Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Ochroniarze w czasach PRL-u

    No tak niekoniecznie. Nawet, jeśli stwierdzimy fakt, że "wikidajło", jako człowiek o określonych zadaniach, istniał w roku 1992 i, powiedzmy, w roku 1892, to jednak z tego nie musi wynikać, że istniał w roku 1972. Na podstawie moich obserwacji ani nie potwierdzę, ani nie zaprzeczę. To znaczy ja nigdy w restauracji lub barze takiego gościa nie spotkałem. Ale z drugiej strony mój styl życia i możliwości finansowe powodowały, że nie odwiedzałem raczej lokali w takiej porze doby, gdy taki pracownik mógł być najbardziej potrzebny.
  2. A owe ciekawe informacje znalazłem w artykule pana dr. Mariusza Sampa https://www.onet.pl/informacje/kronikidziejow/kim-byli-dyktatorzy-powstania-listopadowego-wyjasniamy-jak-zorganizowana-byla-wladza-powstancza/2k7hjvg,30bc1058 Ponieważ Internet zmienny jest i za jakiś czas link przestanie działać, więc parę stwierdzeń zacytuję. Prądzyński musiał sporo się natrudzić, by nakłonić Skrzyneckiego do kontynuowania ofensywy. I po raz kolejny obmyślił plan rozbicia nieprzyjaciela. Skrzynecki wprawdzie go zaaprobował, jednak nie popisał się z jego wykonaniem. Miał wówczas przy sobie ponad 40 000 żołnierzy. Z kolei Rosjan było nieco ponad 20 000. Pomimo posiadanej przewagi, Polacy ponieśli druzgocącą porażkę w bitwie pod Ostrołęką 26 maja. No cóż, Skrzynecki w pierwszej fazie wyprawy na Gwardie faktycznie miał trochę ponad 40 tys. żołnierzy, tak ze 41 tys. Ale przeciwnik miał na tym terenie jednak nie 20, a 28 tysięcy (Gwardie i grupa Sackena). Nie mam w tech chwili czasu dokonywać własnych wyliczeń, opieram się na HB Leszczyńskiego. To i tak znacząca przewaga, tyle że do żadnej bitwy przy tym stosunku sił nie doszło, bo przeciwnik się wycofał. Zaś podczas bitwy pod Ostrołęką przewaga liczebna była już po stronie przeciwnika. To, że tak, powiem kluczowy problem, pomniejszych kwiatków też jest sporo. Choćby tytuł: "Kim byli dyktatorzy powstania listopadowego?". A ilu ich było? O ile wiem, to sztuk raz. Gen. Radziwiłł nie sprawdził się jako dyktator powstańczy. Zaiste, bo nim nie był. Rząd Narodowy 26 lutego na nowego przywódcę powstania wybrał gen. Jana Skrzyneckiego. No cóż - nieprawda. Wybrał Naczelnego Wodza, podlegającego Rządowi. Na stanowiska dowódców poszczególnych dywizji Skrzynecki powołał wiernych sobie oficerów: - Antoniego Giełguda - Kazimierza Małachowskiego - Henryka Milberga - Macieja Rybińskiego Pomijam drobiazg, że byli oni generałami, ale to dowódcy dywizji piechoty. A co z jazdą? Choć autor szumnie twierdzi, że Wyjaśniamy, jak zorganizowana była władza powstańcza, to o tym nie pisze niemal nic, poza wspomnianymi nieprawdami. W artykule w ogóle nie wspomina ks. Adama Czartoryskiego, który stał na czele głównej władzy, której naczelni wodzowie, przynajmniej formalnie, podlegali. Po co coś takiego pisze świeżo upieczony pan doktor, specjalista od Średniowiecza, doktorant Akademii Pomorskiej w Słupsku? Czy nie stawia w ten sposób w złym świetle uczelni, która mu ten stopień naukowy przyznała? Kim byli dyktatorzy powstania listopadowego?
  3. Ochroniarze w czasach PRL-u

    Niewątpliwie, podejrzewam, że dużo wcześniej, pewnie przed I wojną i słowo już było używane, i profesja istniała, choć dowodów na to nie mam żadnych. Tylko i tak nie wiem, co z tego wynika?
  4. Mnie zaciekawił kogut, jako symbol umieszczany na kościołach luterańskich np. w Rydze. Tam, gdzie zwykle jest krzyż, widzimy wielkiego, blaszanego koguta. Czemu luteranom wadził krzyż, to mogę pojąć, że dla odróżnienia się. Ale dlaczego kogut?
  5. Ale to tylko taka wzmianka, bo ja chciałbym nie o tym. Lecz o zwierzętach udomowionych. Nie jestem - i chyba nikt z nas nie jest - specjalistą z zakresu "zoologii historycznej" czy jak to coś się zwie, ani w ogóle z biologii. Moja wiedza jest powierzchowna, a chcąc ją uporządkować, w znacznej mierze opierałem się na wiki, raczej na tej en niż pl. Z góry uprzedzam. Jeśli jakieś zwierze zostało udomowione, to raczej w owym czasie musiało być popularne i mieszkać blisko siedzib ludzkich. No to po kolei: 1. Pies Ponoć to pierwsze zwierze - przyjaciel człowieka. Udomowiono go 17-12 tys. lat temu, albo i wcześniej. Kto był jego przodkiem - przed laty toczono o tym zajadłe dyskusje. Może wilk, może szakal, może likaon, a może hiena. A za oceanem pojawiał się kojot. Badania genetyczne dają dziś nowy pogląd i jednoznaczne dowodzą, że pies jest blisko spokrewniony ze współczesnym wilkiem, a z innymi wymienionymi gatunkami słabo lub wcale. I do powszechnego obiegu przeszła informacja, że pies jest udomowionym wilkiem. Tymczasem wystarczy uważnie przeczytać wiki, nawet tą pl, żeby zobaczyć, że naukowcy wcale nie są co do tego zgodni, a nawet - w nauce jest to pogląd raczej odosobniony, o ile w ogóle istnieje. Dominuje pogląd, że psy jako podgatunek lub gatunek wyodrębniły się od wilka (a może od jakiegoś gatunku prawilka, który się rozdzielił na psy i wilki współczesne) wiele (może nawet ponad 100 tysięcy, może tylko kilka tysięcy) lat wcześniej, niż nastąpiło jego udomowienie. I ten prapies już dziś dziko nie żyje. Często się podejmowano próby udomowienia wilka w czasach historycznych, także spontaniczne. Raczej nic z tego nie wychodzi. Nawet z literatury pięknej nie znam opisu sytuacji, w której ktoś oswoił wilka i wilczycę, następnie doczekał się tej pary potomków, które pilnowały jego obejścia. 2. Koza i owca Zwierzęta na pierwszy rzut oka zupełnie inne, ale archeolodzy mają często trudności z identyfikacją szkieletu. Są bardzo blisko spokrewnione, więc opisuję je razem. Owca to kudłata koza, a koza to łysawa owca. W wiki można znaleźć informację o kilu gatunkach, z których mogą się wywodzić. Wszystkie charakteryzują się wspólną cechą - są to gatunki endemiczne, czyli występujące tylko na niewielkim obszarze, w dodatku zwykle jest to obszar trudno dostępny. Chyba wszystkie są chronione, a niektóre uznawane za zagrożone wymarciem. 3. Krowa (bydło domowe) Na anglojęzycznej wiki podano, że prawdopodobnie ją udomowiono około 10,500 lat temu. Super - z dokładnością do 3 cyfr znaczących !!! No dobra, powiedzmy że między 11 a 10 tysięcy lat temu. I raczej nikt nie ma wątpliwości, że to udomowiony tur. Tur - jak powszechnie wiadomo - ostatecznie wyginął w XVII wieku. 4. Świnia Niewątpliwie pochodzi od dzika, miał być udomowiony ok. 7 tys. lat temu na terenie Europy. W środkowej i wschodniej części tego kontynentu populacja dzika ma się świetnie, ale na zachodzie ten gatunek został niemal wytępiony. Niektórzy twierdzą, że został udomowiony znacznie wcześniej na Bliskim Wschodzie, gdzie dziś albo nie występuje, albo jest bardzo rzadki. 5. Koń Wg wiki został udomowiony jakieś 5-6 tysięcy lat temu. Jako przodek są podawane takie gatunki historyczne, jak tarpan i koń Przewalskiego - oba już wyginęły - oraz gatunki, które wyginęły już w prehistorii. 6. Kura Ponoć udomowiony ok. 4-5 tysięcy lat temu (a może 4 tys. lat przed naszą erą?) ptak, który do dziś żyje endemicznie w Indochinach i trochę w okolicznych państwach. Na zdjęciach kogut wygląda jak kogut, tylko chudy jakoś. Nie znalazłem żadnych informacji, żeby był zagrożonym, a nawet chronionym gatunkiem. Chciałbym dostrzec, że chów kur wyszedł daleko poza obszar ich naturalnego występowania. 6. Gęś Udomowiona ok. 4 tys. lat temu, zwykle uważana za udomowioną gęś gęgawą. Ten gatunek jest obecnie w Polsce objęty pewną ochroną, choć dalej na północ raczej nie. Ochrona polega na tym, że można ją strzelać od września do grudnia. W tym czasie dominują u nas ptaki przelotne, wędrujące ze Skandynawii do Monte Carlo. 7. Kaczka Wg wiki en udomowiona 4 tysiące lat temu, a wg wiki pl wcześniej: 4,5 - 5,5 tysiąca lat temu. Wiki twierdzi, że jest to udomowiona forma popularnej kaczki krzyżówki. Trochę to dziwne, bo krzyżówka ma wręcz skrajny dymorfizm płciowy (znaczy, że samiec jest zupełnie inny od samiczki), a kaczka domowa w ogóle go nie przejawia. Co wynika z tego zestawienia? Otóż to, że udomowione gatunki zwierząt (ograniczyłem się do ptaków i ssaków, czyli stałocieplnych) dość szybko giną na swym pierwotnym obszarze występowania. Nie ma dziś dzikich psów, kóz, owiec i koni. Protoplasta świni jest, choć na dużej części pierwotnego obszaru występowania dziś nie żyje. Wychodzi na to, że gatunki udomowione wcześniej, niż 5 tysięcy lat temu, w środowisku naturalnym wyginęły bądź są ekstremalnie rzadkie. Te, udomowione 5 tysięcy lat temu lub później, nadal wstępują. Wydaje się, że trwałości dzikiej populacji sprzyja geograficzne rozdzielenie pierwotnego miejsca bytowania, w szczególności lęgów, z miejscem chowu osobników udomowionych. Dlaczego udomowienie gatunku ma powodować jego zanik w środowisku naturalnym. Ja nie wiem, i zdaje mi się, że także naukowcy, prowadzący badania w zakresie ekologii (tej prawdziwej) nie potrafią udzielić prostej odpowiedzi. Pozdrawiam wszystkich, którzy dobrnęli do końca.
  6. Znaczy błędna jest hipoteza, że to na Bliskim Wschodzie udomowiono "coś", czego potomkowie dziś zwani są psami, czy też błędem jest twierdzenie, że to "coś" można uznać za tożsame z dzisiejszymi wilkami? Tak na mój rozum, to to drugie. Ale ja tam tępy inżynier jestem. Przy czym ma to nader ograniczone znaczenie z punktu widzenia przytaczanej przeze mnie tezy. Na Bliskim Wschodzie dziś dzikich wilków mało. Dzikich (nie zdziczałych) psów też brak. Tezy o tym, że psy/wilki udomowiono w północnej części Eurazji, gdzie wilków mamy pod dostatkiem, też nie dostrzegam. Ergo: w regionie, w którym pojawiły się udomowione psy, ich dziki przodek wyginął lub jest bliski wyginięcia. Cnd. Powstaje pytanie: czy w odniesieniu do wilków nikt tego nie próbował robić, czy też nikomu się nie udało? To mnie trochę szokuje. Czyli jeśli samiec ogar pokryłby moją ogrzycę, to miałyby pewną pulę genetyczną, nazwijmy ją X. Gdyby samiec bernardyn sąsiada pokrył bernardynicę, to też miałyby pulę genetyczną X. Jednak gdyby bernardyn sąsiada pokrył moją sukę rasy ogar, to byłby z tego kundel, który miałyby pulę genetyczną Y ??? Ma to sens?
  7. Ochroniarze w czasach PRL-u

    Nie za bardzo mam ochotę wdawać się w dyskusje o definicji władzy, jednak odnosiłem się do Twego tekstu, w którym jednoznacznie odnosiłeś się do takiej władzy, która dysponuje środkami nacisku i przemocy. Milicja, partia etc. Samoorganizowanie się społeczeństwa raczej owej władzy było nie w smak, ale komitetom kolejkowym nie przeszkadzała. Nie wiem, jak rozumiesz pojęcie "nomenklatura", ale ja za przedstawicieli nomenklatury biorę ludzi na wszystkich stanowiskach, których zajmowanie było uwarunkowane zgodą odpowiedniej komórki PZPR. Tak w Warszawie to chyba z połowa mieszkańców. I zapewniam Cię, że większość z nich stała w kolejkach. Ja tam żadnego "sklepu za żółtymi firankami" nie pamiętam. A że były inne sposoby pozyskiwania dóbr deficytowych, to fakt. Oficjalne i nieoficjalne.
  8. Ochroniarze w czasach PRL-u

    Tomaszu, nie jestem ani z tych, ani z Tychów :-), nie wiem, jak tam było. Ja z Mokotowa. W czasach licealnych imprezowałem głównie na Stegnach, to było w znacznej mierze osiedle osób, albo związanych z "resortami siłowymi", albo mających do nich dobre dojścia. Oczywiście ormowca tam nie spotkałeś, za wysokie progi. Ale wielu z moich kolegów miało rodziców na etatach, powiązanych ze służbami czy sądownictwem. Powiązanie nie musiało być ideowe, tak mi się przypomniał lekarz medycyny sądowej, ojciec mych serdecznych przyjaciół.
  9. Ochroniarze w czasach PRL-u

    Ja jednak pozostaję przy swoim zdaniu. Nie za bardzo mogę dostrzec wpływ charakteru władzy na zachowania w sytuacjach, w których żadnego reprezentanta owej władzy nie ma. Choć czasem wydaje mi się, że o bezpieczeństwo własnego biznesu dziś dba się przesadnie. Ponieważ może zdarzyć się kradzież w supermarkecie, to zatrudnimy ochronę i zamontujemy kamery, żeby temu zapobiec. Pomimo że złodziejem jest pewnie jedna osoba na 100 tysięcy klientów i cała ta ochrona kosztuje 10 razy więcej, niż wartość ewentualnie ukradzionych towarów. Natomiast owe 40 lat temu w zasadzie każdy mógł pojechać do innej dzielnicy, przeskoczyć przez ladę, zastraszyć ekspedientkę i zabrać z półki 10 flaszek wódki, także w czasie, gdy była na kartki. Zupełnie bezkarnie, bo przecież żadnego monitoringu nie było, a w obcej dzielnicy nikt by go nie rozpoznał. Mimo to nie słyszałem o takich zdarzeniach. A słynne "komitety kolejkowe"? Przecież żadna władza za nimi nie stała, ani żaden prawny przepis. A ludzie się podporządkowywali. 40 lat temu, jak prywatka stała się bardzo głośna i przeciągnęła się do wczesnych godzin porannych, to sąsiedzi raczej stukali w ściany, albo do drzwi. Nie wzywali milicji, to była jakaś absolutna ostateczność. A kolega czy koleżanka, w których mieszkaniu się to działo, obiecywali że teraz będzie ciszej (choć pewnie nie było), a nazajutrz sąsiadów przepraszali, jakiś kwiatek wręczali i obiecywali, że się to nie powtórzy, choć oczywiście się powtarzało. A dziś staję twarzą w twarz z takim młodym "człowiekiem" który wprost mi mówi, że niczego nie ściszy, bo doskonale wie, że na policję to ja sobie mogę dzwonić, i tak nie przyjadą, o straży parku krajobrazowego nie wspominając.
  10. Franciszek Józef I w ocenie poszczególnych narodów

    Bo początki takie miłe nie były. Zaproszenie obcego mocarstwa do rozstrzygnięcia wojny domowej...
  11. Ochroniarze w czasach PRL-u

    Podobnie jak Komar mogę podzielić się tylko swoimi wspomnieniami z końca lat 70-ych i pierwszej połowie lat 80-ych, kiedy w miarę często bywałem w klubach studenckich "Stodoła", "Remont", ze dwa razy także w SGPiS-owkim "Parku". Częściej na koncertach, niż dyskotekach. Bramkarze stali na bramce i albo asystowali przy sprzedaży/sprawdzaniu biletów lub wejściówek, albo sami to robili (to drugie rzadziej). Stawiam 10:1, że nie byli na etacie klubów. Zlecenia, bardzo możliwe, że przez studenckie spółdzielnie pracy. Nie sądzę, by wywodzili się z klubów sportów walki, które wówczas na PW były bardzo prężne, jakieś kiukoszinkaj czy coś podobnego. Z bardzo prostego powodu - ci sportowcy do zwykle były chłopaki o drobnej budowie ciała, a chodziło o postawienie mięśniaków, którzy swym wyglądem budzili respekt. Raczej z kulturystów. Natomiast były to zdecydowanie młode osoby, żadni emeryci ze służb. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek miał okazję obserwować ich interwencję podczas bójki, no może raz, ale to raczej było zapobieżenie. Z czego oczywiście nie wynika, że takowych nie było, ja żem był student (a potem młody pracownik) PW spokojny z raczej opuszczałem te kluby trochę po północy. Częściej widywałem wyciąganie "zwłok" z kibla, wertykalizację owych i wyprowadzenie na Batorego lub Polną. W zwykłych sklepach żadnej ochrony nigdy nie widziałem, ale trzeba pamiętać, że dominowała sprzedaż "zza lady". Może kiedyś usłyszałem od sprzedawczyni "jak się Państwo nie uspokoicie, to ja nie będę sprzedawać", co absolutnie wystarczało. Będę popierać tych dyskutantów, którzy twierdzą, że kiedyś było inaczej. 40 lat temu poczucie przyzwoitości było nader ważne. "Nie zrobię tego, bo tego robić nie należy". Nawet po pijaku to nieźle działało, choć nie bez wyjątków. A także "skoro rozrabiałem, to mnie wywalili" - i nikt nie wnikał, na jakiej podstawie prawnej. Z drugiej strony pamiętam, że wracając nad ranem po imprezie, brało się butelkę mleka z kontenerów, które już stały pod blokami i piło. Nikt się nie przejmował tym, że to przecież czyjaś własność. Podobnie jak z chodzeniem "na zupkę" do studenckich stołówek. Ale to już inna bajka.
  12. 21 10 1805 r. - Trafalgar

    Wiesz, wychodzi mi, że jestem wystarczająco inteligentny, by pojąć, o jaki pakt rodzinny Ci chodzi. Musiał być zawarty w czasie, gdy we Francji i Hiszpanii panowała ta sama "rodzina" - Burbonowie. To raczej oczywiste. Natomiast jakoś moja pamięć dostrzega taki fakt, że w 1789 roku Burbonowie we Francji zostali pozbawieni władzy, a wkrótce potem także głów. I raczej trudno mi sobie wyobrazić, że w takiej sytuacji Burbonowie hiszpańscy nadal respektują "pakt rodzinny", no bo nie ma z kim, skoro głowy zostały oddzielone od reszty ciała. Zaś mówimy o roku 1805, kiedy wprawdzie żyli jacyś potomkowie Burbonów francuskich, ale nie we Francji. Zaś władzę we Francji sprawował jakiś Napoleon z rodziny Bonaparte. Chyba nie był rodziną hiszpańskich Burbonów. Opisywanie zdarzeń z 1808 roku jako przyczyny tego, co się wydarzyło w 1805 roku pozostawię bez komentarza.
  13. 21 10 1805 r. - Trafalgar

    Coś mi tu zgrzyta... Nie wdając się w szczegóły panowania Burbonów w Hiszpanii, to we Francji już chyba nie panowali od lat kilkunastu przed omawianą bitwą. No chyba, że się mylę
  14. Jeśli chodzi o mnie, to nie wierzę. Co nie zmienia faktu, że o kształt naszych wschodnich granic w latach 1918-1920 nikt też mieszkańców tych ziem nie pytał.
  15. No ale tak konkretnie - jakie mieliśmy dywizje na froncie w lutym 1945? Ja kojarzę dwie w korpusie Andersa (+ artyleria i służby korpuśne), dywizję pancerną Maczka, brygadę Sosabowskiego, 3 dywizje i samodzielną brygadę (+ artyleria i służby armijne) w I Armii WP na froncie wschodnim. Oczywiście też lotnictwo i marynarka wojenna. W trakcie Bitwy o Anglię każdy lotnik był na wagę złota, a w kluczowym momencie Bitwy o Atlantyk - każdy okręt. Ale w lutym 45 roku to już była historia. Dywizjon w te, dywizjon we wte - co za różnica.
  16. Powiedziałbym "credo" , ale to byłoby zbyt optymistyczne. W sytuacji geograficzno-militarnej, jaka istniała podczas konferencji w Jałcie, koncepcja 4. zapewne, a koncepcja 5. z pewnością nie wchodziłaby w rachubę. Tu dyskutujemy o ustaleniach jałtańskich. Koncepcje te byłyby realne, gdyby wojska amerykańsko-brytyjskie i ich pomniejszych sojuszników spotkały się w końcu z armią radziecką gdzieś pomiędzy Dnieprem a Bugiem. Gdyby się spotkały nad Wisłą, to realna byłaby chyba już tylko koncepcja 4. No ale naprawdę to się spotkały nad Łabą, i to już podczas obrad jałtańskich wynikało z sytuacji militarnej. Armia Czerwona już wtedy była nad Odrą. Chętnie podyskutuję w ramach historii alternatywnej o ty, co by było. gdyby radzieccy przegrali pod Kurskiem; czy tez gdyby alianci lądowali na Bałkanach.
  17. No cóż, Brunonie, nie uważam, że dyskusja nad historią alternatywną musi być "czystym bajdurzeniem". Można całkiem rozsądnie i poważnie dyskutować na różne tematy alternatywne, typu co by było, gdyby pod koniec lata 1812 wojska napoleońskie rozłożyły się na leża zimowe nad Dnieprem i Dźwiną, miast atakować Moskwę. Co by było, gdyby W. Ks. Konstanty użył swych sił do stłumienia listopadowej rewolucji. Co by było, gdyby alianci zrobili desant na Bałkany wiosną 44 roku. W wyżej wymienionych przypadkach decyzja należała wręcz do jednego człowieka lub małej grupy osób, mogli zdecydować "tak" albo "nie" i trudno uciec od rozważań, co by było, gdyby zdecydowano inaczej. Chciałbym przypomnieć, że to nie ja byłem autorem zasady stosowania pewnego pryncypium, którego ponoć należy bronić. Któż to był? Niech szuka, kto ciekawy. Ja w swym wywodzie usiłowałem odgadnąć, jakie to pryncypium przedmówcom przyświecało, i wykazać, że jakie by ono nie było, to nijak z niego nie wynikało utrzymanie wschodnich granic Polski, z Lwowem, Tarnopolem, Nowogródkiem i Wilnem, przy jednoczesnej ekspansji na zachód i północ, poprzez zajęcie Olsztyna, Gdańska, Gliwic i Wrocławia. Moim zamiarem było coś podobnego do sprowadzenia zasad, stosowanych przez adwersarza ad absurdum. Choć w tym przypadku nie chodziło o to, że były one niemożliwe do zastosowania, ale o to, że ich zastosowanie byłoby dla Polski gorsze, niż rzeczywiste ustalenia jałtańskie. Nie, Brunonie. W rzeczywistych rozstrzygnięciach jałtańskich argument siły wcale nie był rozstrzygający. Podstawą był argument prawny - czyli że państwo polskie ma nadal istnieć. Co więcej - zgodnie z duchem Jałty miało być to państwo wielopartyjnej demokracji - w końcu powstał rząd jedności narodowej z Mikołajczykiem jako wicepremierem i odbyły się wybory z udziałem wielu partii. Że w praktyce okazało się to fikcją - fakt, ale ustalenia w lutym 1945 były inne. Bardzo poważnie - choć wybiórczo - brano pod uwagę argument woli mieszkańców, dlatego wrócono do linii Curzona, a nie do granicy radziecko-niemieckiej z 39 roku. Oczywiście wysiedlenie Niemców z "ziem odzyskanych" było z tą zasada sprzeczne, ale już stworzenie możliwości osiedlania się na tych ziemiach (i nie tylko) ludności polskiej z Wileńszczyzny, Lwowskiego czy Wołynia było pewnym ukłonem w stronę tej zasady. Zasada siły była pewnym parasolem nad szczegółowymi ustaleniami. Bo realnie to jednak Armia Czerwona panowała na tych ziemiach i zgodnie z wolą Stalina korzystne dla niego ustalenia zostały zrealizowane, a niekorzystne - storpedowane lub przeinaczone. Zachodni alianci w lutym 45 uznali, że to co zostało ustalone, będzie zrealizowane. Stało się inaczej.
  18. Ja będę jednak bronił dotychczasowego przebiegu tej dyskusji. Jeśli dyskusja o historii alternatywnej nie ma być czystym bajdurzeniem, musimy określić pewne warunki, które musiałyby zaistnieć, żeby się stało co innego, niż się stało. W tym przypadku rozmawiamy o tym, co by musiało się wydarzyć, żeby ustalenia konferencji jałtańskiej były diametralnie inne. Jeżeli nie będziemy brnąć w zmienianie tego, co się przedtem wydarzyło, pozostaje nam zmienianie owych pryncypiów, zasad, które "wielka trójka" przyjęła za obowiązujące w urządzaniu powojennego ładu. No bo wynik wojny już był trzem przywódcom znany. Ja dostrzegam trzy możliwe do przyjęcia zasady: 1) zasadę siły, czyli kto panuje na jakimś terytorium, ten decyduje o jego przyszłości, 2) zasadę prawa, czyli litery traktatów, 3) zasadę samostanowienia mieszkańców danego terytorium, dość nieszczęśliwie wcześniej określoną jako "samostanowienie narodów". Oraz oczywiście wszystkie możliwe mieszane kombinacje tych zasad. W Jałcie zastosowano kombinację zasady siły z zasadą prawa. Gdyby zastosować wyłącznie pryncypium siły, to w lutym 45 roku Polska miała do kupy na frontach chyba 6 dywizji i 2 samodzielne brygady, i to pod różnym dowództwem. Czyli nic. Zgodnie z tą zasadą nie byłoby żadnego państwa polskiego, tylko Polska Socjalistyczna Republika Radziecka. Gdyby jednak zastosować kryterium prawa, to oczywiście byłoby państwo Polskie w granicach określonych traktatami - zakładam, że traktat Ribbentrop - Mołotow byłby unieważniony. Zatem wschodnia granica państwa polskiego powróciłaby do ustaleń traktatu ryskiego, a zachodnia - wersalskiego. Niestety z jednym wyjątkiem - Wilno i okolice. Zgodnie z tym pryncypium Polska musiałaby oddać Wilno, bo o ile wiadomo państwo litewskie nigdy nie uznało status quo, ustanowione siłą poprzez "bunt" oddziałów Żeligowskiego. Czy oddalibyśmy Wilno niepodległej Litwie, czy Litewskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej - nie chcę wnikać. Pewnie też musielibyśmy zwrócić Zaolzie i Jaworzynę Czechosłowacji. Na zachodzie (i północy) nasze granice nie mogłyby się zmienić ani o piędź. Przyjmując, że zachodnia granica radzieckiej strefy okupacyjnej by się nie zmieniła, przyszłe NRD byłoby o wiele potężniejszym państwem, ze Szczecinem, Koszalinem, Olsztynem, Wrocławiem i Gliwicami. Natomiast jak mogłoby wyglądać realizacja zasady samostanowienia ludności, trudno sobie to nawet wyobrazić. Referenda? Wśród aktualnej ludności, czyli np. po wysiedleniach Polaków z Wielkopolski? Po wywózkach do Kazachstanu i na Syberię z Lwowskiego i Wileńszczyzny? Po rzezi wołyńskiej? O jej odwecie nie wspominając. Zastosowanie tej zasady zapewne prowadziłoby do zaliczenia Polski do obozu Aliantów, ale w granicach z grubsza Generalnego Gubernatorstwa. Pewnie z Poznaniem zamiast Lwowa. Zwolennikom tezy, że nam się w Jałcie wielka krzywda stała, pozostaje zmienianie zaprzeszłości, czyli rozważanie co by było, gdyby Sowieci walczyli nad Dnieprem w czasie, gdy zachodni Alianci zdobywali Berlin. Też ciekawa koncepcja do dyskusji, tylko trzeba sobie zdawać sprawę, że to już nie jest science fiction tylko czyste fantasy.
  19. Oczywiście, stan prawny można uznać za pewne "pryncypium". Tyle że przytoczone przez Ciebie zdarzenia prawne raczej są wątpliwej jakości. No bo ja tam nie wiem, ale raczej wątpię, czy Rada Komisarzy Ludowych mogła - w sensie prawnym - anulować wielostronne traktaty międzynarodowe, ratyfikowane przez sejm Rzplitej, nie będąc prawnym spadkobiercą żadnej z umawiających się stron. Zdaje się, że raczej Denikin czy Wrangel się takim spadkobiercą carskiej Rosji mienili, ale oni anulować rozbiorów nie myśleli. Nawet jednak jeśli uznać, że Rada Komisarzy Ludowych była prawnym kontynuatorem carskiej Rosji, to jednak nie mogła anulować rozbiorów w części, dotyczącej Austrii. Zatem decyzja Lenina może i powinna oznaczać powrót do Polski Łucka, Żytomierza czy Białej Cerkwi, ale nie Lwowa czy Tarnopola. Zarazem zwracała Wilno, Nowogródek, Suwałki i Białą Podlaską państwu litewskiemu, a nie polskiemu. Pryncypium prawne zwykle prowadzi do takich wątpliwości, a nawet do nonsensów, bo prawnie to należałoby Szwecję przyłączyć do Polski, choć Szwedzi pewnie znaleźliby prawne argumenty, że to Polskę należy przyłączyć do Szwecji. Niektórzy Ukraińcy twierdzą, że Przemyśl, Sanok, Chełm i Hrubieszów należy przyłączyć do Ukrainy. I mają na to argumenty prawne. Kryterium siły, rozumianej jako wynik walki zbrojnej, jest przynajmniej wymierne - w odniesieniu do przeszłości. Wolałbym jednak kryterium samostanowienia mieszkańców.
  20. Moglibyśmy poznać owe "pryncypia i zasady"? Bo o ile mnie pamięć nie myli, to w latach 1918-1920 zajęliśmy owe "Kresy" w wyniku działań wojennych, czyli zastosowaliśmy metody "bandyckie" - wg Secesjonisty. Ja osobiście uważam, że zwycięska wojna w owej epoce była całkiem dobrym uzasadnieniem panowania nad pewnym terytorium. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, by Polska Piłsudskiego pytała się mieszkańców powiedzmy powiatu jaworowskiego, czy chcą mieszkać w Polsce, na/w niepodległej Ukrainie czy też ZSRR. Nie wiem więc, dlaczego mielibyśmy formułować żądanie, by w 25 lat później Stalin miałby zadawać to pytanie mieszkańcom rzeczonego powiatu? Oraz na jakiej podstawie miałbym żywić przekonanie, że większość jego mieszkańców opowiedziałaby by się za przynależnością do Polski? Bo ja odnoszę wrażenie, że owe szczytne "pryncypia" dają się streścić do stwierdzenia "Co twoje to i moje, a co mego, to ci nic do tego". Mają owych pryncypiów przestrzegać nasi przeciwnicy, ale my - no nie, my mamy rację zawsze.
  21. Koronawirus

    Ależ oczywiście wskaźnik ten zależy od wielu czynników i bezpośrednio władz nie obciąża. Natomiast obciąża władzę powtarzane namiętnie propagandowe twierdzenie, że to dzięki jej wysiłkom sytuacja epidemiczna w Polsce jest lepsza, niż gdzie indziej. Po pierwsze - nie jest lepsza, jest znacznie gorsza, niż w wielu krajach tzw. Europy Środkowo-Wschodniej. Po drugie - jak słusznie zauważyłeś sama wysokość wskaźnika o winie nie świadczy, więc o zasłudze też nie.
  22. Koronawirus

    Tak. Znaczy 20 kwietnia. I niby jest świetnie, z państw UE (tych z ludnością ponad 1 mln) niżej od nas są tylko Bułgaria, Grecja, Słowacja i Węgry. Trochę szkoda, że u nas rośnie z grubsza liniowo, a w pozostałych państwach raczej coraz wolniej. Jednak martwi mnie inny wskaźnik, mianowicie liczba aktywnych przypadków (z grubsza - chorych) na milion. W tej klasyfikacji znaleźliśmy się na II miejscu w naszej grupie, czyli w państwach UE położonych na wschód od 15 południka. Dlaczego ten 15 południk stał się tak ważny w ekspansji wirusa - nie mam pojęcia i pewnie tęgie epidemiologiczne głowy będą się nad tym biedzić przez jakiś czas, aby nic nie ustalić. Ale fakt, że na wschód od niego epidemia się rozwija inaczej, niż na zachód, pozostaje faktem, choć jednak z wyjątkiem Szwecji, która wyraźnie ciąży ku zachodowi. Ale Grecja nie, więc to nie prosta kwestia korzeni kapitalizmu. Siak czy owak jeśli chodzi o liczbę chorych na milion mieszkańców, to u nas wczoraj wynosiła ona 288, a w Rumunii - 300. Problem też w tym, że w Rumunii ta liczba od ponad tygodnia maleje, a u nas rośnie. Więc pewnie za 2-3 dni zajmiemy pierwsze, słusznie nam się należące miejsce. U naszych sąsiadów wygląda to tak, że w Czechach jest to 231 osób pm, na Litwie - 158, zaś na Słowacji - 40. Ale na zachód od owego południka też leżą takie państwa UE, jak Dania, Niemcy i Austria, gdzie liczba chorych ppm jest już znacznie niższa niż u nas - odpowiednio 156, 148 i 88, i w dodatku maleje. Jeżeli chodzi o liczbę zrealizowanych testów, wykrywających gen wirusa, to zrealizowaliśmy ich 19 tys. na mln mieszkańców. I jest to niższy wskaźnik, niż u naszych sąsiadów - na Słowacji 28 tysięcy, w Czechach 36 tysięcy, Niemcy - 43 tysiące, Białoruś - 44 tysiące, Rosja - 56 tysięcy. Jedynie na Ukrainie zrealizowano tylko 6 tysięcy testów na milion mieszkańców. Więc wypowiedzi ministrów, premiera i prezydenta, jakoby to Polska świetnie radziła sobie z koronawirusem, to już są ewidentne kłamstwa. Radzimy sobie znacznie gorzej niż średnio, w porównaniu do innych krajów Europy Środkowej. A za 2-3 dni trzeba będzie powiedzieć twardo - najgorzej.
  23. Koronawirus

    A gdzie w przytoczonej mojej wypowiedzi jest mowa o zamknięciu granicy? Bo to, że pisałem o kontroli sanitarnej, to akurat wiem. Podobnie jak wiem, że nie pisałem o zamknięciu granicy. Najwyraźniej Secesjonista ma problem z rozróżnieniem tych pojęć. Gdybym chciał stworzyć listę zaniedbań naszego rządu i manipulacji informacyjnych, służących do ukrycia tych zaniedbań przed opinią publiczną, to byłaby to długa lista. Więc wspomnę tylko o dwóch. MASECZKI. W pierwszej połowie marca słuchałem dziesiątki razy różnych autorytetów na TVPiS, włącznie z samym Szumowskim w towarzystwie Morawieckiego, że noszenie maseczek jest kompletnie bez sensu i dureń ten, który takową zakłada. A kupować ich to zupełnie nie warto. I jeżeliby miały w czymkolwiek pomóc, to musiałyby mieć jakiś tajemniczy filtr. W tym czasie maseczki można było kupić na Allegro bez żadnego problemu, z owym filtrem, albo zwyczajne, tzw. chirurgiczne. Szpitale i przychodnie też mogły kupić. Ja kupiłem. W tym samym czasie na nierządowych kanałach informacyjnych można było dowiedzieć się, że zapasy maseczek w szpitalach i przychodniach są na dramatycznie niskim poziomie, starczy ich na dwa-trzy dni. Jednocześnie rząd zakazał sprzedaży detalicznej tych zupełnie nikomu niepotrzebnych maseczek oraz ich eksportu, bo wszystkie mają iść do służby zdrowia. Jednego dnia wszystkie oferty maseczek z Allegro znikły. Czy to ułatwiło zaopatrywanie szpitali w maseczki, czy też utrudniło - nie wiem. Wiem, że powstał czarny rynek maseczek, które były sprzedawane jako np. sprzęt ogrodniczy. A w kwietniu dowiedziałem się, że teraz każdy, kto chce wyjść na ulicę, ma mieć maseczkę lub coś na jej kształt. Może to być tkanina, zwykle stosowana na firanki, z otworami na milimetr, byleby by była. Najpierw nas okłamywano, że maseczki nikomu nie potrzebne, a te bez specjalnego filtru to w ogóle są psu na budę. A teraz nas okłamują, że dowolny kawałek tkaniny nas - i innych - przed czymś tam chroni. ZAPASY. I znów w pierwszej połowie marca słyszałem na TVPiS zapewnienia, że zapasów żadnych nie należy robić, że sklepy będą mieć zapewnione dostawy żywności, a jak nie chcę wychodzić z domu, to zawsze mogę kupić przez Internet. W trochę później dowiedziałem się z tegoż TVPiS, że osoby starsze i te z chorobami, jak cukrzyca czy choroby układu immunologicznego (czyli ja), powinny pozostać w domu i nie wychodzić nawet do sklepu (jeśli już, to bez maseczki, bo maseczka w niczym nie pomaga ). Czyli jak miałem żyć, skoro nie miałem ani mieć zapasów, ani chodzić do sklepu? Czekać na Niewidzialną Rękę? Ale jako ciężko pracujący (także zdalnie) i nieźle zarabiający człowiek nie chcę obciążać pomocy społecznej. No to mogłem zamówić żywność przez Internet z dostawą pod drzwi. Taaak ??? Już w połowie marca Auchan Direct zatkał się kompletnie. Nie wiem, jak może im brakować wolnych terminów, skoro w ogóle nie pojawia się możliwość złożenia zamówienia. Ludzie zamawiają o 4. nad ranem? We Fresco na przełomie marca i kwietnia udało mi się zarezerwować termin dostawy na 20 maja. Super. Na szczęście w mniejszych firmach było trochę lepiej. "Polski Koszyk" pod koniec marca przyjął zamówienie na 20 kwietnia i je terminowo dostarczył. "KM Delikatesy" realizował zamówienia za trzy tygodnie. Gdybym nie miał zapasów na te trzy tygodnie, byłoby źle, choć warzywa ("Zielony Koszyk") i alkohol dostaję prawie na bieżąco. W przypadku alkoholu zamówienie musi mieć wartość min. 250 zł, ale przy piwie w cenie 8 zł za flaszkę to nie problem. Mniejsza o to. Każdemu zdarzy się mylić. Rządowi też. I tylko było dość wkurzające słuchać pana premiera Pinokia Morawieckiego, jak mówił, że u nas to jest świetnie i że inne kraje UE dopiero kopiują nasze rozwiązania. Choć Słowenia, Czechy i Słowacja wprowadziły te rozwiązania o dobę-dwie wcześniej, a na tle krajów wschodnioeuropejskich wyglądamy raczej średnio pod względem liczby potwierdzonych i aktywnych przypadków oraz liczby zmarłych. Znaczy tradycyjnie - jest u nas lepiej, niż w Rumunii. Choć - dla odmiany - gorzej, niż w Bułgarii.
  24. Koronawirus

    W którym poście? Miałoby znaczenie, gdyby decyzję taką podjęto przed 28 lutego. Potem już niewielkie. Tyle że przed 28 lutego brakowało przesłanek do podjęcia takiej decyzji. Natomiast 29 lutego decyzję o kontroli sanitarnej (epidemicznej) powinny podjąć wszystkie państwa Schengen. Terytorium ma znaczenie w przypadkach, gdy średnia liczba potwierdzonych przypadków na milion jest niska, ale występują wyraźne ogniska epidemii. Mówiąc najprościej - ma sens odgradzanie się od sąsiadów, jeśli u nich jest więcej wirusa, niż u nas. Jeśli jest tyle samo, to takie decyzje są bez większego wpływu na rozwój epidemii. Co najwyżej powodują, że każdy się leczy tam, gdzie płaci podatki. Wówczas było przejawem odpowiedzialności UE za resztę świata. A z Chin - jak najbardziej. Tam już - poza Hubei - zachorowań prawie nie było. W Hubei wciąż paręset dziennie - wkrótce państwa europejskie marzyły o takiej liczbie. Potem była fala zachorowań od przybyszy z Europy - na szczęście niewielka i szybko stłumiona. Ależ, jak ktoś chce, niech porównuje. Ja tego nie robiłem.
  25. Koronawirus

    Nie, no na szczęście dopiero X. To znaczy, że jesteśmy na tym samym poziomie, co Chorwacja, Litwa, Łotwa, Rumunia, zaś gorszym niż u Bułgaria, Grecja, Słowacja, Węgry. No i lepszym niż pozostałe państwa UE.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.