jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Generalnie, Drogi Przedmówco, nie mogę Ci nie przyznać racji. Generalnie byliśmy tak bardzo słabsi, że trudno nawet wyobrazić sobie scenariusz, w którym samotnie moglibyśmy wygrać tę wojnę. Bardzo trudno sobie wyobrazić, że rozbijamy II armię Dybicza. Ale nawet gdyby, to pozostaje I Armia i Armia Rezerwowa. Choć armia Rezerwowa w 1830 roku nie istniała, stworzono ją na skutek naszych sukcesów, co trochę poprawia mi nastrój. Więc gdyby jednak udało nam się rozbić II armię Dybicza - co nawet car w pewnym momencie uznał za realne, skoro zaczął budować Armię Rezerwową - i stojąc gdzieś nad Wilią i Zbruczem szukać sojuszników, to powiedzmy - byłoby to nowe rozdanie kart. Rosji nikt tak naprawdę nie kochał, więc kto wie? Choć nawet w najśmielszych wizjach nie widzę restytucji Polski z Warszawą, Gdańskiem, Krakowem, Wilnem i Lwowem.
-
OK, Gryfonie. Z wielką przyjemnością podyskutuję z Tobą o tej wojnie. Tylko bardzo proszę - sformułuj swój pogląd.
-
Mam spore wątpliwości, czy bezpośredni atak na Gwardię miał sens i czy w ogóle o to chodziło w tej operacji. Przed wyprawą majową Gwardia pozostawała poza dowództwem Dybicza. Dybicz wysyłał do W. Ks. Michała pewne prośby i sugestie, ale nie rozkazy. Generalnie Gwardia nie miała uczestniczyć w tej wojnie. Walczenie z polskimi buntownikami było poniżej honoru Gwardii. Niepowodzenia Dybicza i powstanie na Litwie spowodowały, że Gwardia zbliżyła się do strefy działań wojennych i zajęła strategicznie bardzo ważną pozycję nad Narwią, blokując szosę warszawsko-kowieńsko-petersburską, czyli najkrótsze połączenie Warszawy z Litwą. Problem z dziejami tej wojny polega na tym, że przepięknie opisał ją Prądzyński w swym "Pamiętniku historyczno-wojskowym" i niejako narzucił innym polskim historykom wojskowości swą narrację. A trzeba pamiętać, że Prądzyński jest w swej relacji zasadniczo stronniczy, bo usiłuje wszystkie złe decyzje zwalić na Skrzyneckiego, a poza tym pisał swój "Pamiętnik..." na konkretne zlecenie cesarza Mikołaja. Ja sens tej wyprawy widzę tak, że atakujemy Gwardię, ale tak, by jej tylko zagrozić i zmusić do odwrotu na Łomżę. Na co Dybicz musiał zareagować, przechodząc w widły Narwi i Bugu i zarazem otwierając nam połączenie z Litwą przez Granne lub Nur i dalej w stronę Białegostoku, Grodna, Wilna. Z tej otwartej drogi skorzystał korpusik Chłapowskiego. Gdyby nadarzyła się okazja bić Dybicza, należało go bić. Gdyby zaś nie, należało zająć pozycję na linii Narew-Bug, znacznie korzystniejszą od poprzedniej. Więc rzecz niby nie do przegrania. Problem w tym, że W. Ks. Michał z Gwardią wycofał się nie na Łomżę, ale na Tykocin - otwierając Giełgudowi najkrótszą drogę na Litwę, której miał strzec. A potem operacyjnie oddał swe pułki pod dowództwo Dybicza. Co w sumie nie przeszkadzało zajęcia pozycji wzdłuż Narwi i Buga, a tu zupełnie bez sensu zostawiono trzy pułki do obrony Ostrołęki, która leżała za Narwią i nie należało jej bronić. Może to była mądra zasadzka, ale wyszła z niej katastrofa.
-
Od lat 70-ych - byłem wtedy w podstawówce - obowiązuje układ SI, a w nim siłę wyrażamy w Niutonach (N), a nie w kG czy G. Przy czym 7,4 N to prawie to samo, co 750 G. Skąd Euklides wziął, że to "tak jakby z wysokości 20 cm na głowę spadł ci odważnik półkilogramowy" - nie wiem. To dokładnie taka siła, z jaką naciskałby mą głowę odważnik o masie 750 g, leżąc na niej, a nie spadając z jakiekolwiek wysokości. Z tym, że tak naprawdę o skutkach ciosu możemy mówić na podstawie wywartego nacisku jednostkowego czy ciśnienia, znaczy siły podzielonej przez powierzchnię, na którą działa (dziś to podajemy w Pa, kiedyś w kG/cm2). Zważywszy na małą powierzchnię, na którą działa czubek szpady, siła 7,4 N wydaje mi się absolutnie wystarczającą, aby przerwać skórę i zagłębić się w ciało, gdyby przeciwnik był nagi. Ale zwykle nie jest nagi, więc trudno powiedzieć - zależy, co ma na sobie. Zaś głębokość, na którą ostrze się zagłębi w ciele przeciwnika, będzie zależeć też od czasu nacisku. Przy czym tych kilka centymetrów, które mają natychmiast wyeliminować przeciwnika, dotyczy tylko ciosu prosto w serce i to prostopadłego do klatki piersiowej. Gdyby ten cios zadawać pod kątem 45°, głębokość trzeba pomnożyć przez pierwiastek z dwóch, ale i wcelować trudniej. Jeśli przeciwnik ma klatkę piersiową ustawioną równolegle do linii ciosu, no to serca nie przebijemy raczej. Zranimy ramię, bark, płuco - też paskudnie, ale nie powoduje natychmiastowej śmierci. Znaczy tak zraniony przeciwnik może się jeszcze odwinąć i zabić mnie.
-
Imć Secesjonista uparcie usiłuje nie zrozumieć, że w pewnych swych wypowiedziach mówię o szarży - gdy konie są w biegu. W "tumulcie" konie nie są w biegu. Choć i wtedy szpada czy rapier są najskuteczniejsze, gdy przeciwnik jest ustawiony prostopadle.
-
Nie. Każdy husarz miał w taborach kilka kopii. Koncerz miał przy siodle - jeden. Gdy miał kopię, nie używał koncerza. Potem - zależnie od sytuacji - dobywał bądź koncerza, bądź szabli. Gdy koncerz też pękł, lub nie dawał się wydobyć z ciała ofiary, pozostawała mu szabla. Jej niewątpliwą zaletą jest to, że raczej nie utknie w ciele ofiary, bo jest do cięcia, a nie do kłucia. Choć i kłuć można.
-
Na wyobraźnię działało, pewnie że tak. Choć z tym "jedwabnym szlakiem" to trochę przegięcie. No i jednak Jerozolima na tę wyobraźnię działała 10 razy silniej, niż Konstantynopol. A włoscy kupcy prowadzili swoje interesy za Greków, za łacinników i za Turków prowadzić będą. Pokój i spokój był dla nich ważny, a nie kto tam rządzi. Bo każdy rządzący potrzebuje kasy. Tak, tak. A nasz Władysław IV też wybierał się na Konstantynopol, zaś jego młodszy brat tytułował się i carem Rosji, i królem Szwecji, także w chwili, gdy realny car Rosji i realny król Szwecji z Polki go wygonili. Zaś skoro Karol Andegaweński córkę swą wydał za cesarza łacińskiego to - na mój skromny rozum - pozbawił się najmniejszych szans na zdobycie tego tronu. Dziedziczą pierwej zstępni, a nie wstępni. Czyli gdyby i jego córka, i jej mąż, zmarli bezpotomnie i nie mając rodzeństwa, to wtedy miałby szansę jakąś. Bo toć z własną córką raczej się nie ożeni. Przez Lombardię wypadało przejść, idąc do Wenecji. Idąc do Genui Lombardia nie koniecznie jest po drodze. A Francja dostęp do Morza Śródziemnego też miała, więc jakby naprawdę chciał, to by posiłki wysłał. Widać mało mu zależało.
-
Generalnie nie wydaje mi się, by nasze poglądy na ten temat się zasadniczo różniły, ale nie odmówię sobie przyjemności rozmowy z kimś, kto wie, co pisze. Trudno jest wyznaczyć granicę między rapierem a szpadą, szczególnie jeśli ma być zrozumiana w różnych językach. Słusznie piszesz, że w pewnej epoce także walka kawalerii opierała się na broni palnej. W zachodniej Europie przyjęła się taktyka karakolu, polegająca na tym, że kolejne szeregi jazdy podjeżdżają jak najbliżej do przeciwnika, oddają strzał z karabinów, arkebuzów, pistoletów i jak kto tam i wtedy to zwał, po czym cofał się, otwierając drogę dla kolejnego szeregu. To dość kiepska taktyka, jednak przez kilkadziesiąt lat dominowała (może nawet trochę ponad sto). W obiegowej opinii z królem Szwecji, Gustawem Adolfem - 1. poł. XVII wieku - jest wiązana zmiana taktyki walki kawaleryjskiej - teraz jazda śmiało szarżuje z wyciągniętymi w przód rapierami, strzela jedynie w obronie. Przy czym taktyka karakolu dominowała jedynie w zachodniej Europie, na wschodzie - Polska, Litwa, Rosja, Węgry, Tatarzy, Turcja - zapewne występowała, ale nie dominowała. Gdy śmiało szarżująca jazda Gustawa Adolfa, a potem Karola Gustawa i Karola XII zetknęły się z posługującą się szablami jazdą polską, litewską, tatarską i rosyjską - przekonały się, że jednak szabla jest lepsza. Zajęło to kilkadziesiąt, może nawet ponad 100 lat. W każdym bądź razie na przełomie XVIII i XIX wieku dominuje szabla.
-
Zanim Andegawenowie zainteresowali się "naszą Elżbietą Łokietkówną" opanowali tron węgierski. A wówczas Węgry bodaj czy nie najrozleglejszym, najludniejszym i najzasobniejszym państwem Europy. Nie chcę kruszyć kopii i to "naj-", ale na pewno bardzo rozległym, ludnym i bardzo zasobnym państwem. Co więcej - jego granice były niezagrożone, państwa z owym królestwem sąsiadujące były wyraźnie od niego słabsze i miały własne problemy. Natomiast to cudo, zwane cesarstwem łacińskim, to twór - czy raczej tworek - dość sztuczny, niewielki i - jak w sumie sam stwierdzasz - wymagający nieustannego pompowania ludzi, sprzętu i pieniędzy, by się jakoś tam opędzić od Greków. Ale za Grekami szli Turcy, więc raczej jasne było, że lata tego tworu są już policzone. Żaden syn króla Francji nie był zainteresowany koroną cesarstwa "bizantyjskiego", ale koroną królestwa Węgier jak najbardziej. Więc zdobycie korony węgierskiej było dla Andegawenów celem samym w sobie i ogromnym sukcesem, a nie jakimś tam instrumentem do uzyskania przewagi nad Hohenstaufami, by przepuścić posiłki dla Konstantynopola. Tym bardziej, że owe posiłki spokojnie można było przewieźć drogą morską z Genui. Natomiast to Łokietkowe królestwo to twór młody, niewielki i bardzo niepewny. Dziś jest, ale czy będzie tu za ćwierć wieku? Kazimierz, nie mając dziedzica, bardzo rozsądnie związał to młode królestwo z najpotężniejszym sąsiadem, tym bardziej granica z nim była bardzo naturalna i trudna do podważenia. Ówczesna Polska i ówczesne Węgry to gracze z innych lig. Wcale się nie dziwię Ludwikowi, że dbał przede wszystkim o interes Węgier, a nie Polski. Więc dla Węgrów jest Nágy Lájos - Ludwikiem Wielkim, a u nas nie jest zanadto poważanym. Choć wprowadził dość sprawny system administracyjny, oparty na powiatach i starostach, który przetrwał do końca Rzplitej, a to nie mała zasługa. No i jednak utrzymał to młodziuchne królestwo w całości, aż - już po jego śmierci - dzięki sojuszowi, a następnie unii z Litwą weszło ono z tupetem do I ligi europejskich mocarstw. No cóż - pewności nie ma - ale zaryzykuję twierdzenie, iż gdyby po śmierci Kazimierz naszą koronę przejął jakiś władca ze Śląska czy Pomorza, to dziś o Polsce mówilibyśmy tak jak np. mówimy o Burgundii - "kiedyś był taki kraj".
-
Szpady, w takiej formie, w jakiej rozumiemy ją po polsku, zdecydowanie nie. Ale w XVI i XVII wieku powszechnie używano rapieru, a szpada wyewoluowała właśnie z rapieru. I granica między rapierem a szpadą w XVIII wieku była płynna. Po angielsku i miecz, i rapier, i szpada to "sword". Rajtaria używała rapierów - broni, lepiej nadającej się do kłucia, niż cięcia, albo nawet nadającej się wyłącznie do kłucia. Jednak w zetknięciu z jazdą wschodnią, przede wszystkim turecką i polską, w mniejszej mierze węgierską i rosyjską, które posługiwały się szablami, wyszło, że szabla jest zdecydowanie skuteczniejsza. I w ciągu kilkudziesięciu lat niemal cała jazda europejska przezbroiła się w szable. Niemal, bo jednak ciężka jazda - np. napoleońscy kirasjerzy i grenadierzy konni, czy rosyjscy kirasjerzy, a przez pewien czas także dragoni - nie przyjęli szabli, tylko posługiwali się bronią niemal tożsamą z rapierem, zwana wówczas pałaszem kawaleryjskim. Długa, prosta głownia, nadająca się i do kłucia, i do cięcia, choć do kłucia lepiej.
-
W sumie tak. Jeśli przeciwnik będzie jechał na moje strzemię, to ustawi się prostopadle klatką piersiową do mojej szpady/rapiera/szabli. Szpadę czy rapier wystarczy wysunąć do przodu, a przeciwnik sam się na nią nadzieje. Z tym, że ja dla niego jestem w takiej samej sytuacji . Cały czas mówimy o walce kawaleryjskiej, czyli o dwóch jeźdźcach, idących galopem lub wyciągniętym kłusem, czyli cca 20 km/h każdy. Prędkość względna będzie zatem wynosiła ponad 10 m/s. Jeśli zagłębianie się Twej szpady w ciało przeciwnika będzie trwać powiedzmy pięć setnych sekundy, to on w tym czasie przemieści się o pół metra. I szpada zostanie wyrwana z Twej ręki, a w kolejnym ułamku sekundy przeciwnik z drugiego szeregu rozwali ... No może unikajmy drastycznych opisów, są wśród nas nieletni. Przy tym atakować będziesz jego ramię, bark co najwyżej, a rana kłuta ramienia nie eliminuje z walki tak bardzo, jak rana cięta, zadana szablą albo inną bronią sieczną.
-
Ależ do bitwy jak najbardziej doszło i zakończyła się sromotną klęską naszych. Można chwalić Skrzyneckiego za to, że zdołał te rozbite wojska zebrać pod Modlinem, ale już żadnych sensownych działań nie był w stanie przedsięwziąć. A co by było gdyby? Gdybyśmy faktycznie wrzucili 2 dywizje Rosjan do Narwi, to Dybicz musiałby się cofać aż do połączenia z Armią Rezerwową, a Skrzynecki zapewne wkroczyłby na Litwę i w czerwcu zajął Wilno. Z Wilna do Petersburga nadal kawał drogi, ale... inaczej się szuka sojuszników, walcząc w widłach Wisły i Narwi, a inaczej w widłach Niemna i Wilii.
-
Wg mnie przełomowy był Boremel kilkanaście dni wcześniej. Ale mniejsza o to. Polacy jak najbardziej mogli wygrać pod Ostrołęką. Generalnie plan bitwy wygląda na genialny. Zostawiamy na wschodnim brzegu Narwi naszą najlepszą brygadę. Stracimy ją, ale w końcu to tylko kilka batalionów. Pozorujemy odwrót tych batalionów w ostatniej chwili, tak żeby Dybiczowi się zdawało, że zdobył przeprawę, a w rzeczywistości była to pułapka. Do tego momentu idziemy jak w grze komputerowej. A potem, jak już Dybicz przeprawi jedną-dwie dywizje bez artylerii, powinniśmy zaatakować i wrzucić je do Narwi. Problem w tym, że tak naprawdę nikt do takiego planu się nie przyznał
-
Przy okazji wyrażę nadzieję, że nie dyskutujemy o tym, czy w szeroko rozumianej epoce napoleońskiej w jeździe używano szabli bądź siecznego pałasza, a tylko o tym, dlaczego tak było.
-
Trudno to oddać słowami, wolałbym rysunek. W epoce napoleońskiej typowa szabla i szpada miały podobną długość. Jednak żeby wbić szpadę w czyjeś ciało, to owe ciało musi mi się ustawić w miarę prostopadle. Wtedy sztych szpadą będzie zapewne bardzo skuteczny, często po prostu śmiertelny. W walce konno jest to możliwe, jeśli przeciwnik jedzie prosto na nas. Na zwarcie. Natomiast jeśli mam w ręku szablę mogę zabić konnego przeciwnika, jeśli jedzie równolegle do mnie w odległości mniejszej niż długość ręki + długość szabli. Czyli mogę przeciąć gardło przeciwnikowi, który jedzie równolegle do mnie w odległości 1 metra, albo i sporo więcej. Absolutnie niewykonalne dla szpady.
-
Z tego, co wiem o taktyce husarii i pancernych w XVII wieku - to w pewnej mierze tak. Choć nie do końca. Koncerz był typowym elementem uzbrojenia husarii, choć pojawiał się i w lżejszych formacjach. A w husarii zamiast koncerza pojawiał się też długi, prosty, jednosieczny pałasz. Pierwszą bronią towarzyszy husarskich była kopia. Kopią rażono przeciwnika podczas szarży, przełamywania szyku nieprzyjaciela. Jak kopia się skruszyła, dobywano koncerza - lub szabli. Koncerza raczej gdy przeciwnik był pieszy, a szabli - gdy był konny. Z naciskiem na "raczej". W każdym razie koncerza czy szabli używano głównie w drugiej fazie walki, kiedy szyk wroga został już przełamany i tylko dobijano opornych. W takiej sytuacji koncerz mógł być używany wielokrotnie. Bo koń już nie był w galopie, ani nawet w kłusie. Ale np. pod Szkłowem chorągwie husarskie szarżowały tyle razy, że trudno uwierzyć, iż za każdym razem dostawały nowe kopie. Wprawdzie jakiś tam zapas wieziono w taborach, ale chyba nie aż tyle. Więc kolejną szarżę pewnie trzeba było wykonać bez kopii, tylko z koncerzem w ręku. Walczono tam raczej przeciw jeździe, więc wtedy istotnie koncerz stawał się bronią jednorazową. O ile wiem, w walkach przeciw Tatarom w ogóle nie ciągnięto kopii, za to dużą wagę przywiązywano do ognia z karabinów pocztowych.
-
Sorry, ale nawet historia alternatywna ma - w mym skromnym przekonaniu - rządzić się pewną logiką. Nie jest możliwa nawet do wyobrażenia sobie sytuacja, że Polacy wygrywają zarówno pod Grochowem, jak i pod Dębem, a następnie pod Ostrołęką i na koniec pod Łysobykami. A to dlatego, że wygrawszy bitwę pod Grochowem (Pragą) nie mielibyśmy okazji bić się pod Dębem Wielkiem. Bitwa pod Dębem była wynikiem przegranej pod Grochowem. I tak dalej. Ponieważ przegraliśmy pod Ostrołęką, szukaliśmy sukcesu pod Łysobykami. Gdyby nie klęska pod Ostrołęką, do bitwy łysobyckiej by nie doszło.
-
A po co zadziory? W walce kawaleryjskiej zarówno zwycięzca, jak i jego ofiara poruszają się, ich prędkość względna jest dość duża, więc nie masz żadnej szansy wyciągnąć szpady z ciała przeciwnika, bo jest ono już łokcie z tyłu. Szczerze mówiąc nawet wbić trudno, a wyciągnąć absolutnie niesposób. W walce kawaleryjskiej wbić szpadę w serce, czy w ogóle wgłąb ciała, mógłbyś tylko wtedy, gdy przeciwnik prowadzi swego konia na strzemię twojego. Jeśli zachowa dystans na łokieć, to możesz szpadą go co najwyżej drasnąć. A on szablą rozwali ci czaszkę na pół. Oczywiście mówię o takiej szpadzie, jaka istniała w epoce napoleońskiej. W zachodniej Europie granice między taką bronią jak "miecz", "rapier" i "szpada" wcale nie są oczywiste.
-
Bitwa warszawska - komu przypisywać zwycięstwo?
jancet odpowiedział bartecki → temat → Bitwy, wojny i kampanie
Swoje zdanie już w tej kwestii wyraziłem, jednak ciekawi mnie zakres działań gen. Rozwadowskiego. Od dwójki historyków, występujących dziś na TVP I dowiedziałem się, że gen. Rozwadowski nie mógł być twórcą tego planu, bo oni znają dokumenty, z których wynika, że plan (jaki?) powstał w pierwszej połowie lipca, a Rozwadowski zastał szefem sztabu później, bodajże 26 lipca. Tak mnie trochę zastanawia kto mógł przewidzieć w 1. połowie lipca, że za pięć tygodni nad Wieprzem powstanie luka między ugrupowaniami Armii Czerwonej? -
Trochę się gubię. Zatem nie istnieje dokument, zwany powszechnie jako "Dagome iudex", ale istnieje tekst, który jest jego "omówieniem czy streszczeniem". Tekst ten jest ogólnie znany, ale nie jest dokumentem. Ogólnie szanowani historycy zajmują się od wielu lat tekstem, który - wg Secesjonisty - nie jest dokumentem. No to czymże oni się zajmują? Ps. Zaznaczam, że ja nie mam żadnej szczególnej wiedzy na temat Mieszka i raczej nie zabierałbym głosu w sprawach, jego dotyczących, gdyby Imć Secesjonista nie raczył był zacytować opinii, nie mojej, jedynie prze ze mnie omawianej, dotyczącej Wałęsy, a nie Mieszka I. Cała odpowiedzialność za OT spoczywa na Secesjoniście. Jednak wyjaśnienie kwestii, co to jest dokument i dlaczego coś nim nie jest wydaje mi się bardzo interesujące.
-
Dobrze myślisz - pod warunkiem, że mamy do czynienia z walką dwóch szermierzy. Generalnie szabla i szpada to narzędzia - dobieramy je zgodnie z celem, który przy ich użyciu mamy osiągnąć. Myślę, że tak ogólnie to w epoce napoleońskiej osiągnięto optimum użycia broni tego typu. Kawaleria generalnie używała szabel. Chodziło o to, by zadawać ciosy wielokrotnie. Szpada się do tego nie nadawała - wbijesz ją w serce przeciwnika, on umiera, ale ty nie masz już broni. W ciężkiej jeździe używano pałaszy kawaleryjskich - broń zbliżona do XVI-wiecznego rapiera, długa, z klingą obosieczną, lub jednosieczną, ale prostą. Dzięki temu nadawała się lepiej do zadawania ran kłutych, niż szabla. W piechocie oficerowie mieli szpady. Toć nie chodziło o to, by razić dziesiątki nieprzyjaciół, co najwyżej by zabić tego, który się przedrze aż tak daleko. Ewentualnie niesubordynowanego podoficera. Podoficerowie oraz żołnierze kompanii wyborczych (grenadierzy, woltyżerzy) i saperzy mieli natomiast tasaki, zwane też pałaszami piechoty. Z wyglądu przypominały krótkie szable, ale były ciężkie, grube, tępe i raczej służyły do rąbania drew na ognisko, niż nieprzyjaciela. Piechurzy jednostek specjalnych mieli kordelasy myśliwskie, ale to promil sił pieszych.
-
Poznanie nowego języka,dla studiowania danego problemu
jancet odpowiedział saturn → temat → Nauki historyczne
Tak, zdobywanie biernej znajomości języka fińskiego (współczesnego), i to wyłącznie w piśmie, przez amerykańskiego historyka, które mu zajęło 8 lat, to zaiste kuriozum. Kiedyś stanąłem przed koniecznością posługiwania się tekstami w języku francuskim. Spędzałem w bibliotece z tekstami i słownikiem kilka godzin dziennie ze 2 razy w tygodniu i po paru tygodniach słownik już nie był mi potrzebny, a nawet zbędny, bo i tak nie było w nim takich słów jak "kurtka" czy "czapka". Słowackiego nigdy się nie uczyłem na żadnych kursach (znaczy 45 minut), jedynie w praktyce. Po kilku latach kontaktu z tym językiem, czyli jakiś 200-300 dniach przebywania na Słowacji z ogromnymi przerwami, dowiedziałem się, że "Poliaki to sú také kurvy", co świadczy o tym, że opanowałem ten język biernie i czynnie, w mowie i piśmie i to w stopniu, który uniemożliwiał rozpoznanie we mnie cudzoziemca. Więc jeżeli owemu amerykańskiemu uczonemu trzeba było aż ośmiu lat na poznanie języka fińskiego jedynie biernie i w tekście, to pewnie dlatego, że na 8 lat otrzymał stosowne stypendium. -
Taa... Obejrzałem dziś sprawozdanie z DEFILADY. Na TVP 1 !!! T-72 tam nie pokazali. Zaś śmigłowce MI przedstawiano, jako najlepsze na świecie. W ostatnim kluczu defilady powietrznej leciały jakieś cztery maszyny, których komentator nie nazwał. Ktoś wie, co to było? Z wyglądu duże myśliwce, z ogromnymi prostopadłościanami pod skrzydłami.
-
Transatlantyki II RP
jancet odpowiedział Jarpen Zigrin → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Łojzicku, jak to człowiek daje się ogłupiać propagandzie postępu. Do teraz byłem przekonany, że parowce zniknęły 50 lat wcześniej. -
Polska flota handlowa przed wojną
jancet odpowiedział grgr → temat → Gospodarka, kultura i społeczeństwo
Chodziło mi o brak portów, a nawet przystani rybackich. Znaczy takich, gdzie swoje kutry i łodzie mają szypry. Jakoś nie przekonują mnie relacje, że mieszkający od wieków nad morzem Kaszubi nie umieli łowić śledzi. Oczywiście, że wiedzieli, jak się to robi, tylko że do dzielenia się tą wiedzą byli równie niechętnie nastawieni, jak opisani przez szacownych kolegów Holendrzy. Albo i bardziej.