jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Mógłbym przekopać zasoby Internetu, by posprawdzać daty, ustawy i nazwiska, ale wolę zrelacjonować to tak, jak to zapamiętałem. Żeby zachować autentyzm relacji. Zima 2006/2007. Prezydentem jest Lech Kaczyński, zaś premierem Jarosław Kaczyński. Jest to pewien mankament w systemie liberalnej demokracji parlamentarno-prezydenckiej, w które prezydent powinien patrzeć "z góry" na poczynania rządu. Ale taki był wynik wyborów - więc to w pełni szanowałem. Ale sam szacunek do demokratycznej decyzji nie oznacza zakazu kontestacji i krytyki. PiS był dla mnie dość obojętny, to na pewno nie było „moje” ugrupowanie, głosowałem na inną partię, ale na jaką, to sam już nie pamiętam. Chyba najpierw na LiD, a potem na Tuska. Generalnie bliska mi była lewica, miałem tam sporo znajomych (Kwaśniewski, Kaczmarek, Siwiec, Czarzasty, Szamałek to najbardziej rozpoznawalne osoby, z którymi niegdyś byłem „na ty”), należałem do „Ordynackiej”, ale rządy Millera doprowadziły tę formację do takiego poziomu, ze z tego dna do dziś się podnieść nie może i trudno na nią głosować. Choć PiS zwycięstwo uzyskało niewielką większością, uzyskując wynik na poziomie cca 10% uprawnionych do głosowania, ogłasza swój program "IV Rzeczpospolitej", którego częścią jest plan "odnowy moralnej" społeczeństwa. W ramach tego planu zwalnia się osoby z odpowiedzialnych stanowisk, wysyłając do nich informujący o tym fax, zwykle gdzieś koło północy. Aresztuje się różnych ludzi - a to szefa firmy informatycznej, a to lekarza transplantologa, o którym minister Ziobro na konferencji prasowej powie "ten pan już nikogo więcej nie zabije". W stosunku do kolejnych osób stosuje się "areszt wydobywczy" - najpierw zamykamy człowieka, a potem zobaczymy, co powie. Aresztowania odbywają się z reguły w świetle kamer, potem są w pokazywane w czołówce reżimowych stacji telewizyjnych (niereżimowych zresztą też). Wkrótce po opisywanej przeze mnie sytuacji w trakcie aresztowania ponosi śmierć była posłanka RP. Obserwuje się zjawisko „dzikiej lustracji. Kwity z IPN w tajemniczy sposób dostają się do publicznej wiadomości, na ogół poprzez tygodnik, którego tytuł zaczyna się na „W”. Lustruje się żywych i umarłych - np. Herberta czy Kapuścińskiego. W konkursach na ważne państwowe stanowiska nader często się zdarza, że "za 5 dwunasta" ktoś przypadkiem ujawnia dokumenty, świadczące że jeden z kandydatów był tajnym współpracownikiem. Atmosferę podgrzała ujawniona „lista Wildsztajna”, która w sumie nie wiadomo, czym była, ale co popsuła, to popsuła. W sumie głupio znajduje się na takiej liście imię i nazwisko serdecznego przyjaciela, z którym chodziłem po górach, z jednej miski jadłem i z jednego gwinta piłem, który namawiał mnie na chodzenie na spotkania Towarzystwa Kursów Naukowych, które odbywały się w mieszkaniu jego rodziców. Koncepcja „IV RP” zakładała istnienie wrogów, przede wszystkim beneficjentów „układu”, ale wrogiem mógł okazać się każdy. Praktyka wdrażania tej koncepcji wykazała, że z wrogami PiS się nie patyczkuje, lecz z nimi autentycznie walczy różnymi środkami – od zwolnień, poprzez publiczne oczernianie, po areszt i więzienie. Sondaże ujawniły fakt, że zwolennikami PiS są głównie osoby z wykształceniem podstawowym lub średnim, osoby z wyższym wykształceniem raczej głosowały na PO. Szczególnie wśród nauczycieli akademickich dominują stanowczo wyrażane krytyczne opinie na temat metod sprawowania władzy przez PiS, choć były wyjątki, jak profesorowie Kransodębski i Legutko. Rektorzy wyższych uczelni, szczególnie tych wielkich, są osobami powszechnie rozpoznawalnymi, a często krytykują władzę wykonawczą i ustawodawczą. A nauczyciele akademiccy są - wg ówczesnych sondaży - najbardziej poważaną grupą zawodową, nawet przed strażakami. Trzeba coś z tym zrobić. Jeśli pozwoli się nauczycielom na kontestację IV RP, to i studenci będą ją kontestować, w jakiś sposób trzeba ich złamać. Zaczęło się od lekceważenia „elit”, wspomnianej już lustracji autorytetów, z trybuny sejmowej pada określenie „wykształciuchy”, lekarzy chce się „brać w kamasze”. Ale tu trzeba było mieć lepszy pomysł. Pomysł polega na przeprowadzeniu lustracji nauczycieli akademickich. Generalnie prawnie uregulowana lustracja niektórych osób nie była niczym nowym. Jak się ubiegało o niektóre funkcje politycznej natury, to trzeba było złożyć oświadczenie, czy się było, czy też się nie było tajnym współpracownikiem, IPN sprawę badał i albo miał zastrzeżenia co do prawdziwości oświadczenia, albo nie. Jak miał, to można było udowadniać swoje racje przed sądem, co niestety trwało czasem lata i nadziei objęcia tej funkcji trzeba było zrezygnować, albo przynajmniej odłożyć na później, a tymczasem pozostać tym, kim się dotychczas było. Sprawa była dla mnie osobiście zupełnie nieistotna, bo ani się o takie funkcje ubiegać nie zamierzałem, ani nie miałem wątpliwości, że żadnym TW nie jestem. Owszem, podjęto próbę werbunku latem 1980, odmówiłem, na skutek czego odmówiono mi paszportu na KK i nie mogłem dorabiać na saksach. Więc w sumie to prześladowany byłem, tyle że tą odmowę potraktowałem z odrobiną ulgi, bo z natury leniwy jestem, a w tych KK to trzeba zapieprzać, by coś zarobić. Na „liście Wildsztajna” mnie nie było. Jednak w przypadku nauczycieli akademickich koncepcja była inna. Po pierwsze lustracja miała objąć wszystkich (może od doktora wzwyż, ale nie jestem pewny), niezależnie, czy wykłada na państwowej, czy prywatnej uczelni, ani czy się o jakąkolwiek funkcję ubiega. Po drugie – stwierdzenie przez IPN fałszywości oświadczenia miało skutkować utratą możliwości wykonywania dotychczasowego zawodu. Chciałbym podkreślić odmienność potraktowania nauczycieli akademickich od innych grup zawodowych. Mówiąc najprościej, w innych grupach zawodowych, jeżeli w ogóle cię lustrowano, to tylko wtedy, gdy chciałeś awansować na wysokie stanowisko. Negatywny wynik lustracji zmuszał do pozostania na dotychczasowym, nic więcej. W przypadku nauczycieli akademickich lustracja miała objąć wszystkich, np. kogoś, kto od 35 lat uczył rysunku technicznego i awansować nie pragnął, tylko spokojnie doczekać do emerytury. I w jego przypadku negatywny wynik lustracji oznaczał utratę miejsca pracy. A jak się przez 35 lat uczyło rysunku technicznego, to się już nic innego robić nie umie. Do zwykłej szkoły nikt nie przyjmie kłamcy lustracyjnego, a na kasę do Biedronki nikt nie przyjmie 60-latka z doktoratem. KICHA !!! Jeżeli chodzi o mnie, to w sumie nie miałem czego mam się bać, skoro współpracy nie podjąłem, ale tu już było pewne ale… Bo w trakcie rozmowy werbunkowej na TW osoba werbująca poinformowała mnie, że mam w służbach swoją teczkę, a w niej są kwity na mnie. Nie wiem, jakie to mogły być kwity, ale jakoś tak późną zimą 79 roku zostałem wezwany do komendy MO na Malczewskiego, przesłuchany (nie wiem, czy to było formalne przesłuchanie) pod kątem swego wyjazdu do Belgii kilka tygodni wcześniej. Poinformowawszy przesłuchującego, że nikt, poza zapraszającymi, ze mną w Belgii się nie kontaktował ani nie usiłował nawiązać kontaktu, dostałem do podpisania krótki protokół, w którym było napisane dokładnie to, co powyżej. Więc ten protokół podpisałem. Formalnie przesłuchiwał mnie funkcjonariusz MO, nie SB, ale kwit, to kwit, a mając podpis, można stworzyć 100 dalszych kwitów. Należało zasadnie przyjąć, że moja teczka w SB istniała, a co w niej było – to już wielka niewiadoma. No ale byłem tam wezwany jawnie, na piśmie, listem poleconym, była to placówka MO, a nie SB, więc nadal OK. W końcu jednak dostałem do rąk formularz oświadczenia lustracyjnego. Przedtem naiwnie wierzyłem, że w owym dokumencie napiszę: „Oświadczam, że wiosną 78 roku na Wojskowej Komendzie Uzupełnień byłem przesłuchiwany przez funkcjonariusza nieznanej mi służby, który chciał uzyskać ode mnie informacje na temat organizacji nieformalnych, działających w szkole. Odpowiedziałem, że o żadnych takich organizacjach nic nie wiem – choć wiedziałem sporo. Żadnego dokumentu wówczas nie podpisywałem Oświadczam, że zimą 78/79 byłem przesłuchiwany w Komendzie Dzielnicowej MO przez funkcjonariusza, który chciał uzyskać ode mnie informacje na temat moich kontaktów podczas mojego pobytu w Belgii na przełomie lat 78/79. Poinformowałem, że żadnych kontaktów, poza tymi z osobami zapraszającymi, nie nawiązałem, co potwierdziłem podpisem na protokole. Oświadczam, że latem 1980 roku pewna osoba zaproponowała mi podjęcie współpracy z SB, informując zarazem, że jeśli jej nie podejmę, dostanę odmowę wydania paszportu na kraje kapitalistyczne, o który się wówczas ubiegałem, i już nigdy nie dostanę paszportu do KK. Odmówiłem podjęcia współpracy, paszportu nie otrzymałem. Oświadczam, że jesienią 1986 roku, pełniąc służbę wojskową podchorążego rezerwy w ramach obowiązkowej służby wojskowej w jednostce 1410, zostałem wezwany przez oficera kontrwywiadu, który przedstawił mi instrukcję kontrwywiadowczą, po czym podpisałem dokument, potwierdzający, iż z tą instrukcją się zapoznałem”. Tak sobie to w głowie układałem i czułem się z tym dość komfortowo. Jakże byłem naiwny. Jakże byłem naiwny sądząc, że dążeniem PiS jest poznać – a choćby i ujawnić – kto donosił na kolegów do służb, a kto nie. Żeby – najprościej mówiąc – poznać prawdę. Nie, prawda ich zupełnie nie interesowała. Oni po prostu chcieli hurtem zebrać haki na każdego, a przynajmniej na jak największą liczbę nauczycieli akademickich. Aż tyle i tylko tyle. Bowiem formularz oświadczenia lustracyjnego, który otrzymałem do wypełnienia, nie przewidywał udzielania informacji. Pytanie było proste: czy w latach 1944-1989 współpracowałem, jawnie lub tajnie, z takimi służbami jak: SB, MO, kontrwywiad wojskowy i wiele innych. Nie było miejsca na żadne szczegóły, uwagi, wyjaśnienia. Dwie możliwości – tak/nie. Zgodnie z tym formularzem najcięższym moim grzechem było, iż: „w 1969 roku, mając niespełna 10 lat, udzieliłem funkcjonariuszowi MO informacji, na temat zdarzenia, polegającego na tym, że nasz pies, widząc mnie, przechodzącego przez jezdnię, wbiegł na nią, gdzie został potrącony przez samochód marki „Syrena”. Pies nie doznał żadnych obrażeń, nawet się nie przewrócił, natomiast właściciel samochodu twierdził, iż jego pojazd doznał w wyniku tego zdarzenia poważnych uszkodzeń i żądał od moich rodziców odszkodowania w wysokości 2 tysięcy złotych”. Skoro w wieku 9 lat popełniłem tak straszny czyn, podejmując współpracę z MO, powinienem zakreślić „tak”. Oczywiście, że każdy lub niemal każdy, kto był profesorem w roku 2007, pracował na uczelni przed 1989 roku. Pracując, miał jawne i oficjalne kontakty ze „służbami”. Polegały one np. na tym, że po służbowym wyjeździe zagranicznym (konferencja, gast-profesura, badania) był wzywany przez takiego smutnego pana (nie wiem, dlaczego SB-ecy zawsze byli smutni) i odpytywany „na okoliczność” co tam robił i czego nie robił. Czasem także przed decyzją o wydaniu paszportu był zapraszany na rozmowę. Więc w zasadzie każdy powinien był zaznaczyć „tak”. Istotnie, zaznaczenie „tak” było teoretycznie bezpieczne, bo za sam fakty współpracy żadne konsekwencje nie groziły. Podkreślmy – na razie. Jaką ustawę PiS przeforsuje za rok – nie wiadomo. Poza tym akcja była przedstawiana jako wykrywanie tajnych współpracowników i tak społecznie odbierana, a ja nie byłem żadnym współpracownikiem, czemu więc miałem się przyznać do czegoś, czego nie robiłem. Zaznaczę „tak” – przyznam się do uczynków, które sam uważam za godne potępienia, i których nigdy nie popełniłem. Zaznaczę „nie” – umożliwię władzom uznanie mnie za kłamcę lustracyjnego i pozbawienie prawa do wykonywania zawodu, jeżeli tylko uznają, że to dla nich wygodne. A mogli uznać, choćby ze względu na przynależność do „Ordynackiej”, której – nie wiadomo dlaczego – PiS się bał, choć tak naprawdę było to towarzystwo wzajemnej adoracji osób, które przeżywają kryzys 40-tki i nagle uświadamiają sobie, że już nie będą kimś, kim być chcieli. Albo ze względu na to, co będę robił w przyszłości, jakie poglądy będę głosił, co kontestował i krytykował. Od momentu, w którym nauczyciele akademiccy podpisali to oświadczenie lustracyjne, mieli żyć w ciągłym strachu, strachu przed PiS-owską władzą, że albo ujawni, że sami się przyznali, iż byli donosicielami bezpieki – choć nie byli, albo – co gorsza – ujawni, że skłamali, gdy się do tego nie przyznali. Ustawa, określająca zasady lustracji m. in. nauczycieli akademickich, została oczywiście zaskarżona do Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał wyznaczył termin, w którym zbierze się i wyda orzeczenie w sprawie jej konstytucyjności. Termin ten wypadał po dniu, w którym wszyscy nauczyciele akademiccy musieli złożyć oświadczenie lustracyjne do Rektora, ale przed dniem, w którym oświadczenia te miały zostać przekazane wyżej, nie pamiętam, czy do ministerstwa, czy wprost do IPN. Dzień przed zaplanowanym posiedzeniem Trybunału poseł PiS, nazwiskiem Mularczyk, znalazł się w posiadaniu dokumentów, z których wynikało, że dwóch członków Trybunału Konstytucyjnego jest kłamcami lustracyjnymi i zażądał usunięcia ich ze składu orzekającego. Sędziowie zaprzeczyli, mimo to Trybunał ich usunął, tak jak żądał tego PiS. Wiało grozą… Tak jakoś późnym wieczorem Trybunał Konstytucyjny orzekł, iż ustawa jest zgodna z konstytucją, z wyłączeniem punktów, tworzących naprawdę długą listę. Wśród tych punktów znalazły się także te, dotyczące nauczycieli akademickich. Lustracji mieli podlegać jedynie rektorzy i kandydaci na rektorów. Byliśmy wolni … W jakiś czas później okazało się, że dokumenty, przedkładane przez Mularczyka na temat dwóch członków trybunału, to fałszywki. Sędziowie byli czyści. A Mularczyk? Może komuś przyszło do głowy, że został pozbawiony immunitetu i osądzony za przedstawiane fałszywych dowodów? Ależ skąd, prokuratura, wówczas bezpośrednio sterowana przez ministra Ziobrę, niczego nie zauważyła, PiS Mularczyka, w ramach „moralnej odmowy” nawet awansował w nieformalnej hierarchii tej partii. Także do sejmu obecnej kadencji dostał się z listy PiS. „Moralna odnowa”?
-
A to generalnie w tym, że Gregski w postach #19 i #21 stwierdzał, że ze spawaniem miedzi i jej sto się nie zetknął, co - tak mi się zdaje - milcząco potwierdzili Euklides i Tomasz N., a ja się do tego zacnego grona dołączam. Zarazem jednak Secesjonista w poście #20 podaje na podstawie wyszukanych przez siebie tekstów źródłowych, iż w w latach 20-ych i 30-ych, stosowano spawanie stopów miedzi, choć wcześniej uważano to za niewykonalne. Zważywszy, że miedź i jej stopy swych właściwości nie zmieniły, a technologia, raz opracowano, rzadko kiedy już po kilkudziesięciu latach znika nie tylko z praktyki, ale nawet z pamięci inżynierów, dość zasadnie powstaje pytanie, czy aby na pewno autorzy tych tekstów rozumieli spawanie tak, jak się dziś to pojęcie rozumie. Konkretnie mam na myśli, czy pod pojęciem "spawanie" nie rozumiano też "lutowania twardego". Zważywszy, że dziś do lutowania twardego stopów miedzi (brązów i mosiądzu)stosuje się miedź, przy czym temperatura topnienia miedzi (1084°C) jest wyższa, niż temperatura topnienia jej stopów, więc może zachodzić nadtopienie materiału, a jednak nazywamy to lutowaniem, a nie spawaniem. Więc - skoro Secesjonista upiera się przy następującym definiowaniu tych pojęć: "Różnica pomiędzy lutowaniem a spawaniem nie tyle związana jest z różnym podnoszeniem temperatury, choć to ma miejsce, co w zupełnie innych procesach. W przypadku lutowania nie następuje nadtopienie elementów które się łączy. Za to zachodzi dyfuzja". to warto zastanowić się, kto, gdzie i kiedy tę definicję stosował, a kto te pojęcia rozumiał inaczej.
-
Wojna rosyjska, czy była potrzebna i sensowna?
jancet odpowiedział JASNY CELSTYN → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Gregski, spokojne. Ile było wielkich portów w zasięgu Napoleona po 1806 roku: Kłajpeda, Gdańsk, Szczecin, Kopenhaga, Hamburg, Rotterdam, Antwerpia, Hawr, Brest, La Rochelle, Bodreaux (pominę już a priori hiszpańskie i portugalskie) Marsylia, Tulon, Genua, La Spezia, Neapol, Trydent, Bari, Wenecja, Triest, Rijeka, Split, Zadar, Dubrownik. Wyszło mi 24, a pewnie parę pominąłem. Czy flota brytyjska była w stanie blokować równocześnie wszystkie te porty i jednocześnie zachować jakąś sprawność operacyjną? Ile miała Wielka Brytania okrętów liniowych? Żeby dwoma blokować każdy z tych portów, musiałaby mieć ich 48. Pod Trafalgarem miała ich ponoć 27. Po bitwie każda ze stron miała ich kilkanaście. Oczywiście UK mogło łatwiej odbudować flotę, niż Napoleon, ale i on, szczególnie po Austerlitz, Jeną i Frydlandem miał taką możliwość. Kiedyś zajmowałem się dość poważnie jednostkami cudzoziemskimi w gwardii napoleońskiej. Wchodził do niej "pułk marynarzy", szczególnie ich umundurowaniem, uzbrojeniem i oporządzeniem. Pułk marynarzy pozostawał poza zakresem moich poszukiwań, więc tak trochę wygrzebuję go z pamięci, ale zdaje mi się, że występował w źródłach ikonograficznych z karabinami, tasakami i ładownicami. Tak jakby miał walczyć na lądzie. -
Rzetelne publikacje podejmujące temat dekomunizacji
jancet odpowiedział flaterik → temat → Katalog bibliografii i poszukiwanych materiałów
Problem polega na tym, że tych, którzy urodzili się, powiedzmy przed rokiem 1965 ten problem bezpośrednio dotyczy (dotyczył i jeszcze dotyczyć może), bez względu na to, czy ich to interesuje szczególnie czy nieszczególnie. A także tych, którzy urodzili się później, może dotyczyć pośrednio - poprzez pokolenie rodziców. Dziadków chyba już możemy sobie odpuścić. Zgodzę się z Secesjonistą, że pojęcie "dekomunizacji" jest znane, w sensie, że bardzo wielu ludzi w Polsce się z nim zetknęło. Ale czy "zrozumiałe"? Podejrzewam, że większość ludzi, znających to pojęcie, jakoś je też rozumie. A jak? Pewnie różnie. W pełni podzielam opinię Secesjonisty, że "Stworzyć wykaz prac traktujących o tym zagadnieniu to drobiazg, wskazać pośród nich pozycję, o której mógłbym powiedzieć: "obiektywna" to już zupełnie coś innego. Moim skromnym zdaniem, żadna z dotychczas wydanych książek na taką etykietę nie zasługuje". Z zastrzeżeniem, że dla mnie i stworzenie wykazu byłoby trudne, Secesjonista lepiej sobie z takimi zadaniami radzi. Ten brak obiektywizmu wynika w znacznej części z ideologicznego zacietrzewienia autorów, ale też po części z braku dookreślenia zakresu pojęcia, podmiotowego (czyli kto powinien być "zdekomunizowany") i przedmiotowego (czyli co powinno go w ramach "dekomunizacji" czekać). Bez tego dookreślenia nie da się stworzyć opracowania już nawet nie obiektywnego, ale wręcz racjonalnego. To dookreślenie jawi mi się jako konieczny, choć nie wystarczający warunek stworzenia obiektywnego opracowania. Dlatego pytam się uczestników forum, Secesjonistę, Brunona, Flaterika, Tomasza N., jak rozumieją to pojęcie. Nie da się tego całkiem oderwać od pytania "jaki powinien być zakres dekomunizacji", ale jednak to inne pytanie. -
Rzetelne publikacje podejmujące temat dekomunizacji
jancet odpowiedział flaterik → temat → Katalog bibliografii i poszukiwanych materiałów
Zasadniczy problem polega na postulowanym przez Ciebie obiektywizmie opracowań. Inaczej mówiąc - bezstronności. Jeśli mówimy o "dekomunizacji", mogącej się rozpocząć w 1990 roku, to dotyczyć ona mogła osób aktywnych w latach 70-ych i 80-ych XX wieku. Posłużę się poniżej określeniem "realny socjalizm", mając na myśli system, który w tym czasie realnie istniał, w Polsce i nie tylko. Zważywszy, że w owych latach żyłem i nawet udzielałem się społecznie, pozwolę sobie na zidentyfikowanie pewnych, występujących w tym czasie, przekonań: 1. Realny socjalizm jest najlepszym systemem dla Polski, dzięki niemu dojdziemy do najlepszego z możliwych - prawdziwego komunizmu. Problemy, pojawiające się na tej drodze, biorą się z jednej strony z działań naszych wrogów, a z drugiej strony z oportunizmu osób, które w socjalistycznej Polsce dostały się do władzy, takich jak Gierek, Kania, Jaruzelski, Rakowski. Ci ludzie tak naprawdę nie są socjalistami i usiłują stworzyć coś pośredniego między zgnilizną zachodniej demokracji a prawdziwą demokracją. 2. Realny socjalizm jest systemem ułomnym, wymagającym nieustannego poprawiania, co w sumie z heglowsko-marksistowskiej teorii wprost wynika. Pomimo swych ułomności jest dla Polski systemem najlepszym z możliwych. Trzeba aktywnie go tworzyć, nieustannie doskonalić, by przyniósł nam powszechne szczęście. Naszym celem jest "socjalizm z ludzką twarzą". 3. Realny socjalizm jest systemem złym, ale znaleźliśmy się w takim położeniu, że żyć w nim musimy, a zapewne także nasze dzieci i wnuki. Możemy starać się ten system poprawiać, żeby był mniej opresyjny. Gdyby zaistniała możliwość obalenia tego systemu i zastąpienia systemem kapitalistyczno-demokratycznym, będziemy w tym aktywnie uczestniczyć. Na razie staramy się o "socjalizm z ludzką twarzą", tyle że nie jest on naszym celem, a jedynie środowiskiem, w którym mamy szansę przetrwać do lepszych czasów. 4. Realny socjalizm jest systemem złym, wręcz zbrodniczym, i należy przeciwstawiać się mu zawsze i wszędzie. Wszelkie próby naprawiania socjalizmu czy nadawania mu ludzkiej twarzy są złe, nie dlatego, że z góry skazane na porażkę, ale dlatego, że czym socjalizm będzie gorszy, tym szybciej upadnie. Szczerze mówiąc, przedstawicieli opcji 1. i 4. nie dane mi było poznać osobiście. Ale podobno istnieli. Natomiast muszę wspomnieć o opcji "0" i "-1" - słownie minus jeden. -1. Realny socjalizm jest systemem złym. Dzięki temu mogę być dla niego użytecznym. System dobry broni się sam. System zły musi płacić ludziom, którzy będą go bronić. Im jest gorszy, tym więcej musi płacić. Czyli będę mieć więcej korzyści.Wcale nie usiłuję poprawiać systemu. Mam się dobrze dzięki jego wadom. 0. Realny socjalizm jest zły, ponieważ Sowieci go nam narzucili. Ale skoro jest, to trzeba sobie jakoś radzić. Nie wstąpię do partii, ponieważ oznaczałoby to akceptację czegoś, czego nie akceptuję. Nie włączę się też w żadną inną, propaństwową działalność. Od opozycji, jakiś KOR-ów czy ROPCiO-ów też trzymam się z daleka. Od wypłaty do wypłaty. Może kiedyś dostanę talon na Fiata 126p. Z przykrością muszę przyznać, że zetknąłem się z osobami, wyznającymi opcję "-1". Zaś chyba 80% Polaków reprezentowało opcję "0". Obiektywizm musiałby zakładać, że wszystkie opcje, od "-1" do "4" są w zasadzie równoprawne. Tymczasem wytłuszczone fragmenty Twego tekstu jednoznacznie wskazują, że "komuniści" to zbrodniarze. Obiektywizm musiałby brać pod uwagę, że zabicie ks. Popiełuszki było słuszne, bo rzeczony ksiądz przeszkadzał dziełu budowy socjalizmu. Obiektywnie tak samo traktujemy przestępstwa, popełnione w celu obrony realnego socjalizmu, jak i te, które zmierzały do obalenia realnego socjalizmu. Pomijając kwestię, że chyba jednak "mi się wydawało" brzmi lepiej, niż "mnie się wydawało", to jednak mi się wydaje, że można ten termin rozumieć na wiele odmiennych sposobów. W ramach dekomunizacji "kogoś" pozbawiamy prawa do "czegoś". Ale "kogo" i do "czego"? Najwyraźniej nie jestem nawet "średniorozgarniętą" lub "średnio rozgarniętą" ("średnio-rozgarniętą" być nie mogę, bo to bezsens) osobą, skoro jednak mam wątpliwości co do zakresu pojęcia "dekomunizacja". Secesjonisto, co z Tobą? Dwa błędy językowe w krótkim poście kogoś, kto tak tępi takowe błędy u innych? -
Na zdjęciach nie dojrzałem niczego, co by przeczyło, iż jest to szabla żołnierza napoleońskiego. Ale się o to nie pytałeś, więc nie przyglądałem się szczególnie uważnie. Stan zupełnie przyzwoity. Ktoś ja kiedyś usiłował konserwować pokostem czy czymś takim - stąd żywiczne zacieki. Może dzięki temu ją uratował. Gdyby była moja, to ja bym jej żadnej renowacji nie poddawał. Bo po co? Żeby wyglądała jak nowa? Nową to sobie możesz kupić w necie.
-
Istotnie, można to potraktować jako definicyjne rozróżnienie pomiędzy spawaniem a lutowaniem. Problem w tym, czy 100 lat temu też to w ten sposób rozróżniano.
-
Wojna rosyjska, czy była potrzebna i sensowna?
jancet odpowiedział JASNY CELSTYN → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Gregski, czy ty musisz używać tych wszystkich "size" & "colour"? Bo te dziesiątki komend strasznie utrudniają rozmowę. Nie rozumiem, dlaczego miałby nie móc. Marynarzy też da się wyszkolić albo zaciągnąć obcych. W Holandii, Szwecji, w Gdańsku nie było dość marynarzy? Większy problem z admirałami, ale ktoś by się tam znalazł. Dla Brytyjczyków raczej kiepsko. Nadwyżki zboża mogła mieć przede wszystkim Luizjana, ale ona była francuska. Stany Zjednoczone Ameryki Północnej wówczas z UK się nie kochały, wręcz przeciwnie, chyba nawet wojnę toczyły. Szczerze przyznam, że te moje tezy z wczorajszego postu ułożyły mi się w głowie dokładnie wczoraj, gdy go pisałem. Jakiś sens to ma, kupy się trzyma, więc na razie jestem z nich zadowolony. Ale nie planuję ich bronić, niczym Okopów Św. Trójcy choć złośnicy mówią, że nikt nigdy ich nie atakował. Wiec dziś nie dysponuję danymi - nawet gdyby one istniały. Mogę jedynie spojrzeć na to "syntetycznie". Rosja mogła eksportować zboże do Wielkiej Brytanii przez porty śródziemnomorskie (Azow, Chersoń, Odessa), bałtyckie (Ryga, Narwa, Petersburg) i północny Archangielsk. O ile statki, wypływające z portów bałtyckich i czarnomorskich Francuzi mogli przynajmniej obserwować, to statki wypływające z Archangielska były absolutnie poza ich kontrolą. Ponieważ Aleksander zobowiązał się do przestrzegania systemu kontynentalnego, więc trudno byłoby oczekiwać, że będzie dokumentować, jak jego poddani za jego cichym pozwoleństwem system ten łamią. Trudno też oczekiwać od Brytyjczyków, że w takiej sytuacji będą rzetelnie odnotowywać kraj pochodzenia importowanego zboża. Na wszelki wypadek. A tak jeszcze ogólniej - jeśli gdzieś pojawia się możliwość dużego zarobku, to ktoś tę możliwość będzie chciał wykorzystać. Suma summarum - tak, kupcy Rosyjscy sprzedawali zboże do Wielkiej Brytanii, choć zapewne tego nie dokumentowali. -
Śmieszne, i ciekawe zarazem, bo niby wiem, co to jest spawanie, lutowanie, klejenie czy zgrzewanie, ale żebym kiedykolwiek wcześniej odczuwał potrzebę zdefiniowania tych pojęć, to nie powiem. Z określeniem "spawanie" zetknąłem w odniesieniu do stali i duraluminium. Nigdy w odniesieniu do miedzi i jej stopów. Spawanie, lutowanie i klejenie można scharakteryzować podobnie: pomiędzy dwa elementy z łączonego materiału wprowadzamy materiał trzeci, który fizycznie lub fizykochemicznie wiąże się z materiałem łączonych elementów, dzięki czemu je łączy. W klejeniu odbywa to się bez podnoszenia temperatury. Klejenie sobie odpuśćmy. W lutowaniu podniesienie temperatury jest niewielkie, osiągalne przy użyciu lampy lutowniczej (chyba na propan-butan to działa) lub lutownicy elektrycznej indukcyjnej chyba. W spawaniu musimy znacznie podnieść temperaturę. Uzyskujemy to dzięki powstaniu łuku elektrycznego lub poprzez spalanie acetylenu w tlenie. Spalanie acetylenu w powietrzu nie dałoby wystarczającej temperatury. Cd. jutro lub kiedy indziej.
-
Wojna rosyjska, czy była potrzebna i sensowna?
jancet odpowiedział JASNY CELSTYN → temat → Bitwy, wojny i kampanie
I tak, i nie. Istotnie, patrząc z perspektywy tego, co się stało, Trafalgar może być uznany za pierwszą WIELKĄ klęskę Napoleona, następna do dopiero Małojarosławiec, a po drodze szereg WIELKICH zwycięstw - Austerlitz, Jena, Iława, Frydland. Jednak sama bitwa niczego na lata nie rozstrzygała, Napoleon panował nad wieloma portami i mógł odbudować flotę przynajmniej do poziomu zapewniającego względną równowagę sił. Ale się na morzu nie znał, choć na wyspie urodzony. Uzależniwszy od siebie w latach 1805-1807 Austrię, Niemcy, z Księstwem Warszawskim jako wisienką na torcie, sprzymierzywszy się z Rosją uznał, że pokona Wielką Brytanię systemem kontynentalnym. Ale źle go zrealizował. Brytyjczycy potrzebowali z kontynentu dwóch rzeczy - zboża i wina. Hiszpania i Portugalia mogły dostarczyć dość wina, ale nie dość zboża. Zboże mogła dostarczyć tylko Rosja. Porty niemieckie Napoleon kontrolował. Myśląc "po dzisiejszemu" Napoleon powinien podjąć interwencję na rynku zboża i wina. Czyli skupywać nadwyżki tych produktów po cenie na tyle atrakcyjnej, że lepiej było je sprzedać do Francji, niż ryzykować łamanie systemu kontynentalnego. I wcale nie musiało to być dla Francji jakieś strasznie kosztowne. Po prostu skupione produkty należało sprzedać Brytyjczykom z małym zyskiem. Dlaczego z małym? Bo głodny pies gryzie. Trzeba było Wielką Brytanię nakarmić, i to po takiej cenie, żeby wojna była droższa. Bo już było widać, że bez krwi Brytyjczyków sami sojusznicy jej nie wygrają. Oczywiście to, że Napoleon na to nie wpadł, nie wynikało z ograniczoności jego umysłu, tylko z tego, że choć nam dziś takie interwencje wydają się oczywiste, 210 lat temu jeszcze ich nie wymyślono. Napoleon wymyślił parę rzeczy - tego akurat nie. Przegrawszy na morzu, przegrywając de facto wojnę o wino, poszedł Napoleon na wojnę o zboże. Nazwał ją II Wojną Polską. I słusznie, bo Polska odgrywała w tej koncepcji rolę kluczową. Należało pozbawić Rosję nadwyżek zboża, które mogłaby sprzedawać Brytyjczykom. Jeśli zabierze się jej zbożodajne tereny po Dźwinę i Dniepr, czyli w większości tereny dawnej Rzplitej, i odda się je Polakom, którzy za wolność gotowi są cierpieć biedę, to cel zostanie osiągnięty. W odróżnieniu od licznych przedmówców nie mam wątpliwości, że Napoleon faktycznie chciał odbudować Polskę po Dźwinę i Dniepr. Bo taki był sens tej wojny - ZABRAĆ ROSJI NADWYŻKI ZBOŻA. -
Wojna rosyjska, czy była potrzebna i sensowna?
jancet odpowiedział JASNY CELSTYN → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Tak pomijając zupełnie fantasmagoryczne koncepcje, z Baszkirami i Finami w roli powstańców. Mniejsza już o Baszkirów, ale Finom w Rosji było raczej lepiej, niż w Szwecji, więc po co mieliby z Rosją walczyć? A czy ta wojna była potrzebna i sensowna? Znaczy dla Napoleona. Napoleon odniósł już chyba tyle zwycięstw, że więcej mi nie było potrzebne dla własnej satysfakcji. W tym czasie to już raczej Wielka Brytania parła to do wojen - najlepiej toczonych przez sojuszników. System kontynentalny nie mógł się ostać bez Hiszpanii, Portugalii i Rosji, a te szczerze nie mogły go zaakceptować. Nieudana de facto próba zawładnięcia Półwyspem Iberyjskim nieco nadszarpnęła autorytetem Napoleona. Ponadto wojna hiszpańska okazała się być niemożliwą do rozstrzygnięcia wobec panowania Wielkiej Brytanii na morzach. Można było rzucić do Hiszpanii znacznie większe siły, zdusić i armię, i partyzantkę, zająć także Portugalię - i co? No i nic, bo jak te siły odejdą, to na brytyjskich statkach przybędą znów oddziały armii hiszpańskiej i portugalskiej, znów powstanie guerilla itd. Raz otwarty wrzód iberyjski nie miał szans się zagoić. A reszta jutro lub kiedy indziej. -
Taa. Możemy się dowiedzieć, gdzie studiowałeś budownictwo ze specjalnością pożarniczą, bądź pożarnictwo ze specjalnością budowlaną?
-
Co do spawania, to pamiętam opinię, że niemieckie "pancerniki kieszonkowe" miały właśnie konstrukcję spawaną, a nie jak większość wielkich okrętów - nitowaną. To pozwalało odchudzić okręt, a dzięki temu umieścić na nim działa większego kalibru i więcej innego uzbrojenia, niż na ciężkim krążowniku o podobnej wyporności. Coś mi majaczy, że na terenach dzisiejszej Polski powstał pierwszy na świecie most o konstrukcji spawanej. Ale to tylko jakieś odblaski pamięci... zdaje się, że gdzieś pod Sochaczewem to było.
-
Uzasadnienie takiego a nie innego wyboru
jancet odpowiedział fraszka → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Secesjonisto, nie wydaje mi się, by wszyscy ONI się ze mną nie zgodzili, wręcz przeciwnie. Literaturoznawcy, a także "paleokrytycy, genetyści, autokraci czy psychologisci" to też "czytanci" i interpretują dzieło na swój sposób. Dopóki ktoś chce czytać to, co oni napisali, mają robotę. Mogą nawet zbijać fortunę na swych tekstach. Mi się za bardzo nie chce. Każdy ma prawo po swojemu interpretować dzieło sztuki, z którym się zapoznał. I każda interpretacja jest prawidłowa. Może być błaha lub powierzchowna, niezgodna z intencjami autora, z duchem epoki, w której tworzył, ale nie błędna. Ktoś może sobie wziąć "Boską komedię", przeczytać i zinterpretować ją zupełnie po swojemu, nawet nie wiedząc, kiedy powstała. Może nawet nie znać doktryny chrześcijańskiej. Jeśli przeczyta to z zainteresowaniem, jeśli to, co przeczyta, będzie go obchodzić, to - bez względu na to, jak to zinterpretuje - duch Dantego, o ile się o tym dowie, będzie się z tego bardziej cieszył niż ze wszystkich tomów, które napisali wszelcy "paleokrytycy, genetyści, autokraci czy psychologiści" i inni literaturoznawcy. Bo oni "Boską" przeczytali dla zysku. -
Ja jeszcze dorzucę hełm wielki z klejnotem rodziny Prnack z XIV-wiecznych Niemiec, dziś w wiedeńskim Arsenale(Zdzisław Żygulski, Broń w dawnej Polsce, PWN Warszawa 1982, s. 35). W sumie skromnie tego wyszło. Raczej trudno zasadnie stwierdzić, że jakikolwiek lud rogatych hełmów używał masowo. Co mnie wcale nie dziwi, jak się zastanowić, do czego służył hełm. Zaryzykuję szaloną tezę, że chodziło o ochronę głowy. Czyli o to, by miecz, topór czy maczuga, uderzająca nas w łeb, ześlizgnęła się po krzywiźnie hełmu, a straciwszy część impetu, w najgorszym razie wylądowała na naszym barku. Co zapewne było bardzo bolesne, jednakowoż chyba łatwiej było żyć bez ręki, niż bez głowy. Tak mi się przynajmniej zdaje. Takie rogi z boku dzwonu hełmu byłyby idealnie przeciwskuteczne. Jak ktoś mnie walnie mieczem, toporem czy maczugą w czubek hełmu, pomiędzy rogami, to cios się nie ześlizgnie, lecz zatrzyma na rogu. Cały pęd ("impet")wyładuje się na głowie, nawet jeśli hełm i czaszka nie pękną, to szyja może nie wytrzymać. Oczywiście, im bardziej miękki czy kruchy materiał rogu oraz czym słabiej róg przymocowany do dzwonu, tym szkoda mniejsza. Więc pośrednio uzyskujesz, Tyberiuszu, odpowiedź na pytanie "z czego i dlaczego?". Trochę inaczej jest z hełmem wielkim (garnczkowym). Była to konstrukcja na tyle solidna, w dodatku opierająca się na barkach, więc szyja nie była obciążana, że nie obawiano się nawet silnego ciosu, pomimo iż dno tego hełmu było mało wypukłe. Więc na tej części umieszczano klejnot - znak rozpoznawczy rycerza - który mógł mieć kształt rogów. Zapewne drewnianych. Na czubku hełmu - a nie po bokach. Więc utrudniało to zadanie ciosu - broń przed ciosem trzeba było wznieść wyżej, część impetu poszła na łamanie klejnotu, więc cios w dno hełmu był słabszy. A nawet jeśli hełm by pękł, to pod spodem był kaptur kolczy albo łebka.
-
Sama głownia i tylko zdjęcie? Jakoś wątpię, czy da się cokolwiek rozsądnego powiedzieć. Specjalista, mając rzecz w ręce, pewnie będzie w lepszej sytuacji. W sumie, skoro była w mieszkaniu, to pod znalezisko nie podlega. Zatem Twoja, tak mi się przynajmniej zdaje. Więc możesz poprosić jakieś sensowne muzeum o ocenę pod względem przydatności dla zbiorów.
-
Uzasadnienie takiego a nie innego wyboru
jancet odpowiedział fraszka → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Secesjonisto, interpretacja utworu literackiego należy do "czytanta". Podobnie każdego dzieła sztuki. Nie ma tu żadnego wyjątku. Twórca wysyła sygnał, odbiorcy go interpretują. O ile zechcą, bo kiepskie dzieła po prostu idą do magazynu. Interpretują, jak chcą. Pojęcie "błędnej interpretacji" to bzdura. Jeśli "dzieło" zostało zinterpretowane wbrew zamysłowi autora, to po prostu jest on kiepskim artystą. Czasem zdarza się, że takie dzieło żyje swoim życiem - wręcz wbrew woli autora. Chyba rzadziej się zdarza, że z tego powodu autor odmawia pobierania tantiem. Dość zabawnie traktujesz wpisy innych osób. Mam 56 lat. I dużo, i mało. Niestety, choroba powoduje, że ruchowo jestem raczej mniej sprawny, niż zdrowy 80-latek. Znam osoby po 80-tce, całkiem sprawnie radzące sobie w Alpach na nartach. No i znam osoby młodsze ode mnie o lat 20, które na propozycję prowadzenia zajęć po angielsku odpowiadają "no, nie, nie chce mi się, już jestem za stary". A mi się wciąż chce. Natomiast jestem "późnym dzieckiem" - mój ojciec miał 56 lat, gdy się urodziłem, matka była o 20 lat młodsza, ale to też późne rodzicielstwo, szczególnie w tamtych czasach. Więc opisuję obyczaje o pokolenie starsze, niż wynika z mej metryki. Ależ w ogóle nie wziąłem tego do siebie. Nie zrozum mnie źle - żadna to zasługa urodzić się w takiej, a nie innej rodzinie. Ani żaden wstyd. W każdym razie mój pradziadek ze strony ojca przeniósł się do Warszawy w latach 80-ych XIX wieku. Z tym, że przeniósł się z Kalisza - też miasto. Jeśli chodzi o stronę matki, to tam po prostu nikt nie pamiętał wśród przodków kogoś, kto by się nie urodził w Warszawie. Moje starowiejskie wspomnienia biorą się stąd, że wujek, profesor UW, choć chłopski syn, w latach 30-ych kupił se parcelę (2,5 ha) za Piasecznem. A że przeżył swego jedynego syna, to żeśmy tę parcelę dziedziczyli, a przedtem jeździliśmy do ciotki. A że byłem dzieckiem ciekawym świata, więc sporo pamiętam. Także to, że uczestnictwo we żniwach skończyło się udarem słonecznym i tyle było ze mnie pożytku. Poprawność nie ma tu wiele do rzeczy, ale precyzja - jak najbardziej. Dziękuję serdecznie. -
W jakiej książce to znajdę
jancet odpowiedział kensins → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
A przy okazji warto by chyba sprecyzować, o jaką epokę chodzi. -
Sprzedam komentarz swojej żony - nader celny: "Jedno jest pewne - jego żona to kompletna kretynka. I żył z nią przez tyle lat. Współczuję". Z panią Kiszczak miałem okazję zamienić parę słów w latach 70-ych. A to w związku z panną Kiszcakówną - naprawdę niezła laska była - poznałem ją na spacerze z psem, miałem pomóc chyba w matematyce. Ale pani Kiszczak mnie odprawiła. Jakoś to niemiło wypadło. W sumie zapamiętałem ogólne wrażenie "co za głupia baba". Przy czym w tym czasie gen. Kiszczak nikim ważnym nie był. Na pewno PiS chce swoje ukręcić. W sumie dyskredytacja Wałęsy nie jest PiS do niczego potrzebna, to jedynie przemożne pragnienie Prezesa. Dziś w telewizji wypowiadał się na ten temat prof. Karol Modzelewski. Dziwił się, że prezes IPN dr Łukasz Kamiński publicznie oświadczył, iż znalezione tam dokumenty są autentyczne. Wg p.prof. określenie, czy są autentyczne, wymaga dość złożonych badań, które zwykle zajmują kilka tygodni. Kilka godzin później prezes IPN dr Kamiński wyjaśnił, że to w sumie nie on to stwierdził, tylko jakowyś "archiwista". No ale on tę informację przekazał opinii publicznej. Przyznał też, że nie zapoznał się jeszcze z opinią grafologa, na którą zapewne trzeba będzie czekać kilka tygodni. Suma sumarum Kamiński w ciągu jednego dnia coś stwierdził, i trochę później stwierdził, że nie stwierdził tego, co stwierdził, i że stwierdzenie tego, co stwierdził będzie możliwe za jakiś czas, kiedy grafolog coś stwierdzi. Jakoś możliwość, że grafolog może stwierdzić coś sprzecznego z tym, co prezes już stwierdził, choć w sumie nie stwierdził, nie przyszła prezesowi Kamińskiemu na myśl. Chyba słusznie - toć wiadomo, kto będzie grafologowi płacił. Jak stwierdzi nie to, co prezes nie stwierdzając stwierdził, to już więcej spraw do stwierdzenia mieć nie będzie. Jakie masz, Gregski, wątpliwości co do lodów?
-
Rodzimowierstwo Słowiańskie
jancet odpowiedział TyberiusClaudius → temat → Eksploracja i rekonstrukcja historyczna
Sorry, Furiuszu, ale tą insynuacją przekroczyłeś granice dobrego smaku. Na mój rozum - wszelkie granice. Na Twoim miejscu poprosiłbym Secesjonistę o usunięcie postu. Nawet jeśli nie jest sprzeczny z konkretnym punktem regulaminu, to na pewno z jego istotą. -
Uzasadnienie takiego a nie innego wyboru
jancet odpowiedział fraszka → temat → Pomoc (zadania, prace domowe, wypracowania)
Kto to jest "dzisiejszy odbiorca"? Czy ja jestem "dzisiejszym odbiorcą"? Mam skończone 56 lat, ale jak najbardziej czuję się "dzisiejszym". Proszę mnie nie traktować, jako relikt. Za 7 tygodni mam zacząć wykłady po angielsku. Nigdy w życiu nie wykładałem po angielsku. Owszem, w swoim czasie swobodnie czytałem i pisałem teksty naukowe w tym języku, ale było to 25 lat temu. To dla mnie wielkie wyzwanie - ale je podejmuję i jakoś tam mi świta jakaś nadzieja, że będzie to dobry wykład. Czuję się "dzisiejszym". Motoryzacja rolnictwa to proces, który obserwowałem. Młocki cepami nie pamiętam. Ale w żniwach kosą uczestniczyłem. W dzieciństwie miałem okazję uczestniczyć w młocce przy użyciu młockarni z napędem parowym czy spalinowym - nie wiem. Oczywiście, że odbiorca z przełomu lat 40-ych i 50-ych traktował traktor jako coś super nowoczesnego. Do końca lat 80-ych własny traktor w indywidualnym kilkunastohektarowym gospodarstwie to była rzadkość. -
Znaczy, istnieją archeologiczne przesłanki, że na początku X wieku znaczna część ludności znad Obry przeniosła się nad Wartę i Gopło. Użyłeś sformułowania "ulegają zniszczeniu". Niewiele wiem o archeologii, ale raczej da się odróżnić, czy zniszczenie nastąpiło w wyniku przemocy "obcego", czy w następstwie porzucenia miejsca osiedlenia. To dość istotne. Przyznam - nie bez wewnętrznego zadowolenia - że nasunęły mi się podobne wątpliwości. Generalnie jest to tam uzasadnianie na zasadzie: - w połowie X wieku pojawiły się produkty luksusowe, importowane, - żeby kupować takie produkty, trzema coś sprzedać, - ówczesny zachód nie potrzebował drewna, skór, dziegciu i smoły, a przynajmniej niewiele, - ergo - naszym produktem eksportowym mogli być tylko niewolnicy. Jeśli chodzi Ci o tekst Janickiego, to trudno mi się nie zgodzić. Aczkolwiek znane Ci fakty o zaniku osadnictwa nad Obrą, równoczesne rozkwitowi osadnictwa nad Wartą i Gopłem, daje Janickiemu pewien argument.
-
BZDURA ! Na podstawie prawdziwych przesłanek można sformułować fałszywy wniosek, jeśli nie zachowa się logicznych reguł wnioskowania. Przykład z tego wątku: Krakus zna treść iluś tam dokumentów, dotyczących wyjścia armii Andersa z ZSRR. Przyjmijmy, że nie są to fałszywki. Znaczy przesłanki są prawdziwe. Na podstawie znajomości tych dokumentów Krakus wysnuwa wniosek, że aspekt humanitarny ewakuacji był zupełnie nieistotny. Ponieważ w znanych mu dokumentach nie ma o nim wzmianki. Niestety, wniosek fałszywy, bowiem sformułowany z pominięciem elementarnych zasad logiki. Bo Krakus zna tylko ułamek promila informacji, faktycznie wymienianych między wojskiem polskim w ZSRR a Londynem. Przesłanki prawdziwe, ale wnioskowanie błędne. W tym wątku już wielokrotnie pokazywałem Krakusowi błędność jego wnioskowania. Ani razu nie podjął dyskusji, to że ktoś wykazał, iż się mylił lub kłamał, spływa po nim jak po kaczce. Po prostu przechodzi do formułowania kolejnych wniosków - niektóre są oczywistością, niektóre kolejnym fałszem. Dyskusja na tym poziomie nie ma najmniejszego sensu. Ja podjąłem postanowienie ignorować wszelkie wpisy Krakusa 57. Co i Kolegom radzę.
-
Zdecydowanie tak - przynajmniej pod Temesvár.
-
Tak. Mi też się podoba.