Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Wiem, że to trochę nie na temat, ale z drugiej strony wydaje mi się, że nie jest to wątek na tyle nośny, by podnosić godo rangi tematu. Chodzi mi o znaczenie słów: "Frank", "Franc", "franc", "Franche", "franche". Przy czym "Franche" znam tylko z nazwy Franche Comté de Bourgogne. A "franche" z franczyzy. Ponieważ w dotychczasowej dyskusji ta kwestia się wielokroć pojawiała, chciałbym wymienić trzy możliwe (moim zdaniem) interpretacje: 1. Słowo "Frank" oznaczało pierwotnie członka germańskiego plemienia, które podbiło rzymską prowincję, Galię, a przynajmniej znaczną jej część. Ponieważ członkowie tego plemienia byli z reguły ludźmi wolnymi, mianem "franc" zaczęto nazywać wszystkich ludzi wolnych. 2. Słowo to oznaczało ludzi wolnych, a ponieważ członkowie plemion germańskich, które podbiły Galię, byli z reguły ludźmi wolnymi, zaczęto ich nazywać "Frankami". 3. Tak naprawdę to są dwa słowa, odmiennego pochodzenia, a zbieżność brzmienia jest jedynie przypadkowa. "Frank" czy "Franc" to nazwa członków germańskiego plemienia, zaś "franc" czy "franche" to przymiotniki, którymi oznaczano podmioty wolne, niezależne. Nota bene trudno mówić o zbieżności brzmienia między "Franc" a "franche". Gdyby przedmówcy określili, którą z tych tez popierają i dlaczego, forum stałoby się bogatsze w informacje.
  2. Armenia

  3. Armenia

    Skąd wiesz o znęcaniu się nad mą wątrobą? Przecież nic o tym nie pisałem jeszcze. Krzewię idee współpracy międzynarodowej, będące podstawą Unii Europejskiej, w krajach z nią stowarzyszonych. To znaczy mógłbym je krzewić w krajach UE albo i w niestowarzyszonych (np. w Chinach), ale ja wolę te stowarzyszone. A to z dwóch powodów: 1) krzewić takie idee dam radę w krajach kulturowo odmiennych, ale jednak w miarę bliskich; 2) finansowo to nie najgorzej wychodzi. Tak konkretnie to prowadzę wykłady. Formalnie powinno to być minimum 8 h lekcyjnych, zwykle jest mniej, choć akurat w Erewaniu było pod tym względem dobrze - to znaczy, ja lubię prowadzić zajęcia, jeśli ktoś mnie słucha i więcej zajęć, to dla mnie lepiej. No i oczywiście spotykam się z kolegami z innych uczelni, rozmawiam, poznaję system szkolnictwa wyższego w Armenii (ciekawe - studia tam są płatne, około 1000 $ za rok, są stypendia, ale dostaje je 10-20% najlepszych studentów). I rozmawianie o dalszej współpracy, z której zwykle niewiele wychodzi. W Armenii wiąże się to z piciem niestety. Na Ukrainie czy w Kosowie nikt mi alkoholu nie proponował, a tu w zasadzie codziennie. Jak jednego dnia tamtejszy dziekan nie mógł mnie poczęstować, to choć flaszkę podrzucił. Nota bene - niezły trunek. Morelówka, ale dobrze rektyfikowana, nie jak madziarska baracka. No a jeden dzień był poświęcony z wycieczką za miasto - no i z żarciem i chlaniem. Takim już całkiem na serio. Tamtejszy pan dziekan wypił pół litra max, no bo prowadził. Unia wydała na mój wyjazd 1400 euro. Czy to ma sens? Za tą kasę przekazałem informację o Armenii kilkunastu znajomym, kilkuset studentom (bardzo krótką), no a teraz przekazuję Szanownym Forumowiczom. A ta informacja streszcza się do stwierdzenia, że Armenia to normalny kraj. Niby wszyscy na wszystko narzekają - tak jak u nas, ale też nieźle żyją i życiem się cieszą - tak jak u nas. Spróbuję dodać zdjęcia. usz
  4. Skoro odgrzaliśmy ten wątek ... ... to bez wahania i wątpliwości stwierdzę, że na pytanie zawarte jego tytule "Kto był ostatnim z dynastii Jagiellonów na tronie polskim" należy odpowiedzieć, że Anna Jagiellonka. Czy była z dynastii Jagiellonów - oczywiście że tak. Czy zasiadała na tronie - oczywiście że tak. Jednak na pytanie, czy była ostatnim Jagiellonem królem Polski - odpowiedziałbym, że nie. Nie była Jagiellonem, tylko Jagiellonką, i nie była królem, tylko królową. To oczywiście nie całkiem serio, ale - jak dr Szpaczyński był zauważył - zgodne z wówczas wciąż obowiązującymi średniowiecznymi obyczajami. Nadmienię, że stwierdzenie Secesjonisty, że odmienny pogląd wciąż pozostaje w dyskursie naukowym, jest absolutnie słuszne. Szpaczyński jest naukowcem, zawodowym historykiem, a Klio bardzo wysoko punktowanym czasopismem naukowym. Jednak z każdym poglądem naukowym można się nie zgadzać, no i ja ze stwierdzeniem: się nie zgadzam - w sensie, że nie znam argumentów, które by mnie o tym przekonały. Szpaczyński bynajmniej ich nie przytacza, wręcz przeciwnie - sam pisze iż po śmierci Stefana monarchini nie zamierzała jednak powtórnie wychodzić za mąż, ani tym bardziej osobiście sprawować władzy. Także nic nie wspomina o tym, by chciała osobiście sprawować władzę za życia Stefana, a nawet w cytowanym już fragmencie stwierdza brak takiej możliwości. Więc była tylko królową-żoną, królową-wdową, ale nie była królem-władcą. Nie sprawowała władzy królewskiej. Oczywiście, jeśli historycy wskażą na dokumenty, z których będzie wynikać, że systematycznie w jakimś okresie czasu podejmowała decyzje, pozostające w prerogatywie królewskiej, zdanie zmienię.
  5. Dodatkowo Euklides nie wie, co to reklama.
  6. Czemu nie, też mogę, ale... Pewnie gdzieś istnieje definicja inteligencji jako klasy w społeczeństwie polskim w XIX wieku, ale nawet nie sięgając do niej, zapewne zgodzimy się, że owa inteligencja to grupa ludzi, która utrzymywała się z pracy umysłowej, a więc musiała posiadać jakieś wykształcenie, które paranie się taką pracą umożliwiało. Więc stwierdzenie, że inteligencji właściwe jest wykształcenie, to tautologia. Ale z drugiej strony nie była to jedyna grupa, którą cechowało wykształcenie. Wykształceni byli ziemianie, mieszczanie, burżuazja etc. Warto też zaznaczyć, że sama umiejętność pisania i czytania pozwalała w warunkach 1. połowy owego stulecia zaliczyć się do ludzi wykształconych. To stwierdzenie wydaje mi się nieco niebezpieczną generalizacją. Nie wiem, czy istnieją jakieś rzetelne źródła statystyczne, typu zeznania podatkowe (nie wiem nawet, czy przychody z pracy były wówczas opodatkowane), ale w literackich dziełach autorów, opisujących współczesną im rzeczywistość, dość często pojawia się figura inteligenta w dziurawych butach, połatanym surducie, mieszkającego w niedogrzanej izbie i jadającego od czasu do czasu. I umierającego na gruźlicę, na którą z powodu niedożywienia i niedogrzania byli bardzo podatni. Nie widzę powodu, żeby uznać to za fikcję literacką. Trudno się nie zgodzić z tym stwierdzeniem, bo rzeczywiście znaczna część inteligencji polskiej rekrutowała się ze zubożałej szlachty, co zapewne odróżniało ją od inteligencji rosyjskiej. Jak było np. na Węgrzech - nie mam pojęcia. Problem w tym, że należy sobie zadać pytanie - jak znaczna? Jakaś część XIX wiecznej inteligencji, czyli ludzi utrzymujących się z pracy umysłowej, miała korzenie mieszczańskie, w tym żydowskie (a ormiańska diaspora też nam trochę inteligentów dorzuciła). Pytanie - jaka? Czy ktoś to rzetelnie badał? Czy też obowiązuje stereotyp wnioskowania: skoro ubożejąca szlachta przechodziła w szeregi inteligencji => zatem inteligencja to zubożała szlachta. No cóż - z punktu widzenia logiki wnioskowanie to jest błędne. Jeśli mówimy o czasach, gdy kształtowała się polska inteligencja, czyli 1. połowa XIX wieku, to wyboru ścieżki kształcenia praktycznie nie było.
  7. Tak, na temat franczyzy zdecydowanie wystarczy. Natomiast nadal nie mamy żadnych podstaw do stwierdzenia, że "franc" pochodzi od "Franc" czy też jednak "Franc" od "franc".
  8. Zaiste. Wyraźnie kwestia dotyczy rzemieślników , działających w miastach. Raz Euklides stwierdził, że musieli należeć do cechu (z którym to poglądem się zgadzam, mając jakieś podstawowe pojęcie o historii), a drugi raz usiłuje ten pogląd jakoś rozmyć. To proszę jednoznacznie określić: czy rzemieślnicy, działający w murach miasta, musieli należeć do cechu, o ile w mieście działał odpowiedni cech. Natomiast uwagi, dotyczące uważnego czytania i podstawowego pojęcia o historii niech Euklides serwuje gdzie indziej, bo tu naraża się tym na śmieszność. Problem w tym, że Euklides nie dostrzega branży usługowej, poza handlem. Poważna przypadłość. Czy robienie kotletów jest, wg Euklidesa, "produkowaniem czegoś"? Znak - po francusku marque. Po niemiecku die Marke. Nie można renomy wyrobów sporządzanych w ramach cechu mylić z marką rzemieślnika. To z owych znaków wywodzą się współczesne marki. Kolejne mylenie pojęć. Gdzieś po drodze szacowny Euklides pożegnał się z rozumem. Panie, które tam sprzedają, ani nie wstępowały do sieci franczyzowej, ani nie mogą jej opuścić. Mogą natomiast złożyć wypowiedzenie umowy o pracę. Czy to dla nich korzystne - to ich ocena. Ale mogą. Do sieci wstępował ich pracodawca i on może z niej wyjść. Jeśli uzna to za korzystne. Nie wiem, któż to jest "ów" kupiec-kapitalista, ale generalnie przedsiębiorcy, składającego zamówienia, nie da się nazwać franczyzodawcą. Franczyzodawca wie, jak wytwarzać produkt (czy szerzej - prowadzić działalność biznesową) i przekazuje tę wiedzę franczyzobiorcom, wraz z prawem posługiwania się wspólną marką. Oczywiście - za stosowną opłatą. Nie dostrzegam żadnych punktów wspólnych między udzielaniem franczyzy a składaniem zamówień. Więcej wyjaśnień w zakresie franczyzy Euklidesowi udzielać nie zamierzam. Niech czyta trochę uważnie i skorzysta jakiegoś podstawowego pojęcia o historii - w tym o najnowszej historii gospodarczej. Jeśli Euklidesowi to nie wystarczy, to zapraszam na wykłady. No cóż - moje są płatne. Z tych opłat żyję. Euklides "wysępił" ode mnie sporo informacji na temat współczesnej franczyzy i хватит.
  9. No i właśnie dlatego się z przywołanym autorem nie zgadzam.
  10. O kalibrze się nie wypowiem, ale zdecydowanie nie pepesza. Widać przewód odprowadzający część gazów z lufy do zamka. Nie ma perforowanej osłony lufy. Inny układ kolby etc. etc. Kałach.
  11. Karabiny maszynowe

    A ten "lehky" to jest czeski pierwowzór brena?
  12. Karabiny maszynowe

    No cóż. Nie dziwię się, że Razor zrozumiał, ja nie. W końcu jestem tylko plutonowym podchorążym rezerwy sprzed niemal ćwierć wieku. Nie najlepiej to świadczy o ówczesnym poziomie szkolenia. Na tych łyżkach Browninga to się siedziało, klęczało czy opierało łokcie?
  13. Wcześniej pisałeś, że wiesz, iż była. Rozumiem, że stwierdzasz, że się pomyliłeś? Gubię sens Twych poglądów. Swoje rozumiem. Natomiast odnoszę wrażenie, że Ty także (a nawet przede wszystkim) gubisz sens własnych. Choćby w kwestii, czy przynależność do cechów na terenie miast była obowiązkowa, czy nie. Pomijając już kwestię rozróżnienia pojęć "produkcja" i "usługi" - to dlaczego określenie "działanie wg jednego modelu" miałoby dotyczyć jedynie przedsiębiorstw wytwarzających coś, a nie np. sprzedających, sprzątających, wynajmujących etc. etc.? Nie, współczesne sieci franczyzowe są zupełnie niepodobne do średniowiecznych cechów: 1) przynależność do cechu była obowiązkowa - a do sieci franczyzowej jest dobrowolna; 2) władza w cechach miała charakter korporacyjny, czyli wyłaniano ją zgodnie z wolą rzemieślników, w nim zrzeszonych - natomiast siecią zarządza franczyzodawca i tyle; 3) średniowieczny rzemieślnik musiał należeć do konkretnego cechu, zgodnego z charakterem swej działalności - dziś franczyzobiorca ma do wyboru dziesiątki sieci franczyzowych; 4) cechy były ustanawiane decyzją jakiejś władzy zwierzchniej - sieci franczyzowe poddane są wolnej grze rynkowej; 5) w cechach wszyscy majstrzy byli przynajmniej formalnie równi i istniały one dla zapewnienia w miarę równych dochodów wszystkim majstrom - w sieci franczyzowej jest jeden franczyzodawca i jest jasne, że choć dla wszystkich franczyzobiorców działanie w sieci powinno być (i na ogół jest) korzystne, to crème de la crème zbiera franczyzodawca 6) może najważniejsze - w cechach każdy rzemieślnik miał własną markę, w sieci franczyzowej wszyscy działają pod jedną marką. Ciekawe. Wydawało mi się, że w PizzaHut robi się pizzę, a w KFC przyrządza kurczaki. Efektem ich działalności jest coś, co mogę zjeść, znaczy surowce przerabiają na posiłek. Nie są to sieci handlowe, i w ogóle nie są to żadne korporacje. Pod pojęciem korporacji (bez przymiotnikowych, bo mamy szereg korporacji zawodowych itp.) w biznesie rozumie się grupy spółek, powiązanych kapitałowo, podczas gdy przedsiębiorstwa, należące do sieci franczyzowej, nie są powiązane kapitałowo. Współczesna franczyza może dotyczyć jakiejkolwiek działalności - produkcyjnej, usługowej (w tym handlowej), akademickiej etc. Co do tego mają średniowieczne gildie handlowe. Zapewne kompletnie nic, podobnie jak rzemieślnicze cechy. Zaraz, zaraz. Znów wcześniej twierdziłeś coś innego. Że cechy nie pozwalały rządzić się własnymi prawami, a nawet własnym zdrowym rozsądkiem, np. przy używaniu tkackiego czółenka. Istotą sieci franczyzowych jest to, że można - dobrowolnie - do takiej wejść, albo nie wejść. Wejść do jednej, albo innej, albo wcale. A jak się weszło, to można i wyjść. Wyjść z jednej, przejść do drugiej, albo pozostać poza. Każdy też może budować własną sieć. I nie trzeba do tego wielkiego kapitału. Czyli wolność, niezależność. Przeciwieństwo przynależności cechowej, która była przymusem. No cóż. Mogę tylko Euklidesowi współczuć, że tak słabo orientuje się w realiach świata, który go otacza. Niestety nie rozumiejąc współczesności, tym bardziej nie jesteśmy w stanie zrozumieć przeszłości. Jeżeli o mnie chodzi, to ja już na temat franczyzy we współczesnym rozumieniu tego słowa powiedziałem wystarczająco dużo i dalej kontynuować nie zamierzam.
  14. Chyba jest, przynajmniej dla mnie. Choć w jakiś sposób owo pojęcie "rezydenta" należałoby sprecyzować. Rezydent zamieszkiwał w magnackim pałacu, na szlacheckim dworze, a na koniec w inteligenckim domu czy wręcz mieszkaniu, i oczekiwał noclegu, wiktu i opierunku (potem już tylko obiadu), bo z właścicielem łączyły go pewne więzy - pokrewieństwa, przyjaźni, zasług - czasem te dwa ostatnie dotyczyły jego przodków. Z panem domu nie był związany jakąkolwiek umową. W zasadzie robił, co chciał i niby mógł nic nie robić - darmozjad taki. Taki jest stereotyp i pewnie do niego nawiązano w powyższych wypowiedziach. A realia? Nie, w większości przypadków (mówię teraz o XIX i XX wieku) - żaden darmozjad. Ich rola tym się różniła od roli służby, że polecenia zaczynały się od "pan/pani" i kończyły "proszę". Oraz że z państwem jadali przy stole. Za to nie dostawali wynagrodzenia, poza noclegiem, wiktem i opierunkiem. Służba otrzymywała jeszcze jakieś pieniądze. I teraz stosunek inteligenta do kraju był bardzo zbliżony do stosunku, jaki rezydenci dworscy zajmowali wobec dworu. Przepraszam - czyli jaki? Niewiele robię i niewiele mi się należy? Może coś w tym jest, ale chyba wymaga jakiegoś rozwinięcia. To u kogo pracował ten wcześniejszy inteligent? No właśnie? Może był na państwowej posadzie, może miał własne przedsiębiorstwo, może pracował w jakiejś firmie, i może część tych firm była własnością obcego (zagranicznego?) kapitału. Ale nadal nie rozumiem, dlaczego nawet ci inteligenci, zatrudnieni w firmach, należących do obcego kapitału, mieli by być jego rezydentami?
  15. No właśnie. Przynależność do cechu w Średniowieczu była na terenie miast obowiązkowa, podczas gdy przynależność do współczesnych sieci franczyzowych jest dobrowolna, można także z takiej sieci wyjść. Trochę się gubię. Raz Euklides dowodzi, że wyrazu "franchise" używano już w Średniowieczu i franczyzą były średniowieczne cechy, a za chwilę, że w latach 60. XX wieku nikt tego słowa nie używał i że jest to jakaś nowomowa z jakiejś ustawy. Z tego, co wiem, słowa "franchise", "franchising", "franchisee" i "franchisor" upowszechniły się we współczesnym znaczeniu w XIX wieku w Stanach Zjednoczonych. Głównie za sprawą Coca-Coli. Odnoszę wrażenie, że napój ten był dobrze znany Francuzom w latach 60., zatem i zjawisko franczyzy - we współczesnym rozumieniu tego słowa - powinno być autorowi owej publikacji znane. I zapewne świadomie go nie użył. Choć jak jest to określane we Francji - nie wiem. W Polsce o używaniu słowa "franczyza" zamiast "franchizing" zdecydowała Rada Języka Polskiego w 2001 http://www.rjp.pan.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=648:franczyzna-franczyza-i-inne&catid=44&Itemid=145 . Choć trzeba stwierdzić, że proponowany tam jest także wyraz "franczyzna", który się raczej nie przyjął i w Słowniku Języka Polskiego tego wyrazu brak.
  16. Moim zdaniem poglądy, wyrażane przez przedstawicieli polskiej przedwojennej inteligencji w drugiej połowie lat 40. należy trochę "brać w nawias". Były formułowane pod wpływem gigantycznego szoku poznawczego, wywołanego faktem, że nasza "dobra" przedwojenna Polska rozleciała się pod ciosami hitlerowskiej armii w kilka czy kilkanaście dni, a "źli" Sowieci ciosy wytrzymali, atak odparli i na koniec doszli do Berlina. Pewne znaczenie miały też naciski polityczne, chęć przypodobania się aktualnej władzy, kontynuowania kariery etc., ale decydującym - w moim przekonaniu - czynnikiem było to, że ich świat rozpadł się tak szybko. I to wkrótce po tym, kiedy - zdawało się - odzyskanie niepodległości zapewnia mu trwały rozwój. Rozpaczliwie szukano przyczyny, czemu żeśmy nie dali rady. Pesymiści uważali, że geopolityka, że znajdując się między Rosją/ZSRR a Niemcami tak musi być i tak będzie zawsze. Optymiści szukali przyczyny w nas samych, w naszych wadach i błędach, tak jak w powyższym przykładzie - w wadach polskiej inteligencji. Na ile pogląd ten się broni dziś? Wcale. Polski międzywojenny, a także wcześniejszy inteligent z żadnym obcym kapitalistą nawet kontaktu nie miał, jak zatem miałby być jego rezydentem. Rozróżnienie pomiędzy pracą utylitarną a pracą nie-utylitarną wydaje się być dość abstrakcyjne. Dlaczegóż praca nauczyciela, lekarza, aptekarza, księgowego, poczmistrza, inżyniera, kupca miałaby nie być utylitarną? A że ów inteligent chłopską, czyli zapewne fizyczną, pracą się nie parał, no to chyba słusznie robił.
  17. Zapewne nie zawsze będą to proste konkluzje, ale spróbuję. Musiałby oszaleć. Nie, los Polski został przesądzony przed Jałtą. Gdyby w lutym 1945 roku Armia Czerwona forsowała Dniepr, to byłoby o czym gadać. Jednak była już za Wisłą. Granica wschodnia zapewne byłaby gdzieś między przedwojenną a dzisiejszą. Oczywiście Stalin musiał dostać terytorialną nagrodę - może zadowoliłby się np. "pribaltiką", Finlandią i rumuńską Mołdawią aż po Karpaty Wschodnie i dolny Dunaj. No i może Kłajpedą jako wisienką na torcie. Terytoria radzieckie niejako okrążałyby wchodnią Polskę od północy, wschodu i południa. Granica zachodnia i północna byłaby zapewne skorygowana. Np. przez przyłączenie Gdańska i dawnych terenów plebiscytowych. Chyba włączono by także Królewiec, by pozbyć się problemu "korytarza". Opole i Słupsk w strefie marzeń (raczej niemądrych), Wrocław czy Szczecin w strefie absurdu. Związek Radziecki byłby Związkiem Radzieckim i jego stosunek do nas mógłby być nieco bardziej przyjazny, niż przed wojną. W końcu wspólnie pokonaliśmy hitlerowskiego gada. Spodziewam się, że na zachodzie nie powstałyby zjednoczone Niemcy, lecz szereg republik, o granicach zbliżonych do granic dzisiejszych landów. Graniczylibyśmy z Brandenburgią, a może i Saksonią - Brandenburgii należałoby odebrać Dolny i Opolski Śląsk i sensownym rozwiązaniem było wcielenie tych terenów do Saksonii. Trudno byłoby uwierzyć w przyjaźń z Brandenburgią, ale z Saksonią - jak najbardziej. Od południa mielibyśmy znów Czechosłowację. Gdybyśmy utrzymali granice z 39 roku, stosunki z tym państwem byłyby nieprzyjazne. Problem w tym, że gdybyśmy utrzymali jakimś cudem granicę wschodnią sprzed wojny, a na zachodzie zyskali Gdańsk, Prusy Wschodnie i Górny Śląsk, to ja nie wiem, czy Polska nie składałaby się z samych mniejszości. Nie za bardzo wydaje mi się możliwe wysiedlenie wszystkich Niemców, z pewnością wysiedlono by członków NSDAP i SS oraz ich rodziny. Wątpię, by to wystarczyło, by ludność polska była większością. Udzielenie odpowiedzi na te pytania to już raczej "fantasy" niż historia alternatywna.
  18. Niestety, nie mógłbyś. Ja jedynie sformułowałem trzy - moim zdaniem - możliwe do przyjęcia hipotezy. Nie mam swojego poglądu w tej sprawie, więc nie da się mnie spytać z sensem o jego uzasadnienie. Również nie znam francuskiego, więc niestety cytowanie tekstów francuskich bez ich interpretowania nie jest dla mnie (i chyba zdecydowanej większości uczestników Forum) zrozumiałym argumentem. Oczywiście mogę sobie te teksty wrzycić w google tłumacz, ale chyba nie o to chodzi. Napisałem: zgodę niezależnych przedsiębiorstw na działanie wg jednego, narzuconego przez franczyzodawcę, modelu i pod jedną marką . Sens franczyzy wyjaśnię na przykładzie. Otóż pracuję na skromnym wydziale skromnej niepaństwowej uczelni. Jakoś wiążemy koniec z końcem, pensję dostaję regularnie. W Stanach Zjednoczonych istnieje uczelnia, znana pod skrótem MIT - Massachusetts Institute of Technology. Dość znana, może o niej słyszałeś. Otóż gdyby MIT zgodziło się, aby mój wydział działał pod marką MIT i wg narzuconego przez MIT modelu (musieliby mi wpierw wyjaśnić, wg jakiego modelu działają, przekazać swoje "know how") to ja byłbym bardzo, bardzo szczęśliwy. Przy czym zwrot "mają otrzymać" w Twym pytaniu należałoby zamienić na "otrzymują". McDonald's, KFC, PizzaHut, Biedronka, Lidl, Carrefour, Sphinx, Żabka to wszystko są sieci franczyzowe, realnie działające. Ciekawa interpretacja niezależności. Znaczy, nie jestem niezależnym uczestnikiem tego forum, bo korzystam z komputera, zasilanego prądem, a prąd kupuję od PGE, więc od niego zależę. Żeby być niezależnym uczestnikiem Forum, musiałbym mieć na dachu ogniwa fotowoltaiczne, czyli własne źródło prądu. Tyle, że wtedy zależałbym od słońca, zachmurzenia, pory dnia etc.
  19. No cóż, Euklidesie, twój pogląd na kwestię peregrynacji słowa 'franc" jest już znany. Jednak nadal nie wiem, dlaczego miałbym go uznać za słuszny. Bardzo proszę o argumenta. Jeżeli zaś chodzi o słowo "franczyza" to dziś nie znaczy ono to, co żeś był przytoczył. Dziś oznacza on "zgodę niezależnych przedsiębiorstw na działanie wg jednego, narzuconego przez franczyzodawcę, modelu i pod jedną marką".
  20. Wysiedlenia Niemców

    Z pewnością nader niefortunne. W sumie to Niemcy też uczestniczyli w wysiedlaniu Niemców. Przecież przyjmowali tych wysiedlonych, organizowali im życie, pomagali. Uczestnictwo jak obszył. Przypomina mi to kogoś "zamieszanego w kradzież". Znaczy okradzionego.
  21. Wysiedlenia Niemców

    Spierać się o definicję ponadczasową też się nie będę, ale na potrzeby tej dyskusji powiedziałbym bym, że władza demokratyczna, to taka, która powstała w wyniku wolnych i powszechnych wyborów, przy czym przed wyborami nie było pewne, kto je wygra. Mnie też nie. Problem z tym, że dyskutujesz z moją wypowiedzią, która została tu przeniesiona z działu "Historia alternatywna", więc nie dotyczyła faktów, tylko mniej lub bardziej uzasadnionych mniemań. Było to raczej akceptacja, albo coś w rodzaju "uczestnictwa biernego" - przyjmowali wysiedleńców, ale sami nie wysiedlali. Nie było jakiś intensywnych wysiedleń na zachód od Łaby. Faktem jest, że wszystkie masowe wysiedlenia Niemców po II wojnie światowej dotyczyły wysiedleń ze strefy radzieckiej. Stąd mój wniosek, że gdyby Armia Czerwona nie doszła do Łaby, tylko do Niemna i Bugu, to skala wysiedleń Niemców byłaby znacznie mniejsza. Nie przypomnisz sobie, jaka to wieś? Wg danych słowackiej wiki https://sk.wikipedia.org/wiki/Karpatskí_Nemci#Dolnospi.C5.A1sk.C3.AD_Nemci_.22Mant.C3.A1ci.22 opuściło kraj jednak ponad 80% karpackich Niemców. Warto też pamiętać, że spiski Niemiec z Medzeva, Rudolf Schuster, został w 1999 wybrany na prezydenta Słowacji.
  22. O wskazaniu na pochodzenie z uwzględnieniem koloru włosów

    Czyżbyś sugerował, że języki polski i słowacki są do siebie tak podobne, że Słowak może nie odróżnić polskiego od słowackiego? Nie. Nawet jeśli Polak w sklepie powie "chleb i dwa piwa" to i tak to co innego, niż "chlieb i dve piva".
  23. O wskazaniu na pochodzenie z uwzględnieniem koloru włosów

    Euklides miał na myśli czasy, kiedy do zaprzeczenia ojcostwa służyły badania grupy krwi. Niektóre kombinacje są niemożliwe, ale w znacznej liczbie przypadków nie da się udowodnić w ten sposób, że to nie moje dziecko - choć nie jest twoje. Jeśli rzeczywiście prawdopodobieństwo błędu testu ojcostwa, opartego na wynikach grupy krwi wynosi 40%, a przyjmiemy, że matka statystycznie nie mija się z prawdą na 88%, to prawdopodobieństwo, że wskazany pan jest jednak ojcem dziecka wyniesie 95%. Można to policzyć, nie znając wzoru na prawdopodobieństwo warunkowe. Nie widzę żadnego powodu, by sędziowie wówczas nie brali pod uwagę koloru oczu i włosów, tyle że tam trudniej o zaprzeczenie. To znaczy, jeśli matka miała oczy jasne, a dziecko ciemne, to wykluczało to ojcostwo jasnookiego mężczyzny. Ale jeśli mężczyzna lub matka dziecka miało ciemne oczy, to już nie da się niczego wykluczyć. Także dwoje ciemnookich może mieć dziecko o jasnych oczach. Prawdopodobieństwo 6,25%, ale jednak. Prawdopodobieństwo że para, z których jedna osoba ma jasne oczy, a druga ciemne, będzie miała jasnookie dziecko, to 25%. Z włosami podobnie, tylko jeszcze gorzej - dziecko dwojga jasnych blondynów będzie jasnym blondynem, ale z pozostałych kombinacji, w tym tych z rudymi, ciemnymi blondynami i szatynami niczego nie da się wykluczyć. Więc ma rację Euklides, że dla sędziów kolor włosów to nader wątpliwy argument przy ustalaniu ojcostwa. Szkoda tylko, że sam używa tego argumentu przy ustalaniu narodowości, co jest już nie wątpliwe, ale absurdalne. Bo jeszcze w dodatku Euklides zapominać raczy, że w Średniowieczu też niekoniecznie mąż był ojcem dziecka. Nie jeden Frank począł dziecko z Galijką.
  24. O wskazaniu na pochodzenie z uwzględnieniem koloru włosów

    Nie, zupełnie niezrozumiałe. Po pierwsze dziedzictwo kulturowe, jak sama nazwa wskazuje, nie jest tym, co dziedzictwo genetyczne. Czyli ktoś mógł nie mieć ani kropli galijskiej krwi, ale czuć się np. Galem. Albo odwrotnie. Sam się kiedyś czułem trochę kulturowo Słowakiem, choć żadnych powiązań genetycznych z tym narodem nie mam. A syn też daje radę się dogadać po słowacku, więc to już dziedzictwo? Poza tym - co do genetyki - wciąż chyba prawa Mendla obowiązują, choć geny ludzkie są bardziej złożone, niż grochu i muszki drozofilli, o której uczono mnie na biologii. Na ogół gen ciemnych włosów jest dominujący. To znaczy, że dziecko pary brun-blond, o ile wszyscy przodkowie brun byli brun, a wszyscy przodkowie blond byli blond - będzie brun. Choć będzie miał i gen brun, i gen blond. Z tego wynika, że gen blond potrafi się ukryć. I choć od N pokoleń w rodzinach zarówno matki, jak i ojca, rodzili się sami brun, to w N+1 pokoleniu może urodzić się blond, bo kiedyś tam przed N-tym pokoleniem któreś z rodziców było blond. Nie pamiętam, kiedy płowowłosi Germanie zaczęli przekraczać Ren, ale na pewno na tyle dawno, że w Średniowieczu z koloru włosów nie wynika kompletnie nic.
  25. Wysiedlenia Niemców

    Kolego Komarze, rad będę kontynuował z Tobą dyskusję. Ale traktowanie wpisu kolegi Wolfa sprzed 8 lat jako coś rozstrzygającego spór pomiędzy nami jest dość dziwnym posunięciem. No chyba że tak bardzo się identyfikujesz z poglądami Wolfa, że nie widzisz potrzeby formułowania własnych. A szkoda, bo wydajesz się dużo ciekawszym interlokutorem. Bowiem do owego wpisu można mieć poważne merytoryczne zastrzeżenia. Dekrety Beneša, prezydenta na uchodźctwie, siłą rzeczy nie były wydane zgodnie z zasadami demokracji. Potem (wiosną 1946) zostały zatwierdzone przez Prozatímní Národní shromáždění republiky Československé, czyli parlament tymczasowy, powołany także dekretem Beneša, czyli z demokracją niewiele mający wspólnego. 1/3 parlamentarzystów należał do partii komunistycznych, 1/3 do socjalistycznych, pozostali to czescy ludowcy i słowaccy demokraci. Nie byli wyłonieni w wyniku wyborów, a skład wynikał z nacisków Stalina, do którego strefy wpływów już wtedy Czechosłowacja się zaliczała, pomimo zachowania pozorów demokracji. Więc, choć dekret wydał demokratycznie wybrany prezydent - w czasie, gdy żadnej władzy na terenie swego państwa nie miał - realnie został on wprowadzony w życie w wyniku decyzji Stalina i zgodnie z jego wolą zrealizowany. Zaiste piękny przykład wysiedleń demokratycznych. Zupełnie nie wiem, na jakiej podstawie Wolf stwierdza, że Churchill był "prekursorem idei wysiedleń Niemców". Ja tej tezie nie zaprzeczam, może i był, ale mi nic o tym nie wiadomo i poproszę o argumenty. Ale nie takie, jak to, że "o wysiedleniu Niemców z Polski i Czechosłowacji zadecydowały w Poczdamie trzy mocarstwa". To oczywiście prawda, tylko że: - Churchill nie podpisał się pod ustaleniami owej konferencji, - konferencja odbywała się w czasie, gdy Stalin realnie dzierżył władzę nad częścią Europy, położoną na wschód od Łaby. I dziś trudno stwierdzić, czy amerykańska i brytyjska akceptacja wysiedleń Niemców z terenów Czechosłowacji i z terenów, przyznanych Polsce, była jedynie akceptacją status quo, czy akceptacją zasady. Zważywszy, że na zachód od Łaby wysiedleń nie było - raczej to pierwsze. Przypomnę - bo po podzieleniu wątku przestało to być oczywiste - że wyraziłem pogląd, że gdyby to armie państw demokratycznych wyzwoliły Polskę spod hitlerowskiej okupacji, to ustalenie zachodniej granicy Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej nie byłoby możliwe ze względu na nieakceptowalną skalę przesiedleń. Nigdy nie twierdziłem, że jakiekolwiek przymusowe przesiedlenia w systemie demokratycznym są niemożliwe.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.