Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Tak, też tak myślę. A kto ich tam wie. Usiłuję na nich wymusić coś w rodzaju "first name" i "last name" - z mizernym skutkiem. Tyle wiem, że tego Md raczej w kontaktach osobistych nie używają. Osobiście Bengalia bardziej mi pasuje, ale oficjalnie to jednak Bangladesz
  2. Tak masowo - to chyba nie. Choć czy ja wiem? Wielu z moich studentów z Bangladesz i muzułmanów z Indii ma pierwsze imię Mohamed. Raczej się nim w codziennych kontaktach nie posługują, nawet w dokumentach mają Md. Trudno tu domniemywać indywidualność decyzji.
  3. Historia, polityka i alfabet.

    Nie wiem, czy koniecznie czeskie. Takie š, č, ž itp. przyjęły się też w paru innych językach słowiańskich. Taki "ban Jelačic" to Chorwat z połowy XIX wieku. Czemu nie. Jak Cyryl i Metody zaczynali swą działalność na terenie Wielkomorawskiej Rzeszy, wprowadzali rzecz jasna - cyrylicę, bo toć oni ją wymyślili. Gdy zaczęły przeważać wpływy rzymskie, zmieniano też alfabet. Niepodległość Rumunii można datować od 1878 roku. Wcześniej Mołdawia i Wołoszczyzna były zdominowane przez Rosję, a w obrządkach religijnych posługiwano się staro-cerkiewno-słowiańskim. Po uzyskaniu niepodległości dokonano romanizacji języka i latynizacji alfabetu. Serbski i chorwacki. Przed 1918 rokiem Chorwaci, mieszkający na terenie monarchii węgierskiej, zapisywali swój język w łacińskim. Serbowie, poddani Porcie Ottomańskiej kultywowali staro-cerkiewno-słowiańską cyrylicę. Przez cca 100 lat popularny był pogląd, że serbski i chorwacki to ten sam język, tylko że pisany innym alfabetem. To pewne uproszczenie, bo wcześniej w literaturze pięknej wiele dzieł powstawało w alfabecie perskim, inne - w arabskim. W urzędach często posługiwano się greckim. Wprowadzenie alfabetu łacińskiego było zarazem ujednoliceniem pisowni. Tak naprawdę w grę wchodził tylko łaciński. Nie było żadnego wyboru.
  4. Brytyjsko-francuskie plany ataku na ZSRR

    Szczerze powiedziawszy - nie wiem, znam te pozycje jedynie z Twych konstatacji. A co do nich - to tak, bardzo często mijają się z prawdą, a generalnie niezgodne są po prostu ze zdrowym rozsądkiem. Raczej nie możliwe. Jeśli Leverkuehn przybył do Persji w pierwszej dekadzie marca, to zanim dotarł do iracko-turecko-radziecko-perskiego pogranicza musiało upłynąć kolejnych dziesięć dni. Nie było booking ni ubera. Zanim zebrał jakieś informacje - mamy już koniec marca. Potem zapewne musiał wrócić do jakiejś cywilizacji, gdzie był szyfrant i radiostacja. Potem trzeba było to nadać i rozszyfrować. Jeśli dość poważna operacja zaczęła się 3 kwietnia, to decyzja o jej przygotowaniu musiała zapaść 2 tygodnie wcześniej. Raport Leverkuehna mógł co najwyżej skłonić Hitlera, by ją przyśpieszyć o 1-2 dni, lub opóźnić. Zdaje się, że nic takiego nie nastąpiło. Trochę mnie to zdziwiło. No bo jeśli nie znasz treści tego raportu, to wszystkie dywagacje o jego ewentualnych skutkach są o kant ... potłuc. Raczej odwrotnie. Może by i chciała, ale nie mogła. I im trudniejszy dla Niemców okres, tym bardziej nie mogła. Gdyby mogła się przeciwstawić "sojuszowi" niemiecko-radziecko-węgiersko-bułgarskiemu (takie sojuszu nie było, ale by był, gdyby Rumunia się postawiła), to by mu się przeciwstawiła. Realnie musiała oddać pół Mołdawii i 1/3 Siedmiogrodu bez walki. To walczyłaby o prawo do embarga? A konkretnie - jakie? Jak najbardziej znane. Tyle, że dotyczą raczej polityki Karola II, bo Antonescu i Żelazna Garda miała zupełnie inny pogląd na te sprawy. To bardzo ciekawe, bo dotychczas Euklides głosił, że Abwehra pod władzą Canarisa działała na rzecz aliantów, a tu okazuje się, że jednak niekoniecznie. Co do rozmów, to me zdziwienie budził by fakt, że takich rozmów nie prowadzono. To, że prowadzono, to rzecz naturalna. Ale co - dostali zgodę, czy nie? Realnie to nie. Bo Francja i pewnie Anglia nie myślały żeby sobie ściągać na głowę dodatkowego wroga. No tak. Realnie Stalin nie miał powodu, żeby się obawiać ataku aliantów na Baku. Koncepcja ataku na Murmańsk nie pojawiła się jeszcze w tej dyskusji, więc chyba jej też Stalin nie miał powodu się obawiać. Zatem mogę chyba ogłosić wniosek końcowy: EUKLIDES I JANCET DOSZLI DO ZGODNEGO POGLĄDU, ŻE ATAK BRYTYJSKO-FRANCUSKI NA ZSRR W 1940 ROKU BYŁ NIEREALNY. ZWAŻYWSZY, ŻE SECESJONISTA UPRZEDNIO ZDAWAŁ SIĘ TEŻ PRZYCHYLAĆ DO TEGO POGLĄDU, PODOBNIE JAK JAKOBER, WIĘC MOGĘ TRYUMFALNIE OGŁOSIĆ TEN POGLĄD JAKO OGÓLNIE UZGODNIONY NA NASZYM FORUM.
  5. Brytyjsko-francuskie plany ataku na ZSRR

    Przecież zdaniem euklidesa złoża w Ploeszti były w rękach aliantów. Mam zatem proste pytanie: skąd ta informacja, Secesjonista mnie trochę ubiegł. Euklides zapewne opiera się na fakcie, że eksploatacją złóż w tym rejonie, a chyba i rafinacją ropy, zajmowała się spółka z kontrolnym pakietem brytyjskim. Tylko że - co z tego. Rumunia była wówczas państwem neutralnym i żadnego embarga na dostawy paliw do Niemiec ogłosić nie mogła i nie chciała. A spółka nie podlegała Churchillowi, tylko akcjonariuszom i radzie nadzorczej, a ci raczej oczekiwali, że będzie sprzedawać swe produkty tym, którzy najlepiej płacą. Nota bene transport ropy z Konstancy do Wielkiej Brytanii po przystąpieniu Włoch do wojny stał się i tak praktycznie niemożliwy, a w każdym razie - nieopłacalny. Nie udało mi się dotrzeć do żadnych informacji, żeby III Rzesza w 1940 roku napotykała na jakiekolwiek problemy z zakupem rumuńskiej ropy czy paliw. A gdyby spotykała, to i tak miała w odwodzie Żelazną Gardę. Trudno powiedzieć, czy jej uruchomienie wiosną 40 roku było łatwiejsze, niż jesienią, ale możliwe. I zdecydowanie prostsze, tańsze i bardziej efektywne niż atak na Norwegię. Przy tym zajęcie Norwegii jako odciążenie Armii Czerwonej miało sens podczas wojny zimowej. Koncepcja, że wiosną 40 roku alianci lądują gdzieś w rejonie Narwiku, żeby zaatakować ZSRR - jest kompletnie absurdalna, nawet abstrahując od podstawowego faktu - że alianci nie chcieli wojny z ZSRR. Koncepcja, że Hitler zaatakował Norwegię po to, by bronić pseudo-sojusznika (który sojusznikiem nie był), przed pseudo-zagrożeniem alianckiego ataku na północy (którego to zagrożenia nie było), aby ów pseudo-sojusznik mógł bronić Baku przed pseudo-zagrożeniem ze strony Francuzów z Syrii (którego to zagrożenia też nie było), w obawie, że Rumunia przestanie mu dostarczać ropę (a takiego ryzyka też nie było) jawi mi się jako prawdopodobna... ... a konkretnie z prawdopodobieństwem rzędu 1%÷5% do potęgi czwartej, czyli w granicach od 1:160 tysięcy do 1:100 milionów. Przy czym zdecydowanie jestem bliższy tej drugiej liczbie. Lepiej grać w totka, niż obstawiać prawdy Euklidesa.
  6. Brytyjsko-francuskie plany ataku na ZSRR

    Jak niemożliwym? Raport z misji Levenkuehn, podrasowany przez Canarisa, dotarł pewnie do Hitlera pod koniec marca a 2 kwietnia Hitler każe rozpoczynać Weserebung. Przecież to się rzuca w oczy. Formalnie rzecz biorąc, Euklides ma rację. Jeśli Levenkuehn miał zamiar przesłać fałszywy raport, to mógł go sporządzić wręcz przed swym wyjazdem do Persji. Jeśli jednak miał faktycznie przeprowadzić działania wywiadowcze w rejonie persko-radziecko-turecko-irackiego pogranicza (granica persko-syryjska jednak nie istniała), to raport raczej nie mógł powstać w marcu. Canaris raczej nie mógł podtykać Hitlerowi i innym kompletnej lipy. A w sumie to treść tego raportu jest znana, czy też mamy tylko domniemania? Jednak bardziej od treści tego raportu ciekawi mnie sytuacja faktyczna - czy Stalin realnie powinien się obawiać ataku aliantów na Baku. ZSRR był państwem neutralnym. Że współpracował z III Rzeszą gospodarczo i wojskowo (dostawy sprzętu i materiałów) - fakt, ale Szwecja czy Szwajcaria też współpracowały, a gospodarczo to i USA. A trudno te państwa nazwać sojusznikami Hitlera. To że Hitler ze Stalinem dogadali się na parę dni przed wybuchem wojny, to raczej oczywiste. Każdy by tak zrobił. W interesie aliantów było, by tak pozostało. Kiedyś dwa niedźwiedzie się pokłócą, a poza tym lepiej, jeśli Hitler ma na wschodzie cichego sojusznika, niż sojusznika jawnego. Lepiej mieć kawałek g... niż g... całe. Atak lotniczy na Baku był technicznie całkiem realny. Jakieś 1000 km w jedną stronę z Syrii. I był opracowany taki plan, lecz pozostał w sferze planów. Z atakiem lądowym to trochę trudniej. Dziś google pokazują odległość z Aleppo do Baku cca 1700 km - przez Turcję bliżej, ale nierealne. Wówczas dróg było z pewnością mniej i były gorsze. O ile mnie pamięć nie myli, to w tym wątku podano stwierdzenie, że tę trasę mogłaby pokonać "lekka dywizja" i strzelcy alpejscy. Trudno jednoznacznie orzec, co miano na myśli, pisząc "lekka dywizja", ale znając warunki terenowe chodzi raczej o dywizję, pozbawioną ciężkiego sprzętu, a nie o zmotoryzowaną. Więc dotarcie do radzieckiej granicy zajęło by jej pewnie 2-3 miesiące, a większość trasy odbywałaby się na terenie Iraku i Persji - państw neutralnych i nieco zdecentralizowanych :). Czy wyraziłyby na ten przemarsz zgodę? Czy dostarczałyby wody, żywności, paszy (bo pewnie byłyby w tej lekkiej dywizji konie, muły, a może i wielbłądy) i materiałów pędnych (no bo tak całkiem bez samochodów się jednak nie da)? Czy na ich terenie działał wywiad radziecki? Z pewnością tak. Ile zajęłoby Armii Czerwonej przerzucenie jednego korpusu spod Leningradu do Baku? Korzystając z linii kolejowych najwyżej 2 tygodnie. Ta eskapada aliantów u kresu swej drogi siak czy owak napotkałaby silne siły radzieckie. W takiej sytuacji Persja pewnie nie przyjęłaby ich z powrotem, więc kilka tysięcy ludzi zasiliłoby budowę socjalizmu na dalekiej Syberii. Baku nie było realnie zagrożone.
  7. Ulubiony sportowiec

    Nie napisałem, że tego słowa nie znałem. Napisałem, że ten wyraz był dla mnie obcym. Taki "Słownik wyrazów obcych" wtedy funkcjonował i on w nim - zapewne - był. Dziś jest o wiele bardziej popularny, wtedy - zdecydowanie rzadziej używany. Nie wiem, czy nie moglem, czy też nie chciałem, ale raczej nie sięgnąłem. Znaczy - nie pamiętam, żebym to przeczytał. Może i przeczytałem, ale nie zapamiętałem. Może tylko sięgnąłem, ale nie przeczytałem. A może nawet nie sięgnąłem. Nie wiem. Jeśli oglądałem, to nie pamiętam. Czy niesięganie do książki "Idol" oraz nieoglądanie filmu "Velvet Goldmine" w jakiś sposób deprecjonuje moje kompetencje do wypowiadania się "w temacie" ulubiony sportowiec?
  8. Brytyjsko-francuskie plany ataku na ZSRR

    Bardzo przepraszam, ale czego Mannerheim odmówił?
  9. Ulubiony sportowiec

    Czy ja wiem, kto to idol. W moim pokoleniu był to wyraz obcy. Dziś (za SJP PWN): idol 1. «osoba będąca obiektem czyjegoś szczególnego podziwu, graniczącego z kultem» 2. «wyobrażenie bóstwa będące przedmiotem kultu» No nie, bez jaj, kapliczek Małyszowi nie zamierzam stawiać, choć szczerze go podziwiam. I to nie tylko za wyniki sportowe. Ale dla Ammana i Krańca to chyba był idolem. A autorytet: autorytet 1. «uznanie jakim obdarzana jest dana osoba w jakiejś grupie» 2. «osoba, instytucja, pismo itp. cieszące się szczególnym uznaniem» No tak, Małysz zdecydowanie jest autorytetem. Tak jak patrzę na te definicje - i swój do nich stosunek na konkretnym przykładzie - to autorytet nie musi być idolem, ale trudno mi wyobrazić sobie idola, który nie jest autorytetem. No bo jak? Podziwiam kogoś w sposób graniczący z kultem, ale jednocześnie nie darzę go uznaniem, szacunkiem? Ja takiej postawy nie rozumiem.
  10. Niewątpliwie istnieją. Czy ich populacje mają się dobrze - to już inna kwestia. Ale generalnie nie chodziło mi o "bliskich krewnych", lecz o ten sam gatunek. Z całym szacunkiem do pewnej umowności pojęcia "gatunek". Skoro mówimy o hybrydach, to mimochodem stwierdzamy, że różnice genetyczne są znaczące, niezaniedbywalne. Powiedzmy - na tyle małe, że te wilk i pies mogą mieć potomstwo, i to płodne. Na tyle duże, że nie potrafimy przewidzieć cech tego potomstwa. W sumie OK, dzięki, że popierasz moje stanowisko. Gdybyś napisał, że pies to dzika odmiana wilka, to miałbym powód do wyrażania odmiennego poglądu. Ale - o ile wiem, wśród naukowców powszechny jest pogląd, że istniał dziki pies, czy może pra-pies, od którego pochodzi i wilk, i pies domowy, a może i inne psowate. Ale tego pra-psa już nie ma. A o różnicach behawioralnych nic nie wspominałem. Ponoć to muflon wschodni. Żyje w dość niedostępnych częściach gór, od wschodniej Anatolii po Iran. Inny podgatunek aż po Indie. Ponoć kiedyś zajmował znacznie większy obszar, z Bałkanami włącznie. Więc wyraźny regres, sprowadzający ten gatunek do endemitu. Sorry, Secesjonisto, ale czemu syberyjska populacja lisów miałaby wymierać na skutek eksperymentu, który trwał kilkanaście lat i obejmował początkowo jedną czy kilka par lisów, które żyły i mnożyły się w izolacji od środowiska, a potem zostały życia pozbawione? Wstyd Ci, Secesjonisto, przynosi ten sposób argumentacji. Formalnie to jednak - nie. Reintrodukcja to wprowadzenie danego gatunku w miejsce gdzie kiedyś występował, gdyby go tam nie było to mielibyśmy do czynienia z introdukcją. To tak tylko w kwestii uściśleń terminologicznych. Formalnie czy nieformalnie - reintrodukować czy introdukować można tylko te gatunki, które bezpośrednio przed tym zabiegiem na danym obszarze nie występują. O reintrodukcji mówimy wtedy, gdy gatunek ten ostatnio tam nie występuje, ale kiedyś występował. Typu reintrodukcja rysia w Puszczy Kampinoskiej. W każdym razie przed próbą reintrodukcji danego gatunku na tym obszarze nie było. To tak w kwestii uściśleń terminologicznych. Próba podsumowania: Relacjonowałem pogląd zasłyszany, który zdał mi się interesujący, choć nieoczywisty. Z jednej strony mamy tura jako dziką formę krowy, a raczej go nie mamy, a z drugiej dzika jako dziką świnię, którego jak najbardziej mamy. Ponoć Francuzi jej nie mają. Można bronić stanowiska, że gatunki udomowione i powszechnie hodowane wkrótce po fakcie udomowienia znajdują się w kryzysie w stanie dzikim, który powoduje albo ich wyginięcie, albo znaczące ograniczenie obszaru i częstości występowania. Wydaje mi się, że to stanowisko w znacznej mierze obroniłem. W sensie, że mamy o czym myśleć, bo głosy odmienne są też ważkie i uzasadnione. Przy czym "wkrótce" oznacza kilka tysięcy lat. Można twierdzić, że to nieprawda. Czy któryś z gatunków, udomowionych ponad 5 tys. lat temu w stanie dzikim rozszerza swój zakres bytowania lub częstość występowania na dotychczasowym obszarze?
  11. Szczerze mówiąc, Koziorożcu, nie wiem. Zastrzegałem się, że biologiem nie jestem. Z tą reintrodukcją może być trochę tak, jak z tarpanem - w wielu publikacjach można znaleźć informację, że żyje na terenie Roztoczańskiego Parku Narodowego, choć tak naprawdę to nie tarpan, tylko rezultat szalonej próby rekonstrukcji tego gatunku w oparciu o konie, wyłowione z biednych chłopskich stajenek. I w dodatku nie żyje dziko. Siak czy owak, skoro podejmuje się "jakieś próby reintrodukcji na mongolskim stepie", to znaczy, że przed tymi próbami na mongolskim stepie go nie było. Czyli albo wyginął całkowicie i bezpowrotnie, albo zachowało się kilka sztuk w ogrodach zoologicznych. Generalnie - ma przerąbane. No właśnie nie. Znaczy - kaczka tak, a bydło nie. Znaczy ja nie wiem, ale spotkałem się z tym poglądem w publikacjach popularnonaukowych i rozmawiałem o tym z którymś kolegą z pracy (biologiem), niestety nie pamiętam dziś, z którym, bo to 15 lat temu było. Do tej pory nie interesowałem się tym głębiej, dopiero widząc ten temat zacząłem sprawę drążyć, w miarę mych skromnych możliwości. Oczywiście, krowa należy do rodziny wołowatych, podobnie jak owca i koza. Wiele gatunków z rodziny wołowatych żyje dziko i nie są zagrożone, ale to akurat te, które zdecydowanie nie są dzikimi formami krowy, owcy i kozy. A te, które mogłyby być przodkami owcy czy kozy domowej wprawdzie żyją, ale są to gatunki endemiczne i skrajnie zagrożone. Przy okazji: rodziny zwykle obejmują kilka rodzai, te kilka gatunków, a w ramach gatunku mamy podgatunki i odmiany. Cały mój wywód dotyczy gatunków.
  12. Wiesz, Gryfonie, gdyby ówcześni politycy i dowódcy wiedzieli, co się wydarzy później, to pewnie podjęliby inne decyzje. Ale nie wiedzieli i nie podjęli. Masz całkowitą rację, że jedyna szansą dla "białych" generałów na odzyskanie władzy w Rosji był sojusz z Polską i zgoda na powstanie federacji niepodległych państw aż po Doniec, Dniepr, Dźwinę i Narwę. No może o tym Dońcu można by dyskutować. Problem w tym, że oni o tym nie wiedzieli. A szczerze mówiąc - nawet gdyby wiedzieli, to i tak mogli uznać to za zdradę idei Rosji Wielkiej i Niepodzielnej. Co do rekompensaty w postaci nabytków ze strony Turcji, to chciałbym zwrócić uwagę, że to właśnie Turcja była tym krajem, stojącym po stronie "państw centralnych", która na żadnym froncie nie przegrała. I naprawdę nie wiem, jakie rekompensaty terytorialne na rzecz Rosji Turcja mogłaby zaakceptować. Denikin i Wrangel mogli funkcjonować tylko dzięki temu, że unormowali stosunki z Turcją, która otwierała swe cieśniny dla dostaw dla ich wojsk. Jakiekolwiek pretensje terytorialne wobec Turcji skutkowałyby zamknięciem drogi dostaw, i nie byłby to strzał w kolano, tylko samobójstwo.
  13. Nie, nie na pewno. Ale jaki jest Twój pogląd? Pojawili się wcześniej, czy później? Czy to Ty jesteś autorem tego filmu? Jeśli tak, to gdzieś odszukam słuchawki i się z nim zapoznam. Jeśli nie - to nie.
  14. A w którym systemie etycznym znajdujesz odpowiedź na to pytane?
  15. Euklidesie, w jednym poście podajesz wykluczające się informacje. Jeśli desant na Walcheren miał pomóc Austrii, to musiał być początkiem jakiejś ofensywy. Tak poważnej, że Bonaparte przerwałby swe działania nad Dunajem i Wielka Armia szybko wracałaby nad Sekwanę. Mogłaby to zrobić, skoro armia austriacka pod Wagram została rozbita, ale jednak Węgry nie zostały opanowane, więc cesarz mógł szybko wrócić do gry. W każdym razie ten scenariusz uzasadniałby liczebność armii desantowej - cca 40 000 żołnierzy. Była to siła, która po zajęciu Antwerpii mogła kontynuować ofensywę na Paryż. To wcale nie oznacza, że chcieli zdobyć Paryż - po prostu chcieli mu zagrozić. Jeśli zaś desant na Walcheren miał jedynie zabezpieczyć Wielką Brytanię od desantu z kontynentu, to - żeby skutecznie obsadzić tę wysepkę, blokującą wyjście z Antwerpii, wystarczyłoby 4 tysiące żołnierzy i kilkanaście dział 24-funtowych, a może i parę większych. Pozostaje kwestia chronologii. Bitwę pod Wagram rozstrzygnięto 6 lipca. Informacja o tym sukcesie mogła dojść do Paryża bardzo szybko, dzięki telegrafowi optycznemu - powiedzmy 11 lipca. Ale do Londynu telegraf optyczny nie docierał, więc tam informacja mogła dotrzeć, ja wiem... 16 lipca. Przygotowanie tak wielkiej operacji desantowej to kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Tymczasem wojska brytyjskie wylądowały na Walcheren już 28 lipca. Oczywiście można przyjąć, że decyzja o desancie zapadła już wiosną i siły desantowe czekały w pełnej gotowości na sygnał do ataku. Zapewne tak było. Ale nawet w takiej sytuacji od decyzji do jej realizacji upływa kilka dni. Co więcej - najbardziej dogodnym momentem do desantu była sytuacja po przegranej Napoleona pod Essling-Aspern.
  16. Sorry, ale nie ma ważniejszych spraw. Warunki sanitarne - przede wszystkim kwestia latryn i punktów czerpania wody, są kwestiami kluczowymi. Jeśli żołnierze będą pić to, co ich koledzy "wysrali", to będą szerzyć się choroby, określane dziś jako "choroby brudnych rąk". Można zniszczyć potężną armię poprzez uniemożliwienie im korzystania z wody, wolnej od bakterii fekalnych. Tak się stało w czasie desantu na Walcheren w 1809. Ulokowano tam 40 tysięcy luda, którzy pili wodę zanieczyszczoną kałem i moczem swoim i swych kolegów.
  17. Przeceniasz mnie, Bruno. Tak naprawdę to mogę coś powiedzieć tylko o Švejku. Nota bene to co przekazuje Hašek jest bardzo bliskie przekazowi Milne'a. To miał być raczej żart, ale skoro dyskusja się tak ciekawie rozwija, to OK - niech będzie trochę poważniej. Wchodzimy w zakres dyskusji, który raczej chciałem ominąć - czym jest filozofia. Czy ma opisywać świat takim, jaki jest, czy też ma nas uczyć, jak żyć - żeby świat jest piękny. Ja - w tym wątku - trzymam się tego drugiego znaczenia. Zarówno filozofia Kubusia Puchatka, jak i Szwejka wywodzi się z traumy Wielkiej Wojny. Nie chce użyć terminu "I wojna światowa", bo nr 1 zakłada, że będzie nr 2. Wojny niezwykle okrutnej dla żołnierzy, która była - nie wiadomo o co. Nawet zwycięzcy nie dostali nic, co mogłoby być nagrodą za poniesione ofiary. Gdyby Francuzów zapytano wiosną 1914 w referendum o to, czy chcą ponieść te wszystkie cierpienia i wyrzeczenia, czy godzą się na śmierć i kalectwo tylu swych obywateli, żeby odzyskać Alzację i Lotaryngię, oraz czasowo Togo, Liban, Syrię i może coś jeszcze, to powiedzieliby NIE. Ty, Secesjonisto, o ile z pełnym przekonaniem to napisałeś, widzisz świat dwubiegunowo. Na jednym biegunie jest dobro, a na przeciwnym - zło. Te dwa pierwiastki są sobie przeciwne, nie da się ich pogodzić. Buka jest zła, można było ją odmienić tylko raz, a potem znowu będzie zła. Milne (i Hašek) pokazują świat jednobiegunowy, albo nawet zerobiegunowy. U Haška osią jest głupota. Wszystko to, co jest mniej głupie, niż największa głupota, jest dobre. U Milne'a w ogóle nie ma osi. Postacie "Stumilowego Lasu" nie są ani trochę dobre, ani trochę złe, one po prostu nie podlegają ocenie wg kryterium dobra i zła. One po prostu mają cechy, czasem złe - Kangurzyca jest nadopiekuńcza, Sowa jest przemądrzała, Królik jest naddaktywny społecznie, zaś Tygrysek (Tigger) jest naddaktywny ruchowo (ADHD?). Itd. itp. Ale te cechy przez Puchatka (nie wiem, czy Sokratesa, ale jednak mędrca "o bardzo małym rozumku") nie są wartościowane. Przesłanie brzmi: "nie ma ludzi dobrych i złych, i wszyscy będą mniej lub więcej dobrzy, jeśli uwierzą, że nie ma złych" To, co się działo w Europie w latach 1939-1953, a w innych częściach świata znacznie dłużej, i nie możemy się uspokajać myślą, że dziś już tego nie ma, może się zdawać dowodem, że "filozofia" Milne'a jest fałszywa. A ja odpowiem, że Hitler i Stalin, a także późniejsi i współcześni piewcy nienawiści, po prostu albo książek o Puchatku nie czytali, albo ich nie zrozumieli, albo nie uwierzyli. A na filozofii "Puchatka" wyrosła Unia Europejska. Ja przeczytałem, uważam, że zrozumiałem, uwierzyłem i staram się tą filozofię stosować w życiu. Mam przeciwników, ale nie mam wrogów. Nie ma w moim otoczeniu, nawet w tym dalszym, nikogo, komu bym źle życzył. Najzajadlejszym przeciwnikom życzę, by swych przeciwników nie traktowali jak wrogów. Może dlatego lubię skoki narciarskie, a nie lubię piłki nożnej.
  18. Po czym w grudniu 1805 było Austerlitz, a potem Jena itd. Przyczyny klęski pod Trafalgarem chyba niewiele mają do rzeczy. Podobnie jak kwestia hiszpańska i inne gdyby - Napoleon miał stocznie, nie miał admirałów. W 1809 roku Napoleon realnie nie mógł przeprowadzić desantu na Wyspy, więc o żadnej obronie poprzez atak nie ma mowy. To był brytyjski atak na kontynent Nie wiem, co to ma do rzeczy, ale równie dobrze można napisać, że Wielka Brytania była irracjonalnie wrogo nastawiona do Napoleona. A mimo to brytyjski desant trafił akurat w Walcheren. No to po co wysłano tam 40 tysięcy luda? Przypomnę, że pod Austerlitz Napoleon miał 70 tysięcy ludzi, pod Wagram 160 tysięcy, ale w ogołoconej z wojsk Francji 40 tysięcy regularnej armii to prawdziwa potęga. Bonaparte faktycznie używał telegrafów optycznych, więc wieść o zwycięstwie nad Dunajem mogła wędrować do Paryża tylko 4 dni. Bo Napoleon miał w tym interes, by ta informacja dotarła do stolicy jak najszybciej. Jaki interes miał Napoleon, żeby tę wieść szybko przekazać Brytyjczykom? Telegraf optyczny nad Cieśniną Kaletańską? Generalnie Euklides brnie w rozmaite OT, żeby wykazać swą wiedzę, nie dotykając tematu. Skoro Euklides wie i jest tak mocno przekonany o tym, że wyspa (lub półwysep) Walcheren swe ogromne znaczenie strategiczne bierze z tego, że stamtąd najłatwiej urządzić desant na Wyspy Brytyjskie, to bardzo proszę o jakikolwiek przykład, żeby ktoś taki desant z owej wyspy planował.
  19. Chyba któryś z nas uwierzył w alternatywną wersję historii. Tak na poważnie, to Napoleon szykował się do inwazji na Wyspy do 1805 roku, kiedy to pod Boulogne-sur-Mer stworzył ogromny obóz i intensywnie szkolił swą armię. Ale to wszystko poszło w drzazgi w wyniku bitwy pod Trafalgarem, kiedy to Brytyjczycy zdecydowanie odzyskali (a raczej utwierdzili) swoje panowanie na morzach. Pomiędzy Trafalgarem a Wagram to było jeszcze było Austerlitz, Jena, Iława Pruska, Frydland. No i Essling. W 1809 roku Napoleon mógł jedynie pozorować jakiś zamiar ataku na Wyspy, bo realnie nie był w stanie tego wykonać. I trudno go jednak uznać za idiotę. Skoro flota brytyjska nie zdołała przeciwstawić się brytyjskiemu desantowi na Walcheren, to tym bardziej nie byłaby w stanie osłonić francuskiego desantu z Walcheren. Co do tego, czy ta wyspa nadaje się wyłącznie do desantu z Kontynentu na Wyspy, a nie z Wysp na Kontynent, to tę kwestię brytyjscy dowódcy rozstrzygnęli już ponad 200 lat temu. Euklides uważa inaczej - ma problem. Gdyby Brytyjczycy planowali desant na Walcheren jako próbę zorganizowania najdalej wysuniętego punktu obrony przed napoleońską agresją to wysadziliby tam 4 tysiące żołnierzy, a nie 40 tysięcy. Tych kilka tysięcy w zupełności wystarczyłoby do obrony wyspy, skoro się panuje na morzu. A kilka ciężkich dział utrudniłoby żeglugę z Vlissingen. Skoro wysadzili prawie 40 tysięcy, to znaczy, że ich celem był Paryż, a nie jakiś "wysunięty punkt obrony". Zgrupowanie takiej masy ludzi na tak małym obszarze (prawie 200 żołnierzy na kilometr kwadratowy) aż na 5 miesięcy musiało wywołać masowe zachorowania, co też się stało. Brytyjczycy wylądowali 30 lipca, jednak zorganizowanie takiej operacji musiało zająć kilka tygodni, więc decyzję o jej przeprowadzeniu podjęto zapewne na początku czerwca na wieść o klęsce Napoleona pod Essling 22 maja, której rozmiary pewnie w informacjach przesadzono. Pamiętajmy, że informacje znad Dunaju nad Tamizę wędrowały ze 2 tygodnie. Zważywszy, że regularnej armii we Francji wówczas prawie nie było, ciężar zatrzymania Brytyjczyków spoczął na barkach Gwardii Narodowej. A coś mi się zdaje, że ta formacja podlegała pod ministra spraw wewnętrznych, a był nim Fouché. Dał radę zablokować Brytyjczyków na tej cholernej wyspie, więc został nagrodzony. Co do tego ma Bernadotte? Choć po Wagram Węgrzy nadal chcieli bronić swego króla, jednak ten zdecydował się na pokój. A Brytyjczycy na Walcheren siedzieli aż do grudnia, nieatakowani przez nikogo. Napoleon wcale się nie kwapił do atakowania wyspy. Uznał, że niech sobie Angole tam siedzą do zasranej śmierci. I bardzo proszę Secesjonistę, żeby nie usuwał tego jako wulgaryzmu, bo nie o wulgaryzm tu chodzi, tylko o wydalanie kału i moczu. Gdy prawie 40 tysięcy luda wylądowało na tej wysepce/półwyspie, latryn tam nie było. Więc każdy wydalał kał i mocz, gdzie popadnie. Potem zapewne zaczęto budować latryny, które szybko się zapełniały. Budowano nowe, i nowe. W końcu zabrakło miejsca na kolejne. O zaopatrzeniu w wodę nie będę wspominać - takich warunkach czerpanie wody ze studni to... Więc Brytyjczycy się w grudniu wycofali, tracąc kilka tysięcy ludzi od chorób, a właściwie z nikim nie walcząc. I takie było wówczas znaczenie strategiczne owej wyspy. Pewnie jeszcze przez wiele lat ziemia na Walcheren była wręcz... przenawożona.
  20. Filozofów sobie cenię wybiórczo. Starożytnych i nowożytnych, tak do Kanta włącznie. Dlaczego? Bo oni uczyli, jak żyć. Generalnie - czym by się nie zajmowali, jakieś wynikały z tego wnioski, dotyczące zasad, którymi w życiu kierować się miałbym. Wnioski często sprzeczne, wykluczające się nawzajem, ale jednak w miarę konkretne. Milne w tych książkach bardzo wyraźnie pokazuje pewien system wartości - czyli pokazuje, jak żyć. Konkretnie - jak żyć wśród innych ludzi. Kubuś Puchatek jest postacią kluczową. Choć sam siebie określa jako "misia o bardzo małym rozumku" w książkowej rzeczywistości to on jest filozofem. "Wiem, że nic nie wiem". Jego wieczna wątpliwość dla mnie jest symbolem moralnego relatywizmu. To, co jest dobre w jednej sytuacji, może być złem w innej. W moim przekonaniu jeśli ktoś nie uznaje relatywizmu moralnego jest po prostu amoralny. To jest pierwsza nauka dla mnie z książek Milne'a. Dlatego uważam go za filozofa. Kubusia otacza szereg innych postaci. Mają one różne cechy - miłe i niemiłe. Choć te cechy niemiłe autor przedstawia nader wyraziście, to jednak w biegu wydarzeń okazuje się, że nawet ich cechy, uznawane za niemiłe, w pewnych sytuacjach mogą okazać się cenne dla rozwiązania problemu. Każdy człowiek w naszym otoczeniu posiada cechy miłe i niemiłe. Jeśli chcemy dobrze funkcjonować w swoim otoczeniu, musimy nauczyć się akceptować odmienność. To jest druga nauka dla mnie z książek Milne'a. Dlatego uważam go za filozofa.
  21. Jego sobie odpuszczam. Chodzi mi wyłącznie o książki Milne'a (w tłumaczeniu) "Kubuś Puchatek" i "Chatka Puchatka", z ilustracjami Sheparda. O tekst oryginalny, lub w tłumaczeniu Ireny Tuwim, które miejscami zdaje mi się być lepsze od oryginału. Tę wersję "Chatki Puchatka" znam niemal na pamięć, z "Kubusiem Puchatkiem" słabiej, a oryginały po angielsku przeczytałem góra 2-3 razy. Jakieś "fredzie phi phi" odrzucam z oburzeniem. Przeczytałem, z trudem opanowując odruch wymiotny. O swym "wymiotnym" stosunku do tego, co z tym arcydziełem zrobiła firma Disney chyba nie warto wspominać. No, mam tremę... Tak wysoko postawione wyzwanie ?!? Dlaczego te dwie książki potraktowałem jako dzieła filozoficzne, choć mają formę książek dla dzieci? To nie są książki dla dzieci. Pierwszy raz przeczytałem "Chatkę Puchatka" w dzieciństwie, nie pamiętam, czy miałem 7 czy 14 lat, ale wciąż dziecko. Nic w niej nie znalazłem ciekawego. Drugi raz sięgnąłem po nią mając lat chyba 17. I była to istna eksplozja wrażeń, wątków, przemyśleń. Tak bardzo chciałem się podzielić tą eksplozją, że czytałem "Chatkę..." mamie, gdy robiła obiad, i ojcu, gdy zmywał naczynia. Nie robiła na nich żadnego wrażenia. Nie jest to też książka dla ludzi znużonych życiem - matka wtedy miała 53 lata, a ojciec 20 lat więcej. Dobra, zapiszę to, co stworzyłem, ale będę próbował kontynuować.
  22. Dla mnie Diogenes. A z nowoczesnych A. A. Milne. Może kiedyś rozwinę, ale jutro lub kiedy indziej.
  23. Może w czasach Wilhelma Zdobywcy. W epoce napoleońskiej Brytyjczycy usiłowali wykorzystać korzystne położenie tej wyspy do inwazji na kontynent - i nic ciekawego im z tego nie wyszło. Losy wojny rozstrzygnięto nad Dunajem, a nie nad Skaldą. W czasach Wielkiej Wojny trudno wyobrazić sobie, że ten niewielki teren (taki prostokąt o kilkunastukilometrowych bokach), pozbawiony większych portów i z trudną komunikacją z resztą lądu, będzie miejscem koncentracji armii inwazyjnej, czy nawet jej znaczącej części. Gdyby Niemcy po ewentualnym upadku Francji tam skoncentrowali swe wojska, to wystarczyła by jedna eskadra krążowników liniowych, żeby ten skrawek ziemi ogniem artyleryjskim zmienić w piekło. W piekło, z którego nie ma ucieczki, bo jest jedna jedyna droga wgłąb lądu i to właśnie ten przesmyk będzie najbardziej ostrzeliwany. Bardzo zasadna uwaga. Zdobycie przez Niemców Francji kontynentalnej wcale nie przesądzało o wyeliminowaniu jej z wojny. Pozostaje marynarka wojenna i kolonie. Jeżeli nie znalazłby się jakiś "Pétain" Francja nadal mogłaby uczestniczyć w wojnie. Skoro Wielka Brytania w podobnej, choć o wiele trudniejszej sytuacji w 1940 roku nie skapitulowała, pewnie też nie skapitulowałaby w 1914. Ale dyskusja o tym to już raczej w wątku "historia alternatywna".
  24. Bułgaria a Druga wojna światowa

    Znaczy nasze R35 zasiliły armię rumuńską i wzięły udział w wojnie z ZSRR. Podałeś ich sporo. Wraz z danymi, przytoczonymi przez Secesjonistę, wychodzi na to, że we wrześniu 1939 Rumunia miała ponad 200 całkiem nowoczesnych czołgów. Nieźle.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.