jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Mam nadzieję, że nie uważasz mnie za przedstawiciela PO. Nie zazdroszczę Twoim przyjaciołom, ale idę o zakład, że gdyby znali moje warunki materialne przez pierwszych 7 lat małżeństwa, to też by mi nie zazdrościli. Jeżeli chodzi o mój pogląd, to uważam, że i owszem, należy stwarzać dobre warunki dla rodzin z dziećmi, choćby po to, by zatrzymać katastrofę demograficzną, żeby ktoś na nasze emerytury się zrzucił. Jednakże zakres tej pomocy musi być taki, by nie osłabić gospodarki i budżetu. Generalnie popieram prawicowy pogląd - najpierw zarobić, potem dzielić. Generalnie to w latach 2007-2015 mój syn był w wieku 22-30 lat, a wnuków nie mam, więc sprawy wsparcia dla dzieci znam słabo. Ale pamiętam taką wielką awanturę "matek I kwartału". Awantura polegała na tym, że rodzicom dzieci, urodzonych od któregoś tam marca 2013 przysługiwał rok urlopu rodzicielskiego, a tym wcześniejszym - nie. Różnica dość zasadnicza, bo na urlopie rodzicielskim przysługuje 60 lub 80% wynagrodzenia, a na wychowawczym - bodajże 400 zł. No i matki "dzieci I kwartału" poczuły się pokrzywdzone. Więc coś tam w ciągu tych 8 lat się wydarzyło. Chyba w 2014 podwyższono ulgę podatkową na 3. dziecko, dzięki czemu Twym znajomym zostało jakieś 300-400 zł więcej w kieszeni. Powstał jakiś program bezpłatnych podręczników. Być może tego wszystkiego było o wiele za mało. Ale nawet za mało to nieskończenie wiele razy więcej, niż nic.
-
Niby dlaczego? Niska to była obietnica PiS. Poniżej jej poziomu nie da się zniżyć. Przedstawiany w kampanii wyborczej projekt PiS był zupełnie jednoznaczny - 500 zł na drugie i każde następne dziecko. Bez żadnych obwarowań, bez żadnych ograniczeń. Po prostu pięć stów do ręki za sam fakt, że zostało spłodzone i jeszcze żyje. To zwolennicy PO niemrawo mówili, że jeśliby były takie pieniądze do wydania, to należałoby je wydać na żłobki i przedszkola. Żeby ich jakość oraz dostępność poprawić. Tyle że tych pieniędzy nie ma. A PiS był twardy - żadne tam żłobki i przedszkola, konkretna kasa do ręki. To bardziej przemawia do wyobraźni wyborcy. Zjawisko, polegające na tym, że w rodzinach wielodzietnych czasem ojciec jest alkoholikiem zapewne jest znane Secesjoniście. A często i ojciec, i matka. Sam jestem alkoholikiem, więc wiem - szczęście, że syn już na swoim, ale i tak jedynak, więc rzyć. I mam nadzieję, że Secesjonista jest świadomy, że takich rodzin jest w Polsce tysiące, a raczej setki tysięcy. Program 500+ był konkretną kiełbasą wyborczą, z której z pewnością ucieszyły się ciężko pracujące osoby, z trudem wiążące koniec z końcem, także ze względu na liczbę dzieci. Ale był równie konkretną kiełbasą wyborczą dla tatusiów i mamuś, którzy ochoczo przeliczyli sobie te 500-1000-1500 i nawet więcej na zupełnie konkretne flaszki. Ileś tam głosów zdobył PiS dzięki tej obietnicy. Pewna część tych głosów pochodziła z rodzin alkoholików. Albo i z rodzin "poprawnych", w których dodatkowa kasa miała poprawić dobrostan rodziców, a nie dzieci. Konkretnie ile, nigdy się nie dowiemy. Ja bym szacował w granicach paru setek tysięcy.
-
Bruno, moja wątpliwość, powodująca założenie tego wątku, już została rozstrzygnięta słowami Pani Premier Beaty Szydło oraz Pana Wicepremiera Morawieckiego (proszę mi wybaczyć, iż imię mi uciekło, ale na pewno nie był to Kornel). Otóż zarówno Pani Premier, jak i Pan Wicepremier solennie zapewniają, że gospodarka polska ma się świetnie i że obniżenie ratingu przez kogośtam jest jedynie wynikiem wrednych działań kogośtam. Gospodarka Polski, która była w ruinie do 25 października, od 16 listopada jest w stanie rozkwitu. Do natychmiastowego rozkwitu naszej gospodarki zapewne przyczyniły się wiekopomne projekty ustaw o wprowadzeniu podatku obrotowego od hipermarketów i podatku od aktywów dla banków. Gdzie indziej takie podatki hamują wzrost gospodarczy, ale Polska jest przecież wyjątkowa. Każdy, rozsądnie myślący Polak powinien to doskonale rozumieć. Wystarczy kilka tygodni, by uzdrowić gospodarkę samym pisoduchem, bo przecież jak na razie rząd w sprawie rozwoju gospodarczego nie zrobił nic. Drodzy politycy PiS! Jeśli się przez lata jazgotało, w jak to fatalnym stanie jest nasza gospodarka na skutek władzy PO-PSL, to należałoby ze zrozumieniem przywitać obniżenie naszego ratingu. Po prostu jedna agencja ratingowa Wam uwierzyła. Szampana powinniście otwierać, że ktoś Wam uwierzył. A tymczasem gęby ponure. Czasem Sułtan się uśmiechnie, ale janczarowie ponurzy. Taka KARMA wasza. Nie, Euklidesie, niedobrze myślisz, powiem nawet, że myślisz zupełnie źle. Orzeczenie TK mówi, że wybór 3 sędziów odbył się w 100% prawidłowo. A dwóch - nieprawidłowo. I od tych 3 sędziów prezydent Duda ma obowiązek odebrać przysięgę, tym samym dopuszczając ich do orzekania. Bardzo się cieszę, że zarówno Neumann, jak Petru i Kosiniak-Kamysz nie dali się wrobić w jakieś targi o stołki w TK. Bo każdy targ świadczyłby o zgodzie na łamanie konstytucji. Zgodnie z nią prezydent ma zaprzysiąc trzech sędziów. Tym samym skład TK będzie pełny. Dyskusja o podziale stołków może mieć sens, gdy pojawi się wakat. Na razie mamy trzech sędziów bez stanowiska. Pisowskich na 100%. Trochę mnie szokuje złożenie tej propozycji przez panią premier Beatę Szydło ba forum Parlamentu Europejskiego. Ta debata odbyła się w wyniku uzasadnionych podejrzeń, że niezależność TK w Polsce jest łamana i że znalazł się on pod naciskiem partii, która zdobyła większość miejsc w Sejmie. Składając propozycję podziału miejsc w TK pomiędzy stronę rządową a opozycję pani premier Beata Szydło jasno oświadczyła, że nie traktuje TK jako niezależny podmiot prawny, tylko jako polityczny łup, zdobyty w wyniku wyborów. Czyli w pełni potwierdziła obawy, które były powodem jej obecności na tym posiedzeniu.
-
A możesz podać przykład? Że PO przeforsowała jakąś decyzję w Parlamencie, potem TK uznał ją za niekonstytucyjną, więc przegłosowała w zasadzie identyczną po raz drugi, etc etc. Nie wiem, co zostało opublikowane w dzisiejszej Rzeczypospolitej, ale chciałbym się ustosunkować do łaskawości pani Premier Beaty Szydło, która nam oto oznajmia, że jest za pluralizmem składu sędziowskiego TK i że PiS godzi się na to, by większość sędziów miała opozycja. Nie wiem, czy jest to przykład imbecylizmu, czy paranoi. Po pierwsze - ja chciałbym sędziów niezależnych. Jeśli ktoś został wybrany na kadencję, z której nie można go odwołać, i nie może zostać wybrany ponownie, to staje się niezależny od władz politycznych. Nic nie mogą mu politycy obiecać ani niczym zagrozić. Samo klasyfikowanie sędziów wg klucza, kto zgłosił kandydaturę, jest jakąś aberracją. A raczej było. Było, bowiem zdaje się, że nowa ustawa PiS o TK zakłada, że sędzia może być wybrany na drugą kadencję. To niweczy jego niezależność. Jeśli mogę być wybrany na drugą kadencję, to będę się podlizywać władzy dla interesu. Podobnie jeśli przyjmiemy większość 2/3 dla podejmowania decyzji przez TK, to wystarczy mieć tylko ponad 1/3 sędziów, żeby TK nie mógł podjąć decyzji o niekonstytucyjności dowolnego aktu prawnego. Tym samym wszystko stanie się konstytucyjne?
-
Dobrze to Tomasz N. ujął. Ja bardzo sobie cenię JKM jako publicystę. Wywołującego niepopularne tematy. Obserwuję jego publikacje z dużą sympatią, choć ostatnio są trochę o niczym. Co do samej idei sportu niepełnosprawnych i sportu "masowego", czyli dla zwykłego człowieka, już chyba zostało powiedziane wszystko, co powinno. Osobiście raczej bym likwidował państwowe dotacje dla sportu wyczynowego. Taka liga piłki nożnej to jest biznes, czemu ma do niej dorzucać swoje trzy grosze. Gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, to wolałbym te trzy grosze dać na zawody "masowe". Co do sportu dla niepełnosprawnych mam pewne wątpliwości. Niejaki Pistorius nie ma stóp, ale za to doprawiono mu takie protezy, że okazało się, że biega szybciej, niż pełnosprawni. Generalnie źle się to dlań skończyło, bo zaczął wyrażać swe niezadowolenie strzelaniem ostrą amunicją. Ja też jestem niepełnosprawny, ale wróćmy do JKM. Otóż uważam, że on sam uprawiać polityki nie chce. Nota bene jest jednym z tych polityków, których znam, w znaczeniu że się przywitaliśmy uściskiem dłoni i wymieniliśmy kilka słów. To było jesienią 1989 roku. I tak odnoszę wrażenie, że ile razy przed JKM rysuje się jakaś perspektywa polityczna, co się zaczyna od wprowadzenia swego ugrupowania do Sejmu, to JKM robi coś, żeby się to nie stało. W ostatnich wyborach mógł swobodnie wejść do koalicji z Kukizem i, wobec miałkości intelektualnej tegoż, stanąć intelektualnie na czele co najmniej trzeciej siły w parlamencie, ale wolał się z Kukizem pokłócić "nie wiadomo o co", startować indywidualnie i nie przejść. Bardzo go cenię za definiowanie pewnych pojęć. Np. sprawiedliwy system podatkowy. Skoro wszyscy mamy równe prawa, to powinniśmy mieć równe obowiązki. Czyli płacić takie same podatki. Coś w rodzaju "pogłównego". Czyli taka sama kwota od łebka. Jak nie chcesz płacić, to możesz, ale sorry - nie uczestniczysz w wyborach. Podobnie o "podatku zdrowotnym". Jakby posumować, co przeciętny pięćdziesięciolatek wpłacił już na system opieki zdrowotnej, to teraz do przewidywanej daty śmierci mógłby resztę życia spędzić w luksusowym hotelu na Bali. I parę innych. Ja się z tymi poglądami niekoniecznie zgadzam, ale cieszę się, że są. Przypominają, gdzie jest "banda".
-
No w sumie można, czemu nie. Są pewne rozwiązania, o których nikt wcześniej nie pomyślał, bo uważał, iż jest oczywiste, że nie. Niegdyś specem od tego był prof. Falandysz, już nieżyjący, były doradca prezydenta Wałęsy. Stworzono wtedy termin "falandyzacji prawa". Zapewne za parę tygodni możemy oczekiwać "dudaizacji prawa". Uchwalamy jakieś prawo, TK je odrzuca jako niekonstytucyjne, uchwalamy je ponownie, TK znów je odrzuca... a może w międzyczasie skład TK się zmieni... Przy tym po zaakceptowaniu przez prezydenta a przed odrzuceniem przez TK prawo zdaje się obowiązywać, więc można tak grać w nieskończoność. Nic nie przeszkadza w powtórnym uchwaleniu ustawy zanim poprzednia zostanie odrzucona, tak żeby była ciągłość. Ktoś zabronił? Nie, nikt nie zabronił. Po prostu twórcy ustaw i Konstytucji nie przewidzieli PiS REAKTYWACJA.
-
Teza: "Okrągły Stół był pyrrusowym zwycięstwem opozycji antykomunjstycznej"
jancet odpowiedział rozaxd23 → temat → Historia najnowsza (1945 r. -)
No cóż, w lutym czy wiosną 1989 roku nic nie było przesądzone. Wprawdzie Gorbaczow dał "zielone światło" przemianom, ale Gorbaczow nie był wieczny. Już genseków obalano, zawsze też mógł mieć udar lub zawał. Pucz Janajewa miał miejsce w sierpniu 1991 roku - czyli dwa i pół roku później. Północna Grupa Armii Radzieckiej w najlepsze stacjonowała w Polsce. Liczebnie była słabsza od WP, ale była na stopie wojennej - w starciu zajęłaby wszystko w ciągu 24 godzin. O kurku z ropą i gazem nie wspominając. Ekipa Jaruzelskiego mogła zawrzeć tylko takie porozumienie, jakie jest w stanie zaakceptować Gorbaczow. A Gorbaczow mógł zaakceptować tylko takie porozumienie, jakie nie powodowałoby gwałtownej reakcji zwolenników rozwiązań siłowych. Rozwiązania siłowe miały licznych zwolenników w PZPR. Bezpieka, milicja i armia wciąż pozostawały posłuszne, jeśli pojawiały się jakieś oznaki nieposłuszeństwa, to skierowane przeciw miękkiej polityce Jaruzelskiego. Z kolei ekipa Wałęsy zgodziła się na umiarkowanie korzystne warunki, ponieważ miała świadomość, że "zielone światło" Gorbaczowa jutro może zostać zamienione "czerwonym". Albo Gorbaczow się przestraszy, albo go obalą, albo umrze. To mogło się stać każdego dnia i bardzo się dziwię, że się nie stało. Tak jak Wilson na koniec I wojny, tak Gorbaczow na koniec Zimnej Wojny mają dla nas wielkie zasługi, przy czym Gorbaczow ryzykował życiem, a Wilson - nic nie ryzykował. Ponadto ekipa Wałęsy miała chyba już wtedy świadomość, że chce wprowadzić do Polski KAPITALIZM. I doskonale wiedziała, że "wśród ludu pracującego miast i wsi", czy jak to jest dziś określane - "narodu" bardzo mało jest zwolenników kapitalizmu. Raczej "socjalizm z ludzką twarzą" albo jakaś "trzecia droga", ale nie kapitalizm. Z drugiej strony ekipa Jaruzelskiego coraz bardziej przychylała się do ustroju de facto kapitalistycznego, choć miał się zwać "społeczną gospodarką rynkową". Rakowski, Sadowski, Messner byli jego zwolennikami. I niższa nomenklatura - jedni dla dobra Polski, drudzy z chęci "uwłaszczenia się" na jakimś kawałku majątku narodowego. Aby wprowadzić w Polsce KAPITALIZM, trzeba było się oprzeć na byłym PZPR. Bo "zwykli ludzie" kapitalizmu nie chcieli. Układ zawarty w Magdalence i przy "okrągłym stole" można streścić w kilku słowach: "niepełna demokracja + pełny kapitalizm". Czy był dobry, czy zły? Przyznam, że znam kraje, w których wprowadzano kapitalizm pomimo braku demokracji. Taiwan, Korea Południowa, dziś Chiny. W dwóch pierwszych przypadkach zrobiono to skutecznie, i wprowadzenie kapitalizmu po latach zaowocowało demokracją. Czy tak będzie w Chinach - nie wiem. Wiem, że nie znam żadnego przypadku wprowadzenia demokracji bez kapitalizmu. Jeśli zakłady pracy ma państwo, nieuchronnie prowadzi to do ostrzejszego czy łagodniejszego totalitaryzmu. JA SIĘ CIESZĘ !!! -
Szczerze mówiąc - nie liczyłem, ile razy się zgadzamy, a ile razy nie. I można się zgadzać, lub nie zgadzać, bez uciekania się do insynuacji, pomówień. Nie chciałbym uczestniczyć w forum, na którym wszyscy się ze mną zgadzają.
-
Przyznaję się, że mam również - o zgrozo - znajomych, którzy nigdy nie byli ministrami. Niektórzy z nich nawet wiedzą, że są moimi znajomymi. Teraz to już nie wiem, co gorsze - mieć znajomych ministrów, czy mieć znajomych nie-ministrów? Najbezpieczniej jest chyba w ogóle nie mieć znajomych? Przyznaję, [... ciach], że nie czytałem wcześniej twych insynuacji. Są wredne i parszywe. Nie zamierzam z nimi polemizować. Szambo to nie mój poziom. Natomiast Gregskiemu - z którym się na ogół nie zgadzam, ale to nie jest powód, żebym nie darzył go szacunkiem - wyjaśnię, że w latach 1984-1994 pracowałem w instytucjach, będących własnością Państwa. Do roku 1990 nie było wielkiego wyboru. W latach 1992-2000 prowadziłem własną firmę. Nie zawarłem żadnej umowy z jakimkolwiek podmiotem państwowym czy od państwa zależnym. Od 2000 roku jestem najemnym pracownikiem prywatnej firmy. Insynuacje tomasza n. świadczą tylko o nim samym.
-
Zaraz zaraz. Bo ja się już trochę gubię, o czym my tu piszemy. O ile dobrze Cię zrozumiałem, to krytycznie oceniasz koncepcję budowania schronów bojowych wzdłuż "głównej linii obrony", czyli na odsłoniętych odcinkach linii, przebiegającej około 50 km od granicy. Szczególnie schronów betonowych. Osią Twej krytyki jest to, że że budowa takich schronów mogła zostać łatwo wykryta przez szpiegów i zwiad lotniczy npla. Tym samym npl znałby też położenie planowanej głównej linii obrony, czyli okopów piechoty. W związku z tym koncepcji faktycznie realizowanej przedstawiasz swoją, polegającą na tym, że budowano by schrony bojowe drewniane niemal w ostatniej chwili. Schron drewniany da się zbudować w ciągu kilku dni, niemal równolegle do kopania okopów - o ile ma się dużo siły roboczej, czyli zmobilizowaną armię na rubieży obronnej. Tak zrozumiałem Twe wypowiedzi, kilka dni temu streściłem je w podobnym duchu i potwierdziłeś, że taki jest Twój pogląd. W znacznej części je podzielam, no chyba poza wykrywalnością budowy schronu drewnianego i betonowego. Całkowicie się z Tobą zgadzam, że budowanie zawczasu umocnień zmniejszało ich wartość taktyczną, bo npl wiedział, gdzie się znajdują. Jednak koncepcja, że będziemy je budować "ad hoc" 50 km od granicy, była nierealna, a raczej nie do pogodzenia z przyjętą zasadą ogłaszania mobilizacji powszechnej jak najpóźniej - z punktu widzenia gospodarki zasada ta była jak najbardziej słuszna. Gdyby przyjąć, że główna linia obrony przebiega 100 km od granicy, to można by taką koncepcję zrealizować, tyle że te 100 km oznaczałoby oddanie Poznania, Kalisza, Białegostoku i Grodna praktycznie bez walki. Śląsk i Karpaty świadomie pomijam. Realnie rzecz biorąc wybór był taki, że budujemy linię okopów i drewniano-ziemnych schronów bojowych cca 100 km od granicy "ad hoc", albo zawczasu budujemy linię 50 km od granicy. Osobiście pochwalam decyzję budowania linii 50 km od granicy. W tym budowania schronów bojowych. Zważywszy, że były budowane na zapas, z dużym wyprzedzeniem, słusznie wybrano konstrukcję betonową. Jednak latem 39 roku, kiedy było już dość oczywiste, że wybuch wojny to kwestia miesięcy, a nie lat, należało zarzucić budowanie schronów betonowych i pozostałe wznieść w technologii drewniani-ziemnej. I uzupełnić je linią okopów, też przygotowywaną zawczasu. Jeśli kopiemy okopy, które mają przetrwać ileś tam miesięcy przed ich obsadzeniem, to muszą mieć one ściany wzmocnione. I to raczej nie faszyną. Pozostają belki drewniane i worki z piaskiem. No i płyty betonowe, ale o nich zapomnijmy ze względu na koszty. Worki z piaskiem są zdecydowanie lepsze, ale droższe i bardziej pracochłonne. Nie wiem, czego dotyczyła instrukcja, na którą się powołujesz, ale przy budowaniu okopów z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem bez ich szalowania drewnem zapewne by się nie obeszło.
-
Nie tyle zapomniałem, co zaprzeczyłem. Bo to nieprawda. W czasie PWŚ na froncie zachodnim kilka - kilkanaście km za aktualną linią okopów budowano następną. A czasem jeszcze następną. W DWŚ było podobnie, przynajmniej w odniesieniu do wojsk niemieckich. Organizacja Todt się tym zajmowała. Oczywiście inaczej jest w natarciu i w ogóle w wojnie manewrowej. Niestety, nieprawda. W odniesieniu do PWŚ znam setki zdjęć żołnierzy, w okopach, których ściany są wzmocnione balami drewnianymi, często nawet nie okorowanymi. Sorry, ale ja rozumuję zgoła inaczej. To, że niemiecki oficer wojsk inżynieryjnych zwrócił uwagę na nasz schron bojowy, pokryty faszyną i belkami ("mit Stange"), na tyle, że starannie ten schron wyrysował, świadczy przede wszystkim o tym, że było to rozwiązanie rzadko spotykane, wręcz kuriozalne. W najmniejszym stopniu nie dostarcza informacji, że owe "curiosum" było np. odporne na ogień artylerii. Zapewne nie było. Zapewne jakiś nasz dowódca, nie mając drewna, użył faszyny. No bo - wbrew Twym tezom - drewna nie było tam, gdzie było najbardziej potrzebne. Chciałbym jakoś tam zidentyfikować zakres różnic między naszymi poglądami. Jeśli chodzi o mój pogląd, to uważam, że plan budowy stałych schronów bojowych, betonowych, w miejscach pozbawionych osłon terenowych i przewidzianych do uporczywej obrony, był jak najbardziej sensowny. Zalety schronów drewnianych nie przekonują mnie zupełnie, a schrony faszynowe traktuję raczej jako element antypolskiej propagandy (choć zapewne jakiś schron faszynowy zbudowano). Jego wielką wadą było to, że nie przewidywał masowego użycia broni pancernej i lotnictwa bombowego. Co prawda nikt - poza Niemcami - tego nie przewidywał. Sikorski coś tam pisał. Nasi militarni planiści nie okazali się geniuszami. Betonowe schrony bojowe w newralgicznych miejscach glównej linii obrony - to wszystko, na co ich było stać. Czy te pieniądze lepiej było wydać na czołgi i Spitfire'y?
-
Masz trochę racji, ale tylko trochę. Bo różnie bywa. Przede wszystkim inaczej jest w ataku, a inaczej w obronie. A w tym przypadku mówimy o umocnieniach budowanych w czasie pokoju na wypadek ewentualnej wojny. Oddział w natarciu zwykle nie wychodzi na jakieś tam "wyrysowane na mapie rubieże", tylko tam, gdzie npl dał dojść. Czasem się zapędzi dalej, niż planowano i raz dzięki temu wygrywa się bitwę, a drugi raz trzeba się wycofać ponosząc ciężkie straty. Częściej jednak nie osiąga się planowanej rubieży, bo wróg nie dał. Oczywiście, pierwsze, co żołnierz robi po zajęciu jakiejś pozycji, to wyciąga saperkę i stara się jakoś tam się zagłębić, wykorzystując też istniejące zagłębienia - naturalne, leje po bombach i pociskach, okopy przeciwnika. Bo spodziewa się kontrataku. Zapewne w 1914 roku faktycznie łączono te samorzutnie wykonane dołki w większe systemy, jednak później, w czasach rozwiniętej taktyki wojny pozycyjnej, tworzono starannie zaplanowane linie okopów - rowów strzeleckich, transzei, gniazd ckm, schronów biernych etc. etc. Jak się ogląda zdjęcia lotnicze linii okopów z 1917 czy 1918 roku, to są one zaprojektowane tak starannie, jak vaubenowskie twierdze. Projekty te, wielowariantowe, były gotowe, zanim podjęto decyzję o natarciu. Natarcie, szczególnie w warunkach wojny pozycyjnej, było tak skomplikowaną planistycznie i logistycznie operacją, i tak kosztowną, że przygotowanie 100 wariantów planu przyszłych okopów to był pikuś. Natomiast w przypadku walk obronnych, umocnienia na określonych rubieżach nie tylko projektowano, ale budowano zawczasu. Mój ojciec w okolicach Elbląga kopał okopy jesienią 44 roku, choć Armia Czerwona była jeszcze daleko. Określenie "wycofać się na z góry upatrzone pozycje" to nie tylko propaganda - te pozycje były nawet z góry przygotowane. Na cofających się żołnierzy miały czekać gotowe okopy. Nasze dowództwo sprzed 39 roku, spodziewając się wojny z Niemcami, planowało i przygotowywało zawczasu pozycję obronne, w tym tzw. główną, ciągnącą się cca 50 km od granicy. Był to program wieloletni, więc w jego ramach można było wznosić jedynie schrony, i to raczej betonowe. Jeśli mam coś do zarzucenia temu programowi, to to, że latem nie zaczęto kopać okopów - o ile wiem, nie zaczęto. Same schrony bojowe są jedynie uzupełnieniem stanowisk piechoty, bez nich się nie obronią.
-
Jak już nacierającemu udawało się wedrzeć poza pierwszą linię okopów wroga na te 2, 5 czy nawet 7 km, to miał bardzo gorąco, bo wiedział, że za parę godzin będzie kontratak. Częściowo mógł wykorzystywać okopy i schrony npla, tyle że one były w złą stronę. Stąd dokumentowane przez Ciebie zagospodarowywanie lejów po pociskach na gniazda ckm. Schrony to akurat obecnie właściwa nazwa. Tylko rozróżnia się bojowe, pozorne i bierne. Dziękuję za informację, będę stosować to nazewnictwo. A schrony pozorne, to co? Pod warunkiem, że stok skłania się ku przeciwnikowi. Znaczy, że na płaskim się nie da. No a te schrony miały być budowane na płaskim. A jak długi może on być, jeśli całość ma być zbudowana w kilka dni? Toć korytarzyk musi być ostemplowany i oszalowany, musi mieć jakiś strop. Kolejne kubiki drewna i dniówki roboty. Przyda się do dostarczania zmienników i amunicji, oraz w czasie odwrotu, ale ile może mieć metrów długości: 10? 50? 100? Przydać się przyda, ale nie na schron bojowy, odporny na ostrzał ciężkiej, a nawet i lekkiej artylerii. Wiele? Żeby nie być gołosłownym, zaznaczyłem sobie w Google Earth taki wycinek terenu 1 km na 1 km, po 500 m na każdą stronę drogi nr 92, z grubsza 50 km od ówczesnej granicy, na przedpolu Poznania, pomiędzy wsiami Podrzewie, Sękowo i Wilczyna. Znalazłem tam cca 40 drzew, rosnących przy głównej drodze (zapewne topoli), sad przy samotnym gospodarstwie, cca 10 drzew, zarośla nad zarastającym oczkiem wodnym na północ od drogi (nie dają cienia, więc zapewne łozy), wzdłuż rowu w poprzek drogi oraz lasek na południe od drogi. Jest to obniżenie terenu, więc zapewne olcha, może wierzba i jesion. Gdybym miał projektować to te zarośla i drzewa nad oczkiem wodnym, rowem przecinającym drogę i po olszynkę po drugiej jej stronie bym zachował, bo aż się proszą, by umieścić tam stanowiska ogniowe, skryte wśród zarośli i znakomicie flankujące szosę. Bez bólu można ściąć drzewa przydrożne, zapewne topole. Zapytaj się cieśli, co myśli o topolach. Zresztą nawet jeśliby wyciąć wszystkie drzewa, a będzie ich z 80, to nie wystarczy drewna na budowę 3 schronów na 2 ckm lub 6 schronów na 1 ckm i 1,4 kilometra rowu strzeleckiego, bo ten w zasadzie zawsze biegnie zygzakiem. To trochę brzmi jak z poradnika dla menedżera sprzedaży sieciowej :thumbup: . Realnie, jeśli wojsko wyszło na pozycję po 12 godzinach marszu, a ataku nieprzyjaciela spodziewasz się po kolejnych 12 godzinach, masz 40 żołnierzy i roboty zaplanowanej na 480 godzin, to nikomu nie możesz dać odpocząć, tylko musisz zagonić do roboty. Nie dostrzegam, co jest nie tak w moim rozumowaniu. Kopę dół i w tym czsie zwożę materiały. Zajmuje mi to 2 dni. Wylewam beton na fundamenty. To dzień 3. Potem czekam 7 dni, w tym czasie robię szalunek na ściany. 11 dnia wylewam ściany. Czekam 7 dni, w tym czasie robię szalunek na strop. Wylewam strop 19 dnia budowy. To nie daje miesiąca. Co prawda potem dobrze byłoby mieć miesiąc, żeby beton nabrał pełnej odporności. Ale drewno nigdy nie będzie mieć takiej odporności, jak beton. Niby się zgadza, ale jednak się zgada zgadza. W terenie płaskim, żeby mieć schron o rozmiarach powiedzmy 3x3m, + ściany drewniane o grubości 0,5 m + jakiś luz, powiedzmy 0,1 m, musimy wykopać dół ro rozmiarach 3,6x3,6 m, czyli 13 m kw. Ściany betonowe będą mieć grubość, powiedzmy, 0,3 m, ale trzeba zbudować szalunki, więc dół musi dawać jeszcze z 0,7 m luzu. Zatem wykop będzie miał wymiary 4x4, co daje powierzchnię 16 m kw. Więcej, ale nie wielokrotnie więcej, a już na pewni nie 20 razy więcej. To pojmuję, tyle że rozumiałem Twe słowa, że różnica jest głównie psychologiczna, a taktycznej nie ma. Rozumiem, że jednak oprócz korzyści taktycznej, występuje też psychologiczna - z tym w pełni się zgadzam. (quote)Toć wyraźnie pisano, że nie wzdłuż całej granicy, a jedynie w miejscach, gdzie przewidywano uporczywą obronę piechoty, a pozbawionych osłon terenowych (płaskich i bezleśnych) Czyli na pozycji głównej obrony. Ciągnęła się wzdłuż całej granicy.(quote) To troszkę golono-strzyżono. Uzgodnijmy - główna pozycja obrony miała się ciągnąć cca 50 km od granicy (co samo w sobie oznacza, że nie wzdłuż całej granicy, gdyż korytarz pomorski się nie załapuje). W ramach tej głównej pozycji obrony ufortyfikowane schronami bojowymi miały być jedynie niektóre odcinki. Czy stanowiły one 75%, czy 25% długości głównej pozycji obrony - nie wiem. Ale na pewno nie 100%. Szczerze mówiąc, nie dostrzegłem dotychczas jakiś zasadniczych różnic taktycznych między schronem bojowym betonowym a drewnianym. Odporność na ostrzał artylerii ciężkiej przemawia za schronem betonowym. Oraz wspomniany przez Tomasz N. efekt psychologiczny. Za schronem drewnianym może jedynie niechęć wiejskiego rekruta do zamykania się w budynku z obcego mu materiału. No ale w 90% mamy do czynienia nie z rekrutem, tylko z rezerwistą, który odbył służbę wojskową, koszarując w budynkach przeważnie murowanych, a często betonowych. Taktycznie jest więc wyraźnie gorszy. Z pozataktycznych cech za schronem drewnianym przemawia niski koszt budowy i krótki jej czas, za betonowym - trwałość. Wprawdzie faktycznie, jak tu podano, trwałość schronu wzniesionego z sosny nam morenowym wzgórzu w suchym borze jest bardzo długa, ale trwałość schronu wzniesionego z olchy, wierzby i topoli w terenie wilgotnym pozostawia sobie dużo do życzenia. No a te schrony miały powstawać na odcinkach równinnych, z natury rzeczy pozbawionych suchych borów sosnowych. A czas budowy? O ile dobrze cię, Tomaszu N., zrozumiałem, to za główną zaletę schronów drewnianych uważałeś czas. Który miał być na tyle krótki, że npl nie zdąży rozpoznać położenia schronów metodami szpiegowskimi, pozostaną mu dość niepewny zwiad lotniczy oraz krwawe rozpoznanie bojem. To faktycznie poważny argument za budową schronów drewnianych, albo wręcz ograniczenia się do budowy rowów strzeleckich, odkrytych gniazd ckm i transzei. Tylko że obwieszczenie o mobilizacji ogłoszono 30 sierpnia, więc nawet jednostki przygraniczne zajmowały pozycje w ostatniej chwili. Mogli zbudować co najwyżej prowizoryczne rowy strzeleckie. Nie było nawet tych kilku dni, potrzebnych do budowy drewnianych schronów bojowych. Ani solidnych gniazd ckm czy transzei. Jeżeli chcieliśmy główną linię obrony umieścić cca 50 km od granicy (poza Śląskiem, gdzie miała być czasem 50 m od granicy), przez co i tak znaczną część kraju z góry pozostawialiśmy w rękach wroga, to wybór był taki, że: albo będziemy jej bronić z pozycji, wyskrobanych naprędce żołnierskimi saperkami, albo zawczasu zbudujemy na niej jakieś schrony bojowe. Jeżeli te schrony były budowane "zawczasu", to oczywiście nabierała wagi ich trwałość. Nie było wiadomo, kiedy będzie wojna. Może za rok, może za 10 lat, może za naszych wnuków. Z drugiej strony znika walor czasu budowy. Jeśli spodziewamy się wojny za lat kilka, to czy budowa trwa trzy dni, czy trzy tygodnie, nie ma najmniejszego znaczenia. Podobnie rozpoznanie szpiegowskie. Czy drewniany, czy betonowy, i tak by został rozpoznany. Ja z tej dyskusji wynoszę takie wrażenie - zastrzegam się, że bardzo niewiele wiem na ten temat, poza informacjami, które w tym wątku zostały mi przedstawione - że jeśli WP w 39 roku podjęło w 1936 decyzję o obronie pozycji, położonej cca 50 km od granicy, to wzmocnienie tej linii schronami bojowymi było bardzo racjonalne. Ponieważ wtedy nie było wiadomo, kiedy będzie wojna z Niemcami, a nawet czy będzie wojna z Niemcami, zdecydowano się na fortyfikacje trwałe, czyli betonowe, a nie drewniane. I to też było całkiem racjonalne. Natomiast w chwili, gdy już było wiadomo, że wojna jest kwestią miesięcy, a nie lat, należało w miejscach przewidzianych na schrony betonowe, naprędce wznieść schrony drewniane. Jeżeli faktycznie było tak, jak przedmówcy opisywali, że te "bunkry" pozostawały w ogóle nie obsadzone, to jest to błąd w szkoleniu. Choć, niczym Katon, będę powtarzał przy każdej nadarzającej się okazji, że wojny obronnej w 39 roku wygrać i tak nie byliśmy w stanie, to jednak przegrać moglibyśmy lepiej. No nie pozostałoby bez wpływu na bieg dziejów.
-
Jeśli dobrze zrozumiałem Twój pogląd, to pozwól, że zwrócę uwagę na jego elementy, które nie są dla mnie oczywista, a ich uzasadnienia nie znam. To rozumiem, nie wiem tylko, czy zastosowany przez Ciebie skrót WW oznacza Wielką Wojnę, czy World War . O ile dobrze pamiętam obrazy umocnień z lat I WŚ, to w zasadzie stanowiska ogniowe piechoty były odkryte (rowy strzeleckie i gniazda ckm). Towarzyszyły im liczne schrony, głęboko ukryte pod ziemią, służące za magazyny oraz za miejsce schronienia piechoty podczas nawały artyleryjskiej. Jak ogień artylerii przesuwał się w głąb pozycji, co zwiastowało rychły atak piechoty npla, to żołnierze wychodzili ze schronów i zajmowali stanowiska odkryte. Te schrony z tego wątku to zupełnie co innego - to zakryte stanowiska ogniowe, a nie schron chroniący; używanie tego określenia może być mylące. Nie wiem, jak można takie zakryte stanowisko ogniowe zbudować metodą podkopową. Toć ambrazura musi być te pół metra, a raczej metr, nad ziemią. Potem miejsce na głowy obsługi, z pół metra drewna i metr ziemi - musi to wystawać nad powierzchnię bardziej, niż podobna konstrukcja z betonu. No chyba że na stoku. Metodą podkopową to się robi taki schron chroniący, który jest pod pierwotną powierzchnią gruntu. Schron bojowy musi być nad powierzchnią, i to sporo, nawet więcej, niż betonowy. Zdewastowanie terenu będzie podobne. Nota bene przy budowie schronu metodą podkopową pozostaje problem wywożenia urobku, co i tak zdemaskuje budowę przez szpiegiem czy zwiadem lotniczym. Choć analiza informacji będzie trudniejsza. W lesie - tak. Ale podobno nie miały być wznoszone w lesie, tylko w miejscach odkrytych. Z oczyszczania przedpola będą gałęzie tarniny, głogu i leszczyny, z rzadka jakaś grusza się trafi, a i te zostawiano ponoć jako punkty orientacyjne do kierowania ogniem. Więc materiał i tak trzeba było dowieźć. Albo pozbawia snu. A dlaczego nie zaangażować ich do budowy schronu betonowego? Że dłużej - to fakt, bo przed wylaniem kolejnej warstwy betonu trzeba zaczekać, aż poprzednia zastygnie. Sam szalunek zajmie tyle, ile budowa schronu drewnianego, i do niego potrzeba desek, a nie bali. Ale dlaczego aż miesiąc? Czy wąskim gardłem nie było mieszanie betonu? Dlaczego miał ulec dewastacji większy teren, i to aż 20-krotnie? Piasku z urobku wystarczy do betonu. Co do dowozu materiałów, to - jeśli piasek i woda były w pobliżu - dowieźć trzeba było cement i deski szalunkowe. A w drewnianym, wznoszonym na terenie bezleśnym - drewno. Na masę pewnie to pierwsze daje więcej, na objętość to chyba to drugie. Bez względu na to, co znaczy WW, mogę to zrozumieć, szczególnie w przypadku naszych żołnierzy, którzy w betonowym pomieszczeniu byliby zwykle pierwszy raz w życiu. No ale przyjmując zasadnie, że obronę najbliższego otoczenia schronu zapewni sobie on sam, właśnie o to chodzi, by żołnierze zajęli stanowiska w pewnym oddaleniu. Tego akurat zupełnie nie rozumiem. Oddziaływanie takiego tradytora, uzbrojonego w ckm, byłoby jak najbardziej realne, kulo- i śmiercionośne. Psychologiczne też, ale w drugiej kolejności. Z tym, że żadnych istotnych różnic pomiędzy konstrukcjami betonowymi i drewnianymi nie dostrzegam. Poza tym, że drewniane były tańsze (podejrzewam, że drewno traktowano jako darmowe, bo przy dzisiejszych cenach za kubik?), ale betonowe odporne na ogień nawet ciężkiej artylerii. Co miało bardzo duże znaczenie. W przypadku nawały ogniowej piechota mogła się cofnąć na kilkaset metrów wgłąb i w ten sposób uniknąć ostrzału (albo schować do schronów ochronnych, gdyby takie miała), ogień tradytowy ze schronów bojowych miał powstrzymać npla na tyle, by ta zdążyła wrócić do okopów. No nie. Toć wyraźnie pisano, że nie wzdłuż całej granicy, a jedynie w miejscach, gdzie przewidywano uporczywą obronę piechoty, a pozbawionych osłon terenowych (płaskich i bezleśnych) Nie śmiał bym się aż tak z owych "króliczoków". Oczywiście, nie był ten system odporny na czołgi. Nawet gdyby każdy schron doposażyć w strzelca z kb ppanc. Odnoszę wrażenie, że w wielu miejscach podobne konstrukcje umożliwiły uporczywą obroną. Pod Mławą, Wizną, czy choćby wartownie na Westerplatte. W tym samym czasie Czechosłowacja ufortyfikowała swą granicę linią podobnych tradytorów. Nie wiem, czy wtedy były przysypane ziemią, ale wątpię. Później na podobnej zasadzie zbudowano linię Mołotowa. A inia Zygfryda w początkowej fazie też się na takich opierała. Powody, dla których nie powstrzymały one wroga (co nie znaczy jednak, że do niczego się nie przydały) są zapewne różnorodne i złożone. Oczywiście nieodporność na lepiej opancerzone i uzbrojone czołgi (tak z grubsza od Panzer II) oraz na bomby lotnicze (choć trudno z samolotu bombą trafić w tak mały cel) miała swoje znaczenie. Jeżeli w tym wątku pisano, że w znacznej części pozostały one nieobsadzone, to w naszym przypadku główną przyczyną ich bezużyteczności były błędy organizacyjne, to znaczy niewystarczające przeszkolenie dowódców i żołnierzy w zasadach walki w takich schronach. Nie przekonałeś mnie. Projekt zdaje mi się sensowny. Jak został wykorzystany, to już inna sprawa. Mam pewne argumenty przeciwko korzystaniu z takich umocnień, które mogły powodować niechęć dowódców kompanii i batalionów do ich obsadzania. Ale o tym już jutro lub kiedy indziej.
-
Czy Małopolska może mieć coś wspólnego z Pomorzem Zachodnim? historia, ludzie, zdarzenia?
jancet odpowiedział gab → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
No oba leżały w Małopolsce . -
Nowa wędrówka ludów czyli co dalej?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
W latach 80-ych np. w PLO byś się zgodził, i to z wielką radością. Oczywiście, że nie masz mu w dążeniu do szczęścia dopomagać. Jednak pomagać w stworzeniu warunków, w których sam będzie mógł dążyć do szczęścia - jak najbardziej. Obóz dla uchodźców ta takie quasi-więzienie. Niby możesz wyjść. Tylko nie masz dokąd. No i fajnie. Czybyś bał się mnie? Hurra, wreszcie ktoś się mnie boi! A popatrzyłeś w kalendarz? Chyba na statkach macie kalendarze? Bo rzecz wydarzyła się nad ranem w piątek, 1 stycznia. 1 stycznia w Europie jest dniem wolnym od pracy. Gazety ni czasopisma - czyli prasa - nie ukazuje się. 2 stycznia to sobota. W zasadzie też dzień wolny od pracy, i prasa się nie ukazuje. Potem mamy 3 stycznia - niedzielę. Znów dzień wolny od pracy i znów prasa się nie ukazuje. Zapewne jednak w większości redakcji pracownicy przyszli do roboty, by zredagować numer poniedziałkowy. No i w poniedziałek 4 stycznia - w pierwszym możliwym terminie - ukazują się w prasie informacje o zajściach. W Internecie były wcześniej. No to teraz stuknij łbem parę razy o burtę, bo dałeś z siebie zrobić idiotę przez zapewne "niepokorne" źródło informacji. Faktycznie, wzmianki w prasie pojawiły się dopiero 4. dnia, bo wcześniej prasa się nie ukazywała. Swoją drogą cieszy mnie, że aż tak nie zgadzasz się z propagandą PiS. No bo tylko tam mogłeś się spotkać z tezą, że media nie są wolne. Mi się zdaje, że do dziś były wolne. Gdyby się udało, to byś o nich nie wiedział. Ale zapewniam Cię, że w każdym kraju na świecie miały miejsce podobne wypadki. Chłopy jurne są. :thumbup: :thumbup: :thumbup: Bardzo się cieszę, że mam w Tobie sojusznika w walce z powrotem bolszewizmu lub faszyzmu. Tylko że w tych systemach na tę dziewczynę nie byłyby "wywierane naciski", tylko by dostała propozycję nie do odrzucenia. I to jest ta różnica. Jakoś widać przedzieram się przez te straszne blokady oficjalnych danych, bo dotarły do mnie informacje, że 85% fali imigrantów stanowią młode byczki. 70% to bardzo spolegliwe stanowisko. Uważaj, bo zaraz oskarżą Cię o lewactwo. Nie jestem "młodym byczkiem". Jestem starym, schorowanym wołem. Wciąż pracującym, mniemam że z korzyścią dla społeczeństwa. Ale jeszcze kilka lat temu, gdybym z rodziną czuł się zmuszony do emigracji, zupełnie naturalnym by mi się zdało, że najpierw wyjeżdżam ja, a dopiero potem, jak już jestem pewny, że są tu warunki do życia, ściągam rodzinę. -
Nowa wędrówka ludów czyli co dalej?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Nie rozumiesz janceta, bo bardzo chcesz go nie rozumieć. Jakoś tak zadziwiająco tracisz zdolność rozumienia, wyciągasz jakieś fragmenty moich wypowiedzi i na podstawie tych fragmentów formułujesz piramidy domniemań, z którymi nic wspólnego nie mam, a Ty twardo usiłujesz przekonać - nie wiem kogo? Siebie? Mnie? Innych? że to są moje poglądy. 121 znieważonych i molestowanych kobiet w Niemczech, w ciągu jednej nocy, przez zorganizowane grupy "przybyszów", wobec których policja była bezsilna - to istotny problem. Z drugiej jednak strony musimy pamiętać, że w znacznie mniejszej Polsce co roku stwierdza się ok. 2000 gwałtów. Nie znieważania i molestowania, ale gwałtów. Czyli 6 dziennie. W sylwestra pewnie więcej. Do tego dochodzi, zapewne znacznie większa liczba gwałtów niezgłoszonych policji. "Co się stało z Magdą K.?" Pomimo, że tłumów "przybyszów" u nas raczej nie ma. Problem każdej znieważonej kobiety jest ważny. Oczywiście, że tak. I tej znieważonej w Sylwestra, i tej, której się to przydarzyło 17 lutego. I tej, która została znieważona przez tłum "przybyszów" na centralnym rynku, i tej, której się to przydarzyło w bocznej uliczce. Obawiam się, że na skutek medialnego nagłośnienia sprawy, za rok w Sylwestra policja niemiecka będą zajmować się monitorowaniem grup "przybyszów" i sytuacji na centralnych rynkach. Zaniedba patrolowanie bocznych uliczek. Bo taki zwykły gwałt, chrześcijanina na chrześcijance (mam tu na myśli tradycję, niekoniecznie popartą praktykowaniem religii), których pewnie w noc sylwestrową w Niemczech było też kilkadziesiąt, jest niemedialny. -
Nowa wędrówka ludów czyli co dalej?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Kolego Krakus57, mój syn wiosną 2014 roku przebywał przez kilka miesięcy za granicą, konkretnie w Dreźnie, nie tyle dla mamony, ile delegowany przez swój macierzysty instytut w celu przeprowadzenia pomiarów, których przeprowadzenie w Polsce byłoby trudne. Pobyt sfinansowany był, o ile wiem, ze środków pomocowych UE. Oczywiście, coś na tym skorzystał, bo UE zapewniła mu w Dreźnie mieszkanie i wikt, a nawet jakieś kieszonkowe, a pensja z PAN była mu wypłacana. Z drugiej jednak strony kilkumiesięczna rozłąka z rodziną nie jest miła, gdy ma się lat dwadzieścia kilka. Obecnie jednak syn utrzymuje się z dość skromnego etatu w PAN, ale generalnie daje sobie radę i jakoś pozostaje przy działalności naukowej. Zapewne, znając angielski biegle, nieźle niemiecki, a także trochę francuski, rosyjski i słowacki, mając doktorat w dyscyplinie fizyki - a fizycy są bardzo cenieni w wielkim biznesie - mógłby się ubiegać o pracę w jakiejś wielkiej korporacji i zapewne, za kilka lat, dopisać sobie zero na końcu ciągu cyfr, oznaczających jego dzisiejszą pensję. Ale pozostaje wierny nauce. Jednocześnie jednak podkreślam, że bardzo się cieszę z tego, że każdy z nas może szukać szczęścia wszędzie w UE, od Szkocji po Bułgarię i od Laponii po Portugalię (pomijając Kanary, Maderę i zamorskie departamenty Francji). O to przecież walczyłeś w antykomunistycznej opozycji, czyż nie? Ps. Może daj se spokój z tymi prochami? Bo alkohol chyba aż takich konsekwencji nie przynosi. -
Nowa wędrówka ludów czyli co dalej?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Tak i nie. Delwinie, jeśli dotychczas nie zetknąłeś się z chamskim zachowaniem wobec kobiet na ulicy, szczególnie w taką noc, jak sylwestrowa, to albo żyjemy w innym świecie, albo PO udało się to zjawisko zlikwidować. Bo przyznaję - od cca 8 lat raczej nowy rok witam w domu, więc może coś się zmieniło, w co jednak głęboko wątpię. To trochę tak, jak z wypadkami drogowymi. Dziennie na drogach UE ginie 70 osób. I nikt o tym nie mówi. Jednak gdy 35 osób zginie w jednym miejscu i w jednym czasie, szum jest na całą Europę. I znów - 121 osób zgłosiło na policję, że było molestowane seksualnie na centralnych placach dwóch miast niemieckich - Kolonii i Hamburga. Zyskuje to duży rozgłos, ponieważ stało się po połowie w jednym miejscu i jednym czasie. Do tego dochodzi efekt bezsilności policji wobec tłumu, a zatem także domniemanie bezkarności przestępców (zdaje się, że błędne - na szczęście). No i dość jednoznaczna społeczna identyfikacja molestujących. Nie zmienia to faktu, że w tę noc sylwestrową liczba molestowanych seksualnie kobiet zapewne przekroczyła 121 tysięcy. A pewnie także 1,210 miliona. Czyli te 121 kobiet z Hamburga i Kolonii nie stanowią nawet jednego promila problemu. -
Nowa wędrówka ludów czyli co dalej?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Dlaczego przepraszasz? Dlaczego "przypadek, nie warty uwagi"? Dlaczego usiłujesz się wycofać z dyskusji, w sytuacji, gdy naprawdę możesz nam coś wyjaśnić, skoro masz relacje swoich znajomych. Ja nie mam znajomych ni w Kolonii, ni w Hamburgu. Obserwuję relacje w mediach, w znacznej mierze w Wyborczej, nie chodzi o mą niechęć do bolszewickich mediów, i czuję się manipulowany. Gdybyś przekazał nam więcej, co wiesz od konkretnych osób, byłoby mi łatwiej oddzielić ziarno od plew Tłum tysiąca emigrantów napadał na kobiety w Kolonii. W Hamburgu też tłum tysiąca emigrantów. Kto oszacował liczbę napadających? W nowszych doniesieniach, zapewne bardziej racjonalnych, już mamy informację, że wprawdzie na placu był tłum rzędu tysiąca osób, ale faktyczne od tłumu odłączały się grupki kilkunastu - kilkudziesięcioosobowe i to one były agresywne. Ponad 120 kobiet zgłosiło, że były zaatakowane i molestowane. Zgłoszono także kradzieże. Chyba nie zgłoszono gwałtu, pobicia? Nie jestem pewny, ale nie zetknąłem się z taką oficjalną informacją. Kto to są "emigranci"? W pierwszych doniesieniach nikt nie usiłował tego precyzować. Powszechne skojarzenie było "ci Arabowie z Syrii, muzułmanie". Dziś raczej się mówi o Afrykańczykach. Znaczy Murzyni - dla mnie to słowo nie niesie żadnej negatywnej konotacji, więc śmiało go używam. W sumie dość łatwo odróżnić Araba od Murzyna. Z tym, że Murzyni w Erytrei, Somali, Sudanie, Mali etc., wyznający islam, czują się raczej u siebie. Ci, którzy uciekają, to w znacznej mierze chrześcijanie lub poganie. Nie dziwota, że molestowali także muzułmanki. W najmniejszym stopniu nie lekceważę problemu agresji seksualnej wobec kobiet, nawet tej werbalnej. Na równi - wobec chrześcijanek, muzułmanek i poganek (poprawne powinno być chyba "animistek", ale dla mnie słowo "poganin" nie niesie żadnego negatywnego przesłania), a także ateistek, buddystek, braministek i co tam można jeszcze stwierdzić. Dlatego, Bavarsky, dokładniejsze relacje tych, którzy naprawdę tam byli, są dla mnie ważne. J. -
Nowa wędrówka ludów czyli co dalej?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
PRAWIE CZYNI WIELKĄ RÓŻNICĘ !!! Swobodnie wybrałeś to, co masz. Popylasz 7 dni w tygodniu przez 8 miesięcy, potem masz 4 miesiące wolnego. Przynajmniej tak ma mój szwagier, który też zarabia na morzu. W sumie to nigdy z nim nie rozmawiałem o forach historycznych, więc może jesteś mężem mojej siostry. Świat jest mały. Z owej deklaracji wynika, że powinniśmy działać tak, by ludzie mieli możliwość dążenia do szczęścia. Ano, nie jesteś gorszy. Masz legalne metody dążenia do tego, by w Twym sąsiedztwie nie było emigrantów. Obawiam się jednak, że pływając na statku, sam się skazałeś na ciągłe towarzystwo... ludzi z innych kultur. Może warto - w końcu toczy się publiczna dyskusja, więc trudno powiedzieć, że nikt się o nic nie pytał. Referendum nie wydaje mi się tu sensownym sposobem wyrażania woli. Jak sformułować pytanie referendalne? Czy zgadzasz się na przyjęcie 7 tysięcy uchodźców, co daje jednego uchodźcę na prawie 5 i pół tysiąca mieszkańców? Ponoć to jest nasz wspólny dom. Więc każdy z nas ma prawo zaprosić gości? I tu jest problem. Bo wiesz, Gregski, ja wcale nie czuję się lewicowcem. Co najwyżej centrowcem. No ale na ludzi, którzy mienią się być prawicą, a realizują bolszewizm, nie zagłosuję, a nawet więcej - byłem, jestem i będę ich wrogiem. -
Nowa wędrówka ludów czyli co dalej?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Jednym z zadziwiających argumentów przeciwko temu, ze mamy zaprosić do naszego kraju 7 tysięcy uchodźców (być może w przyszłości więcej), jest to, że oni wcale u nas nie chcą mieszkać. Przecież nie będziemy ich tu więzić. Nie chcą - to wyjadą, albo w ogóle nie przyjadą. Oczywiście, że tak. I możemy przestać mówić o tym, co stanowi nasze prawo, tylko o tym, jak wg nas być powinno. Mówienie podczas kazania o tym by nie ufać i nie tolerować ludzi, którzy nie określili się czy: "pochodzą z Moskwy czy z Izraela" jest wg mnie nawoływaniem do nienawiści. Bo co to znaczy "nie tolerować"? Nie odpowiadać na "dzień dobry"? Nie wpuszczać do windy, którą jedzie prawy Polak-katolik? A może powinniśmy działać tak, aby ci "co pochodzą..." wynieśli się z naszego bloku? Wysikać się na wycieraczkę? Podpalić drzwi? Jaka jest najłagodniejsza forma realizacji postulatu "nie tolerować"? Jaka jest najostrzejsza? Jaka jest właściwa? Co to w ogóle znaczy "nie tolerować"? I co to znaczy "tolerować"? Jeśli są to obywatele Polski pochodzenia żydowskiego czy rosyjskiego, to mają takie same prawa, jak wszyscy pozostali. Jeśli nawet obywatelstwa nie mają, ale przebywają legalnie, to i tak mają prawo mieszkać i korzystać z windy. Nie ma tu w ogóle pola do jakiegoś "tolerowania". Gdyby ów imam mówił, że należy "nie tolerować" Żydów, nawet mieszkając w Polsce, to powinien też być ścigany. Ale jeśli mówił o tym, że należy zlikwidować państwo Izrael, wypowiadał tylko pewien postulat polityczny. A to powinno być dozwolone. Zupełnie swobodnie wielu ludzi w Polsce, także polityków i publicystów, wypowiada pogląd, że należy zlikwidować takie państwa, jak Republika Naddniestrzańska, Republika Południowej Osetii, Republika Abchazji czy Republika Górskiego Karabachu. Oczywiście, można powiedzieć, że to państwa uznawane tylko przez Rosję i jej najbliższych sojuszników. No tak - RP ich nie uznaje, choć do tego ostatniego ma stosunek nieco inny, niż do pierwszych trzech. Ale czy wolno mi twierdzić, że utworzenie takiego państwa, jak Kosowo, było błędem i należałoby je zlikwidować? Polska uznaje Kosowo jako państwo, ale czy z tego wynika, że nie mogę głosić innego poglądu? Bośnia i Hercegowina jest uznawana przez większość świata, podobnie jak Izrael, ale wolno mi głosić pogląd, że jej istnienie jako państwa jest bez sensu i lepiej podzielić ją między Chorwację i Serbię, czyli de facto zalegalizować status quo. Wszystko to jest absolutnie legalne, ponieważ postulat likwidacji Kosowa jako państwa nijak ma się do mówienia o tym, że nie powinniśmy "tolerować" naszego sąsiada, który jest zagorzałym kosowarskim nacjonalistą, mówiącym po albańsku i wyznającym islam. Nie ma sprawy, mogę być przeciw państwu Kosowo i zarazem chodzić na wódkę z Kosowarem - o ile wiem, Albańczykom islam zwykle nie przeszkadza chlać wódy, w Kosowie pewnie jest podobnie. W moim liberalno-demokratycznym dekalogu znakomicie mieści się żądanie likwidacji państwa Abchazja (Południowa Osetia, Kosowo, Izrael) , nie mieści się nienawiść do Abchazów (Osetyńców, Kosowarów, Żydów). Tu jest pewien problem. Podkreślam, że nie analizuję stanu prawnego, tylko piszę o tym, jak wg mnie być powinno. Gdyby ktoś postulował rozbiór Polski pomiędzy państwa ościenne: Niemcom oddajemy Pomorze, Łużyce i Ziemię Lubuską; Czechom - Dolny Śląsk, Śląsk Górny i Opolski uzyskują niepodległość, a Czesi oddają im Zaolzie; Białoruś bierze Podlasie, Ukraina - Chełmszczyznę i wschodnie Podkarpacie, Słowacja - Spisz i Orawę, dla równowagi Duńczykom moglibyśmy oddać Wolin, a Szwedom - Gdańsk i całą deltę Wisły wraz z Mierzeją i Elblągiem, Rosja zaś bierze resztę Warmii i Mazur. Pozostaje Państwo Polskie, w którym wszyscy głosują na PiS, z wyjątkiem Warszawy, więc stolica musi wrócić do Krakowa (od razu dodam, że nie przypisuję politykom PiS takich zamiarów, to żart taki)- всё-таки Varsoviam delendam esse :thumbup:; to taki postulat byłby ewidentnym atakiem na państwo Polskie z korzyścią dla innych państw i powinien być karalny za samo jego głoszenie. Gdyby jednak ktoś głosił, że przyszłością Unii Europejskiej jest utworzenie Stanów Zjednoczonych Europy, czyli podział jej terytorium na kilkadziesiąt stanów po 5-10 mln ludności (dla paru mikrusów trzeba by zrobić wyjątek, my byśmy tworzyli 4-7 stanów) posiadających prawną odrębność, lecz wspólną politykę zagraniczną, armię, podatki państwowe (z zachowaniem podatków stanowych) i odpowiadające temu instytucje - nie byłoby to, wg mnie, atakiem na państwo polskie, lecz wizją jego rozwoju w ramach Unii. -
Szulaweri-Szomu... hmmm... nazwa jak nazwa. Nazwy kultur prehistorycznych biorą się często z nazw miejscowości, w pobliżu których znaleziono ciekawe i wczesne wykopaliska, świadczące o istnieniu tej kultury. Moje pytanie dotyczyło tego, na ile dzisiejsi Ormianie czy Gruzini mogą się czuć potomkami ludów, zamieszkujących te tereny w VI tysiącleciu p.n.e.? Oczywiście nie spodziewam się jednoznacznej odpowiedzi typu "tak, to oni", czy "nie, to nie oni". Przez analogię - w szkole nas uczono, że na tereny dzisiejszej Grecji kiedyś tam w II tysiącleciu p.n.e. przybyli Achajowie, a po kolejnych kilkuset latach - Dorowie, i że zarówno Achajów, jak i Dorów możemy uważać za przodków antycznych Hellenów, a zatem też dzisiejszych Greków. Kto tam mieszkał przed przybyciem Achajów? Ktoś. Ktoś tam mieszkał, tworzył jakąś kulturę, ale przybycie nowych ludów jej ciągłość przerwało. Mniemam - być może naiwnie - że skoro to wiedza podręcznikowa, to fakt przerwania ciągłości kulturowej wcześniejszych autochtonów jest archeologicznie udowodniony. Dzisiejsi Grecy, mieszkający na Krecie, nie mogą się uważać za potomków ludów kultury minojskiej, choć żyją w tym samym miejscu. Czy znamy podobne fakty z terenów zachodniego Zakaukazia, północno-wschodniej Anatolii i północno-zachodniego Iranu, przez Ormian czasem zwane Wielką Armenią?
-
Przyznaję, że się pogubiłem, interpunkcja jednak ma swe znaczenie. W każdym razie przypomnę, że eksterminację ludności zastanej rozumiem dość szeroko, jako: - mord, - ucieczka, - wynarodowienie, - głód i choroby. Z tym, że wynarodowienie powinno być pod bezpośrednim przymusem, jeśli mamy mówić o eksterminacji. W przypadku Krymu czy Górnych Węgier możemy mówić o asymilacji ludności miejscowej i jej stopniowym wynaradawianiu (to raczej w odniesieniu do Górnych Węgier, niż do Krymu). Niziny (a także Średniogórze) Węgierskie czy Niziny Czarnomorskie to jednak eksterminacja. Z punktu widzenia archeologa, a nawet historyka-mediewisty różnica jest niewielka, tylko szybkość procesu jest mierzalną zmienną. Skorzystam z przywilejów amatora i przełożę to na losy jednostek. Asymilacja: Wielu uciekło, ja zostałem. Ci nowi mówią w jakimś zupełnie niezrozumiałym języku. Przyjeżdżają konno i zbrojno, zabierają koźlę czy barana i chleb. Kobiety trzeba wtedy trzymać w izbie. Jedna córka nie zdążyła wrócić do chaty - i już jej więcej nie widziałem. Ale niedawno zjawił się jakiś starszy, miał przy sobie takiego, co mówił po ludzku. Powiedział, że mam odstawić co roku na jesień cielaka, dwa barany i koźlę oraz korzec pszenicy. Jak nie oddam - zabiorą wszystko, co mam. Jak oddam - będą mnie chronić przed rabusiami. Eksterminacja: Synowie poszli walczyć, ja zostałem. Nigdy już ich nie zobaczę, jeśli przeżyli, to są gdzieś daleko. Ojca i babkę zabili, mnie związali. Żonę i córki gwałcili na moich oczach. Najmłodsza córka umarła, pogrzebaliśmy ją nad rzeką. Pozostałe dziewczyny zabrali. Nie wiem, czy żyją. Żonę zostawili. Bydło zabrali, zostały jedynie kozy i kury. Coś udało mi się zasiać i zasadzić. Będzie groch i fasola. Jak przyjeżdżają, trzeba wyjść za próg, paść na ziemię i powtarzać w ich języku, że są moimi panami. Żona jest w ciąży. Nie wiem, czy moje, czy ich. Będę chował jak swoje. Jajka, groch i fasolę można nieźle sprzedać na targu, tyle że lepiej milczeć, niż po naszemu gadać. No i teraz ten rozsądź, Furiuszu, ten drugi przypadek - to jest "literalnie" czy jedynie "kulturowo"? Zapewne masz rację. Z tym, że przyjęcie hydronimii (tylko części) to tak ciężko uznać za dowód w miarę przyjaznych kontaktów. Po pierwsze - trudno uznać, że przybysze nie mieli bladego pojęcia o ziemiach, na które przybyli. Zapewne sporo o nich wiedzieli, zanim wyruszyli. Np. zapewne znali nazwy większych rzek. Po drugie - w USA i Kandzie mnóstwo nazw, nie tylko rzek, jest zaczerpniętych z indiańskich narzeczy. Także na tzw. Zachodzie. Trudno jednak na tej podstawie mówić o przyjaznych kontaktach. Raczej o stopniowej eksterminacji. Gruzja Gruzją, Ruś Rusią, a Niziny Czarnomorskie? Nie weksluj tematu na Ruś i Gruzję, gdy mowa o Dobrudży i Jedysanie etc.
-
Nowa wędrówka ludów czyli co dalej?
jancet odpowiedział Furiusz → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Tak, w obozie ma jedynie poczuć się bezpiecznym. Nie ma w pakiecie gwarancji szczęścia. Jest prawo dążenia do szczęścia. To podobno jedno z uniwersalnych praw człowieka. Trudno je zaspokoić w obozie dla uchodźców. Podobnie jak prawa do: - dobrego życia, - decydowania o swoim życiu, - obywatelstwa, - uczestniczenia w życiu publicznym. Żadne z tych praw nie jest zaspokojone w obozie dla uchodźców. Dlatego pozostają oni uchodźcami.