Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Sondaże wyborcze

    Nie chciałbym stawiać wozu przed koniem, ale generalnie wychodzi wielka trudność w sensownym interpretowaniu wyników sondaży. Zwykle to Admin szarpie za munsztuk, gdy dyskusja nazbyt polityczny charakter przybiera. A teraz wręcz przeciwnie - polityce ostrogami daje i jeszcze mi insynuuje jakieś polityczne intencje. ze niby coś zaczarowuję. A ja po prostu chcę przeanalizować wyniki sondaży z dwóch lat powyborczych pod względem związków przyczynowo-skutkowej, ich dynamiki, w tym stałej czasowej. Generalnie - diagnoza, niestety, słuszna. Zaś z końcowym akapitem też się zgadzam, tylko że nie mam pewności, cze nawet powszechne jego stosowanie będzie skuteczną kuracją. Tylko że je chce mówić o sondażach, a nie o tym, co dobre, a co złe. Co chyba załatwia sprawę "podniecania się sondażami". Nie za bardzo rozumiem, po co Secesjonista o to pyta, skoro Pewnie powinienem sobie pogratulować, że tak ważny uczestnik forum z taką niecierpliwością czeka na moje analizy. Ad rem. II rok powyborczy: X 2016 - X 2017. PiS: Zaczynało ten rok ze skromnego poziomu 33% poparcia. Zimą wspięło się na 37%, ale z kolei w marcu - kwietniu wyraźnie spadło, przeważnie wynosząc ok. 31%. Jednak potem poparcie dla PiS wzrastało, by w połowie lipca osiągnąć rekordowy poziom 37-38%. Awantura o sądy spowodowała spadek notowań, ale tylko nieznaczny, do 35% na koniec lipca. A potem już niemal monotoniczny wzrost notowań, aż rekordowe 42% w październiku - 5 punktów procentowych powyżej wyborczego wyniku i 9 punktów więcej, niż rok wcześniej. Trend liniowy wyraźnie dodatni, więc ten rok powyborczy koalicja rządząca może traktować jako rok swego wielkiego sukcesu. PO: Zaczynało na haniebnym poziomie 15-16%. Jednak od lutego zaczyna się piąć w sondażach, aby w kwietniu - maju sięgać 27% - tylko 5 punktów poniżej koalicji rządzącej. Ale potem zaczyna się spadek, powstrzymany dopiero na jesieni na poziomie 20%. Nie wydaje się, by lipcowa awantura o sądy wpłynęła znacząco na notowania PO. Jednak ogólnie Schetyna ten rok może uważać za bardzo udany. .N: Startowała z nader dobrego pułapu 18%, a potem osiągnęła nawet 21% w połowie stycznia 2017 (pamiętajmy, że to średnia z wyników z poprzedniego miesiąca). Potem zaczął się wyraźny, monotoniczny spadek, aż do poziomu poniżej 5% w maju. Jednak dość szybko się odbiła do poziomu 7-9% jesienią. To nawet nie jest połowa poparcia sprzed roku. Dla .Nowoczesnej ten rok to katastrofa. Kukiz'15: Startował z 8-9% poparcia, potem wiosną wzniósł się aż na 12%, aby kończyć rok z takim samym poparciem, z jakim go zaczynał. SLD: Przez niemal cały rok trzymał się na pozycji 5. siły politycznej, z poparciem 5-7%. Jednak jesienią spadł poniżej 5% i dał się wyprzedzić PSL. Jeśli Czarzasty faktycznie nie wejdzie do żadnej koalicji, prawdopodobieństwo że SLD znajdzie się i poza parlamentem, i poza samorządami, jest dość znaczne. Z drugiej strony mam nieszczęście znać Czarzastego osobiście, jeszcze z czasów studenckich, i ja tam na miejscu Schetyny, Lubnauer i Kosiniaka-Kamysza bym na sojusz z nim nie nalegał. Odnoszę wrażenie, że takie osoby, jak Cimoszewicz, Borowski, Napieralski, Olejniczak, Siwiec, Nowacka, Kaczmarek, Biedroń mają o Czarzastym zdanie podobne, jak ja, albo gorsze, a mogą przyciągnąć więcej wyborców, niż szyld SLD. PSL: Przez cały rok niemal otrzymywał poparcie 3-5%, dopiero w październiku sięgnął 6% i przegonił SLD. Może to strategiczny sukces, ale na na miejscu Kosiniaka-Kamysza trzymałbym się koalicji z PO. No bo, jeśli nie z PO, to z kim? Z "Razem". No tak. Dla "Razem" koalicja z PSL byłaby szansą wejścia do prawdziwej polityki. Bo na razie obija się od 4% od dołu. Realna koalicja PiS vs. hipoteczny anty-PiS (PO, .N, SLD, PSL). Anty-PiS startował z bardzo wyraźną przewagą: 42% nad 33%, czyli 9 punktów. Potem, na koniec lutego, przewaga ta zmalała do ok. 2% (38% vs. 36%). Na początku kwietnia anty-PiS eksplodował do 47% poparcia, co przy jednoczesnym sadku notowań PiS dawało mu miażdżącą przewagę (tylko hipotetycznie, bo taka koalicja nie istniała) 16 punktów procentowych. A potem już szło w dół i w połowie września 2017 pro-PiS zyskał przewagę nad anty-PiS, która na koniec października wynosiła co najmniej 4 punkty procentowe.
  2. Informacje o pradziadku

    Znasz rok i miejsce śmierci Pradziadka, ale czy znasz rok i miejsce urodzenia? Choćby w przybliżeniu. Czy Twój dziadek miał na imię Wacek? Albo któryś z prastryjków? Bo znając tylko te dwa fakty - że zmarł na Białorusi w 1944 i że ktoś kiedyś zrobił mu zdjęcie w Schwerin pozostawiasz bardzo szerokie pole poszukiwań. Np. nie wiemy, czy to mundur wojskowy. Może to mundur strażaka albo gajowego? Brakiem czapki bym się nie przejmował, chyba z połowa osób w mundurach w linkowanej galerii fotografowała się bez czapki.
  3. Marynarka Wojenna RP u progu zaniku

    Zamykając kwestię nieszczęsnych "minowców'. Zwał, jak zwał, ale uważam, że w naszej marynarce powinny się znajdować okręty, zdolne do stawiania min, a też takie, zdolne do ich unieszkodliwiania. Możemy je ochrzcić mianem "minowców", albo możemy im nadawać jakieś tam inne nazwy. Mi chodziło o to, że powinniśmy mieć takie okręty. Mniejsza o nazwę. Co do tego, czy korweta jest za duża na Bałtyk. Ależ niech Szwedzi budują swoje korwety. W porównaniu z nami znajdują się w bardzo komfortowej sytuacji - nie graniczą z żadnym państwem, będącym poza NATO. No i są państwem bogatym. Zapewne już sporo zainwestowały w małe jednostki obrony wybrzeża. No to teraz inwestują w większe. Co do pytań Maxgalla: Nie wiem, czy nasze okręty mają brać udział w stałych zespołach NATO. Odnoszę wrażenie, że to, czy wyślemy do takiego zespołu jakąś korwetę, czy nie, ani sił Sojuszu znacząco nie wzmocni, ani też nie osłabi. Bez znaczenia militarnego - choć politycznie może być ważne. Natomiast zdolność do obrony własnego zdaje mi się być kluczową. Jeżeli już koniecznie chcemy marnować podatki, no to budujmy małe jednostki obrony wybrzeża. Ale lepiej je wydać na OPK.
  4. Marynarka Wojenna RP u progu zaniku

    Dużo zależy od tego, jak decydenci wreszcie określą przeznaczenie naszej marynarki wojennej. Czy będą to operacje antypirackie, "pełnoskalowe" działanie w ramach sił NATO, czy tylko "nasz Bałtyk". Tak, to jest podstawowy problem. Z tym że ja raczej bym optował za rezygnacją z działań na "morzach i oceanach świata" i skoncentrował się na Bałtyku. A to cokolwiek, do czego nasza marynarka powinna być zdolna. to udział w obronie przeciwdesantowej naszego wybrzeża oraz - ewentualnie - możliwość uczestniczenia w desancie na Sambię, no może także na odcinek wybrzeża od Połągi do Windawy. Uogólniając - potrzebujemy dużo małych jednostek, a nie mało dużych. Czy korweta jest wystarczająco mała? Moim zdaniem nie. A okręt podwodny? Nie, absolutnie nie. Co miałby robić taki okręt podwodny? Zatapiać statki płynące z Petersburga do Kaliningradu? Toć one stale będą płynąć w zasięgu rakiet operacyjnych, położonych na lądzie. Generalnie nie odczuwam potrzeby, by PMW uczestniczyła w "pełnoskalowych" morskich operacjach NATO czy działaniach antypirackich na Oceanie Indyjskim czy Pacyfiku. Zupełnie odmienny jest mój pogląd na uczestniczenie w operacjach lądowych. Co do "minowców" - istotnie, skorzystałem z określenia dość starego, ale mylisz się, że jest to "przedwojenna nazwa trałowców". Gdyż minowiec to był okręt zdolny zarówno do stawiania min, jak i do ich unieszkodliwiania. Generalnie chodziło mi o zbiór okrętów, zajmujących się minami - zarówno niszczących miny, jak i je stawiających. Co do "kutrów torpedowych" to przejęzyczenie, za które przepraszam. Miałem na myśli "kutry rakietowe" czyli wg dzisiejszej nomenklatury raczej małe okręty rakietowe. Może masz rację, że ich czas już minął, a może nie. Mam nadzieję, że nigdy się tego nie dowiemy. No właśnie. Mam nadzieję, że całe nasze siły zbrojne to tylko kompletnie zmarnowane biliony złotych. Że do żadnego konfliktu w obronie naszych granic nigdy już nie dojdzie, przynajmniej tak długo, jak będzie istnieć Polska i inne państwa. Jednak nie jestem zwolennikiem ograniczania funduszy na obronność, gdyż - aby ta moja nadzieja się ziściła, muszą istnieć polskie siły zbrojne, które będą odstraszać potencjalnego przeciwnika. Odstraszać od zaatakowania naszego terytorium. Zdobywane przez naszych żołnierzy doświadczenie polowe, czy to w trakcie misji pokojowych, czy to podczas operacji NATO ma efekt odstraszający - bo choć klimat i krajobraz u nas inny, to praktyka działania i dowodzenia jest wszędzie podobna. Natomiast uczestniczenie naszych okrętów w operacjach na Oceanie Indyjskim czy Spokojnym ma się nijak do naszych zdolności obrony własnego terytorium, bo Bałtyk to nie ocean. Więc nie widzę żadnego powodu, by brać udział w takich akcjach. Zatem nie widzę powodu do posiadania korwet i okrętów podwodnych, o większych jednostkach nie wspominając. Ciekawi mnie ten okręt Supply. Sorry, ale co ten nasz Suplaj miałby zaopatrywać? O ile wiem, nie mamy jednostek oceanicznych, a na Bałtyku Suplaj jest kompletnie bez sensu. Ale może to i mądre z punktu widzenia naszej pozycji w NATO. Będziemy uczestniczyć w operacji NATO choćby na Pacyfiku, gdyż wyślemy tam naszego Suplaja. Militarnego czy nawet logistycznego sensu to nie ma, ale odfajkujemy uczestniczenie. A suplaj jest tańszy niż korweta, szczególnie w eksploatacji.
  5. W naszej Wiki poświęcono mu dwa czy trzy wiersze. W anglojęzycznej ponad 0.6 arkusza autorskiego. Zacytuję fragment: Jelačić's, reputation differs in Austria where he was looked upon as a rebel seeking to breakup the Austrian Empire, Croatia where he is a national hero, and Hungary where he looked up as a traitor to the Hungarian Revolution for independence from Austrian throne. Z tym, że jego reputacja w Cesarstwie zmieniała się w czasie - od sługusa po buntownika. Czy ktoś wie o nim więcej, niż jest na Wiki? Czy ktoś ma do niego jakikolwiek emocjonalny stosunek? Ps. Nie da się edytować tytułu. Oczywiście powinno być "Josip Jelačić z Bužimu".
  6. Odbudowywać, zmieniać - jak i na ile?

    Niestety, nie znam większości miejsc, które wspominasz. Konkretnie odwiedziłem jedynie berliński Kreuzberg - i, szczerze mówiąc, nie dostrzegłem tego, o czym piszesz. Może dlatego, że to zima była. Gospodarz miał na imię Mahmud czy Mohammad, pochodził z Maroka - ale w wystroju mieszkania nie było niczego, kojarzącego się z Marokiem. Budynki, ulice tchnęły niemieckością, tylko nie było knajp z niemiecką kuchnią. I całe szczęście - obżeraliśmy się sushi, lepszym i tańszym, niż u nas. Oczywiście czym innym jest odwaga urbanistyczna, gdy mówimy o miejscach, które wiatr historii zmiótł niemal doszczętnie, a czym innym, gdy celowo burzymy nieźle zachowane budynki i budowle, by wznieść coś nowego. Warszawski Pałac Kultury czy MDM raziły mnie 40 lat temu, dziś wrosły w to miasto i chciałbym, żeby je dla przyszłości zachować. Ciekawym przykładem jest (a raczej był) SuperSam przy Placu Unii Lubelskiej. W czasach, gdy go budowano, był supernowoczesny. Ja się tam na architekturze nie znam, ale mi się podobał. Został wyburzony, ku niezadowoleniu wielu Warszawiaków, a na jego miejscu wzniesiono wieżowiec z galerią handlową na dolnych kondygnacjach. Tak z zewnątrz - całkiem estetyczny. Dwa razy zajrzałem do owej galerii - jest tam trupio !!! Mnie po prostu odrzuca. I chyba nie tylko mnie, bo pustki, ludzi brak. Po prostu ekskluzywna galeria handlowa w miejscu, okolonym przez emeryckie osiedla, okazała się zupełnie zbędna. Na zakończenie chciałbym wspomnieć o łotewskim miasteczku Koldiga (i powinno być długie, z taką poziomą kreseczką), u nas znane jako Koldynga. Kto nie był, tego namawiam, by odwiedził jak najprędzej. Nie jest to średniowiecze, ale tak dobrze zachowanej XIX zabudowy drewnianej nigdzie nie widziałem. To po prostu stoi tam takie, jak było 200 czy 100 lat temu. Całe miasto ogrzewane drewnem. Więc każdemu budynkowi mieszkalnemu towarzyszą drewutnie. Nigdy wcześniej i nigdy potem nie widziałem drewutni, to było pojęcie z książek. A tam stoją. Zabudowa jest przeważnie parterowa, ale jeden budynek ma 4 kondygnacje. I towarzysząca mu drewutnia też ma 4 kondygnacje. Unia wyłożyła wielkie pieniądze, by zachować ten cud. I słusznie - naprawdę warto, a wiele budynków było już o krok od ruiny, a nawet i krok dalej. W końcu drewno. Tylko że w ramach prac przewiduje się gazyfikację. No i jak będzie gaz, to po co drewutnie? A to właśnie te drewutnie tworzą tak niezwykły charakter tego miasteczka.
  7. Niewątpliwie. Ale po co rząd Polski prowadzi działania, które czynią niekorzystną dla nas zmianę preferencji wyborczych w Niemczech bardziej prawdopodobną? Tu akurat się w niemal w pełni zgadzamy. Niemal, bo jednak ostrożniej napisałbym zamiast poradzą sobie lepiej z nacjonalistami, niż my Polacy, napisałbym poradzą sobie nie gorzej z nacjonalistami, niż my Polacy. Istnieje prawdopodobieństwo, że jeszcze za mojego życia władzę zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, a może i na Ukrainie obejmą nacjonaliści. No i wtedy znów znajdziemy się "pomiędzy". Od 28 lat jesteśmy "z" - i to z kimś, kogo sami sobie wybraliśmy - państwami zachodniej Europy oraz z USA. Ale to nie zostało nam dane na zawsze. Da się to spieprzyć. A w tym to jako naród mamy pewną historyczną wprawę. Ja bym jednak nie ograniczał się do Polski. "W sondażach"??? AfD jest już w Bundestagu i w Parlamencie Europejskim. Że imigranci to ich główna karta - ok. Tylko, że jak to mówiono wśród grających w brydża - "nawet As bierze raz". Ta karta się zgra za jakiś czas, a nasz rząd im podtyka nową. Po co?
  8. Problem tkwi w pierwszych dwóch słowach "Jak rozumiem". Mam wystarczająco wysokie mniemanie o Twych zdolnościach intelektualnych, żeby być przekonanym, że mój wywód rozumiesz, i tylko udajesz co innego na potrzeby bieżącej dyskusji. Dzisiejszych Niemiec nie mamy powodu się obawiać. Większość partii parlamentarnych po najnowszych wyborach wyraża pozytywny stosunek i do Polski, i do Unii Europejskiej. Jednak Alternatywa dla Niemiec, AfD, ugrupowanie które w ostatnich wyborach zdobyło prawie 13% głosów jest, delikatnie mówiąc, dość sceptycznie nastawione i do roli głównego płatnika na rzecz UE, a szczególnie głównego płatnika na rzecz Polski. A i czasem postulaty rewizji granicy niemiecko-polskiej gdzieś tam się pojawiały, choć w oficjalnym programie partii chyba ich nie ma. Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek politycy Bundestagu czy rządu Niemiec, ani sam Prezydent oficjalnie "deliberowali o stanie demokracji w naszym kraju". Choć w sumie wolno im na ten temat deliberować. To chyba minister rządu PiS deliberował na temat Clinton i Trumpa, że jest to wybór między dżumą a cholerą. Nie wydaje mi się, żeby któryś z polityków państwa niemieckiego aż tak dosadnie określił nasze władze. Natomiast zupełnie czym innym jest ocena praworządności w Polsce, dokonywana przez osoby, zasiadające we władzach Unii Europejskiej. Nawet jeśli są narodowości niemieckiej. Tusk nie jest tam po to, żeby coś nam załatwić, tylko po to, by sprawy zjednoczonej części Europy prowadzić w dobrym kierunku. Tak samo Martin Schulz nie załatwia tam niemieckich interesów (dla interesów niemieckich przedsiębiorców nawet lepiej, żeby Polska była autorytarna), tylko pilnuje norm UE. Ale jest piramidalną głupotą niedostrzeganie, że ugrupowanie antyeuropejskie i antypolskie w Niemczech rośnie w siłę. I nasze żądania odszkodowań są bardzo na rękę tym ugrupowaniom.
  9. Problem w tym, że jancet popełnił kilka błędów, dzięki czemu z 6 miliardów uczynił 600 miliardów. Jednym z nich było zawyżenie kursu marki w 1992-3 roku do wartości, które przybrała trochę później. Tyle że wykrycie tego błędu - czego gratuluję zarówno Kszyrztoffowi (może się nauczę to pisać), jak i Secesjoniście - redukuje kwotę 600 miliardów jedynie do 300 miliardów. Nie ma najmniejszego znaczenia, czy jancet się walnął i potem dorobił teorię uzupełniającą, czy też celowo wprowadził dyskutantów w błąd. Siak czy owak nikt setek miliardów zł nie zakwestionował - co najwyżej zredukował z 6 do 3 setek. Pozostałe szalbierstwa janceta pozostały niewykryte aż do chwili, gdy sam się do nich przyznał. Tak jak już pisałem, szalbierstwo to pokazuje, jak bardzo jesteśmy podatni na propagandowe kłamstwa. Szczególnie w dziedzinach nam obcych. Absolutnie nie chciałbym, by to było traktowane w kategorii podważania intelektualnych kompetencji dyskutantów. Absolutnie nie. Można być genialnym historykiem i nie posługiwać się notacją naukową liczb. Oczywiście, że nie użyłeś - to ja tak oceniłem swoje przeliczenia - więc w najmniejszym nawet stopniu nie była to jakakolwiek forma nacisku. Przy okazji zauważę, że w toku tej dyskusji w mojej osobistej klasyfikacji awansowałeś z grona tych, co "piszą, co wiedzą" do tych, co "wiedzą co piszą". Nauczyła mnie tego rozróżnienia niedawno zmarła Pani Profesor Alicja Kusińska, więc nie licząc na całą minutę, ale choćby ułamkiem sekundy chciałbym, byście się przyłączyli do oddania pośmiertnie wyrazu szacunku. Szczerze powiedziawszy chciałbym zakończyć dyskusję nad "prowokacją" czy też "walnięciem się" janceta w tym wątku. Jeśli Secesjonista chce to dalej mędlić, to oczywste jego prawo, a ja mogę kontynuować dyskusję, ale w innym wątku. W tym chciałbym powrócić do meritum.
  10. Nie zamierzam wchodzić na jakąś tam stronę. Nie chodzi o to, kiedy marka chodziła za 10 000 plz, a kiedy za 20 000. Chodzi mi o to, że moje "informacje" były kompletnie bzdurne. Nie 600 mld, tylko co najwyżej 6 mld. Ty i Secesjonista zidentyfikowaliście jedno kłamstwo - ale ono jedynie zredukowało 600 mld do 300 mld. A prawdziwa wartość to co najwyżej 6 mld. Nikt tych setek miliardów nie zakwestionował.
  11. Secesjonisto, jancet wiedział, jaki wówczas był przelicznik marki. Tylko świadomie kłamał - w ramach eksperymentu. Po co to zrobiłem? Żeby pokazać, iż w zakresie pojęć, których bezpośrednio nie znamy, jesteśmy wszyscy jak dzieci. Nader łatwo nas przekonać, jeśli ktoś samozwańczo uzna się za autorytet. Po prostu wykazałem siłę kłamstwa w propagandzie.
  12. Dobra, starczy tego eksperymentu. Tak czekam, czekam, kto wreszcie zweryfikuje moje kompletnie bzdurne obliczenia, poprosi może o ów arkusz kalkulacyjny, a tu nic. 500 mln DEM na początku 1992 roku ma wartość równą w przybliżeniu 5-6 mld dzisiejszych PLN. Najpierw, zupełnie bez potrzeby wydłużyłem ciąg przeliczeń, przechodziłem z notacji zwykłej na naukową i z powrotem, żeby dodać jedno zero. Potem w owym arkuszu kalkulacyjnym, którego i tak nikt nie zażądał i wyszło mi, że dzisiejszy 1 PLN to 600 PLZ z początku 1991 roku. A w rzeczywistości prawie 2 razy tyle. Chciałem pokazać, jak łatwo kłamstwem manipulować opinią publiczną. Nikt z nas zapewne nigdy nie miał miliona złotych, miliarda nawet nie potrafimy sobie wyobrazić. Więc manipulacja była łatwa. Co nie zmienia faktu, że 5-6 mld zł to nie jest nic.
  13. Ależ Krzysztoffie, nie wiem dlaczego tak bardzo lekceważysz nasze państwo i naród? Przez prasę niemiecką ponoć (czytałem tłumaczenia fragmentów bodajże w "ANGORZE") już się przetoczyła fala publikacji na temat polskich żądań. Były komentowane także w USA. Z takim trochę pobłażliwym zdziwieniem, z nutką poważnego zaniepokojenia. Czemu AfD nie miałaby wykorzystać w swej propagandzie z argumentów, które sami wkładamy im do rąk?
  14. Oczywiście, że sytuacja jest inna. Nie ma w historii dwóch identycznych sytuacji. Ale istnieją - czasem dość odległe - analogie. A także ponadczasowe mechanizmy. Dzięki temu możemy uczyć się na błędach naszych przodków, a nie czekać na skutki naszych własnych błędów. Gdyby nie to, to należałoby zlikwidować nauczanie historii w szkołach i wszystkie jednostki naukowe, nią się zajmujące. Oraz to forum. W tym przypadku analogia - choć odległa i częściowa - jest jednak oczywista. AfD zdobyła w ostatnich wyborach 13 % głosów. Wprawdzie w programie nie ma oficjalnie haseł rewizji granic, ale jej sympatycy raczej uważają, że granica na Odrze i Nysie Łużyckiej (a na dość znaczącym odcinku - za Odrą) jest dla Niemców krzywdząca. Hasła naszego rządu o wznowieniu żądania odszkodowań są za Odrą słyszane. I raczej nie są odbierane z entuzjazmem. "Nie dość, żeśmy musieli im oddać taki piękny kawał niemieckiej ziemi, z której okrutnie wygnano miliony naszych rodaków tam mieszkających, a tysiące z nich zabito. Nie dość, żeśmy już prawie 50 lat temu pomimo to podpisali traktat o normalizacji stosunków. Nie dość, żeśmy już ponad 25 lat temu podpisali traktat pokojowy. Nie dość, żeśmy pomagali wstąpić im do Unii i do NATO. Nie dość że w ramach unijnych dotacji dajemy im kilka miliardów euro rocznie od lat kilkunastu. A oni znów chcą jakiś odszkodowań". Niestety, ten brak entuzjazmu może się przełożyć na wyniki kolejnych wyborów. Wprawdzie AfD do poziomu NSDAP z 1933 roku wciąż brakuje 20 punktów procentowych, ale w 1928 NSDAP w ogóle nie dostała się do Parlamentu. Mamy 5 lat? No to nie wspomagajmy w tym czasie argumentów tej partii.
  15. Niewątpliwie pamięć mnie zwiodła. Wprawdzie miałem na myśli kurs kantorowy, a nie średni NBP i wówczas różniły się one dość znacznie, ale to było co najwyżej kilkanaście procent, a nie 100 procent. Zatem nie 20 000, a 10 000 PLZ za DEM. Siak czy owak przeliczenie 1 DEM = 8346 PLZ wydaje mi się jakimś szalbierstwem. Tylko że szalbierstwem NBP, a nie Fundacji. Zatem moje przeliczenie wartości tych 500 mln marek na dzisiejsze złotówki (z uwzględnieniem inflacji) należy podzielić przez 2. Nie 600 miliardów, tylko 300 miliardów PLN. To i tak sporo. Program 500+ to trochę ponad 20 miliardów rocznie. Przynajmniej tak to kiedyś szacowano. Starczyłoby na 12 lat pewnie.
  16. Spokojnie, panowie. Arytmetyka należy do nauk ścisłych, więc chyba dojdziemy do porozumienia. W latach 1992-1993 w Polsce obowiązywała waluta, określana skrótem PLZ (polski złoty). Zaś w Niemczech DEM, (marka niemiecka). Kurs wahał się w granicach 20 000 - 25 000 PLZ za markę. Przyjmijmy 20 000 dla prostoty obliczeń. Choć prościej to przeliczyć na euro. Gdy je wprowadzono, kurs wymiany był niemal dokładnie 1 EUR = 2 DEM. Kwota 500 mln DM (+5E+08) * 20 000 (+2E+04) = +10E+12= +1E+13. W Europie bilion to jest 1E+12, czyli było to 10 bilionów PLZ. Albo 250 mln EUR. Po denominacji w 1995 1 PLN = 10 000 PLZ, czyli +1E+04. Znaczy z +1E+13 PLZ zrobiło się +1E+9 PLN. Czyli miliard ówczesnych polskich złotych nowych. Trzeba pamiętać, że ówczesny PLN czy PLZ nie ma zbyt wiele wspólnego z dzisiejszym. Aż do 2000 roku mieliśmy inflację dwucyfrową, czyli powyżej 10%. Tak składając to rok do roku wychodzi, że 10 000 PLZ z 1992 roku to tyle, co 6 groszy dziś. Jeśli ktoś nie wierzy, to służę arkuszem kalkulacyjnym na e-mail. W 1992 roku flaszkę Żywca kupowałem za 1000 PLZ i uważałem, że drogo. Tak na dziś to z owych 10 bilionów PLZ robi się cca 600 miliardów dzisiejszych naszych złotówek. Dlaczego polski państwowy bank w latach 1992-1993 wyliczył 417 mln złotych (domniemuję, że chodzi o dzisiejsze złote) jako równoważność 500 mln DEM? Nie wiem. Premierami byli wówczas Olszewski, Pawlak i Suchocka. Ministrami finansów Lutkowski, Olechowski i Osiatyński. Zapewne wciąż istniał jakiś inny kurs dla rozliczeń międzypaństwowych i inny dla rozliczeń między przedsiębiorstrwami. Czyli krótko mówiąc - skarb państwa dodatkowo obłowił się na tej dotacji. Ja tych ludzi bynajmniej za to nie winię. Finanse publiczne były na skraju załamania i trzeba było sięgać wszelkich środków, by się to nie stało. Aż się prosi ogłosić że rząd Olszewskiego / Suchockiej / Pawlaka ukradł polskim pracownikom przymusowym prawie 80% odszkodowania, przyznanego im poprzez Fundację Polsko-Niemieckie Pojednanie. Nie ukradł. Przeznaczył na rzecz zachowania równowagi budżetowej. Gdyby państwo polskie wówczas zbankrutowało, to nam wszystkim (w tym beneficjentom tych odszkodowań) od 25 lat żyło by się znacznie gorzej. Nie należelibyśmy ani do NATO, ani do UE. Natomiast twierdzenie, że takie fundacje mają jedynie za cel udowadnianie, że nic nam się nie należy, należy dołożyć do kolekcji partyjno-rządowych kłamstw.
  17. No cóż - pisząc że "pompuje ciągle" miałem na myśli sponsorowanie różnych wydarzeń kulturalnych i naukowych - nader ważnych w mym przekonaniu - a także pomocy humanitarnej dla ludzi, znajdujących się w potrzebie. Trochę mnie ta arytmetyka szokuje. Pomijam już kwestię denominacji. Ale i tak "500 000 000 DM" , czyli pięćset milionów marek, przy kursie ponad 2 marki za PLN, daje kwotę grubo ponad miliard PLN. W kantorach wówczas marka chodziła za 20 000 - 30 000 PLZ, czyli 2-3 PLN. Kurs w NBP był podobny. Skąd Secesjonista wytrzasnął informację, że 500 mln marek to tylko 417 mln zł, pozostawiam już jemu samemu. Bzdura tak oczywista, że "spuśćmy zasłonę miłosierdzia". O inflacji nie wspomnę. Ale przypomnę, że owa fundacja nadal działa i nadal dotuje, czyli pompuje kasę, choć odszkodowania faktycznie już wypłaciła. Ale widać jakoś tam Niemcy (tudzież Austriacy) poczuwają się do odpowiedzialności za wynik II wojny światowej, skoro wciąż są ludzie i instytucje, gotowe wpłacać szajs na tę fundację.
  18. Eee tam. Ja się czuję dość komfortowo, bo jak trzeba, to powołam się na arystokratycznych przodków. A jak trzeba, to na to, że mój pradziadek i babka to zwykli rzemieślnicy byli. Jak trzeba - to żem Warszawiak z dziada pradziada. A jak nie - to że moi dziadowie są z Wielkopolski. A przodków doszukam się i w Krakowie (ponoć nawet w kamienicy przy Rynku Głównym), i we Lwowie (cała ulica jest nazwana od mego nazwiska), ale i na Śląsku Cieszyńskim. A w tym przypadku z góry zapowiadam, że pół odszkodowania z góry oddaję, by odwdzięczyć się swym pańszczyźnianym chłopom. Pół z tego oddam PiS, a pół PSL w ramach tych odszkodowań. Z pozostałej połowy pół oddam opozycji. Niech mi zostanie ćwiartka. Co tam ćwiartka - nich mi oddadzą 10%. No dobra - 5%. No choć cokolwiek, żeby na skrzynkę piwa było. I to już nie jest tylko żart, to już jest satyra czy karykatura. No bo PiS gra na takich instynktach. Większość obywateli nie za bardzo łapie, co jest bilion, co miliard, a co milion. Posiadany przez nas majątek nawet od tego miliona jest daleko. Przyznaję - ja też niedawno nie łapałem. Choć nie dlatego, że mój majątek zbliżył się do miliona. Więc dla bardzo wielu "wojenka" z Niemcami o litra dla każdego jest OK. Oczywiście, istnieje prawdopodobieństwo, że ten litr na łebka (czyli kilkaset milionów zł) Niemcy nam odpalą - dla świętego spokoju. Zapewne za rezygnację z dalszych roszczeń i rezygnację z popierania roszczeń naszych obywateli. I PiS odtrąbi wielki sukces. Tymczasem będzie to oznaczać koniec działalności Fundacji Polsko-Niemieckie pojednanie, która już wpompowała w naszą gospodarkę w ramach odszkodowań i wparcia dla ofiar parę miliardów i pompuje ciągle. To będzie ostateczny kres wnoszenia roszczeń indywidualnych. Co prawda w tym ostatnim przypadku kres i tak nastanie wkrótce z przyczyn biologicznych. Te kilkaset milionów i tak byśmy dostali w perspektywie lat kilkunastu. Tylko że wtedy trafiałoby to do kieszeni obywateli - ofiar nazizmu. A tak trafi do skarbu państwa.
  19. Wygląd i struktura miasta

    Bardzo ciekawe. Nie wiem, czy dobrze to rozumiem. Przedproże, to wg SJP PWN " stopień lub stopnie przed wejściem do budynku ". Z kolei Encyklopedia gdańska trochę rozszerza to pojęcie, gdyż jest tam napisane iż owo przedproże jako forma architektoniczna składa się z ograniczonego balustradą tarasu wysuniętego przed elewację budynku, prowadzących na taras schodów oraz umieszczonego u ich boku zejścia do piwnicy. Stanowiły linię zabudowy wysuniętą przed lica elewacji tworzących ściany wnętrza urbanistycznego ulicy. https://www.gedanopedia.pl/?title=PRZEDPROŻA Ale opisane tam przedproża zdecydowanie nie "mieszczą piwnic". Domyślam się, że oprócz normalnych "piwnic pod domami" były jeszcze "piwnice przedproży", czyli coś podobnego do tego, co w mym domu rodzinnym nazywano "podschody". Takie podschody, czy podprzedproża, powinny być między poziomem bruku a schodami czy przedprożem. Być może mieszczenie przy krakowskich rynkach wkopywali się jeszcze głębiej. To trochę taka samowolka budowlana. Jak mam próg półtora metra nad poziomem bruku, to muszę wybudować schody. Jak już wybuduję schody, to i tak ten kawałek przestrzeni przy domu nie służy już ruchowi publicznemu, więc zbuduję taras wzdłuż całej elewacji. A jak już zbudowałem taki taras, na na swoje potrzeby odgrodzę także przestrzeń pod tarasem i będę ją używał. A skoro i tak ją używam, no to bez niczyjej straty ją pogłębię. To by wyjaśniało parę spraw: 1. Dlaczego w Krakowie te przedproża są tylko przy rynkach? Znaczy przy rynkach na pewno były, a przy ulicach tylko ich istnienie nie jest wykluczone. Bo przy zwykłych ulicach po prostu nie było na nie miejsca, a na rynku się znajdzie. A poza tym przy rynkach mieszkali najbogatsi patrycjusze, oni ustawiali przepisy, więc kto im zabroni? 2. Dlaczego w przepisach budowlanych we Wrocławiu znalazł się zapis, mówiący aby progi domów nie były wyższe niż wybrukowana, czy wyłożonych drewnem ulica? No bo gdyby pozwolić je umieścić wyżej, to trzeba by pozwolić zbudować schodki. A jak schodki, to i taras... itd. itd. A na ulicy miejsca na to nie ma. Nie chodziło o to, żeby próg nie wystawał nad bruk o stopę, tylko żeby nie trzeba było doń budować schodków. Bo schodki zawężałyby przelot ulicy. Ciekawe czy rynki traktowano inaczej, niż ulice. 3. Dlaczego w Krakowie "wejścia do piwnic pod domami prowadziły nie przez piwnice przedproży, lecz portalem umieszczonym w budynku z poziomu przedproży"? Bo piwnica pod przedprożem (tarasem) była narażona na przedostawanie się nieczystości z ulic, ścieków z rynsztoków czy brudnej wody podczas ulewnych deszczy. Połączenie ich z piwnicami pod domem na poziomie bruku lub niżej powodowałoby, że to się wlewa dalej do środka. A tak mamy dwie strefy - brudną pod przedprożem i czystą pod domem. Ps. Super !!! W pierwszym odruchu pomyślałem, że ten tekst Jamroza to jakiś specjalistyczny bełkot, którego zrozumieć się nie da bez ilustracji. Ale mnie wciągnął w rozwiązywanie kolejnych zagadek. Dzięki.
  20. O, to to właśnie !!! Super. To mi się podoba. Tylko trzeba też zażądać odszkodowań od Austrii. W końcu to też Niemcy. Moi przodkowie mieli ogromne majątki gdzieś tam koło Lwowa i we Lwowie. To byli jedni z największych tam posiadaczy. No ale potem aktywnie wzięli udział i w powstaniu listopadowym, i w Wiośnie Ludów we Lwowie i wkrótce większość tych majątków przeszła na rzecz austriackiej cesarskiej komory, czy jak się to zwało. Oczywiście złośliwcy będą mówić, że to nie przez udział w owych wydarzeniach, ale przez długi karciane i liczne romanse przodek mój te majątki utracił. I że nawet, jeśli jestem jego potomkiem, to i tak z nieprawego łoża. Tacy zawsze się znajdą, zdrajcy ohydni. Z prawego czy lewego - ci z prawego wymarli, więc mi się należy, no nie ?!?
  21. Od średniowiecza po schyłek XIX wieku działa odlewano ze spiżu. Ów spiż miał wiele wariantów, ale wspólną ich cechą była dominacja miedzi. A jak chyba powszechnie wiadomo - stopy miedzi, wystawione na działanie czynników atmosferycznych, wytwarzają na ich powierzchni warstwę związków miedzi, pasywującą (czyli hamującą) dalszą korozję. Te związki mają zwykle kolor zielony. Zielony kolor luf artyleryjskich był kolorem naturalnym. Nie trzeba było ich na ten kolor malować. Pod koniec XIX wieku do produkcji luf artyleryjskich zaczęto stosować stal (dokładnie rzecz biorąc stosowanie stali zaczęło się dużo wcześniej, tylko że wtedy ówczesna stal miała gorsze właściwości, niż spiż, więc korzystano z niej jedynie do wytwarzania dział rzadko używanych). Nie mam bladego pojęcia, czy w wojnie burskiej Brytyjczycy używali dział spiżowych, które w sposób naturalny przybierały zieloną barwę, czy też dział stalowych, pomalowanych na zielono. Natomiast jestem przekonany, że wcześniej luf artyleryjskich nie trzeba było malować na zielono, by były zielone. Temat wydzielono secesjonista
  22. O wyrobie luf armatnich

    Nie mam pojęcia, jak wyglądają odlewy ze spiżu. Ołowiane błyszczą jak lustro. Moja babka prowadziła zakład, produkujący ołowiane żołnierzyki. Ojciec tam pracował i pokazywał mi surowe odlewy wiele lat po ich wykonaniu. Błyszczące. To już zupełnie OT, więc nie będę szukać szczegółowych informacji, ale - przynajmniej z dział pozycyjnych zdarzało się strzelać na takie odległości. Raczej "rzucać granaty", niż strzelać kulą żelazną pełnolaną. Ale mi chodziło po prostu o rozpoznanie stanowisk przeciwnika. Co się dzieje, gdy masa piechoty atakuje, mając na skrzydle silną baterię artylerii npla, okazało się np. pod Pruską Iławą w 1807. Więc odróżnienie stanowisk artylerii od piechoty było nader ważne.
  23. Odbudowywać, zmieniać - jak i na ile?

    Słusznie zauważasz, Jakoberze, że jest to problem ogólny, a nie tylko Poznania i nie tylko 2. połowy XX wieku, którą kojarzymy głównie z socrealistyczną rekonstrukcją, a na koniec - z komercyjną "odbudową". To samo dotyczy Warszawy - a warszawiakiem jestem takim prawdziwym, ze strony ojca od końcówki XIX wieku, a ze strony matki - odkąd kiedy pamięć pokoleń sięga. Od matki słyszałem, że ta dzisiejsza katedra św. Jana to jakaś brzydka jest. Komuniści ją zeszpecili, bo przed wojną była dużo piękniejsza. Zaś od ojca słyszałem, że ten cały Barbakan i mury miejskie to wielka lipa, przed wojną nic takiego nie istniało, były tam po prostu kamienice. Oczywiście, że oboje mieli rację - z uwzględnieniem zasady, że o gustach dyskutować nie będziemy. Jeśli jakiś obiekt (czasem cała dzielnica) została zniszczona, to w jakim kształcie mamy go odbudowywać? W tym, w jakim był bezpośrednio przed zniszczeniem? W tym, sprzed 100 lat? A może w tym, w którym pierwotnie powstał? W warszawskiej starówce dało się jakoś zastosować tą ostatnią zasadę, bo w gruncie rzeczy substancja miasta ukształtowała się w XVI wieku i niewiele się potem na Rynku zmieniało. Ale Warszawa to gówniarz w porównaniu z Poznaniem. Gdyby zastosować tę samą zasadę dla Poznania, trzeba by rekonstruować budynki najmarniej z XII wieku. Zapewne tylko przyziemia były murowane, reszta drewniana. Absurd. Zawsze trzeba iść na kompromis, który będzie uwzględniał wygodę i interes współczesnych mieszkańców. Bardzo często się krytykuje "rekonsrukcję" starówki w Elblągu. Bo odtworzono jedynie trójkątne szczyty i wąskie fasady, a i to w betonie zbrojonym. Więc imitacja, a nie rekonstrukcja. Ale, jak kilka lat temu turystycznie odwiedziłem Elbląg, to mi się podobało. Fajne knajpki, sklepy. Wszystkiego nie odbudujemy z takim pietyzmem, z jakim odbudowano Zamek Królewski w Warszawie. A jak będziemy sięgać daleko w przeszłość, to trzeba będzie zlikwidować krakowskie Planty. Sensu w tym nie widzę. Ale problem jest.
  24. Język kazachski

    Z pewnością informacja warta podania. Nie wydarzyło się to z dnia na dzień, przygotowania trwały od wielu lat. Alfabet łaciński tak samo nie pasuje (zapewne) do języka kazachskiego, jak i alfabet cyryliczny. Może lepiej pasowałby arabski albo jakiś zupełnie inny, ale jednak łacinka wydaje się być wyborem optymalnym ze względu na europejskie inklinacje tego kraju. A są one wyraźne. Z tego, co miałem okazję osobiście zaobserwować: Dla studentów kazachskich uczelni organizuje się "letnie szkoły europejskie". Polega to na tym, że 50 studentów ładuje się do autokaru i najpierw jadą do jakiejś unijnej uczelni, aby wysłuchać serii wykładów, przygotowanych na zadany przez nich temat. Jedna taka grupa trafia co roku na mój wydział. Potem jadą jeszcze na dwa tygodnie w wycieczkę objazdową po Europie. Kazachstan bardzo poważnie traktuje swój udział w programie Erasmus +. Studenci z Kazachstanu - 100% obecności na wykładach. Jak jedna dziewczyna na skutek nieporozumienia opuściła pierwszy wykład, to zażyczyła sobie, żebym jej przekazał prezentacje. Na zajęciach komputerowych (Excel w zastosowaniach ekonomicznych) ona realizowała zadania jako pierwsza, potem Portugalczycy, a gdzieś pod koniec zajęć robili to niektórzy Hindusi, Bengalczycy i Nepalczycy. Ja się z tego cieszę i trzymam za Kazachstan kciuki. Zapewne za życia Nazarbajewa nie ma mowy o liberalnej demokracji parlamentarnej w Kazachstanie, ale jeśli te swoje młode elity wysyła do UE, to przecież ma świadomość, że ustanowieniu dynastii Nazarbajewów to będzie przeszkadzać. Obym nie dożył czasów, gdy w Kazachstanie będzie liberalna demokracja parlamentarna, a w Polsce - nie.
  25. O wyrobie luf armatnich

    Ja o spiżu wspomniałem przy okazji dyskusji o malowaniu luf artyleryjskich na zielono w okresie wojen burskich. W tej wzmiance chodziło mi o używanie tego materiału w 1. poł. XIX wieku w zasadzie przez wszystkie armie europejskie - opierałem się głównie na rosyjskiej, choć w owej wojnie używano też dział francuskiej, pruskiej, a nawet tureckiej proweniencji. Z tą turecką artylerią to pewna niespodzianka, bo w tej ponoć już od w XVI-XVII wieku do produkcji luf, także artyleryjskich, stosowana stal, konkretnie damast skuwany. Informacje za Wimmerem albo Horst de Bataglia, bliżej nie podam, bo wtedy nie stać mnie było na kupowanie książek, wypożyczałem z biblioteki. Więc może te trzyfuntówki Dwernickiego były z damasceńskiej stali? Nic nie czytałem o tym, by artyleria polowa armii brytyjskiej różniła się od artylerii kontynentalnej, choć kto wie. Z tym, że spiż był standardem dla artylerii polowej. Działa wałowe, a chyba także nabrzeżne i okrętowe, były żelazne (być może te odlewy żeliwne jakoś uszlachetniano, ale przed określeniem "stalowe" jakoś się wzdrygam). Więc może i polowe tak robili? Nie wiem nic o tym, choć warto pamiętać, że brytyjska armia lądowa była raczej niewielka (twierdzenie że to Waterloo przesądziło o klęsce Napoleona jest brytyjskim mitem), a artyleria w tej armii nie była bronią wybitnie poważaną. Wracając do 1. połowy XIX wieku to technologia wytłaczania luf kojarzy mi się raczej z produkcją luf broni strzeleckiej, niż artyleryjskiej. Przedtem lufy wiercono (czyli najpierw wykonywano odlew, a potem otwór rozwiercano do pożądanej średnicy), co też było nie lada wyzwaniem technologicznym. Technologia wiercenia nie mogła jednak być stosowana do broni gwintowanej z przyczyn raczej oczywistych. Sam odlew był za mało precyzyjny, stąd rozkwit - bardzo trudnych - technologii wytłaczania. Ale to już połowa XIX wieku dla broni strzeleckiej i sporo później dla broni artyleryjskiej. O samym Wilkinsonie i jego patencie nie będę nawet udawał, że coś wiem. Więc chętnie zapoznam się z Twoją wiedzą.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.