Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. I dotarła do nich owa dyrektywa z 5 lutego? I funkcjonowały sądy, które Ślązoków, przechodzących na drugą stronę, skazywały na śmierć? I w następstwie tych wyroków konfiskowano majątek ich rodzin? Serio??? Ponawiam swą prośbę w dwóch poprzednich kwestiach, w których zarzuciłeś mi, że piszę nieprawdę.
  2. Dlaczego Hitler nie zaatakował Szwajcarii?

    Myślę, że nie byli oni idiotami i bez Canarisa wiedzieli, że coś takiego im grozi. I w sumie wiedzieli, że jeśli będą gotowi na jego odparcie, to atak nie nastąpi. Z tych licznych argumentów za nieatakowaniem Szwajcarii, które jeden z przedmówców cytował z Wiki, ze wszystkimi się zgadzam, ale niektóre chciałbym uwypuklić. 1. Szwajcaria bankami stała. To znaczy szwajcarskie banki w niepodległej Szwajcarii mogły przekazywać pieniądze z III Rzeszy do beneficjentów w krajach, niezaangażowanych w wojnę, lub lekko traktujących swe formalne zaangażowanie. Zapewne były też wykorzystywane przy finansowaniu operacji wywiadowczych. Zajęcie Szwajcarii spowodowałoby, że III Rzesza nie mogłaby realizować takich przelewów, a przynajmniej byłoby to znacznie trudniejsze. 2. Oczywiście, tak długo, jak III Rzesza była przekonana, że wkrótce zapanuje nad całym światem, zajęcie Szwajcarii było prostym krokiem do tego celu. Jadnak odrzucenie propozycji Hitlera przez Wielką Brytanię i następnie przegrana w bitwie o Anglię uświadomiła III Rzeszy, że wojna jeszcze trochę potrwa - więc banki szwajcarskie będą potrzebne. No nie. O ile w październiku 40 roku Niemcy mogli liczyć na bardzo szybkie zakończenie wojny, to rok, czy dwa lata później - już nie. Wtedy już każda dywizja była na wagę złota i tworzenie nowego frontu byłoby samobójstwem. Tym bardziej, że - jak pisałem w 1. - szwajcarskie banki okazały się jednak niezbędne. 3. Nie wiem, na ile prawdziwe są opowieści o tym, że każdy dorosły Szwajcar mundur i broń osobistą trzymał w szafie, sprzęt plutonu - u sołtysa, a batalionowy - w gminie. Itd. W każdym razie Szwajcarzy przez stulecia uchodzili za najbardziej bitny naród w Europie. O ile jesienią 40 roku, po upadku Wielkiej Brytanii można było liczyć na ich bierność - bo w sumie nie było już za co ginąć, to później już nie. Szwajcaria mogłaby się okazać dla Hitlera czymś gorszym, niż Hiszpania dla Napoleona.
  3. No skoro zacząłem, to kontynuuję. Musicie się liczyć z kilkoma wpisami. Nie usiłowałem wykręcić się od wojska. No bo w sumie "rok to nie wyrok", no a jak człowiek się pasjonuje historią wojskowości, to powinien zobaczyć, jak się żyje w koszarach. Więc biletu się spodziewałem. Jednak termin mnie zaskoczył. List odebrałem między 20 a 25 kwietnia z terminem stawienia się do jednostki na 5 maja 86 roku. No cóż, skoro idę w kamasze, to trzeba się godnie pożegnać z kolegami. A że pracowałem wówczas w Instytucie Przemysłu Fermentacyjnego, Zakładzie Technologii Spirytusu i Drożdży, więc sprawa była prosta. Wziąłem duży baniak, nasypałem cukru, rozpuściłem drożdży, dodałem kwasu siarkowego dla odpowiedniego pH i niech fermentuje. Jak przefermentowało, do dałem na kolumnę rektyfikacyjną i zacząłem odbierać spirytusik najwydestylowachniujszy. W międzyczasie któryś z kolegów z pracy, który usłyszał o mej niedoli, dał mi ekstrakt jarzębinowy, który zwykłą wódę pozwalał zmienić w wyśmienity jarzębiak (technologia produkcji jarzębiaku zapewne zeszła z tego świata wraz ze śmiercią tegoż kolegi, to co dziś usiłuje się sprzedawać pod tą nazwą, to raz kupiłem i po spróbowaniu wylałem). Ale, żeby jarzębiak miał pełnię smaku, należało do niego dodać jeszcze ekstrakt spirytusowy z fig. Akurat z kupieniem suszonych fig nie było wówczas żadnego problemu, ale instrukcja sporządzenia tego ekstraktu przewidywała zalanie całych suszonych fig spirytusem i pozostawienie na dwa tygodnie. A potem odsączyć. Ja nie miałem dwóch tygodni, tylko dwa dni. No to figi przed zalaniem pokroiłem w drobną kosteczkę. Super pomysł, tylko że taki ekstrakt się nie da sączyć. Nawet przy podciśnieniu. No to cóż - dodałem taki mętny, kłaczkowaty. Natomiast nie dodałem karmelu, bo nie lubię. Co dostałem? Po odjęciu skromnego poczęstunku w pracy opuściłem budynek przy Rakowieckiej z czterema litrowymi szklanymi butelkami po "Mazowszance", wypełnionymi dość dziwnym płynem o żółtym zabarwieniu z pływającymi kłaczkami. Wyglądało to jak butelka z moczem, i to raczej chorego człowieka. To był najlepszy trunek, jaki piłem w swym życiu. I to prawie własnego wyrobu !!! Tyle, że to koniec kwietnia 1986. Czernobyl. W chwili, gdy dowiedzieliśmy się, że już od pewnego czasu powietrze jest skażone radioaktywnymi substancjami, dzieciaki - czyli mój syn i siostrzeniec w wieku 1 rok i parę miesięcy od rana bawiły się w piaskownicy. No dobra, nie tragizujmy, są zdrowi i inteligentni, syn jest po doktoracie i zarabia więcej ode mnie, a siostrzeniec sprawił, że jestem ciociodziadkiem. Ale atmosfera była niezwykła. Jeden litr rozpiliśmy w gronie rodzinnym. Pozostałe trzy zaniosłem na cotygodniowe spotkanie klubu. A pełniłem wówczas rolę "żubra" w pewnym prężnym klubie turystycznym na Politechnice Warszawskiej "Wyrak". Spotkanie zaczęliśmy spełnieniem czernobylskiego toastu kieliszkiem płynu Lugola (był już wówczas łatwo dostępny), potem przerzuciliśmy się na moje trzy litry jarzębiaku 45%, a potem... a potem, to już nie pamiętam. Na ciężkim kacu dotarłem do bramy WOSWCh na Montelupich. Jeszcze pamiętam, że wcześniej zgoliłem brodę. I tyle. cdn.
  4. Wybacz, Tomaszu, ale nie rozumiem Twych wypowiedzi. Ja nie wiem, jak by było, i czy mobilizacja miała być tajna. Ja mówię o tym, o czym mnie wtedy w wojsku informowano. A informowano mnie, że w razie mobilizacji zostanę podporucznikiem i dowódcą nie plutonu, tylko zwiadu chemicznego na pojeździe BRDM Ch. Ja nie wiem, czy oni mówili prawdę. Może kłamali. Na szczęście już nigdy się nie dowiemy, czy tym zwiadem dowodziłbym jako podoficer, czy oficer.
  5. To mnie oświeć. Natomiast ja w tej kwestii mówiłem tylko Armii Czerwonej. Oświeć mnie także w tym, co mają Ślązoki w armii Andersa do przepisu, dotyczącego karania rodzin żołnierzy, którzy zmienili front, wprowadzonego w lutym 45 roku. Podobnie jest z resztą w przypadku Ślązoków w LWP, I czy II Armii. W lutym 45 roku to prawo niemieckie na Górnym Śląsku chyba nie obowiązywało, czyż nie.
  6. Ja o tym wiem tyle, co Ty napisałeś, ale zgodnie z tym ta dyrektywa dotyczyła sytuacji w której: 1. Żołnierz Wehrmachtu dostanie się do niewoli. 2. Będąc w niewoli dopuści się zdrady, czyli najprawdopodobniej wstąpi do jednostki wojskowej, mającej prowadzić działania przeciwko III Rzeszy. 3. Za czyn ten zostanie skazany na śmierć - zapewne zaocznie. Wtedy można jego rodzinę pozbawić majątku, wolności, a nawet życia. Niejako w zastępstwie skazanego. O ile wiem, to w lutym 1945 żołnierze Wehrmachtu zdecydowanie niechętnie oddawali się w niewolę Armii Czerwonej. Z drugiej strony nie słyszałem o jakichkolwiek próbach formowania z jeńców niemieckich Armii Czerwonej antyfaszystowskich jednostek wojskowych. W moim przekonaniu to całkowicie wydumana koncepcja i w owej dyrektywie nie o nią musiało chodzić. Natomiast w lutym 1945 roku istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że nie tylko poszczególni żołnierze, ale całe pododdziały i odziały wojsk niemieckich będą oddawać się do niewoli na froncie zachodnim, cz też wręcz bezpośrednio przechodzić na stronę wroga. Wprawdzie w 45 roku Eisenhower nie był zainteresowany tworzeniem niemieckich niefaszystowskich sił zbrojnych, bo nie były mu one do niczego potrzebne, ale Oberkomando der Wehrmacht musiało się z tym liczyć, i pewnie stąd wynikła interesująca Ciebie dyrektywa. Może miało to służyć opanowaniu "chaosu i paniki", ale na froncie zachodnim, a nie wschodnim.
  7. Ocena "nocy listopadowej"

    Chyba inaczej rozumiemy rozróżnienie na cenzurę "formalną" i "nieformalną". Dla mnie cenzura "formalna" to taka, wprowadzona przepisami prawa. Więc ta, wprowadzona przez Zajączka, jak najbardziej formalną była. Określiłem ją, jako "ograniczoną" w tym sensie, że pomimo jej istnienia ukazywały się w gazetach artykuły, władzy niemiłe. Natomiast cenzura "nieformalna" to wg mnie wywieranie nacisków na redakcje, żeby określonych treści czy autorów nie publikowały.
  8. Na Montelupich było to dość oficjalnie. Znaczy sam egzamin odbywał się na małym poligonie na Pasterniku. Była komisja, złożona z oficerów spoza jednostki. Masz rację, że niemal każdy zdawał, kto przystąpił. Musiałby ktoś naprawdę wyjątkowo podpaść, żeby nie zdać. W każdym razie nawet podchorążowie Pisiak i Kuśka zdali, a ten pierwszy to miał ciężko przechlapane (pozdrawiam Was, jeśli to czytacie). Ale trzeba było być tego dnia na Pasterniku. Gdybym był wtedy w szpitalu, to bym nie przystąpił, a jakbym nie przystąpił, to bym nie zdał. A jakbym nie zdał, to bym nie trafił do jednostki na te 8 miechów praktyki. A co to zmienia? Po prostu w przypadku mobilizacji Przewodniczący RP dostałby bardzo długą listę nominacji oficerskich. Na szczęście do tego nie doszło, ale w w 1986 nie było to wcale oczywiste. Natomiast rzeczywiście stopień oficerski można było uzyskać i bez mobilizacji, po odbyciu iluś tam dni ćwiczeń, tak jak pisze Komar. W moim przypadku też do tego nie doszło. To ja nie wiem, kiedy Euklides służbę wojskową odbywał i oficerem został. W czasach, które opisuję ja i Tomasz N. ze szkółki wychodziło się jako kapral - straszny kapral - plutonowy podchorąży, a z jednostki aż do strasznego sierżanta podchorążego. Ja ze szkółki wyszedłem jako starszy kapral, a z jednostki 1410 jak plutonowy podchorąży. Żadnej szabli nie było. Secesjonisto - mamy wątek "wspomnienia ze służby w LWP"?
  9. Tak, Komarze, o tę instytucję chodzi. Tomaszu N., dobrze to opisałeś, ale nie do końca. Pod koniec tzw. szkółki zdawało się egzamin oficerski. Przynajmniej tak było w przypadku WOSWChem, ale myślę, że była to powszechna zasada. Jeśli by się go nie zdało, to wracało się do szkółki. Dokładnie to pamiętam, bo jakieś 3 tygodnie przed egzaminem wykryto u mnie nowotwór i kwalifikowałem się na operację. Jednak lekarz ze szpitala wojskowego doradził mi, żebym na operację poszedł po zdaniu tego egzaminu, bo inaczej wrócę na Montelupich. Natomiast zdanie egzaminu oficerskiego nie oznaczało, że się dostaje stopień oficerski. To tylko dawało możliwość nadania takiego stopnia. O ile dobrze pamiętam, z zasady miało się go otrzymywać w razie mobilizacji. Do tego, na szczęście, nie doszło. Ale także w przypadku powołania na kilkutygodniowe ćwiczenia poligonowe - do tego też nie doszło, choć gdyby mnie powołali gdzieś tak wiosną 89 roku, to pewnie bym się dobrze bawił. W każdym razie służbę wojskową ukończyłem w stopniu plutonowego podchorążego. Na przeszkolenie chciano mnie powołać w 95 czy 96, ale komisja lekarska orzekła "niezdatny". I wcale nie było fajnie to usłyszeć.
  10. Ocena "nocy listopadowej"

    Zapewne nie. Byłoby to arcydziwne, żeby car, jego administracja czy doradcy, sporządzali dokumenty, w których będą opisywać, jak zmienią obowiązujące prawo w sytuacji, gdy to prawo jest gwarantowane międzynarodową umową. Podobnież zawodowi historycy w swych pracach naukowych zajmują się tym, co się wydarzyło, a nie tym, co wydarzyć się mogło, więc raczej chodzi o jakieś napomknienia czy sugestie. Poza faktem zdecydowanie niechętnego stosunku Mikołaja do tej dziwnej autonomii, którą cieszyło się KP. Mam nadzieję, że podzielasz tę opinię i nie muszę wynajdywać cytatów i innych argumentów. Natomiast moje przekonanie, że gdybyśmy wzięli udział w wojnie przeciw Francji i Wielkiej Brytanii (oraz Belgii) i byłaby ona zwycięska dla cara (i dla nas), to po niej rola gwaranta autonomii KP, przypisywana niebezpodstawnie tym mocarstwom, zapewne nie byłaby ważna w ich polityce. Tym bardziej, że sami byśmy ustanowione zasady złamali, biorąc udział w wojnie agresywnej. Tak pięknie żeś to opisał w poprzednim poście, że nie mam nic do dodania.
  11. Ocena "nocy listopadowej"

    Była. Formalna dość ograniczona, ale istniała też ta nieformalna. No ale nie z jej powodu zrobiono rewolucję - jak współcześni określali "noc listopadową". Jej twórców czy realizatorów należy ganić za złą jakość planów, jeszcze gorszą ich realizacji, pochopne strzelanie do tych generałów, którzy nie podzielali rewolucyjnego zapału, typu Meciszewski, Blumer, Potocki - i całkowitą bierność wobec faktycznych zdrajców, typu Wincenty Krasiński czy Rożniecki. Nota bene - strzelano także do Żymirskiego, bohatera Olszynki, a bagnetem chciano zabić Sowińskiego - bohatera Woli. Mieli to szczęście, że nie trafiono, co pozwoliło im zginąć od rosyjskiej broni. Natomiast byłbym ostrożny w ocenie samego planu powstania. W listopadzie 30 roku sytuacja polityczno-wojskowa była taka, że car montował koalicję, której armie miałyby zdobyć zrewoltowaną Francję i Belgię. Holandia była za, Prusy były niezbyt chętne, Austria - zdecydowanie niechętna. Zmianę nastawienia potężnych sojuszników car chciał spowodować metodą faktów dokonanych: II Armię przekształcono w Armię Czynną, która już w październiku rozpoczęła marsz ku zachodnim granicom Imperium. Choć konstytucyjnie armia Królestwa Polskiego nie miała brać udziały w zagranicznych bojach (to chyba nie dotyczyło gwardii cesarsko-królewskiej) to zdaje się, że Mikołaj nie zamierzał tej zasady respektować. Pułki polskie miały pójść na zachód - świadczy o tym choćby przetrzymanie żołnierzy ponadterminowych w jednostkach. Nie było alternatywy: - albo robimy powstanie i mamy wojnę z Rosją, którą przegramy, a w konsekwencji autonomia Królestwa Polskiego zostanie ograniczona lub zlikwidowana; - albo siedzimy spokojnie, paradujemy na Placu Saskim i nasza autonomia jest utrzymana. Realna alternatywa to: - albo robimy powstanie i mamy wojnę z Rosją, którą przegramy, a w konsekwencji autonomia Królestwa Polskiego zostanie ograniczona lub zlikwidowana; - albo uczestniczymy w wojnie z Francją i Belgią, którą zapewne nasza strona wygrywa, ale w konsekwencji autonomia Królestwa Polskiego zostanie ograniczona lub zlikwidowana. To trochę taki churchillowsko-chambarlainowski wybór trochę ponad 100 lat później między wojną, a hańbą, która i tak doprowadzi do wojny. Dobrze, że wybraliśmy wojnę bez hańby.
  12. Może to fajne, życzę powodzenia, ale... Sorry, ja chyba jestem z innej bajki.
  13. Dzięki. Są tu ludzie, na których można polegać. A mogę pomęczyć Cię jeszcze trochę? Nie wiem skąd - może to kompletna bzdura - ale miałem takie przekonanie, że "vessel" to określenie najbardziej ogólne. Znaczy wszystko, co pływa. Bez względu, czy pływa dla walki (warship), dla zysku (ship) czy dla przyjemności (yacht). Może mi się to wzięło ze skrótu s/v - "sailing vessel". Swoją drogą rozróżnienie, co to jest "yacht" też bierze się z przeznaczenia, a nie z wielkości. Jak pokocham grę w tenisa na morzu, to se kupię tankowiec, na pokładzie zrobię se korty tenisowe i to będzie yacht. Tak mnie przynajmniej uczono na kursie sternika jachtowego - którego nie zaliczyłem. Prawda to, czy nie?
  14. Zważywszy na miejsce i czas wydania dwóch pierwszych pozycji - to raczej chodzi o pierwszą wersję. Swoją drogą - czyżby to od imienia Neoptolemos wzięło się określenie "neptek"?
  15. Wojna hiszpańska 1936-1939

    Dzięki za te zdjęcia. Jak rozumiem, zrobiłeś je, nie zwiedzając tego miejsca . 33 lata mieszkałem w domu ze śladami po kulach, wzór 1. Jeszcze zdążyłem zobaczyć gruzy getta, no może raczej jakieś warsztaty, prowizoryczne sklepiki, zbudowane na tych gruzach i częściowo z tych gruzów. Dodał bym jeszcze wzór 3., który też zaobserwowałem na Bałkanach, na pograniczu chorwacko-serbskim (czy bośniackim). Wypalona czeluść. Dziwnie to wyglądało, bo blok, jak blok, ślady wzór 1., i kilka okien/mieszkań kompletnie wypalonych, czarna dziura. Moim zdaniem to pociski kumulacyjne, typu bazooka czy RGPPANC. W zasadzie nie przeznaczone do ostrzału budynków, ale wysoka temperatura wywoływała pożar. Pożar ten był dość łatwo gaszony przez sąsiadów, bo to przecie nie pocisk zapalający, nie było materiału palnego. Ci, którzy mieszkali w trafionym mieszkaniu, zapewne nie przeżyli. Dlatego nikt tego mieszkania nie remontował. Oczywiście w Hiszpanii nie było takiej broni. Ale dołączam się do przedmówców, podkreślających upływ czasu. Gdybyś zwykły, murowany budynek, porzucił na 80 lat, też byłaby to ruina. Może klimat hiszpański trochę łagodniejszy, ale 80 lat to dużo.
  16. Ja zaś ze swego dzieciństwa (pomijając okres, z którego nic pamiętać nie mogę, to od roku 1968) niczego takiego nie pamiętam. To znaczy pamiętam, że mieliśmy w podstawówce sprawdziany z pływania, biegu na 60 m, podciągania na drążku, rzutu piłką do palanta i chyba także ze strzelania kbks (to może jednak było dopiero w liceum), ale żeby przyznawano za to jakieś oznaki - ни хуху , żeby pozostać w klimacie epoki. Czyli: 1) albo uchwała była martwa od początku, 2) albo działała w latach 50., ale w 20 lat po jej podjęciu - już nie, 3) albo tak bardzo mnie to nie interesowało, że zapomniałem. To ostatnie wcale by mnie nie dziwiło, bo w dwóch z wymienionych dyscyplin miałem wynik ZERO. Po mym rzucie piłką do palanta wuefista jęknął "O Jezu !!!". Tylko strzelanie poszło by mi w miarę dobrze, szkoda że pomyliłem tarcze. Kolega dostał 50 punktów na 30 możliwych, czyli co najmniej 20 było moje. A może 30? Nie przeszkodziło mi to w roku 1986 zdać egzamin oficerski na Montelupich z wyróżnieniem.
  17. Sorry, ale dla mnie to ma znaczenie - interesuje mnie. Jeśli Gregski przywołał rozróżnienie pomiędzy "okrętem" a "statkiem", pochodzące z międzynarodowych dokumentów, to zapewne mają one swą wersję anglojęzyczną. Więc jakoś się te terminy odróżnia, a że nie wiem jak, to się pytam. Po prostu chcę się czegoś dowiedzieć od mądrzejszego od siebie. To, że w terminologii polskiej decyduje rodzaj bandery wiem od prawie 50 lat i to nie budzi żadnych mych wątpliwości.
  18. Wojna Krążownicza na oceanach

    Gregski, zapewne masz to w małym palcu, więc podaj mi, jak się pisze słowa "statek" i "okręt" po angielsku.
  19. Józef Piłsudski - ocena

    Ja natomiast mam raczej nieprzychylne nastawienie do tej postaci, ale problemu w tym nie widzę. Dość często umniejsza się rolę Piłsudskiego w sierpniu 1920 roku, twierdząc - to chyba najczęściej - że tak naprawdę cały plan kontrofensywy wymyślił i prowadził Rozwadowski. Czasem jako autora podaje się Weyganda. Albo podkreśla rolę Sikorskiego, że gdyby nie on, to nic by z tego nie wyszło. Wszystko to może być prawdą, ale sztabowcy mogą przedstawić 17 różnych planów, a dca musi podjąć decyzję, który będzie realizowany. Naczelnym dcą był Piłsudski, więc wygrana jest jego wygraną. Klęska byłaby jego klęską.
  20. Wojna Krążownicza na oceanach

    Tak trochę mam wątpliwości. Dotychczas mi się wydawało, że rozróżnienie statek - okręt jest tak ostre w naszym pięknym języku, ale w angielskim - już nie. Brytyjskie okręty to HMS - His Majesty Ship, a statki to s/s czy m/s - też ship. Nie znam innego języka, który by miał na to dwa wyrazy. No ale piszemy po polsku, więc to odróżnienie nas obowiązuje.
  21. Wojna Krążownicza na oceanach

    Nie wiem, czy Cię ucieszę, czy zmartwię, ale to nie ja. To Gregski. Jogi Balboa błędnie podał autora cytatu. Z wiki https://en.wikipedia.org/wiki/SS_Beaverford wynika trochę inna kolejność - najpierw HMS Jervis Bay o 17:37 (okręt, na Boga, okręt), potem Maidan, Trewellard i Kenbane Head, oraz uszkodzenie San Demetrio, a potem gonitwa za Beaverford aż do 22.45. A po Beaverfordzie (albo w trakcie ganiania za nim) wychodzi, że uszkodził jeszcze dwa. Poza tym podano, że Speer używał pocisków oświetlających od początku walki z Beaverfordem. Znaczy ciemno było - nie dziwota, 50°30' (znaczy między Krakowem a Kielcami), 5 listopada, około 18-ej. Nawet jeśli to czas Greenwich, więc trzeba odjąć 2 godziny, to itak robi się ciemno. Speer miał ponoć uszkodzony przez Jervisa radar, ale kpt. Pettigrew o tym nie wiedział. Dca Stureholm też nie, a zajął się ratowaniem rozbitków. Rzeczywiście, trochę to niespójne. Czy Pettigrew kogoś uratował, czy tylko śmiercią 77 ludzi ze swej załogi opłacił pamięć swego bohaterstwa ?
  22. Przyczyny i skutki I wojny światowej

    Ależ bardzo dużo. Skoro Węgry nie graniczą z Polską, to nie powstanie w Polsce gazeta (lub czasopismo), postulujące zmianę granicy polsko-węgierskiej na korzyść Polski. I vice versa. Zatem trudno wyobrazić sobie poważne uzasadnienie żądania zamknięcia jakiejś polskiej redakcji przez rząd Węgier. Żądanie zamknięcia jakiejś redakcji bez takiego uzasadnienia jest bardzo daleko idącą ingerencją w sprawy wewnętrzne innego państwa i wolność słowa. Natomiast gdyby w wielkonakładowej gazecie węgierskiej pojawiły się jawne żądania korekty granicy z Rumunią/Słowacją/Serbią/Austrią, to państwa te miałyby całkiem dobry powód, by domagać się od władz węgierskich stanowczej reakcji. Dziś pewnie wystarczyłoby stanowcze odcięcie się od tych poglądów, ale to była inna epoka. A jeśli nam nie zależy, to pewnie będą złe. Coraz gorsze. Bardzo złe. I może skończyć się to wojną. Szczególnie, gdy ktoś, głoszący się naszym patriotą, zabija następcę tronu państwa ościennego. A jak wyobrażasz sobie ściganie mieszkańca naszego kraju za przestępstwo, popełnione na terenie innego kraju, bez współpracy z tamtejszą policją?
  23. Przyczyny i skutki I wojny światowej

    Kompletnie nietrafione porównanie. O ile wiem dziś Węgry nie graniczą z Polską. Ponadto nie wydaje mi się, aby na łamach "Gazety Wyborczej" i "Krytyki Politycznej" domagano się jakiejkolwiek korekty granic, a w szczególności przyłączenia jakiś terytoriów państw ościennych do Polski. Jakie tereny dzisiejszych Węgier wchodzą w rachubę? Natomiast jeśli chodzi o publikacje, ukazujące się w Niemczech, a domagające się rewizji granic z Polską i powrotu do macierzy takich miast, jak Danzig czy Breslau, to wprawdzie wydaje mi się, że coś takiego się pewnie gdzieś pojawia, ale nie w wielkonakładowej prasie. A gdyby się pojawiło, to rząd niemiecki natychmiast by się od tego oficjalnie odciął. Wracając zaś do Orbána - ten dość wyraźnie gra na madziarskich resentymentach węgierskich mniejszości na Rumunii, Słowacji i w Serbii, ale jednak nie posuwa się do żądania korekty granic. Gdyby w węgierskiej prasie prorządowej pojawiły się artykuły, domagające się korekty granic, państwa ościenne byłyby poważnie zaniepokojone i zapewne zażądałyby, by się więcej nie pojawiały.
  24. Przyczyny i skutki I wojny światowej

    Ja opierałem się na książce: Franciszek Bernaś, Julita Mikulska Bernaś, Od Sarajewa do Wersalu, część pierwsza, Książka i Wiedza, Warszawa, 1969, s. 28-29. Trudno mi ocenić, czy ci autorzy są bardziej, czy mniej wiarygodni od Derugi i Derużyny - toć znali wcześniej publikowaną wersję, a ponadto nie cytujesz, tylko przedstawiasz swoją wersję (?). Więc po kolei. 1. zawieszenie wszelkich publikacji przeciw Austro-Węgrom. O ile wiem - w stosunkach międzynarodowych publikacje, godzące w terytorialną całość państw ościennych, szczególnie jeśli korekta granic ma nastąpić na rzecz jednego z tych państw, były wtedy i są dziś niemile widziane. Jeśli chcę zachować poprawne stosunki z sąsiadem, tępię takie publikacje. Jeśli mam do dyspozycji cenzurę prewencyjną (wówczas to była raczej norma), po prostu nie zezwalam na nie. CUK w tym wypadku dopominała się przestrzegania ogólnie przyjętego zwyczaju w stosunkach międzynarodowych. 2. rozwiązanie "Narodnej Obrany" W bezpośrednim tłumaczeniu to faktycznie Obrona Narodowa, ale skąd cudzysłów u Bernasiów? A co to jest ta "Obrona Narodowa"? Trochę przegooglałem strony internetowe, także chorwackie (z serbskimi mam kłopot) i nie znalazłem informacji, żeby była to część sił zbrojnych Serbii czy nawet organizacja paramilitarna. W mym przekonaniu to tytuł gazety i jej redakcja, zapewne związaną z jakąś organizacją. 3. zwolnienie ze szkół osób i usunięcie z programu nauczania wszystkiego, co propaguje nienawiść do Austro-Węgier. Komentarz podobny jak w p. 1. - jeśli chcemy mieć dobre stosunki z sąsiadem, to nie umieszczamy w podręcznikach takich treści. 4. zwolnienie ze służby oficerów i urzędników odpowiedzialnych za propagandę przeciw Austro-Węgrom. Podobnie jak w p. 1. i 3. Z tym, że o tym, który oficer czy urzędnik jest odpowiedzialny za szerzenia, który tylko szerzy, a który jednak nie szerzy, można dyskutować długo i namiętnie. Kogoś trzeba by zwolnić. No właśnie. Tego u Bernasiów zdecydowanie nie ma. Jest tam natomiast: 5. dopuszczenie władz austro-węgierskich do ścigania wraz z władzami serbskimi ruchu skierowanego przeciw Austro-Węgrom na terenie Serbii; Co do punktu 5. to wszystko zależy od interpretacji słowa "ruch". W moim przekonaniu chodzi o działania zorganizowane, w tym terrorystyczne. 6. udział policji austriackiej w dochodzeniu przeciw zamachowcom sarajewskim, którzy znajdowali się na obszarze Serbii; Co do punktu 6. to, jeśli Serbia faktycznie uznaje zamach za przestępstwo kryminalne i ma zamiar wszystkich uczestniczących i ich popleczników wsadzić za kratki, to wręcz musi współpracować z policją austriacką. U Bernasiów znajdujemy jeszcze: 7. aresztowanie natychmiast mjra Tankosicia i Milana Ciganowicia; 8. zahamowanie nielegalnego handlu bronią i kary na funkcjonariuszy odpowiedzialnych za przemyt broni i amunicji. 9. wyjaśnienie niektórych wypowiedzi osobistości serbskich po zamachu. Jeśli to, co znajdujemy dziś na https://www.e-historia.com.pl/108-historia-w-zrodlach/xx-wiek/i-wojna-swiatowa/1378-1-3-ultimatum-austro-wegier-wobec-serbii-z-23-viii-1914-r jest dokładnym odbiciem pracy Derugi i Derużyny z 1960 roku to dość charakterystyczne jest pominięcie punktów, świadczących o tym, że jednak niektórzy obywatele Serbii byli poważnie podejrzewani o udział w organizowaniu zamachu, że na terytorium CUK przemycano z Serbii broń i amunicję i że niektórzy oficjele serbscy w swych wypowiedziach pozwolili sobie na lekkie potraktowanie terroryzmu serbskiego.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.