jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Skoro czarna czcionka, to znaczy, że można dyskutować? A ja Secesjonisty czasem pojąć nie mogę. Owszem, jasno deklaruję, że ugrupowania PiS w obecnej formule wręcz nienawidzę. Jednakże raczej trudno byłoby się dopatrzyć w moim wpisie związanej z tą nienawiścią misji. Po prostu pokazałem zmiany obyczajów z zakresie obrzędów religijnych, które zaszły między XVI a XXI wiekiem - coś, co niegdyś poczytywano za świętokradztwo, dziś jest uważane za postępek zacny i godny pochwały. Ps. Nie bardzo rozumiem też zarzut o "monotematyczny charakter wpisów". Ostatnio dyskutujemy o szabli wz. 1917 oraz o przynależności państwowej Drohiczyna w XV stuleciu i jego dzisiejszych walorach turystycznych. Gdzie tu jest widzisz monotematyczność?
-
Traktat lizboński, czyli utrata suwerenności przez Polskę
jancet odpowiedział intervojager → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Podobno nie wprowadzono. Przynajmniej Pani Premier Beata Szydło i Pan Minister Witold Waszczykowski zapewniali mnie o tym z ekranu telewizora podczas emisji programu TVP, kierowanej przez Pana Dyrektora Jacka Kurskiego, który z prawdomówności jest znany, więc niemożliwe, żeby to była nieprawda. Choć Intervojager zdaje się być bliżej władzy, niż zwykły oglądacz TVP, więc może wie lepiej. Zapewne wie coś o jakimś "wniosku PO", o którym w TVP nie znalazłem informacji. Jaki to wniosek? Kiedy i przez kogo złożony? A ja śmiało mogę porównać do Targowicy działania PiS z lat 2011-2014, które usiłowało zaangażować obce (choć sojusznicze) mocarstwo w śledztwo w sprawie wypadku lotniczego, a potem podważyć wybory samorządowe w 2014 roku, gdyż nr 1 miał wraży PSL i ludzie się mylili i niebacznie głosowali na PSL, choć chcieli na PiS. Jak w 2015 nr 1 miało PiS, to już fałszerstwem nie było. No i jeszcze przypomnę, że w 1792 to zwolennicy Konstytucji 3 Maja mówili o postępie, Europie, demokracji, a targowiczanie w obronie tradycyjnych wartości walczyli, mając ryngraf z Maryją na piersiach i hasło "Bóg, Honor, Ojczyzna" na ustach? O tym Łysiak nie pisał, czy tylko czytałeś wybrane fragmenty? -
Proszę o pomoc czy to replika szabli czy oryginał
jancet odpowiedział Becia8311 → temat → Identyfikacja znalezisk
Bardzo ciekawe informacje. Dokształcam się. Szable z rękojeścią koszową czy w typie polsko-węgierskim to już zupełnie inna broń, więc tego bym tu nie kontynuował. Co do samych szabli wz. 1917 zaintrygowały mnie 3 fragmenty wypowiedzi: 1. "W przepisach ubiorczych dla Polskich Sił Zbrojnych nie opisano szabli a jedynie zaprezentowano rysunki rękojeści". 2. "Produkcją zajmowały się fabryki: G. Borowskiego, G. Kaweckiego, A. Manna i L. Morawskiego - ale tylko rękojeści". 3. "Tę odmianę produkował G. Borowski i L. Morawski (tylko rękojeści)". Mam kłopot z interpretacją tych słów. Wypowiedzi te można traktować, jako stwierdzenie faktu, że wz. 1917 obejmował tylko rękojeść, tylko rękojeści produkowano na zamówienie wojska i osadzano w zasadzie na dowolnych, pasujących głowniach. Czyli wszystkie szable wz. 1917 to bękarty. Miałoby to swój sens, nie tylko symboliczny - ujednolicamy szable nowo powstającej armii, wprowadzając jednolitą rękojeść z symbolami narodowymi, którą mocujemy na głowniach z szabel, które w latach 1917-1920 zapewne tysiącami zalegały w magazynach, w wersjach nader różnorodnych - rosyjskich, niemieckich, austriackich, francuskich. Podejrzewam, że dobra głownia to ponad połowa kosztu szabli, więc rozwiązanie tanie i szybkie. Są jednak dwa problemy. Jeden to to, że rękojeść do głowni mają tworzyć spójną całość. Druga to kwestia pochew, które muszą być dostosowane zarówno do głowni, jak i do rękojeści. Więc musiałoby być ich tyle odmian, ile odmian głowni. To bardzo utrudniałoby dostawy, ale rozwiązania są realne - pułk X dostaje głownie austriackie wz. 1904, Y - pruskie wz. 1896 etc. etc. Ale można te wypowiedzi traktować, jako stwierdzenie, że to w fabryce Morawskiego produkowano tylko rękojeści, a w pozostałych - całe szable. Inaczej po co by dr Kroczyński powtarzał tę informację. W pierwszym przypadku liczba strudzin i obecność trawienia jest bez znaczenia, w drugim - i owszem. Przy okazji zorientowałem się, że większość ilustracji tej szabli, dostępnych w necie, to zdjęcia bądź replik na sprzedaż, bądź egzemplarzy, o których właściciel twierdzi, że to oryginały, też na sprzedaż. Rozpiętość cen od 300 do 2300 zł. Więc poszukałem egzemplarzy oryginalnych w muzeach. Wyniki skromne. Szable takie są w MWP w Warszawie i w Muzeum w Piotrkowie Trybunalskim, a także w Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu, gdzie Kroczyński był dyrektorem, jednak ilustracji nie zamieszczono. Dobre zdjęcia szabli, wyprodukowanej w fabryce Borowskiego, publikuje Muzeum Narodowe w Kielcach http://mnki.pl/pl/o_muzeum/zbiory/bron/wybrane_obiekty/693.html?print=1&pdf=1 . Widać wyraźnie, że jest to to, co Kroczyński określa jako "radziwiłłówkę". Brak wąsów, trzon rękojeści drewniany, bez drutowania (może kiedyś było), jedynie z rowkiem, głownia bez trawerunku na zastawie i z jedną strudziną. Jednak na zdjęciach Beci wyraźnie widać trzon rękojeści pokryty skórą, mocowaną mosiężnym drutem. Więc nie jest to "radziwiłłówka", zgodna z opisem Kroczyńskiego. Drugie zdjęcia pochodzą z Muzeum AK w Krakowie http://www.muzeum-ak.pl/militaria/formatka.php?idwyb=41 . Tu znów nie mamy wąsów, trzon rękojeści jest pokryty skórą, drutu brak, ale to raczej ubytek. Tu podaje się, że zrobiono ja w fabryce Morawskiego, gdzie wg Kroczyńskiego robiono tylko rękojeści. W obu egzemplarzach widać dość duże nachylenie trzonu rękojeści do zastawu głowni, szczególnie w tej z muzeum w Krakowie. Na zdjęciach Beci to nachylenie jest słabo widoczne. Generalnie Becia raczej jednoznacznej odpowiedzi nie otrzyma, ale założyła bardzo ciekawy wątek. -
Wątek przeniesiony z https://forum.historia.org.pl/topic/17975-czy-malopolska-moze-miec-cos-wspolnego-z-pomorzem-zachodnim-historia-ludzie-zdarzenia/page__st__15 od #25 Mój wpis był, co jednoznacznie zaznaczyłem emotikonem, żartem, podobnie traktuję wpis Jakobera. Zda się, że Furiusz odpowiedział zupełnie serio. Otóż chciałbym wyjaśnić, że w chwili zawierania Unii Krewskiej w 1385 roku Drohiczyn był grodem (nie miastem) litewskim. Więc ani małopolskim, ani mazowieckim wówczas być nie mógł. Wcześniej zwykle był grodem ruskim - to tu ponoć dobyła się koronacja Daniela Halickiego na króla Rusi w 1254, byłoby to więc czwarte (a właściwie trzecie, po Poznaniu i Krakowie, ale przed Warszawą) miasto koronacyjne na terenie dzisiejszej Polski. Bywał w rękach Mazowsza, Jaćwingów, Tatarów, a nawet Krzyżaków - to się jeszcze zdarzało po Unii Krewskiej. Po Unii Krewskiej Jagiełło władał tym grodem, jak chciał, co jest najpoważniejszym dowodem, że był to gród litewski - co do Polski to Jagiełło miał takiej swobody decyzji. Raz przydzielał go w lenno Witoldowi, drugi raz Januszowi, księciu mazowieckiemu. I to zapewne ów Janusz uczynił Drohiczyn miastem. Jednak wydaje mi się zupełnie błędnym utożsamianie faktu, że jakiś książę mazowiecki włada jakimś terenem, czy to jako lennem, czy jako własnością, z przynależnością tego terenu do Mazowsza. Aż do Unii Lubelskiej Drohiczyn był miastem litewskim, bez względu na to, który z lenników Króla i Wielkiego Księcia nim władał. Natomiast aktem Unii Lubelskiej Drohiczyn - wówczas już stolica województwa podlaskiego - został wraz z tym województwem włączony do Korony. Ale bynajmniej nie do sąsiedniego Mazowsza - Podlasie zachowało swą odrębność. Gdy Batory ustanawiał trybunały, dzieląc Polskę na dwie prowincje, Mazowsze zaliczył do prowincji wielkopolskiej, z trybunałem w Piotrkowie (odtąd zwanym Trybunalskim), zaś Podlasie do prowincji małopolskiej, z trybunałami odbywającymi się w Lublinie. Więc - inaczej mówiąc - to łączy Kraków z Drohiczynem, że trybunały miały w Lublinie. To jest raczej jasne i oczywiste i nie szukam tu pola do dyskusji. Raczej zadziwia mnie fakt, że miejscowość o tak bogatej, wielokulturowej przeszłości, nobliwych zabytkach, położona w przepięknym krajobrazie Podlaskiego Przełomu Bugu, miast być żywym ośrodkiem turystycznym, jest totalnym zadupiem. Na myśl się ciśnie tekst Krasickiego z "Monachomachii" w którym opisuje miasto, jako "zbiór pustek, w którym klasztorów siedem, bram cztery ułomki, karczma i gdzieniegdzie domki". W Drohiczynie chyba nie ma dziś aż siedmiu klasztorów, ale architektura sakralna dominuje w krajobrazie miasta, choć cerkiew drewniana i malutka. Trudno się też doszukać aż czterech ułomków bram. Karczma chyba czynna jedynie latem. Domki pozostają. Jak se wyjdę ze swej chałupy trochę wyżej na pole, to otwiera mi się widok na dolinę Bugu i Drohiczyn. Więc zapraszam do wymiany informacji o tum ciekawym miejscu.
-
W środkowej Europie - wciąż ustrój feudalny. Oczywiście. Toć napisałem: To "c)" zwane było trochę później "królewszczyzną". Przez "trochę później" rozumiałem następne stulecie. Nie wiem, czy zachęciłem kogoś do odwiedzenia Drohiczyna .
-
Proszę o pomoc czy to replika szabli czy oryginał
jancet odpowiedział Becia8311 → temat → Identyfikacja znalezisk
O istnieniu szabli polskiej wz. 1917 dowiedziałem się od Ciebie. Wiem o niej tyle, co dało się wygooglać. Strona http://www.szablapolska.com/index.php/szabla-wz-1917 budzi moje zaufanie, być może niesłusznie. W każdym razie Twoja szabla różni się dość istotnie od tego, co tam widzę. Nie ma wąsów, co najbardziej rzuca się w oczy. Doliczyłem się 11, a nie 12 zwojów drutu na rękojeści. Brak trawienia czy też grawerunku na głowni. Jedna, a nie 2 strudziny na głowni. Obłęki raczej płaskie, niż okrągłe. Kółko na końcu jelca łączy się z resztą jelca, tworząc kąt rozwarty, a nie ostry. Przypomina bardziej repliki, dostępne tu: http://globalreplicas.com/category/szabla-polska-kawaleryjska-wz-1917 Z tym, że ja się na szablach znam na tyle, że odróżniam kabłąk od obłęka. Być może istniały różne wersje tej szabli - w tym i taka, jaką posiadasz. Choć była to już produkcja maszynowa, ale prowadzona w trzech fabrykach. Sądząc ze stanu materiału rzecz jest stara i raczej była używana. Może to tzw. "bękart"? Jeśli w walce głownia pękła, czasem rękojeść osadzano na innej głowni. To by tłumaczyło brak wąsów, trawienia i strudziny. -
Nie za bardzo rozumiem, gdzie Tomasz N. widzi ten mój "negatywizm". Napisałem dość wyraźnie, iż "inne zjawiska mogą spowodować, że tego efektu nie będzie, albo będzie wręcz przeciwny". Pisałem także o uzasadnionym oczekiwaniu na wzrost wydajności pracy. I że ogólnie traktuję ten program jako pozytywny, choć nie optymalny. O ile budżet go udźwignie. No właśnie - ile to będzie kosztowało? Przyznaję, że bardzo mnie niepokoi zmienność rachunków rządowych. Trochę ponad tydzień temu twierdzono (sorry, mam zwykły mózg, więc nie zapamiętałem konkretnie kto i kiedy, ale były to osoby z kręgu partyjno-rządowego), że będzie to kosztować w tym roku 22 mld. A wczoraj z ust Pani Minister usłyszałem, że 17 mld. Gdzie w ciągu kilku dni znikło 5 mld złotych? Pachnie mi to sztuczką barona Münchhausena z Żoliborza. Może te 5 mld obcięto w związku z wezwaniem, żeby osoby zamożne nie składały wniosku o ten zasiłek. Tyle, że ten program stanie się socjalnym, a nie demograficznym. Z emerytalnym w tle. Jeśli ma być demograficzno-emerytalnym to bynajmniej nie jest bez znaczenia, w których rodzinach będzie drugie, trzecie i czwarte dziecko. To raczej dzieci rodzin średniozamożnych i zamożnych będą mieć wysoką wydajność pracy - wykształcenie i etos pracy. Ja rozumiem, że pan minister Morawiecki przyzwyczaił się do pensji miesięcznych, wyrażanych sześcioma cyframi przed przecinkiem netto. Ja się uważam za dobrze zarabiającego, ale jednak są to tylko 4 cyfry. I 500 zł robiłoby mi różnicę. Tylko pamiętajmy, że te 17-22 mld to na początek. Celem programu ma być zmiana modelu rodziny z 2+1 do 2+3. I słusznie. Tyle że jeśli program wypali, to jego koszt będzie rósł. Przyznaję, że wcześniej dokonywałem oszacowania wzrostu kosztów tego programu - opierając się na fałszywych założeniach. Spróbuję tego dokonać w miarę poprawnie, ale nie dziś. Tak z grubsza - jeśli program wypali - to z tegorocznych 17 mld za 10 lat zrobi się chyba 170 mld. Nie ma najmniejszych szans, żeby ten program utrzymać. Jednocześnie każda partia, która ogłosi likwidację tego programu, jest z góry skazana na klęskę wyborczą. Tak jak PO była z góry skazana na klęskę wyborczą (choć mogła by być trochę mniejsza), wydłużając wiek emerytalny.
-
Dzięki, Furiuszu. W odniesieniu do Średniowiecza to akurat zawsze podyskutować można, bo pojęcie przynależności państwowej było nieco inaczej rozumiane i bardziej płynne. Dziś jest oczywiste, że jeśli Prezydent Polski kupi sobie gospodarstwo koło Szczecina, przylegające do granicy z tamtej strony, to ziemia ta pozostaje częścią Niemiec i bynajmniej nie jest włączona do Polski, choć polski prezydent nią włada. W Średniowieczu - tak mi się zdaje - takie nabycie ziemi przez władcę innego państwa mogło w konsekwencji prowadzić do zmiany granicy państwowej, ale nie było to bezpośrednim skutkiem takiej transakcji. W dodatku "nabycie" nie musiało nastąpić poprzez kupno. Często następowało poprzez nadanie przez suwerena. Nie poczuwam się do biegłości w sprawach majątkowych późnego Średniowiecza, więc jeśli ktoś wie lepiej, będę wdzięczny za uwagi. A o ile dobrze to rozumiem, to władca mógł posiadać ziemie w trzech formach: a)własność osobista, dziedziczna, która należałaby do niego, nawet gdyby przestał być władcą, b)zwierzchnictwo lenne, które obejmowało wszystkie ziemie w państwie, jednak większość tych lenn to były dobra dziedziczne rycerstwa, których władca nie mógł im odebrać i dać komuś innemu, c)zwierzchnictwo lenne nad ziemiami, które pozostawały w jego dyspozycji jako władcy, mógł zarządzać nimi osobiście, albo nadać komuś innemu, także władcy innego państwa, przy czym nadania były zwykle, choć nie zawsze, dożywotnie. To "c)" zwane było trochę później "królewszczyzną". Przy czym nadanie takiego lenna władcy obcego państwa nie zmieniało granic państwowych. W latach 1646-1666 władcami księstwa opolsko-raciborskiego był, z woli Cesarza Niemiec i Króla Czech polski król lub jego brat, prawdopodobny następca tronu. I oczywistym nonsensem jest twierdzenie, że przez to księstwo opolsko-raciborskie stawało się częścią Królestwa Polski. Czasami sprzed Krewy zajmować się nie będę - ziemie sporne między Polską, Mazowszem, Litwą, Rusią, Jaćwieżą a w pewnym sensie nawet Zakonem. Oczywiście, że pozostaje, tylko warto by było napisać "dlaczego"? Otóż dlatego, że niejaki Jagiełło te ziemie mu nadał w lenno. Czyżby Świdrigiełło był mazowieckim Piastem? Mi się zda, że jednak Litwinem. Czy ów Bolesław zbrojnie najechał na Litwę i zdobył te ziemie, Wielki Książę Litewski zawarł z nim pokój, w którym oddawał Mazowszu Ziemię Drohicką? Nic o tym nie słyszałem, a Ty? To znaczy zbrojnie zajechał, dochodząc swych praw do posagu po matce, ale żadnego aktu, przyłączającego Ziemię Drohicką do Mazowsza raczej nie było. Ot taki wielki "zajazd na Litwie". Choć gdyby nie śmierć króla pod Warną, to pewnie faktycznie Drohiczyn byłby oficjalnie włączony do Mazowsza na lat kilkadziesiąt. A potem do Korony, co i tak się stało, tyle że później. No i zapewne drohicka szlachta musiałaby jeździć na trybunału do Piotrkowa, miast do znacznie bliższego Lublina. Byłoby dziwne, gdyby Wielki Książę Litewski wykupywał ziemie mazowieckie, by je włączyć do swego państwa. Wtedy Bolesław byłby zdrajcą na tronie. Ale on tylko zrzekł się roszczeń do Ziemi Drohickiej, do której rościł sobie osobiste prawo po matce, a która należała wciąż do Litwy, za skromną kwotę 6 tysięcy kop groszy praskich. Tzw. "zastaw spiski" kosztował Jagiełłę aż 37 tysięcy takich kop, choć był to tylko zastaw, terytorialnie znacznie mniejszy. A że kampania wyborcza trwała, to była taka łapówka na otarcie łez. Na ile się orientuję, Litwa była państwem dynastycznym. Władzę sprawowali Giedyminowicze, dość liczni i skłóceni, a swoje do tych waśni dodawali lenni Rurykowicze. Na Litwie Jagiełło był władcą dziedzicznym. W Polsce był władcą wybranym i to bynajmniej bez pewności, że z jego rodu będzie pochodził kolejny jej władca. Jagiełło był na tyle mądry, że obejmując tron polski bynajmniej nie zrzekał się swej dynastycznej władzy na Litwie. Nawet jeśli pozwalał komuś nosić tytuł Wielkiego Księcia Litewskiego, to z jego nadania, czyli nie był ów Wielki Książę suwerennym władcą, a jedynie lennikiem. No i - jak wynika z faktów, dotyczących Drohiczyna - korzystał ze swej władzy w całej rozciągłości. Nie wyobrażam sobie, by Jagiełło mógł nadać komukolwiek np. sąsiednią Ziemię Łukowską. Nawet królewszczyzny nadawał dożywotnio. Dziś są trzy, a może nawet cztery. Przynajmniej w lecie. Klasztory dziś są trzy, kiedyś był czwarty i piąty - prawosławny. Do tego katedra. Po prawosławnych bazylianach została cerkiew. Synagoga się nie zachowała.
-
Zasada samostanowienia narodów okazała się niemożliwa do realizacji. Gdy przewaga jednej nacji nad pozostałymi wynosi 5:1, łatwo wyznaczyć granicę. Gdy jest 5:4 - nie. W środkowej Europie trudno o te łatwo wyznaczalne granice. Taka najbardziej oczywista była południowa granica Polski z dawnymi Węgrami i monarchią austriacką. Niezmienna od kilkuset lat najmarniej. Ale i tak została zakwestionowana. Poza tym w jednym akapicie mieszasz dwie zasady. Można przyjąć zasadę samostanowienia narodów. Można przyjąć zasadę sprawiedliwości dziejowej - czyli Austro-Węgry, Niemcy, a także Bułgaria i Turcja powinny być ukarane za doprowadzenie do wojny. W pierwszym rzędzie Austro-Węgry - to one spowodowały przyłożenie zapałki do lontu. Austria zbyt mocno? No chyba, że brać Czechy jako część Austrii. Natomiast Węgrzy zostały istotnie potraktowane srogo, bo dopuściły do powstania Węgierskiej Republiki Rad, czyli sowieckiego państwa w środkowej Europie. Państwo to padło pod ciosami armii obcych, głównie rumuńskiej. Obawiano się recydywy, więc na wszelki przypadek okrojono Węgry ze spornych terytoriów. Trochę i myśmy uszczknęli. Z wiadomych, wiadomych. Otóż Masaryk stale deklarował wprowadzenie demokracji na wzór zachodnioeuropejski i w ogóle spolegliwość. Nie twierdzę, że nie powinna, ale stoi to w jaskrawej sprzeczności z zasadą samostanowienia. Polaków w Gdańsku praktycznie wówczas nie było. Co do Śląska Opolskiego to jedynie co najwyżej jakieś fragmenty były objęte plebiscytem. Na Mazurach plebiscyt przegraliśmy. Na Górnym Śląsku był remis, przy czym Niemcy dość agresywnie zakłócali jego przebieg. Na Zaolziu plebiscyt przegraliśmy - fakt, że lipiec 20 roku to nie był dla nas najlepszy moment. Może było tam - na Górnym i Cieszyńskim Śląsku - do ugrania parę gmin więcej. Z tym że przesunięcie granicy z Bielska-Białej do Cieszyna to i tak nasz sukces. Jest to dość ciekawa koncepcja, mająca swe uzasadnienie w Prusach Książęcych z lat 1525-1701. To takie chciejstwo, nigdy Łużyce nie były niepodległe, Serbołużyczan było tam pewnie z 10%. Nonsens. A jakie uzasadnienie? Bo o ile uzasadnienie aneksji Košic (Kassa) ma sens narodowościowy, to Užhorodu (Ungvár) - nie, tam dominowali Rusnácy. Tu mam trochę wątpliwości, czy wiesz, o czym piszesz. Sudety znajdowały się na granicy Czechosłowacji i Niemiec, na skraju Dolnego Śląska. Późniejszy Sudetenland obejmował także Rudawy, na pograniczu czesko-niemieckim, na skraju Saksonii. Ni w jednym, ni w drugim zrozumieniu kraj sudecki trudno byłoby przyłączyć do Austrii, gdyż z nim nie graniczyła. Kosztem Austrii, która ponoć i tak została za bardzo ukarana? Państwo austriackie bez Karyntii istnieć nie może, bo coś, poza Alpami, mieć trzeba. To już można by od razu włączyć Austrię do Niemiec, nie czekając na Hitlera. Oprócz zasady samostanowienia - którą wyraźnie odrzucasz, oraz zasady sprawiedliwej zemsty - którą traktujesz wybiórczo, można wykazać inną zasadę, którą kierował się Kongres Wersalski. To zasada równowagi. Kongres Wersalski - a przynajmniej znacząca część jego uczestników - usiłowała stworzyć system równowagi w Europie, dzięki któremu mogłoby nie dojść do kolejnej wojny. Wiadomo, że na zachodzie mamy państwa Ententy - Francję, Wielką Brytanię, Belgię - a także Holandię, choć w Iwś była neutralna, oraz Danię z tradycyjnie antyniemieckimi sentymentami. Potem mamy pas państw germańskich - od Norwegii i Szwecji, przez Bałtyk do Niemiec i potem prawie do Adriatyku. Historia nie skazywała Węgrów na przynależność do tego pasa. Ani Bułgarów i Turków na potencjalnych sojuszników. Potem mamy pas państw urgofińsko-słowiańsko-greckich. Ciągnie się od Morza Barentsa do Morza Egejskiego - Finlandia, Estonia, Łotwa, Litwa, Polska, Czechosłowacja, Rumunia, Jugosławia, Grecja. Co je łączy? Finlandię, Estonię, Łotwę, Polskę i Rumunię łączy antysowietyzm. Finlandię, Litwę, Polskę, Czechosłowację, Jugosławię i Grecję łączy antygermanizm. Te państwa łącznie, wsparte przez Francję, Wielką Brytanię, Belgię, Holandię i Danię powinny samą swą siłą zapobiec zarówno ekspansji Niemiec, jak i ZSRR. A nawet gdyby zaatakowały jednocześnie, moglibyśmy się bronić, gdybyśmy pozostawali w ścisłym, militarnym sojuszu. Przy czym Węgry raczej trudno byłoby przeciągnąć na rzecz tego sojuszu - było to państwo wyraziście rewizjonistyczne. Bułgarię już łatwiej, ale Turcję Atatürka - jak najbardziej. Mogłoby tak być, gdyby te państwa zdecydowałyby się ściśle współpracować politycznie i militarnie. Nie zdecydowały się. I głównym rozbijaką była Polska. Najpierw siłowe zajęcie Wileńszczyzny przez niby-to zbuntowaną dywizję Żeligowskiego. Putin nie wynalazł "zielonych ludzików", tylko kopiuje Piłsudskiego.
-
No to jak się nie podoba, to przyjmujmy uchodźców. 7 tysięcy, 700 tysięcy, 7 milionów. Podobno jest ich na świecie 220 mln. Samych uchodźców. No i nie przesadzajmy z tym "rozdawaniem nie swojego". Kto panuje w Doniecku i Ługańsku oraz na Krymie? Państwo ukraińskie? Sorry, ale nie. Czy z korzyścią? Rozwiązanie problemu syryjskiego wymaga dogadania się z Rosją. W tym jakiejś formy zalegalizowania status quo na Ukrainie. Niestety na odwrót to nie działa. Nawet siłowo-polityczne rozwiązanie przez NATO i UE, bez udziału Rosji, choćby piękne i skuteczne, nie rozwiązuje problemu Doniecka, Ługańska i Krymu. Ja nie dostrzegam żadnej możliwości rozwiązania problemu ukraińskiego, oprócz zalegalizowania status quo lub wojny.
-
Nam się zdarzało. Pamiętam 9 wyjazdów w dobie niesamodzielności - a tylko 5 miejscowości pobytu. No ale niekoniecznie te same obiekty. Z wyłączeniem owej Cyrhli. Zważywszy, że były to wyjazdy zwykle 4-tygodniowe, tośmy nieźle te dziury znali. Wiesz, jak żeśmy uzyskali wolność podróżowania (czyli paszport w szufladzie, stary warczyburg przed domem i skąpo dolarów w kieszeni, ale legalnych), tośmy dostali takiego szwungu, że w trakcie 3-tygodniowego wyjazdu potrafiliśmy 11 razy zmienić miejsce pobytu. Zważywszy, że jeździliśmy pod namiot, a rozstawić cały ten majdan, a po 2 dniach zbierać, to był naprawdę kawał roboty, to teraz nie oceniam tego jako w pełni racjonalne. Ale to była WOLNOŚĆ !!! Rano pokazujesz jakiś punkt na mapie i jedziesz. Podoba ci się tam - to zostajesz, nie podoba - jedziesz dalej. Żadnych rezerwacji, przedpłat, zobowiązań - fruniesz.
-
To opisał Tomasz w #20. Bo część rodziców wielodzietnych rodzin zrezygnuje z kiepsko płatnej pracy. No i postaram sobie przypomnieć to wyliczenie. Wracamy do pełnej zastępowalności pokoleń, czyli 7-latków jest tyle samo, co 67-latków (to oczywiście grube uproszczenie, ale nie każ mi liczyć splotów funkcji). Wśród kobiet i mężczyzn panuje pełne zatrudnienie, to znaczy nie pracują tylko ci, którzy wychowują dzieci. Przyjmuję, że ktoś z rodziny będzie się nimi opiekować przez 10 lat. Czy ojciec, czy matka - to bilansu nie zmieni - średnio 5 lat na osobę. Średni start zawodowy szacuję na 22 lata dla 6-latków w szkole i 23 lata dla 7-latków. Wynik z Excella: Start Meta Opieka Praca Utrzymanie 22 67 10 80 54 675 zł 23 67 10 78 56 718 zł 22 62.5 10 71 54 761 zł 23 62.5 10 69 56 812 zł wyszedł faktycznie zauważalnie inny, niż przy liczeniu na kalkulatorze (mea maxima culpa), ale różnice są podobne. Dla PKB ważny jest poziom zatrudnienia, a nie poziom bezrobocia. Bo koniec końców to ludzie ten produkt wytwarzają (może mi powiesz, że jestem marksistą, ale przekonuje mnie pogląd, że maszyna to "uprzedmiotowiona praca ludzka"). Tylko podkreślam - to jest negatywny impuls. Gdyby nic innego się nie zmieniło, to ten jeden impuls wywołałby spadek PKB. Ale inne zjawiska mogą spowodować, że tego efektu nie będzie, albo będzie wręcz przeciwny. Np. wzrost wydajności pracy. Można np. przekonywać, że jeśli z pracy odejdą najmniej zarabiający, a ci zarabiający ciut lepiej dostaną jakąś podwyżkę, to wydajność pracy wzrośnie. Co do bezrobocia realnego (mierzonego metodą BAEL) to nie dostrzegam wpływu tego zjawiska na nie. Te osoby, który przestanie się opłacać praca, nie będą jej szukać, więc BAEL ich nie wykryje. Może w ich miejsce wejdą osoby, dotychczas bezrobotne. Wtedy nie będzie pozytywnego wpływu na płace i wydajność, ale i tak się opłaci. Bezrobocie rejestrowane zapewne wzrośnie. Zapewne część osób, które teraz porzuci pracę, za jakiś czas zarejestruje się, jako bezrobotni. Zawszeć 2 zasiłki to nie jeden. Wtedy koszty programu będą większe przez jakiś czas. Generalnie to to nie jest zły program, gdyby były na nań pieniądze i posiłki, choć w moim przekonaniu lepiej byłoby tę kasę wydać na zajęcia pozalekcyjne w szkołach, przedszkola i żłobki.
-
Gregski, nie załamuj mnie. Ja tu żyję, tu żyje mój syn i chciałbym, żeby żyły moje wnuki. Tu chcę skonać - z tym, że co potem, to najchętniej spopielony i wysypany do Wisły. Piękna rzeka. Nie. To znaczy to, o czym piszesz, to oczywistości, nic nie zmieniające w mych poprzednich wnioskach. Podaż pracy zmaleje. To spowoduje wzrost ceny pracy, czyli płacy. Oraz spadek liczby zatrudnionych. Czy będziemy mówić o postawach rodzin jednodzietnych, dwudzietnych, trzydzietnych itd. itd., to nic nie zmienia. Podaż pracy zmaleje. To spowoduje wzrost ceny pracy, czyli płacy. Oraz spadek liczby zatrudnionych. (powtórzenie umyślne) Dla dochodów rodzin będzie to (średnio) impuls negatywny, dla PKB też. Natomiast jako tępy inżynier, jedynie przyuczony do ekonomii, nie jestem w stanie wycenić trudu matki, która zdecydowała się nie pracować, lecz poświęcić swój czas rodzinie. Nie wiem, ile to jest warte. To już rzecz dla socjologów, a i dla nich trudna. Nie wiem, czy w ogóle da się to oznaczyć w kategoriach arytmetycznych. W 1987 roku syn miał trzy latka. Niestety, próby oddawania go do żłobka, ze względu na fatalną sytuację mieszkaniową, skończyły się serią zapaleń płuc. Jednak trzeba było go gdzieś wysłać, po prostu dlatego, by mniej przebywał w zagrzybionej i wilgotnej piwnicy, która była naszym mieszkaniem. Więc znaleźliśmy panię Mućko(myślę, że się nie obrazi, gdy przeczyta ten tekst), która zgodziła się za odpowiednim wynagrodzeniem przyjąć syna na cca 10+ godzin dziennie. Żona wróciła do pracy. Syn przestał chorować. Pierwsza pensja żony po powrocie do pracy była znacznie niższa, niż pani Mućko brała za opiekę. No ale dość szybko kolejne ją przewyższyły. Tylko że nadal nie wiem, jak wyrazić pracę żony w złotówkach. Może na wysokości wynagrodzenia pani Mućko? Może na niższej wysokości pierwszej pensji? Może na wyższej wysokości pensji, którą osiągnęła w rok po powrocie do pracy? No, ale skoro syn, dopóki zajmowała się nim mama, wciąż chorował, a jak zaczął być pod opieką pani Mućko, chorować przestał, to można zasadnie dojść do wniosku, że praca mojej żony miała wartość ujemną. Gdyby nawet nie podjęła potem zatrudnienia, dobrostan syna by wzrósł po oddaniu pod opiekę owej pani.
-
Zaciekawiły mnie słowa Kosiniaka-Kamysza na dzisiejszym Sejmie. Powiedział on z grubsza to, co sam postulowałem z pół roku temu - kobiety, dzieci i dojrzałych mężczyzn trzeba przyjąć, czym serdeczniej i skuteczniej to zrobimy, tym szybciej zaczną pracować na nasze PKB i emerytury. Osoby w wieku poborowym należy internować, skoszarować i wysłać na front walki z ISIS. Przy czym nie tworzyłbym legionów, raczej zaprosił legalne syryjskie służby rekrutacyjne do ośrodków internowania. Przy okazji sprzedał trochę demobilu. Problem w tym, że my sami nie wiemy, kto jest legalną władzą w Syrii. I - żeby rozwiązywać problem imigrantów i uchodźców - musimy doprowadzić do jakiegoś okrągłego stołu w Syrii. Za tym stołem musi być miejsce dla Assada, a w drugim rzędzie - dla przedstawicieli Rosji. Ceną za to musi być uznanie status quo na Ukrainie. Czyli uznanie przyłączenia Krymu do Rosji oraz głębokiej autonomii dla dwóch okręgów na Donbasie. Assadowi i jego poplecznikom zapewne trzeba będzie najdelikatniejszymi płatkami czerwonych róż wysłać drogę do obywatelstwa np. Monaco i jeszcze dać z miliard euro do ręki. Francja se to odbije na wzroście cen nieruchomości na Lazurowym Wybrzeżu. Że to niemoralne? Ależ wiem o tym doskonale. Są sytuacje w polityce, szczególnie międzynarodowej, gdy o moralności trzeba zapomnieć.
-
Być może zupełnie niepotrzebnie przypomnę, że tekst Secesjonisty pośród mankamentów: wskazywano na powtarzalność - czyli oferta ograniczona głównie do wyjazdów, co roku, w to samo miejsce dotyczył ośrodków zakładowych, a nie FWP. FWP miało właśnie zapewnić różnorodność. Tak się trochę zastanawiam, na ile powtarzalność jest wadą. Ojciec bardzo niechętnie godził się na spędzanie urlopu w ośrodkach zakładu, w którym zajmował funkcję wicedyrektora. Podejrzewam, że bał się podsłuchu czy innej inwigilacji. Z drugiej strony jednak nie mógł zniknąć na 4 tygodnie (a tyle trwał wówczas nasz wakacyjny wyjazd), musiał mieć kontakt z zakładem. Telefonów komórkowych nie było, a zwyczajne też były luksusem. Z reguły więc spędzaliśmy wakacje w miejscach, gdzie był ośrodek zakładu pracy ojca, by można było się z nim skontaktować, ale na kwaterach prywatnych. Ponieważ ojciec kochał Tatry, trafiliśmy na Cyrhlę, dziś dzielnicę Zakopanego, bo tam był nieistniejący już ośrodek Polskiego Radia (a może Instytutu Łączności). Ale mieszkaliśmy na górce góralskiego, drewnianego domu, w warunkach dość siermiężnych. Dwa nieogrzewane pokoiki, jedna lampa pod sufitem, żadnych gniazdek - żeby podłączyć grzałkę, trzeba było pamiętać o "złodziejce". Kibelek nawet pod dachem, koło obory, za łazienkę robiła miska i wiadro, woda ze studni. Taki był standard w latach 60-ych i 70-ych na Podhalu. Na początku lat 70-ych ojciec już był emerytem, nie musiał bać się podsłuchów. Po raz ostatni pojechał ze mną w Tatry - i gdzie mieszkaliśmy? Oczywiście w tym samym pokoju na Cyrhli. W 1976 pojechałem w Tatry z siostrą i jej dwoma koleżankami i gdzie wylądowaliśmy - w tych samych pokojach na Cyrhli. W 2005 roku, po 20 latach przerwy znów pojechałem pod Tatry i gdzie nocowałem - znów na Cyrhli, choć w innym budynku. Ciągnie człowieka w miejsca, które zna. To może trochę OT, ale chciałbym przy okazji tej historyjki pokazać, że w latach 60-ych i jeszcze częściowo 70-ych zarówno ośrodki FWP, jak i zakładowe, dawały stosunkowo wysoki standard. Wyższy, niż oferta wolnorynkowa. Pamiętajmy, że początek lat 70-ych to wciąż czasy, gdy bardzo znaczna część ludności naszego kraju nie miała w miejscu zamieszkania ni WC ni łazienki. Na początku lat 70-ych szukaliśmy miejsca na wakacje wśród kwater prywatnych (dziś powiedzielibyśmy - agroturystyka) na Kurpiach Zielonych. W tym gospodarstwie nie było nawet kibla, zewnętrznego ustępu. Rzekłbym "sławojki", tyle że Sławoj Składkowski zmuszał do ich budowy w latach 30-ych. Zaznaczę przy tym, że mi - 12-latkowi - miejsce się bardzo podobało. Las, rzeczka, małże, raki - kupa uciechy. Ojciec był innego zdania. Dobiegał 70-tki.
-
Poniższy post był zagajeniem do dyskusji - pierwotnie na temat bilansu 8. lat rządów PO (w kontekście przemówienia ówczesnego kandydata w wyborach prezydenckich Andrzeja Dudy). Ponieważ problematyka poruszana w dyskusji znacznie się poszerzyła, zmieniono temat na bardziej ogólny. Bruno W. Wysłuchałem dziś przemówienia kandydata na prezydenta, wygłoszonego w Dąbrowie Górniczej, choć kandydat coś mówił o Sosnowcu. Troszkę mnie zdziwiło, gdy mówił o tym, że przez stulecia nam, Polakom, orzeł "powiewał". Drobiazg, przejęzyczenie. Nie ukrywam, że dr Duda to nie jest mój kandydat na prezydenta. Ale jednak jego diagnoza stanu naszej Rzplitej, przez 8 lat rządzonej przez PO (przez 5 w sposób absolutny, bo mają swojego prezydenta), wywarła na mnie duże wrażenie. Osobiście muszę przyznać, że w roku 2008 żyło mi się lepiej, niż dziś. Ten spadek poziomu życia przypisywałem problemom branży i firmy, w której pracuję, a nie ogólnym problemom państwa. Ale może byłem w błędzie? Muszę się przyznać, że w trakcie tego przemówienia zajmowałem się też faszerowaniem papryk nadzieniem z ryżu, migdałów, orzechów, rodzynków, cebuli i pieczarek, więc coś mogło mi umknąć, coś mogłem sobie dopowiedzieć, więc przemówienie pana doktora traktuję jedynie jako inspirację. W każdym razie postanowiłem zweryfikować informacje, czy nasza ojczyzna kona, czy też rozkwita. Ponieważ nasze statystyki mogą być fałszowane przez rządzących, więc raczej starałem się opierać na Eurostacie. Tusk mógłby tam co najwyżej wpłynąć na dane z 2014 roku, ale ich i tak na ogół nie ma. Na początek wziąłem płacę minimalną, która jest stanowiona prawem, więc tego problemu nie było. Dziś wynosi 1750 zł. Gdy PO obejmowała władzę, wynosiła 936 zł. Zatem średnio rocznie za rządów PO wzrastała o 102 zł. A jak było wcześniej? PiS w 2005 roku objął władzę, gdy wynosiła 849 zł. Zatem przez 2 lata podniósł ją o 87 zł, czyli 43,50 rocznie. Był wyjątkowo skąpy dla najuboższych, bo poprzednio płaca minimalna wzrastała o cca 50 zł rocznie. Wskazywałoby to raczej na socjalną politykę PO w tym zakresie. Czy mam się z tego cieszyć, czy z tym martwić, to już inna sprawa. A jak się to ma w porównaniu do UE? Dane są mocno spóźnione, ale w 2013 roku (kiedy u nas wynosiła tylko 1600 zł), stanowiło to 45% średniej płacy. Bardzo dużo. Więcej miały tylko Litwa, Luksemburg, Malta i Słowenia. Ale dla wielu państw (np. dla Niemiec) - brak danych. Not applicable. Znaczy tam nie istnieje coś takiego, jak płaca minimalna. A raczej płaca minimalna wynosi 0,oo euro.
-
Raczej wątpię, by było tam aż 150 tys. żołnierzy francuskich. Może razem z miejscowymi formacjami militarnymi. Trzy bojowe dywizje to na tym teatrze dość duża siła. Można by ich teoretycznie użyć na terenie Azji Środkowej z Iranu. Dobre stosunki Iranu z Niemcami nie byłyby przeszkodą. Między Niemcami a ZSRR panowała "szorstka przyjaźń" i każda porażka jednego przyjaciela cieszyła drugiego. Zbombardowanie Baku było możliwe, ale pytanie - po co?
-
Generalnie się zgadzam. Zdefiniowanie pojęcia "lewactwo" jest dość trudne, choćby z tego powodu, że dla większości osób słowo to niesie zdecydowanie pejoratywny sens emocjonalny. Generalni "lewak" to ktoś na lewo od "lewicowca". Problem tkwi w tym, że należy go rozważać dwuwymiarowo. Znaczy na jednej osi wymiar gospodarczy, a na drugim - obyczajowy. I tak PiS jest bardzo prawicowa obyczajowo, ale bardzo lewicowe postulaty gospodarcze wnosi. Ruch Palikota z kolei łączył obyczajową lewicowość z prawicową gospodarką. SLD i PO zajmowały bardzo sobie bliskie, centrowe poletka. W zasadzie różniły się nie poglądami, tylko genezą. Niestety to samo można powiedzieć i o PSL, i o .Nowoczesnej. Wszyscy biją się o głosy centrum, w zasadzie słusznie rozumując, że zdecydowana większość Polaków to centryści. No ale jeśli ich głosy podzielą się na 4 partie, to wybory wygra opcja skrajna, ostatnio - PiS. Prawicą pod względem i obyczajowym, i ekonomicznym, jest KORWiN. Z kolei RAZEM zdaje się być lewicowe, zarówno pod względem ekonomii, jak i obyczajów. Liberalizm znaczy co innego w odniesieniu do gospodarki, a co innego w odniesieniu do obyczajowości. Liberalizm gospodarczy zakłada równość wszystkich podmiotów gospodarczych, brak polityki państwa w strefie gospodarczej, a także minimalizację wszelakich programów socjalnych. Jest to skrajnie prawicowy pogląd. Liberalizm obyczajowy zakłada równość wszystkich ludzi i troskę o los mniejszości. Sprzeciwia się rasizmowi i ksenofobii. Daje seksualną wolność wyboru - na równi traktuje mniejszości seksualne, jest też przyjazny dla związków pozamałżeńskich. Jest to pogląd lewicowy. Twoje rozterki bynajmniej nie są błahe.
-
Szkoda. Miałem je spisane, ale uznałem, że to zbyt nudne. No ale jeśli mi obiecasz, że choć Ty je uważnie przeczytasz, to je spiszę ponownie. Tylko wybacz - jutro lub kiedy indziej.
-
Ponoć Friedman. Nie wiedziałeś? Bo dzieci będą rok dłużej w przedszkolach, a potem w szkołach tyle samo. Bez względu na to, kto je ponosi, to koszty wzrosną. To teza. Gdzie dowody? Ja poszedłem do szkoły jako sześciolatek i byłem wystarczająco dojrzały. Raczej "wcześniej kończy szkoły, wcześniej pracuje". A także wcześniej osiąga dojrzałość emocjonalną, pozwalającą założyć rodzinę. I wcześniej ma dzieci. Jeśli mówimy o wpływie obowiązku szkolnego dla siedmiolatków, na system emerytalny, to to właśnie należy mieć na uwadze.
-
Bardzo ciekawa uwaga. Bo politycy (i to wszelkiej maści) dość często zapominają o prawach popytu i podaży, o przebiegu linii popytu i podaży oraz o zasadzie równowagi rynkowej. Masz rację, Tomaszu N. Istotnie - te dodatkowe 500 zł czy ich wielokrotność dla wielu rodzin zmniejszy motywację do pracy. Czyli linia podaży pracy obniży się. Mniejsza podaż przy stałym popycie faktycznie spowoduje wzrost płac. Ale jednocześnie zmniejszy liczbę zatrudnionych. Zwykle okazuje się, że w takiej sytuacji suma wynagrodzeń spada. Wzrost popytu na pracę powoduje wzrost płac, wzrost liczby zatrudnionych i wzrost sumy wynagrodzeń. Żona zarabiała 1000, mąż 2000, dostali 500 zł, żona zrezygnowała z pracy. Mieli 3000, teraz mąż dostał podwyżkę na 2100, będą mieć 2600 zł. Jednak mniej. Czy będzie to z pożytkiem dla dzieci - to już nie na rozum inżyniera, przyuczonego do ekonomii. Spadek podaży pracy powoduje wzrost płac, spadek liczby zatrudnionych i na ogół spadek sumy wynagrodzeń. Jednocześnie jest czynnikiem obniżającym PKB. Czyli w kolejnych latach trzeba będzie ponosić coraz większe koszty programu przy coraz wpływach podatkowych coraz mniejszych, niż te, gdyby "dobrej zmiany" nie wprowadzono. Być może jesteśmy po 8 latach doprowadzania Polski do ruiny w tak dobrej kondycji ekonomicznej, że pomimo to (oraz podatku bankowego, od handlu detalicznego i pomocy dla "frankowiczów") PKB będzie nadal rosnąć, tyle że zapewne wolniej, niż gdyby tych "dobrych zmian" nie było. Do "zapewne" jeszcze wrócę. No ale skoroś się, Tomaszu N. tak głęboko pochylił nad wpływem programu 500+ na wzrost średniej płacy (co potwierdzam), no to teraz pochylmy się nad wpływem programu 500+ na ceny dóbr konsumpcyjnych w ogóle, a produkty dla dzieci - w szczególności. Zgodnie z modelem krzywej popytu, krzywej podaży i równowagi rynkowej, który ma już ponad 200 lat i generalnie ma się dobrze (choć trochę wyjątków od prawa popytu stwierdzono i opisano, ale ten przypadek się nie załapuje) napływ gotówki u konsumentów w niebagatelnej kwocie 22 mld rocznie w 2016, a potem więcej i więcej, spowoduje wzrost popytu, czyli trwałe i systematyczne przesuwanie się linii popytu w górę. Przesuwanie się linii popytu w górę powoduje wprawdzie wzrost ilości nabywanych dóbr (czyli dobrobytu), ale także wzrost cen. Jeśli - zapewne zgodnie z intencją wprowadzających ten program, choć kto tam Kaczyńskiego zrozumie - te 500+ zł pójdzie na potrzeby dzieci, to wzrost cen produktów dla dzieci będzie szczególnie silny. Tu jednak zaznaczę - wzrost popytu na dobra konsumpcyjne jest korzystny dla gospodarki i wzrostu PKB. Więc będziemy mieć do czynienia z dwoma przeciwstawnymi zjawiskami - spadek podaży pracy i wzrost popytu na dobra konsumpcyjne - i raczej żaden ekonomista nie jest w stanie jednoznacznie powiedzieć, który przeważy. A w dodatku ja nie wierzę w trwałość tego programu. W tym roku ma kosztować 22 mld, czyli za trzy kwartały, bo ma być od 1 kwietnia. Więc, gdyby obejmował cały rok, kosztowałby 29,3 mld. Jeśli wprowadzenie programu będzie skutecznie zwiększać dzietność, to w 2017 jego koszt wyniesie 30,9 mld. I będzie rósł aż do 60 mld w 2034 roku. Tego budżet na pewno nie udźwignie. O konsekwencjach politycznych nie wspomnę, bo chciałbym, by ten wątek dotyczył ekonomii.
-
Tomaszowi N. nie wyjaśnię, dlaczego "drugie i następne dziecko" dla [mnie]tożsame jest z rodziną patologiczną ?, ponieważ nie jest tożsame, nigdy nie uważałem, że jest tożsame i nigdy nie wyraziłem poglądu, że jest tożsame. Po prostu skraca czas pełnej aktywności zawodowej o rok, zarazem wydłużając o rok czas, gdy nasza latorośl pozostaje na naszym utrzymaniu,l wliczając w to koszty edukacji. Są to różnice, rzędu paru procent. Po prostu przeciętny pracujący, przy założeniu pełnej aktywności zawodowej mężczyzn i kobiet, na każde 1000 zł przeznaczonych na zaspokojenie własnych potrzeb, przy założeniu zastępowalności pokoleń będzie musiał przeznaczyć dodatkowo na rzecz dzieci, młodzieży i ich wychowania miesięcznie: - w wariancie emerytura 67 lat, do szkoły idą sześciolatki: 640 zł; - w wariancie emerytura 67 lat, do szkoły idą siedmiolatki: 680 zł; - w wariancie emerytura 60/65 lat, do szkoły idą sześciolatki: 760 zł; - w wariancie emerytura 60/65 lat, do szkoły idą siedmiolatki: 810 zł. W sumie wychodzi, że kwota ta skoczy z 640 na 810 zł, na każde 1000 zł, przeznaczanych na zaspokojenie potrzeb dorosłego. Zapłacimy to po części z własnej kieszeni dla własnych dzieci, po części z podatków. Do tego dochodzą koszty edukacji, które też nieco wzrosną przy opóźnieniu wieku obowiązku szkolnego. Tu chodzi przede wszystkim o wydatki na dobra podstawowe - wyżywienie, ubranie, mieszkanie. Obliczyłem to, przyjmując, że niezależnie od wieku, potrzeby mamy takie same. Nie ma darmowych obiadów. Ktoś za nie musiał zapłacić.
-
Wątek wydzielony z tematu Przyczyny sukcesów koczowniczych plemion Azji - Furiusz Niemal nic. Podobnie jak dalsza część tekstu. Nie za bardzo wiem, do czego Furiusz zmierza. Ja pozwoliłem sobie na wątpliwość, czy niektóre ludy, odnoszące w średniowieczu znaczące sukcesy terytorialne, konkretnie Węgrzy i Arabowie, były bezsprzecznie przedtem ludami koczowniczymi. W mnogości informacji, dostarczanych przez Furiusza, nie mogę dostrzec, czy się z tą tezą zgadza, czy też nie. Różnica polega na tym, że wojska wspominanych przeze mnie ludów faktycznie atakowały tereny na zachód od Karpat Wschodnich, podczas gdy na wschód od Karpat Wschodnich wojsk Franków nigdy nie było. Jestem dość zniesmaczony tym, że z Samym FURIUSZEM muszę podejmować dyskusję na tak beznadziejnie niskim poziomie. [... ciach] No tak - w sumie tylko to stwierdziłem w swoim niegdysiejszym poście. Zapewne Furiusz potrafi liczyć wojny na sztuki. I wojna światowa - sztuk raz, II wojna światowa - sztuk dwa. Je nie potrafię liczyć wojny na sztuki. Ano teraz niejaki Furiusz usiłuje przekonać nas o oczywistości tezy, że Słowianie, zajmując ziemie od Bałtyku po Adriatyk i Morze Egejskie, zajmowali jedynie tereny łaskawie porzucone przed ich przybyciem. Teza ta jest tak śmieszna, że aż nie chce mi się z niej śmiać. Podobno w Rosji jest taka partia Żyrynowskiego, która podobne bzdury opowiada. No ale żeby FURIUSZ !!!
-
No to zupełnie na spokojnie i na nowy temat. Już nie o JKM. Gregski, zdania na ten temat są podzielone. Niektórzy mówią, że każda złotówka z akcyzy na alkohol to 3 złote wydane na leczenie i pomoc społeczną, o utraconym PDOF nie wspominając. Gromów na Ciebie nie wyślę, bo nie mam takiej amunicji, a i powodu ku temu nie dałeś. Twórcom programu "500+" przyświecał jakiś cel. Akceptował go Jarosław Kaczyński, więc właściwie istotny jest cel, jaki jemu przyświecał. Można twierdzić, że cel był taktyczny - tak jasno sformułowany program, dzięki któremu ileś tam setek tysięcy osób wyobraziło sobie, że jeśli wybory wygra PiS, to te 500 zł do kieszeni co miesiąc wpadnie, miał służyć temu, żeby na PiS zagłosowali. Można jednak twierdzić, że celem było odwrócenie katastrofy demograficznej Polski, która nam grozi, a pierwszą jej ofiarą będą emerytury. Tusk przedłużał wiek emerytalny, czyli chciał łagodzić objawy. Natomiast Kaczyński chce, by się rodziło więcej dzieci, więc chce likwidować przyczyny, czyli leczyć. Zdecydowanie lepiej leczyć, niż jedynie łagodzić objawy. Więc zapomnijmy o tym pierwszym, skupmy się na tym drugim, zacnym. Słyszałem taką "starą chińską mądrość", że pracując, zarabiam na trzy bochenki chleba - jeden zjadam, drugi pożyczam, a trzeci oddaję. Oddaję rodzicom, którzy mnie wychowali i pożyczam dzieciom, żeby mi oddali, gdy będę stary. Jednak długość życia się zwiększa i dziś już właściwie normą jest, że wciąż żyją dziadkowie aktywnego zawodowo pokolenia. No może tylko połowa z nich. I im też muszę dać co najmniej pół bochenka. Niestety, zabraknie mi wtedy chleba dla dzieci. Co mogę zrobić? Mieć mniej dzieci, tak by się najadły połową bochenka. To już się stało. I na razie bilans się zamyka. A co będzie za jedno pokolenie, kiedy ja przejdę na emeryturę, czyli będę oczekiwał, że dzieci oddadzą mi bochenek chleba? Nie oddadzą. Dlaczego? Po pierwsze - oddadzą co najwyżej pół bochenka, bo pożyczyłem im pół bochenka, więc nie mają co oddawać. A nawet gdyby chcieli mi podarować, to nie mają z czego. Bardzo możliwe, że ich pół-pokolenie będzie musiało utrzymać pokolenie rodziców, pół pokolenia dziadków i ćwierć pokolenia pradziadków. Im powinni oddać już łącznie 3,5 bochenka, a gdzie chleb dla nich i dla dzieci? Realnie zarobią 1,5 bochenka, bo jest ich mało. I te półtora bochenka musi starczyć dla ich pokolenia, pokolenia dzieci, pokolenia rodziców, pół pokolenia dziadków i ćwierć pokolenia pradziadków. Czyli 1,5 bochenka dla 3,75 pokoleń. Czyli średnio 40% bochenka. To, czym nas straszą w reklamie, jak żyć za 1/3, będzie naszym marzeniem. Realnie trzeba będzie żyć z 1/5. I to właśnie jest ta nadchodząca katastrofa demograficzna. Jak się do niej ma program "500+"? Ano nijak. Nie zmienia liczby bochenków chleba do podziału ani liczby gęb, które trzeba nakarmić. Zmienia tylko sposób przekazywania chleba dzieciom. No może jeszcze zmusza, żeby im przekazać 3/4 bochenka, a nie 1/2. Ale te ćwierć bochenka trzeba komuś zabrać! Dziadkom, rodzicom, albo samemu sobie od gęby odjąć. Sam pomysł sprowadza się do tego, że musimy dzieciom oddać więcej, niż pół bochenka, może nawet cały bochen. Kosztem naszym, naszych rodziców i dziadków. Ale pomysł ten jest dobry, logiczny. Czyli z trzech zarobionych bochenków jeden pożyczam dzieciom, drugi zjadam, a trzecim rodzice muszą się podzielić z dziadkami. To fajne - na razie wstępni będą mieć po 2/3 bochenka. Bida, ale da się żyć. Tyle że w systemie demokratycznym, choć nie zarabiają, to głosują. No i może zagłosują na tego, kto im obieca 3/4 bochenka. Tyle że pozytywny efekt zostanie osiągnięty za jedno pokolenie, czyli 1/3 stulecia. W 2049. Będę miał wtedy 90 lat. Gdybym dożył, w co wątpię. A tymczasem obciążenie pokolenia pracującego daniną na dzieci będzie wzrastać. Oczywiście tylko wtedy, gdy program odniesie sukces. Jak okaże się fiaskiem, to nie. Ile to będzie kosztować? Wg zapewnień rządu 22 mld rocznie. To sporo. Budżet naszego państwa to cca 300 mld, a wpływy całego ZUS - cca 140 mld. Jednocześnie rząd zapewnia, że program zostanie wdrożony w II kwartale 2016 roku. Nie bardzo wiadomo, czy w kwietniu, czy w czerwcu. W kwietniu to raczej nie, bo na kwiecień to zapowiadane jest uchwalenie ustawy. O ile proces legislacyjny pójdzie sprawnie. Zapewne pójdzie niesprawnie, bo opozycja będzie bezczelnie zadawać pytania, co proces przedłuży. Wredna opozycja, jej wina. Więc realnie należy się spodziewać przelewów od lipca. Czy zatem 22 miliardy to obciążenie budżetu za przewidywane 6 miesięcy wypłacania, czy za cały rok? Nie wiem. W następnych latach kwota 22 mld zł (albo 44 mld?) będzie stała jedynie w przypadku, gdy program poniesie kompletne fiasko. Wtedy będą to pieniądze wyrzucone w błoto. Jeśli program odniesie sukces, czyli będzie się rodziło więcej dzieci, koszty programu będą narastać. Jeśli dzieci będzie dwa razy więcej, to do 44 mld (albo 88 mld?). Jeśli trzy razy więcej, do 66 mld. W ciągu najbliższych 18 lat, czyli do 2034 roku. Sorry, pomyliłem się. Wzrost kosztów tego programu w przypadku, gdy odniesie on sukces, będzie znacznie szybszy. Skąd byśmy tych pieniędzy nie wzięli, nijak ten program nie zwiększa wartości wytworzonych przez nas dóbr. Jednocześnie PiS obiecał kolejne dwie pro-katastrofalne reformy - przywrócenie poprzedniego wieku emerytalnego oraz zniesienie obowiązku szkolnego dla 6-latków. Bo rodzice najlepiej wiedzą, czy ich dziecko powinno iść już do szkoły, czy pozostać w przedszkolu albo w domu. Nom to może w ogóle znieśmy obowiązek szkolny, skoro rodzice najlepiej wiedzą? Ja jestem na tyle stary, że mnie to już nie ruszy. Natomiast dzisiejszych 40-latków ostrzegam - pilnujcie swych emerytur. Lepiej dostać ją późno, niż nie dostać wcale.
-
Itd. Insynuacje, pomówienia, kalumnie, kłamstwa. Żadnych argumentów. Gdy Secesjonista tworzył swój wspaniały tekst, było to jeszcze w wątku o JKM. W zasadzie powinien pojąć, że słowa które napisałem w obecnym #1: "Człowieku, czy JKM popiera sztandarowe wyborcze projekty PiS? 500 zł na drugie i następne dziecko, by tatuś miał na flaszkę?" nie były wyrażeniem mojego poglądu, lecz mentalną rekonstrukcją poglądu JKM. Sporo czytałem jego publicystyki, więc pozwoliłem sobie na dokonanie takiej rekonstrukcji. Gdyby rzucili się na mnie z pięściami i pazurami zwolennicy KORWiN, że JKM ma na temat programu "500+" zupełnie inne zdanie, to miałbym problem. Ale się nie rzucili. Za to rzucił mi się do gardła Secesjonista. Tyle, że nie jako obrońca JKM. Rzucił się do mojego gardła, za stwierdzenie, które przypisywałem JKM. Znaczy - stwierdzenie nie moje, ale gardło moje. Вот сюрприз. W poście, który obecnie nosi numer #3, usiłowałem wyjaśnić, że ten pogląd wcale nie jest bezzasadny. Nie trzeba być wrogiem PiS, żeby dostrzec, że to 500 zł niekoniecznie musi pójść na dobro dzieci. Gowin jest ministrem pisowskiego rządu, ale ten problem dostrzega. W swojej odpowiedzi napisałem, iż z programu "500+" z pewnością ucieszyły się ciężko pracujące osoby, z trudem wiążące koniec z końcem, także ze względu na liczbę dzieci. Jednakże Secesjonista furt mi wmawia, że jancet ew. beneficjentów 500 zł przedstawia w ten sposób, iż zasugerowano, że to ludzie czekający na kasę na flaszkę. Choć nigdy nie napisałem, że tak uważam. Natomiast potwierdzam, że jestem wręcz pewny, że jakaś część tych 500 zł pójdzie na flaszki lub inne potrzeby rodziców, niemające nic wspólnego z dobrostanem dzieci, a nawet z nim sprzeczne. Nie wiem, w jaki sposób można zaspokoić pedofilskie perwersje dzięki tej kwocie, zupełnie na tym się nie znam, ale skoro secesjoniście wiadomym jest, że pośród rodzin wielodzietnych bywają pedofile molestujący zarówno swoje dzieci, jak i obce. Stąd: 500 zł na drugie i następne dziecko, by tatuś miał na swe perwersje? to pozostaje mi tylko schylić głowę przed wiedzą Secesjonisty w tej materii. A skąd Secesjonista wie, że bez zwycięstw? Jak na razie czuję dużą satysfakcję. Czeka nas już niecałe 4 lata złych czasów dla Polski. Może nawet krócej. I tyle. Całej tej kasy? Nie ma żadnej kasy. Rozdaje się Niderlandy. Istotnie, tu się zgadzamy. JKM przede wszystkim byłby przeciwny rozdawaniu pieniędzy, których nie mamy. I dopiero trzeba wymyślić nowe podatki, żeby je znaleźć. Natomiast gdybyśmy je mieli - to ja nic nie wiem o krytycznej postawie JKM wobec dofinansowywania przedszkoli i żłobków.