nie-Żyd, opisywał wkraczającą do Lwowa Armię Czerwoną jako bardzo dobrze wyposażoną i zdyscyplinowaną. Jednak Armię Czerwoną z 1945 roku opisuje jako bandę zdemoralizowanych dzikusów bez płaszczy, tylko w waciakach. Być to może. No ale przyjąwszy, że ludzie opisują rzeczy bez związku z rzeczywistością, dość trudno zgłębiać nauki historyczne. Znaczy, te formacje milicyjne, których zdjęcia w tym wątku przytoczono, istniały czy nie istniały? Bo się pogubiłem.
  11. Poziom życia

    Znaczy się, Fraszko, sugerujesz, żeby raczej tego nie mierzyć, bo to nie jest mierzalne. I masz dużo racji. Ale ludzie kochają mierzyć, porównywać, robić rankingi i raczej im tego nie wyperswadujesz. Tak gwoli ścisłości, to chciałbym powiedzieć, że faktycznie w Norwegii przez pół roku jest noc (zaś drugie pół - dzień), zupełnie tak samo jak w każdym innym punkcie na Ziemi w terenie płaskim. Teraz bardziej serio. Kiedyś (10 lat temu z okładem) uczestniczyłem w takim seminarium na Wydziale Filozofii UW, gdzie tę kwestię dyskutowano. Mówiono o czterech metodach: 1)PKB pc 2)ocena wielowymiarowa, oparta na wielu zmiennych z odpowiednimi wagami, 3)oceny ankietowe, czyli pytamy się ludzi, jak się mają - tak, jak w poście Secesjonisty, 4)średnia oczekiwana długość życia. Wady pierwszego są tak oczywiste, że nie będę o nich pisać. Choć i tak jest to podejście lepsze, niż kryterium dochodów osobistych. Dlaczego? Weźmy np. Słowację i Węgry, kraje kulturowo i materialnie dość zbliżone, w końcu przez 1000 lat było to jedno państwo. Węgrzy bardzo dużo uwagi przywiązują do przestrzeni wspólnej - może nie widać tego w Budapeszcie, ale w małych miejscowościach jest bardzo widoczne. Chyba w każdej madziarskiej wiosce jest skwerek, z elegancko przystrzyżonym trawniczkiem, ławeczkami, zadbanymi drzewami, które dają cień odpoczywającym. Ktoś coś takiego widział w polskiej wsi? W słowackiej też raczej nie. Jednak obejście wiejskiego domu - o ile uda się nam tam zajrzeć, bo raczej chronią je przed wzrokiem przechodniów - często jest totalnie zabałaganione. A u Słowaków - raczej zadbane. Można zatem uznać, że przy tym samym poziomie dochodów osobistych Węgrowi żyje się lepiej, niż Słowakowi, bo ma dostęp do tej zadbanej przestrzeni wspólnej. Ale to, co na tą wspólną przestrzeń wydano, liczy się do PKB, więc przy tym samym PKB pc Węgrowi i Słowakowi żyłoby się tak samo. Druga jest niby fajna, tyle że i listę zmiennych, i wagi - a często i same oceny - określane są arbitralnie. Zmienimy wagi, to i ranking się zmieni. Metoda kwestionariuszowa jest dobra do analizowania zmian jakości życia w jednym kraju. Dla porównań międzynarodowych - słabo, bo powstaje problem językowy. Tak na moje wyczucie unhappy - to ktoś, komuś się coś nie udało. Nieszczęśliwy - to ktoś taki, który nie ma w życiu szczęścia, ciągle mu się coś nie udaje. Ale nešťastný to już ktoś, kto doznał jakiejś totalnej życiowej katastrofy. Do tego dochodzą wszystkie inne wady badań kwestionariuszowych, bo nie zawsze mówimy prawdę. Mi bardzo podoba się miara ostatnia - średnia oczekiwana długość życia. Oczywiście możemy tu mieć pewien problem rasowy - np. bardzo długie życie w Japonii, na Tajwanie, w Singapurze, Makao, Hongkongu, Korei Południowej, a także stosunkowo długie w Chinach Ludowych, Malezji czy Korei Północnej może być związane z długowiecznością rasy żółtej, a nie z poziomem życia. Trzeba o tym pamiętać. Wierząc wiki wg tego kryterium najlepiej się żyje w Japonii, Szwecji, Szwajcarii, Australii i Francji. Najgorzej - w Angoli, Zambii, Zimbabwe i Liberii - w obu przypadkach pominąłem państwa małe, tak powiedzmy poniżej 3 mln mieszkańców i 10 tys. km kw. W Europie najgorzej żyłoby się w Rosji, na Ukrainie, Białorusi i w Mołdawii. My wypadamy w tym rankingu nie najgorzej - najlepiej z nowych państw UE z wyjątkiem Cypru. Dość słabo wygląda poziom życia w USA - minimalnie lepiej, niż u nas, zdecydowanie gorzej, niż we Francji czy Włoszech, a nawet Austrii i Grecji. Kiedyś czytałem, że Jeremy Ryfkin w dość prosty sposób udowadniał wyższość europejskiego stylu życia nad amerykańskim. Pisał, że bardzo wielu amerykańskich milionerów, gdy już porzuci swe biznesowe zajęcia, kupują sobie niewielkie posiadłości gdzieś w południowej Francji, we Włoszech czy Hiszpanii, bo swe stare lata chcą spędzić tam, gdzie żyje się przyjemnie. Europejskim milionerom raczej nie przychodzi do głowy osiedlenie się na Florydzie czy nawet w Kalifornii. No cóż, jeśli by jakiś amerykański milioner chciał dokonać dni swoich w domu z widokiem na Bugu, to my mu pokażemy gest Kozakiewicza, bo przecież nie damy ziemi, skąd nasz ród !!!
  12. Co jemy - czyli o żywności

    Dzięki za życzenia. Zapewniam Cię, że gdybyś tego na serio potrzebowała, to znalazłabyś okazję. Sorry, Fraszko, ale to, co napisałaś, jest klasycznym przykładem poddania się żądzy zysku tych międzynarodowych koncernów, które jako swój target dostrzegły osoby, które chcą "żyć zdrowo". Czyli Ciebie.
  13. 8 pułk piechoty

    O ile dobrze pamiętam, jądrem sporu był tekst pewnego czechosłowackiego podoficera, który relacjonował, że polscy żołnierze - ci, z którymi się zetknął - byli byle jak umundurowani i karabiny mieli "na sznurkach". Mamy do wyboru trzy opcje: 1. Nasi żołnierze byli fatalnie umundurowani i nosili karabiny "na sznurkach". 2. Rzeczony podoficer czechosłowackiej armii kłamał bądź bredził bez sensu. 3. Ów podoficer na swoim odcinku zetknął się z jakąś formacją milicyjną, która nie miała jednolitego umundurowania i mogło się zdarzyć, że ktoś karabin miał "na sznurku". Opcję pierwszą pozwolę sobie odrzucić. Wprawdzie w naszej armii brakowało pieniędzy na samoloty i czołgi, ale akurat potrzeby wyposażenia żołnierza były zaspokajane w pełni. Bruno gorąco optuje za opcją drugą. Tylko że ja żadnego sensu w niej nie widzę. Musiałbym wyobrazić sobie, że ten podoficer, choć realnie stykał się ze znakomicie umundurowanymi i dobrze wyposażonymi żołnierzami armii polskiej, to jednak w swych wspomnieniach opisał ich złośliwie jako nieumundurowanych jednolicie i kiepsko uzbrojonych. Ale po co, czy też dlaczego maiłby dokonać takiego fałszerstwa? Ten materiał był gdzieś publikowany pod koniec lat 30-ych? Dla mne wciąż najbardziej racjonalną jest wersja trzecia.
  14. Mam jednakże nadzieję, że dostrzegasz istnienie szlachetnej idei liberalizmu i nie uważasz ją za "zarazę". Co do poglądów Mateusza, to ciśnie mi się na klawiaturę cytat z może najlepszej książki, którą ludzkość wydała, mianowicie "im bardziej Puchatek wchodził do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było". A w tym przypadku - im więcej pytań zadajecie Mateuszowi, tym bardziej widać, że żaden z niego liberał, tylko zwolennik gospodarki centralnie sterowanej.
  15. 13 grudnia 1981

    Adamie, w odniesieniu to zdarzeń dawno minionych jesteśmy skazani na czytanie jakiś tam dokumentów, wspomnień, kronik. Albo opracowań, czyli parafrazując Kaczmarskiego - jadła dwakroć już przeżutego. Przepraszam, ale nie chcę "cafaninki", materiałów przez kogoś tam zebranych, opracowanych, zredagowanych. Dlaczego ? Dlatego że podejrzewać będę dobór materiału pod z góry przyjętą tezę. Fraszka i Gregski opisali to, co pamiętają, ja też. Gorąco zachęcam innych, by się wypowiedzieli. Adamie, nie wiem, czy wtedy w ogóle byłeś na świecie, ale jeśli nawet nie, to i tak proszę Cię, byś przedstawił tu relacje rodziców, dziadków, wujków i kogokolwiek, kogo znasz.
  16. 13 grudnia 1981

    "60 minut na godzinę" w tym czasie to już słuchałem raczej z rzadka, bo to nieludzko wcześnie w niedzielę puszczali, a w niedzielę to ja wracałem do domu "piąta, szósta" i to zawsze w stanie wskazującym lub poważniejszym. Miałem niedawno skończone 22 lata i byłem po raz drugi na III roku studiów, mając do zaliczenia tylko jeden przedmiot - projekty z Inżynierii Procesowej, więc wolnego czasu było dużo. Kolejne projekty trzeba było oddawać w poniedziałek, więc robiłem je w niedzielę, co się dobrze składało, bo na kacu mi się nieźle myśli i człeka do lasu nie ciągnie. Jako się już gdzie indziej rzekło działałem w SZSP, konkretnie byłem Przewodniczącym Rady Wydziałowej tej organizacji. Dzisiejszym organizacjom się nawet nie śnią struktury wydziałowe, ale wtedy i owszem, było wydziałowe SZSP, był też NZS (dosyć niemrawe, że Włodek Karpiński ministrem zostanie, to się nie spodziewałem). Był też samorząd, a że na wydziale byłem osobą bardzo znaną, lubianą i popularną, więc wybrano mnie też na szefa samorządu. Zatem byłem także senatorem studenckim, choć przed 13 grudnia zdążyłem zaliczyć tylko jedno posiedzenie senatu, makabrycznie nudne. Przed 13 grudnia na Politechnice odbywał się strajk studencki "w sprawie Hebdy". Strajkowi temu byłem zdecydowanie przeciwny, czemu publicznie dawałem wyraz (odmiennie, niż w marcu 81 roku, kiedy wydziałowe struktury SZSP włączały się do szykowania strajku "w sprawie bydgoskiej", a ja byłem przewodniczącym studenckiego komitetu strajkowego i wiceprzewodniczącym komitetu strajkowego NSZZ "Solidarność"). Strajk grudniowy miał charakter okupacyjny, tyle że okupowano tylko Gmach Główny PW. Ja dostałem od Komitetu Strajkowego stałą przepustkę na teren gmachu, więc niemal codzień wpadałem do strajkujących kolegów pogadać czy zagrać w brydża. Atmosfera była wtedy o tyle specyficzna, że szanowano różnice poglądów w gronie kolegów, mogliśmy się nie zgadzać ze sobą, dyskutować, ale to nie przeszkadzało koleżeńskiej serdeczności. Zresztą pewna grupa działaczy SZSP też uczestniczyła w tym strajku, bynajmniej nie rezygnując z członkostwa w organizacji. Zakazu nie było. Czy wpadłem do GG w sobotę 12 grudnia - nie pamiętam. W piątek 11 grudnia to prawie na 100%. Atmosfera była o tyle dziwna, że o zastosowaniu przez władze rozwiązań siłowych rozmawialiśmy, jako o czymś, co się niemal na pewno stanie, pytanie tylko - kiedy i jak. I odczuwałem jakieś takie podskórne życzenie swych rozmówców, żeby to było szybko - "niech już wreszcie to pierdolnie" (przepraszam Administrację za użycie wulgaryzmu, ale tak to wtedy formułowano). I raczej mieliśmy przekonanie, że to kwestia dni, może tygodni, ale nie kilku miesięcy. Wśród moich strajkujących kolegów raczej dominowało poczucie beznadziejności dzisiejszej sytuacji, wręcz pragnienie, aby zostać kolejnym pokoleniem, rzuconym niczym "kamienie na szaniec", zaś sukces z pewnością przyjdzie, ale kiedyś, w niedającej się przewidzieć przyszłości. Nikt z moich rozmówców się tak nie wypowiadał, ale tak to czułem - i przyznaję, że zazdrościłem im tej determinacji. No i wreszcie przechodzę do poranka 13 grudnia. W tamtą sobotę nie imprezowałem, nastroju nie było, poza tym spora część kolegów na strajku. Więc i wstałem w miarę wcześnie na śniadanie i z radia dowiedziałem się o wprowadzeniu stanu wojennego. Zaraz włączyliśmy telewizor, by obejrzeć generała. Co czułem? Pewnego rodzaju ulgę i niepewność - co będzie dalej. To słowo "ulga" może być trochę źle zrozumiane, więc śpieszę wyjaśnić, że to była ulga tego rodzaju, jak ta, którą odczułem, odbierając później "bilet" do wojska - wiedziałem, że to mnie czeka, ale nie wiedziałem kiedy, poznanie terminu przyniosło ulgę. Albo jak wiele lat później doczekałem się diagnozy choroby - mimo iż to choroba ciężka i nieuleczalna, odczułem ulgę. Tamto też była ulga tego rodzaju. Przesadnej paniki w domu nie było, wszystkie cztery osoby spokojnie zjadły śniadanie. To co może najbardziej zaniepokoiło, to fakt, że nazwisko wujka zostało wymienione w składzie WRON. Wszyscyśmy go lubili, a jak tu teraz ludziom w oczy spojrzeć, jeśli dojdzie do terroru, jak za Bieruta? Około południa poszedłem na Politechnikę, to znaczy w stronę Gmachu Głównego, bo nie liczyłem na to, że wejdę do środka. Nieznającym Warszawy muszę trochę opisać topografię terenu. Gmach Główny stoi na terenie głównym PW. Ten teren to nieregularny pięciobok o obwodzie cca 1300 m, ograniczony ulicami Noakowskiego, Koszykową, Aleją Niepodległości, Nowowiejską i pierzeją Placu Poltechniki (wówczas Plac Jedności Robotniczej), którą stanowi fronton Gmachu Głównego. Poza GG na terenie głównym znajduje się kilkanaście budynków, rozrzuconych wśród niebrzydkiego parku. Czasem granicę terenu stanowią ściany budynków, na ogół tylne, ślepe, czyli pozbawione wejść. Pozostałe odcinki są otoczone zabytkowym ogrodzeniem z kutych, ozdobnych prętów wysokości cca 2,5 m. Nie do pokonania bez liny z kotwiczką. Do środka można się było wcześniej dostać poprzez Gmach Główny, Nową Kreślarnię (Instytut Transportu) oraz trzy bramy-furtki. W sumie było pięć czynnych wejść. Gdy doszedłem, wszystkie wejścia były zamknięte, zaś cały teren otoczony zwartym szeregiem wojska. Żołnierze służby zasadniczej, w pełnym rynsztunku, czyli w bechatkach, hełmach, z tornistrami na plecach, na tornistrach zrolowane szare koce, przy pasie ładownice, bagnet, saperka i manierka, z tyłu maska p-gaz i menażka. W rękach oczywiście kałasznikow (określenie "kałach" wówczas chyba nie funkcjonowało). Stali ramię do ramienia, otaczając cały teren główny. Musiało ich być z półtora tysiąca, co najmniej tysiąc. Stali i nie robili nic. Stali. Mróz. Oni stali. Szedłem Nowowiejską wzdłuż tego szpaleru i patrzyłem na twarze tych "wojaków". Mieli chyba po 18-19 lat, dla starego, 22-letniego wygi to była gówniarzeria. Przerażona gówniarzeria. W oczach mieli strach. Bali się. Czego? Pewnie bardziej sierżanta niż wroga, choć kto wie. Ale strajkujący nie widzieli twarzy, tylko plecaki i wystające lufy kałasznikowów. Po drugiej stronie ulicy zgromadziło się sporo osób, jakoś nikt nas nie rozganiał, choć w sumie stanowiliśmy zakazane zgromadzenie publiczne. W pewnym momencie doszła do nas wieść, że będzie otworzone jedno z wyjść Gmachu Głównego i kto ze strajkujących studentów chce opuścić gmach, może z tego skorzystać. Istotnie szpaler żołnierzy rozsunął się. Po kilku minutach drzwi się uchyliły i pojawił się pierwszy odważny. Nie ma żadnej przechery w użyciu słowa odważny - nie wiedział, co go czeka. Rozejrzał się, szukając wzrokiem kibitek czy suk - nie dojrzał. Więc wyszedł i nieco niepewnym krokiem (co można wytłumaczyć kilkutygodniowym brakiem ruchu) poszedł w stronę Marszałkowskiej, nie niepokojony przez nikogo. Po chwili pojawił się drugi, trzeci, potem już łańcuszek osób, chyba też otworzono inne wyjścia. Godzina - dwie i strajku studenckiego na PW nie było. Wyszli wszyscy. Ta scena wciąż tkwi w mych oczach i w mej świadomości. Dziś zupełnie nieważne są sprawy polityczne, ale świadomość, że nasza determinacja staje się niczym wobec szpaleru facetów w bechatkach z kbkAK w dłoniach jest trochę przerażająca. 13 grudnia się jeszcze nie skończył, będzie ciąg dalszy.
  17. No cóż, trochę później zapoznałem się z wątkiem, ale to samo przyszło mi do głowy. Z tym, że bardzo dziękuję Mateuszowi, iż zachciał w sposób sensowny, syntetyczny i w miarę obiektywny przedstawić dwa nurty liberalizmu ekonomicznego. Żeby rzecz zamieszać jeszcze bardziej, chciałbym Ci, Mateuszu przypomnieć, że na dwa liberalizmy ekonomiczne nakłada się liberalizm (a może liberalizmy) społeczny. Skrajny neoliberalista może być zarazem integrystą, czyli uważać, że wszelkie odstępstwa obyczajowe od ogólnej normy powinny być tępione. Zarazem komunista (a system komunistyczny słusznie opisujesz, jako zaprzeczenie ekonomicznego liberalizmu) może być pod względem obyczajowym nader liberalnym. I bądź tu mądrym...
  18. Dzień dobry. Przepraszam, że tak późno reaguję, ale gdzieś mi się ten wątek zapodział. W sumie samodzielnie organizowałem jedną konferencję, na której prowadziłem 2 sesje, ponadto prowadziłem parę sesji na konferencjach, organizowanych przez innych. Szkoda... Przyznaję, że na wyżej wspomnianych konferencjach, w których prowadzeniu miałem swój udział, w zasadzie wszyscy mieli coś na kształt prezentacji, w każdym razie coś się na ekranie wyświetlało. Czasem był to tekst z Worda, ale rzadko. Jedyną osobą, która czytała z kartki lub z pamięci był profesor Mediokritski z Petersburga, ale za to Pan Profesor tak pięknie i wyraźnie mówi po rosyjsku, że dla samej przyjemności słuchania wiele mu się wybacza. Nawet to, że na wszystkich tych konferencjach wygłaszał ten sam referat (opublikowaliśmy go tylko jeden raz). Nikt nie siedział. To jest wielka bolączka prowadzącego i organizatorów. Jednocześnie te same osoby mają - teoretycznie - uczyć i wymagać od studentów, by ich wypowiedzi mieściły się w ramach czasowych - sami tego nie potrafiąc. Tylko 80% ? Przyznaję, że to skromnie. Przy tej jednej, jedynej konferencji, którą organizowałem, upierałem się, że ma być tania. Skutek - ok. 20% potencjalnych uczestników wniosło opłaty, ale nie zjawiło się na konferencji. Gdyby znów powierzono mi organizowanie konferencji, chyba bym się już nie upierał, że ma być tania. Organizatorzy raczej liczą "po kosztach". Mnie trochę szokuje, że upierają się przy publikacjach drukowanych, a nie elektronicznych. Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dopuściłem i nigdy się nie dopuszczę.
  19. Nie do końca rozumiem Twą, Tomaszu, wypowiedź. Wyraźnie stwierdziłem, że jako działacz SZSP, pomimo czasowej delegalizacji działalności tej organizacji, nie czuję się działaczem opozycyjnym. Podobnie trudno uznać SZSP za organizację opozycyjną - w ogólnie przyjmowanym sensie tego słowa w odniesieniu do lat 70-ych i 80-ych. Co nie zmienia faktu, że zarówno czasowa delegalizacja SZSP, jak i internowanie Gierka, są - wg mnie - ciekawymi elementami decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Dlaczego ekipa Jaruzelskiego podjęła takie decyzje? W przypadku Gierka można udzielić dość prostej odpowiedzi - aby stworzyć wrażenie, że internuje się nie tylko opozycjonistów, ale także działaczy partyjnych, winnych kryzysowi. Co nie oznacza, że ta prosta odpowiedź jest prawdziwa. W przypadku SZSP prosta odpowiedź by brzmiała - ponieważ ekipa Jaruzelskiego nie miała zaufania do tej organizacji i obawiała się, że cześć struktur SZSP (wydziałowe i uczelniane) może dołączyć się do strajków studenckich, tak jak to się stało w marcu 1981 roku. Co stawiałoby WRON w dość niewygodnej sytuacji - bo jak w imię socjalizmu pacyfikować strajk współorganizowany przez organizację z socjalizmem w nazwie? Jednak znów prosta odpowiedź nie musi być prawdziwa.
  20. Przepraszam za nieporozumienie, w tekście, przytoczonym przez Secesjonistę użyto słowa pokrycie a nie poszycie - stąd moje wątpliwości.
  21. Najmniej lubiany szkolny przedmiot?

    No może nie aż tak, ale jednak niemiło.
  22. Nie, oczywiście że trudno mówić o SZSP jako organizacji opozycyjnej, choć może niekoniecznie przez całą władzę kochaną. Nie wiem, czy kogokolwiek z tej organizacji internowano, wiem, że wśród jej działaczy zdarzały się aresztowania - konkretnie znam jeden taki przypadek, więc żadnych uogólnień na tej podstawie robić nie zamierzam. Jednak sam fakt, że działalności SZSP 13 grudnia zakazano, lokale opieczętowano, jest - moim skromnym zdaniem - dość interesujący. O ile dobrze pamiętam, działalności SZMP i ZHP 13 grudnia nie zakazano. W każdym razie ja nie czuję się działaczem opozycyjnym.
  23. Z całym szacunkiem, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego nieprzezroczysta konstrukcja, pokryta przezroczystą powłoką, ma się stać trudniej zauważalna.
  24. Jeśli działałem w organizacji, której działalność 13 grudnia 1981 roku została zakazana, to byłem w opozycji, czy nie?
  25. Powstanie listopadowe

    Nawet nie zamierzam usiłować dorównać Mistrzowi, ale skoro jest tam nazwa "Boremel" (przyjmuję, że "Borenel" to tylko literówka), to o co chodzi?
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.