jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Uzasadnienie takiego a nie innego wyboru
jancet odpowiedział fraszka → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Chciałbym pomóc, ale nie znając tytułu ani charakteru tej pracy - trudno mi będzie. Zawsze trzeba dostosować tekst do audytorium. Rozumiem, że analiza wierszy jest tylko elementem Twojej pracy. I jest to typowe badanie jakościowe. Nie chodzi Ci przecież o to, w jakim procencie opublikowanych wówczas wierszy pojawiło się słowo "traktor"? Badanie jakościowe ma to do siebie, że dotyczy identyfikacji występujących zjawisk, a nie częstości ich występowania. Więc na podstawie jednego jedynego wiersza możesz stwierdzić, że "traktor" występuje w poezji tego okresu. Generalnie w badaniach jakościowych nikt rozsądny nie oczekuje próby reprezentatywnej, np. losowej. To, co zrobiłaś, może i było próbą przypadkową, ale faktycznie to brzmi brzydko. Już lepsza jest próba celowa. Czyli możesz np. napisać: "Dobierając zestaw utworów poetyckich do analizy starałam się zachować szerokie spektrum postaw ideowych autorów etc. etc.". O ile się starałaś. Pamiętaj, że w badaniach jakościowych dobór przypadkowy nie jest powodem do wstydu. Tylko opisując wyniki badania musisz pamiętać o ich charakterze i sposobie doboru próby. Np. nie możesz stwierdzić na tej podstawie, że "w poezji polskiej badanego okresu słowo kosa pojawia się rzadziej, niż słowo traktor". Możesz jedynie stwierdzić, że "w badanych utworach poezji polskiej tego okresu słowo kosa pojawia się rzadziej, niż słowo traktor". Przyznaję, że konsultowanie tekstu, którego nie znam, stanowi dla mnie zupełnie nowe wyzwanie, ale czegóż się nie robi dla Fraszki. -
W najmniejszym stopniu nie miałem zamiaru polemizować tu z Secsjonistą. Moździoch i Krysik powołują się na dwa fakty archeologiczne - tak przynajmniej to zrozumiałem. Jeden to to, że grody na ziemiach polskich z IX wieku są nieliczne, ale obszerne. Przypisują im funkcję miejsca schronienia okolicznej ludności w razie zagrożenia. Natomiast w połowie X stulecia powstaje sieć małych, acz silnie obwarowanych grodów, które były zapewne głównie ośrodkami władzy - aparatu ucisku i przemocy. Ponadto dostrzegają szczególnie wyraźny łańcuch takich grodów od Poznania po Wolin - co miałoby świadczyć, że tą trasą eksportowano niewolników. Co do przesiedleń - czy faktycznie istnieją archeologiczne dowody, no może raczej przesłanki, potwierdzające tezę, że w X wieku ludność znad Obry została przesiedlona nad środkową Wartę i Gopło?
-
Fajnie. Doszliśmy do Garry Glitter's Band :thumbup: .
-
Przy czym woda powinna być bardzo zimna - jak po prostu zmiksowałem tłuczony lód z mąką i jajkiem, to wyszło naprawdę smaczne. Lepiej od woka sprawdza się rondelek, chyba że chcesz zużyć 2 litry oleju. Może jeszcze lepiej sprawdziła by się frytownica, ale takiej nie mam. A potraktować tempurą można chyba wszystko, co nie wymaga długiej obróbki cieplnej. Kawałki polędwicy wołowej, kurczaka, ryb, kalmary, krewetki, krążki cebuli, plasterki cukinii, orzechy włoskie. Najgorszą wadą tempury jest to, że ten kto smaży, nie je.
-
Akty urodzenia też bywają fałszowane - nie słyszałeś o tym? Ale niekoniecznie musi chodzić o fałszerstwo. Często występujące zjawisko polega na tym, że w jakiejś okolicy pewne nazwisko jest bardzo popularne. Jak pracowałem w Cukrowni Łapy, to co trzeci pracownik był Łapiński.W Toporowej Cyrhli chyba większość mieszkańców nosi nazwisko Gawlak, w dodatku najpopularniejsze imiona to Zofia i Jan. Jacyś moi powinowaci pochodzili ze wsi, bodajże spod Tarnowa, której niemal połowa mieszkańców nosiła nazwisko Duda, a druga - Dziewierz. Jak się rody skrzyżowały, to przybierano nazwisko Duda-Dziewierz. Kiedyś dwie moje studentki miały identyczne imię, nazwisko, rok urodzenia i adres zamieszkania, a egzamin dyplomowy złożyły tego samego dnia. Kiedyś zajęcia prowadziły dwie Marty Ogonowskie - jedna mgr, a druga mgr inż. Na bieżąco ludzie dają sobie z tym radę, ale historyk 100 lat później będzie miał z tym kłopot. Ale czasem zdarzają się bardziej złożone sytuacje. Ojciec się zżymał, że jego urodziny obchodzimy 8 marca, podczas gdy on się urodził 23 lutego 1903. Skąd ta różnica? Ano matka przed wyjazdem z Warszawy do Moskwy w 1915 zaopatrzyła się w metrykę syna, przetłumaczoną przysięgle na rosyjski. Tłumacz przetłumaczył, ale datę 23 lutego pozostawił wg oryginału, czyli "nowego porządku". Taką metryką ojciec posługiwał się w Moskwie. Jak w 1919 czy 1920 wrócił do Polski, to polski urzędnik potraktował jego metrykę tak samo, jak metryki innych repatriantów, czyli dodał 13 dni i wystawił nową metrykę z datą urodzenia 8 marca. I tak akt urodzenia mego ojca podawał fałszywą datę urodzenia. Rozprawy naukowe z założenia podlegają negowaniu, choć raczej mówi się o krytycznej podejściu do ich oceny. Na tym polegać powinna wartość rozpraw naukowych - jak gdzieś coś popełnisz, to inni się na Ciebie rzucą z kłami i pazurami. Pudło. Jestem zażartym wrogiem teorii spiskowych. Nota bene część z nich bierze swą siłę w bezgraniczną wiarę w dokumenty. Tak, dostrzegłem, że napisano stenogram. Ale przyznam, że nie wierzę, żeś nie tylko zdobył dostęp do tych materiałów archiwalnych, ale że tam był stenogram, który samodzielnie odczytałeś. Stenogram sprzed kilkudziesięciu lat! Absurd. Podejrzewam, że miałeś do dyspozycji co najwyżej wówczas zredagowaną transkrypcję stenogramu. Czyli pole zmieniania sensu rzeczywistych wypowiedzi było ogromne. Napisałem, że poszukiwania archiwalne trzeba prowadzić "na tyle szeroko i głęboko, by nabrać rzetelnego przekonania, że poznało się w zasadzie wszystko, co poznać należało". To dość daleko od prostego "wszystko". Ale fakt, niedosyt pozostaje. Problem w tym, że jeśli 10 niezależnych świadków będzie obserwować jedno wydarzenie, to ich relację będą się różnić pewnymi istotnymi elementami. Do Twych tez z kolejnego postu odnosić się już nie będę. Dlaczego? 1. Możesz mnie uważać za "po prostu głupiego, żałosnego małego Jasia", który coś tam sobie wyobraża. Ktoś mądry kiedyś powiedział, że "takim jesteś człowiekiem, jakich masz wrogów" (mi to powiedziała śliczna Cyganka, studentka PW w Bieszczadach). Wrogość, okazywana mi przez Ciebie, tylko podbudowuje moje poczucie wartości własnej. 2. We własnych postach w jednym akapicie zaprzeczasz istnieniu aspektu humanitarnego owej ewakuacji, a w kolejnym szczegółowo opisujesz, jak był on realizowany. 3. Styl pyskówki, który znów obrałeś, znudził mi się wielce. Moja rada? Radzę dokładnie czytać, co się pisze. Najlepiej ze zrozumieniem. Pozdrawiam wzajemnie JC
-
Drzewo wartownicze - arbor custodie
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
A czy Panowie wyjaśnią, w czym tkwi istota tych konstrukcji? -
Kto prowadzi blog, tego nie wiem, ale pod tekstem podpisany jest Kamil Janicki, i jest to skrót artykułu z "Ciekawostek historycznych". O autorze i portalu mieliśmy okazję już dyskutować. Co do samego poławiania i eksportu niewolników w X w. z ziem słowiańskich to zetknąłem się z tym poglądem jako poważnym poglądem zawodowych historyków. Sięgając pod rękę mamy potwierdzenie tej tezy w artykule prof. dr. hab. Sławomira Moździocha (PAN) Krajobraz Prapolaka w: Narodziny Polski. Pomocnik historyczny; red: dr Leszek Będkowski, SW "Polityka", Warszawa 8/2015. Dość szeroko ujmuje to Jarosław Krysik, nieżyjący już publicysta, w artykule "Sclavus na niewolniczym szlaku" w tym samym zeszycie "Pomocnika historycznego". Z tym, że nie mam tam nic o żadnym zbrodniczym procederze pra-Piastów, jest o powszechnie występującym na całej Słowiańszczyźnie zjawisku. Podobnie jak Moździoch, Krysik powołuje się na źródła archeologiczne, a także kulturowe z krajów, do których niewolnicy trafiali, choć ich nie przytacza w odnośnikach - w końcu to pismo do poduszki, a nie naukowa rozprawa. Ale brzmi to rozsądnie, także dzięki pewnym odwołaniom do analogii z innych epok i obszarów. Po stronie podaży wymienia: "nieurodzaj, banicję, wojnę". Nieurodzaj powodował, że rodzice sprzedawali niektóre dzieci w niewolę, a w skrajnych przypadkach i dorośli się poddawali - lepiej żyć niewolnym, niż umrzeć z głodu. W ustroju plemiennym czy rodowym dość częstą karą za poważny występek było "wykluczenie ze stada". Taka osoba była łatwym łupem. I dopiero na koniec wojna. Pogląd ten nie jest szczególnie nowy, gdyż red. Jarosław Krysik zmarł trzy lata temu. Warto zauważyć, że Kamil Janicki też jest autorem kilku tzw. "ramek" w tej publikacji, typu "Mieszko I. Jak mógł wyglądać pierwszy polski książę?". O ile rozumiem logikę tej publikacji, to w "ramkach" redakcja umieszcza teksty interesujące, ale z treścią których redakcja nie do końca się utożsamia. Nie dziwota. Bo co wiemy o wyglądzie Mieszka I? Zapewne miał dwie nogi na dole, jedną głowę na górze oraz pomiędzy nimi ręce dwie. W głowie miał 7 otworów, a poniżej pasa jeszcze dwa. Gdyby coś w tym zakresie było inaczej, może by kronikarze to zapisali. Inne szczegóły to fantastyka. Choć trzeba przyznać, że Janicki w tym wydawnictwie, choć trochę wodzy wyobraźni popuszcza, to jakoś trzyma się historycznej materii. Jak pisze, że, wbrew Matejce, nie nosił brody, to jakoś to uzasadnia. Choć jak pisze, że "był mężczyzną w sile wieku, energicznym, zdrowym" to trochę poczucie śmieszności mnie ogarnia. Będąc w sile wieku, był w sile wieku. Umierał zapewne trochę po 60-tce, czyli wtedy nie był już "w sile wieku". No i umierając zapewne nie był zdrowym. Ale to drobiazg. Na własnym portalu Janicki nie krępował się wcale. Zdaje się, że wcześniej nic mu nie było wiadomo o zjawisku niewolnictwa u Słowian, za to jak dostał do ręki autorskie egzemplarze "Pomocnika historycznego" i przeczytał teksty Moździocha i Krysika, to uznał, że już jest wybitnym specjalistą. No i że to on musi zebrać premię za spopularyzowanie tej tezy - fakt, że historykom nieobcej, ale w podręcznikach pominiętej. Po czym dokonał ekstrapolacji zawartych tam tez na zasadzie eksplozji nuklearnej. Coś, co u nich było zasygnalizowaniem możliwości, u niego jest dowiedzioną prawdą. Ale na tym nie poprzestał, o nie. Wywiódł jakieś dalsze meta-bzdury, o obozach, przesiedleniach, państwie policyjnym - a także, jakoby to przodkowie Mieszka w jakiś szczególny sposób się tym procederem zajmowali. Dyby smalone, nie mające żadnego odbicia w jakichkolwiek źródłach historycznych czy archeologicznych. Przy czym pełne kompletnych nonsensów. "Ziemia gnieźnieńska była w tym czasie regionem biednym, słabo zaludnionym i pozbawionym naturalnych surowców. Jej położenie miało właściwie tylko jedną zaletę – w ciągu kilku godzin konnej jazdy dało się dotrzeć do opływających w bogactwa, a jednocześnie pozbawionych silnych fortyfikacji osad i portów Pomorza". Z Gniezna na Wolin to jest dziś kilka godzin jazdy samochodem. Wówczas, konno to było na pewno powyżej tygodnia. Ale raczej kilka tygodni. "Na całe lata Piastowie ugrzęźli w walkach z konkurencyjnym, zapomnianym przez historię plemieniem zamieszkującym nad rzeką Obrą. Gdy wreszcie zwyciężyli, swój sukces przypieczętowali w iście barbarzyński sposób. Palili twierdze swoich wrogów do gołej ziemi i pilnowali, by już nigdy nie osiedlono się w ich miejscu. Spośród około dziewięćdziesięciu wielkopolskich warowni niemal osiemdziesiąt zniknęło z powierzchni ziemi. Na własny użytek Piastowie przejmowali wyłącznie pojedyncze, ulokowane w kluczowych miejscach grody". No ale ponoć niewolnicy dobrze się sprzedawali? Więc może lepiej byłoby ich sprzedać, a za zarobione pieniądze wynająć o wiele bardziej fachowych i zaangażowanych cieśli. A nie: "Tysiące osadników zostało brutalnie zagnanych na dopiero co wyrwane puszczy tereny pod głównymi grodami Piastów – Gnieznem, Gieczem i Poznaniem. Zakładali wioski i osady, w których przez resztę życia mieli pracować w niewolniczych warunkach na chwałę swoich nowych panów". Nonsens. To się przykleiło z redakcji Ciekawostek Historycznych. Też kłamstwo, bo wcale nie muszę zamieszczać link. Wystarczy jednoznaczne przywołanie źródła. No a zwrot "cytuj, a nie kradnij" trochę mnie obraża. Uważam ten tekst za gorzej niż g****, miałbym coś takiego kraść? Dodam jeszcze: "Jak ulał pasuje tutaj zdanie pewnego angielskiego władcy z wczesnego średniowiecza, który twierdził, że grupa licząca do siedmiu zbrojnych to rabusie, a od siedmiu do trzydziestu pięciu – banda. Wszystko powyżej trzydziestu pięciu osób to już jednak wojsko. I właśnie taką zgraję zbirów zebrał wokół siebie protoplasta przyszłych władców Polski". Angielscy władcy są raczej trochę późniejsi. Chyba że chodzi o jakiegoś władcę Anglów. Przyznaję, że nie znalazłem tego cytatu. Może ktoś z kolegów wie? Dla jasności - uważam publicystykę takich osobników, jak Kamil Janicki, za bardzo, bardzo szkodliwą dla poznawania historii. Deklaruję się jasno jako zażarty wróg autora i redaktora. Będę walczył z nim i na czele moich hufców, i kompletnie sam, konno, pieszo, na czworaka i czołgając się. HOWGH. A Ty, Tyberiuszu, przestań czytać te bzdury.
-
Rodzimowierstwo Słowiańskie
jancet odpowiedział TyberiusClaudius → temat → Eksploracja i rekonstrukcja historyczna
A wyjaśnisz, dlaczego akurat od dziś? -
Bruno, niewątpliwie masz rację, że nie zapisałem w katalogu możliwych przyczyń pozycji: 6) własne ambicje. Przy czym zastrzegam się, że nie uważam ich posiadania za coś negatywnego. Wręcz przeciwnie - każdy przywódca musi je mieć. W odniesieniu do wojny 1831 roku mam taki pogląd, że ci z naszych generałów, którzy mieli wielkie kompetencje, mieli skromne ambicje; zaś ci, których ambicje były wielkie, kompetencje mieli skromne. Ci zaś bardzo nieliczni, u których kompetencje szły w parze z ambicjami, byli bardzo nielubiani przez powyżej opisaną większość. Przyznaję, że - jeśli przez źródła rozumiesz materiały archiwalne - to jest to metoda wielce ryzykowna. Z jednej strony trzeba by mieć możliwość samodzielnego wertowania archiwów na tyle szeroko i głęboko, by nabrać rzetelnego przekonania, że poznało się w zasadzie wszystko, co poznać należało. Co dla amatora jest trudne - raz - bo czasu brak, dwa - bo amatorowi bardzo niechętnie udostępniają archiwalia. Póki Centralna Biblioteka Wojskowa była na Szucha, po po dwóch latach wychodziłem sobie ścieżki do Działu Archiwaliów, bynajmniej nie czekoladkami i kwiatkami, tylko mozolnym przekonywaniem Pań o swoich kompetencjach. No i legitymacja pracownika wyższej uczelni okazała się przydatna, choć to była Politechnika. Jeśli bym nie miał wystarczająco dużo czasu i dostępu, byłbym skazany na korzystanie z materiałów w sposób wybiórczy, np. korzystając z czyjejś pomocy. Poznałbym tylko niektóre dokumenty, co mogłoby sprowadzić me przekonania na manowce. Albo - z drugiej strony dojścia do sytuacji "wyważania otwartych drzwi" - mozolnie zdobywałbym informacje w archiwach, choć są one ogólnie dostępne w publikacjach. Można widzieć drzewa, a nie widzieć lasu. Bo jak wojsko nie jest tylko masą ludzi, tak las nie jest tylko masą drzew. W takiej sytuacji wolę polegać na opracowaniach (choćby zbiorach dokumentów archiwalnych), byle licznych i wielostronnych - bo obiektywizm jest subiektywnym pojęciem. Co ciekawe - czytając Twe ostatnie posty, nie znajduję w nich nic, z czym bym się fundamentalnie nie zgadzał. Owszem, nie znam pewnych szczegółów, które zgodnie z Twą zasadą bardzo eksponujesz, wg mnie - nadmiernie. Owszem, czasem inaczej ująłbym niektóre tezy. Owszem, razi mnie, że dla Ciebie niektóre rzeczy są jasne, oczywiste i jednoznaczne, a dla mnie te same pozostają złożone, wieloaspektowe i wielowarstwowe. Ty bezgranicznie wierzysz dokumentom - a wg mnie dokumenty lubią kłamać. Notatka z rozmowy albo streszczenie depeszy są sporządzone tak, jak sporządzający chciałby, by adresat widział ich treść, a nie tak, jak faktycznie było. Etc, etc. Ale generalnie się zgadzamy. Jest mi równie daleko do Prawdziwych Komunistów jak i do Prawdziwych Polaków.
-
Ze swej strony chciałbym Krakusa 57 przeprosić za to, że wczoraj mnie poniosło i nie powstrzymałem się od niemerytorycznych złośliwości. Zatem wracajmy do tematu. Ze nie mam na ten temat szczególnej wiedzy, otwarcie to deklarowałem. Czerpię tę wiedzę od Kolegów. Niektóre poglądy przekonują mnie mniej, inne bardziej. I o tym piszę. Jeśli Krakus 57 osobiście dotarł do archiwalnych, dotychczas niepublikowanych dokumentów, to bardzo szkoda, że nie zadał sobie trudu opublikowania ich treści w dziełach naukowych, poddanych osądowi innych historyków. Niestety, bez tego nie mam pewności, czy dokonany wybór fragmentów dokumentów nie był tendencyjny. Jeśli jednak Krakus 57 zna te informacje z publikacji, to nie powinno chyba być dla niego problemem ich określenie, zgodne z powszechnie przyjętym obyczajem. Ciekawe. Jeśli jakiś ogólnie znany fakt nie ma potwierdzenia w papierach, znanych Krakusowi 57, to należy odrzucić fakt i uwierzyć papierom. Dla mnie faktem jest, że ileś tam tysięcy cywilów zostało ewakuowanych do Iranu wraz z armią Andersa. Czy Krakus 57 zamierza temu zaprzeczyć? Bo jeśli nie, to ja innych dowodów ważności humanitarnego aspektu owej ewakuacji nie potrzebuję. Mój tekst dotyczył bezsensownego użycia zwrotu "sine qua non", nie zaś samego poglądu iż "wojsko <=> masa ludzka". Ale mogę pogadać i o tym. Przykro mi, ale z tym poglądem mógłbyś się zaliczyć tylko do wciąż przegrywających watażków. Wielcy, a nawet mali władcy i dowódcy doskonale wiedzieli, że nie ma tam znaku równoważności. Wojsko to nie masa ludzka. Wojsko to ludzie wyszkoleni (nie tylko w zakresie zabijania), wyposażeni w broń i sprzęt, zaopatrzeni, zorganizowani, zdyscyplinowani, zmotywowani do walki i dowodzeni. Zaiste intrygujące. Bo ja w poście Krakusa 57 przeczytałem: O ile mi wiadomo, to w kwietniu 42 roku spodziewano się (i słusznie) ofensywy Rommla spod Bengazi na wschód, w stronę Kanału Sueskiego i dalej. I zbierano wszelkie dostępne siły, by go powstrzymać. Tym bardziej, że w lutym Japończycy zdobyli Singapur i dotychczas walczące w Afryce dywizje australijskie ewakuowano na 6 kontynent. A wracając do Berlinga. O ile dobrze Kolegów zrozumiałem, to dlaczego pozostał w ZSRR, pozostaje niejasne. Spróbuję podać kilka możliwych przyczyn: 1) uniemożliwiono mu to fizycznie, 2) NKWD miało na niego "haka" i musiał wypełniać ich polecenia, 3) uważał, że polscy żołnierze powinni iść do Polski najkrótszą drogą - na zachód, a nie tułać się po Iranach i Egiptach, 4) był ideowym komunistą, 5) miał świadomość, że do wojska polskiego wciąż ciągną tysiące ludzi z łagrów, z zsyłek czy po prostu uciekinierów - i że może ich czekać drugi "Katyń" - choć zapewne nie znał nazwy tej miejscowości. Co do mojego poglądu: ad 1) - możliwe, choć raczej mało prawdopodobne, ad 2) - nader prawdopodobne, ad 3) - w sumie to dość uzasadniony pogląd, ad 4) - raczej niewiele na to wskazuje, ad 5) - tego akurat mogę być pewny.
-
1939 - czy można było pokonać Niemcy łącznymi siłami Polski, Francji i Anglii
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Front Zachodni
DWA FRONTY !!! O ile w 1938 Polska i Węgry jawiły się jako sojusznicy Hitlera, to rok później Polska była przeciwnikiem, a Węgry - neutralne. Zakładając, że Francja i UK tego roku też nie przespały oraz przyjmując, że Czechosłowacja i tak by się nie biła, a przynajmniej nie skutecznie (co wobec postawy Polski i Węgier było nader zasadne) bilans sił faktycznie mógł być w 39 lepszy, niż w 38. W 38 F+GB < D+PL+H, w 39 F+GB+PL > D . Oczywiście, zakładając bierność ZSRR. Z tym, że w 1938 F+GB+CS+PL > D i w moim przekonaniu należało z tego skorzystać. -
Prawda, tylko prawda i ... lokalna prawda
jancet odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Historia lokalna i turystyka historyczna
No cóż, Bruno... Odwołam się do swego ojca (rocznik 1903, miałby dziś lat 113), który kwitował takie pomysły wierszykiem: "Tu, pod tą gruszką, siusiał Kościuszko, a pod tą drugą Kołłątaj Hugo załatwiał długi interes". -
Krakus 57 może sobie ple ple pleść, co mu się podoba. Aczkolwiek faktem jest, że ewakuowanym do Iranu żołnierzom Andersa towarzyszyła zbliżona liczebnie grupa cywili, dzieci, kobiet i starców. którzy nijak w istotnym czasie rekrutami nie stać się nie mogli. Anders, a także Berling, uważali ewakuację cywili za bardzo istotną, co dowodzi, iż doceniali humanitarny aspekt operacji. Krakus 57, negliżując ten aspekt, po prostu bre bre bredzi. O stylistyce Krakusa 57 trudno dyskutować. Podejrzewając, że 57 to rok urodzenia, chciałbym go traktować jak osobę dorosłą. Jednak zwrot "Wojsko sine qua non to masa ludzka" budzi moje wątpliwości, czy autor rozumie słowa, które pisze. Natomiast przedstawione kalendarium jest nader ciekawe w aspekcie militarnym i politycznym. Tylko brak podania źródła trochę razi. Militarnie 2-3 polskie dywizje na froncie wschodnim niewiele by zmieniły, choć "i rak ryba". W Afryce 2-3 dywizje to siła strategiczna. Zupełnie mnie więc nie dziwi, że Churchill chciał te dywizje jak najprędzej przenieść do Afryki, negliżując aspekt polityczny i humanitarny. Tym samym negliżując interes Polski, a także Polaków, znajdujących się na terenie ZSRR. I generalnie nie mam o to żalu - najważniejsze było wygrać wojnę. Chciałbym wrócić do Berlinga, ale minęła północ, więc zrobię to jutro lub kiedy indziej.
-
Z wielkim zainteresowaniem przyglądam się dyskusji. Jeśli chodzi o znajomość materiału faktograficznego, to niemal całą swą wiedzę zawdzięczam autorom poprzednich wpisów. Ale chciałbym na to spojrzeć nieco szerzej. Jaki był cel tworzenia Armii Polskiej w ZSRR? Wydaje mi się, że trzeba brać pod uwagę cel: Humanitarny - wydostanie chociaż żołnierzy i osób zdolnych noszenia broni z piekła sowieckich miejsc zesłania, a czasem może i z łagrów. Za żołnierzami podążały rodziny. Militarny - wojna z Hitlerem wcale nie była rozstrzygnięta, działo się to w trakcie bitwy pod Stalingradem, do Kurska daleko; każda nowa dywizja na froncie była na wagę złota. Polityczny - nawet zakładając, że koalicja wygra wojnę, co bynajmniej nie było wówczas oczywiste, w powojennej układance będzie mieć znaczenie, skąd zwycięzcy przyszli i dokąd doszli. O ile dobrze zrozumiałem, Berling z pełnym zaangażowaniem i nader sprawnie uczestniczył w organizacji Armii Polskiej i późniejszego jej przemieszczenia do Iranu, wraz z tysiącami cywilów. CDN.
-
No tak biorąc rzecz literalnie, musielibyśmy jeszcze wyznaczyć zakres stałej czasowej, czyli w ile lat (od-do) po peryhelium powinien wystąpić konflikt. Przyjmujmy, ze jest to od 3 do 5 lat od wymienionego w Wiki roku pojawienia się. 1986, czyli 1989-1991, czasy niewątpliwie burzliwe, choć wojny udało się uniknąć. 1910, czyli 1913-1915, wybuch Wielkiej Wojny, 1835, czyli 1838-1840, wyjątkowo spokojne lata. Przynajmniej w Europie. W Ameryce Południowej chyba były dość burzliwe. 1759, czyli 1762-1764 i wszystkie wcześniejsze - wojny były codziennością, to stan pokoju był niezwykły, więc w sumie zawsze coś się znajdzie. Jak nie tu, to tam. Więc udowodnić trudno, obalić też się nie da.
-
Wyróżnionej tezy bronić nie miałem i nie mam zamiaru z tego otóż powodu, że jej nie podzielam. Jeśli chodzi o współczesne słowiańskie pogaństwo, to tu nie ma mowy ani o ciągłości, ani o restauracji czy rekonstrukcji - jest to coś raczej z nurtu fantasy. Natomiast jest rzeczą wartą rozważenia, jaka część obrzędowości formalnie chrześcijańskiej ma genezę pogańską, w tym słowiańsko-pogańską. Mi trudno się podjąć takiej analizy. Z takich spraw dość oczywistych - z obrzędów wielkanocnych post wielkopiątkowy, gorzkie żale, baranek i poranna msza wielkanocna są zdecydowanie chrześcijańskie. Święcenie pokarmów to chyba krzyżówka. Jaja i pisklę, barwinek, rzeżucha - w każdym razie coś zielonego - to już pogańskie. Obżarstwo chyba też. No śmigus-dyngus to obrządek, którego Kościół nawet nie próbował adoptować. Powiedziałbym że dostrzegam lekką przewagę pogańskich obchodów wiosennej równonocy nad chrześcijańskimi Misteriami Paschalnymi. Podobnie jest z obchodami zimowego przesilenia. Przy czym tu mamy jakąś dziwną sytuację - teoretycznie liczymy lata od narodzin Chrystusa, ale jednak nowy rok nie zaczyna się w dniu jego narodzin, tylko kilka dni później. Jeśli jakiś propagator pogaństwa postawi tezę, że Chrystus tak naprawdę narodził się w Sylwestra, a jedynie oficjalny kościół przepchnął obchodzenie tego faktu o tydzień do przodu, by uzyskać zgodność z pogańskim przesileniem - to trudno byłoby mi odmówić zasadności takiemu twierdzeniu. W symbolice letniego przesilenia wyraźnie dominuje element pogański. Owszem - św. Jan Chrzciciel to trzeci najświętszy człowiek, ale czemu mamy go czcić w czerwcu? I czy czcimy jakiekolwiek wydarzenie z jego życia? I co ono ma do wianków, ognisk, kwiatów paproci i ogólnej atmosfery, przepojonej erotyką i wręcz seksualnym rozpasaniem? Toć to był asceta. Tu wątek chrześcijański poniósł zdecydowaną klęskę z pogańskim. Symbolika najkrótszej nocy jest wciąż żywa i absolutnie pogańska, nawet jeśli ją zwiemy świętojańską. W świętowaniu równonocy jesiennej właściwie zostały jedynie pogańskie dożynki. Fakt, że wyparte do strefy oficjalnej, najpierw do kontaktów poddanych z dworem, teraz do kontaktu ludu z władzą, raczej nikogo nie emocjonują. Tym bardziej, że koniec żniw przesunął się na pierwszą połowę sierpnia. Co mają wspólnego z Wniebowstąpieniem wiązki trawy i polnych kwiatów, strzelby, piwo i bawarskie kapele? Dwa lata temu zdarzyło mi się obchodzić to święto w arcykatolickiej Bawarii - zaiste, maryjny charakter nie dotrwał nawet do końca mszy. Wszystko to, w połączeniu z zauważoną przez Ciebie niezwykle niską znajomością i rozumieniem dogmatów, nadaje sens pytaniu: - na ile dziś jesteśmy chrześcijanami, a na ile - poganami?
-
Niedawno odbudowywałem starą, drewnianą chałupę. W gminie uzyskałem informację, że jeśli zbuduję nową w tym samym miejscu, co leżały podwaliny starej, zachowam wysokość i elewację, to nie muszę występować o pozwolenie. Nie wystąpiłem i jest OK. Co prawda udało mi się zachować stare ściany.
-
Podziwiam i mam nadzieję wkrótce się zapoznać. Choć zbliżająca się wizytacja Polskiej Komisji Akredytacyjnej powinna powodować raczej ograniczanie innych pól działalności intelektualnej.
-
Muzeum Kolejnictwa w Warszawie
jancet odpowiedział Muzeum Kolejnictwa → temat → Historia lokalna i turystyka historyczna
I owszem, byłem niedawno w Muzeum Kolejnictwa. I opuściłem je, pełen podziwu za pasję i samozaparcie jego organizatorów. Odnoszę wrażenie, że do ideału brakuje w nim trzech rzeczy: 1) pieniędzy, 2) pieniędzy, 3) pieniędzy. Ale i tak jest dobrze. Bardzo się cieszę z tego postu, bo już wcześniej nasunęło mi się kilka uwag, którymi chciałem się podzielić, a nie miałem z kim. Swój przekaz adresujecie do ludzi o dużej wiedzy technicznej i historycznej, rzekłbym - do miłośników techniki. Tymczasem muzeum zwiedzały głównie dzieciaki, oraz rodzice lub dziadkowie owych dzieciaków (chyba częściej dziadkowie), którzy znacznie mniej się interesowali ekspozycją, niż owe dzieciaki. Przy czym śmiem nas (byłem z żoną) zaliczyć do osób o dużej wiedzy technicznej i miłośników techniki - ale i dla nas opisy były na tyle fachowe, że niekiedy trudno zrozumieć o co chodzi. Taki przykład - "parowóz beztendrowy" i "parowóz bezpaleniskowy" - to to samo, czy co innego? Nie wiem, czy nie przekręcam nazw. Kocioł płomienicowy, bezpłomienicowy, płomienicowo-płomykówkowy? Kto to rozumie? Brakowało mi wyjaśnienia, jak taka lokomotywa działa. Plansz, modeli - najlepiej działających - i prezentacji komputerowych. Komputery przecież są na sali wystawowej. Jakiś etykietek na tych wszystkich rurkach, komorach i tłokach choćby jednej, popularnej lokomotywy. Jakaś książka, którą mogę kupić, a w której będzie to wyjaśnione - najlepiej na przykładach muzealnych eksponatów. Nie wystarczy pokazać piękno dawnych maszyn, trzeba jeszcze pokazać, jak to działało. Przy czym rozumiem, że to też wymaga pieniędzy, pomijając już, że pewnie należałoby jedną taką lokomotywę przekroić. I że przy niedostatku pieniędzy decyzja - zrobić fajny, działający model i skazać unikalny, zapewne ostatni na świecie egzemplarz jakiejś lokomotywy czy wagonu na zagładę, czy też zrezygnować z modelu, ale uratować wagon, jest trudna. No i jeszcze przy okazji przekażę informację, że na Wiki wśród skansenów https://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Skanseny_kolejowe_w_Polsce Was nie ma. To akurat da się naprawić bezinwestycyjnie. -
Czemu nie przeliczył na pampersy? Przy okazji - co to są te "zaprawy"? Szczerze, to nie nazwał bym tego dobroczynnością. Raczej solidarnością. Podam bliższy nam przykład. Zajeżdżam sobie kiedyś (była to połowa lat 90-ych) do góralskiej wsi Ždiar, w interesach, do pani Bekéšovej, która miała "cestovku", znaczy pośredniczyła przy wynajmie kwater. Maj, czyli sam koniec zimy, śniegi podobno przedwczoraj zeszły. Zimno, w nocy może 5°C. Mży. Tam zawsze mży, chyba że jest mróz. Po wsi ciągnie się smród spalenizny. Właśnie dogaszają jedną chałupę. Straż już pojechała, teraz już tylko miejscowi leją wodę ze szlauchów i rozgrzebują resztki. Jakaś kobieta z dziećmi kuli się pod nadpaloną kołdrą, wokół resztki dobytku. Mało się uratowało. Pogapiłem się, zamieniłem parę słów, idę do Bekéšovcov. Pogadałem o tym i owym, dałem si "štámperlik", albo i kilka. O pożarze też rozmawialiśmy. "Ano, dneska sa pálilo, zajtra budu stávať". Uznałem, że nie rozumiem, bo jak to, że jutro będą budować, toć to pogorzelisko jeszcze gorące. A jakieś plany, pozwolenia, fundusze, ubezpieczenia, odszkodowania? A skąd materiały budowlane, drewno znaczy? Nazajutrz wstałem rano, czyli ok. 8-ej (strasznie to było rano po tych "štámperlikach") i idę do sklepu, żeby sobie coś kupić na śniadanie. Jazgot pił łańcuchowych, stuk siekier, ktoś tarczową ustawił za drogą, na drodze (to międzynarodowa E ileś] wozy z drewnem, jakaś škodovka trąbi, że chce przejechać, górale spoko, nie trąb, jak się da, to przejedziesz. Ściany są już do pół okna. Podwalina jakaś taka różowa, pewnie modrzew, reszta świerk. Konstrukcja zrębowa. W porze obiadu znów siedzę u Bekéšovcov, pijemy i gadamy o interesach. Przychodzi pani z zeszytem. W zeszycie ma spisanych wszystkich gospodarzy ze Ždiaru, a było tam prawie 500 numerów. I chodzi od domu do domu i prosi o datek dla pogorzelców, oraz spisuje, co tam kto ma z mebli na zbyciu. Pogorzelcy se wybiorą, co im trzeba. Bekešovci dali 500 korun i zadeklarowali 2 łóżka, używane, z tych dla turystów. Teraz "mimozezóna", do lata się dokupi. Dodali 2 worki ziemniaków. A i owszem, mnie pani z zeszytem też zapytała "odkiaľ ste?", czyli skąd się tu wziąłem. Odpowiedziałem, że z Warszawy, ale 200 koron dam. Tak ostrożnie wymierzyłem, bacząc, by "przed gospodarza nie leźć". I chyba dobrze, bo wieczorem zeszło się sporo miejscowych górali i traktowali mnie jak swego. Tak mi się przynajmniej zdawało. Jak następnego dnia wyjeżdżałem, to krokwie na oczapie stawiali. Czy była kalenica - nie zapamiętałem. I już ciągnęli elektrykę. Intrygowało mnie to, więc się dopytywałem, jak to działa. Robocizna za darmo - wykorzystanie narzędzi też. A że górale potrafią w 48 godzin dom drewniany wybudować, wraz z elektryką, wodą i kanalizacją. Materiały to za darmo się nie da, no nikt się nie będzie dopinał kasy na kilo gwoździ. Generalnie ta zbierana kasa powinna pokryć materiały. Najbardziej wartościowe w tym drewno, ale że to z własnego lasu, więc tanio liczą. Mniej niż połowa tego, co byś płacił u obcego. Ile zebrali? Bekéšovci byli raczej zamożni, więc pewnie średnia nie wynosiła 500 korun. Powiedzmy - 400, to daje jakieś 200 000 koron. Koron wówczas liczono 10-12 na PLN, ale wtedy Słowacja była tania, a i złotówka więcej warta, niż dziś (w wartości realnej). Więc chyba na dzisiejsze to 8 koron na złotego, znaczy zebrali 25 tysięcy złotych. Na materiał na pewno starczyło i coś tam zostało. Dlaczego nie potrzeba zezwoleń? Bo budujemy dokładnie to, co się spaliło. No o jedną belkę daliśmy wyżej. Poza tym takie decyzje są głęboko zdecentralizowane, konkretnie wydaje je "obec" czyli wieś, no może raczej gromada. No to co - sąsiad sąsiadowi zgody nie wyda? Z drugiej strony, gdyby pogorzelcy poprosili, by ich nowa chałupa była o piętro wyższe, to by musieli za wszystko płacić ze swego. Nasz "król papryki" z poprzedniej kampanii wyborczej, który domagał się, byśmy z podatków zrzucili się na jego utracone zyski, pytając się Tuska "jak żyć", a wkrótce podejmował Kaczyńskiego obiadem w rezydencji, o jakiej zwykłemu mieszkańcowi naszego kraju nawet się nie śni, raczej mógłby korzystać z sąsiedzkiej pomocy w ograniczonym zakresie. Rozpisałem się, ale naprawdę mi się ten system solidarnej pomocy (żadna dobroczynność - dziś ja Tobie, jutro Ty mnie) spodobał.
-
Sorry, nie mogłem się powstrzymać : Prezydent Elekt Andrzej Duda ratuje Hostię. Widać czasy się zmieniły!
-
Czasem wolałbym nie mieć racji...
-
Ależ to Jarpen Zigrin, nie ja. Proszę mnie do tego nie mieszać. Żadnego wątku na ten temat nie założyłem, to Secesjonista go założył - po co, tego nie wiem. Żadnego poglądu na ten temat nie posiadam - zauważyłem jedynie różnicę w reakcji na zdarzenia, oddzielone od siebie o kilkaset lat. Zapewne przypadków takich w ciągu tych kilkuset lat było wiele, ale tylko ten ostatni dotyczy prezydenta wielkiego katolickiego państwa. Że coś jest na rzeczy, to można wywnioskować z komentarzy biskupich, a raczej z samego faktu, że powstały. Ale mnie to naprawdę mało interesuje.
-
Tak, to chyba niezłe. Poza tym odwołam się do Moszyńskiego "Kultury Słowian", pisanej w latach 20 i 30 XX wieku. W tym czasie oczywiście wszyscy Słowianie byli z zasady katoliccy. Moszyński, poszukując informacji, jak mogły wyglądać pogańsko-słowiańskie miejsca kultu i obrządki, odwołuje się do niemal mu współczesnych, bo pochodzących przeważnie z przełomu XIX i XX wieku, obserwacji Finów Nadwołżańskich. Z pamięci nazw ludów nie przytoczę, ale mogę zajrzeć do książki, jeśli to dla kogoś ważne. Z drugiej strony Moszyński kolekcjonuje wzmianki o niechrześcijańskich wierzeniach Słowian z przełomu XIX i XX wieku w literaturze i we własnych badaniach. Takie istoty, jak boginki, wodnice, kikimory, płanetnicy, żmije, kraśniaki, adżachy, dziwożony, zmory, południce etc. etc., zaludniające świadomość słowiańskiego ludu jeszcze całkiem niedawno, zupełnie nie pasują do chrześcijaństwa, choć z drugiej strony niekoniecznie są pozostałością pogaństwa przedchrześcijańskiego - chyba sporo z nich zapożyczyliśmy od Turków i Tatarów. Jeszcze w XX wieku karmiono węże domowe. A w tekstach Wysockiego pojawia się "leszy", pojmowany jako zupełnie realny osobnik, który z kimś tam o czymś dyskutuje. Co mają wielkanocne jaja do misteriów paschalnych? Co ma tatarak do Zesłania Ducha Świętego? Wciąż puszczamy wianki na letnie przesilenie - i toć nie chodzi o św. Jana. Dlaczego dożynki obchodzimy dopiero w drugiej połowie września? Przecież żniwa kończą się w sierpniu. Czemu święto wszystkich świętych tak uparcie jest świętem zmarłych? O co chodzi z tą jemiołą w Boże Narodzenie? Wciąż w nas dość dużo pogaństwa. Więc Tyberiusz ma trochę racji.
-
Proszę o pomoc czy to replika szabli czy oryginał
jancet odpowiedział Becia8311 → temat → Identyfikacja znalezisk
Poradzić sobie z tym można było, tym bardziej, że znaczenie taktyczne szabli w latach 1917-1920 było raczej niewielkie. Z tym, że stwierdzenie, iż "początkowo głownie były różne", nie wyjaśnia kwestii, czy w ogóle istniała szabla wz. 17 ze wzorcową głownią (jako jedną z tych "różnych"), czy też wz. 17 to jedynie wzór rękojeści, a nie szabli. Tekst Kroczyńskiego tego nie rozstrzyga - to, że w przepisach ubiorczych pokazano jedynie rękojeść może wynikać z tego, że były to przepisy ubiorcze. Informacji o głowni należałoby szukać w specyfikacji technicznej (produkcyjnej). Nie sądzę, by jakikolwiek specjalista wydał opinię w tej sprawie na podstawie zdjęć. Aczkolwiek trochę się dziwię milczeniu kolegów - pewnie są na rodzinnych urlopach, ferie przecież. Co do pierwszej #6 to szabla z rękojeścią w typie karabeli. Chyba najbardziej popularny typ szabli szlacheckiej w XVII i 1. poł XVIII wieku - no właśnie, szlacheckiej, a nie wojskowej. W wojsku używana na przełomie XVI i XVII wieku, ale dość rzadko - lepsze były batorówki, zygmuntówki i czarne husarskie. Choć do szermierki ponoć nadawała się nieźle. Jednak przede wszystkim miała się pięknie prezentować przy kontuszu. Więc karabele były bardzo bogato zdobione. Twoja jest nader skromna. Nawet jaszczura nie ma, okładziny rękojeści drewniane, o drogich kamieniach nie wspominając nawet. Bardzo podobną produkuje i sprzedaje się dziś za 660 zł http://www.firmy.net/WF83P,karabela-polska-1764r,87K7.html jako replikę karabeli z 1764 roku. Tyle, że to trochę replika repliki, bowiem w 1764 karabele były już od cca 50 lat passé. Ta druga szabla #7 ma rękojeść w stylu ormianki. Szable takie zwane też były ordynkami, czeczugami (czeczuga to też taka ryba jesiotrowata) i smyczkami. Charakterystyczną ich cechą była nachylona w stronę ostrza górna, walcowata część trzonu rękojeści. Przybyła do nas z południowego-wschodu, czyli z Krymu i Kaukazu. Popularna w Polsce w XVII w. Tutaj surowość formy jest wręcz rażąca. Jakby ją wiejski kowal zrobił, a nie płatnerz. Trochę to bez sensu. W obu szablach nie podobają mi się młotki. Młotek to taki występ na tylnej, wklęsłej i tępej części szabli, występuje najczęściej na początku pióra (czyli takiego rozszerzenia, gdzie głownia się kończy), a czasem też na końcu zastawy (czyli tej części głowni przy rękojeści). Młotek przy piórze występował dość często, może nawet przeważnie, w szablach typu węgierskiego i polsko-węgierskiego w XVI wieku. Ten przy zastawie był rzadszy. Później młotek zanika, jeszcze w XVII wieku się go spotyka w karabelach i ormiankach, ale już słabo zaznaczony. W czarnych husarskich nie ma go wcale. W szablach wojskowych XVIII i XIX wieku też. Natomiast jak przejrzałem oferowane dziś repliki, to repliki szabel z XVII i XVIII wieku mają z reguły bardzo wyraziste młotki, czasem nawet dwa. Podejrzewam przyczyny marketingowe. Ktoś, kto kupuje replikę starej, XVII wiecznej szabli, by ją zawiesić nad kominkiem, chce by się ona wyraźnie różniła od tych bardziej popularnych, XIX-wiecznych. Skoro te nowsze mają głownie bez młotka, no to starszym dajemy wyraźny młotek. Żeby wyglądało "staro". Dla klienta wszystko. Dla porządku zaznaczę, że w MWP znajduje się szabla z XVII wieku, z dwoma młotkami (na zastawie i na piórze) - czyli dokładnie tak, jak w Twoim egzemplarzu, z rękojeścią w tym typie. Nr. inw. 32400. Tyle, że w katalogu została ujęta jasno ujęta, jako "szabla w oprawie ormianki". Znaczy - bękart. Oczywiście nie mogę wiedzieć, czy nie masz autentycznej broni średniozamożnego tatarskiego ordyńca, któremu miejscowy kowal dorobił do zdobycznej głowni np. z Solingen rękojeść, do jakiej był przyzwyczajony. Jeśli to prawda, to muzea będą się zabijać o ten egzemplarz. Bo jeśli chodzi o XVII wiek, to broni paradnej zachowały się tysiące egzemplarzy, a prawdziwej, bojowej - pojedyncze sztuki.