jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Bardzo poproszę o wyjaśnienie, czemuż to kierowca Fiata, znajdujący się za TWYM AUDI, mocno naciskał na hamulec, widząc zbliżającą się škodę?
-
W sumie to gdyby nie powstanie listopadowe i niepowodzenia Rosjan w wojnie polsko-rosyjskiej 1831 roku, to pewnie nigdy by nie został królem.
-
Bez przesady z Sewastopolem. To nie wojna krymska. Wówczas Rosja panowała nad większością wybrzeża Morza Czarnego, z grubsza od Warny po Batumi. I słusznie jej przeciwnicy dostrzegli ogromne znaczenie Krymu i Sewastopola. Wówczas w tej części Europy nie było linii kolejowych, więc w zaopatrzeniu wielką rolę odgrywał transport morski. Koalicji wystarczyło opanować Sewastopol, by wypływające zeń brytyjskie i francuskie okręty mogły uniemożliwić Rosji transport morski na Morzu Czarnym. Czyli opanowanie przez koalicję Sewastopola dawało jej panowanie nad Morzem Czarnym - bo jednocześnie panowała nad Bosforem i północnym wybrzeżem Anatolii. Ale w drugą stronę to już nie działało, nawet wówczas. Jakoś pomimo panowania nad Sewastopolem Rosji nie udało się przeszkodzić desantowi na Krymie i utrzymywaniu stałych dostaw morskich dla armii ekspedycyjnej. Tym bardziej dziś, gdy NATO bezpośrednio kontroluje ponad 50% czarnomorskich wybrzeży, a dalszych kilkanaście % kontrolują państwa Rosji nieprzychylne - Gruzja i Ukraina. Z Sewastopola do brzegów Turcji jest 300 km, a z Noworosyjska - 380 km. Te 80 km różnicy to dla dzisiejszego myśliwca 120 s lotu. Bez znaczenia. No i pamiętajmy, że droga z Sewastopola do Turcji jest taka sama, jak z Turcji do Sewastopola - 300 km. Z Rumunii - 330 km, z Gruzji (bez Abchazji) - 780 km. A z Ukrainy - 180 km. Dziś Sewastopol może być zaatakowany przez NATO z 4 stron świata. Jego strategiczne znaczenie dla Rosji jest mniejsze, niż 160 lat temu, ale Rosja nadal nie może dopuścić, by dostał się on w ręce wroga. Sewastopol daje panowanie na Morzu Czarnym temu, kto ma silniejszą flotę - dziś morską i powietrzną. W przeciwnym razie jest tylko tarczą strzelniczą. Dziś Rosja jest silna bronią atomową, wojskami lądowymi i siłami specjalnymi. Marynarka wojenna jest raczej słaba, a Flota Czarnomorska - bardzo słaba. Oczywiście z łatwością pokona gruzińską, czy dzisiejszą marynarkę Ukrainy, bo najlepsze ukraińskie jednostki przejęły "zielone ludziki". Ale można wątpić, czy wygrałaby pojedynek z Rumunią, o Turcji nawet nie wspominając __________________________________________________________________________________________________________________________ I podobna rola przypada Syrii - niestety dla jej mieszkańców. Ma się nie dostać "w łapy NATO", którego bazy już otaczają Rosję od Japonii i Korei Południowej po Turcję, Irak, Gruzję i Afganistan (licząc w kierunku odwrotnym do wskazówek zegara). Jedyny wyłom w tym froncie stanowi Syria, gdzie Assad był prorosyjski. Zarówno zwycięstwo opozycji demokratycznej - raczej nieprawdopodobne, jak i bardziej prawdopodobne dogadanie się Assada z opozycją demokratyczną oznacza dla Rosji oddanie tego kraju w szpony NATO. Oczywiście sukces fundamentalistów islamskich to też zło, ale takie trochę mniejsze. W tym scenariuszu można pokazać NATO, że bez Rosji nie dadzą rady, więc niech się z nią liczą.
-
USA - dlaczego nie produkowali ciężkich czołgów?
jancet odpowiedział TyberiusClaudius → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Sorry, Speedy, ale trochę czuję się obrażony. Ja oczywiście wiem na ten temat znacząco mniej, niż Ty, ale nie rób ze mnie idioty. Odporność równoważna 800 mm czy 1300 mm zapewne nie oznacza, że realnie istniejący czołg Abrams ma pancerz o cca metrowej grubości. Dziś mamy pancerze wielowarstwowe, kompozytowe, aktywne etc. etc., ale temat zdaje się dotyczyć II wojny światowej, więc zatrzymajmy się tak z grubsza na końcu lat 40-ych. Co do skutków trafienia pojazdu opancerzonego pociskiem kumulacyjnym - to OK., stwierdzono, że wzrost temperatury nie jest aż tak duży. Jednak chciałbym uzyskać od Ciebie informację co do skuteczności pocisków kumulacyjnych w latach 1943-1945. Czy wówczas zwiększenie grubości pancerza miało sens? W popkulturze (nie tylko w komiksach) spotykam się z obrazem, jak to ktoś strzela z bazooki w budynek mieszkalny, a czasem nawet w grupę ludzi i następuje gigantyczna eksplozja, na skutek której budynek się wali, a ludzie giną. O ile wiem, skuteczność pocisku z bazooki ogranicza się do trafienia w pancerz z metalu. Jak trafi w beton to rezultat będzie skromny. A do zwalczania "siły żywej" nie nadaje się wcale. Czy mam rację? -
USA - dlaczego nie produkowali ciężkich czołgów?
jancet odpowiedział TyberiusClaudius → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
Skromnie się dołączę, przekazując te spostrzeżenia. 1. Wydaje mi się, że o zdolności pojazdu do poruszania się w terenie podmokłym, grząskim, generalnie o słabym podłożu decyduje nie "moc jednostkowa" w KM/tonę, tylko "nacisk jednostkowy", wówczas mierzony w kG/cm2, który dziś jest pewnie wyrażany w Pa. Moc jednostkowa będzie ważna np. przy pokonywaniu wzniesień, czy forsowaniu zadrzewień. Swoją drogą skorzystam z okazji, by zadać pytanie, jak to było z tymi drzewami. Czy taki średni lub ciężki czołg mógł powalić solidny 100-letni dąb i czy mógł przedrzeć się przez las, tworzony powiedzmy przez 50-letnie sosny? Bo pojedynczą sosnę chyba mógł powalić? 2. Spotkałem się z tezą, że kres rozwojowi ciężkich czołgów, rozumianych jako czołgi o bardzo grubym pancerzu, położyło wprowadzenie pocisku kumulacyjnego. Taki pocisk, nawet jeśli nie przepali pancerza, to spowoduje wzrost temperatury wewnątrz czołgu, którego załoga może nie wytrzymać, a i amunicja zacznie eksplodować. A wystrzelić go można z byle czego. Czy ta teza jest słuszna? -
Wśród osób młodych i w średnim wieku nie spotkałem nikogo, kto nie znałby przynajmniej podstawowych zwrotów. Jak jest w starszym pokoleniu - nie wiem. Zaznaczę, że w sumie 2 dni spędziłem w Prisztinie - i tu było trochę turystów - a pozostałe trzy w Ferizaj. To takie nasze Siedlce. Nie wiem, czy w małym sklepiku w Siedlcach dogadałbym się po angielsku. A tam - i owszem. W jednej sytuacji jak kelnerowi uciekło słowo po angielsku, przeszedł na serbski (wiedział, że jestem z Polski). Niby serbskiego nie znam, ale "domaca rakija" zrozumiałem. Jednak poziom tego angielskiego nadzwyczajny nie jest. Ja wykład prowadziłem po angielsku i studenci mieli miny, jakby rozumieli. Ale jak przyszło do pytań, to - z jednym wyjątkiem - były zadawane po albańsku, prorektor tłumaczył je na angielski, ja odpowiadałem i znów było to tłumaczone na albański. Potem uczestniczyłem w zaliczeniu przedmiotu na podstawie prezentacji. Dziewczyny mówiły po albańsku, natomiast tekst był w dwóch językach - po albańsku i po angielsku. I tu ten angielski był bardzo kulawy, trudno mi było ten tekst pojąć. Google translator był tam głównym autorem, a i tak trafiały się kwiatki, typu "in this road" zamiast "in this way".
-
Odwiedziłem to państwo - bądź tę cześć Serbii, jak chcą niektórzy, w ramach programu Erasmus+. Tak jak wcześniej Kijów. Znaczy nasza stara dobra Unia mi pokryła koszty podróży, żebym tam prezentował unijne wartości oraz swą wiedzę akademicką. No to prezentowałem. Dotrzeć tam nie jest zbyt łatwo. To znaczy zwykle są dwa połączenia dziennie, tyle że lecąc tam, mój lot został "zkancelowany", więc zamiast przylecieć do Prisztiny o 13:30, przyleciałem o 23:30. Zaś lecąc z powrotem tylko dlatego udało mi się złapać połączenie z Ljubljany do Warszawy, bo samolot był opóźniony o godzinę. Serdecznie odradzam to lotnisko jako miejsce przesiadki poza strefą Schengen. Natomiast lotnisko w Prisztinie jest w pełni nowoczesne i bardzo wygodne. No ale tu nie o tym. Przed wyjazdem miałem wyobrażenie o Kosowie (ukształtowane przez nasze media) jako kraju muzułmańskiego. Że to muzułmańska mniejszość, która stała się większością, zaczęła się ścierać z prawosławnymi Serbami, ci odpowiedzieli uciskiem i dyskryminacją, wręcz ludobójstwem, na co zareagowało zbrojne NATO i tak powstało to nowe państwo, które jednak nie przez wszystkie inne państwa jest uznawane, nawet w ramach Unii. Tymczasem to państwo jest absolutnie świeckie. Jesteśmy 100 razy bliżej państwa religijnego, niż oni. Owszem, jest dużo meczetów, ostatnio wyremontowanych, głównie za tureckie pieniądze, o czym można się dowiedzieć z tablic, montowanych na zewnętrznych ścianach. Przy tych meczetach są minarety, a na nich... przeważnie głośniki. Na niektórych nie ma głośników, więc może tam wchodzi prawdziwy muezin. Siak czy owak kilka razy dziennie rozlega się z tych minaretów śpiew muezinów, wzywających wiernych do modlitwy. Wierny powinien w tym momencie rozłożyć dywanik, uklęknąć i bijąc pokłony w stronę Mekki modlić się. Niczego takiego nie zauważyłem. Nie tylko, że nie zauważyłem nikogo, kto by się modlił na dywaniku, nie zauważyłem nawet odruchu przerwania rozmowy czy naciskania na klakson. Zero reakcji. Kilka, może kilkanaście procent starszych mężczyzn nosi białe nakrycia głowy, jednak jeśli wierzyć mojemu rozmówcy, jest to raczej symbol narodowy niż religijny. Kobiety, z chustami na głowach i w tradycyjnych szatach trafiają się jeszcze rzadziej, ale - rzecz ciekawa - wręcz częściej wśród młodych, niż starszych. Ale powiedzmy - średnio nie więcej niż jedna osoba na 100. Na sali wykładowej była jedna tak ubrana studentka na jakieś 200 osób. Wykładowców obowiązuje strój europejski. Nawet to białe kepi na głowie nie przejdzie. Na ulicach zwraca uwagę liczba kafejek - małych, dużych, tradycyjnych i nowoczesnych. Te ostatnie zwą się często "longue". W mieście Ferizaj (Uroševac), które było celem mej podróży wzdłuż 400 m głównego deptaku naliczyłem 27 takich lokali. A w sąsiednich uliczkach dziesiątki czy nawet setki dalszych. W godzinach 15. - 20. wolnych stolików brak. Setki, tysiące młodych ludzi siedzi, sączy kawę i gada. Ciekawe, że choć każdy zerka w swego smartfona, jednak też gada z tymi obok. No i piją kawę, a nie piwo czy inny alkohol. Alkohol jest tu spożywany powszechnie, podobno nawet ci, którzy się deklarują jako wierzący muzułmanie, nie stronią od piwa czy raki. Ale spożywanie go - przynajmniej w miejscach publicznych - jest zdecydowanie rzadsze, niż u nas. Szczerze mówiąc, przy pierwszym wrażeniu "tu jest wszystko tak samo, jak u nas, no może jak u nas 10 lat temu" przy głębszym wejrzeniu okazuje się, że tam jednak jest inaczej. W sumie wszystko jest inaczej. Ale, jeśli ktoś jest ciekaw, to proszę pytać.
-
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
Drogi Euklidesie, na froncie wschodnim podczas II wojny światowej jak najbardziej toczono walki w górach. Podczas niemieckiej ofensywy sforsowano Góry Krymskie, gdzie szczyty są wysokie na cca 2000 m npm. Ale walki toczono też na o wiele wyższym Kaukazie. Radziecka kontrofensywa też wymagała sforsowania gór. Np. Gór Krymskich, choć w sumie Karpaty były bardziej istotne. Bitwa o Przełęcz Dukielską była jedną z najbardziej krwawych bitew tamtej wojny. Licząc na zasadzie ilu ludzi zginęło, by przesunąć front o 1 km. Inne partie Karpat, Sudety, Rudawy też były terenem walk. Przy czym zastrzegłem się, że pojęcie przeciwstoku może dotyczyć z także innych "terenów o zróżnicowanej rzeźbie" Np. dolinom takich rzek jak Don czy Dniestr towarzyszą deniwelacje rzędu kilkudziesięciu metrów, a nawet więcej. Mimo to nie słyszałem, żeby taka dolina stanowiła strategiczny problem dla atakującej armii , ani niemieckiej, ani radzieckiej. Choć oczywiście dla oficera, który ma zdecydować, w którym miejscu umieścić ckm nawet ćwierć metra deniwelacji może być istotne. Z całą pewnością mogę natomiast rzec, że "rosyjscy oficerowie w swych pamiętnikach" z II wojny światowej na obronę na przeciwstokach" (cokolwiek miałoby to znaczyć, bo dla mnie są to słowa pozbawione sensu) nie narzekali. Mam w tej kwestii 100% pewności. Rosyjscy oficerowie nie mogli na nic narzekać, bo nie istnieli. Narzekać mogli co najwyżej radzieccy oficerowie narodowości rosyjskiej. Jeśli nie będziemy rozróżniać terminów "rosyjski" i "radziecki" to może nas czekać stwierdzenie, że to Polacy stworzyli NKWD i zabili swych rodaków w Katyniu. No bo twórca tego systemu - Feliks Dzierżyński - był Polakiem. -
A co za różnica, co to była za bitwa?
-
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
Różnie bywa. Często dyskutowane zagadnienia mają charakter ogólny, żeby nie rzec - ogólnikowy i wtedy warto napisać o tym, co się ma w głowie, choć uważnie się tego nie studiowało. Czasem dyskutanci tak się zagłębią w szczegółach, że warto im podpowiedzieć uogólnienie, które tkwi gdzieś tam w głowie. Albo na podstawie tych szczegółów dokonać uogólnienia. Na ogół jednak uważne studiowanie zagadnienia, o którym się dyskutuje, ma swą wartość. [ciach - usunięto część wpisu zbyt odbiegającego od tematu] Obrona na przeciwstoku to żaden tajemny termin, tyle że dotyczy zasadniczo walk w górach, w każdym razie na terenach o zróżnicowanej rzeźbie. Żeby był przeciwstok, muszą być jakieś stoki. No nie? -
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
Szczerze mówiąc, to trochę się pogubiłem w Twym wywodzie i nie za bardzo rozumiem, z czym się zgadzasz, a z czym nie. Oraz dlaczego. Co do mego wykształcenia to - skoro jakoś Cię to interesuje - zdobyłem tytuł mgr inż. na politechnice na kierunku "chemia", w zakresie specjalności "inżynieria chemiczna". Doktorat natomiast mam z "nauk technicznych". Zaś jeszcze przed maturą zacząłem praktykować w zarządzaniu, co czynię do dziś. Obecnie zajmuję stanowisko profesora nadzwyczajnego. Co do "project management", co należałoby tłumaczyć na "zarządzanie zadaniowe" to dość duża grupa ludzi powinna wiedzieć, o co chodzi, gdyż od kilkunastu lat przedmiot taki tkwi w standardach nauczania (kształcenia) na studiach I stopnia na kierunku Zarządzanie. Przy tym Twój wywód jest o tyle twórczy, że zdajesz się twierdzić, że Twa niewiedza na temat współczesnych (choć nieprzesadnie nowych) koncepcji zarządzania świadczyć ma na niekorzyść tych koncepcji. Zwykle przyjmuje się, że ignorantia nocet, a w Twym wywodzie niewiedza jest dowodem posiadania racji. Cóż, takie czasy chyba. Secesjonisto, błagam Cię o pomoc !!! Bo ja bardzo bym chciał wyrazić swój stosunek do powyższego tekstu w sposób kulturalny, ale nie potrafię. Najbardziej kulturalny zwrot, który mi przychodzi na myśl to: "Co Ty, [ciach] pieprzysz?" Szczególnie o tym "przeciwstoku". Ale i tak spróbuję to spokojnie wytłumaczyć. Za podporę wezmę tu swój formalny autorytet - otóż w epoce realnego socjalizmu zdałem egzamin oficerski jako podchorąży rezerwy. Nieznającym ówczesnych realiów powiem, że nie miałem wyboru, czy go zdawać, czy nie, podobnie jak nie miałem wyboru, czy podjąć służbę wojskową, czy nie. No ale siłą rzeczy informacje na temat taktyki były mi wpajane i m.in. stąd wiem, czym jest "rozpoznanie bojem". Otóż w ramach "rozpoznania bojem" wysyła się pododdział (od plutonu do batalionu, ale najczęściej batalion) do straceńczej misji. Chodzi generalnie o rozpoznanie stanowisk npla, a przede wszystkim o rozpoznanie stanowisk artylerii oraz gniazd karabinów maszynowych. Ten pododdział musiał być przekonany, że atakuje cały front, tymczasem inne bataliony jedynie pozorowały natarcie. -
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
Jak zwykle masz dużo racji, ale nie do końca. Raczej ograniczono zakres stosowania, ale bynajmniej nie zrezygnowano. Taki "Auster" np., jeśli o Wielkiej Brytanii mówimy. I radziecki "kukuruźnik" czy niemiecki "Storch". Chyba były używane do rozpoznania taktycznego do końca wojny, a nawet znacznie dłużej, czyż nie? -
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
Speedy, problem w tym, że niekoniecznie. Kwestia sukcesów czy niepowodzeń rozpoznania lotniczego pod Midway dotyczy rozpoznania taktycznego, choć na morzu nie ma linii frontu. Oczywiście samoloty do rozpoznania taktycznego były w każdej armii i w I, i w II wojnie światowej. Miały być dwumiejscowe (bo jeden pilotuje, drugi obserwuje), mieć dobrą sterowność przy małej prędkości i małej wysokości i być tanie. -
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
A kto to napisał: Chodziło o to że w dniu bitwy to lotnictwo zawiodło. W japońskiej marynarce loty zwiadowcze wykonywali chyba lotnicy dyżurujący którzy traktowali to niechętnie i uważali za nudny obowiązek. I tak rankiem w dniu bitwy japońskie lotnictwo zwiadowcze popełniło kilka gaf. Sorry, ale wyraźnie napisałeś, że przyczyną "gaf" było niechętne nastawienie lotników japońskich do lotów zwiadowczych. Szczerze mówiąc - nigdy mi się zdarzyło pracować w zespołach lub kierować zespołami, w których podział obowiązków byłby spisany. Nie wiem, czy miałem szczęście, czy pecha. Niegdyś mówiłem "Ty się zajmujesz rezerwacjami, a Ty - autokarami" - nikt tego nie spisywał. Dziś raczej "Ty się zajmujesz stypendiami, a Ty dyplomami" i też nie jest to spisywane. Do awantur nie dochodziło. Taki przypadek rzeczywiście się zdarzył w noc sylwestrową 1978/79. Informatycy zrezygnowali z sylwestrowej imprezy, opuścili swe żony i kochanki, żeby ratować komputer "Odra". Choćby odśnieżając drogę dojazdową. Zawsze można problemy mnożyć, ale ja wolę współpracować z tymi, którzy je dzielą między siebie i je rozwiązują. Nie chciałbym Euklidesa w swoim zespole. Gdybyś się w nim znalazł, pewnie trwało by to krótko. Euklidesie, nie chciałbym, byś był mim szefem. Gdybyś nim został, pewnie trwało by to krótko. Znaczy, gdy masz problem, czym prędzej szukasz kogoś - np. ciecia - na którego można zwalić odpowiedzialność. No bo to, ile razy kiedyś leżał skacowany ma się nijak do tego, ile śniegu pada dziś, tu i terazW sprawach gospodarczych zwykle jest jakiś czas na reakcję. Kiepskiego pracownika można zwolnić, albo spowodować, by się poprawił. Uwolnić się od kiepskiego przełożonego w ostateczności można po prostu zmieniając pracę. W wojsku w warunkach bojowych nie ma na to czasu ani możliwości. Rozkazy należy wykonywać. Nawet jeśli jest to разведка боем. -
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
No tak, Euklidesie, ale te stwierdzenia są ze sobą w znacznej mierze sprzeczne, zaś z opisanej przez Ciebie sytuacji pod Midway płyną - moim zdaniem - zupełnie odmienne wnioski. Piszesz, że japońscy lotnicy uważali, że ich obowiązkiem jest walka, więc jak dostali rozkaz nudnego patrolowania, to lekceważyli to zadanie i wykonali je niedbale. Ja nie wiem, czy tak było, ale jeśli tak było, to znaczy, że właśnie nie przypisywali należytej wagi rozkazom, tylko te, które wydały im się dziwne, lekceważyli. Przywiązywanie wielkiej wagi do wykonywania obowiązków kosztem wagi, przywiązywanej do rozkazów czy poleceń przełożonego, wcale nie musi prowadzić do tego, że podwładni będą wykazywać więcej inicjatywy, wręcz przeciwnie - większość z nich popadnie w schematyzm i rutynę. Napoleon nie dopuścił do wydania nowego regulaminu piechoty podobno dlatego, że obawiał się, iż dowódcy niższego zaczną przedkładać zasady regulaminu (czyli swe obowiązki) nad intencje zwierzchnika. Co do zadanego pogrubioną czcionką pytania, to powiem, że normalnie każdy powinien robić to, co wynika z jego obowiązków i przełożony nie powinien silnie oddziaływać na sposób ich wykonywania, jeśli efekty są poprawne. Jednak gdy przełożony wydaje polecenie, to pracownik powinien je zrealizować, nawet jeśli nie jest zgodne z jego zwykłymi obowiązkami. Jeśli informatyk-programista, pracujący na superkomputerze, dostanie polecenie wziąć szuflę i odśnieżać drogę dojazdową, to powinien bezzwłocznie wziąć się za tą robotę. Bo właśnie jest awaria systemu grzewczego, a ekipa remontowa może mieć problem z dojechaniem, bo drogę zasypało. Odśnieżenie jest ważniejsze od programowania, bo jak awaria nie zostanie usunięta w ciągu 2 godzin, to superkomputer szlag trafi. I szef nie ma czasu wyjaśniać tego każdemu. -
Czy Wielka Brytania i Japonia nie posiadały samolotów "zwiadowczych"?
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Lotnictwo
Wydaje mi się, Secesjonisto, że ogólnie nie masz racji. Powiedzmy - w dywizji piechoty była zwykle całkiem pokaźna grupa osób, jeżdżących konno, ale nie oznacza to, że taka dywizja miała swoją organiczną kawalerię. Z tym, że czytając informacje wyżej zawarte, trudno powiedzieć, dlaczego mielibyśmy uznać, że Japonia nie miała lotnictwa rozpoznawczego pod Midway, a USA - miały. Wg Razora było raczej odwrotnie - to Japończycy mieli tam wyspecjalizowane lotnictwo rozpoznawcze, choć tylko 2 maszyny, a Amerykanie do rozpoznania posługiwali się samolotami wielozadaniowymi (bombowce nurkujące i samoloty rozpoznawcze zarazem). Natomiast z samych informacji Euklidesa wynika także, że nieprawdą jest, że Japończycy nie mieli zorganizowanego systemu rozpoznania - skoro jeden z samolotów spóźnił się do swego sektora, to znaczy że był wyznaczony dla niego sektor, czyli że istniał system organizacyjny rozpoznania. Zaś co do tego, czy "rozpoznanie lotnicze" i "zwiad lotniczy" to to samo, to mam wątpliwości. W tym, co tu napisano o bitwie o Midway chodzi o rozpoznanie taktyczne - samoloty rozpoznawcze szukają jednostek przeciwnika, aby jak najszybciej informację o wynikach poszukiwań przekazać do dowództwa, które podejmuje odpowiednie decyzje. To nie muszą być samoloty specjalistyczne, byleby miały radio, co najmniej 2 członków załogi i ten drugi zajmował miejsce, ułatwiające obserwację. Fotografowanie mogło mieć jedynie znaczenie wtórne, bo na wywołanie zdjęcia trzeba było poczekać, a wtedy przeciwnik mógł być już zupełnie gdzie indziej. Decyzje trzeba podejmować zaraz. Natomiast w tym, o czym pisał Gregski (gratuluję tak wspaniałych informacji) chodzi o samoloty, które systematycznie fotografują terytorium przeciwnika, wykonując serie zdjęć wysokiej rozdzielczości (to chyba nie była leica). Te zdjęcia trafiają do służb wywiadowczych, które je analizują, rozpoznają obiekty, a przede wszystkim szukają co się zmieniło od pół roku. I na tej podstawie wyznaczają cele dla bombardowań, które pewnie będą mieć miejsce za kolejny miesiąc czy dłużej. Samoloty, które to robią, muszą dysponować specjalnym wyposażeniem. Nazwałbym je samolotami wywiadowczymi czy wręcz szpiegowskimi. Mam wrażenie, że to, o czym pisał Razor - F4F-7 czy D4Y-1C to właśnie takie samoloty szpiegowskie. Ps. Oczywiście ja tylko starałem się uporządkować w mej głowie informacje, które Koledzy podali i za które wdzięczność i podziw im wyrażam. I tylko wynikami tego porządkowania się dzielę. -
Sorry, ale niemieckiego nie znam. Możesz to jakoś po ludzku przybliżyć?
-
Tak. Tak. Tak. Czuję się, jakbym miał otworzyć butelkę szampana. Bardzo się cieszę, że przedstawiłeś swój pogląd na uprawianie piłki nożnej w aspekcie rozwoju środowisk, których dostęp do kultury czy sportu jest trudny. Przyznaję, że dotychczas uważałem, że "jesteś tak głupi jak pasek w telewizji Kurskiego". Ale tym razem przedstawiłeś dość złożony zestaw poglądów, nad którym muszę się zastanowić. Mam nadzieję, że z Twymi poglądami jesteś admiratorem programu "orlik", podobnie jak ja. To tyle na dziś.
-
Chyba, Gregski, takie podejście szczególnie specyficzne nie jest. Myślę, że tak cca 90-95 % ludzi je reprezentuje. Jeśli o mnie chodzi, to raczej reprezentuję postawę, w której ciało jest traktowane jako nędzny i parszywy nośnik duszy czy rozumu. Dbać należy o to ciało na tyle, by funkcjonowało. No bo jak przestanie funkcjonować, to i rozum/dusza zgaśnie. Jednak pewne rodzaje aktywności fizycznej są związane z aktywnością intelektualną i te mi się podobały. Np. taka turystyka piesza czy górska - dziś powiedzielibyśmy "tramping", "treking" i "hiking". Podobała mi się też jazda konna, w której malutki jeździec ma nakłonić wielkiego konia do określonego zachowania. Każdy koń, gdyby zechciał, mógłby mnie zrzucić ze swego grzbietu w 10 sekund. I zrobi to, jeśli ty zrobisz coś głupiego. Jeśli zbierzesz wodze w chwili, gdy on chce skoczyć przez przeszkodę, to strzeli ci zadem w dupę i przelecisz nad przeszkodą jeszcze przed koniem. Tylko że żadnej z tych form aktywności nie traktowałem sportowo, czyli nie usiłowałem być lepszy od kogokolwiek. Zdarzało się, że wygrałem, choć nie grałem. Kiedyś w marszu na orientację (nazywano to wtedy "manewry") w Beskidzie Niskim za zadanie dostałem (a może raczej dostaliśmy, bo chodziliśmy w dwuosobowych zespołach, a Ewa jest dziś moją żona) zadanie, żeby odczytać napis na głównym pomniku cmentarza żołnierzy niemieckich z I wojny światowej w pobliżu wsi Gładyszów bodajże. Pic polegał na tym, że wówczas (to lata 80-e) te cmentarze były kompletnie zarośnięte, często kilkudziesięcioletnimi wielkimi drzewami. Jednak znaleźliśmy ten cmentarz. Wróciwszy do bazy dowiedzieliśmy się, że szefowi tej imprezy, doświadczonemu przewodnikowi ze Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich nigdy nie udało się odnaleźć tego cmentarza. Treść napisu znał z literatury przedmiotu. A przy tym okazało się, że jesteśmy nie tylko zespołem, który najwcześniej te manewry ukończył, ale także jedynym, który zalazł wszystkie planowane miejsca. Druga sytuacja miała miejsce kilka lat później i była bardziej zabawna. Jakoś tak doszłem do wniosku, że moje umiejętności warto sformalizować i zapisałem się na kurs przodowników turystyki górskiej. No i znów sprawdzian na orientację, czyli "manewry". Tym razem gdzieś między Mienią a Cegłowem. Grupy były trzyosobowe, więc przydzielono mi takie dwie dziumdzie z grubsza 20-letnie. Ja już byłem po 30-e, dodatku żonaty i dzieciaty. Dziumdzie dość wyraźnie zdradzały swe niezadowolenie z tego, że z takim starcem mają iść w zespole. Początki były trudne, bo dziumdzie upierały się, żeby iść prosto, gdy ja twierdziłem, że trzeba w prawo. Zarazem dziumdzie chciały niemal biec, podczas gdy ja upierałem się przy chodzeniu w umiarkowanym tempie. Ostatecznie - mimo czasu zmarnowanego na bezsensowne dyskusje z dziumdziami - okazało się, że jesteśmy pierwszym zespołem, który dotarł do mety. A następny zrobił to 6 godzin później. W ogóle nikogo o tej porze organizatorzy nie oczekiwali. Przy czym byliśmy jedynym zespołem, który prawidłowo zidentyfikował wszystkie punkty. Dziumdzie zasadniczo zmieniły stosunek do mnie i były gotowe na wiele i w dowolnej konfiguracji. Na drągu, w przeciągu i pociągu. Ale że były brzydkie i niesympatyczne, to pozostałem wierny swej żonie.
-
Tu żeś mnie, Leosiu, zaskoczył. No bo ja nie lubię piłki nożnej właśnie z tego powodu, dla którego Ty zdajesz się ją lubić - stanowi coś w rodzaju religii. Przy moim światopoglądzie, który można ulokować gdzieś w trójkącie pomiędzy "chrześcijanin" - "deista" - "ateista" mógłbym to jakoś zaakceptować, ale jak może to zaakceptować Leoś (i ten biskup)? Toć chyba pierwsze przykazanie w dzisiejszej, katolickiej interpretacji nakazuje wiarę w jednego i jedynego boga, a wszystkie inne religie i quasi-religie zdecydowanie potępia. Co do toksyn to piwo świetnie je wypłukuje z organizmu. Pod warunkiem, że jest spożywane w dużych ilościach.
-
Serdecznie dziękuję za dobre rady. Zapewne kolega Leoś jest też najlepszym lekarzem oraz najlepszym fizjoterapeutą. I zapewne słyszał też coś o łuszczycy w ogóle, a o łuszczycowym zapaleniu stawów w szczególności. Osobiście wydaje mi się, że naukowcy pozostają w przekonaniu, że żaden plan treningowy chorych w tym przypadku nie uleczy. Pomóc na trochę może każdy - tyle że ja już te trochę mam za sobą. Ale dziękuję za troskę.
-
No to mój ulubiony sportowiec. Co więcej - uważam, że największy sportowiec Polski wszech czasów. Największy narciarz wszech czasów. A może nawet największy sportowiec wszech czasów. Dlaczego? Pewnie zaraz ktoś powie, że ktoś tam ma więcej zwycięstw, że Stoch ma trzy złota olimpijskie, a Małysz żadnego etc. etc. I w ogóle jak określić "największego sportowca wszech czasów"? Da się. I uważam, że jest nim MAŁYSZ. Może ktoś mnie przekona, że nie, ale trudno będzie. Mam trzy argumenty. Niestety - najmocniejszy na przedzie w porządku chronologicznym. 1. Marzec 2007 roku. Mistrzostwa Świata w Sapporo, trzeci dzień, konkurs na skoczni HS-100 m. Poprzednie trzy sezony nie były dla Małysza sukcesem. Raz 4 miejsce w Pucharze Świata, raz 12 i raz 9. No mnie satysfakcjonowałoby miejsce w pierwszym tysiącu w jakiejś dziedzinie, ale oczekiwania Małysza były chyba wyższe. A sezon jednak nie był nadzwyczajny. Tak, zwykle miejsca w pierwszej 10-tce, nawet dwa razy pierwsze miejsce, ale to nie była ta forma sprzed 4-5 lat. I nagle Małysz w tym konkursie eksploduje. Wygrywa zawody przewagą ponad 20 punktów nad Ammanem i Morgensternem. Nokaut. I zaraz po podaniu wyniku Amman podbiega do Morgensterna i razem podnieśli Małysza na ramiona i tak okrążyli cały zeskok. Jeśli ktoś opisze mi taki przypadek, że pokonani przeciwnicy radośnie świętują sukces tego, kto ich pokonał - noszą go na rękach - to zastanowię się, czy naprawdę Małysz jest największym sportowcem świata wszech czasów. Ja takiej drugiej sytuacji nie znam. 2. Marzec 2011 roku, konkretnie 20 marca, Planica. Małysz zmaga się z Koflerem o 3. miejsce w pucharze świata. Że pierwszy będzie Morgenstern, a drugi Amman, to już wiadomo. Nota bene to ci sami, którzy 4 lata temu Małysza na rękach nosili. I wszyscy wiemy, że to ostatni skok Małysza w zawodach. Zwycięża Stoch, drugi jest Kranjec, dopiero trzeci Małysz. Ale że Kotler gdzieś tam daleko, to Małyszowi wystarcza to, by znów stanąć na podium w Pucharze Świata. Ale wcześniej jest dekoracja zwycięzców zawodów z tego dnia. Pierwszy na podium wchodzi Małysz, bo zajął 3. miejsce. Potem do podium podchodzi Kranjec. Ale najpierw podchodzi do najniższego miejsca na podium, klęka na jedno kolano, zdejmuje czapkę z głowy i zamaszyście zamiata nią śnieg u stóp Małysza. Dopiero potem wchodzi na swoje wyższe miejsce na podium. Jeśli ktoś opisze mi taki przypadek, że ktoś, kto pokonał przeciwnika, w chwilę później oddaje mu hołd - to zastanowię się, czy naprawdę Małysz jest najwybitniejszym sportowcem świata wszech czasów. Ja takiej drugiej sytuacji nie znam. 3. Też marzec 2011 roku, ale niecały tydzień później. Miał to być benefis Małysza na pożegnanie jego skoków. Zjechało się naprawdę wielu skoczków, z Ammanem - czterokrotnym złotym mistrzem olimpijskim na czele. Nie sądzę, żeby ta impreza miała przewidziany czas antenowy na jakiejkolwiek innej stacji, niż TVP. Uczestnictwo, czy nawet zwycięstwo w tej imprezie nie służyło kompletnie do niczego. Agencje reklamowe nie płaciły za logo na kombinezonie. Mogła być to przepiękna sportowa impreza. Tyle że od rana padał na zmianę mokry śnieg i śnieg z deszczem. I skoki nie mogły się odbyć. Usiłowano oczyszczać tory, puszczać przedskoczków - na nic. Mimo to ta grupa kilkunastu czy dwudziestu kilku najwybitniejszych skoczków świata cierpliwie czekała, że może jednak uda się skoczyć. Ostatecznie zjechali na nartach po buli. Amman nie wytrzymał i jednak skoczył na kilkanaście metrów. No cóż, różnych benefisów w historii sportu były tysiące. Ale cierpliwie czekam na pozytywną odpowiedź na pierwsze dwa pytania. Dopóki nie dostanę przeczących argumentów, będę uważał, ża ADAM MAŁYSZ jest największym sportowcem świata wszech czasów.
-
Obecnie uprawiam dwie dyscypliny sportu, rozumianego jako aktywność fizyczna: 1. Trucht o lasce do autobusu, który miał być za dwie minuty, ale jakoś jest już i zaraz odjedzie. A następny za pół godziny. 2. Taszczenie piwa z Lidla do domu, też o lasce. Zapewniam szanownego Leosia, że w obu jestem niezły. Szczególnie w tej drugiej mogę być mistrzem świata. Ps. A co do twórczości "Pana gregskiego" na tym forum, to powiem tyle: istotnie Gregski (nigdy żeśmy się nie spotkali, ale myślę o nim "na ty") elaboratów nie pisze. Czasem lakoniczne udzieli jakiejś ważnej informacji. Na niektórych rzeczach się zna, o tych, których nie zna, raczej się nie mądrzy. Moim zdaniem jego specjalnością są komentarze, takie "na zdrowy chłopski rozum", przy czym dla mnie przydawka "chłopski" ma charakter afirmatywny. Przynajmniej kilka razy (a może już kilkadziesiąt, kto by to liczył) wykazał mi, że się zanadto rozpędziłem w mych elaboratach. Niekiedy wręcz moją głupotę. Ale zawsze wyrażał to w taki sposób, który u mnie wywołuje sympatię do interlokutora.
-
Tak trochę dyskusja w wątku skojarzyła mi się z dowcipem, czy raczej skeczem z bardzo długą brodą, który znam od matki. Z pewnością z międzywojnia. Matka miała fotograficzną pamięć i całkiem długie teksty, raz czy dwa zasłyszane, powtarzała po wielu latach z dokładnością co do słowa. To był skecz "szkolny", w którym nauczyciel odpytuje ucznia. A ten umie niewiele. Nauczyciel: Kowalski, do tablicy. W którym roku była bitwa pod Grunwaldem? Uczeń: Nie powiem. Nauczyciel: Jak to, Kowalski "nie powiem"? Po prostu nie wiecie tego, Kowalski, jesteście nieprzygotowani. Uczeń: Ależ, Panie Profesorze, oczywiście że wiem. Ale nie powiem. Nauczyciel: (drwi) A czemuż to, Kowalski, mi tego nie powiecie? Uczeń: Panie Profesorze, ja to wiem. Pan Profesor oczywiście też to wie. Ale po co te gówniarze mają wiedzieć? (szerokim gestem ręki pokazuje na kolegów w sali)