jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Nie do końca bym jednak ją dyskredytował. Jaskrawość mundurów epoki napoleońskiej jest faktem. Było to zamierzone. Bo jak widzisz z odległości 50 metrów idący na ciebie potrójny szereg facetów, którzy na łbie mają wysokie czaka z pomponami czy kitami - przez co wydają się być bardzo wysocy, a na barkach barwne włóczkowe buliony - przez co wydają się bardzo barczyści, muskularni - to zaczynasz czuć się nieswojo. No i może uciekniesz, zanim taki grenadier połamie swój bagnet o twoje żebra. I o to chodzi. Ale to z odległości 50 m, w czasie bitwy. Przed bitwą obserwujesz npla np. z odległości 2 km. I z tej odległości nie rozpoznasz nawet przez lunetę, czy ci faceci mają niebieskie kurtki (w zasadzie westy) i białe wyłogi oraz pasy, czy też zielone kurtki i czarne wyłogi oraz białe pasy. Widzisz linię wojsk i tyle. Czy to artyleria piesza, czy piechota - tego nie rozpoznasz. Szczególnie, że z rana pewnie będą mieć na sobie szare płaszcze. Ale błyszczące lufy armatnie będą widoczne, szczególnie w promieniach porannego słońca, nawet z większej odległości. Nota bene - artyleria konna manewrowała na polu bitwy całkiem dziarsko. O lekkopieszej też nie można powiedzieć, że stała. Najbardziej ociężała była - zgodnie z nazwą - pozycyjna, ale ona też w czasie bitwy zmieniała pozycje. To też mi przyszło do głowy. Ale to pewno zależy od pory roku. W każdym razie kolor "groszkowy" do takich wybitnie maskujących nie należy. Nota bene kilkanaście lat później uznano, że najlepszym, najbardziej uniwersalnym kolorem maskującym jest szary w różnych odcieniach. Jakoś tak zeszliśmy na wprowadzenie i genezę kolorów maskujących w armiach XX wieku.
-
No, ciekawe. Nie miałem pojęcia, że ta pani jest matką Churchilla, ani którego Churchilla. Pisałem po prostu o kolorze zielonym. Przyznaję, iż użytkownik Secesjonista zdradza przemożną chęć zakładania wątków w kwestiach, w których tylko on zna odpowiedź, głównie dlatego, że nikogo innego ta kwestia po prostu nie interesuje. Nie chciałbym insynuować, że zakłada takie wątki dlatego, że właśnie dowiedział się czegoś, o czym inni nie mają bladego pojęcia.
-
Ależ ja też nie widzę powodu, by jej nie wierzyć. Wyraźnie napisałem, że nie wiem, czy podczas wojny burskiej działa (szczególnie te ze stalowymi lufami) malowano, czy też nie. Wskazałem tylko na fakt, że malowanie na zielono nie musiało być związane z chęcią ukrycia armaty w trawie, tylko z wielowiekową tradycją luf armatnich, w sposób naturalny przyjmujących zieloną barwę.
-
No - wg mojej wiedzy się mylisz. Dokładniej - w artylerii polowej standard to spiż, w artylerii wałowej - żeliwo. Żeliwo było wówczas znacząco gorsze, od spiżu. Gorzej się lało - w odlewie powstawały mikrousterki. Nie przeszkadzało to przy kilkunastu lub kilkudziesięciu strzałach z danej lufy - a tyle zwykle oddawano z dział wałowych, ale działa polowe musiały mieć większą żywotność. Dlatego też dzwony kościelne nie są odlewane z żeliwa. Oczywiście mówię o przedłużonej epoce napoleońskiej - tak cca do wojny krymskiej. Wystarczy zajrzeć do dokumentów z 1830 roku, opublikowanych przez Pawłowskiego, tom I, czy do "Pamiętnika" Kołaczkowskiego. Można tam znaleźć precyzyjne informacje, w których mamy wykaz luf armatnich w arsenałach Warszawy, Modlina i Zamościa. Jeśli lufy były lane z żeliwa, wyraźnie to zaznaczano. I te nie trafiły do baterii artylerii polowej, tylko na wały. Oczywiście w początkach XX wieku lufy armatnie były stalowe (nie żeliwne ni spiżowe), choć z okresu I wojny światowej mamy wciąż szereg informacji o konfiskowaniu dzwonów, by je przetopić na armaty. Stal to materiał bardzo zróżnicowany, nie wykluczałbym, że jej rodzaje, wykorzystywane do produkcji luf armatnich, wymagają znaczącego dodatku miedzi, ołowiu i cyny. Spotkałem się z informacją na temat artylerii francuskiej z epoki napoleońskiej, że nowe lufy armatnie jednak malowano na zielono, bo jeszcze nie zaśniedziały, błyszczały - co ułatwiało nieprzyjacielowi ich lokalizację. A także z informacją, że w artylerii gwardii carskiej czyszczono lufy ze śniedzi, bo miały błyszczeć na paradach. Ponieważ były to informacje jednostkowe, to podchodzę do nich z pewną dozą nieufności.
-
Marynarka Wojenna RP u progu zaniku
jancet odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
No tak - tylko po co? Oczywiście jakaś marynarka jest nam na Bałtyku potrzebna, ale raczej patrolowce, minowce i kutry torpedowe, może trochę desantowców bliskiego zasięgu (żadne "Mistrale"), niż fregaty, korwety i okręty podwodne. Jedynym wyobrażalnym konfliktem zbrojnym w ciągu najbliższych 10 lat jest wojna NATO z Rosją i Białorusią. Białoruś nie ma dostępu do morza, pozostaje Rosja. Jak wyglądają jej bazy bałtyckie? Pilawa i Kronsztad, a na zapleczu Królewiec i Petersburg. Jak ktoś woli to Bałtijsk i Kalininigrad. Wszystkie te porty pozostają w zasięgu nie tylko lotnictwa, ale także rakiet operacyjnych, a po części też ciężkiej artylerii, rakiet taktycznych i śmigłowców, działających z terenów państw NATO - Polski, Litwy, Estonii, Finlandii i trochę dalej - Szwecji. I będą bezużyteczne - chyba że rosyjskie wojska lądowe odepchną front daleko na zachód i południe. Gdyby zajęły terytoria na południe od Bałtyku po 15° południk (czyli po Odrę i Nysę Łużycką), sytuacja zmienia się diametralnie. Tylko że marynarka się nam już nie na wiele przyda, bo nie będziemy mieć portów. Wojna na tym froncie rozstrzygnie się na lądzie, nie na morzu. Dlatego takie państwa, jak Polska, Litwa, Łotwa, Estonia i Finlandia powinny przede wszystkim inwestować w wojska lądowe (w tym śmigłowce) i lotnictwo. Szwecja i Dania są w zupełnie innej sytuacji. Po pierwsze - nie graniczą z Rosją ni z Białorusią. Po drugie - mają bardzo długą, rozwiniętą linię brzegową. A w przypadku Szwecji ta linia znajduje się dość blisko baz rosyjskiej floty bałtyckiej. Gdyby armii rosyjskiej udało się zająć kraje bałtyckie, ale powstrzymano by je gdzieś na 20° południku, powiedzmy - na linii Wisły, to desant na wybrzeża Szwecji staje się bardzo atrakcyjny. Kraj słabo zaludniony, bez większych przeszkód naturalnych, w dodatku ich nieprowadzący wojny od lat 200 i więcej. A ze stanowisk w Skanii da się zaatakować rakietami operacyjnymi i Londyn, i Hamburg i Szczecin. Bezpośredni desant na Danię (poza Bornholmem) czy Niemcy (poza Rugią) jest równie mało prawdopodobny, jak na nasze wybrzeże. Jednak Niemcy i Duńczycy mają swe bazy nad Morzem Północnym, czyli de facto nad Oceanem. Poza tym - niech bogate kraje, które już wyposażyły swe siły lądowe i powietrzne we wszystko, w co je wyposażyć należało, budują potężne marynarki wojenne. Nam na czołgi nie wystarcza, a śmigłowce mamy niemal tak samo stare, jak okręty. Naprawdę, sprzedajmy tego "Orła" do jakiegoś muzeum, o kadłubie korwety nie wspominając. -
Średnia życia i średnia oczekiwana w średniowieczu
jancet odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Brunonie, dotknąłeś bardzo istotnej kwestii, choć może należałoby to przenieść do odrębnego wątku. Ja przyznaję, że jestem za głupi żeby rozwiązać ten problem, co najwyżej jestem wystarczająco mądry, by ten problem dostrzec. Średnia długość życia i średnia oczekiwana długość życia to zupełnie inne wartości. Średnią długość życia w roku 2016 liczy się tak, że sumuje się wiek wszystkich osób zmarłych w 2016 roku i dzieli przez ich liczbę. Niby proste, jasne i oczywiste. Natomiast średnią oczekiwaną długość życia liczy się... no ja tam nie wiem jak. Chyba sploty funkcji muszą być wykorzystane i w ogóle to się chyba nazywa "rachunek aktuarialny", ale tego mnie na studiach nie uczyli. Może szkoda, bo ci, którzy to potrafią, zarabiają duże pieniądze w firmach ubezpieczeniowych. Ja tyle z tego rozumiem, że choć średnia oczekiwana długość życia wynosi powiedzmy 67 lat, to nie znaczy, że mnie, który niedługo będzie obchodził 58 urodziny, czeka jeszcze 9 lat życia. Podawana przez GUS średnia oczekiwana długość dalszego życia dla osób, które dziś mają 57 lat, wynosi bodajże lat 20. Czyli statystycznie powinienem umrzeć, mając lat 78. Bez względu na metodę liczenia, szokująco niska średnia długość życia np. w średniowieczu wynikała przede wszystkim z bardzo wysokiej śmiertelności niemowląt. Natomiast nie spotkałem się z sensowną argumentacją tezy, że 1000 lat temu procesy starzenia się ludzkiego organizmu przebiegałyby szybciej, niż dziś. Nie, 60-latek w czasach Chrobrego czuł się mniej więcej tak samo, jak dzisiejszy. Albo i lepiej, bo prowadził zdrowy tryb życia - dużo ruchu i mało mięsa. Natomiast nie wydaje mi się, żeby długość życia panujących, rycerstwa i chłopów w średniowieczu zasadniczo się różniła. Jak rodziła jaśnie pani ze dworu, to i tak wołano tę samą babkę ze wsi, która pomagała chłopkom. Panujący mieli opiekę zdrowotną nadwornych medyków, ale o jej skuteczności badacze mają raczej negatywne zdanie - choć cytatów i odnośników nie podam. -
Przyznaję, że nie do końca rozumiem, na czym ten orwellizm w odniesieniu do śląskich Piastów miałby polegać, choć w PRL przeżyłem lat 30 i wciąż jeszcze jest to większość mego życia. Jeśli chodzi o to, że - jakoby - w PRL przemilczano fakt, że część śląskich Piastów składała hołdy lenne cesarzom od początku XIV wieku (a potem to już wszyscy), to zapewniam Cię, że nie przemilczano. O ile dobrze pamiętam, to ta informacja była zawarta w szkolnych podręcznikach. Natomiast z całą pewnością mogę podać, że jest zawarta w "Atlasie historycznym Polski", [red.:] W. Czapliński, T. Ładogórski, Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnictw Kartograficznych, Warszawa 1973, który wprawdzie podręcznikiem nie był, ale był polecany jako materiał dydaktyczny uczniom szkół średnich. Przy okazji trochę inaczej sformułuję zadane Ci już pytanie: jak - według Ciebie - powinien wyglądać prawidłowy herb województwa dolnośląskiego?
-
Nie lubię wnikać w życie osobiste artystów, ale to, co piszesz, chronologicznie mi się zgadza. Za czasów realnego socjalizmu Łysiak był WIELKI. Nie dlatego, żeby był w jakiejkolwiek formie przeciw ówczesnej władzy, raczej był jej pupilem, jako "wentyl bezpieczeństwa", ale jednak widział świat z innej strony. No a potem zaczął być "anty". "Anty" temu, co się u nas dzieje. A ja oceniam, że to, co się u nas dzieje od 1988 roku, to największe osiągnięcie Polski od czasów co najmniej Batorego. Więc z poglądami Łysiaka mi dziś nie po drodze. Nie potrafię się zdobyć na obiektywizm Bruna i stwierdzić, że nadal "to pióro wybitne", choćby z tego powodu, że od kilkunastu lat Łysiaka nie czytam. Ale że miał talent i sporo wiedzy, to do 1989 roku dowiódł.
-
Nie myślałem, że taki wątek istnieje. No cóż, jeśli chodzi o sport w moim wykonaniu to sama idea rywalizacji w sprawności fizycznej mnie mierzi. Dlaczego silniejszy ma być lepszy? Natomiast wręcz namiętnie uprawiałem turystykę kwalifikowaną - pieszą, górską, rowerową, trochę żeglarską. Jeździłem też konno. Brydż jest fajny. Chętnie zgrałbym sportowo, czyli eliminując przypadek, ale do tego potrzeba ośmiu osób. Baz szans, nigdy nie udało mi się tak grać. Robrowo - i owszem, zdarzyło się i grać przez 17 godzin bez przerwy (poza tymi, gdy byłem "dziadkiem"). No ale obecnie mam chroniczne zapalenie stawów, więc jak dwie godziny poszukam grzybów w lesie, to i tak to odchorowuję.
-
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
Niby to się mieści w stwierdzeniu "przymus nie zawsze powoduje nieważność aktów prawa międzynarodowego", ale raczej bym stwierdził, że "przymus rzadko powoduje nieważność aktów prawa międzynarodowego". Ja nie pamiętam takiego przypadku. A odwrotnych - setki. Kapitulacje, traktaty pokojowe, uznanie kontrybucji wojennych to akty prawa międzynarodowego, które są spowodowane bezpośrednim przymusem militarnym, ale są powszechnie uznawane za ważnie akty prawa międzynarodowego od dnia powstania tego aktu, bez względu na ich późniejsze akceptowanie przez państwo w wojnie pokonane, czy jego brak. W naszym przypadku, gdyby Polska usiłowała unieważnić zrzeczenie się odszkodowań z powodu, że nastąpiło to pod przymusem ZSRR, to Niemcy mogliby zażądać unieważnienia samego przyznania odszkodowań, które też nastąpiło pod przymusem ZSRR i jego sojuszników. -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
Nie wydaje mi się, żebym coś takiego explicite stwierdził, ale istotnie: uważam, że wszelkie działania obywateli Polski i ich organizacji, mogące prowadzić do zakwestionowania ustaleń z 1945 roku (i następnych), 1970 i 1990 roku, dotyczących przebiegu zachodniej granicy Polski, uważam za zdradę państwa polskiego, gdyż jest to dla Polski skrajnie niekorzystne. Natomiast nie czuję się w mocy wypowiadać się, czy działania obywateli Niemiec i ich organizacji, mogące prowadzić do zakwestionowania tych ustaleń, są czy nie są zdradą państwa niemieckiego. Zmiana tych granic może być uważana za korzystną dla Niemiec, bo powiększa ich terytorium. Z drugiej strony może być uważana za niekorzystną, bo zapewne spowodowałaby, że ich wschodnia granica będzie granicą z wrogiem. A teraz mają komfortową sytuację graniczenia wyłącznie z sojusznikami formalnymi lub nieformalnymi (Szwajcaria). Dyskusję o tym raczej bym pozostawił Niemcom, mając błogą nadzieję, że wybiorą tą drugą opcję. -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
Tyberiuszu, nie obrażaj prawicowców. Prawicowa to jest PO. Ja czuję się konserwatystą. PiS to neokomuniści. Coraz bardziej czuję się pod ich rządami jak w młodości. Tylko szkoda, że w góry już nie pójdę. Wyręczę trochę Tyberiusza. Oczywiście nie wiem, co on miał na myśli, więc opiszę swoje poglądy. Tym bardziej, że już odniosłem się do PiS-owskiej propagandy, którą zacytowałeś. Kwestia "bycia" w obozach śmierci - no cóż, tam Żyd raczej był tylko raz. Potem sprostowanie - w cytowanym przez Ciebie artykule było napisane, że Żydzi dostają 100 mln euro rocznie, a nie mieszkańcy Izraela. To bardzo duża różnica, bowiem większość Żydów żyje poza Izraelem, a wśród mieszkańców Izraela znaczna część to Arabowie. Podejrzewam, że zdecydowana większość tej kwoty (o ile to w ogóle prawda) trafia nie do Izraela, tylko do USA. Że wywalczają te kwoty cwani amerykańscy prawnicy, zapewne w znacznej części żydowskiego pochodzenia. Że Niemcy zgadzają się na te odszkodowania, bo sojusz z USA jest dla nich ważniejszy, niż jakieś tam głupie 100 mln euro rocznie. A państwo amerykańskie zawsze wspiera swych obywateli. Izrael pewnie też wspiera takie roszczenia, bo czemu nie. Niemcy z Izraelem nie graniczą, nie grają aktywnie na Bliskim Wschodzie, więc niczym to nie grozi ewentualne pogorszenie stosunków z Niemcami. O tym, że władze Polski powinny popierać większość roszczeń naszych obywateli, ale nie wszystkie, i dlaczego - o tym już pisałem. Ale żądanie jakowyś odszkodowań, wypłacanych nie obywatelom RP, tylko państwu, to już zupełnie inna śpiewka. I tu zupełnie różnię się od Razorblade'a. Uważam domaganie się tych pieniędzy nie za głupie, bo nierealne. To znaczy - tak, to jest głupie i nierealne, ale to nie jest ich najgorsza cecha. W mojej z nim dyskusji marzę o tym, żeby to on miał rację, a nie ja. Marzę o tym, żeby wszelkie pieniądze, wydane na cele wojskowe, były po prostu wyrzucone w błoto. Żeby te "kraby" czy jak to się tam zwie, trafiły na złom, nie oddawszy ani jednego strzału do nieprzyjaciela. Mimo to nie będę postulować - i Razor chyba też nie - totalnego rozbrojenia Polski. Bo "na pochyłe drzewo to i koza skacze". No i nasze plany operacyjne powinny się opierać na założeniu, że to Rosja nas atakuje, a nie nasi sojusznicy z NATO i UE. I w tej konfiguracji Niemcy są naszym najważniejszym militarnym sojusznikiem. Jeśli nie chcemy powtórzyć września '39, musimy mieć potężnych sojuszników wśród sąsiadów. Gdybyśmy wystąpili i zmusili Niemcy do akceptacji wypłaty odszkodowań rzędu setek miliardów euro, mogłoby to mieć dla Polski skrajnie negatywne skutki. Kilkaset miliardów euro nie uczyni z nas potęgi ani militarnej, ani gospodarczej. Nadal będziemy słabsi i od Rosji, i od Niemiec. Natomiast konieczność wypłacenia takiej kwoty dla obywatela Niemiec będzie dotkliwym obciążeniem. Każda partia niemiecka, której rząd zaakceptuje to odszkodowanie, przegra następne wybory. A wygrają je niemieccy nacjonaliści. Ci raczej nie będą Polsce przyjaźni. Zapewne także nie będą euroentuzjastami. I znów powtórzy się sytuacja z września '39, że Polska znajduje się między dwoma, znacznie potężniejszymi wrogami, zaś sojusznicy są niepewni i daleko. Dlatego uważam dopominanie się odszkodowań dla państwa polskiego od Niemiec nie tylko za głupie i nierealne (choć takie też są), ale przede wszystkim szkodliwe dla naszego państwa i narodu. Czyli za ZDRADĘ. -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
No cóż, Kszyrztoffie, jeśli uważasz tak, jak autor tego tekstu, to trudno nam rozmawiać. Bo uważasz mnie - oraz Razorblade'a, Secesjonistę, Tyberiusza (kolejność alfabetyczna) za pożytecznych idiotów, którzy w dodatku pobrali Schweigegeld. Pomijając już, że to oksymoron - albo jesteśmy idiotami, albo robimy to za kasę. Nie wiem, czy się zorientowałeś, ale propaganda PiS posługuje się kłamstwem systematycznie. Zaczęło się od "dziadka w Wehrmachcie", co do którego Kurski się przyznał, że kłamał. No i słynny cytat tegoż funkcjonariusza, zajmującego najwyższe stanowisko w propagandowej machinie partyjno-rządowej o tym, że "ciemny lud to kupi". Zwróć uwagę, że autor wyraża zdumienie, iż Niemcy wypłacają odszkodowania dla tych Żydów, którzy nie byli nawet w niemieckich obozach zamkniętych. No cóż, Żydom którzy byli w niemieckich obozach zamkniętych, raczej trudno wypłacać odszkodowanie, bo raczej nie przeżyli. Z drugiej strony przypomniałem sobie, że w latach 90-ych wypłacano jakieś odszkodowania za pracę przymusową w Niemczech. No i trafiłem na informacje o działalności jakiegoś stowarzyszenia „pojednania” polsko-niemieckiego. Nigdy się tym jakoś szczególnie nie interesowałem, więc posłużę się informacją z wiki o działalności Fundacji „Polsko-Niemieckie Pojednanie” https://pl.wikipedia.org/wiki/Fundacja_„Polsko-Niemieckie_Pojednanie” . Wynika z tej informacji, że fundacja ta, zasilana m.in. przez Niemcy, Austrię i Szwajcarię, wypłaciła w latach 90-ych Polakom 4,7 mld zł odszkodowań i nadal wspiera, także finansowo, ofiary systemu hitlerowskiego. W 1991, gdy ta fundacja rozpoczęła działalność i wypłacanie odszkodowań, to nie Kaczyński był u władzy. Premierem był Bielecki (dziś w PO), prezydentem Wałęsa. Oni załatwili Polakom grubo ponad MILIARD dolarów. Autor cytowanego przez Ciebie artykułu zda się o tym nie wiedzieć. Pożyteczny idiota czy kłamca? Ad rem. Uważam za absolutnie słuszne popieranie przez władze Polski roszczeń naszych obywateli wobec okupanta za poczynione krzywdy "na osobie". Choć uważam, że należy negować roszczenia za straty majątkowe. Bo jak na zasadzie vice versa się miliony spadkobierców właścicieli nieruchomości na "ziemiach odzyskanych" do nas z roszczeniami zgłoszą, to puszczą nas nawet bez skarpetek. 100 tysięcy km kw. to 10 milionów hektarów. Licząc bardzo tanio po 10 000 zł za ha, dostaniemy... muszę przejść do notacji naukowej +1E+07*1E+04= 1E+11, czyli 100 miliardów złotych wartość samego gruntu. A infrastruktura, budynki, mienie? Tylko że myślałem, iż wątek ten nie o tym jest. Nie o indywidualnych roszczeniach poszczególnych osób, tylko o roszczeniach państwa wobec państwa. I nie o głupich milionach euro, tylko o setkach miliardów. -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
W tej kwestii całkowicie się zgadzam. Przy czym antypolska retoryka putinowskich władz ma to samo zadanie, co antyniemiecka retoryka PiSowskich władz. -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
Sorry, ale nie mogę pojąć, o co Ci chodzi. W Hadze zawarto sporo umów, nie wiem, czy jakakolwiek z nich dziś obowiązuje. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, który można uznać za wciąż istniejący rezultat konwencji, zawartej w Hadze gdzieś na koniec XIX wieku, ale ma on rozsądzać spory prawne między państwami, a nie zbrodnie. Odszkodowanie za co? Za wymordowanie kilku milionów obywateli Polski, z których z grubsza połowa była Polakami? Nadmieniłem to, ponieważ w komentarzach internetowych spotykam się z poglądem, iż to, że Hitler wymordował Żydów, to w sumie OK, tylko szkoda, że nie wszystkich. Z drugiej strony spotykam się z argumentacją, że przecież hitlerowcy mordowali głównie Żydów, a Polacy byli dla nich OK. Mam nadzieję, że nikomu z Forumowiczów nie muszę wyjaśniać mego stosunku do tych tez. Nie, ja się nie zgadzam na jakiekolwiek frymarczenie życiem swych rodaków sprzed kilkudziesięciu lat. Nie, nie ma takie terytorium, nie ma takiej kwoty która uwolniłaby Niemców od pamięci o zbrodniach ich ojców, dziadów czy pradziadów. Niemcy - przynajmniej ci, którzy głosują na partie typu SPD, CDU-CSU czy FDP lub "zielonych" - mają tego świadomość. Zbrodnie hitlerowskiego reżimu nie wynikają z jakiegoś szczególnego charakteru Niemców. Niemcy tworzyli przepiękną muzykę i poezję romantyczną. Przyczyną tego, że Niemcy popełnili te zbrodnie był totalitaryzm, który zaakceptowali. I za tą akceptację hańba spada na nich do n-tego pokolenia. Dlatego rozumiem wrażliwość - może wręcz przewrażliwienie - Niemców, pozostających w zakresie politycznego "mainstreamu" , na wszelkie przejawy autorytaryzmu, szczególnie w państwach Unii Europejskiej. Odpowiedzią PiSowskiego rządu na tą wrażliwość jest wznowienie tematu reparacji wojennych. No cóż - "nie ma w słowniku ludzi cywilizowanych słowa, należycie określającego ich postępowanie". -
Łużyczanie – potomkowie Lugiów?
jancet odpowiedział HorusX → temat → Ziemie polskie od wędrówki ludów do panowania Mieszka I (IV w. - ok. 960 r.)
Na marginesie chciałbym zaznaczyć, iż nie posiadam tytułu naukowego. Jedynie stopień i stanowisko. -
Łużyczanie – potomkowie Lugiów?
jancet odpowiedział HorusX → temat → Ziemie polskie od wędrówki ludów do panowania Mieszka I (IV w. - ok. 960 r.)
Niestety, HorusieX, kłamiesz. Dość wyraźnie odnosiłem się do jednego Twego stwierdzenia, że pewne słowa we wszystkich językach słowiańskich znaczą to samo. W czasie teraźniejszym. Co jest bzdurą. W wykazaniu bzdurności tego stwierdzenie nie odwołałem się do źródeł, a to z tej przyczyny, że język słowacki (który jest chyba jednym z języków słowiańskich) znam na poziomie zbliżonym do "native speaker", a niektórzy Słowacy twierdzili, że nawet lepiej. Przy czym popełniłem dwie publikacje punktowane w systemie oceny parametrycznej jednostek naukowych na temat ochrony przyrody na Słowacji, więc terminologia "ekologiczna" w tym języku jest mi szczególnie bliska. Czeski znam słabiej, to znaczy nie posługuję się nim czynnie, ale biernie nie stanowi dla mnie problemu. Choć nazwy miesięcy są trudne . Co nie zmienia faktu, że także po polsku dziś "ług" i "łęg" to co innego, więc i w zakresie tego języka HorusX się myli. Ponieważ błędy, które HorusX popełnił, są absolutnie oczywiste, powinien przeprosić uczestników tego forum za przejęzyczenie i załatwić sprawę. Woli jednak atakować ad personam tego, który mu te oczywiste błędy wytknął. Jego wybór. Do znajomości etymologii tych wyrazów nie roszczę sobie żadnej pretensji. Co nie pozbawia mnie możliwości refleksji nad ich wywodami językoznawców. Tym bardziej, że często są sprzeczne. Problem z bezkrytycznym traktowaniem informacji, zawartych w słownikach polega na tym, że ich autorzy są językoznawcami, a nie fachowcami w dyscyplinach naukowych, których objaśniane lub tłumaczone wyrazy dotyczą. Przyznaję, że tak z grubsza do czterdziestki określenia łęg, mokradło, bagno zdawały mi się synonimami - nie odróżniałem tego. Bo do niczego mi to rozróżnienie nie było potrzebne. Dopiero po czterdziestce życie zmusiło mnie do współpracy z ekologami (mam na myśli naukowców z dyscypliny biologia o specjalności ekologia) dzięki którym uświadomiłem sobie, jak kolosalna jest różnica między łęgiem a bagnem. Np. Brückner - przy całym szacunku dla jego dorobku - mógł nie odróżniać łęgu od bagna, tak jak i ja nie rozróżniałem przez większość swego życia. Bo nigdy nie uprawiał roli, ani on, ani jego rodzice. Życie spędził we Lwowie, Wiedniu i Berlinie. Natomiast nie mam żadnej, ale to absolutnie żadnej wątpliwości, że zarówno XIX wieczny, jak i wczesnośredniowieczny chłop (starożytny zresztą też) odróżniał ług od bagna bardzo wyraźnie. Dlaczego? No bo jak wygonisz latem krowę na łęgi, to się nażre i mleka da. A jak wygonisz krowę na bagna, to się utopi. -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
Tu jednak zacytowałem. Ano związek z tematem jest taki, że jeśli uważamy dziś, że naszym potencjalnym przeciwnikiem jest Rosja, to musimy pielęgnować nasz sojusz z Niemcami, nawet wychodząc poza ramy UE i NATO. Więc w takiej sytuacji dopominanie się odszkodowań od Niemiec jest zdradą naszego narodu. Zaś jeśli ktoś uważa, że głównym naszym wrogiem dziś są Niemcy i Unia Europejska, to na odwrót. Ale to już jego problem. ------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------- Przejdę do kwestii za co można się dopominać odszkodowania czy reparacji wojennych. Nie będę pierwszy, ani jedyny który w tym wątku to stwierdził - nie za zbrodnie wojenne. Za zbrodnie realnie odpowiada zbrodniarz. Wydaje mi się, że zbrodnie wojenne jednak się przedawniają, nie przedawniają się jedynie zbrodnie przeciw ludzkości i ludobójstwo, ale to nie jest najważniejsze. Żadnych zbrodni się nie dziedziczy. Syn zbrodniarza nie jest zbrodniarzem. Za swe zbrodnie niemieccy zbrodniarze płacili w procesach norymberskich i w tundrze Kołymy. Czy należało karać i srożej lub ukarać ich więcej? Może i tak. Zaś pomimo braku osobistej odpowiedzialności zbrodnie te ciążą na sumieniu narodowym Niemców i ciążyć będą jeszcze długo. Koncepcja sprzedania tej odpowiedzialności za jakiekolwiek pieniądze wydaje mi się ohydną. -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
Krzysztoffie, zapewniam Cię, że bardzo duża część, rzekłbym że do 1989 roku zdecydowana większość umów międzynarodowych (liczona wg ich wagi, nie na sztuki) była zawierana pod wpływem przymusu. Te najważniejsze były zawierane po prostu w wyniku militarnej przemocy. Niemcy nie oddały Polsce Pomorza, Wielkopolski i części Śląska dlatego, że przekonaliśmy je, że tak będzie fajnie, tylko dlatego, że przegrały I wojnę światową, powstanie wielkopolskie, a częściowo to i powstania śląskie. Rosja Radziecka nie dlatego zawarła pokój w Rydze, że przekonaliśmy ją, iż pokojowe sąsiedztwo jest cacy, tylko dlatego, że przegrała wojnę. O Niemcach, które były zmuszone zaakceptować. Zamierzasz uznać te umowy za nieważne? Oczywiście w świetle prawa cywilnego byłyby nieważne, ale w stosunkach międzynarodowych to nie obowiązuje. I nie mów „być może” – po podważanie ustaleń Konferencji Poczdamskiej to już jest naprawdę zdrada. Pomijam już takie drobiazgi, że jeśli naszą deklarację o rezygnacji z odszkodowań wydaliśmy w wyniki szantażu, to nie Niemcy nas szantażowały, więc co to je obchodzi. Aczkolwiek szantażem bym tego nie nazwał - Moskwa była raczej dość szarmancka, oferując "coś za coś" - wy zrezygnujecie z odszkodowań, my zrezygnujemy z kwot węglowych. -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
Piszę bez cytowań, bo temat nadto gorący. Razorblade, podobnie jak Ty uważam atak Rosji na Polskę za coś niewyobrażalnego, absurdalnego, co się nie wydarzy. Tylko że 10 lat temu uważałem, że jest zupełnie niemożliwe, aby Rosja zaatakowała jakiś państwo poradzieckie i po prostu przyłączyła jego kawałek do siebie. Aneksja Krymu była dla mnie niewyobrażalna. Myliłem się. Mam nadzieję, że nie mylimy się w kwestii ataku rosyjskiego na Polskę - bo pogląd mamy prawie taki sam. Niestety znów żyjemy w ciekawych czasach. Niestety w zakresie zdarzeń, które stały się wyobrażalne, wszedł rozpad Unii Europejskiej, całkowite wycofanie się wojsk USA z Europy i basenu Morza Śródziemnego czy nawet rozpad NATO. I zwycięstwo wyborcze nacjonalistów w Niemczech. A wtedy? -
Czy Polska ma szanse i czy powinna żądać odszkodowania od Niemiec?
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Ogólnie
Obawiam się, że aż nadto gorący. Zwykle w takich wątkach (śmiem twierdzić, że to tylko wątek, nie temat) po kilku dniach ideologia zwycięża, forumowicze, wyrażający odmienny pogląd, stają się wrogami, a nie uczestnikami dyskusji, następnie Miłościwie Nam Panujący Admin wątek zamyka. I słusznie. Ocenić kwestii w sensie prawa międzynarodowego nie jestem w stanie. Nie wiem, czy zrzeczenie się roszczeń Polski z 1953 roku jest prawnie skuteczne wobec zjednoczenia Niemiec. Natomiast jestem w stanie dokonać pewnej oceny zysków i strat. W wyniku II wojny światowej Polska uzyskała od Niemiec terytoria, stanowiące znaczącą część terytorium dzisiejszego państwa polskiego. To w całości lub niemal w całości tereny województw: - warmińsko-mazurskiego, - zachodniopomorskiego, - lubuskiego, - dolnośląskiego, - opolskiego. A ponadto większe lub mniejsze części województw: - śląskiego, - pomorskiego, - wielkopolskiego. Przyznaję, że mam kłopot w znalezieniu informacji, jaką część terytorium dzisiejszej Polski zajmują tzw. "ziemie odzyskane", ale tak z grubsza to jest 1/3. Na większości tych terenów ludność polska była mniejszością, a na ogół nie było jej wcale. Argumentacja historycznej przynależności do Polski Piastów jakoś się tam trzyma w przypadku Wrocławia, ale już zupełnie nie dla Szczecina. Państwo polskie przejęło te tereny wraz z ludnością i inwentarzem, w tym nowoczesnymi fabrykami. Że ludność przepędziliśmy, a fabryki wywieźli Sowieci na wschód - to już niekoniecznie problem stosunków polsko-niemieckich. Gdybym był niemieckim patriotą, powiedziałbym: "Tak, jesteśmy winni agresji na Polskę w 1939 roku. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tej agresji. Ponieśliśmy za nią surową,, lecz sprawiedliwą karę - straciliśmy na Waszą rzecz ogromne terytoria - Prusy Wschodnie, Gdańsk, Pomorze, Nową Marchię, Śląsk i część Łużyc. To cca 10% naszego przedwojennego terytorium. I 1/3 Waszego terytorium. To chyba wystarczająca kara. Ponadto wspieraliśmy Was w procesie wchodzenia do Unii Europejskiej i jesteśmy głównym płatnikiem funduszy, które dzięki temu dostaliście. Nie wystarczy?" Gdybym zaś był niemieckim nacjonalistą, powiedziałbym: "Myśmy chcieli tylko przyłączyć Gdańsk do naszego państwa (gdzie Polaków niemal nie było) i móc łączyć się z Prusami Wschodnimi bez polskich ceł. To wy wywołaliście całą tą awanturę, która stała się II wojną światową. Wojnę przegraliśmy i zabraliście nam cca 10% naszego terytorium. Przeżeracie nasze pieniądze, wpłacane do Unii Europejskiej, a mimo to przywołujecie jakieś żądania finansowe? Można wrócić do dyskusji na temat reparacji wojennych, ale to oznacza powrót do dyskusji na temat granic". Zaś jako polski patriota powiem tak: Jedynym państwem nam zagrażającym jest Rosja. To, co się wydarzyło na Ukrainie, dowodzi, iż Rosja może dokonać agresji na państwo ościenne, choć wcześniej wydawało się to niewyobrażalne. Polska jest słabsza od Rosji. Samotnie tej wojny nie wygramy. Cała nadzieja w sojusznikach z NATO. Przy tym Amerykanie są raczej naszym sojusznikiem strategicznym, taki jak Wielka Brytania i Francja w 1939. Może będą mieć u nas batalion, czy brygadę, ale żeby powstrzymać atak rosyjski, trzeba mieć dziesiątki dywizji. My ich nie mamy, a jedyną armią, która w ciągu kilku dni jest w stanie rzucić na front wschodni kilkanaście dywizji, jest niemiecka Bundeswehra. Obecnie Niemcy są naszym najważniejszym sojusznikiem, zarówno w sferze militarnej, jak i gospodarczej. Dla mnie, jako polskiego patrioty, wyciąganie kwestii odszkodowań niemieckich jest po prostu zdradą naszego państwa i narodu. Ci, którzy się tego domagają, zwyczajnie szykują grunt dla Putina, by dokonać agresji na Polskę. -
Przyznaję, że ta Transylwania między Anglią, Walią, Belgią i południową Francją trochę mnie zaskoczyła. Czy jest możliwe, by pod tą nazwą kryło się coś innego, niż Siedmiogród?
-
Łużyczanie – potomkowie Lugiów?
jancet odpowiedział HorusX → temat → Ziemie polskie od wędrówki ludów do panowania Mieszka I (IV w. - ok. 960 r.)
Oczywiście - ale HorusX napisał to, co napisał, w czasie teraźniejszym. Nie znajduję tu najmniejszego pola do uwzględniania etymologii i rozwoju znaczeniowego wyrazów. Napisał bzdurę i tyle. Niestety - jeśli raz napisał bzdurę, to bardzo obniża wiarygodność pozostałych przez niego podanych informacji. I zapewne znajdziesz na to jakiegoś uczonego (czy uczonych), którzy gdzieś coś takiego napisali, no może nie dokładnie to, ale jakoś się ten pogląd da skompilować. I zgodnie z nim mam zrozumieć, że nasi słowiańscy przodkowie powiedzmy półtora tysiąca lat temu nie odróżniali takich pojęć jak łęg (las wzdłuż rzeki na terenie zalewowym), łąka (teren naturalnie pozbawiony drzew), ług (silnie zasadowy roztwór, otrzymywany przez ługowanie popiołu, używany do garbowania skór), łuk (taki do strzelania) i łuk (zakole rzeki), a także łęk (przedni i tylni w siodle). A przy tym nie odróżniali ługu i łęgu od bagna i mokradła. W tym zakresie można dość bezpiecznie snuć dowolne teorie, bowiem żaden zapis języka naszych słowiańskich przodków sprzed 1500 lat nie istnieje - i zapewne nigdy nie istniał - a to z tego powodu, że oni pisać nie umieli, ani nawet nie odczuwali takiej potrzeby. Natomiast z całą pewnością odczuwali potrzebę odróżniania łęgu, łąki, ługu, łuku - a trochę później i łęku. To były dla nich słowa "żywotne", czyli takie, od których właściwego używania zależało, czy przeżyjesz, czy zginiesz. -
Otóż - na ile pamięć mnie nie zawodzi, w szkole mnie tak właśnie uczono - "z wielkiej litery". Ale jakiś czas temu - stosunkowo niedawno, góra 10 lat temu - dowiedziałem się, że to błąd, wredny rusycyzm, a my Polacy zaczynamy zdania "wielką literą". Dla mnie to jakiś nonsens, dzielenie włosa na czworo, bo co za różnica, czy zdania piszemy wielką literą, czy z wielkiej litery, byleby takaż wielka litera znalazła się na zdania początku. Bardzo proszę potraktować ten wpis wyłącznie jako następną anegdotkę historyczną.
-
Łużyczanie – potomkowie Lugiów?
jancet odpowiedział HorusX → temat → Ziemie polskie od wędrówki ludów do panowania Mieszka I (IV w. - ok. 960 r.)
oraz późniejsze, tegoż autora" "Słowo ług, łęg, lug, luh, louh we wszystkich językach słowiańskich oznacza to samo czyli ług, łęg lub łąkę". Otóż słowa te w znanych mi językach słowiańskich nie oznaczają tego samego. Po polsku "łęg", to las rosnący na terenie z wysokim poziomem wód tzw. "podskórnych" płynących. Niemal z reguły takie tereny są położone wzdłuż rzek. Najczęściej na terenach zalewowych. Temu pojęciu odpowiada czeski i słowacki "luh". Przymiotnik, od tego wyrazu pochodzący, to po polsku "łegowy", po czesku "lužní", a po słowacku "lužný". Do Łużyc trochę daleko. Natomiast po polsku "ług" to silnie zasadowa substancja chemiczna. Niegdyś ług otrzymywano z popiołu drzew. Temu pojęciu odpowiada czeski "louh" i słowacki "lúh". Dlžeň nad "u" ma swoje znaczenie. Natomiast polska "łąka", czeska "louka" i słowacka "lúka" to zupełnie inna bajka - obszar bez drzew. Przymiotniki to odpowiednio "łąkowy", "luční", "lúčný". Tego z Łużycami nijak powiązać się nie da. Po polsku spotkałem się z określeniem "łąka łęgowa" - czyli na terenach zalewowych. Byłabyż to łąka łąkowa czy też łęg łęgowy? Natomiast stwierdzenie, że "ług, łęg" to "bagno, mokradło", to już zupełnie strzał kulą w płot. Łęgi (luhy) to lasy (ewentualnie inne zbiorowiska roślinne), rosnące na terenach zalewowych. Przez kilka, czasem kilkanaście tygodni w roku stoją pod wodą, ale przez resztę roku są "suche". Najbardziej charakterystyczną rośliną dla nich są wierzby, przede wszystkim łozy. Natomiast bagna i mokradła (czeski: rašelinišťě, blata, slatě; słowacki: rašelinisko, mokraď) to tereny podmokłe trwale. Woda tam nie płynie, lecz stoi. Charakterystycznym drzewem dla nich jest olcha czarna, choć raczej rośnie tylko na obrzeżu. A głębiej mech torfowiec i turzyce. To ekologiczne (w podstawowym tego słowa znaczeniu) czy fitosocjologiczne rozróżnienie ma kapitalne znaczenia dla średniowiecznego osadnictwa. Dość rozpowszechnionym jest pogląd (na temat jego wartości naukowej się nie wypowiadam), że dawni Słowianie często zasiedlali grądy, położone wśród mokradeł i bagien. Taka lokalizacja siedliska, pomimo oczywistych wad, ma swoje zalety. Przede wszystkim jest niedostępna dla obcych. Nawet jeśli wiedzie do niej jakaś moszczona ścieżka, to w obliczu zagrożenia łatwo ją rozrzucić. Torfowiska są jak gąbka, więc nie grożą powodzie. Ziemia na grądach jest żyzna. Osiedlanie się na wywyższeniach wśród bagien i mokradeł ma swój sens. Natomiast osiedlanie się na łęgach - czy to będą lasy, czy łąki łęgowe - jest raczej bez sensu. Co roku woda ci chałupę zmyje wraz z całym dobytkiem. Nawet jeśli znajdziesz jakąś wyniosłość, otoczoną łęgami, to i tak nie wiesz, czy następna powódź nie będzie o sążeń wyższa. A jeżeli nawet znajdziesz takie miejsce, gdzie woda nigdy nie dociera, to co z tego? Przez kilka - kilkanaście tygodni w roku woda odcina cię od świata. A przez pozostałe ponad czterdzieści nie daje ci żadnej ochrony. Żeby zasiedlić rozległe nadbużańskie tereny zalewowe ściągano mennonitów z Żuław w XVIII i XIX wieku. A i tak pozostają one do dziś przeważnie niezasiedlone. Mogę uwierzyć w związek: "luh - łęg" => "łużyce", czyli kraj, gdzie jest dużo łęgów => "Łużyczanie", czyli lud, zamieszkujący kraj, gdzie jest dużo łęgów. Związku: "luh - łęg" => "Lugiowie", czyli lud, zamieszkujący łęgi nie łapię. Głównie dlatego, że łęgi nie nadają się do zamieszkania.