Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Pierwsze hitlerowskie obozy koncentracyjne

    Istotnie, nie zrobił habilitacji, choć nie mam pewności, czy nigdy nie zajmował stanowiska profesora. Problematyką obozów jenieckich żołnierzy radzieckich w Polsce się zajmował. Opisywał także niezwykle wysoką śmiertelność w niektórych z nich, spowodowaną m. in. zaniedbaniami władz obozowych. Oczywiście obóz jeniecki to jeniecki, nawet jeśli masowo tam jeńcy umierają. Koncentracyjny to co innego, a obóz śmierci - jeszcze co innego. Cóż w tym tak trudnego? Ustosunkowałem się do wątpliwości Potwora, czy niemieckie obozy koncentracyjne to więzienia czy miejsca eksterminacji ludzi. Te najstarsze raczej przypominały więzienia czy obozy pracy, choć warunki w nich panujące powodowały śmiertelność znacznie wyższą, niż w normalnych więzieniach. Stutthof był jednym z wcześniejszych, powstał we wrześniu 39 - tak podano na http://stutthof.org/historia, to chyba oficjalna strona muzeum. Rozróżnienie pomiędzy: 1) klasycznymi obozami koncentracyjnymi, wykorzystywanymi np. przez Wielką Brytanię w wojnach tasmańskich czy burskich, czy USA wobec ludności japońskiego pochodzenia podczas II wś. (jest trochę innych przykładów), których celem była czasowa izolacja pewnych grup ludności, a nie ich eksterminacja; 2) obozami istniejącymi w latach 1933-1945 w Niemczech i 1918-1960 w ZSRR, do których zsyłano poszczególne osoby, a także grupy ludności, na podstawie decyzji administracyjnej lub wyroku sądu, zaś warunki egzystencji w nich były tak ciężkie, że można uznać, że ich prawdziwym celem była eksterminacja, choć formalnie chodziło o izolację lub resocjalizację, obozy takie nazywa się też "koncentracyjnymi", jednak sens ich był inny, niż tych z pp. 1); 3) obozami śmierci (zagłady), do których kieruje się zwykle niepożądane grupy ludności, na ogół bez wyroku sądu, w celu jak najszybszej eksterminacji. To dość istotne różnice. Zapewne można je ująć bardziej fachowo, można też wyróżnić pewne podtypy. I jeżeli mamy dalej toczyć dyskusję, warto określić, o czym właściwie mówimy. Może dla Secesjonisty to jasne, ale dla Potwora zapewne nie było, skoro zadał takie pytanie, jakie zadał.
  2. "Beton" partyjny wprowadza stan wojenny

    Doskonale wiemy z Korei Północnej i Kuby, o Chinach, Wietnamie etc. nie wspominając, że komu głodno, temu głodno. Historyk1971 - może to rok urodzenia - zadaje dość ważne pytanie. Gdyby stan wojenny wprowadzał Milewski i Olszowski, zapewne grono osób internowanych zostałoby skazanych, w tym wielu na karę śmierci. No i koniec. Nie ma żadnych szans na żaden okrągły stół. Niemożliwe? Ależ jak najbardziej możliwe !!!
  3. Armia czeska w 1938 r.

    Kompletna bzdura. Niby kiedy? Pod koniec września 1938 roku Wielka Brytania i Francja zerwały umowy sojusznicze z Czechosłowacją, godząc się na oddanie Niemcom strategicznych regionów przygranicznych. W Czechosłowacji faktycznie produkowano świetne czołgi, gorzej było z samolotami. Faktycznie wzniesiono linię umocnień na górskich granicach - w Karkonoszach można te bunkry po dziś oglądać. Ale szans w starciu z nawet raczkującą III Rzeszą osamotniona Czechosłowacja nie miała żadnych. Ostatnią - choć trudno wyobrażalną - szansą na powstrzymanie Hitlera byłby antyhitlerowski sojusz polsko-czechosłowacki pod koniec lata 38 roku. Wprawdzie połączone siły Polski i Czechosłowacji byłyby zbyt słabe, by pokonać Niemcy, ale Francji i Niemcom trudno byłoby pozostać biernym, a zaś ZSRR trudno byłoby zaatakować tereny sojusznika ich sojusznika. Jednak my woleliśmy odzyskiwać Zaolzie !!!
  4. Pierwsze hitlerowskie obozy koncentracyjne

    To zależy w którym. Generalnie obozy koncentracyjne to wynalazek brytyjski, a nie niemiecki. Zastosowany podczas wojen tasmańskich, jeszcze w 1. połowie XIX wieku, a następnie w wojnach burskich na początku XX wieku. W tym drugim przypadku nie chodziło o eksterminację, lecz o uniemożliwienie udzielania pomocy partyzantom. O organizację "obozów śmierci" oskarżana jest też II Rzeczpospolita w stosunku do jeńców z armii radzieckich. Wprawdzie nie było komór gazowych, ale warunki sanitarne i niedożywienie powodowały ogromną śmiertelność. Profesor Tarczyński poświęcił kawał życia na dokumentowanie tego bestialstwa, które obciąża sumienie narodu polskiego. Jednak nawet ograniczając nasze rozważania do hitlerowskich Niemiec, spotykamy się z rozróżnieniem w literaturze naukowej "obozów koncentracyjnych" i "obozów śmierci". O ile to dobrze rozumiem, do pierwszej kategorii zaliczamy obozy, do których zsyłano ludzi niewygodnych dla nazistowskiego reżimu. Np. Sachsenhausen czy Stutthof. A także radziecki "archipelag Gułag". Wielu umierało, ale też wielu przetrwało. Obozy śmierci to te, do których wysyłano ludzi w celu ich uśmiercenia - najczęściej w komorach gazowych. Ciała uśmierconych były spalane w krematoriach, choć początkowo stosowano spalanie na stosach. Do takich obozów należy przede wszystkim Auschwitz-Birkenau, ale także Treblinka, Sobibór, Majdanek. Do eksterminacji przeznaczona była przede wszystkim ludność żydowska. Nawet w obozach śmierci część więźniów kierowano do prac obozowych.
  5. Sądzę, że Secesjonista strzela do celu, którego - o ile rozumiem jego dotychczasową postawę - raczej powinien bronić. Chodziło mi o to, że zdecydowana większość światłych, wykształconych (lub pragnących się kształcić i oświecać) ludzi, do których grona zaliczam z zasady wszystkich uczestników tego forum, z Secesjonistą na czele, ma co najwyżej precyzyjne i dogłębne informacje, dotyczące jakiejś specjalności w ramach pewnej dyscypliny, zawartej w określonej dziedzinie. Natomiast całą resztę informacji o otaczającym ich świecie uzyskuje na zasadzie zaufania pewnym autorytetom. Inaczej mówiąc, nikt od Secesjonisty nie oczekuje wiedzy o spalaniu w kotłach fluidalnych, tak długo, jak Secesjonista nie zacznie się wypowiadać o wpływie spalania w kotłach fluidalnych na energetykę i środowisko. Po pierwsze - jancet raczej postponuje kategorię "wie". Naukom technicznym i ekonomicznym, które reprezentuję, kategoria "wiem, więc nie dopuszczam innych możliwości" jest zupełnie obca. W zakresie tych dziedzin zawsze nauka dostarcza pewien zestaw uzasadnionych rozwiązań. Natomiast w zakresie "nagaru", "odżulowania szlaki", a nawet "spadających gołębi", wprawdzie nigdy dotąd nie zgłębiałem tych kwestii, jednak poczuwam się do obowiązku pogłębienia swej wiedzy, gdyby postawiono mi zadanie publicznego wypowiedzenia się na ten temat. Na dziś wiem co to nagar, szlaka i gołąb. Z pozostałą częścią wpisu Secesjonisty w pełni się zgadzam.
  6. Wojna hiszpańska 1936-1939

    Secesjonista zapewne zapomniał dodać, że serdecznie witamy nowego dyskutanta.
  7. Czy Rosja to kraj azjatycki?

    Secesjonisto, ja się pogubiłem w tym czyje poglądy przytaczasz i kto to jest "autor". Rozumiem, że podważasz - lub może tylko przytaczasz teksty podważające - ogólnie przejętą dziś granicę między Europą a Azję wzdłuż Uralu (gór i rzeki) i podnóża Kaukazu, a następnie przez Morze Czarne etc. etc. - przy czym Konstantynopol pozostaje w Europie. W zamian za to przytaczasz tezę, że zlewisko Morza Kaspijskiego (przede wszystkim dorzecze Wołgi) uznać za Azję. Co ze zlewiskiem Morza Białego - nie wiadomo. Można i tak. Wtedy Petersburg byłby w Europie, a Moskwa w Azji. Tylko po co takie sztuczki?
  8. Krucjata antytatarska

    Nie wiem o niej nic, nic o niej nie czytałem. Z pewnością świadczy to o moim słabym historycznym przygotowaniu, ale chyba też o fiasku tej inicjatywy. Gdyby taka wyprawa doszła do skutku, pewnie bym o niej coś czytał. Na szczęście nie doszła do skutku. Z naciskiem na "na szczęście". Panowanie Henryka III Białego przypada na lata po I najeździe, a przed III najazdem mongolskim. Dopierośmy się (jako zachodni chrześcijanie) uczyli walczyć z Mongołami w obronie własnego terytorium. Zupełnie nie wyobrażam sobie armii zachodniochrześcijańskich w strategicznej ofensywie za San, Dniepr, Don, Wołgę i Ural. Zdobycie Jerozolimy zdaje mi się łatwizną w porównaniu do zdobycia Astrachania.
  9. Ciekawe, bo jednak w sprawie kwoty wolnej od podatku "wierzgnął". Nie wiem, czy trzeba jakiejś wielkiej przenikliwości, że takie orzeczenie Trybunału jest przyjazne dla rządzących. A jeśli nie dziś, to za dni parę rządzącym będzie PiS. Dla PO orzeczenie o konstytucyjności tej decyzji jest dziś "po ptokach" - i tak już wybory przegrane. Natomiast dla PiS orzeczenie o niekonstytucyjności byłoby sporym problemem. Jeżeli uważasz, że tę kasę "gwizdnięto" z kont emerytalnych, podobnie jak niegdyś to określali politycy PiS, to teraz nic nie stoi na przeszkodzie, by tę kasę zwrócić. Była ustawa "zabrać", może być ustawa "oddać". Mogę postawić zupełnie spokojnie kolejną skrzynkę piwa, że rząd PiS tej kasy do OFE nie zwróci. No bo dopóki dysponował nią rząd PO-PSL, to była to kradzież, ale teraz to już być przestanie. Co więcej - sądzę, że te resztki kasy, które przy OFE zostały, teraz też - w majestacie orzeczenia Trybunału - mogą zostać "gwizdnięte". Co do pozycji w rankingu innowacyjności, to proszę sprawdzić, na którym miejscu byliśmy 8 lat temu. Co do preferencji podatkowych to też jest wybór - albo zrezygnujemy z wpływów w wysokości cca 20 mld złotych rocznie z podatku CIT od firm innowacyjnych, albo nie zrezygnujemy, ale rozdamy te pieniądze w postaci 500 zł miesięcznie na drugie i kolejne dziecko w rodzinie. Dla gospodarki w długiej czasowej perspektywie lepsze byłoby to pierwsze. Tyle że pozytywne efekty tej decyzji objawią się raczej później, niż za 4 lata, więc kolejne rządy tego nie robią, bo im się nie opłaca - znaczy uważają, że nie przełoży się to na wynik wyborczy. Rozdanie 500 zł miesięcznie już się przełożyło, a propozycja była tak jasno sformułowana, że trudno jej nie dotrzymać. Więc ulg dla firm innowacyjnych w tej kadencji nie będzie. W następnej - też wątpię. Przecież żadne ugrupowanie nie wygra wyborów pod hasłem "zabierzemy zasiłki na dzieci i przeznaczymy je na ulgi podatkowe dla przedsiębiorstw innowacyjnych" :thumbup: :thumbup: :thumbup: !!! Może faktycznie PO w porę nie "zadęło w złoty róg", ale teraz to "róg huka po lesie".
  10. Nasze Hobby

    A jak ono jest leciwe? Gregski, strzelanie jest fascynujące. Pamiętam w SPR na Pasterniku strzelanie z pistoletów. trafiła mi się TT-ka i jakoś tak poczułem, że leży mi ten pistolet w dłoni. Strzeliłem raz i drugi do tarczy, tak jak mnie uczono: stań na stanowisku strzeleckim, przyjmij postawę - oczywiście strzelanie z jednej ręki, następnie zamknij oczy i podnieś rękę z bronią. Jeśli okaże się, że kierujesz bronią w cel, zgraj muszkę i szczerbinkę z celem i strzelaj. Jeśli nie - przesuń się całym ciałem tak, żeby kierować, opuść rękę, zamknij oczy, podnieś rękę z bronią. Jeśli okaże się, że kierujesz bronią w cel, strzelaj. Jeśli nie - powtórz procedurę po raz trzeci, z tym że teraz to już i tak strzelaj. Bo potem już będzie tylko gorzej - męczy się ręka, męczą oczy, nerwy itd. Przy tych strzałach męczył mnie badyl barszczu (bynajmniej nie olbrzymiego, taki całkiem pospolity), który tkwił tuż przy linii strzału. Wymyśliłem sobie, że jak się przesunę 20 cm w lewo, to ten badyl znajdzie się dokładnie na linii muszka-szczerbinka-cel. Tak też się stało. I badyl padł, ścięty pociskiem z TT-ki. Odczuwałem ogromną satysfakcję, bo badyl był celem prawdziwym, a nie jakąś głupią tarczą. Trochę mi zrzedła mina, jak przy sprawdzaniu tarczy okazało się, że mam dwie "dziesiątki", a trzecia kula poszła w badyl. No ale że sprawdzający wyniki dca plutonu już wiedział, że mam wujka generała, więc trzecia dziesiątka się też znalazła i dostałem pochwałę przed frontem kompanii oraz 2 dni urlopu w nagrodę. Dca kompanii srodze mnie nie cierpiał, więc miał szczękościsk, gdy to ogłaszał. On jeszcze nie wiedział o wujku. Ps. Ani dca plutonu, ani kompanii nie wiedzieli o mej tajnej broni - drugim generale w rodzinie.
  11. Terminologia broni strzeleckiej

    Tu się dość zasadniczo mylisz. W epoce napoleońskiej w zasadzie każdy kawalerzysta (huzar, dragon, kirasjer, grenadier czy strzelec konny, szwoleżer) nosił dwa pistolety w olstrach i karabinek przy prawym boku, oraz szablę przy lewym. Jedynie ułani nie mieli karabinków, a za to mieli lance - a i to nie wszyscy, bo tak zwani "flankierzy" mieli i lance, i karabinek. Podobnie jak szwoleżerzy-lansjerzy gwardii napoleońskiej. Także rosyjscy kozacy mieli zarówno spisy, jak i broń palną. Ówczesna kawaleria była szkolona zarówno do walki strzeleckiej, jak i do walki wręcz - z wyjątkiem ułanów. Zważywszy na powstawanie formacji typu ułańskiego w kolejnych państwach ówczesnej Europy szarża była dość skutecznym rozwiązaniem taktycznym. W wojnie secesyjnej formowano bardzo mało kawalerii - zadziwiająco mało, jak na powszechność poruszania się konno w cywilu (z racji większych przestrzeni) i stąd nieco inne doświadczenia. No i teoretycznie mieli rewolwery - teoretycznie, bo chyba jednak nie wszyscy. Ale tak kształtujesz swoją armię, jakiego masz przeciwnika. Idę o zakład, że pułk polskich, rosyjskich, austriackich czy pruskich ułanów rozbiłby wielokrotnie silniejszą formację jazdy amerykańskiej. Tylko że nic z tego nie wynika, bo jazda amerykańska nie była szkolona do walki z inna jazdą regularną. Dopiero karabin maszynowy.
  12. Tak wracając do sklepu. Mimo, żem ze stolicy Mazowsza, określenie "sklepowa" jest mi zupełnie obce. Osoba, która obsługuje mnie w sklepie, to "sprzedawczyni" albo "ekspedientka". To drugie określenie dziś wydaje mi się nader dziwacznym, ale jednak takie pamiętam. Określenie "sklep" niewątpliwie należy wiązać ze sklepieniem, i to nie tylko po polsku, ale także po słowacku i czesku (z tym, że po czesku mamy "sklíp"). Co do przejścia znaczeniowego słowa "sklep" (czyli pomieszczenie przykryte sklepieniem) do "piwnica: (czyli pomieszczenie poniżej poziomu gruntu) zetknąłem się z takim wyjaśnieniem, że kiedyś kondygnację domów miejskich, położoną na poziomie ulicy, wznoszono z cegły lub kamienia, i przykrywano sklepieniem. Wyższe były drewniane. Więc nazywano ją sklepem i tam prowadzono działalność handlową i usługową - stąd nasz dzisiejszy "sklep". Jednak poziom ulicy się podnosił na skutek wyrzucania nieczystości, ale przede wszystkim butwienia drewna, którym ta ulica była wysłana. "Służbom miejskim" łatwiej było po prostu przykryć ulicę nową warstwą belek i desek, niż usuwać stare, i tak po każdym remoncie poziom ulicy podwyższał się o 20-30 cm. W związku z tym dawny parter stał się piwnicą. To znaczy - tak się stało w języku czeskim i słowackim, u nas nie. Dlaczego - próżno dywagować. Ale przy okazji - po wsiach budowano takie zagłębione w ziemi na metr - dwa budowle, przykryte sklepieniem lub inną konstrukcją, ale zawsze murowane i od góry zasypane ziemią. Dziś służą do przechowywania kartofli i kapusty przez zimę. Na pewno wiecie, o co mi chodzi. Jak są one u was nazywane?
  13. PRL w latach 90.

    Ja bym jednak przypomniał, że to pod koniec lat 80-ych, jeszcze przed prawie wolnymi wyborami, nastąpiły zasadnicze zmiany, dotyczące tego, co najważniejsze - czyli wolności osobistej: Otóż: 1) uzyskaliśmy prawo posiadania paszportu (przedtem był to przywilej), który był ważny 10 lat i przechowywaliśmy go w szufladzie (przedtem - wyręczał nas w tym trudzie Urząd Paszportowy). 2) uzyskaliśmy prawo do prowadzenia działalności gospodarczej, przy czym zakres jej swobody przekraczał wszystkie wyobrażenia dzisiejszych przedsiębiorców; obowiązywała zasada: "co nie jest zakazane, jest dozwolone". Przemiany, o których mówi Qqq, musiałyby się zacząć w latach 1987-88. Potem było już - na szczęście - "po ptokach".
  14. Zatem uspokoi Cię zapewne, że nie orzekł. Co więcej - dał rządowi PiS wolną rękę do przejęcia pozostałej części tej kasy. Akurat temu posunięciu bym przyklasnął, bo przekonują mnie argumenty, że ten II filar był źle skonstruowany, a może w ogóle niepotrzebny.
  15. Ponieważ niemal do końca tego roku panował system prawny, oparty na konstytucji z 1815 roku. Wydarzenia z końca roku 1830, uchwały sejmowe, wojna polsko-rosyjska w 1831 powodowały, że sytuacja faktyczna, a także prawna, mogła się zmienić przed wprowadzeniem Statutu Organicznego.
  16. Mieszko I a Bizancjum

    Ja przyznam, że już od pewnego czasu zrezygnowałem z zasady "jednego posta", zastępując ją zasadą "jeden post - jedna riposta". Inaczej dochodzi się do jakichś kuriozalnych piramid - w gorących wątkach, rzecz jasna. Pisałem o 2. połowie (a przede wszystkim 3. ćwierci) X wieku, biorąc pod uwagę pewien odstęp, miedzy przyczyną a skutkiem, a także dość powolny przebieg zdarzeń w owej dobie. A także sytuację na dzisiejszej Słowacji. Ten związek z terenami Váhem, Nitrą, Hronem i Hornadem nie tylko nie wydaje mi się sztuczny, ale wręcz kluczowy dla hipotezy o wpływie uchodźców wielkomorawskich na powstanie i rozwój państwa polskiego. Wielkomorawscy chrześcijanie znad Morawy i Dunaju po zwycięstwie Madziarów pozostawali w kontakcie z chrześcijańską Europą. Poza władztwem pogan pozostawały sąsiednie tereny Styrii, Karyntii - w znacznej mierze zamieszkane wtedy przez ludność słowiańską, a także Czech. W sposób naturalny, jeśli decydowali się na uchodźstwo, to tam się kierowali. Jednak ci, mieszkający nad środkowym i górnym Váhem, Nitrą, Hronem i Hornádem wybór mieli trudniejszy i pewnie znacząco częściej podejmowali decyzję o migracji na północ. No i nie przesadzajmy ze znaczeniem przełęczy karpackich, toć te główne ledwo ponad 500 m npm. sięgają.
  17. Mieszko I a Bizancjum

    Postaram się, by odpowiedź była krótsza, niż rzecz, do któej się odnosi. Niektóre kwestie - acz nader ciekawe, są bardzo drobiazgowe, inne mało istotne, a inne - nierozstrzygalne. Zaprzecza, bo pisze wprost, że rok chrztu Mojmíra nie jest znany. Dlaczego tak twierdzi, pomimo iż z pewnością zna publikacje, na które się powołujesz - nie wiem, ale jakieś argumenta na to musi mieć. To jednak jest profesor Uniwersytetu Padewskiego. Jego kontrowersyjność bierze się głównie z tego, że stawia znak równości między obywatelami Wielkiej Morawy a Słowakami. Napisałem, że mógł być jedynym ośrodkiem w ówczesnych Czechach, a nie, że jedynym na świecie. Było to już raz podnoszone w jakimś wątku, Secesjonista tu też się do tego odniósł. Oczywiście, że istnieli duchowni dwujęzyczni. W zasadzie w X i XI wieku 100% duchownych było dwujęzycznych. Oczywiście, że w kościołach czeskich o obrządku łacińskim po łacinie wygłaszane były teksty liturgiczne, ale kazanie raczej było w języku czeskim. I że niektóre modlitwy tłumaczono na czeski. A także żywoty świętych musiały istnieć w językach miejscowych, choć niekoniecznie w formie pisanej. Nie ma się to nijak do języka liturgii. Chyba nie chcesz nikogo przekonywać, że skoro przed Soborem Watykańskim II istniało tysiące tekstów religijnych po polsku, to i liturgia była po polsku. Tyle, że rozwiązano ją chyba w 966, zaś w 976 utworzono nową Marcha orientalis, tym razem na południe od Czech. Ta przetrwała w pewnym sensie do dziś, zwie się po polsku Austrią. A chodziło o mnichów sazawskich w XI wieku, więc nie rozumiem skąd Twe wątpliwości co do tego, którą Marchię Wschodnią mogłem mieć na myśli. o przejęzyczenie). Tyle, że wtedy ta część po kropce traci sens razem z pierwszą częścią ale zachowuje jako wskazanie ewentualnego kierunku ucieczki. Powoływana przez Ciebie opracowania dotyczą raczej Czech, niż całości Rzeszy Wielkomorawskiej, może być to istotne, ale o tym później. Natomiast mam ważną uwagę metodologiczną. Otóż można - na podstawie pisemnych źródeł - stwierdzić, że jakiś kapłan czy zakonnik, zbiegłszy znad Sazawy, Morawy, Nitry czy Hornádu - podążył np. na Bałkany, bo zachowały się pisemne świadectwa - o jego podróży lub o późniejszej działalności tamże. Natomiast fakt, że udał się na północ, za Karpaty czy Sudety, w żadnym dokumencie potwierdzonym być nie może, bo takich dokumentów tam nie tworzono. Liczba dokumentów, które dotyczą ziem dzisiejszej Polski w X stuleciu chyba nawet drwal czy stolarz mógłby policzyć na palcach jednej ręki. O ile, na podstawie zachowanych relacji możemy ustalić, że udali się generalnie w stronę Bizancjum, a nie w stronę Rzymu, to nie da się ustalić, że nie poszli na północ. Zapewne niewielu, ale tu nie chodzi o liczby. Ponadto Twoje informacje dotyczą tylko uchodźstwa religijnego, tak jak pisałem wcześniej - najważniejsza dla tej kwestii była pierwsza fala, o charakterze etniczno-religijnym. I zapewne Słowianie, przeważnie chrześcijańscy, bez względu na język liturgii, mieszkający u podnóża Karpat, woleliby uchodzić na południe, na Bałkany, tylko że po drodze musieliby przejść przez tereny, zajęte przez Węgrów, przed którymi właśnie uciekali. Pewnie niejedni się na to zdecydowali, i niektórym się udało, ale kierunek północny też musiał być brany pod uwagę. Tym bardziej, że obejmowanie dolin i kotlin karpackich przez uhorską administrację i łaciński obrządek to proces dość długi.
  18. Co by było gdyby Amerykanie pierwsi dotarli do Odry?

    Ano było to całkiem możliwe. Np. gdyby zamach na Hitlera w lipcu 1944 roku się udał, to zapewne doszłoby do rozmów z USA i Wielką Brytanią jeszcze jesienią. Sądzę, że mocarstwa zachodnie nie zgodziłby by się na separatystyczny pokój, ale być może doszłoby do "separatystycznej kapitulacji", czyli sytuacji, że wojska niemieckie na zachodzie składają broń, wpuszczają aliantów w głąb swego terytorium, podczas gdy te na zachodzie nadal trzymają front. Możliwe to byłoby także, gdyby zamachu w ogóle nie było, bo wtedy spiskowcy, mający duże wpływy w Wermachcie, mogliby powodować, że poszczególne dywizje i armie poddawały się aliantom, albo po prostu źle walczyły. Nieudany zamach spowodował, że spisek został wykryty i rozbity, ale mimo tego można sobie wyobrazić oddolny rozkład wojsk niemieckich na froncie zachodnim. Kontrofensywy zimowej mogło nie być, co więcej - w pewnym sensie powinno jej nie być, była nielogiczna. Razor, ty upatrujesz możliwości takiego przebiegu wydarzeń w długotrwałym zatrzymaniu frontu wschodniego, ja raczej w załamaniu się frontu zachodniego. Jakie byłyby tego skutki? Sporo zależy od kalendarza. Gdyby załamanie się frontu zachodniego nastąpiło na tyle wcześnie, że na początku lutego Amerykanie i Brytyjczycy byliby między Łabą a Odrą, ustalenia jałtańskie byłyby zupełnie inne (o ile w ogóle doszłoby do takiej konferencji). Pola do III wś. i tak nie widzę, bo niby o co. ZSRR musiałby się zadowolić linią Curzona, Besarabią, Ukrainą Zakarpacką, zapewne zagarnął by też prawie całe Prusy Wschodnie (och nasze Mazury ), o Pribaltice nie wspominając. To znaczy te tereny wcieliłby bezpośrednio do swego terytorium. Polska zapewne dostałaby jakąś rekompensatę za ziemie na wschodzie, ale pewnie nie aż tak hojną, jak ta uzyskana dzięki poparciu Stalina. Pewnie Śląsk Górny i Opolski, Gdańsk, może Wrocław, Olsztyn, Koszalin i Zielona Góra, ale nie Szczecin czy Wałbrzych. Kto by objął w Polsce władzę? To już kompletne gdybanie. Natomiast zgadzam się z Razorem, że gdyby to na przełomie kwietnia i maja fronty zetknęły się nad Odrą, to bardzo niewiele by to zmieniło. Ps. Razor, wydaje mi się, że aż tak ostrej oceny tzw. "żołnierzy wyklętych" bym jednak nie sformułował. Może po prostu jestem intelektualnym tchórzem. W każdym razie cieszę się, że mam Cię za plecami.
  19. Mieszko I a Bizancjum

    Cieszy mnie zatem, że procesy religijne, dziejące się na południe od Sudetów i Karpat Zachodnich wyobrażamy sobie nader podobnie. Są pewne szczegóły do wyjaśnienia - no jeden o kluczowym znaczeniu. No i jednak nie mogę się zgodzić z ogólną konkluzją, ale o tym potem. Teraz te drobiazgi. Chodziło mi raczej o to, że o ile w historii Polski, Rusi, Węgier czy Litwy istnieje taki fakt (w pewnej mierze symboliczny), jak przyjęcie chrztu przez "państwo", określony co do daty i okoliczności. To "przyjęcie chrztu" oznaczało, że pogaństwo staje się nielegalne, choć faktyczna chrystianizacja była długim procesem. W dziejach Wielkiej Morawy tak rozumianego "chrztu" nie było, nawet nie wiadomo kiedy i w jakich okolicznościach Mojmír przyjął chrzest (podajesz rok 831, ale tenże Ďurica http://www.kultura-fb.sk/new/old/stare/durica-007.htm temu zaprzecza). Ergo - do przyjęcia jest teza, że tam pogaństwa w ogóle nie tępiono, a tym bardziej, że nie było jednej, państwem ustanowionej liturgii - zaś w ww. państwach była - łacińska. Raczej nie. Oczywiście w historiografii czeskiej i słowackiej funkcjonuje nazwa "Veľká Morava", choć wszyscy są zgodni, że w IX stuleciu żadna podobna nazwa nie była używana. Chodzi o to, że w polskiej literaturze dominuje określenie "państwo wielkomorawskie", zaś u naszych południowych sąsiadów raczej trudno znaleźć "Veľkomoravský štát" - tylko właśnie "ríša". Podobnie piszą o "Výhodofranskej" czy "Bulharskej ríše". Ale już w odniesieniu do tworów z końca X wieku znajdziemy "Český štát" czy "Uhorský štát" (choć znacznie częściej "kráľostvo"). Więc raczej językowa precyzja, niż kalka. Najpóźniejszą, znana mi informacja o liturgii w języku cerkiewnosłowiańskim dotyczy roku 1096 i właśnie klasztoru w czeskiej Sazawie, więc chyba to samo mamy na myśli. Chodzi o tzw. "definitívné" wygnanie księży, odprawiających liturgię w tym języku, połączone ze spaleniem ksiąg. Pierwsze wygnanie - jeśli wierzyć Ďuricy (jest on na Słowacji uważany za historyka nieco kontrowersyjnego, ale chyba nie aż tak, by mieszać grube fakty) miało miejsce w 1056 roku. Najwyraźniej było nieskuteczne, bo obrządek wrócił. Na podstawie tych szczątkowych informacji nie da, czy liturgia słowiańska na terenie Czech właściwych sto lat wcześniej istniała "jedynie w odosobnionych grupach", czy też jej zwolennicy stanowili znaczącą siłę. Ja raczej będę popierać tę pierwszą tezę - być może sazawski klasztor był wręcz jedynym ośrodkiem, krzewiącym słowiańską liturgię, dlatego o nim tak głośno. Pamiętać trzeba też o tym, że słowiańska liturgia od początku była zaciekle zwalczana przez łacinników, przede wszystkim biskupów niemieckich. stąd te podróże do Rzymu. Metody był nawet więziony przez lat parę w Bawarii czy Szwabii. Mieszko przyjmował, za pośrednictwem Czech, chrześcijaństwo w wersji łacińskiej. Zatem na pytanie "Jaka jest szansa, że wśród [księży w orszaku Dobrawy] pojawili się jacyś ludzie znający ryt słowiański?" - odpowiem: moim zdaniem minimalna. I chyba trudno tu o wymianę dalszych argumentów. Pozostaniemy przy swoich przekonaniach. I tu mamy tą ważniejszą sprawę. Pominę już kwestię, że tak bezpośrednio na południe do by mieli Marchię Wschodnią, gdzie przychylności dla liturgii słowiańskiej raczej trudno było szukać. Więc południowy wschód lub wręcz wschód. W posiadanych przeze mnie opracowaniach widnieje po prostu "Uhorsko". Jeżeli nie masz konkretnych informacji, że zatrzymali się aż na Bałkanach, na terenach kontrolowanych przez cesarzy, przyjmujmy, że uszli na Węgry. Na Węgrzech wówczas obowiązywał obrządek łaciński, jednak zapewne w wielu parafiach i może paru klasztorach stosowano równolegle obrządek słowiański. Raczej na północy państwa, gdzie władza słabo sięgała w górskie rejony. Pamiętajmy, że to już czasy Wielkiej Schizmy. Obrządek słowiański został utożsamiony z obrządkiem wschodnim, choć początkowo jak najbardziej był sankcjonowany przez Rzym. Więc choć zapewne na ternie Górnych Węgier (czyli dzisiejszej Słowacji) przetrwał do XII wieku, to jednak w końcu zanikł. Oczywiście wtedy raczej wygnańcy dążyli na Ruś, niż do Polski, jednak Przemyśl był grodem granicznym, chyba raczej ruskim w tamtej epoce. No właśnie, tu mi się nic nie zgadza. Chciałbym tę chronologię nieco uporządkować. Będę pisał o falach uchodźstwa, z tym że mam na myśli raczej migrację części elit, a nie jakieś wędrówki ludów. Pierwsza fala migracji słowiańskiej znad Dunaju i Cisy mogła się zacząć na przełomie IX i X wieku w związku z opanowaniem Niziny Panońskiej przez Madziarów. Miała charakter etniczno-wyznaniowy, przy czym uciekali zapewne wszyscy chrześcijanie bez względu na obrządek. Ale w tej fali trzeba także uwzględnić pogan. Swoją drogą, czy mógł się tam zachować arianizm? Drugą falę mogło spowodować wprowadzenie chrześcijaństwa w obrządku łacińskim na terenie Czech i Węgier, czyli mogła wystąpić w drugiej połowie X wieku, a raczej w III ćwierci. Jej charakter byłby ściśle religijny, uchodziłyby osoby przywiązane do obrządku słowiańskiego lub greckiego - oczywiście zarówno kapłanów, jak i wiernych. Trzecia fala mogła być związana z Wielką Schizmą, czyli narastającym konfliktem między Rzymem a Bizancjum w połowie XI wieku. Jeśli wręcz nie wygnano schizmatyków z katolickich królestw Czech i Węgier, to usiłowano im tam bardzo utrudnić życie. W Polsce zapewne można było liczyć na nieco większą swobodę, bo i kraj był obiektywnie niedoludniony. Do czego, Furiuszu, ta chronologia nie pasuje?
  20. Mogę wykazać niezbity związek ze słowami Hrabi Stracha, które pozwolę sobie mu przypomnieć: "my - nienaukowcy (w danej specjalności) wierzymy w to, co głosi nauka. Nie jesteśmy w stanie zweryfikować argumentów, więc prawdy nauki przyjmujemy na wiarę. - co bardzo źle o Was świadczy. Kimkolwiek Wy jesteście i bez względu na to jak liczni jesteście. W nauce nie ma miejsca na wiarę" [literówki poprawiłem]. Tymczasem okazuje się, że autor tych słów nie jest w stanie zweryfikować argumentów, na podstawie których budowałem tezę swego doktoratu, że w złożu fluidalnym dużych cząstek nie da się skutecznie odsiarczać gazów spalinowych metodą półsucha. Może powiedzieć, że go to nie dotyczy, bo on inżynierią procesową się nie zajmuje, ale to nie byłaby prawda. Ponieważ zapewne zasila swój komputer prądem elektrycznym oraz oddycha. Oddycha w Polsce powietrzem tak czystym, jakie 45 lat temu było w Skandynawii, bo w okolicach Warszawy stężenie dwutlenku siarki było wówczas 5 razy wyższe, niż dziś. Ależ bez najmniejszego problemu. Zostawmy już odsiarczanie w złożu fluidalnym, weźmy poglądy powszechnie znane. Kiedyś uważano, że Ziemia jest płaska (znaczy, że są góry i doliny, ale są to nierówności pewnej płaszczyzny). Był to pogląd naukowy. Potem okazało się, że jest kulą. To też był pogląd naukowy. Dziś wiemy, że wcale nie kulą, lecz elipsoidą. Przy czym to nie do końca jest tak, że odrzuciliśmy te stare poglądy i już ich nie stosujemy. Żeglarz, który z Pucka chce trafić do Jastarni, a GPS mu si siądzie, wyciągnie mapę, busolę i kątomierz i będzie postępować tak, jakby Ziemia była płaska. I trafi do tej Jastarni. Jednak żeglarz, płynący z Lizbony do Buenos Aires musi uwzględnić krągłość ziemi. A projektant satelitów komunikacyjnych - jej elipsoidalność. Dla nas na codzień Ziemia jest płaska - z wystarczającą dokładnością. W naukach ekonomicznych w ogóle nie usiłuje się tworzyć dowodów, to pojęcie nie występuje, mówi się tylko o uzasadnieniach. Parę razy w historii zdarzyło się, że pakowanie dużych kwot w inwestycje publiczne wprawdzie zwiększyło inflację, ale pobudziło gospodarkę. Parę razy - nie. A w historii? Weźmy np. bitwę pod Grunwaldem. Jak wiadomo, prawe nasze skrzydło, złożone z Litwinów w pierwszej fazie bitwy wycofało się, wręcz uciekło, ale potem Litwini wrócili, czym się przyczynili do zwycięstwa. Co do tego raczej wszyscy są zgodni (co nie oznacza, że mamy jakieś dowody, ot jakieś relacje, a i to pośrednie). Ale dalej zaczynają się różnice - czy był to świadomy manewr Witolda, ucieczka pozorowana, czy faktycznie Litwini uciekali, bo zostali pokonani? Tego już nie udowodnimy.
  21. Mieszko I a Bizancjum

    Przede wszystkim dziękuję za wyjaśnienie, że jednak Konstantyn (zwany Cyrylem) i Metody przybyli nad Dunaj, Morawę i Nitrę z Biznacjum, a nie z Rzymu, Co do samego języka i alfabetu, to przetłumaczyli Biblię na język słowiański, zanim wyruszyli w ową podróż. Siłą rzeczy był to język, używany przez Słowian bałkańskich, a nie karpacko-naddunajskich. Wówczas mógł być on bardzo podobny, mógł jednak sporo się różnić. Zatem bezpieczniej mówić o języku cerkiewnosłowiańskim, niż po prostu o słowiańskim. Natomiast człon "staro-" pomijałem z prostego powodu, że wtedy nie był on "stary", tylko całkiem współczesny. Użycie określenia "liturgia w języku staro-cerkiewnosłowiańskim" w tym kontekście sugerowałoby, że już wówczas był to jakiś język archaiczny, przez zwykłych ludzi nie używany, a to byłaby nieprawda. Odpuśćmy sobie w tym wątku emigrację postawarską, zostańmy przy postwielkomorawskiej. No i raczej trzeba mówić o możliwym wpływie tej emigracji na powstanie państwowości polskiej. Tezy, że konkretnie Mieszko był emigrantem lub ich potomkiem, dowodnie zaprzeczyć się nie da, a i udowodnienie jej prawdziwości trudno mi sobie wyobrazić. Możemy jedynie ją uprawdopodabniać lub unieprawdopodabniać. Ale jednak w Twym rozumowaniu dostrzegam istotne luki. Poniżej sam stwierdzasz, że zanim Świętopełk poprosił cesarza o przysłanie kapłanów, którzy będą odprawiać liturgię w zrozumiałym dla mieszkańców jego państwa języku, wcześniej przybyli tam liczni nauczyciele chrześcijańscy z Włoch, i z Grecji, i z Niemiec- zapewne odprawiali liturgię bądź po łacinie, bądź w grece. W odróżnieniu od Polski czy Rusi trudno w dziejach Państwa Wielkomorawskiego doszukać się momentu, w którym religia chrześcijańska stała się religią państwową. Wprawdzie kolejni władcy wspierali chrześcijaństwo, i bardzo usilnie wspierali obrządek w języku cerkiewnosłowiańskim, ale innych liturgii nie zakazywali, podobnie jak nie zakazywali religijnych praktyk pogańskich. Zatem zasadne jest przyjąć, że na terenach podległych Wielkiej Morawie równolegle koegzystowały trzy obrządki - cerkiewnosłowiański, łaciński i grecki. Tym bardziej, że nie było to państwo scentralizowane w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Historycy czescy i słowaccy używają określenia Velkomoravská říše lub Veľkomoravská ríša, czyli rzesza, w niewątpliwym nawiązaniu do średniowiecznej Rzeszy Niemieckiej, czyli dość luźnego związku niezależnych państw i tworów państwopodobnych pod przewodnictwem cesarza. Jądro Rzeszy Wielkomorawskiej tworzyły tereny w nad dolną Morawą, Vagiem i Nitrą oraz te, leżące na drugim brzegu Dunaju między ujściami tych rzek, aż po Balaton. Tam zapewne zdecydowanie dominowała liturgia cerkiewnosłowiańska. Czym bardziej na zachód od tego jądra, tym bardziej popularna zapewne była liturgia łacińska, a zaś na wschód i południe - grecka. Szczególnie biskupi niemieccy byli przeciwni liturgii słowiańskiej, stąd wzmiankowane przez Ciebie podróże Konstantyna i Metodego do Rzymu, gdzie udowadniali swą katolickość czy ortodoksyjność - to jeszcze było przed Wielką Schizmą. Dla dalszej części wywodu istotne może być, że przez "Czechy" rozumiem dokładnie Czechy, a nie terytorium dzisiejszej Republiki Czeskiej, zatem Morawy to nie Czechy. Czechy to jednak peryferyjna dzielnica Rzeszy, co więcej - dość często skonfliktowana ze stolicą. Więc nie za bardzo wiem, skąd kategoryczne stwierdzenia: "Świadom jestem funkcjonowania w Czechach liturgii cerkiewnosłowiańskiej czas jeszcze jakiś po śmierci obu twórców" oraz "w Czechach funkcjonuje terminologia cerkiewnosłowiańska". Wprawdzie podzielam Twe przekonanie, że liturgia cerkiewnosłowiańska dotarła do Czech (choć ni twardych, ni miękkich dowodów nie mam), jednak tezę, że była tam dominująca nawet w IX stuleciu, czyli w czasie jej największego rozkwitu, poddaję w wątpliwość. Po upadku politycznego ośrodka, wspierającego tę liturgię na przełomie IX i X wieku obrządek cerkiewnosłowiański zapewne bardzo szybko na tym terenie zanikł. I stawiam 5:1, że Dobrawa z tym obrządkiem w ogóle nie miała styczności. Choć 10:1 to już bym nie postawił. Natomiast w ciągu X i XI stulecia istnieją nad Morawą, Wagiem, Nitrą i Hornadem parafie i klasztory z cerkiewnosłowiańską liturgią. Dopóki Węgry są pogańskie, nikt im nie przeszkadza, ale jak Stefan przyjął wiarę katolicką w obrządku łacińskim, to zaczęto je likwidować. Nie znalazłem żadnych wzmianek o przebiegu likwidacji obrządku słowiańskiego w parafiach, jedynie likwidacja klasztorów była na tyle głośna, że znalazła w kronikach swoje, nader skromne, miejsce. Można jedynie sobie zrekonstruować, jak to mogło wyglądać. Zapewne jakiś ważny kapłan, wydelegowany przez biskupa, przybywał do parafii lub klasztoru w asyście królewskich żołnierzy. I ogłaszał, że sprawowanie liturgii po słowiańsku jest obrazą boską, bo należy to mówić po łacinie. I jeśli tutejszym kapłanom to nie pasuje, to mogą sobie stąd odejść. Jedni zmieniali język, inni odchodzili. I jak to zwykle bywa, za kapłanem podążała jakaś grupka wiernych. Dokąd? Sorry, ale raczej nie wyjeżdżali na Madagaskar. Mogli odejść morawską, orawską lub spiską bramą na Śląsk lub Małopolskę. Albo przez przełęcze karpackie wprost na Ruś, ale znad Morawy i Nitry to bardzo ciężka i daleka droga. Raczej trudno sobie wyobrazić, żeby ci uchodźcy nie pojawili się w Polsce. A że zapewne byli wśród nich i możni, którzy sporo wiedzieli o organizacji władzy, trudno sobie wyobrazić, żeby nie mieli żadnego wpływu na powstawanie państwowości polskiej. Oczywiście, nagie fakty, to to, że na przełomie IX i X wieku nad Morawą i Nitrą istnieje zorganizowany kościół chrześcijański z liturgią słowiańską. Oraz to, że w XI wieku już nie istnieje. Co się stało z kapłanami i wiernymi? Konwersja, śmierć czy ucieczka? Pewnie i jedno i drugie i trzecie. proporcji nie znamy i już nie poznamy. Jeśli przyjmiesz do wiadomości, że Rzesza Wielkomorawska nie miała jednolitego obrządku, lecz koegzystowały na jej terenie obrządek łaciński, grecki i słowiański, to chyba zlikwidujesz swą trudność poznawczą. Oczywiście, że łączenie takich zabytków z Czechami jest raczej bezzasadne. Raczej należy je łączyć z południowymi i wschodnimi rubieżami Rzeszy, czyli m. in. z dzisiejszymi okolicami Koszyc i Preszowa. To, żeśmy jako państwo przyjęli chrześcijaństwo z Czech nie pozostaje w sprzeczności z tym, że chrześcijaństwo przenikało do nas sto lat wcześniej i sto lat później różnymi drogami.
  22. Terminologia broni strzeleckiej

    Bardzo dziękuję za tak obszerną odpowiedź na moje wątpliwości. Aby wtrącić swoje trzy grosze, dodam, że w polskiej literaturze, dotyczącej końca XVII wieku i początki XVIII, stosowano słowo "karabin" dla broni kawaleryjskiej i "muszkiet" dla piechoty i dragonów. Karabin była to "odchudzona" wersja muszkietu. Podobna zasada dotyczyła literatury angielskiej i francuskiej, z tym że to rozróżnienie ("carbine", "carabine" versus "musket", "mousquet"), stosowano także do broni z drugiej połowy XVIII i pierwszej połowy XIX wieku. W Ameryce chyba chętniej używano określenia "musketoon", niż "carbine". W literaturze francuskiej przez "mousqueton" rozumiano chyba coś pośredniego, między kawaleryjskim "carabine" a infanteryjnym "mousquet", w armii napoleońskiej używanego przez dragonów i grenadierów konnych - czyli nasz "karabin dragoński". Natomiast w Polsce, jak po "reformach" Sejmu Niemego przezbrojono piechotę ze starych muszkietów z forkietami czy berdyszami w ich nowoczesne, znacznie lżejsze wersje z bagnetami, to te nowe ochrzczono "karabinami". Oczywiście wszystkie te nazwy czasem stosowano wymiennie, ramy czasowe też należy traktować jedynie orientacyjnie. Co więcej, polscy oficerowie - przynajmniej starsi - aż do 1831 roku biegle mówili i pisali po francusku, nawet część rozkazów pisemnych była formułowana w tym języku, stąd wzajemne przenikanie terminologii polskiej i francuskiej. Nie zetknąłem się z "karabinkami artyleryjskimi" w materiałach, dotyczących lat 1750-1850, co oczywiście nie oznacza, że ich nie było. Choć pamiętajmy, że szkolenie artylerzysty było o wiele trudniejsze i dłuższe, niż piechura, więc zamiast kazać mu taszczyć jakiś samopał, lepiej było przydzielić baterii pluton czy dwa piechoty jako asystę. Natomiast były karabinki saperskie i kadeckie. W tejże epoce nie noszono karabinów ni karabinków, przewieszonych przez plecy. Karabiny na ramieniu, a karabinki - u prawego boku, zawieszone na bandolierze za pomocą karabińczyka. Karabinki dragońskie były zbyt ciężkie i długie, by się tak swobodnie dyndać, więc czubek lufy umieszczano w specjalnej tulei, mocowanej do przedniego łęku siodła. Ciekawe, że w tej epoce nikt nie wpadł na pomysł, żeby karabinek kawaleryjski mocować w olstrze, podobnym do pistoletowego, mocowanym do przedniego lub tylnego łęku. Tak, jak to znamy z westernów i wojny secesyjnej. A taki gwardyjski chevau-léger lancier, mając u lewego boku szablę, u prawego karabinek, na plecach ładownicę, a w ręku lancę był objuczony jak osioł i trudno uwierzyć, żeby to mu nie przeszkadzało, choćby w zsiadaniu z konia i wsiadaniu nań.
  23. Nie wiem, czy Narya tu jeszcze zagląda, ale tak dla porządku: Cyryl i Metody do Państwa Wielkomorawskiego (którego nie należy utożsamiać z dzisiejszymi Morawami), zostali przysłani z Bizancjum, nie zaś z Niemiec.
  24. Mieszko I a Bizancjum

    Napisałem: związki z chrześcijaństwem Cyryla i Metodego, oraz z Wielkomorawską Rzeszą. A nie, że Cyryl czy Metody przybył na Ostrów Lednicki. Liturgia w języku starosłowiańskim nad Dunajem, Morawą i Nitrą przetrwała zdecydowanie dłużej, niż sam Cyryl i Metody. Trudno powiedzieć, do kiedy, ale że istniała w roku 1056, przyjmowane jest raczej za fakt powszechnie znany (Milan S. Ďurica, Dejuny Slovenska a Slovakov, Slovenské Pedagogické Nakladateľstvo, Bratislava, 1996). Nie ma najmniejszego powodu, by odrzucać tezę, iż duchowni, wykształceni w obrządku słowiańskim, przybywali nad Wartę w ciągu panowania Mieszka i Bolesława. Oczywiście brak dowodu, że nie przybywali, nie oznacza dowodu, że przybywali. Ale pektorał już tak. Szczególnie, jeśli ustalenia chronologiczne wykluczają wiązanie tych zabytków z akcją Bolesława Chrobrego No to bardzo przepraszam - skoro Furiusz uznaje, że z Rusi to pochodzić nie mogło, zarazem jakoś dziwacznie zaprzecza, żeby mogło to pochodzić z "kościoła Cyryla i Metodego", no to skąd pochodzić by mogło? Wikingowie to przywlekli, czy kto? Kwestie personalne, nie związane z tematem proszę sobie objaśniać poprzez P.W. secesjonista
  25. Powstanie Królestwa Polskiego

    Też się dziwię. Nie chcę wdawać się w szczegółową dyskusją na temat wydarzeń owego grudniowego dnia, ale trudno nazwać kompromisem coś, w wyniku czego chyba setki osób z szanowanych - dotychczas nietykalnych - rodów arystokratycznych пошли в Сибирь. I tak, i nie. Z naciskiem na NIE. W 1823 roku Aleksander miał 46 lat, więc mógł jeszcze mieć wielu synów. Wprawdzie jego żona była już może po klimakterium, ale i tak za trzy lata zmarła i cesarz mógłby się ożenić powtórnie. W rodach dynastycznych nie takich problemów się pozbywano. Prawdopodobieństwo, że to któryś z jego braci obejmie tron było mierzalne, choć dalekie od pewności. Jeżeli Konstanty ubiega się o zgodę na małżeństwo morganatyczne (bo bez zgody starszego brata to się odbyć nie mogło), to jednoznacznie oznacza, że w wyścigu do tronu cesarskiego udziału brać nie chce, że woli Warszawę i Łowicz, niż Petersburg i Carskie Sioło. Na ile w tej decyzji zaważyła żądza władzy jego brata - już się nie dowiemy. Ale to on podjął decyzję. Żadna przykrywka. Fakt, ale po pierwsze - był już carem, a po drugie - nie porównujmy jedynowładztwa Piotra I z sytuacją w latach 20-ych XIX wieku, bo realnie to zupełnie inny ustrój. Tu trochę zaszalałeś. Ród książąt Dołgorukich wywodzi się z XII wieku i był jednym z najstarszym i najbardziej szanowanym rodów książęcych w Rosji. W XVII wieku Romanowowie przy nich to parweniusze. U nas można by ich porównać jedynie z Radziwiłłami. Zapewniam Cię, że gdyby Konstanty upodobał sobie Radziwiłłównę, to nie musiałby zawierać morganatycznego małżeństwa.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.