Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Wysiedlenia Niemców

    Tak bez "a propos" - to zasady demokracji dotyczyły od dawna (weźmy choćby Rzplitą) i dotyczą dziś obywateli. Czyli osób mieszkających na danym terytorium i mających prawo do wyboru władz tego terytorium. To tak, żeby nie komplikować sprawy. Moi studenci i współpracownicy z Ukrainy, choćby i od wielu lat w Polsce mieszkali, pracowali i płacili podatki i tak nie mają nic czynnego, ni biernego prawa wyborczego w Polsce, chyba że dostaną nasze obywatelstwo. Na razie są mieszkańcami Polski II kategorii. Tylko że ci ludzie nie byli obywatelami Wielkiej Brytanii, co więcej - nie byli w ogóle obywatelami jakiegokolwiek uznanego państwa. Ich zasady demokracji nie dotyczyły. System demokratyczny miał ich objąć dopiero wtedy, gdy (po ewentualnym przesiedleniu) zostaną obywatelami bądź Indii, bądź Pakistanu. Państw, które nigdy wcześniej nie istniały. Natomiast niemieccy mieszkańcy Pomorza i Śląska byli jak najbardziej obywatelami państwa niemieckiego, które było powszechnie uznawane i nikt tego nie podważał, mimo iż toczono z nim wojnę. Oczywiście w ramach międzynarodowego systemu demokratycznego (którego zręby powstały w 1918 roku, więc był i w 1945 bardzo młody, dopiero się kształtował) dopuszczalne, a nawet logiczne było, że państwo, które przegrywa wojnę, traci pewne terytoria, na ogół niewielkie i przygraniczne, zamieszkane przez ludność o niejednoznacznej tożsamości. Tak, jak Francja przyłączyła Alzację i Lotaryngię w 1918. Dlatego przyjmuję, że w przypadku sukcesu demokratycznej części Wielkiej Koalicji przyłączono by do Polski pewne terytoria niemieckie, np. Prusy Wschodnie, Wolne Miasto Gdańsk i cały obszar plebiscytowy na Górnym Śląsku. Tożsamość tych obszarów nie była jednoznacznie niemiecka. W ten sposób kilka milionów Niemców znalazło by się w granicach państwa polskiego, część z nich chciałaby je opuścić, a część może by wysiedlono pod przymusem. Skala wysiedleń to raczej kilkaset tysięcy ludzi. Natomiast włączenie terytoriów Dolnego Śląska i Pomorza po Odrę i Nysę Łużycką powodowałoby że w granicach państwa polskiego znajdzie się kilkanaście milionów etnicznych Niemców. Sytuacja kompletnie niewyobrażalna, bo: - albo wysiedlimy zdecydowaną większość z nich, co zdecydowanie wykracza poza standardy europejskie, a ponadto - przy założeniu, że na wschodzie trzymamy Wilno i Lwów - nie mamy kim ich zasiedlić; - albo nadajemy im obywatelstwo polskie, ale wtedy Polacy byliby w państwie polskim mniejszością. Żaden demokratyczny rząd Polski nawet by nie przedstawił takiego postulatu. Granica na Odrze i Nysie Łużyckiej była możliwa tylko dzięki temu, że Polska dostała się w orbitę stalinowskiego totalitaryzmu.
  2. Wysiedlenia Niemców

    Problem w tym, że Polska, pozostając państwem demokratycznym, nie mogłaby uzyskać granicy zachodniej na Odrze i Nysie Łużyckiej. Dolny Śląsk, Pomorze Zachodnie i Ziemia Lubuska były bez wątpienia w sposób zwarty zamieszkane przez miliony etnicznych Niemców, z nielicznymi enklawami innych narodowości (Serbo-Łużyczanie, Ślązacy, Kaszubi, Słowińcy) i w ramach systemu demokratycznego nie do pomyślenia jest wysiedlenie takiej masy ludzi czy poddanie ich obcemu państwu. Albo włączenie Polski do systemu demokratycznego i demokratyczne ustalona granica zachodnia, czyli z grubsza wzdłuż tej z 39 roku z małymi korektami, albo Polska włączona do systemu totalitarnego i granica jak teraz.
  3. Czuję się zmuszony wtrącić swoje trzy grosze. Jestem nauczycielem. Wprawdzie nauczycielem akademickim, więc inny resort i inna siatka płac, ale coś o tym zawodzie wiem. W systemie oświaty przepracowałem kiedyś 1 rok. Na początek ciekawostka - nauczyciele akademiccy na niepaństwowych uczelniach zarabiają gorzej, niż ich koledzy na państwowych. A także gorzej, niż nauczyciele w państwowym systemie oświaty. Nowo przyjmowanym nauczycielom szefowa proponuje... minimalne wynagrodzenie ustawowe. Czyli chyba 2250 brutto. W zamian narzuca 300 godzin pensum - rocznie, rzecz jasna. Jak ktoś ma doktorat, to może wywalczyć 240 godzin. Chętnych nie brakuje. Do tych 300 godzin pensum trzeba dorzucić poprawki i konsultacje, razem da to może 360 godzin, spędzonych ze studentami. Przeliczmy: 2250 x 12 = 27 000 zł. 27 000 / 360 = 75 zł Do tego dochodzą godziny, spędzone na sprawdzanie prac oraz przygotowanie do zajęć. Ile czasu spędzić można na sprawdzaniu prac? Dużo. Jeśli ktoś ma ćwiczenia audytoryjne w wymiarze 10 h z grupą 30 studentów, i od każdego z nich dostaje pracę zaliczeniową na 6 stron, to na jej ocenę musi poświęcić minimum 20 minut. Czyli do 10 h zajęć dochodzi 10 h sprawdzania prac. Oczywiście lepiej wypadają testy zamknięte, ale na wykładach są grupy po 150 osób. Jeśli chodzi o przygotowanie do zajęć, to oczywiście za pierwszym razem zajmuje ono 3 razy tyle, co sam wykład. Ale potem to już tylko jakieś korekty i modyfikacje. Suma summarum może da to 500 godzin samej roboty rocznie. 27 000 / 500 = 54 zł brutto za godzinę. Nie uwzględniam czasu i energii, które trzeba poświęcić, by posiadać wiedzę i umiejętności, które studentów zainteresują. Na niepaństwowych uczelniach to wszystko, czego od nauczycieli się oczekuje. Wprawdzie bardzo wielu z nich podejmuje inne działania "za dziękuję", a czasem i bez "dziękuję", ale to już ich dobra wola. Natomiast o ile wiem nauczyciel w systemie oświaty ma 6 tygodni urlopu, a jak nie ma urlopu, to jest do dyspozycji dyrekcji. Postulat, żeby nauczyciel siedział 8 h w pracy, jak każdy inny, jest totalnie bez sensu. Problem polega na tym, że na początku półrocza 8 h nie jest potrzebne, a pod koniec 8 h to zdecydowanie za mało. Nie mówiąc już o końcu roku. Podobnie utyskiwania, że kiedyś to się nauczycielom nie podobało wprowadzenie gimnazjum, a teraz to im się nie podoba ich likwidacja. Pomińmy ramy czasowe - gimnazja powstały w 1999 roku, 19 lat temu i większość osób, które przeciwko temu protestowały, jest dziś na emeryturze. Ale skoro jednak gimnazja powstały, okrzepły i jakieś tam osiągnięcia uzyskały, to należało je hołubić, a nie likwidować. Reformowanie systemu oświaty powinno odbywać się na bieżąco, stale, ewolucyjnie. Zmiany tak rewolucyjne, jak wprowadzenie czy likwidacja szczebla kształcenia to nie częściej, niż raz na pokolenie. Czyli gimnazja powinny zostać co najmniej do 2032 roku. Wtedy można by dokonać oceny, jak absolwenci gimnazjów radzą sobie w roli pracowników i rodziców, a także nauczycieli. Przy czym system oświaty i tak ma lepiej. Jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe - tempo reformowania jest galopujące. Przerobiłem już minima programowe, standardy nauczania, standardy kształcenia, obszarowe efekty kształcenia, efekty nauczania, pomijając inne zmiany. Przy czym każda zmiana jest uzasadniana tym, że ponoć absolwenci źle sobie radzą na rynku pracy. Problem w tym, że ta ocena dokonywana jest w chwili, gdy absolwentów, studiujących w poprzednim systemie, jeszcze nie ma na rynku pracy, bo nie zdążyli skończyć studiów.
  4. "Ślub junkierski"

    Całkowicie Ci, Bruno, wierzę. Zresztą o podobnej praktyce wspomniał Euklides. Jeśli na froncie mamy miliony jurnych kawalerów, którzy co jakiś czas dostają tydzień urlopu, to oczywiście dość masowo poczynają wtedy dzieci. Zatem i śmierć na froncie owego kawalera przed urodzeniem się dziecka (albo i wkrótce po) musiała być czymś powszechnym i jakoś trzeba było sobie z tym radzić w sensie prawnym. Wracając do Średniowiecza dość dożo w nim wszelakich "Pogrobowców", ale raczej ślub był przed narodzeniem. Skojarzyło mi się ze Starym Testamentem, w którym stoi, że jeśli ktoś umrze, zostawiając swą żonę bez męskiego potomka, to jego brat ma obowiązek przyjąć ją pod swój dach i z nią współżyć, aż ta doczeka się syna, który będzie uznawany za syna dawno już nieżyjącego człowieka (tylko nie każcie mi teraz szukać w której księdze i wierszu to zapisane, Stary Testament czytałem dość dawno temu). W tym kontekście ślub ze zmarłym ojcem dziecka poczętego to pikuś.
  5. Najlepszy ciężki bombowiec II wś

    Chyba Gregski używa słowa "projekt" w nico innym sensie, jako koncepcja zbudowania jakiś powietrznych krążowników, których broń pokładowa będzie tak potężna, że osłonią nie tylko siebie, ale i inne samoloty. Gregski sam określa to jako pomysł nieco desperacki, ale wymuszony ówczesna sytuacją. Gdy wprowadzono myśliwce dalekiego zasięgu, desperacja minęła. Znaczy ja tak zrozumiałem sens Gregskiego wypowiedzi, aczkolwiek szczegółów mi brak. Szczególnie o P-50 Mustang, bo ja znam tylko P-51 Mustang, który jest konstrukcją starszą, niż YB-40, więc nic nie rozumiem.
  6. Ja też nie chcę ginąć za naszą zbrojeniówkę, ale może problem też w tym, komu się sprzedaje?
  7. Broń chemiczna w wojnie krymskiej.

    Obliczyć nie można, jeśli się nie wie nic o nachyleniu ścian. Jednak pryzmy drewna są raczej zbliżone do prostopadłościanu, a że podobnie jak Secesjonista przyjąłem, że ułożono ten materiał w stosy (składające się i z drewna i węgla) , przyjęcie, że miały one kształt na tyle zbliżony do prostopadłościanu, że błąd nieuwzględnienia pochyłości ścian jest pomijalny w porównaniu z innymi błędami oszacowania wydało mi się racjonalne. Zważywszy, że celem było uzyskanie dymu, a nie gigantycznego płomienia, nie układałbym tego materiału w stosy o szerokości większej niż dwa sążnie, czyli cca 3 metry, żeby zachować kontrolę nad tym "pożarem". Wprawdzie nie ma dymu bez ognia, ale dużo dymu jest wtedy, gdy ogień mały, więc trzeba było mieć możliwość posypywania tych płonących stosów ziemią czy polewania wodą, żeby ogień nie był zbyt duży. Dlatego przyjąłem, że odstępy zajmą mniej więcej tyle, co stosy. Jedno nie wyklucza drugiego. To, że nie zrealizowano projektu, polegającego na podpaleniu mieszaniny 500 ton siarki i 200 ton koksu, nie wyklucza, że zrealizowano projekt, polegający na podpaleniu drewna, smoły, węgla, słomy, siana i pewnej ilości siarki. Tylko skala tego ostatniego projektu mnie trochę dziwi. Przy tym istnieje dość zasadnicza różnica efektu. Dym ze smoły, drewna, węgla, słomy i siana jest szkodliwy, ale od niego raczej się nie umiera. Przede wszystkim chodziło o uniemożliwienie celowania. Trudno więc to nazwać tak na serio bronią chemiczną. Pewnie każdemu z nas zdarzyło się siedzieć przy dymiącym ognisku. Natomiast powstający ze spalenia siarki jej dwutlenek jest gazem silnie toksycznym i może spowodować utratę zdrowia, a nawet życia. Na mój rozum - bardzo dużo. Sprzymierzeni otrzymywali zaopatrzenie z Eupatorii, którą dziś od Sewastopola dzieli 120 km szosy, ale wówczas raczej nie było grobli i mostu na wschód od Eupatorii, czyli trzeba było pokonać jakieś 160 km, najpierw po terenie podmokłym, potem górskim. Taka droga w tę i z powrotem zajmowała pewnie z tydzień. Do przewiezienia było ze 6000 kubików, na wóz taborowy czterokonny pewnie wchodziły ze 2, czyli trzeba było załadować 3000 wozów. Żeby to zwieźć w 3 tygodnie, trzeba by do transportu zaangażować 1000 wozów taborowych i 4000 koni. Wątpię, by sprzymierzeni taką liczbą wozów taborowych na Krymie w ogóle dysponowali. Pozostawała rekwizycja chłopskich podwód, pewnie trzeba było ich 3 razy tyle, bo konie gorsze, wozy mniejsze, osie słabsze i ludzie niepewni. Oczywiście drewno można było pozyskiwać w bliżej leżących lasach, tylko że to niewiele zmienia, bo trzeba drwali i wozaków. I koni. I obroku. Nawet po podzieleniu przez 10 wydaje mi się to wielkim logistycznym wyzwaniem. Tym bardziej, że podczas oblężenia Sewastopola z samym dowożeniem żywności, furażu i amunicji sprzymierzeni mieli chyba problemy.
  8. To będzie z zupełnie innej bajki, choć jak najbardziej na temat. Od czasu do czasu zaglądam do wątku "Mord pod Ciepielowem". To już jest 178 stron, więc nie ogarniam całej dyskusji. Czytam kilka postów i wracam do tematu za rok albo dwa. To, co mnie ciekawi w tym wątku, to czemu akurat ta zbrodnia Wehrmachtu, cieszy się tak ogromnym zainteresowaniem? Gdyby któryś z kolegów by to wyjaśnił, byłbym wielce zobowiązany.
  9. Broń chemiczna w wojnie krymskiej.

    Jakoś mnie zaintrygowało te 2 tys. ton węgla. Zważywszy na jego dość niewielką gęstość nasypową daje to 2,200 - 2,400 m sześciennych. Zakładając, że usypano pryzmę na 1,5 metra wysoką daje to ponad 1,5 tysiąca metrów kwadratowych powierzchni zajętej przez węgiel. Zważywszy, że drewno wymieniono przed węglem, powinno być go więcej, przynajmniej objętościowo. Powiedzmy - że zajęło kolejne 2,5 tys. m kwadratowych. Razem 4 tys., pomijając smołę. Zważywszy, że żeby to sensownie podpalić, trzeba pomiędzy pryzmami zostawiać przerwy, to całość zajęłaby blisko hektar. Jakoś ta skala przedsięwzięcia nie wydaje mi się wiarygodna. Ale pewnie się mylę.
  10. Krosno Odrzańskie - zapomniane polskie ziemie

    Niewiele jest do pisania. Jako rzekłeś od 1482 roku należało do Brandenburgii, w 1701 zostało (wraz z całą Brandenburgią) włączone do Królestwa Prus, które z kolei w 1871 stało się częścią Cesarstwa Niemieckiego, zwanego II Rzeszą. W latach 1919-1933 należało do republiki, zwanej Republiką Weimarską, by w 1933 stać się częścią tzw. III Rzeszy, którą pozostawało do 1945 roku, gdy zostało włączone do Polski, która w 1952 roku stała się PRL, by w 1989 zostać z powrotem Rzeczpospolitą. Nie takie to oczywiste. Gdyby przyjąć, że Krosno Odrzańskie "nigdy nie przestało leżeć na Śląsku", bo "Śląsk to kraina historyczna", a przed 1482 rokiem Krosno należało do Śląska, to należałoby też przyjąć, że: 1) Węgrów, 80 km na wschód o Warszawy, leży na Litwie, 2) Olsztyn leży w Prusach, 3) Chełm, Przemyśl i Sanok leżą na Rusi. Granice krain historycznych nie są ustalone raz na zawsze, zmiany granic państw czy jednostek administracyjnych, a także przemiany gospodarcze i kulturowe wpływają na ich przebieg. Tożsamość "miejscowych" też ma duże znaczenie. Przytoczony przez Ciebie Wrocław jest dobrym tego przykładem. Niby stolica Śląska - całego Śląska, jednak ci Ślązacy, którzy znaleźli się w monarchii austriackiej, a potem austriacko-węgierskiej, za swą stolicę raczej uznaliby Cieszyn. A trochę później gospodarka i kultura przemysłowego Górnego Śląska spowodowała, że przestali się identyfikować z Wrocławiem. Nie mamy żadnego powodu twierdzić, że podział administracyjny z 1481 roku ma jakąś wyższość nad podziałem z 1483 roku w ustalaniu granic krain historycznych.
  11. Jak Polacy nazywali Wrocław?

    Raczej Vratislav. Stąd przymiotnik - vratislavský. Choć z nazwą Vroclav chyba też w Czechach się zetknąłem. Na Słowacji Vroclav to nazwa oficjalna. W każdym razie nie jest to zamrożona nazwa łacińska. Przede wszystkim za wcześnie, bo Bratislava to oficjalnie 1919 rok.
  12. Chętnie, ale chyba nie w tym wątku. Choć właściwie masz rację - nie powinno być "z założenia", a "z definicji".
  13. AK kontra GL

    Fascynujące. Zatem tego oficera GL gdzieś w roku 42 lub 43 zastrzelono, ponieważ 6 maja 1945 roku ktoś wkroczył do Plzňa ? Ps. Przepraszam za dzielenie postów, ale jak się odwołuję do treści, zawartych na obecnie niewidocznych stronach, to nie znajduję innego rozwiązania.
  14. AK kontra GL

    Nie odnoszę wrażenia, by Secesjonista usiłował umniejszać wkład ZSRR w pokonanie Hitlera. Ja w każdym razie nie usiłuję. Wręcz przeciwnie - usiłuję udowodnić, że poza ZSRR i Wielką Brytanią nie mieliśmy w Europie żadnych innych ważnych sojuszników, toczących regularną wojnę. Im mniejsze znaczenie przypisze się wysiłkowi Wielkiej Brytanii, tym większe znaczenie ma walka Armii Czerwonej i tym bardziej umacnia się teza, że gdyby w latach 1942-1942 Wehrmacht pokonał RKKA, to oznaczałoby kres naszego narodu. Ewentualne zwycięstwo koalicji USA i Wielkiej Brytanii wraz z koloniami przyszłoby bardzo późno, zapewne za późno, o ile by przyszło kiedykolwiek. Fatalnie. Ale czy akcja "Burza" miała miejsce w latach 1942-1943 lub wcześniej? Chyba znów o czymś nie wiem.
  15. AK kontra GL

    Dziwne. Wydaje mi się, że coś wspomniałem o operacji "Wieniec". Zapewne ten wniosek wyciągnąłeś z tego, że nie wymieniłem ich pośród regularnych armii. Brytyjskie bombowce nie bombardowały celów w Niemczech i na terytoriach okupowanych? Niemieckie bombowce nie bombardowały Wysp Brytyjskich? Czy też bombardowanie nie jest atakiem? A tu nawet zagrożenia atakiem nie było. Dziwne. Cnd. Dziękuję za wsparcie i jasne postawienie sprawy. Ani myślę na to coś radzić. Tyle że "wrogim państwem" ZSRR był od 17 września 1939 do 30 lipca 41 roku. A my mówimy o latach 42-43, gdy oba państwa wchodziły w skład sojuszniczej koalicji, czego zerwanie stosunków dyplomatycznych w kwietni 43 roku nie zmieniało - choć faktycznie sytuacja stawała się dość dziwna.
  16. Ależ ja nie napisałem, że nie było. Nota bene każde stwierdzenie, że coś nie istniało, jest z założenia nienaukowe (i niegodne chemika ) , bo nie da się naukowo udowodnić nieistnienia czegoś. Można co najwyżej stwierdzić, że brak jest przesłanek, by twierdzić, że coś takiego istniało/istnieje. Napisałem tylko, że dominowało przekonanie, że coś takiego istnieć nie powinno.
  17. AK kontra GL

    Nie jest moim zamiarem umniejszanie znaczenia zbrodni stalinowskich, ale mimo wszystko chciałbym wiedzieć, kto i na jakiej podstawie dokonał tej oceny. A przy okazji zauważę, że 50 tysięcy + przynajmniej dwukrotnie tyle, daje ponad 150 tysięcy, a nie kilkaset tysięcy. Przy czym - podkreślam - bez względu na to, czy w epoce stalinowskiej "wymordowano, pozmykano w obozach, lub wywieziono" 150 tysięcy polaków czy tylko 15 tysięcy, i tak uważam system stalinowski za zbrodniczy i godny potępienia. Jednak naród polski przetrwał te 9 lat stalinizmu, a następnie 36 lat kolejnych wersji radzieckiej opresji. Mam podejrzenie graniczące z pewnością, że gdyby Hitler wygrał, to w 1989 roku nie byłoby Polaków nad Wisłą. Widzisz, Ciekawy - ja rozmawiałem z wieloma ludźmi, pamiętających II WŚ z autopsji. A nawet z takimi, którzy pamiętali rok 1917 w Moskwie. Weryfikacja przebiegu zdarzeń należała do autora książki, ja jej nie będę dokonywać. Choć każde świadectwo może być fałszywe, i ustne, i pisemne. Ale zaciekawił mnie Twój stosunek do tych wydarzeń: czy, wg Ciebie, zdarzały się sytuacje, gdy oddziały AK likwidowały oficerów GL i wzajemnie - oddziały GL likwidowały oficerów AK? Bo przedtem odnosiłem wrażenie, że twierdzisz, iż likwidowanie oficerów GL było słuszne, a teraz podajesz w wątpliwość, czy w ogóle miało miejsce? Zdecyduj się. Mam nadzieję, że już nie będziemy, ponieważ nie wykazałeś w tym moim poście ani odrobiny mijania się z prawdą. W latach 1942-1943 jedynymi państwami, które w Europie toczyły regularną walkę z Niemcami i ich sojusznikami były Wielka Brytania i Związek Radziecki. Oczywiście także oddziały polskie, belgijskie, francuskie, holenderskie, norweskie, stacjonujące na terenie Wielkiej Brytanii, ale to były państwa bez terytorium. Szkoda, Jakoberze, bo to, co niedawno napisałeś, to był chyba najciekawszy post na tym forum, który dane mi było przeczytać.
  18. AK kontra GL

    Ależ bez najmniejszego problemu. Oczywiście na wstępie wyrażę opinię, że nieliczenie walk na morzach (otaczających Europę) oraz w powietrzu, ponad lądami Europy i otaczającymi ją morzami, jest jakąś aberracją. Czyżby Ciekawy nie zdawał sobie sprawy, że panowanie na morzach i w powietrzu było czynnikiem kluczowym dla rozstrzygnięcia tamtej wojny? Ale na lądzie też walczono. Czy taki brytyjski/niemiecki ochotnik, siedzący na jakimś dachu z lornetką i telefonem, uczestniczy w walce, choć nie strzela? Moim zdaniem uczestniczy i jest na lądzie. Czy taki żołnierz, obsługujący reflektor przeciwlotniczy, uczestniczy w walce, choć nie strzela. Moim zdaniem uczestniczy i jest na lądzie. Jeśli zginął w wyniku zbombardowania baterii reflektorów, to wcześniej nie walczył? Czy artylerzysta, strzelający do wrogich samolotów, nie uczestniczy w walce, czy też nie jest na lądzie? A może nie może zginąć? Czy cywil, który zginął w zbombardowanym domu, zginął w wyniku walki, czy też w wyniku mieszkania w nieodpowiednim domu? Określenie walk w Europie w latach 1942-1943 pomiędzy Niemcami i ich sojusznikami, a Wielką Brytanią, w których uczestniczyły miliony ludzi i ginęły ich tysiące z każdej walczących stron mianem Sitzkrieg jest nie tylko głupie, jest HANIEBNE !!!
  19. Tak. No właśnie. Do góry nogami. Nie przewrócony, ale odwrócony. Do 1939 roku dominowało przekonanie, że poszczególne państwa dbają o swoje interesy, posługując się w tym celu także przemocą. Silniejszy może zaatakować słabszego, do czegoś go zmusić, odebrać mu część terytorium, albo nawet podbić w całości. A ludność podbitego państwa, czyli nowych swych obywateli, może np. wynaradawiać. Ale w głowie się nie mieściło, że może ją po prostu zamienić w niewolników albo wymordować. Jednakże pod koniec 1. poł. XX wieku pojawiły się mocarstwa - Niemcy i ZSRR, które nie miały takich skrupułów. Wręcz własnych obywateli traktowały jak niewolników. Z pomocą trochę łagodniejszego szatana pokonanego tego najgorszego, ale cena za tą pomoc okazała się zbyt duża. Dlatego państwa, które przestrzegają pewnych reguł, wyrzekły się przemocy w stosunkach wzajemnych i przyrzekły sobie pomagać wobec państw, które tych reguł nie przestrzegają. A po 1989 roku udało się nam przenieść do obozu państw, przestrzegających tych reguł. Gdyby Stalin ograniczył swe apetyty do linii Królewiec - Odessa, zapewne długo jeszcze dominowałoby przekonanie, że poszczególne państwa dbają o swoje interesy, posługując się w tym celu także przemocą. Silniejszy może zaatakować słabszego, do czegoś go zmusić, odebrać mu część terytorium, albo nawet podbić w całości. A ludność podbitego państwa, czyli nowych swych obywateli, może np. wynaradawiać. A ono nie jest dla nas korzystne.
  20. Londyn to może nie najlepszy przykład, może lepiej - Paryż ? Udowadnia to to, że wydarzenia - późno, bo późno - ale potoczyły się dla nas, Polaków w sposób bardzo korzystny. Należymy do najpotężniejszego sojuszu militarnego świata i jesteśmy istotnym elementem jednego z największych systemów gospodarczych - Unii Europejskiej. Jeśli nasze władze nie wymyślą czegoś naprawdę kretyńskiego, to w zasadzie nasze państwo i jego granice są bezpieczne. I jeśli ceną za to jest to, że dwa lata temu mieszkałem przy ulicy Mickieciučisa, a nie Mickiewicza, a aby pojechać do Lwowa, muszę swoje odstać na granicy, to ja tę cenę absolutnie akceptuję. I boję się, że każdy inny tok dziejów najnowszych byłby gorszy.
  21. AK kontra GL

    Ależ oczywiście. Tylko że realnie działał na rzecz tego, by na polskiej ziemi już nikogo nie witać jako wyzwolicieli. W 2. połowie 42 roku AK przeprowadza akcję "Wieniec", żeby utrudnić Niemcom transporty na front wschodni. To w czasie bitwy pod Stalingradem. Jakoś dowództwo AK i Sikorski zdawali sobie sprawę, że zwycięstwo Hitlera pod Stalingradem może oznaczać ostateczną zagładę naszego narodu. I że powinniśmy zrobić wszystko, żeby do niego nie doszło. No i dlaczego GL/AL. Ja piszę o zdarzeniu, które dotyczyło oficera GL. W latach 44-45 sytuacja była mocno odmienna, niż w 42 i 43 roku. Pewnych informacji o Katyniu raczej jeszcze nie mieli. Oczywiście. Dokładniej - obcego, sojuszniczego mocarstwa, działająca na terenie okupowanym przez siły, obcego, ale wrogiego mocarstwa. Choć sojusz z jednym mocarstwem był wymuszony i nader chłodny, to wrogość drugiego mocarstwa bezpośrednia i bardzo gorąca. Jeśli na terenie, znajdującym się we władaniu wroga, zabijasz agenta sojusznika, choćby i niemiłego ale jednak sojusznika, to faktycznie działasz w interesie wroga. W tym przypadku - hitlerowskich Niemiec. Oni by też tego Borunia zabili.
  22. Sorry, ale co ma wspólnego "karnista" - specjalista w zakresie prawa karnego, z "karnistem" - dużym zbiornikiem na płyn?
  23. Kolega Marecki jakoś nierozmowny w tej kwestii, więc go wesprę. Powiedzmy tak - Kursk pozostaje nierozstrzygnięty i armia niemiecka z sowiecką tłuką się gdzieś na wschodzie, przepychając front to w lewo, to w prawo pomiędzy Dnieprem a Wołgą aż do lata 44, wyczerpując wzajemnie swe siły i środki. Latem 44 alianci ląduj we Francji, może równolegle, czy wcześniej we Włoszech i na Bałkanach i wchodzą jak w masło. Front zachodni pęka, frontu wschodniego też nie daje się utrzymać, ale Niemcom jakoś się udaje powstrzymać przeciwnika gdzieś na linii Niemen-Styr, czyli z grubsza wzdłuż granatowej linii Mareckiego, dzięki czemu Sowieci nie wkraczają na tereny etnicznie niemieckie. Na tą linię wchodzą wojska aliantów, w tym polskie, SS idzie do niewoli, Wehrmacht uznaje zwierzchność aliantów. Do konferencji pokojowej przystępujemy w sytuacji, gdy na lewo od granatowej linii mamy zwycięską demokrację, na prawo zaś - stalinowską dyktaturę. Wtedy moglibyśmy uzyskać granicę wschodnią bardzo podobną, do owej granatowej linii, z tym że Stalin bardzo twardo żądał by Grodna i swobody żeglugi na Niemnie, natomiast my moglibyśmy uzyskać Pregołę i Królewiec. W takiej sytuacji nie widzę możliwości znaczącego przesunięcia granic zachodnich Polski - powiedzmy Opole, Słupsk, obok Gdańska i Królewca byłyby dla nas osiągalne. Demokracja wyklucza dalszą ekspansję poza etniczne granice. No może mielibyśmy też swoją strefę okupacyjną. Stworzylibyśmy państwo w granicach znacznie korzystniejszych, niż te z 1938, choć terytorialne raczej mniejsze, lub zbliżone. RP pozostawałaby państwem wielonarodowym, z układem powiedzmy Polacy - 50%, Niemcy - 25%, Ukraińcy - 20%, inni - 5%. Czy byłby to dla nas układ bardziej korzystny? Na pewno mielibyśmy walkę z UPA, mając w swych granicach. I oczywiście Werwolf. Niemcy zostaliby po raz drugi pokonani i upokorzeni, ale nie przeżyliby traumy Sowietów w Berlinie, masowych wysiedleń, utraty tak znacznej części terytorium i podziału pozostałego. Zapewne dość szybko do głosu doszłyby tendencje rewanżystowskie. ZSRR byłby zapewne głęboko rozczarowany tym, że tak ogromne ofiary poniósł, a tak niewiele dostał. W porównaniu z rokiem 1941 nawet by się cofnął. Zachodnie demokracje, w sytuacji gdy Stalin jest gdzieś za Niemnem, a nie za Łabą, nie czuliby się szczególnie przez niego zagrożeni. Zapewne nie powstałoby NATO, ani żadna wspólnota węgla i stali. Trudno powiedzieć, czy uważaliby nas za swój bastion, broniący ich przed Sowietami, czy za kłopotliwego partnera, który bez sensu drażni sowieckiego niedźwiedzia, zamiast po prostu uregulować wzajemne stosunki, nawet za cenę Tarnopola i Drohobycza. Jakoś nie wiem, czy byłoby to dla nas lepsze, niż to co jest. Tym bardziej, że dziś do Lwowa i Wilna mogę pojechać, kiedy tylko zechcę, a w Wilnie mogę też zamieszkać, jeśli mnie najdzie taka ochota.
  24. AK kontra GL

    Generalnie to kolega Ciekawy powinien wiedzieć, że Wyspy Brytyjskie są częścią Europy, zatem każdy żołnierz, stacjonujący na tych wyspach, uczestniczył w wojnie w Europie, podobnie jak zresztą każdy obywatel brytyjski, tam przebywający. Taa... nawet kilka z nich miało jakieś regularne oddziały na Wyspach, tyle że nie miało swego terytorium. Słaba pociecha. A Hawaje są w Europie? Wojna na Pacyfiku przez kilka pierwszych miesięcy spowodowała pogorszenie sytuacji aliantów w Afryce Północnej, która jest jednak trochę bliżej Europy, niż Hawaje. Stalin pewnie też się nie ucieszył, że ma nowego przeciwnika. Raczej nie poprawiło to bezpośrednio sytuacji aliantów na froncie wschodnim. Coś tam słyszałem. Czy aby napewno było to w Europie? Powtarzam się - ale ja nie wiem, kiedy tego Borunia zabito. Skoro mowa o GL, to trzeba przyjąć, że pomiędzy 28 marca 1942 a 31 grudnia 1943. Lądowanie na Sycylii to 10 lipca - 17 sierpnia 43. Zatem statystycznie rzecz biorąc, prawdopodobieństwo że Boruń został zabity przed rozpoczęciem tegoż lądowania wynosi 73%, a że przed zakończeniem - 79%. Prawdopodobieństwo, że ów niski stopniem oficer oddziału partyzanckiego AK o tym nie wiedział - jeszcze wyższe. A nawet jeśli wiedział o Sycylii, to co? Mógł wówczas żywić uzasadnione przekonanie, że dla Polski będzie lepiej, jak Niemcy podbiją ZSRR ?
  25. Husytyzm

    Tyle że te rozruchy były na tle religijnym. Husyci zdecydowanie nie uznawali rozdziału religii od władzy, który dziś zwiemy rozdziałem Kościoła od Państwa. Nie rozumiem. Niezbyt wiele wiem na temat hustyzmu, ale wydaje mi się, że to nie było tak, że ktoś tam w Pradze wpadł na taki koncept, zwany husytyzmem i potem tworzono także "w terenie" podwójne struktury - znaczy ksiądz proboszcz słuchał biskupa, ale obok miał swą kapliczkę ksiądz husyta, który biskupa nie poważał. Wydaje mi się, że raczej wyglądało to tak, że jeden ksiądz proboszcz przyjmował husyckie idee, a drugi... a drugi może i nie chciał, ale musiał. Husytyzm nie ograniczał się do Pragi. Co do tego, jak pobierano dziesięcinę na terenie miast, to nie mam pojęcia, ale jakoś jakąś dań pobierano. Jakiś mechanizm istniał. Kościoły miejskie egzystowały całkiem dobrze, czy to katolickie, czy to husyckie. Przy okazji nadmienię, że ten dychotomizm husycki - katolicki wówczas raczej nie istniał. Husyci uważali się po prostu za lepszych katolików. Brednie, brednie, brednie!!! Konstanty (zwany później Cyrylem) wprawdzie spędził kilka lat w Tesalonikach, a obydwaj wywodzą się z Bałkanów, ale opuścili je cca 100 lat przed powstaniem ruchu bogomilców, który niektórzy uznają z źródło katarskiego obrządku, choć wcale nie jest to oczywiste. Nad Morawę, Dunaj i Nitrę udali się na polecenie cesarza - chyba by nie wysyłał tam kogoś, kogo uznawał za heretyków. Sami, przez cały okres swej działalności, uznawali zwierzchnictwo papieża, jeździli do Rzymu po pomoc i zwykle ją uzyskiwali. Trzeba pamiętać, że schizma nastąpiła 200 lat później. Zaś ruch katarski na przełomie XI i XII wieku, czyli 300 lat po śmierci owych kapłanów. Tak, aby Euklidesowi uprzytomnić, co to jest 300 lat, to mu przypomnę, że 300 lat temu był rok 1719. Trochę wcześniej po raz pierwszy do serca Rzplitej wkroczyły wojska rosyjskie, choć niby panował August II Wettin, zwany Mocnym. Na zachodzie Europy niedawno skończyła się krwawa wojna o sukcesję hiszpańską, Ludwik XIV zmarł, a władzę objął XV. 300 lat to naprawdę dużo. Brednie, brednie, brednie !!!
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.