Skocz do zawartości

jancet

Użytkownicy
  • Zawartość

    2,795
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez jancet

  1. A zatem... Tani Secesjonisto , użytkownikowi jancet nic się nie pomyliło, gdyż wzmiankowałem o Rydze w kontekscie państwa zakonnego, a nie tytułowego księstwa. Nie trzeba zbyt wielkiej wnikliwości, by zobaczyć, że rzeczony akapit rozpocząłem od słów "Jednak nawet wtedy...".
  2. Bohaterowie okresu zaborów

    W jak największym stopniu, całą duszą i sercem, popieram kandydatury zgłoszone przez Naryę. Sam jednak zgłoszę kogoś może nawet bardziej kontrowersyjnego - generała i premiera Jana Krukowieckiego. Przyczepiona jest do niego czarna legenda "zdrajcy, co sprzedał Warszawę". Czy zasadnie? Uważam, że był w zasadzie jedynym generałem, który po Chłopickim mógł poprowadzić naszą armię na tak trudny bój. Wg Tarczyńskiego jego doświadczenie i umiejętności przewyższały z resztą to, co nabył Chłopicki. W moim przekonaniu miał jeszcze wyżej, niż Chłopicki, postawioną inna cechę - coś, co wówczas określano jako "miłość własną", możnaby rzec "samouwielbienie". Ogólnie rzec biorąc, to wada. Ale jeśli ktoś ma wziąć pod dowództwo armię, która tak na zdrowy rozum MUSI ponieść klęskę, to cóż może nim powodować? Jedynie "miłość własna" - no cóż, może moja armia zginie, bo jest na tyle słabsza, że wygrać nie może. Ale nawet wtedy zostanie mi sława tego, kto tak długo walczył w tak niekorzystnych okolicznościach. A jeżeli będę bił się wystarczająco długo, to wydarzy się coś, że jednak moja armia odniesie ZWYCIĘSTWO ??? Ta "wada", w istocie rzeczy będąca w tej sytuacji wielka zaletą, cechowała kilku generałów - oprócz Krukowieckiego o Chłopickim już wspomniałem, warto pamiętać też o Żymirskim - tyle że Chłopicki pod Grochowem został ciężko ranny, a Żymirski zginął. Pozostał Krukowiecki i wielka szkoda, że nie został w lutym naczelnym wodzem. Choć pewnie i tak byśmy tę wojnę przegrali, choć przegralibyśmy ją "piękniej". Nie wydaje mi się, by represje popowstaniowe były w związku z tym większe. Ale milej byłoby wspominać bitwy nad Berezyną, niż nad Bugiem
  3. Drogi Secesjonisto, kolega suomeksi co pewien czas wrzuca na forum wątki o bardzo podobnej treści, których myślą przewodnią zda się być teza, iż ziemie dzisiejszej Łotwy i Estonii, są ziemiami niemieckimi. Tymczasem niegdyś zostały podbite przez Zakon Kawalerów Mieczowych (to nie jest ścisła nazwa, taką pamiętam z naszej dawniejszej historiografii, połączył się on kiedyś z Zakonem Rycerzy Najświętszej Marii Panny, zwanym u nas "krzyżakami". Jednak nawet wtedy nie były one częścią Państwa Niemieckiego. Gdyby były, to Wielki Mistrz i arcybiskup Rygi powinni mieć prawo w obieraniu Cesarza - a, o ile mi wiadomo, nigdy takiego prawa nie miały. Wszystkie dostępne mi mapy historyczne kreślą granicę Cesarstwa między Słupskiem a Gdańskiem. Potem ziemie te zostały podzielone między Rzplitą, a Szwecją. Teza iż "bycie lennem było aktem czysto formalnym i Księstwo było całkowicie samodzielne i Polska w żaden sposób nie mogła oddziaływać i nie oddziaływała na nie" jest w nauce historii całkiem nowatorska i raczej nie należy jej rozważać, dopóki autor nie przedstawi jakiś mocnych dowodów, których z resztą nie przedstawi. Raczej założy nowy wątek, w którym ponownie wypisze te bzdury. Następnie ziemie te weszły w skład Rosji, suomeksi twierdzi, że nawet pod panowaniem Rosji należały do Niemiec. Nie potrafię nadążyć za tą logiką. To, że Tobago było przez moment kolonią kurlandzką, to ciekawostka raczej ogólnie znana. Poza tym Arkady Fiedler gdzieś tam umieślił akcję swych powieści młodzieżowych "Wyspa Robinsona" i "Orinoko", więc nastolatków zapraszam do lektury. Jednak - nawiązując to postów Kadrinaziego i Smardza - odnoszę wrażenie, że nie powinniśmy podejmować żadnej intelektualnej dyskusji z kolegą Suomeksi. Z resztą on bynajmniej nie dyskutuje, po prostu zakłada nowy wątek, w którym te same bzdury przedstawia jako fakty niezbite. Najlepiej zignorować.
  4. Wizja nowej Hiszpanii w ujęciu anarchistów

    Żadnych faktów z Twych postów nie poznałem. Wszystko pozostaje w sferze wiedzy, zdobytej nadprzyrodzonymi sposobami. Czyli niewiedzy. Podzieliłem się z tymi, którzy chcą się czegoś dowiedzieć, tym, co wiem - choć wiem bardzo mało. Dziękuję tym, od których też się wiele dowiedziałem. Dziękuję także Tomaszowi N, bo choć jego wiedzy, czerpanej z objawienia, nie podzielam (pewnie dlatego, że takowegoż objawienia nie dane było mi doswiadczyć, niegodnym jestem tej mądrości), to jednak bardzo pomógł mi w ubraniu mojej wiedzy w słowa. Obawiam się, że nasz drogi Secesjonista nic lub niemal nic nie dowiedział się konkretnie o sukcesach i porażkach anarchizmu w Hiszpanii lat 30-ych ubiegłego stulecia. Zapewne powodem tego jest to, że nikt z forumowiczów nic o nich nie wie. Wesołej środy wszystkim życzę!
  5. Jak pisać maile?

    A kimże Ty jesteś, Romanie Różyński, że z taką stanowczoscią dekretujesz, co jest poważne, a co nie? Ja jestem przeciwnikiem formy "witam" na początek listu, także elektronicznego. Bierze się to z kilku powodów. 1. Jeden z powodów wymienił Rusinek - to dbałość o piękno języka polskiego. Tradycyjnie słowa "witam" używał godpodarz do gościa, można to przenieść na szefa wobec podwładnego czy starszego wobec młodszego, mniejsza o to. Podobno w południowej Polsce, jeśli wchodząc do czyjegoś domu, wypowiemy formułkę "Witam Pana", można doświadczyć nader negatywnej reakcji. W Polsce mi się to nie wydarzyło, ale tuż za granicą - tak. Bardzo podobało mi się wylewne słowackie "Pekne Vas vitám, pane ...", więc kiedyś sam chciałem równie serdzecznie z kimś się przywitać. Dyrektor hotelu w Spišskej Novéj Vsi, który wynajmowałem w całości, zaprosił mnie, jako kontrahenta, na kolację do własnego hotelu - przynajmniej spodziewałem się wystawnej kolacji. Chciałem być super grzeczny, więc na jego widok wygłosiłem formułkę "Peknie Vas vitám, pán raditeľ". Nie wiedziałem, dlaczego się wściekł, kolacji nie było, odbyliśmy krótką rozmowę o interesach i tyle. Dopiero później, gdy tę samą formułkę wygłosiłem w Ždiarze, wyjaśniono mi głębię błędu, który popełniłem. Po prostu, skoro to ja "witałem" dyrektora, to znaczy, że ja czułem się tam gospodarzem (bo wynajmowałem cały hotel) i sprowadziłem go do roli kierownika obsługi, no co się obraził, i słusznie. Tak... a raczej nie, nie chciałbym, zeby ktoś mnie witał na progu mego domu. 2. Forma "witam" mi się nie podoba z tego samego powodu, z którego podoba się Romanowi Różyńskiemu - jest absolutnie ogólna, zupełnie niezależna od osoby i mojego do niej stosunku, od jej płci, od pory dnia, etc. etc. Grzeczność każdego zwrotu grzecznościowego jest tym większa, im w większym stopniu zwrot ten jest spersonalizowany. Tak przynajmniej ja to odczuwam. Życzenia bożonarodzeniowe, nie poprzedzone żadnym zwrotem personalnym, traktuję jako wysyłane przez komuter, a nie przez osobę (choć miło, że jestem na liście). Jeśli są poprzedzone jakimś zwrotem personelizującym (typu Drogi Janku...), to już co innego. Idealnie niespersonalizowany zwrot "grzecznościowy" jest zwrotem pozbawionym grzeczności, idealnie bezwartościowym z tego punktu widzenia. 3. Nie wydaje mi się zbyt właściwe użycie 1. os. liczby pojedynczej w nagłówku listu - takie ja, Ja, JA !!! Zupełnie czym innym jest na przykład zwrot "witaj" w odniesieniu do kogoś, z kim jesteśmy "na ty". Trochę podobnie jest ze zwrotem kończącym list, także elektroniczny. "Pozdrawiam" jest miłe, jeśli można wierzyć, że szczere. Jeśli treść listu jest dla mnie zdecydowanie nieprzyjemna, a autor jest tego świadomy, kończenie go zwrotem "pozdrawiam" jest raczej niewłaściwe. W takiej sytuacji raczej użyję "z poważaniem". Choć nie przesadzajmy. Nie mam najmniejszego problemu z "podrowieniem" studenta na koniec maila, w którym informuję go, że uzyskał ocenę niedostateczną. No cóż, musi się poprawić, ale to w żadnym stopniu nie wpływa na mój osobisty stosunek do niego, życzę mu zdrowia oraz oceny bardzo dobrej. Osobiście, choć nie lubię zwrotu "witam" na początku e-maila, daleki jestem od postawy typu "nie będę odpowiadał na e-maile, zaczynające się...". Co do "kultury korporacyjnej" to obowiązkowość rozpoczynania maili zwrotem "witaj", stosowana zwykle w połączeniu z natychmiastowym przechodzeniem na "Pani Ewo...", "Panie Janku..." dotyczy raczej firm handlowych, obracajacych byle czym i byle jak. Takie przynajmniej informacje uzyskałem od żony, która jest szanowanym specjalistą w wielkiej korporacji. Powiedziała, że owszem, odpowiada na "witam" zwrotem "witam", ale w stosunku do osób bez znaczenia, takich domokrążców (teraz należałoby napisać "internetokrążców"), osób bez znaczenia. Prawdziwi partnerzy ani takiego zwrotu nie użyją, ani nie nalezy go użyć w stosunku do nich. Więc, Szanowny Panie Romanie, możesz używać zwrotu "Witam", jeśli Ci się on tak szalenie podoba, ale musisz się liczyć z tym, że w kontaktach zawodowach dzięki temu będziesz klasyfikowany jako osoba pozostająca bardzo nisko w zawodowej hierarchii.
  6. Łowiectwo a konie

    Furiuszu, pozwolę sobie wtrącić swoje trzy grosze, choć na wykopaliskach końskich się nie znam, za to koninę, i owszem, jadałem. No i może coś o jedzeniu zwierząt czasem zdarzyło mi się przeczytać. Jeśli wierzyć Moszyńskiemu ("Kultura ludowa Słowian"), to podstawowym zwierzęciem użytkowym aż do początków XX wieku był wół. Nie koń, ani nawet nie krowa. To właśnie wół był określany w gospodarstwie jako "batko" czy wręcz "ocko" (ojciec). Moszyński notuje jako pewne kuriozum, że starego woła, jak zdechł, w niektórych okolicach grzebano w ziemi, a nie zjadano. Bo ogólnie stare zwierzęta użytkowe, zanim zdechły, zarzynano i jedzono. To była norma. Można sobie wyobrazić od tej normy wyjątki, ale wyjątek to wyjątek. U mnie w domu, a raczej w ogródku (choć Warszawiak jestem, to jednak był dom z ogródkiem ) stare kury, jak przestały jajka znosić, szły na rosół. Pamiętam jedną jedyną, która jakoś tak się zżyła z rodziną, że została zakopana w ziemi, nie śmiano jej zjeść. Więc to, że na szczątkach koni odnaleziono ślady obróbki mechanicznej i termicznej, bynajmniej nie świadczy o tym, że były one hodowane jako zwierzęta rzeźne. Mogło tak być, że konie były zwierzętami użytkowymi (znaczy pod wierzch, czy do zaprzęgu), ale jednak, jak się koń starzał, szedł pod nóż i trafiał na stół.
  7. Wizja nowej Hiszpanii w ujęciu anarchistów

    Czyli wymyślone przez Ciebie pojęcie, opierające się na z góry przyjętej tezie ("korzonki"). Ani jedno, ani drugie nie mac nic wspólnego z rzeczywistością, nawet włączjąc w to rzeczywistość idei. Baw się dobrze w swoim wyimaginowanym świecie. Znaczy nie wiedza, nie lektura, jedynie doświadczenie transcendentalne... Trudno, a już myślałem, że jest można z kimś o czymś pogadać. Nota bene żyje (wciąż) w Polsce parę milionów ludzi, którzy twierdzą, że znacznie im bliżej do jedzenia korzonków w systemie, w którym panuje prywatna własność środków produkcji, niż w systemie, gdy panowała "społeczna". Ja akurat do nich nie należę, choć w systemie "społecznej własności środków produkcji" przeżyłem lat sporo, w kapitaliźmie sobi radzę lepiej. Jednak uważam, że o tych paru milionach pamiętać warto. Poza tym w teorii systemu anarchicznego zupełnie inaczej pojmowano "społeczną własność środków produkcji", niż w teorii systemu komunistycznego. W komuniźmie wszystko miało być wszystkich, a jak wszystko jest wszystkich, do nic nie jest niczyje, tylko wszystko należy do państwa. W anarchiźmie bynajmniej tak być (o ile pamiętam swoje dawne lektury) nie miało. Społeczna własność nie była rozumiana, jako "wszystko jest wszystkich", lecz jako "środki produkcji należą do tych, którzy przy nich pracują". Czyli fabryką dysponują ci, którzy w niej pracują - robotników, inżynierów, menedżerów, księgowych etc. Rolą zaś dysponuje ten, kto ją uprawia. Kuźnią - ten co kuje. I tak dalej. W teorię anarchizmu nie jest wpisany zakaz własności indywidualnej, choć rzeczywiście uznawano wyższość form kolektwnych, szczególnie w odniesieniu do przemusłu. Blędnie rozumiesz, bardzo się starasz nie rozzumieć. Napisałem dość jednoznacznie, że to, co wiąże te społeczności z koncepcjami anarchistów to: Brak struktur policyjnych, silna samorządność lokalna, decentralizacja, obieralność urzędów, dobrowolność większości ciężarów, ponoszonych na rzecz społeczności. Nie tak mało. Ale społecznej własności w Rzplitej nie było. Nie było też zasady, że ten dysponuje rolą, kto ją uprawia. Chociaż... chłop nie posiadał ziemi, którą uprawiał, jedynie formalnie - nie mógł jej sprzedać, jednak nią zarządzał, dziedziczył i przekazywał w spadku. Fakt - uprawiał także ziemię pańską, folwarczną. Jednak ziemi folwarcznej było mniej, niż chłopskiej (choć proporcje te się zmieniały), a typowy szlachcic też ciężko charował na roli, choć za sochą nie chodził. W trakcie ekspansji osadniczej na środkowym zachodzie USA obowiązywała reguła "ile uprawiasz, tyle możesz posiadać". W zasadzie zgodna z ideami anarchizmu. Pewnie, że były od niej wyjątki, związane z odmienną zasadą gospodarczego liberalizmu. Wciąż kręci sie o tym w USA filmy, w których ten, który uprawia, to ten dobry, a ten, który chce posiadać - zły. A własie - Jack London to też propagator idei, bliskich anarchizmowi. Co do ekspanjonizmu XVI-o i XVII-o wiecznej Rzplitej, to owszem, próby były. I takie, gdzie chodziło o ekspansję polityczną (Prusy, Inflanty), i takie, gdzie łączyć się ona miała z gospodarczą (Zadnieprze, Mołdawia). Raczej chodziło o zawładnięcię ziemiami, które miały niskie PKB, by go zwiększyć z własną korzyścią. Co do ekpansjonizmu białych osadników (a tym samym i USA) w Ameryce to raczej na wielką śmieszność się narażasz, twierdząc, że działo się jako napadanie "co jakiś czas sąsiada, zgarniając jego PKB". Jakoś nie mogę w Twoich postach znaleźć powyższego cytatu. A jednak on był. Dokonałem go metodą "kopiuj - wklej". Ale jakoś znikł. Za chwilę się wyjaśni, dlaczego. Może wtedy wróci Mi chodziło o kibuce sprzed 100 lat i więcej. Państwo Izrael dofinansowywać ich raczej nie mogło, bo nie istniało. Pozostają dofinansowania, tyle że wówczas syjonizm był mało popularny. Gdyby kibuce nie przetrwały, Izrael by nie powstał. Pozwolę sobie powtórzyć pewien fragment wypowiedzi Tomasza N: :o :o Czy ja śnię? Czy cudownie odzyskałem ponad 30 lat życia w wróciłem dp PRL, by słyszeć o "imperialistach z Ameryki" - co wówczas w reżimowej propogandzie słyszałem co krok? Nie, niestety, ja cudownie nie odmłodniałem. To tylko co niektóry kolega się cofnął. Sorry, Tomaszu N, nie doceniłem Cię, jako adwersarza. Miałem cię za mięczaka, podobnego do siebie zwolennika liberalnej demokracji. A tu sie okazuje, że jesteś PRAWDZIWYM KOMUNISTĄ, przeciwnikiem amerykańskiego imperializmu. Więc w tym sporze stoję na przegranej pozycji. Dla prawdziwego komunisty anarchizm jest wrogiem fundamentalnym, a z liberalną demokracją to można nawet walczyć ramię w ramię. Dla prawdziwego komunisty każde narzędzie, prowadzące do celu, jest właściwe, więc jak najbardziej w porządku jest wyedytowanie fragmentu tekstu, do którego interlokutor się odniósł, a także atakowanie anarchizmu z pozycji zwolennika własności prywatnej. SKŁADAM BROŃ.
  8. Wizja nowej Hiszpanii w ujęciu anarchistów

    Czy wiedza o jakiś wydarzeniach czy też lektura o ideach anarchizmu skłania Cię do takich, a nie innych wyobrażeń, czy też widzenie takowe miałeś lub inne doświadczenie transcendentalne to powoduje? Nie wiem, co to jest "anarchizm cykliczny". Tomaszu N - nie masz ochoty zrozumieć, o co chodziło w ideai anrchizmu - to nie rozum. Żeby jakąś ideę zrozumieć, trzeba choć hipotetycznie i czasowo założyć, że może ona mieć jakiś sens. Można wskazać w historii kilka przykładów mniejszychi większych społeczności, w których panował system idei anarchistycznej bliski, choć niekoniecznie idee te były tam znane, a nawet mogły jeszcze w ogóle nie istnieć. Raczej wynikało to ze słabości aparatu państwowego na tym terenie. Brak struktur policyjnych, silna samorządność lokalna, decentralizacja, obieralność urzędów, dobrowolność większości ciężarów, ponoszonych na rzecz społeczności - to takie dość ważne cechy, mogące charakteryzować społeczność anarchistyczną wg wyobrażeń twórców tej idei. Oprócz wspomnianej już hiszpańskiej Katalonii i machnowszyszny z XX wieku można wspomnieć jeszcze żydowskie kibuce w Palestynie. USA w XIX wieku, choć to zależy od dekady i położenia. Naszą Rzplitą w XVI i XVII wieku. I pewnie parę innych. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, by społeczności te cechowała wybitnie niska produktywność, prowadząca do konieczności żywienia się "pędrakami i korzonkami" - wręcz przeciwnie. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, by społeczności te miały tendecję do napadania "co jakiś czas sąsiada, zgarniając jego PKB" - wręcz przeciwnie, cechowała je militarna słabość w relacji do własnych sił wytwórczych (no może z wyjątkiem kibucy, ale i to nie całkiem), powodująca, że to ich sąsiedzi (posuadający silne, scentralizowane państwa) wykazywali wielką ochotę do zagarnięcia ich PKB. Dla jeży. Może i też, ale chyba jednak decentralizacja i samorządność lokalna nie są elementami doktryny liberalnej demokracji, a także szerzej - liberalnej. Te koncentrują się na dość szerokim zakresie wolności jednostek, także - w zakresie wolności gospodarczej. To nie to samo. Np. szeroki zakres wolności gospodarczej jest sprzeczny z ideą silnej samorządności lokalnej. Skrajna doktryna liberalna zakłada, że jeśli kupiłem 10 ha ziemi, to mogę na tej ziemi wybudować, co mi się podoba i wcale nie musi się to podobać sąsiadom. Idea samorządności lokalnej - wręcz przeciwnie. Spór pomiędzy sprzecznymi ze sobą w pewnym zakresie ideami centralizacji i decentralizaci, wolności gospodarczej i samorządności lokalnej toczy się w dzisiejszych liberalnych demokracjach. Chciałbym zaznaczyć, że sam jestem gorącym zwolennikiem liberalnej demokracji, pomimo świadomości jej wad. Ale w innych doktrynach też dostrzegam pewne dobre rozwiązania, i bardzo się cieszę, jeśli są one włączane do ulubionego przeze mnie systemu.
  9. Wizja nowej Hiszpanii w ujęciu anarchistów

    No i to jest właśnie zdrada idei anarchizmu, przechodzimy w maoizm czy inny terror, z anarchizmem nic wspólnego niemający. Nie da się wprowadzić anarchizmu w jednym państwie. Bo to stwierdzenie zakłada, że będzie istnieć państwo anarchistyczne, a anarchizm jest wrogiem każdego państwa, więc coś takiego istnieć nie może, a jak ktoś twierdzi, że istnieje, to kłamie. Podobnie nie da się wprowadzić anarchizmu stopniowo, ewolucyjnie, bo musiałoby się to dziać w ramach państw, a anarchizm jest z założenia wrogiem każdej struktury państwowej, ergo każde państwo jest wrogiem anarchizmu i wcześniej lub później skorzysta ze swojego aparatu przemocy, by anarchizm zniszczyć. Czyli anarchizm mógłby wygrać jedynie w wyniku jednoczesnej, ogólnoświatowej rewolucji. Czyli - realnie rzecz biorąc - nigdy. Chyba że... wcześniej wygra ogólnoświatowy komunizm, w którym państwo jest niezwykle ważne. Tak, po światowym zwycięstwie rewolucji komunistycznej można sobie wyobrazić światową rewolucję anarchistyczną. To w sumie tłumaczy, dlaczego komuniści tak strasznie nienawidzą anarchistów, znacznie bardziej, niż imperialistów. Wiesz, Tomku, forum jest jednak pożyteczne. Bo ja to niby we łbie od 30 z górą miałem, wszystkie informacje. Ale dopiero teraz, dzięki Secesjoniście, jakoś to logicznie mi się zaczęło układać. Spoko, jeże są bardzo sexy !!!
  10. Wizja nowej Hiszpanii w ujęciu anarchistów

    A ten mój - w załączniku - to niby nieporządny? Obstaję jednak przy twierdzeniu, że "państwa anarchistów" nie da się prównać z seksem porządnych jeży. Seks porządnych jeży istnieje, a nawet dla przedłużenia gatunku istnieć musi. "Państwo anarchistów" nie istnieje, istnieć nie może, a nawet jego istnienia nie można sobie wyobrazić. Podobnie jak seksu jeża z żabą. Wolałbym jednak, by z cytowania użytych przeze mnie słów bezpośrednio wynikało, czy się z napisaną tezą zgadzam, czy też nie (w tym wypadku zdecydowanie nie). Nie chciałbym dojść do konkluzji, że tego, którego usiłowano zamordować, określa się mianem "zamieszany w morderstwo". red25, dla Tomasza pół arkusza to za wiele, a ten linkowany przez Ciebie tekst to prawie cały arkusz !!! To też taki opis idei anarchizmu z punktu widzenia człowieka, który jest jej wrogi. Natomiast słuszna jest w nim wzmianka o próbach wprowadzenie elementów anarcho-syndykalizmu w Polsce. A były dość wyraźne. W sumie zaczęło się wcześniej, ale jako wyraźne nawiązanie do tych idei traktowałbym słynne gierkowskie "Pomożecie? Pomożemy!". Gierek wzywa zwykłych ludzi do udziału w przebudowie struktur państwa? Ponadto akcentuje rolę kolektywów pracowniczych, to one wg ówczesnej propagandy miały przejąć zarządzanie zakładami pracy, automatycznie redukując rolę aparatu państwowego. Być może szczerze Gierek ten anarcho-syndykalizm lansował, znając jego życiorys trudno byłoby przyjąć, że takimi ideami w Belgii czy Francji lat 30-ych nie przesiąkł. Pozostaje jednak faktem, że idee te zostały użyte niemal wyłacznie w propogandzie, a w rzeczywistości państwo nadal etatystycznie zarządzało gospodarką poprzez "ludzi, przywiezionych w teczkach". Jednak ziarno propagandy wydało swój plon - robotnicy wielkich zakładów pracy na serio uwierzyli, że to oni powinni zarządzać swymi zakładami, i w ogóle być podmiotem w sprawach pańtwowych, i latem 1980 roku urządzili szereg strajków, co doprowadziło do podpisania porozumień sierpniowych - wielkiego sukcesu anarcho-syndykalizmu. Pierwsza "Solidarność" aż po stan wojenny broniła, a nawet dążyła do poszerzenia zdobyczy anarcho-syndykalizmu, dostrzegając w nich siłę zdolną do przeciwstawienia się totalitarnemu państwu. Teraz narzuca się użycie sformułowania, że dopiero stan wojenny etc. etc., ale to bzdura. Pomimo wprowadzenia stanu wojennego system anarcho-syndykalistyczny zdobywa nowe pozycje, oczywiście zgodnie z decyzjami Jaruzelskiego. Jaruzelski delegalizuje Solidarność, nie ma zaufania do OPZZ, więc wprowadza do zakładów pracy samorządy pracownicze, mające być dla nich przeciwwagą. W moim przekonaniu Jaruzelski, w odróżnieniu od Gierka, wprowadzał to nieszczerze, ale pozostaje faktem, że dopiero gdzieś w połowie lat 80-ych pojawiły się tendencje (Rakowski, Sadowski), że zakłady pracy należy komercjalizować, a nie syndykalizować. Więc odwrót od anarchizmu ku kapitalizmowi. Finałem tego był "okrągły stół", wybory czerwcowe i wprowadzenie realnego kapitalizmu w początku lat 90-ych, przy silnym oporze zwolenników anarcho-syndykalizmu. Dla uzupełnienia - nie sądzę, by ktokolwiek w czasach PRL nikt liczący się w strukturach władzy nie oświadczył, że w jakimkolwiek stopniu podziela poglądy anarchistyczne. Takie oświadczenie byłoby po prostu wyrokiem śmierci - w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wielki Brat mógł dość pobłażliwie patrzeć na krzewienie obcych mu idei liberalnych, kapitalistycznych, chrześcijańskich - to byli przeciwnicy zidentyfikowani. Natomiast jawne krzewienie idei anarchistycznych czy trockistowskich było tępione w zarodku z całą surowością reżimu i jego tajnych służb, nie pomoże nawet ucieczka do Meksyku. Nie było przedawnienia. Z anarchizmu w Hiszpanii przeszliśmy do anarchizmu w Polsce, sam więc zgłaszam :offtopic: !!!
  11. Wizja nowej Hiszpanii w ujęciu anarchistów

    Nie przesadzasz, Tomaszu? To tylko pół arkusza! Przyznaję, że już napisałem chyba znacznie więcej na ten temat, ale nagle wszystko znikło i raczej nie czuję się na siłach, żeby całość jeszcze przed snem odtworzyć. No ale może pewne tezy. Tekst, przytoczony przez Samuela jest streszczniem, dokonanym przez niezidentyfikowanego autora, tekstu publikacji organizacji Maoist International Movement, która była streszczeniem tekstóe Emmy Goldman z lat 30-ych, która z kolei streszczała poglądy anarchistów hiszpańskich z wojny domowej i wcześniejszych. Może lepiej, że Samuel Łaszcz już tego nie streszczał, gdyż byłoby to streszczenie do potęgi czwartej, czyli zawierające cca 5% streszcznych poglądów. Co do mojej oceny przytoczonego przez Samuela Łaszcza tekstu, to widzę w nim głównie chęć uzasadnienia tezy, że Rewolucja Kulturalna w Chinach znacznie lepiej realizowała idee anarchizmu, niż hiszpańscy anarchiści 20 lat wcześniej. Dla mnie ta teza jest absurdalna, a maoizm jest skrajnym przeciwieństwem anarchizmu. Osobiście o anarchiźmie wiem bardzo niewiele, jednak gdzieś w latach 1978-1982 temat anarcho-syndykalizmu mnie nieco wciagnął (ponoć istnieją jakieś inne wersje idei anarchizmu, ale ja ich nie znam), a tyle, żeby przeczytać jakieś dzieła Kropotkina i parę opracowań z I i II obiegu. Nie powiem, żeby mnie przekonały. W każdym razie idea anarchistyczna to nie jest stek bzdur do wyśmiania. Główną cecha anarchizmu było traktowanie państwa jako zła - przyjmowano tezę, że ludzie bez państw lepiej sami by się zorganizowali. Ta teza bynajmniej nie przebrzmiała. Wystarczy przypomnieć niedawne demostracje pt. "kto za ACTA, ten nie skacze", czy jak to brzmiało. Demonstranci skakali (tak mniemam) w przekonaniu, że to złe PAŃSTWO usiłuje ich zmusić do płacenia za coś, co datychczas usyskiwali za darmo lub prawie darmo. Podobne źródło ma nader popularna niechęć do przedłużenia wieku emeryteralnego - znów dominuje motyw złego PAŃSTWA, które usiłuje nas zmusić do dłuższej pracy, w sobie tylko wiadomych interesach. Przytaczam te przykłady nie po to, by w tym wątku toczyć dyskusję na temat praw autorskich i demografii, ale jako ilustrację tezy, że anarchistyczne rozumienie, iż PAŃSTWO to ONI jest bardzo żywe wśród nas. Jeżeli państwo to zło, to należy zlikwidować państwo. To podstawowy wniosek anarchistów. Dlatego słusznie, Tomku dostrzegłeś, że "państwo anarchistyczne" to jak seks jeża z żabą (mniemam, że "seks jeży" to jedynie przejęzyczenie, bo jeże uprawiają seks z powodzeniem i satysfakcją, wystarczającymi do przedłużenia gatunku ). Nie może istnieć "państwo anarchistyczne". Z powyższego wynika wniosek, że anarchizm może zwyciężyć wszędzie, lub nigdzie. Oczywiście pamiętajmy o względności pojęcia "wszędzie" - myślę, że gdyby zwycięzyła w Europie i Ameryce, to na Australię możnaby poczekać. Ale niemożliwe jest wprowadzenie idei anarchizmu bez likwidacji granic państwowych. Zatem w anarchiźmie nie będzie polityki zagranicznej, bo nie będzie "zagranicy", ani sił zbrojnych, stojących na straży granic - bo nie będzie granic. Dla mnie głównym powodem odrzucenia idei anarchistycznej jest nieralaność jej wprowadzenia w życie. Bo sama idea całkiem sympatyczną mi się zdaje. Z zastrzeżeniem, że "diabeł tkwi w szczegółach".
  12. Dotarto, Panie Profesorze :smartass: !!!
  13. A kto ocenił, że tak nie jest, i na czym się opierał?
  14. Czy kiedykolwiek Lwów do Nas wróci?

    Nie jestem wywołanym do odpowiedzi kolegą, ale dla mnie jak najbardziej - są (po części) moje. I jeśli Lwów będzie w podobnej sytuacji - czyli nie będę musiał nikogo pytać o zgodę, żeby tam pojechać, kupić mieszkanie i podjąć pracę - będzie OK. Przy okazji nadmienię, że skrót słowa "według" to wg, a nie w/g, które jest obcą naleciałością: http://so.pwn.pl/lista.php?co=w%2Fg http://so.pwn.pl/lista.php?co=wg
  15. Wojna hiszpańska 1936-1939

    W kwestii ludobójstwa nie uzględnia się w ogóle warstw społecznych. Użyłem słowa "lud" w takim sensie, w jakim ten człon występuje w słowie "ludobóstwo" - "określonej grupy narodowej, etnicznej, religijnej lub rasowej". Dlatego użyciw słowa "ludobójstwo" w odniesieniu do domniemania ewentulalnych przyszłych zbrodni hiszpańskiej lewicy jest bez sensu. Chyba że ktoś na serio podnosi problem przyszłego wymordowania katolików w Hiszpanii. Top rzuć okiem na post Amona i cytowany przeze mnie jego fragment. Jeśli naganną jest próba usprawiedliwiania "czerwonych", to znaczy, że - wg Amona - nie tylko oskarżenie wniesiono, ale i wyrok wydano i bronić należy jego sentencji. Pokrętny to trop, za przewodnika bym Cię nie najął . Nic nie mam przeciwko domniemaniom. Twierdzę jedynie, że nie można obwiniać Hitlera i III Rzeszy o wymordowanie Żydów w Palestynie. Skoro czynu nie było, to i winy nie ma, zatem i usprawiedliwiania być nie może. Nie zmienia to faktu, że same zamiary podlegają ocenie, jednak nie w kategoriach winy.
  16. Dla wwyjaśnienia: Cele Austrii i Rosji na Bałkanach były zdecydowanie przeciwstawne. Austria poczuła się znieważona warunkami pokoju bukareszteńskigo w 1812 roku, w czasie wojny 1828-1829 zachowała nieżyczliwą dla Rosji neutralność. Podczas wojny krymskiej wojska austriackie działały przeciw armii rosyjskiej, choć Austria nie przyłączyła się do koalicji brytyjsko-francusko-sardyńsko-tureckiej. Po prostu Święte Przymierze w kilku sprawach zadziałało, a w kilku innych - nie.
  17. Wojna hiszpańska 1936-1939

    Bardzo przepraszam, ale nie można usprawiedliwiać czystek i ludobójstwa, które się nie dokonały. Skoro były jedynie "hipotetyczne" i co najwyżej "czekałyby Hiszpanię po zwyciestwie czerwonych", to znaczy, ze nie nastąpiły. Takie prawo przegranego - nie odpowiada za zbrodnie, które (być może) popełniłby po zwycięstwie. Sytuacja zwycięzcy jest zgoła odmienna. Nota bene, pomysł zbrodni "ludobójstwa" w ramach Republiki (choćby i czerwonej) wymagałby jakiegoś wyjaśnienia. O jakiż to "lud" by miało chodzić?
  18. Powitanie

    Dzień dobry, witam serdecznie, Jó napot kívánok etc... Ale jak to ma być? Odrębny dział dla kół naukowych (tak się domyslam, że chodzi o koła studenckie)? To znaczy, czy ja, jako stary zgred, nie mam prawa w tym dziala udzielić odpowiedzi na zadane przez KN pytanie? Wypowiedzieć się w istotnej dla jakiegoś koła kwestii? Czy też odpowiedzieć na pytanie mogę, ale zadać pytania - juz nie? Serdecznie popieram, ale nie do końca rozumiem.
  19. Husaria

    No pewnie, że zabawa, i aż tak surowo bym jej nie oceniał. Istenieją pewne, rzekłbym - nieoficjalne i nieoczywiste symbole narodowe. No bo te oficjalne i oczywiste to wiadomo = godło, flaga i humn. A tych drugich jest wiele, dla jednych mogą być istotne, a dla innych - nie. Dla mnie skrzydła husarskie, rogatywka czy czapka ułańska, także żółte wyłogi przy granatowym mundurze, są moimi symbolami narodowymi. I nie widzę nic złego w tym, żeby kibice czy piłkarze się nimi posługiwali, jeśli odnoszą się do nich z należytym szacunkiem. Wg mnie - rzecz jasna. Ci, przytoczeni przez Ciebie jako skrajne negatywny przykład kibice ze skrzydłami na plecach mnie zupełnie nie rażą. Odtworzyli je najlepiej, jak potrafili, i fajnie. Te pseudoskrzydła na samochodzie to już trochę gorzej - jakoś komercja śmierdzi i nie zyskuje mojej sympatii. A takim klasycznym przykładem braku szacunku dla naszych symboli narodowych jest używanie określenia "czako ułańskie". Używane w swoim czasie przez jednostki kawalerii od Indii na wschodzie do Wielkiej Brytanii na zachodzie, to nakrycie głowy wszędzie było nazywane "czapka" - tak, jak to w danym języku i alfabecie dało się najwierniej zachować. A tu nagle w Polsce - CZAKO !!! Zgroza jakaś, poruta i poróbstwo !!! TFU !!!
  20. Istotnie, faudalizm z nieowlictwem współistniał, i to wcale nie trzeba sięgać e głąb Afryki, było tak w Europie i na Bliskim Wschodzie. Istnieli niewolni chłopi i niewolnicy. Różnica między nimi była ogromna. Chłop był wraz z całą rodziną "przywiązany do ziemi", to znaczy nie wolno było sprzedać chłopa, nie sprzedając jednocześne ziemi, na której gospodarował; i na odwrót - nie wolno było sprzedać ziemi bez chłopa, który na niej gospodarował. Dziedzicowi nie wolno było oddać swemu wierzycielowi urodziwej córki swego chłopa w zamian za długi. etc. etc. Oczywiście, wnikliwie badając można będzie wykryć takie transakcje, ale były one złamaniem ogólnie obowiązujących zasad. Natomiast niewolnik był "rzeczą", można było go kupić i sprzedać. Niewolnicy pojawiali się bądź jako jeńcy wojenni, bądź jako łup z plądrowanych ziem przeciwnika. Istnieli, ale nie byli trwałym elementem systemu. Albo osadzano ich na własnej ziemi, albo sprzedawano, a wtedy ich nabywca ich osadzał. Niektórzy stwali się parobkami, ale raczej nieliczni - kto by chciał, by miał do niego bezpośredni dostęp ktoś, komu się spaliło wioskę i zgwałciło siostrę czy córkę. Oczywiście pozostawał problem wziętych w niewolę kobiet, z pewnością część z nich stawała się nałożnicami zdobywcy, ale wobec twardego stanowiska Kościoła było to nielegalne ostępstwo od zasad systemu. Tak z grubsza było w chrześcijańskiej Europie, w imperium Osmańskim niewolnictwo trwale stanowiło element systemu feudalnego.
  21. Husaria

    Nie przesadzałbym z tym zaśmiecaniem. Temat "Husaria" jast już tak wyeksploatowany, że naprawdę trudno napisać coś z sensem. Radek Sikora napisał już wszystko, co na temat polskiej hisarii wiadomo, a niektórzy twierdzą, że nawet znacznie więcej. Dla mnie też, tyle że z tą nieheraldycznością to nie takie jednoznaczne. Ostateczne ustalenie, że to biały na górze, a czerwony na dole, to dopiero rok 1919. Przedtem bywało różnie, ale raczej na opak. Proporce ułańskie miały w XIX wieku raczej barwny pas na górze, a biały na dole. Z husarskimi w XVII wieku różnie bywało. Zachował się taki biało-czerwony w dwa pasy z białym na górze, ale też czerwony z białym krzyżem i biały z czewonym krzyżem. Ps. Choć czasem nie mogę wyjść ze zdumienia, jak to wyliczono, te 150 lat nieustannych sukcesów. Pomijając już, jak trudno oprzeć się pokusie sprowadzenia tej tezy do absurdu, to co to było w 1620? Znaczy pod Cecorą był sukces, czy też nie było husarzy?
  22. Wasi przodkowie w powstaniach

    Bez przesady !!! Przez siły zbrojne takiego Powstania Listopadowego, licząc formacje regularne, rezerwy, partyzantkę, Gwardię Narodową Warszawską, gwardie ruchome, straż bezpieczeństwa i pospolite ruszenie, przewinęło się z 200 tysięcy ludzi, co przy 4 mln ludności oznacza, że najmarniej co piąty mężczyzna w wieku prokreacyjnym był "w powstaniu". Zważywszy, że dziś każdy z nas ma cca 32 prapraprapradziadów, żyjących w owych czasach, to śmiało można przyjąć posiadanie przodka, a przynajmniej kuzyna - powstańca za normę, a nie za wyjątek. Żaden więc to powód do chwały faktyczne posiadanie przodka-powstańca. Powodem do chwały może być za to pielęgnowanie pamięci o owym przodku przez te 6 trudnych pokoleń. Bez względu na to, czy u źródła takiej tradycji leży bezsporny fakt, czy całkioem fałszywa legenda, to i tak jej kultywowanie może być powodem do chwały. Oczywiście mogą znaleźć się osoby, w których rodzinach bynajmniej takiej tradycji nie kultywowano, a jedynie teraz, gdy to modne, usiłują udawać, że takowa była, opierając się na zbieżności nazwisk i ewentualnie miejsca zamieszkania. Tylko że twierdzenia o istnieniu takiej tradycji nie da się ani udowodnić, ani obalić. Ja twierdzę, że w mojej rodzinie po mieczu tradycja taka istniała, na podstawie tego, co opowiedział mi ojciec ok. 40 lat temu, o swojej rozmowie z moim pradziadkiem, która odbyła się zapewne między 1910 a 1915 rokiem. Nie wiem, czy pradziadek mówił prawdę, choć musiałby być сумасшедший, by wtedy coś takiego zmyslać, zważywszy, że był rzemieślnikiem, a nie ziemianinem. Nie wiem, czy ojciec mówił prawdę o tej rozmowie. Nie wiem, czy wszystko dobrze zapamiętałem. Skoro nie wiem, to tym bardziej nie mogę tego udowodnić. Nikt inny nie może też udowodnić, że tych rozmów nie było. Jeżeli widzę jakąś "zasadność" w istnieniu tego wątku, to w badaniu ustnienia powstańczych tradycji rodzinnych. To, czy jakiś tam praprzodek naprawdę brał udział w jakimś powstaniu, czy nie, to rzecz zupełnie wtórna wobec o wiele bardziej istotnego faktu - że tradycja o praprzodku powstańcu trwała i przetrwała. Dowiedzieć się o niej mogę jedynie od tych, którzy tę tradycję dziś niosą - przyjmując, nolens volens, to ich twierdzenia za prawdę.
  23. Wasi przodkowie w powstaniach

    NOS a sprawa polska :thumbup:
  24. Wasi przodkowie w powstaniach

    Zapewne mym przodkiem był Aleksander Cetner, oficer powstania listopadowego i jedna z czołowych postaci wydarzeń we Lwowie 1848 roku. Jednak to tylko domniemanie, dokumentów, potwierdzających moje od niego pochodzenie nie posiadam, jedynie tradycję rodzinną oraz pamięć o nosie mego ojca, którego charakterystyczny kształt odnalazłem wsród osób, których wizerunki były nie tak dawno prezentowane na wystawie "Polaków portret własny". Nosiły one to samo nazwisko. Dodam, że ów nos nie był śliczny . No i dodam, że jeśli nawet herb owego Aleksandra dziedziczę, to i tak z bordiurą .
  25. Być może i gdzieś istnieje, ale do Słownika języka polskiego PWN wciąż nie przeniknęło: http://sjp.pwn.pl/szukaj/bo%C4%87wina Wg tegoż słownika boćwina i botwina to dokładnie to samo.
×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.