Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. Ilu Niemców zabili Polacy w czasie okupacji a ilu Żydów?

    Tak na wyczucie i zdrowy rozsądek. Jeśli Secesjonista ma wyliczenia, z których wynika co innego, bardzo proszę o ich zaprezentowanie.
  2. Jak to było z tymi kolejkami?

    Tak, to prawda, i to chyba nie tylko kubańskich. Chodziło o to, czy zdążą przed świętami. I może z tym jest związana owa zieloność i cierpkość niektórych pomarańczy. O ile mi wiadomo, cytrusy i banany przeznaczone do długiego transportu zrywane są niedojrzałe, zielone i cierpkie. Gdyby je zrywać dojrzałe, nie przeżyłyby transportu. Potem płyną parę miesięcy czy tygodni statkiem i po rozładowaniu trafiają do dojrzewalni. To taka kryta hala, gdzie jest ciepło, a ponadto do powietrza dodaje się dwutlenek węgla i/lub metan, bo te gazy przyśpieszają dojrzewanie. Nie wiem, ile to trwa, ale pewnie dni kilka, lub nawet kilkanaście. Ponieważ priorytetem zawsze było "zdążyć przed świętami" (na 1 maja też chyba rzucano) to bardzo możliwe, że przerywano ten proces dojrzewania i na wpół zielone szły do sklepów. Niekoniecznie tylko te z Kuby. Na uprawie pomarańczy się nie znam, ale jakoś nie wydaje mi się, by klimat Kuby był dla niej niewłaściwy.
  3. Jak to było z tymi kolejkami?

    Ano tak, nie sądzę, by taki bazar był w Żyrardowie czy Grodzisku (Korytowa nie znam). Pewnie trzeba było wsiąść w pociąg i dojechać do Warszawy. Straszny kawał drogi, dziś tyle codziennie dojeżdżam do pracy, choć i pracuję, i mieszkam w Warszawie. Ale w Gdańsku, Poznaniu, Szczecinie, Wrocławiu zapewne jakieś były. Może. Może Secesjonista nadto łatwo przekłada swe doświadczenia na całą Polskę? W drugiej połowie lat 80. często bywałem w Grodzisku i zaopatrzenie sklepów oceniałem jako lepsze, niż w Warszawie. O chlebie już pisałem - zwyczajny 4 zł. Co do papierosów to pod koniec lat 70. paczka "Sportów" poniżej 4 zł, ale je wycofywano, a identyczne "Starty" już były powyżej 4. Ekstra Mocne - 5 z hakiem. Klubowe - 7,50 czy 8,50. Marlboro 25 zł, Carmeny 20. Gitany i Guluazy - chyba trochę drożej, niż Marlboro. Czyli papieros kosztował z grubsza od 20 groszy do 1,50 zł. Ja tam nie wiem, ile średnio trwało stanie w kolejkach, mogę pisać tylko o tym, ile ja zwykle stałem. I owszem, kilka razy zmuszono mnie do stawania w kolejce po coś tam o 5. czy 6. godzinie. Było to - wg mnie - kompletnie bez sensu, co nie zmienia faktu, że sporo ludzi tak robiło. Po co czy dlaczego - mogę jedynie zgadywać. Jeśli nie zależało ci na szynce i zadowalała cię krakowska - było to kompletnie bez sensu.
  4. Ilu Niemców zabili Polacy w czasie okupacji a ilu Żydów?

    Trochę odnoszę wrażenie, iż przedmówcy na siłę poszukują dziur w materii, która z pewnością spójna nie jest. To, o czym Gross pisze, dotyczy terenów przedwojennej Polski, okupowanych przez Niemcy od IX 39 po II 45. I do tego rad bym się ograniczył. Bardzo chciałbym poznać - choćby w przybliżeniu, szacunkowo - kilka liczb: 1) ilu Niemców zostało zabitych przez Polaków na terenach okupowanych, czyli przez podziemne organizacje wojskowe; 2) ilu Żydów zostało zamordowanych przez polskie podziemne organizacje wojskowe, 3) ilu Żydów zostało zamordowanych przez Polaków, niezrzeszonych w organizacjach wojskowych, 4) ilu Żydów zostało zamordowanych przez Niemców z udziałem polskich podziemnych organizacji wojskowych, 5) ilu Żydów zostało zamordowanych przez Niemców z udziałem osób narodowości polskiej, niezrzeszonych w organizacjach wojskowych. Gross konkluduje, że bez względu na metodologię, metodykę i metodę liczenia oraz dokładność oszacowania, suma liczb, wykazanych w punktach 2), 3) 4) i 5) jest znacznie wyższa, niż liczba z punktu 1). I oczywiście ma rację. Całkowitą rację. I ta racja powinna powodować niepokój u osób, które - tak jak ja - uważają się za polskich patriotów. To jest czarny ślad na naszej biało-czerwonej fladze, że te liczby z punktów 2) i 4) nie wynoszą zero. Że były przypadki zabijania Żydów przez uczestników polskich podziemnych organizacji wojskowych. Oraz przypadki donoszenia Niemcom o ukrywających się Żydach przez uczestników polskiego zbrojnego podziemia. Te przypadki powinny być zbadane, napiętnowane i osoby, które tego się dopuściły, powinny być obłożone infamią i nie mieć prawa do uznawania ich za Polaków. Powinniśmy z całą stanowczością potraktować ich jak wrzód na organizmie naszego narodu, odrzucić ich i potępić. O ile wiem, stawiamy im pomniki i składamy pod nimi kwiaty. Natomiast porównywanie, dokonane przez Grossa, liczby z p. 1) z sumą liczb z p. 2), 3), 4) i 5), choć intelektualnie ciekawe, nie może być podstawą osądu postawy narodu polskiego. Ludzie, którzy zginęli w ramach 1) to głównie żołnierze na służbie, uzbrojeni i walczący. Nie tak łatwo kogoś takiego zabić, raczej w starciu samemu będzie się zabitym. Nawet osądzanie na podstawie porównania liczb p. 1) z p.2) jest grubym przekłamaniem. Choć mam nadzieję, że w sposób oczywisty okaże się, że liczba Niemców zabitych przez polskie podziemne organizacje wojskowe jest wielokroć większa, niż liczba Żydów przez nich zabita. Hańbą dla narodu polskiego jest to, że ta druga nie wynosi "0".
  5. Jak to było z tymi kolejkami?

    Bladego pojęcia nie mam. Generalnie, jak były do kupienia w normalnym sklepie, to każdy kupował, ile "dawano" i na cenę nie patrzył. Przesadnie drogie być nie mogły. Oczywiście, mówiąc o zaopatrzeniu w epoce PRL nie sposób nie wspomnieć, o takich miejscach ja "Polna" czy "Różyc" w Warszawie, a w innych miastach pewnie też takie istniały. Tam było wszystko w ciągłej sprzedaży, po cenach rynkowych. I rzeczywiście zdarzało mi się kupować pomarańcze na prezent, choć to już po 80' było. Co do cen tak gdzieś w latach 77-78 to pamiętam, że chleb był po 4 zł, ale bochenek był duży, kilogramowy. Lepiej pamiętam ceny napojów wyskokowych, ale i tu bym się nie założył. Piwo, zwane "żabką" chyba po 4,50; "królewskie" - 5,50; "warka" 7,50 zł - wiadomo, Mokotów bogaty. Ceny dotyczą ówczesnej flaszki "baryłeczki", która była półtrzyczwartówką, czyli 0,375 l. Wino rozlewane w Polsce sprzedawano w trzyczwartówkach 0.75 l, i tak wino marki "wino" chyba dwadzieścia parę złotych. Lepiej było odżałować 40 zł i kupić wytrawne "bodoczoni bodoczoni", kosztujące 45 zł "bodoczoni szurkerborat" to już był luksus. Tyle że importy były we flaszkach 0,70 l. Wódka wyłącznie w półlitrówkach. Prym wiodła "żytnia mazowiecka" za 120 zł. Za "żytnią z kłoskiem" trzeba było dać 125 zł. Tańszy był "bałtyk", ale to było świństwo niesłychane. Już lepsza była "czerwona karteczka" (witaj, butelecko, z cerwonou karteckou, białymi litereckami, zmiłuj się nad nami) za 105 zł. Ponoć była jakaś za 95 zł, ale ja tylko o niej słyszałem. A, handlowałem kefirem i jogurtem, Taki plastikowy pojemnik kefiru (0,30 lub 0,33 l) 3,60 w sklepie, a jogurtu 5,50 zł. W szkole sprzedawaliśmy po 4,00 i 6,00 i żałowaliśmy, że kefir lepiej schodzi. Dobrze szło jeszcze prince polo, ale ceny nie pamiętam.
  6. Nauka języków

    Może. Ale od początku. Z tą znajomością języków to nie taka prosta sprawa, bo należałoby rozróżnić w zakresie języka potocznego: - bierną w mowie, - bierną w piśmie, - czynną w mowie, - czynną w piśmie, a jak przejdziemy do języka profesjonalnego, to mamy tyle wariantów, ile jest profesji, a nawet więcej. Niby mogę powiedzieć, że znam angielski, rosyjski, francuski, słowacki, węgierski, czeski, chorwacki i ukraiński. Tyle że chorwacki i ukraiński jedynie biernie (poza kilkoma zwrotami grzecznościowymi) i w stopniu niewielkim, to znaczy przeczytam tekst, jeśli muszę i jakoś się dogadam, jeśli mój interlokutor też chce się dogadać. A z francuskim jest jeszcze gorzej, bo tylko biernie, tylko w piśmie i tylko w zakresie historii umundurowania i uzbrojenia XVIII-XIX wiek. A w dodatku to było kiedyś. To znaczy kiedyś miałem szansę coś zarobić, jeśli zdołam zrozumieć teksty po francusku. Pierwsze dwie strony to był koszmar, ale po 200 to już nawet do słownika nie sięgałem. Zarobiłem. No to znałem francuski czy nie? Dodam, że wówczas nie było Internetu. Jeśli chodzi o język czeski, to mój poziom jest taki, że chętnie poczytam książkę po czesku dla przyjemności (czyli poziom najwyższy w zakresie bierny w piśmie), ale nawet nie próbuję w tym języku mówić. No może czasem rzucę "na shle...". Z kolei po słowacku po godzinie rozmowie z rodowitym Słowakiem dowiedziałem się, że "Poliaki to sú také kurvy". No to już jest max, jeśli nie czują w mowie obcego akcentu. Ale z pisaniem mam problemy. Co prawda Słowacy też, to trudna ortografia. Ciągle czytam, że mają ją uprościć, ale nie mogą się dogadać, jak. Dlatego ile razy czytam, że ktoś tam zna ileś tam języków, to zadaję sobie pytanie, na jakim poziomie i w jakim zakresie. Tak jak ja francuski, czy tak jak Józef Korzeniowski angielski?
  7. Jak to było z tymi kolejkami?

    Korekta - jednak 4,5 roku. A za ile?
  8. Jak to było z tymi kolejkami?

    Tyle, że banany rzadziej, niż cytryny. Bruno mi przypomniał, że w sumie kawior, i czarny - prawdziwa bieługa - i czerwony były w latach 80. łatwiej dostępne niż dziś. Był to towar luksusowy ze względu na cenę, ale dało się kupić. Dziś też da się kupić, tylko że poziom luksusu wzrósł niebotycznie. Natomiast konserwy z kraba - chyba ochockiego - też były w sprzedaży i to w dolnej strefie luksusu, albo i niżej. Dziś nie wiem, gdzie miałbym je kupić. Nie mówiąc o cenie.
  9. Jak to było z tymi kolejkami?

    Jak wcześniej pisałem, pierwsza połowa lat 60. to moje wczesne dzieciństwo. Napisałem o tym okresie tyle, że znałem z niego smak bananów i pomarańczy. I tyle było o cytrusach w pierwszej połowie lat 60. Mogę uzupełnić - zapewne smak cytryn też znałem z wczesnego dzieciństwa. I zapewne mi nie pasował. Natomiast kiedy miałem lat prawie 10, a raczej -naście lubiłem herbatę z plasterkiem cytryny i na ogół ta cytryna w domu była. No tyle że to już raczej lata 70., no i końcówka 60. Mam nadzieję, że czytelnik wspomnień zapewne dostrzega ich związek z upływającym czasem. Kolejnej maniery pisania o czasach PRL, której nie lubię, to rozciąganie danego stwierdzenia, dotyczącego jakiegoś momentu, na całą epokę. Widzisz, Secesjonisto, jeśli masz dwóch autorów wspomnień, z których jeden twierdzi, że a, a drugi że ~a, to jeden z nich się myli, a drugi ma rację. Gdyby była taka kontrowersja Mycielski vs jancet to nie wiem, dlaczego to akurat Mycielski zdaje się Secesjoniście bardziej wiarygodny. W końcu to Mycielski pisze za kasę, więc musi pisać coś, co publiczność zaciekawi, wciągnie. I pewnie nie raz zmyśla. Jancet pisze za frajer, więc po co miałby zmyślać? Z tym, że jawnej sprzeczności między Mycielskim a jancetem ja tu nie dostrzegam. Pomijając już, że jancet nie odnosił się do dostępności cytryn w 1964 roku, kiedy miał zapewne 3,5 roku, to z przytoczonych przez Ciebie treści bynajmniej nie wynika, że cytryny były niedostępne na rynku w pierwszej połowie lat 60. Może były po prostu drogie? A może ta pani naprawdę nie postąpiła rozsądnie? To samo dotyczy pozostałych cytatów. Sorry, jeżeli Stachura dostał w paczce cytryny i pomarańcze, to co miał nadawcy napisać? "Z pomarańczami OK, ale z cytrynami to się wygłupiłeś"? W latach 80. dostaliśmy paczkę z mąką, cukrem i piwem. Bardzo dziękowaliśmy za wszystko, choć cukru mieliśmy zapas na trzy lata, a mąki nie brakowało. Miałem napisać "Piwo super, a z resztą co mam zrobić?". Nota bene cukier sfermentowałem i wydestylowałem.
  10. Obozy internowania w czasie Wielkiej Wojny

    W naszych stereotypowych mniemaniach o epoce Franciszka Józefa jawi nam się ona jako okres nostalgicznej szczęśliwości. Dzieje się to zapewne dlatego, że akurat za panowania tego władcy pozostający pod tym panowaniem Polacy byli przez władzę wielce szanowani, podczas gdy pod panowaniem pruskim i rosyjskim - raczej prześladowani. No i również trzeba przyznać, że generalnie odpłacali się za to wiernością monarchii. Jedyne, co jej zwykle zarzucaliśmy, to to, że na zbyt wiele pozwala Ukraińcom, Rusinom, Łemkom, Bojkom, Hucułom itd. A szczególnie faworyzuje Czechów. Myślę, że stąd bierze się nasza wizja Franca Jozefa jako dobrotliwego władcy, podczas gdy rzeczywistość była zgoła inna. I nawet popularność Švejka tej wizji nie zmienia. Możesz troszkę dokładniej określić, gdzie są te wzmianki, i o obozie, i o Bochni. Rzucę okiem na oryginał i może wyniknie z tego coś ciekawego.
  11. A w którym poście? Jeżeli chodzi o ten powyżej cytowany, to było przejęzyczenie. Tak to chyba się nazywa. Mniemam, że Secesjonista zna to określenie. Mniemam też, że Secesjonista podziela moje zdanie, że czepianie się oczywistych przejęzyczeń adwersarza nie jest, powiedzmy, eleganckie. A już na pewno nie służy uzgodnieniu poglądów. Przy czym ja nadal nie znam poglądu Secesjonisty w tej materii i odnoszę wrażenie, że czepianie się mego przejęzyczenia było celem samym w sobie. Co jest dla mnie przykre.
  12. Istotnie, ja też. Koronacja była przed ślubem. Nie wiedziałeś? Gdyby Tygrys był mniejszy Od Królika i lżejszy, I cokolwiek grzeczniejszy, A zaś Królik silniejszy Od Tygrysa i wyższy, A znów Tygrys był niższy, I cokolwiek szczuplejszy, Wtedy tak by nie brykał Na biednego Królika, Który jednak jest mniejszy.
  13. Podobna symbolika państwowa (i miejska)

    Nie wiem czemu Secesjonista usiłuje aż tak rozgrzebywać moją drobną i poboczną uwagę, że słowackie określenie tego krzyża wydaje mi się dziwne. Czeskie tudzież. Ciekawsze jest określenie rosyjskie czy ukraińskie - krzyż o 6 końcach . W każdym razie precyzyjne na maxa.
  14. Podobna symbolika państwowa (i miejska)

    Tak, Stefan I (1000-1038) panował przed przed Ludwikiem Wielkim (1342-1382). Także przed pierwszym Anjou na tronie węgierskim Karolem Robertem (1310-1342). No i przed I, a więc także przed IV krucjatą. Nota bene Arpadowie nie byli bezpośrednimi poprzednikami Anjou na tronie węgierskim. Prawie 10 lat przerwy między tymi dynastiami. Taka trochę węgierska wielka smuta. W każdym razie Arpadowie go używali, przynajmniej Bela (Wojciech) III. Z pewnością był też używany w czasach Arpadów, choć na madziarskiej wiki podano, że ta moneta Stefana I budzi wątpliwości. Zapewne nie był elementem herbu monarchy, ale był stosowany w symbolice herbowej, zapewne także w kościołach i liturgii. No cóż, raczej dominuje pogląd, że podwójny krzyż rozpowszechnił się w naszej części Europy na skutek wpływów Bizancjum, a w szczególności misji Cyryla i Metodego nad Dunajem (z góry informuję, że to było wcześniej, niż panowanie Ludwika Anjou na Węgrzech). Niekoniecznie. Symbol na herbie Litwy, zwany karawaką, ma poprzeczki równej długości, a ten węgiersko-słowacki ma górną wyraźnie krótszą.
  15. Podobna symbolika państwowa (i miejska)

    Chyba przed chwilą rugałeś Euklidesa, że pisze o czymś, o czym sam twierdzi, że się na tym nie zna. Podwójny krzyż to określenie oczywiste, dvojramenný - budzi moje wątpliwości, bo na polski byłby tłumaczony: dwuramienny.
  16. Chyba jednak tu się myli jancet, stało się zupełnie odwrotnie Chyba jednak jancet się tu nie myli, stało się tak, że najpierw była koronacja, a potem ślub. Być może początkowo plan był inny, ale stało się tak, jak się stało. Gdyby było rzeczywiście tak, że władcą miała być Anna, a Stefan jedynie królem-małżonkiem to nie zgodzono by się na taką kolejność. Nie zaprzecza. Wielu naszych władców dbało wpływy w tej czy innej fakcji sejmowej, jeden dbał o przychylną postawę (: wpływy) magnaterii inny raczej starał się zabiegać o brać szaraczkową. I mówię tu również o władcach przed okresem elekcji. Czy przez to mamy ich pozbawić miana władcy? Istotnie - nie dodałem, że "dbała o wpływy m. in. na dworze męża". Wydawało mi się, że to w tym kontekście jasne. Każdy, czy to możnowładca czy zwykły szlachetka starał się taką przychylność uzyskać, o ile miał taką możliwość. Gdyby miała lat 70 to pewnie też by zabiegano o taką przychylność. Jeśli w jakimś kraju by coś uzyskać lepiej było zabiegać u kanclerza, ministra czy kardynała niźli u koronowanego władcy to czy z tego mamy wyciągać wniosek o sprawowaniu władzy przez tychże a nie przez władcę? Niewątpliwie jakąś władzę mieli, z tym że kanclerz czy minister sprawował ją w imieniu króla. Wiek ma tu jednak ogromne znaczenie. Nikogo nie dziwi fakt, że zabiega się o przychylność 70-letniej królowej-matki, bo ona może mieć wpływ na decyzje króla i jego ministrów, ma autorytet. Niczego tu nie trzeba udowadniać. Jednak zabieganie o wpływy 11 czy 12-letniej dziewczynki nie jest oczywiste, o czymś świadczy. Szczerze mówiąc to nie zauważyłem by Szpaczyński wskazał jakikolwiek dokument w którym to zapisano by to okrzyknięcie, ale może coś przeoczyłem, może mi przypomnieć jancet o jakich to dokumentach wspomina ów historyk? Szpaczyński nie jest raczej pierwszym, który uważa, że Anna była władcą, a przynajmniej miała być zgodnie z uchwałą elekcyjną. Więc moje słowa dotyczyły nie tylko Szpaczyńskiego, ani nawet nie przede wszystkim jego, aczkolwiek - także jego. Ów historyk kilkakrotnie zaznacza, że Stefan został na sejmie elekcyjnym jedynie "przydany" na męża Annie. Samego aktu w przypisach nie znalazłem, ale zapewne dlatego, że autor uznał, iż czytelnicy go znają. Mniemam, że miał na myśli Literae Significatoriae, cytowane przez Secesjonistę w ostatni piątek. "Opierał" się na tym dokumencie, co nie oznacza, że jedynie cytował. Interpretował. Oczywiście w tym akcie użyto słowa "Królowa" w odniesieniu do Anny. Słowo "król" jest już interpretacją autora, któremu zapewne chodziło o podkreślenie, że to królowa Anna miała być/była władcą, a król Stefan jedynie dodatkiem. Jak już kilkakrotnie stwierdziłem, ja się z argumentacją zwolenników "Anny I Jagiellonki" nie zgadzam, więc trochę nie wiem, czy Secesjonista chce ze mną dyskutować, czy też pragnie wzmocnić mą argumentację?
  17. Powiedzmy - ja jakieś mam, ale nader zielone i się z tym nie zgadzam. Sądzę, że rozróżnienie terminów "król" i "królowa" w odniesieniu do kobiet na tronie Polski jest związane z rozróżnieniem "król władca" i "królowa żona" czy "królowa matka", a także "królowa wdowa". Odmiennie niż np. w Anglii królowe w Polsce nie były władcami, z wyjątkiem jednej lub dwóch. Ta pierwsza to Jadwiga Anjou czy też Andegaweńska. Ten przypadek raczej nie budzi wątpliwości, zasiadła na tronie jako panna i do ślubu z Jagiełłą zasiadała tam prawie półtora roku. Wprawdzie miała 11-12 lat, ale regencji nie ustanowiono i możnowładcy starali się o jej przychylność, znaczy że sprawowała władzę. Po ślubie też wykonywała działania, zwyczajowo przypisane władcy. Druga to miałaby być właśnie Anna Jagiellonka. Ale tu argumentacja jest słabsza i opiera się głównie na dokumentach, dotyczących wydarzeń z grudnia 1575 roku, kiedy okrzyknięto ją królem i przydano za męża Stefana. Literalna wykładnia tych słów świadczyłaby o tym, że to ona miała być władcą, a Stefan tylko królem-małżonkiem, jednak gdyby taka była istotnie wola szlachty, to najpierw należałoby koronować Annę, potem powinien odbyć się ślub, a dopiero na końcu koronacja Stefana. A stało się zupełnie inaczej - najpierw ślub, a potem wspólna koronacja. I ja nie znam żadnych faktów, które świadczyłyby o tym, że Anna sprawowała władzę, choćby przed ślubem z Stefanem albo po jego śmierci, kiedy naprawdę miała dobrą ku temu okazję. Dbała o wpływy - fakt, ale dbanie o wpływy zaprzecza sprawowaniu władzy. Więc i ja nie za bardzo widzę powód, by uważać ją za "króla - władcę", a nie jedyne "królową - żonę", a potem "królową - wdowę". No ale Szpaczyński za decydujący fakt uznaje (zapewne) dokumenty z grudniowej elekcji, z których niby wynika, że de jure była władcą. Więc taki pogląd w obiegu naukowym istnieje. Ps. W sumie jest jeszcze jedna kandydatka, i to całkiem mocna - Maria Ludwika Gonzaga
  18. Podobna symbolika państwowa (i miejska)

    Sorry, ale cytowane przez Ciebie określenia oznaczają z grubsza "krzyż z dwoma belkami" (poziomymi) i są w pełni słuszne. Natomiast człowiek ma dwa ramiona i, gdyby rozłożył ręce, jego sylwetka przypominałaby zwykły krzyż, a nie lotaryński. Lotaryński ma 4 ramiona, po dwa z każdej strony. Trzy góry pojawiały się na różnych flagach na Węgrzech na długo przed XIX wiekiem, widnieją one na zrekonstruowanej fladze Arpadów czy na sztandarze Jerzego II Rakoczego. Oczywiście. Słowa "ta symbolika" dotyczą tego, że te trzy góry to Tatra, Fatra i Matra, a nie samych trzech gór.
  19. Oczywiście, fajnie gdyby się odezwali jacyś etniczni Ślązacy, ale z tego co wiem, to oni nie uważają się za Niemców, więc nie założyliby bluz z napisem "Oberschlesien" , bo dla nich to "Gůrny Ślůnsk". Gdyby poczuwali się do niemieckości, to nie byłoby problemu, po przecież mniejszość niemiecka jest oficjalnie uznana, ma pewne przywileje, a nawet zwykle jednego czy dwóch posłów na sejm.
  20. Nie lękaj się, porusz - jeśli Cię to interesuje.
  21. Trudno mieć pewność, ale wątpię. Nie wiem, jakie konkretnie rozmowy autor miał na myśli i kom konkretnie byli ci, którzy się nie zgodzili na to rozwiązanie pod koniec lat 80., ale po uruchomieniu pociągów na linii CMK pojawili się "biznesmeni", którzy korzystali z tego środka podróży na Śląsk, by tam robić zakupy deficytowych towarów i potem je sprzedawać w Warszawie w szarej strefie. Znaczy zaopatrzenie sklepów górnośląskich było lepsze, niż w Warszawie. Do tego dochodzi PRL-owska codzienność, a w niej bufety pracownicze, w których jakość zaopatrzenia była zależna od pozycji zakładu i jego kierownictwa. W każdym razie te górnicze do źle zaopatrzonych nie należy, a ja już w latach 80. mogłem w bufecie zakładowym cukrowni kupować produkty, w zwykłym handlu trudno dostępne, i to bez kartek. Poza tym ta śląska solidarność dość krótka była, bo w latach 80. takie specjalne sklepy dla śląskich górników utworzono, a dla warszawskich robotników - nie. I nie przypominam sobie, by przeciw temu na Śląsku protestowano. Przy czym wszystko to jest nie na temat (a pfe, Secesjonisto), bowiem także w latach 70. etniczni Ślązacy nie stanowili większości górników i ludności Górnego Śląska. A co to ma do ich "dupiastości" czy "dupowatości", to też nie wiem. Nota bene, wg mnie "dupiastość" to cecha budowy ciała, przez znaczną część populacji ceniona, zaś "dupowatość" to cecha charakteru. Raczej pejoratywnie kojarzona, choć jeśli skonfrontujemy "cwaniactwo" z "dupowatością" to ta ostatnia może się nam zdać bardziej sympatyczną.
  22. Bruno, Szpaczyński to bardzo dokładnie analizuje na 27 stronach artykułu. Dostęp do niego jest nader łatwy, wystarczy wygooglać tytuł Anna I Jagiellonka kontra Jan Zamoyski. Kilka uwag w sprawie dążeń królowej do zapewnienia ciągłości dynastii Jagiellonów ima się .pdf. I chyba ma mocne argumenty, że w świetle prawnym Anna była królem. Oczywiście można się z tym poglądem spierać. Dla mnie jednak kluczowym jest, że choć może i była de jure królem, ale de facto władzy królewskiej nie sprawowała. Co i Szpaczyński jednoznacznie stwierdza, a i Secesjonista podtrzymuje, bo Jedynym jej elekcyjnym zobowiązaniem było wyjść za Batorego, co też uczyniła i wtedy on, po okresie bezkrólewia, stał się władcą.
  23. Armenia

    Ale ja chciałem tylko swe amatorskie zdjęcie dać, zrobione telefonem. Nota bene mieszkańcy mówili, że tak wyraźnie Ararat to rzadko jest widoczny.
  24. Armenia

    No cóż, tym razem znalazłem się w Armenii. Konkretnie w Erewaniu, Erywaniu bodź w Jerewaniu. Jak na razie nie mam zdjęć, wartych umieszczenia. Po prostu wyobraźcie sobie park, w którym jest mnóstwo knajp i unosi się w nim zapach z grilowanego mięsa i warzyw, a przede wszystkim mnóstwa przypraw, których nie jestem w stanie nazwać. Na pewno nie jest do dobre miejsce dla odchudzających się, o weganach nie wspominając. Słoiczek czarnego kawioru można kupić za 6 zł, czerwony kosztuje 8 zł. Z tym, że to kawior ze sterleta (nie z bieługi) i z pstrąga (nie z łososia). Mi smakuje.
  25. Podobna symbolika państwowa (i miejska)

    Coś podobnego można znaleźć znaczne bliżej. W herbach zarówno Słowacji, jak i Węgier widnieją trzy góry (niebieskie lub zielone), na środkowej z nich (najwyższej) stoi biały czteroramienny krzyż (Słowacy twierdzą, że jest dvojramenný, ale ja widzę dwa razy po dwa ramiona). Powszechnym poglądem, zarówno wśród Węgrów, jak i Słowaków jest, że te trzy góry to Tatra, Fatra i Matra. Dziś Tatry i Fatry (Veľká i Malá) leżą na Słowacji, a Matra - na Węgrzech. Z której strony nie patrzeć - częściowo za granicą. Większość historyków (przynajmniej słowackich, bo z lekturą węgierskich mam kłopot) twierdzi, że ta symbolika została wprowadzona dopiero w 2. poł. XIX wieku ale cóż - przyjęła się. A o symbolach tu chyba mówimy. We wzorze naszego paszportu z 2018 roku znajduje się scena z obrony Lwowa 1918. Chyba wszyscy wiemy, że Lwów dziś do RP nie należy. Odnoszę wrażenie, że w jakimś projekcie była też Ostra Brama w Wilnie, ale to chyba nie przeszło.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.