jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
Romanie, Bavarsky przytoczył opis pewnego starcia, w którym zaznaczono, że artyleria zajęła stanowska na otwartej pozycji. Do tego dołaczył mapkę. Mniemam, że zarówno opis, jak i mapka, pochodzą z wiarygodnego źródła. Jeśli się z tym nie zgadzasz, czepiaj się Bavarsky'ego, a nie mnie. Co do opisu sposobu prowadzenia ognia z owej "otwartej pozycji", to oczywiście tylko moje domniemanie. Tylko nie bardzo sobie wyobrażam domniemanie z moim sprzeczne. Np. że nasze działa, ustawione na pozycji, z której widać było pole walki, strzelały do swoich ułanów, a nie do wrogiej piechoty? To raczej oczywiste, że artyleria, ulokowana na stanowisku, z którego może bezpośrednio obserwować pole walki, stara się strzelać do wroga, a nie do swoich. Precyzja to oczywiście rzecz względna - mimo wszystko będę się upierać, że ówczesne 75-ki czy trójcalówki potrafiły z odległości cca 1 czy 2 km trafić w cel z dokładnoscią do metra czy nawet kilkudziesięciu centymetrów - strzelając ogniem na wprost, a nie pośrednim.
-
Duch polemiki kwitnie, sarkazm bardzo udany. Sam się zacząłem zastanawiać, czy nie napisałem bzdury! Ale chyba nie. Jesli chodzi o możliwość sprawowania dowództwa, to to, czy naczelny wódz zginie, dostanie się do niewoli czy też zostanie internowany, to jest bez różnicy, gancy gal i wsio rawno - jak kto woli. Jak się chciało dowodzić, było nie przechodzić granicznego mostu. Być może Śmigły łudził się, że Rumuni pozwolą mu dowodzić resztkami wojsk polskich w kraju i organizować nowe na zachodzie ze swego terytorium, ale trudno go chwalić za branie złudzeń za rzeczywistość, która okazała się zgoła odmienna - co było do przewidzenia. Realnie Rydz przestał pełnić obowiązki naczelnego wodza 17 września. Jednak nim był do 27 października. Gdyby był 17 września zginął lub dostał się niewoli - sytuacja byłaby jasna, NW nie ma, prezydent powołuje nowego. Jednak Rydz ani nie zginął, ani nie dostał się do niewoli, był nadal Naczelnym Wodzem, choć nie mógł wykonywać swych obowiązków. Więc skoro Wódz jest, prezydent nie może powołać nowego. Pat. I ten pat trwał 40 dni - od 17 września do 27 października, 40 dni, kiedy sporo było do zrobienia. Rydz złożył rezygnację 27 października - a i to, jak pisał bodajże Ciekawy - pod naciskiem. Znaczy chciał nadal być Naczelnym Wodzem, choć wiedział, że sprawować dowództwa nie może. Nie wiem, czy uważał, że jest tak świetny, że niezastąpiony, czy też chodziło o obawy, że dowództwo dostanie się w nieodpowiednie ręce - nieodpowiednie, bo w ręce człowieka, reprezentującego inny obóz polityczny. Nie wiem, czy osobisty, czy partyjny egoizm nim kierował. W każdym razie nie potrafię kurczowego trzymania się przez Rydza stanowiska Naczelnego Wodza wyjaśnić troską o Polskę. Mościcki okazał się być człowiekiem o wiele większego kalibru, parę dni mu wystarczyło do rezygnacji i wyznaczenia następcy. Choć akurat prezydenturę od biedy można było sprawować korespondencyjnie z rumuńskiej leśniczówki, a dowództwa - nie. CIEKAWY, z całym szacunkiem dla Twej wiedzy - nie rozumiemy się. Nie obwiniam Rydza za złe przygotowanie naszej armii do obrony, ani za jakość dowodzenia. Pewnie, że mogłyby być lepsze, ale uchybienia marszałka w całokształcie przyczyn klęski to chyba z 1%. Obwiniam go, i całe polskie władze, za to, że nie były przygotowane do klęski, którą brać pod uwagę powinny. Po prostu najpóźniej w pierwszych dniach września powinna zostać wysłana do Paryża "misja rządowo-wojskowa", oficjalnie mająca na celu pozyskiwanie środków dla obrony Polski oraz koordynację działań, w rzeczywistości jednak będąca swoistym gabinetem cieni, gotowym do przyjęcia obowiązków prezydenta, rządu, wodza i sztabu. DELWINIE, brniesz w zaparte. Skoro Żeligowski na wstępie rozdziału stwierdza, że jazda Armii Czerwonej nie atakowała oddziałów liniowych, a wyłącznie pustoszyła tyły, to chyba jasne, że jego dalsze uwagi o tym, jak należało się przed nią bronić, dotyczą właśnie gromionych przez nią oddziałów tyłowych, a nie 1. linii. Z resztą wielokrotnie pisze o tym, że to "tabory, szpitale, zakłady intendentury, administracja nie były przygotowane do walki", choć wielu tam karabin na plecach nosiło, tylko nie robiło z niego należytego użytku. Jak pisze o "barykadowaniu się w murowanych domach", to kogo ma na myśli? Liniowe bataliony miały się barykadować w kamienicach? Słów "Dla nich karabin [...] był niepotrzebnym ciężarem, który przeszkadzał w marszu. Żołnierz taki nie wierzy w swoją broń i nie stanowi z nią całości" nie sposób odnieść do ckm-u. A że przytoczone słowa są podsumowaniem fragmentu, dotyczącego słabego wyszkolenia strzeleckiego naszej piechoty, nie sposób nie mieć wrażenia, że autor ma na myśli broń idywidualną, a nie ckm. U Żeligowskiego, na którego się powołałeś, żadnej wzmianki o tym, że bolszewicka jazda szarżą rozbijała nasze rozwinięte bataliony, nie ma. Jeśli określenie "kłamca" uważasz za brak kultury z mojej strony, to niech będzie "piszący prawdę inaczej" . BAVARSKY, dziękuję za przytoczenie opisu tej szarży, zawarte są w nim pewne fragmenty, popierające moje wywody. A poza tym sam w sobie jest ciekawy. Streszczę ten opis po swojemu. Nasz pułk ułanów napotyka piechotę nieprzyjaciela, generalnie znajdującą się w odwrocie, która jednak w tym miejscu postanawia (może jest zmuszona) stawić opór. Ułani postępują normalnie, czyli zsiadają z koni, oddając je koniowodnym i chcą atakować przeciwnika pieszo, wykorzystując przewagę ognia. Jednak dowódca ma inny pomysł. Zauważył, że sowieci nie mają artylerii, zatem każe stanąć swojej baterii "na odsłoniętym stanowisku" blisko linii przeciwnika, ale jednak poza zasięgiem ckm. Czyli nasza bateria wali w nich, jak na strzelnicy, sama pozostając poza zasięgiem ich ognia. Pod osłoną ognia tej baterii dowódca każe naszym ułanom dośiąść koni i przypuścić szarżę w kierunku na Zasław, czyli na skraj prawego skrzydła npla. I słusznie, bo zawsze skrzydło łatwiej rozbić, niż środek, i ułanom się to (w ścisłym współdziałaniu z artylerią) udaje. To, ze bateria zajęła odsłonięte stanowisko, ma kapitalne znaczenie. Artylerzyści bezpośrednio obserwują pole walki, widzą, gdzie są "nasi", a gdzie "oni", walą z dział precyzyjnie w miejsca, w które za chwilę dotrze kawaleria, nie bojąc się, że będzie razić swoich. To zupełnie co innego, niż normalny ogień pośredni, kiedy dca baterii dostaje jedynie namiary na stanowiska npla. Po rozbiciu prawego skrzydła nasze szwadrony robią zwrot i dalej idą wzdłuż frontu npla, poszczególne pododziały atakując od tyłu - od frontu są precyzjnie ostrzeliwane przez artylerię. I tak po kolei znoszą całą dywizję. Tak sobie to wyobrażam. Wspaniała szarża, wspaniałe wykorzystanie współpracy trzech broni, a przede wszystkim ruchu jazdy i ognia artylerii. Przebieg tego starcia dowodzi co najmniej przyzwoitego wyszkolenia naszej jazdy i artylerii, a przede wszystkim wysokich kwalifikacji dowódcy, operacją tą kierującego. Zarazem stanowi kolejny argument przeciw tezom Delwina, że to była jakaś indiańska wojna, jakość dowodzenia nie miała nic do rzeczy, tylko... a niech Delwin sam się tłumaczy...
-
Doświadczenia bezpośrednie miał z Gajem, ale we wspomnianym przez Ciebie rozdziale z grubsza połowę poświęca Budionnemu. Nic na to nie poradzę, autor już nie żyje. Jak najbardziej. W wykonaniu oddziałów tyłowych. Znów zacytuję "jeden karabin maszynowy na dachu mocnego murowanego domu znaczył więcej, niż tyraliera batalionu wykonujaca manewr osaczająco-ofensywny". Problem w tym, że wg przytoczonego przez Ciebie źródła - wystarczała. Jak w powyższym cytacie. Gdy nie było karabinu maszynowego, trzeba było sięgnąć do broni indywidualnej. Zresztą ona zawsze się przydawała. No cóż, miałeś pecha, że odwołałeś się do Żeligowskiego, którego akurat miałem na półce. I okazało się, że podajesz na jego podstawie informacje, nie mające nic wzspólnego z tym, co Żeligowski faktycznie napisał. Mówiąc wprost - bezczelnie łżesz, kłamiesz, pisząc że on coś napisał, choć tam jest napisane zupełnie co innego. Pruszyńskiego ani Odziemkowskiego nie mam na półce. No ale ktoś raz przyłapany na kłamstwie, kłamcą pozostaje. No to podaj przykład jakielkolwiek szarży jazdy na front choćby źle uszykowanego batalionu piechoty. Nie żadnego tyłowego, marszowego, po prostu normalnego batalionu piechoty. Takiego z ckm-i.
-
Bardzo się cieszę z tej uwagi, wręcz ją prowokowałem. Skoro we wszystkich (choć nielicznych) opracowaniach stwierdza się, że kompanię rozwijano "od czoła", to był znany także inny sposób rozwijania. Jak nie "od czoła", to "od boku" - czyli z grubsza to, co opisałeś. Tak na moje doświadczenie ze szkiców na kartce papieru i z gier komputerowych to to rozwijanie "od boku" wydaje mi się najprostsze, najszybsze i najbardziej naturalne. Jednak raczej nie było stosowane - klnę się, że nigdy nie spotkałem innego określenia, niż rozwijanie "od czoła", a czytałem sporo. Dlaczego? Podejrzewam że dlatego, gdyż było bardzo ryzykowne. W trakcie rozwijania "od czoła" od początku ktoś jest zwrócony frontem do npla i może do niego strzelać, kolejne roty też podchodzą, zwrócone twarzą do przeciwnika i rozpoczynają ogień. Rozwinąć się "od boku" (określenie robocze, wymyślone przeze mnie na potrzeby tej dyskusji, nigdy się z czymś takim nie zetknąłem ani w źródłach, ani w opracowaniach) pewnie było łatwiej i szybciej, ale potrzeba było tych paru minut pewności, że nikt nas nie zaatakuje, gdy będziemy iść równolegle do frontu. Przy tym nie dało się stosować raz tego, a raz innego sposobu rozwijania kolumny marszowej. Jak ja ustawiłeś, tak musiałeś rozwijać. Gdybym kolumnę formowaną zwyczajnie, od czoła, rozwijał "od boku", to żołnierze zwykli stać w trzecim szeregu, staliby w pierwszym, plutony by się podzieliły na półplutony, kompanie to już w ogóle bigos i nijak dowodzić by się czymś takim nie dało. Natomiast w przypadku niespodziewanego ataku jazdy z boku na kolumnę marszową jedyną sensowną taktyką piechura było paść na twarz, choćby i w błoto, kark nakryć rękami i czekać - stratują czy nie stratują? Konie to takie dziwne są, deptanie po miękkim je brzydzi, więc generalnie ludzi nie depczą, chyba że muszą. Szanse na przeżycie duże, a jak już szarża przejdzie, to któż broni wziąć karabin do ręki i strzelać w plecy atakującym dalej kawalerzystom? W odróżnieniu od poprzednich dywagacji ten sposób walki znam ze źródeł i opracowań. Wniosę dwa zastrzeżenia. Ostatnią dużą wojną, toczoną wg zasad taktyki linearno-kolumnowo-tyralierskiej, mogła być co najwyżej wojna węgiersko-austriacko-rosyjska 1848-1849. Potem weszły w użycie gwintowane karabiny kapiszonowe, co zmieniło taktykę piechoty i artylerii, choć jeszcze w 1871 elemnty tej taktyki są widoczne, bardziej po stronie pruskiej, niż francuskiej. Poza tym ugrupowanie rosyjskie było zbyt małe, by utworzyć w 600 ludzi 6 czworoboków. Czworobok ze 100 ludzi po prostu istnieć nie może, nie da się tego nawet narysować. To żaden czworobok, to grupka stłoczonych piechurów. W niczym to nie umniejsza naszego sukcesu, w końcu to, że Rosjanie nie mogli sformować porządnego czworoboku z 600 ludzi, tylko podzielili się na małe, odrębnie broniące się grupki, wynikało z działań ich przeciwnika.
-
Uzbrojenie polskich oddziałów w powstaniu styczniowym
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Powstania
Ja ją posiadłem z "Powstanie styczniowe w zbiorach Muzeum Wojska Polskiego", Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1966, s. 34: "Wada sztucerów polegała na tym, że wybuch gazów przy oddaniu strzałów przedostawał się przez niezbyt szczelną komorę nabojową i groził poparzeniem lewej ręki strzelca. Ponadto, wobec czułości ówczesnych kapiszonów, zdarzały się wypadki wypalenia kilku komór bębna naraz, co powodowało urwanie ręki strzelca". Źródła nie podano, ale opracowanie raczej wiarygodne. -
Problem zaiste łatwo rozstrzygalny. Wystarczy przeczytać te wspomnienia, a nie tylko nagłówki. Nie ma tam rozdziału poświęconego jeździe Gaja. jest rodział "Walki z jazdą", w którym równie dużo uwagi poświęca autor jeździe Budionnego, co Gaja. Gaja z resztą bardzo krytykuje - to działanie "ruchem, a nie ruchem i ogniem", to własnie krytyka. Pare innych cytatów: "Nigdy jednak jazda ta nie zdecydowała się na atak" (s. 105) - i dalej. "Ostrożność jednak była zasadniczą cechą tej jazdy. Uwijały się pojedyncze patrole, robiono najprzeróżniejsze manewry w najbliższym naszym sąsiedztwie, ale wystarczało kilka celnych strzałów, przypominających o istnieniu porządku, aby jazda z wielkim respektem odeszła szukać lżejszych i bezbolesnych sukcesów. Czasami dochodziły z lewego skrzydła wiadomości o wycięciu w pień tej czy innej kompanii marszowej, odpoczywającego bez zabezpieczenia batalionu lub, co najczęściej, o splądrowaniu taboru. Żadnego powważnego działania jazda nigdy na naszych tyłach nie wykonała". O armii Budionnego pisze mniej krytycznie, ale i tu zauważa że "najsłabszym miejscem w czasie walki z jazdą były nasze tyły. Wielkie puste przestrzenie, nie nasycone (pisownia wg oryginału) wojskiem, były dogodnym terenem dla operacji konnej armii. Rozrzucone na tych przestrzeniach małe i luźne tyłowe oddziały zwykle nie stawiały oporu [...] nie były przygotowane do walki i nie miały nawet broni". Etc, etc. Oczywiście, Żeligowski też narzeka na słabe wyszkolenie strzeleckie naszych oddziałów tyłowych, niedostatek i różnorodność broni, nie wspominając jednak ani słowem o ckm-ach. Nota bene kompanie i bataliony marszowe to formowane na wzór pododziałów grupy rekrutów i rekonwalescentów, kierowane na front do uzupełnienia jednostek - z zasady nie posiadające broni zespołowej. Ja nie przypominam sobie żadnego przypadku, żeby jazda w tamtej wojnie przerwała dobrze uszykowany front piechoty szarżą na wprost. Ani nawet, żeby w ogóle do takiej szarży poszła. Niby tak. Mam zdany egzamin oficerski . Wprawdzie ckm podczas służby nawet nie dotknąłem (choć w razie mobilizacji za takim bym zasiadł), ale wiem, że "nie pruje się z niego seriami". W zasadzie, to on ma rygle. Rygle służą do ryglowania. Tym się różnił PK (ręczny) od PKS (stankowyj, czyli ciężki). Ta sama broń, tylko na podstawie z ryglami
-
. Ależ oczywiście, że nie mogli wiedzieć. Przypomnę, że moje pytanie brzmiało: 2) czy powinien brać pod uwagę, że na tereny RP wkroczy Armia Czerwona? Wiedzieć nie mogli, ale brać taki rozwój zdażeń pod uwagę - powinni. Na nasze skromne możliwości byliśmy w miarę dobrze przygotowani (powtarzam: na nasze możliwości). Nie pytałem się, czy byliśmy dobrze przygotowani do walki. Pytałem się, czy naczelny wódz był dobrze przygotowany do klęski. No właśnie coś tam słyszałem. Akurat to założenie okazało się słuszne. Ale plan i tak nie został zrealizowany. Z resztą nie należy mylić założeń planu z niepodwarzalnym proroctwem. A skąd pogląd, że mi to przyszłoby do głowy? Czy Rydza nazwałem "tchórzem"? Tak się składa, że mój ojciec stał wówczas przy tym granicznym moście i zastanawiał się - przejść czy zostać? Został. Nie chcę rozważać tego w kategoriach "bohaterstwo" - "tchórzostwo". Nawet dla Naczelnego Wodza, a co dopiero dla zwykłych ludzi! Nie mylę, bo nie wybiegam. Chodzi mi wyłącznie o to, co Śmigły zrobił (a raczej czego nie zrobił) przed 1 września, a co najwyżej do końca tego miesiąca. Ależ nigdy się nie dowiemy, co Śmigły myślał, więc dyskutujemy wyłącznie o własnych przekonaniach. No właśnie. Jaki był ten plan? Koncepcja oparta na zupełnie absurdalnym założeniu, że Rumunia postawi się Niemcom, Węgrom i Słowacji, o ZSRR nie wspominając, aby panu Rydzowi umożliwić dowodzenie armią emigracyjną? I to jeszcze we współpracy z nienawidzącymi jej Węgrami?
-
Uzbrojenie polskich oddziałów w powstaniu styczniowym
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Powstania
W zbiorach Muzeum Wojska Polskiego znajduje się szereg egzemplarzy broni palnej, w znacznej mierze bardzo nowoczesnej. Z broni długiej oprócz gwintowanych kapiszonówek rosyjskich i austriackich, będących na uzbrojeniu tych armii, mamy gwintowane długie karabiny i krótsze sztucery (karabinki) produkcji belgijskiej, angielskiej i polskiej (te ostatnie to w zasadzie broń myśliwska, ale jej parametry nie różnią się od bojowej), a nawet karabinki powtarzalne konstrukcji Colta - całkowita nowinka techniczna, niestety ich konstrukcja okazała się wadliwa (może to nie była wina broni, tylko amunicji), a szkoda, bo kupiliśmy ich sporo dla oddziału Taczanowskiego. Jest też strzelba gładkolufowa kapiszonowa - kulowa myśliwska produkcji polskiej. Skałkówek brak. Z broni krótkiej większa rozmaitość - rewolwery z lufą gwintowaną - pruski (Dreyse), brytyjskie (Adams), belgijski (Lefaucheux)i amerykański (Colt Navy), z lufą gładką - angielski (Adams), francuski (Fagard), belgijski (Mariette). Także jedno i dwulufowe pistolety, z lufą gładką lub gwintowaną, importowane lub krajowe, niektóre przerabiane ze skałkówek. Zatem w szeregach powstańczych można było znaleźć bardzo nowoczesną broń palną, problem jednak w jej ilości. Tu sprawa wyglądała rozmaicie, oddziały formowane w głębi kraju miały broni palnej bradzo niewiele, a przytem różnorodną, przestarzałą i po części śrutową. Oddziały formowane za granicą, np. w Galicji, i wkraczające w woj. lubelskie bywały w 100% wyposażone w bardzo dobre, gwintowane karabiny austriackie z bagnetem. -
Na poszukiwanie czołgów II Wojny Światowej
jancet odpowiedział pepe289 → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie - ogólnie
W drugiej połowie lat 80-ych prowadziłem grupę po Beskidzie Niskim w ramach kursu Organizatorów Turystyki PTTK (to był taki pilot, tyle że kasy za swą robotę brać nie może). Myśmy ich szykowali do organizowania grup w górach niewysokich, orientacja w terenie rzecz ważna, więc szukaliśmy rejonów, gdzie znakowanych szlaków nie było. Trafiłem gdzieś w okolice Przełęczy Dukielskiej, tzw. Doliny Śmierci z 1944 roku. Na stoku jednego wzgórza można było doskonale rozpoznać stanowisko artyleryjskie - chyba haubica, może moździerz. Po 50 latach poniewierały się tam resztki oporządzenia, znalazłem dość charakterystyczny fragment filtra do niemieckiej maski pgaz - stąd mój wniosek, że to było stanowisko niemieckiej artylerii. Pokazałem to kursantom, opowiedziałem o bitwie dukielskiej, Słowackim Powstaniu Narodowym i idziemy dalej, w dół. Jakaś mizerna ścieżka, prawie niewidoczna, ale teren łatwy, stok łagodny, idziemy ławą. W pewnym momencie zauważam charakterystyczne metalowe pręty, wystające z gruntu. Kilka miesięcy wczesniej wyszedłem z wojska, nie mam wątpliwości - to końcówki min przeciwpiechotnych. Pomiędzy nimi powinny być rozciągnięte druty, pociągnięcie za drut ma wywołać wybuch. Drutów teraz nie ma, ale co będzie, gdy ktoś kopnie pręt? Zebrałem grupę, pokazałem, o co chodzi i poprosiłem, byśmy szli gęsiego, jeden za drugim, tą ledwo widoczną ścieżką -
Delwinie, armie ADd 1920, zarówno polska, jak i czerwona, w przważającej mierze składały się z weteranów I Wojny Światowej. Owszem, brano nowe roczniki, 1900-1902, w kongesówce także roczniki 1898 i 1899 nie były wcześniej objęty poborem (tak przynajmniej mi się zdaje), ale na tych rocznikach armii nie zbudujesz, demografia ma swoje prawa. Więc teza, że nie było komu z ckm strzelać, do rozsądnych nie należy. O jakiś "indiańskich" porównaniach już nie wspomnę. Co do kawalerii, to w tej części XX wieku była ona bronią, odznaczającą się "dużą siłą ognia i manewrowością". W przeliczeniu na 1000 żołnierzy w jeździe było dużo więcej karabinów maszynowych i dział, zaś kawaleria miała walczyć głównie pieszo, a jedynie maszerować konno. Co nie oznacza, że nie potrafiła szarżować, jeśli się sposobność lub konieczność trafiła. Jednak symbolem konarmii Budionnego nie jest saszka w ręku galopującego mołojca, lecz ciężki karabin maszynowy maxim wz. 1910, ustawiony na taczance. Romanie, szarża jazdy na okopany batalion piechoty udać się nie mogła, nie wiem, skąd wziąłeś te 200 m i ten 1% trafień - ja te liczby znam z wojen napoleońskich. Jazda nie szarżowała na uszykowaną piechotę z cekaemami, wyszukiwała luki w ugrupowaniu przeciwnika, przez które przechodziła na tyły i wtedy rzeczywiście mogła zaatakować konno i piechurów, gdyż na atak od tyłu nie byli oni przygotowani. Co do oceny działań Śmigłego w 1939 roku, chciałbym zadać parę pytań: 1) czy powinien zdawać sobie sprawę, że armia polska jest na tyle słabsza od niemieckiej, że być może szybko zostanie pokonana? 2) czy powinien brać pod uwagę, że na tereny RP wkroczy Armia Czerwona? Te dwa pytania sa raczej retoryczne, odpowiedź brzmi "tak" oraz "tak". Stąd trzecie pytanie: 3) czy był na okoliczności, opisane w pytaniu 1) i 2) właściwie przygotowany? Tu już odpowiedzi mogą być różne. W moim przekonaniu jego plan daje się streścić w słowach "wtedy zmykamy do Rumunii". Tyle że powinien spodziewać się, że zostanie tam internowany. A stąd wynika kolejne pytanie: 4) czy Sikorskiemu łatwiej było budować armię polską we Francji, w sytuacji gdy konstytucyjny Naczelny Wódz był, lecz internowany w Rumunii, czy też łatwiej by mu było, gdyby Naczelny Wódz był poległ albo dostał się do niewoli? W moim głębokim przekonaniu ucieczka Śmigłego (no i innych władz) do Rumunii wcale nie miała na celu ułatwienia odbudowy polskiej armii (i w ogóle - polskich władz) na Zachodzie. Wręcz przeciwnie. Bardzo proszę o kontrargumenty. W jaki sposób internowanie Naczelnego Wodza w Rumunii było lepsze dla Polski, a wojska polskiego w szczególności, od oddania się w niewolę?
-
Dzień dobry, Widiowy7 ! No to zachęcony przez samego moderatora kontynuuję. Czworobok W taktyce linearnej czoło armii tworzyła jedna, zwarta linia piechoty, której skrzydła starano się oprzeć o umocnienia czy przeszkody terenowe, albo osłonić kawalerią i lekką piechotą w szyku rozproszonym. Jazda npla nie bardzo miała jak tę linię ugryźć - mogła tylko szarżować na wprost pod lufy, co zwykle kończyło się dla niej źle. Jednak gdy tę linię podzielono na szachownicę samodzielnie manewrujących batalionów, to - bez względu czy były rozwinięte, czy w kolumnie - stałyby się one łatwym łupem dla jazdy, która mogła piechotę zaatakować z boku. Żeby temu zaradzić, formowano czworoboki carré. Od hiszpańskich tercios różniły się tym, ze były puste w środku. Po prostu kompanie ustawiały się w kwadrat, lub prostokąt, zachowując swój trzyszerogowy szyk. Szarżująca jazda znów musiała iść na wprost pod lufy, z której strony by nie podeszła, zwykle atakowała narożniki czworoboku, bo strzelać na ukos jest mniej wygodnie. Jednak, jeśli piechota zdążyła sformować czworobok, odpowiednio późno oddana salwa jednocześnie przez trzy szeregi powstrzymywała szarżę, choć efekt był raczej psychologiczny (jak pisał Majewski "wprawna ręka jeźdca powstrzyma najbardziej rozpędzonego konia"), gdyż straty w szarżach na piechotę zwykle wielkie nie były. Co innego, gdy szarżujący dostali się pod boczny ogień kartaczy. Kolumna marszowa To ugrupowanie, zwane też kolumną pochodową, nie było przeznaczone do walki, lecz do przemieszczania się poza zasięgiem przeciwnika. Tu jednak muszę wpierw omówić typową strukturę organizacyjną piechoty. Najmniejszą jej cząstką była rota, czyli po prostu trzech żołnierzy, stojących jeden za drugim w szyku rozwiniętym. Kilkadziesiąt rot tworzyło pluton, 2-4 plutony - kompanię, a 4-8 kompanii - batalion. Batalion był podstawą w ówczesnej taktyce. Był to największy pododział, który mógł być dowodzony bezpośrednio przez jedną osobę, oczywiście z wykorzystaniem środków telekomunikacyjnych, czyli werbli i trąbek oraz komunikacyjnych, czyli konia, którego rzeczony dca dosiadał. Baz względu na liczbę kompanii i plutonów etatowy stan batalionu był podobny - cca 800 ludzi. Dlatego liczba batalionów to podstawa oszacowania siły armii przeciwnika. Ilu npl ma żołnierzy, to stwierdzą dopiero historycy, albo i nie, ile npl ma batalionów - to się dawało policzyć na polu walki. Dwa do czterech batalionów tworzyło regiment (pułk), z tym, że zwykle tylko dwa lub trzy pierwsze bataliony walczyły obok siebie pod komendą dcy pułku, a pozostałe mogły działać zupełnie gdzie indziej. Dwa regimenty tworzyły brygadę, a 2 lub 3 brygady - dywizję. Dywizja "powinna" mieć 12 batalionów, więc 3 brygady z pułków 2-batalionowych albo 2 brygady z pułków 3-batalionowych. Chyba że akurat wyszło inaczej. Do dywizji piechoty przydzielona była artyleria piesza (np. 24 działa lekkie i 8 pozycyjnych), a czasem też jazda. Czasem istniały też działa regimentowe. Wracając do kolumny marszowej - formowano je z rot, ustawiając kilka rot obok siebie i następne za nimi, tworząc długiego węża. Liczba rzędów w kolumnie (czyli rot, ustawionych obok siebie) zależała od szerokości drogi czy warunków terenowych, jeśli kolumna poruszała się poza drogami. Typowe wartości to 4 lub 6. Tworzenie szerokich kolumn podczas pochodów drogami wprawdzie skracało czas rozwijania się w szyk liniowy czy w kolumny do walki, ale zajęcie całej szerokości drogi było błędem - nie mieli jak przedostać się adiutanci, furgony amunicyjne, jazda etc. Zatem batalion tworzył kolumnę marszową zwykle na 6 rzędów szeroką i na 140 szeregów, czyli cca 200 m długą. Dywizja wraz z artylerią ciągnęła na długości cca 3 km. Zatem rozwinięcie dywizji do boju trwało najmarniej godzinę, a sprawność tego działania mogła być wręcz ważniejsza, od sprawności w boju. Niestety, historycy bardzo mało miejsca poświęcają taktyce przechodzenia wojsk z szyku marszowego w bitewny, choć tzw. "bój spotkaniowy", czyli walka dwóch dywizji, które spotkały się podczas marszu, wcale rzadkością nie był. Więc to, co napiszę o rowijaniu kolumn marszowych, będzie jakąś rekonstrukcją mentalną, dokonaną na podstawie strzępów informacji z opracowań i źródeł z wykorzystaniem zdrowego rozsądku. Batalion rozwijał się kompaniami "od czoła w lewo", "od czoła w prawo" lub "od czoła ze środka". Co to znaczy? "Od czoła" znaczy, że kolumna marszowa zatrzymywała się w miejscu, gdzie miała stanąć linia. Czołowe 6 rot stało w miejscu, stanowiąc dla pozostałych punkt orientacyjny. Dalsze "szóstki" stawały po lewej, lub po prawej stronie pierwszej. Jeżeli batalion rozwijał się w lewo, to pierwsza szóstka pierwszej kompanii stanowiła prawe skrzydło batalionu, pierwsza szóstka drugiej kompanii stawała na lewo od ostatniej roty pierwszej kompanii idt. Jeśli w prawo, to na odwrót. Rozwinięcie ze środka było trudniejsze, pierwsza kompania rozwijała się np. w lewo, pierwsza szóstka drugiej kompanii stawała po prawej stronie pierwszej szóstki pierwszej kompanii, a dalsze roty ustawiały się na prawo od niej, pierwsza szóstka trzeciej kompanii stawała na lewo od ostaniej roty pierwszej kompanii itd. Rozwinięcie od środka przebiegało szybciej, ale łatwiej było o zamieszanie, kompanie w linii stały w innej kolejności, niż wcześniej maszerowały. Jeśli batalion rozwijał się nie w linię, lecz w kolumnę bojową, to poszczególne kompanie rozwijały się jednocześnie jedna za drugą, zarazem redukując odstępy między nimi. No i została Tyraliera To wyżej opisane, lepiej czy gorzej, rozwijanie się piechoty z kolumn marszowych w ugrupowanie bojowe było trudne, długotrwałe i niebezpieczne w przypadku nagłego pojawienia się npla, dlatego też odbywało się zwykle pod osłoną tyraliery, czyli żołnierzy walczących w szyku rozproszonym. Dziś przez tyralierę rozumiemy taki luźny szereg, w miarę jednak trzymający linię, wówczas to byli raczej pojedynczy żołnierze czy ich grupki, nietrzymające żadnego szyku, raczej kryjące się po krzakach i rowach i stamtąd rażące ogniem przeciwnika. Szyk rozproszony piechoty to zdecydowanie wynalazek XVIII wieku, kiedy to powstała specjalna formacja, do niego przeznaczona - lekka piechota, strzelcy piesi, jegrzy etc. Działali oni albo przed główną linią armii, albo na jej skrzydłach lub otrzymywali odrębne zadania. Uzbrojeni byli w karabiny gwintowane, celniejsze i bardziej dalekosiężne, lecz trudniejsze w obsłudze i mniej szybkostrzelne od gładkolufowych. W armii rewolucyjnej Francji w tyralierę po prostu zmieniał się szyk linearny, gdyż żołnierze trzymać się linii bądź nie potrafili, bądź nie chcieli (bądź jedno i drugie). W rozkwicie napoleońskiej sztuki wojennej, której kwintesencją są odrębnie manewrujące na polu walki bataliony, rola tyralierów zmieniła się - mieli oni przede wszystkim nadać ciągłość frontowi wojska. Niczym sos do sałaty . W tym czasie w armii napoleońskiej starano się ograniczać liczbę tyralierów oraz poddać ich specjalnemu szkoleniu - do walki tyralierskiej przeznaczone zostały kompanie woltyżerów, po jednej w każdym batalionie, więc od 1/10 do 1/6 ogółu piechoty (z tendencją wzrostową). Jednocześnie de facto zniesiono odrębne jednostki piechoty lekkiej, to znaczy zwykle zachowano ich nazwy i mundury, ale szkolone i używane były tak samo, jak piechota liniowa. Dotyczyło to chyba większości armii (w każdym razie francuskiej i rosyjskiej, a inne raczej szły w ich ślady), z tym że w armii rosyjskiej nie było kompanii woltyżerów, bądź szybko z nich zrezygnowano, a w tyralierę rzucano rzołnierzy trzeciego szeregu poszczególnych kompanii (czyli od 1/12 do 1/3 piechoty). W armii Królestwa Polskiego zastosowano inne rozwiązanie - w tyralierę rozpuszczano dwa plutony lub dwie kompanie (4 plutony), czyli od 1/4 do 1/2 piechurów, pomimo iż armia ta była częścią wojsk rosyjskiego imperium. Podsumowanie Alternatywa, wynikająca z tytułu wątku - szyk liniowy czy kolumnowy - to znaczne uproszczenie. Taktyka walki piechoty w rozkwicie i schyłku epoki napoleońskiej polegała na umiejętnym korzystaniu z czterech rodzajów szyku - rozwiniętego (liniowego), kolumnowego, tyraliery i czworoboku. Istotna różnica polegała zaś na tym, że nawet jak wszystkie bataliony działały w szyku rozwiniętym, to nie tworzyły zwykle jednej linii, lecz ustawiały się w szachownicę.
-
Dla mnie największym problemem jest poziom usług przewodnickich - a raczej był, po już ponad 10 lat nie działam w tej branży, choć wciąż ją obserwuję. Zrobienie kursu, zdobycie blachy i prawa do noszenia polara z paskiem (to dla mnie nowość) wiąże się co najwyżej z posiadaiem wiedzy, udokumentowanym podczas egzaminu. Niestety - jak już taka osoba zdobędzie uprawnienia, mówi turystom to, co ci chcą usłyszeć. Z głęboką pogardą dla nawet encyklopedycznej wiedzy. Dane mi było słyszeć ewidentne bzdury, głoszone przez całkiem uprawnionych przewodników. Niestety, obawiam się, że biura podróży najchętniej zatrudniają tych przewodników, którzy powiedzą turystom to, co oni już wcześniej wiedzieli. Nie tych, którzy starają się ukazać obserwowane zjawiska w sposób obiektywny, czy wieloaspektowy. Pomijam już takie drobiazgi, jak przewodnik z blachą SKPB (tu chodzi, Beato, o lata 80-e) nie odróżnia olchy siwej od zielonej i nie potrafi trafić do swej wydziałowej chatki. Niestety nie potrafię wymyśleć mechanizmu, który by eliminował z rynku przewodników, opowiadających fajne bzdury. Oni je opowiadają, ponieważ turyści chcą ich słuchać, żaden mechanizm rynkowy ani egzamin państwowy temu zapobiec nie może. Beato Lucyno, gratuluję pasji przewodnickiej i walki o etos zawodu przewodnika. Tylko że za Twoimi plecami czai się banda licncjonowanych cwaniaków, która zdziera z turystów kasę za opowiadanie bajeczek, bo bajeczki się lepiej sprzedają. Ja nie wiem jak, a nawet czy w ogóle można temu zapobiegać. Generalnie jestem jednak zwolennikiem egzaminu państwowego, pozostającego poza kompetencjami organizacji przewodnickich.
-
Nie włączę się do dyskusji na temat początków szyku kolumnowego epoki napoleońskiej, ale odniosę się raczej do tego, jak to wyglądało w epoki tej rozkwicie, a wręcz w jej schyłku. Nota bene jestem zdania, że ostatnia wojną epoki napoleońskiej była wojna polsko-rosyjska 1831, w pewnym sensie - najdoskonalszą, bo zasady napoleńskiej taktyki stosowały w pełni obie strony, choć napoleońskiej strategii - żadna (ale obie chciały, tylko Bonapartego brakło). Nie odnoszę się do konkretnych regulaminów czy taktyki poszczególnych armii, opisuję ogólnie dominujące zasady taktyczne użycia piechoty w latach 1809-1831. Podejrzewam, że dla większości osób, które się tu wypowiadały, są to rzeczy znane, ale może zaglądają tu też inni... Kolumna piechoty w epoce napoleońskiej nie przypominała hiszpańskiego tercios sprzed 200 lat. Pomijając już, że raczej rzadko miała 25 czy 30 szeregów (o ile kiedykolwiek), to najważniejszą różnicą było to, że szeregi te były uszykowane nie jeden za drugim, lecz w batalionowych, kompanijnych czy plutonowych liniach: trzy szeregi - przerwa - trzy szeregi - przerwa - trzy szeregi itd. Poszczególne pododziały zachowywały pewną, choć mocno ograniczoną, manewrowość, bo te przerwy to jednak kilka-kilkanaście metrów. Taktyka ta była w istocie taktyką linearno-kolumnową. Szyk rozwinięty Podstawowym szykiem batalionu piechoty był szyk rozwinięty (liniowy), w którym kompanie są uszykowane w trzy szeregi i ustawione obok siebie, tworząc niemal ciągłą linię (pomiędzy kompaniami stali oficerowie i starsi podoficerowie). Kolumna bojowa W razie potrzeby batalion formował kolumnę do ataku (colonne d'attaquer, niezbyt szczęśliwie nazywaną też kolumną szturmową), gdy kompanie ustawiały się jedna za drugą. W zależności od tego, ile było w batalionie kompanii (zwykle 8 do 4), taka kolumna miała od 12 do 24 szeregów. Batalion miał zwykle etatowo trochę ponad 800 żołnierzy, więc tzw. kolumna batalionowa była ugrupowaniem raczej bardziej rozciągniętym w szerz (na 35-70 rzędów), niż w głąb (12-24 szeregów), choć wspomniane odstępy między kompaniami pogłebiały nieco geometryczną i wizulaną głebokość szyku. Ta potrzeba to przede wszystkim atak na piechotę npla, lub kontratak, jeśli nieprzyjacielska piechota sformowała kolumny - stąd nazwa "kolumna do ataku", w odróżnieniu od "kolumny marszowej". Ważna różnica między szykiem rozwinętym epoki schyłku epoki napoleońskiej, a szykiem linearnym polegała na tym, że w szyku linearnym bataliony ustawiały się obok siebie w jednej linii, a w rozwiniętym - w dwie, w szachownicę. Jeśli regimenty składały się z 3 batalionów, 2 stały zwykle w 1. linii, a trzeci z tyłu. Przy regimentach 2-batalionowych bataliony stawały zwykle obok siebie, jednak zostawiąjąc między sobą odstęp, tak aby szyk mógł wspóldziałać z artylerią i jazdą, oraz z batalionami 2. linii z innego regimentu. Napoleon czasami, w szczególnych sytuacjach, formował ogromne urgupowania, zestawiając nawet całe korpusy w kilkanaście szeregów, bez większych odstępów między batalionami. Coś takiego sformował Augerau pod Pruską Iławą w 1807, z tym że tylko połowę korpusu uszykował w niemal klasyczny szyk linarny, a drugą sformował w kolumny batalionowe. Nie uchroniło go to przed klęską, gdyż myląc w zamieci kierunek marszu znalazł się w miejscu, w ktorym silna bateria rosyjska była dokładnie na jego skrzydle, i strzelając wzdłuż linii przeciwnika kulami zniosła korpus w kilku salwach. Niech ktoś lepszy powie, czy po Iławie jeszcze czegoś podobnego próbowano - chyba nie. Jeśli w tym ostanim mam rację, to bitwę pod Ilawą możnaby uznać za wydarzenie, odzialające wczesną i późną epokę napoleońską w zakresie tworzenia kolumn do ataku. Atakując kolumnami, a nie linią, usiłowano uniknąć właśnie takiego zagrożenia. W XVIII wieku linie posuwały się powoli, w zasadzie całym frontem, zganiając ogniem z pola wszystko, co przed nimi. Napoleon chciał, żeby bataliony manewrowały - jedne atakują, a inne stoją i się bronią. Tylko że przy takich manewrach co rusz się zdarzy, że jakaś bateria npla znajdzie się na skrzydle i jedną-dwoma salwami batalion, uszykowany w linię, zniesie. Uszykowanie batalionu w kilka linii jedna za drugą znosiło to zagrożenie - może zniosą czołową kompanię, ale inna zaatakuje i zdobędzie działa. Katastrofa Augerau pod Iławą to nic innego, jak przykład wadliwego zastosowania taktyki linearno-kolunowej, w której zbyt wielka formacja, ze zwartą liną na czele, zatraciła zdolność do manewru. Oczywiście, gdyby nie śnieżyca, kierunek marszu byłby korygowany na bieżąco, ale łatwo wyobrazić sobie, że któryś z dowódców batalionów zauważył odchylenie od planowanego kierunku natarcia - i cóż z tego. Nawet jeśli Augerau to zauwazył, niewiele mógł zrobić. Gdyby zatrzymał ruch swej szerokiej kolumny i usiłował zmienić front, to zapewne skutki byłyby jeszcze gorsze. No to udało mi się omówić użycie "kolumny do ataku" colonne d'attaquer. Pozostaje jeszcze kolumna marszowa colonne d'marcher, tyraliera tirailleurs, no szyku bodajże najciekawszego, który zda się faktycznie być wynalazkiem epoki napoleońskiej - czworoboku przeciw kawalerii carré contre cavalerie. Ale to już w dalszych odcinkach.
-
Tu miałbym poważne wątpliwości, czy pozostawienie Bogusławskiego w mieście było niepotrzebne. Załóżmy, ze rzeczywiście był taki plan, kompletny i spójny: "dopuścimy Rosjan do przeprawy, a kiedy ich siły będą częściowo na tym, a częściowo na tamtym brzegu, mocnym kontratakiem zepchniemy ich do wody, a wtedy zrzucimy mosty, albo - jeśli sukces bedzie stanowczy - wykorzystamy je do pościgu". Byłby to klasyczny plan pułapkowy. Tylko że Dybicz nie idiota - gdyby bez walki zajął Ostrołękę i zastał tam dwa nienaruszone mosty w sytuacji, gdy Polacy mogli spokojnie te mosty zrzucić, to zapewne pułapka będzie dlań oczywista, więc w nią nie wpadnie. Sam zrzuci mosty, a następnie albo spróbuje osaczyć Giełguda, albo pójdzie przeprawiać się pod Różan, Pułtusk czy Wyszków, zagrażając Skrzyneckiemu odcięciem od Warszawy lub rozbiciem Umińskiego między Bugiem a Wisłą. Bogusławski został pozostawiony jako przynęta, żeby zrobić wrażenie, że Rosjanie zdobyli dostęp do mostów w cięzkiej walce, a my nie mogliśmy ich zrzucić, by nie pozostawić swoich na rzeź. Tak naprawdę, czy był to podstęp, czy nieudolność, pewności nie będziemy miec nigdy. Pewne jest jednek to, że - jeśli plan pułapkowy istniał - to etap wciągnięcia wroga w pułapkę się udał.
-
Tak z ciekawości się spytam, po czym żeś poznał, że Prusak, a nie powiedzmy Wirtebmerczyk. Po tym zarysie berła w prawej łapie orła na kasku? Nota bene niemal idemtyczny kask znalazłem na portrecie oficera Siemionowskiego Pułku Lejbgwardii rosyjskiej. No ale mundur już zdecydowanie odmienny.
-
Temat zdawał się być obumarły, ale skoro Dziekan Secesjonista raczył był go przywrócić do życia, to pozwolę sobie dorzucić swoje 3 grosze. Epoka, którą tu analizujemy, jest dość szczególna, bowiem w jej trakcie zmieniło się używanie (przeznaczenie) poszczególnych formacji na polu bitwy, a także podział formacji kawaleryjskich. Pozwolę sobie twierdzić, że tak do roku 1798 podział (i idące za nim użycie na polu bitwy) było dość jednoznaczne. Była jazda lekka, pozbawiona uzbrojenia ochronnego, używana (i szkolona) do rozpoznania, ubezpieczeń, patroli, walki w szyku rozproszonym - nie zaś do szarż w zwartej linii, ani na jazdę, ani na piechotę liniową. Huzarzy czy szaszerzy nie byli do tego przeznaczeni, więc nie byli do tego szkoleni, ergo - się do tego nie nadawali. Do szarż była przeznaczona jazda ciężka, z uzbrojeniem ochronnym - kirasjerzy, dragoni, kawalergardzi etc. Ułani w służbie pruskiej czy austriackiej byli traktowani podobnie, jak jazda lekka - czyli przeznaczeni do ubezpieczeń. Jednak okazało się, że potrafią też szarżować w linii, "strzemię do strzemienia" i odnosić w szarżach sukcesy nad jazdą ciężką. Inne armie i formacje zaczęły naśladować ułanów i szkolić jazdę, pozbawioną uzbrojenia ochronnego do szarż w liniach - w ten sposób we Francji powstała we Francji kategoria "kawalerii liniowej" - wprawdzie pozbawionej uzbrojenia ochronnego, ale szkolenej zarówni do ubezpieczeń, jak i do szarży w linii. Okazało się bowiem, że wcale nie uzbrojenie, ani nawet dobór koni nie decyduje o powodzeniu szarż, decyduje o nim zwartość linii, ta sławiona od czasów Kircholmu "jednolita masa koni i jeźdców", która - właściwie użyta, staje się istotniejsza od broni, którą owi jeźdcy atakują lub którą się chronią. Ponieważ kawaleria liniowa nadawała się zarówno do szarż, jak i do ubezpieczeń, w napoleońskiej Francji praktycznie zanikła jazda naprawdę lekka, właściwie cała kwaleria stała się uniwersalna, z wyjątkiem może kirasjerów czy grenadierów konnych, ale i ich z czasem zaczęto wykorzystywać do rozpoznania i ubezpieczeń. Z drugiej strony nie tylko lansjerzy (czyli odpowiednicy ułanów), ale także lżejsze formacje, jak szwoleżerowie, szaserzy, huzarzy zaczęli być szkoleni głównie do szarży, a mniej do rozpoznania i ubezpieczeń. Co spowodawało problem, że prawdziwie lekkiej jazdy w Wielkiej Armii AD 1812 właściwie nie było. Jej brak Napoleon starał się późnej uzupełnić, tworząc formacje krakusów i eklererów - tyle, że chyba już trochę za późno. Podobne przemiany nastąpiły w innych armiach, np. w rosyjskiej. Teoretycznie jazda rosyjska w 1830 roku dzieliła się na lekką (strzelcy konni, ułani, husarzy), średnią (dragoni) i ciężką (kirasjerzy, kawalergardzi). W praktyce te formacje byłu bardzo podobnie szkolone i podobnie używane, oraz określane wspólnym mianem - jazda regularna. Oprócz nich Rosja dysponowała liczną jazdą nieregularną - stanowili ja owi Kozacy, Czerkiesi, Kałmycy etc. etc. Nic nie ujmując sukcesom polskich, pruskich czy austriackich ułanów, a także francuskich lansjerów, nad kirasjerami, trzeba pamiętać, że te formacje były wówczas podobnie szkolone i miały podobne przeznaczenie. Z resztą nie do końca jest prawdą, że ułani nie mieli uzbrojenia ochronnego. Czapka ułańska, wysoka na 40 cm konstrukcja z drewnianych listewek, grubego sukna. twardej skóry i blachy, nie chroniła przed kulą, ale przed ciosem szabli, zadanym z góry - jak najbardziej. Tym bardziej, że szabla raczej gniotła konstrukcję czapki, niż ja przecinała, a dobrze nam znana z motoryzacji "strefa zgniotu" była duża. Podobnie naramienniki - początkowo włóczkowe, później stały się stalowe i stanowiły niezłą ochronę przed ciosami w bark. Dwa szerokie pasy z grubej, twardo wyprawionej skóry, krzyżujące się na piersiach, nieźle chroniły przed ciosami w klatkę piersiową.
-
Iwanieniegroźny, postąpię podobnie jak dawny znajomy, kol. Bavarsky, czyli coś napiszę, ale nie będzie to odpowiedź na Twoje pytanie. Przyznam, że nie mam pod ręką materiałow, dotyczących lat 1815-1823, a zdaje się, że ten okres interesuje Cię szczególnie. Więcej wiem na temat okresu od roku 1824, a szczególnie okresu 1830-1831. Nie mam powodu przypuszczać, by stan z roku 1830 zasadniczo się różnił od tego z roku 23. Jeszcze trochę poszperam, teraz napiszę to, co pamiętam ze swych dotychczasowych dociekań. Jeżeli chodzi o nazwenictwo, to w źródłach i opracowaniach występuje duża różnorodność nazw. W polskiej literaturze przeyjęło się to ugrupowanie nazywać gwardią polsko-litewską lub polsko-rosyjską, jednak takiej nazwy w literaturze rosujskiej nie ma. Oficjalnie to ugrupowanie chyba nosiło nazwę "Литовско-Польскoго Отделения Императорской и Королевской Гвардии", co możemy na nasze tłumaczyć "Litewsko-Polski Oddział Gwardii Cesarsko-Królewskiej", pamiętając jednak. że "отделение" to jednak nie tyle nasz "oddział", co "wydzielona część większej całości". Wydzielenie tej części było przede wszystkim geograficzne, bowiem większość Gwardii stała w Petersburgu i okolicach, a to отделение w Warszawie. W razie wojny отделение miało tworzyć korpus w składzie dywizji jazdy, dywizji piechoty, artylerii i batalionu saperów. W skład dywizji jazdy miały w chodzić cztery pułki (Gwardyjski Ułanów Litewskich, Gwardyjski Kirasjerów Podolskich, Gwardyjski Huzarów Grodzieńskich i Strzelców Konnych Gwardii) po 4 szwadronym, więc była to dywizja słabsza, niż rosyjska armijna (16 zamiast 24 szwadronów). Dywizję pieszą miało tworzyć 6 pułków - Grenadierów Gwardii, Litewski Gwardyjski, Wołyński Gwardyjski oraz Łucki Grenadierów, Żmudzki Grenadierów i Nieświeski Karabinierów (nie usiłuję tu precyzjnie oddawać specyficznej składni nazw pułków, szczególnie tych rosyjskich), każdy po 2 bataliony, więc razem 12 batalionów, tyle co w armijnej dywizji piechoty. Tu trzeba podkreślić, że pułki Łucki, Żmudzki i Nieświeski, tworzące Litewską Brygadę Grenadierów, nie były pułkami gwardyjskimi, lecz armijnymi, choć w razie wojny miał je spotkać zaszczyt służby w jednej dywizji z prawdziwą gwardią. Stacjonowały one w okolicach Białegostoku. Do tego dochodził polski Batalion Saperów Gwardii i artyleria. Jeżeli jest ważne, jakie baterie i kompanie, oprócz polskiej Baterii pozycyjnej Artylerii Konnej Gwardii. Skoro w skład ugrupowania gwardyjskiego miały wejść pułki spoza Gwardii, to oznacza, że było ono rozumiane jako związek taktyczny w dzisiejszym tego słowa znaczeniu, a nie organizacyjnie. Organizacyjnie w czasie pokoju rozpadało się na trzy części, ze względu na finansowanie, pobór rekruta i remontów, etaty, pensje etc.: - jednostki gwardii cesarskiej w Warszawie, - jednostki gwardii królewskiej w Warszawie, - Brygadę Grenadierów Litewskich, która na stopie pokojowej była częścią Korpusu Litewskiego. Jednostki gwardii królewskiej tworzyły Dywizję Gwardii Królewskiej (zgodnie ze wspomnianym Rocznikiem Woyskowym 1825). Jednak mógł być to związek o charakterze wyłącznie administracyjno-organizacyjnym, nie taktycznym. Związek taktyczny w składzie 4 szwadronów szaserów, 2 batalionów piechoty, batalionu saperów i 8 dział pozycyjnych w baterii konnej (!) to dość dziwaczna konstrukcja. 4 bataliony piechoty, 2 szwadrony, 4 działa lekkopiesze i pluton saperów - to byłby zręczny, choć mały, "związek taktyczny". Oczywiście snując te rozważania musimy pamiętać, że termin "związek taktyczny" nie był wówczas znany.