jancet
Użytkownicy-
Zawartość
2,795 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
Typ zawartości
Profile
Forum
Kalendarz
Zawartość dodana przez jancet
-
I owszem, jednak pewne odnoszenie się do Napoleona, a często wręcz naśladownictwo, musiało towarzyszyć wszystkim naczelnym wodzom i przywódcom państw, prowadzących wojnę przez jakieś 100 lat po jego śmierci - minimum. Powód - w nowożytnej historii Europy nie znalazł się żaden inny wódz, który skupiłby w swym ręku taką potęgę. Trzeba by sięgnąć do Karola Wielkiego. Chyba w każdej akademii wojskowej kampanie napoleońskie studiowano. Pewnie też studiowano kampanie Cezara, ale tu już dystans czasowy był wielki. Może w drugiej połowie XIX wieku pojawił się godny konkurent - Bismarck, ale ten był przede wszystkim politykiem i administratorem, a w mniejszym stopniu - dowódcą. Śmiało więc mogę powiedzieć, że tych, którzy w sposób mniej lub bardziej udany naśladowali jego sztukę wojenną były setki. A niektórzy dość wyraźnie naśladowali image Napoleona, a w szczególności usiłowali podobnymi środkami zbudować uwielbienie wśród żołnierzy, oficerów i generałów (kolejność nieprzypadkowa). Z naszego podwórka przywołam gen. Jana Skrzyneckiego, naczelnego wodza od II do VIII 1831 roku podczas wojny polsko-rosyjskiej. Wprawdzie wyglądem zewnętrznym stanowił wręcz Napoleona przeciwieństwo - był wysoki, postawny, przystojny, lubił blichtr, nosił piękne mundury, ozdobione błękitnym szalem etc. Ale podobnie jak Bonaparte fraternizował się z żołnierzami i oficerami, ucztował z generałami, wydawał relacje z walk na wzór napoleońskich biuletynów etc. etc. Budował generalicję z osób, bezwzględnie z nim związanych. Szkoda, że nie miał napoleońskiego talentu wojennego, choć osobiście uważam, że jego decyzje są nazbyt krytycznie oceniane przez współczesnych i potomnych. Podobnie można powiedzieć o Piłsudskim. Jego szary mundur legionowej piechoty dobrze koresponduje z szarym płaszczem Napoleona bez dystynkcji. Ale ty nie chciałbym kontynuować, bo to nie moja działka. Chciałbym natomiast odnieść się do opinii poprzedników sprzed lat na temat czy Napoleon chciał podbić całą Europę, a potem świat. Hola hola. Europa ma 10,5 mln km kw. Z tego Rosja przed 1812 rokiem miała 5 mln, Skandynawia to 1 mln, Bałkany kolejne 0,5 mln, a na koniec 0,5 mln to UK i Portugalia. Dla Napoleona pozostaje 3,5 mln, czyli 1/3. Zakładając, że wojnę wygra i przywróci Polskę ze wschodnią granicą wzdłuż Dniepru i Dźwiny, powiedzmy władztwo Napoleona sięgnęłoby 4 mln km kw. Tak samo, jak nie podbił Austrii i Prus, tak samo nie podbijałby Rosji. Tym bardziej, że w jej przypadku mamy jeszcze z 10 mln km kw. Syberii.
-
Bohdan Chmielnicki - ocena i szczegóły biograficzne
jancet odpowiedział lukass → temat → Wazowie na tronie polskim
Na pewno nawet podróż kanclerza do Czerkas nie była wycieczką - o ile w ogóle była. By skontaktować się z Chmielnickim nie potrzebował jeździć tak daleko, bo Chmielnicki wcześniej był w Warszawie. Więc jeśli faktycznie pojawił się w woj. kijowskim, to szukał tam innych osób. O co chodzi z tą gołotą na Siczy? Gołota to szlachta, nieposiadająca ziemi, a zdecydowana większość Kozaków to nie-szlachta. Gołotą mogła być co najwyżej część kozackiej starszyzny. Myślał sobie Euklides, myślał no i wymyślił... No to może teraz nam przedstawi, na jakiej podstawie do takiegoż wniosku był doszedł. To znaczy, na podstawie jakich faktów i dokumentów, a nie na podstawie jakiej książki czy programu w TV. Cały dalszy wywód jest klasyczną teorią spiskową. Teorie spiskowe mają to do siebie, że nie da się ich obalić. Wręcz przeciwnie - wszystkie argumenty przeciw jeszcze takiej teorii wzmacniają przekonanie zwolenników o jej słuszności. Gdyby np. odnalazł się dokument o tym, że Chmielnicki był synem Jelizawiety, chłopki spod Czehrynia, to zwolennicy poglądu, że jego matką była Urszula Meyerin stwierdzą, że dokument jest fałszywką. Im więcej naukowcy będą podawać argumentów za autentycznością dokumentów, tym bardziej będzie to dowodzić wysokiej jakości fałszerstwa, co z kolei będzie świadczyć o tym, że nie byle kto je zlecił, zatem potwierdzać królewskie ojcostwo. Ja zatem od dyskusji na ten temat się uchylam. Oczywiście nie twierdzę, że na świecie nie było spisków i że nie miały one wpływu na przebieg zdarzeń. Niektóre teorie spiskowe przyjmuję, np. te, które w najprostszy sposób wyjaśniają ciąg zdarzeń, który bez uciekania się do tej teorii wyjaśnić trudno. Więc gdy Euklides takie wyjaśnienie przedstawi, to się nad nim zastanowię. Nie. W Rzplitej uznawano i szanowano przynależność do stanu szlacheckiego innych państw. Ale oczywiście szlachcic czeski czy brandenburski nie był szlachcicem polskim, czyli nie mógł uczestniczyć w sejmikach czy elekcji. Nie. Wg dzisiejszych pojęć sejm był trzyizbowy i składał się z izby poselskiej, senatu i króla, który swą osobą trzecią izbę stanowił. Trzy izby obradowały zawsze razem, stąd sejm nie miał obradować pod nieobecność króla. Natomiast król nie był posłem i np. nie mógł sejmu zerwać. Nota bene "prawo głosu" to dość dziwne pojęcie w sytuacji istnienia liberum veto. Nie łapię. Jakim to sędzią mógł być ktoś, kto nie był ani królem, ani szlachcicem, ani mieszczaninem? A co to ma do rzeczy? W skład systemu obrony Rzplitej wchodziły zarówno wojska państwowe, jak i prywatne oraz miejskie. Narodowość żołnierzy nie ma tu znaczenia. W wojskach Rzplitej służyły różne narodowości - Niemcy (piechota, artyleria), Węgrzy i Słowacy (piechota, jazda), Rumuni (jazda wołoska), Tatarzy (jazda tatarska), Szkoci (piechota), pewnie i Szwajcarzy bywali, ale nie tworzyli jednolitych jednostek. W formacjach miejskich znajdziemy także Ormian i Karaimów, a pewnie i wiele innych nacji. No i oczywiście Polacy, Rusini, Litwini. Narodowość odgrywała pewną rolę w miastach, jednak w stanie szlacheckim była kompletnie bez znaczenia. Z języka, którym mówiło się w domu, nie wynikał ani żaden przywilej, ani żadna dyskryminacja. Nikt więc ze szlachty nie określał się jako Polak - Rusin - Litwin - Niemiec na podstawie używanego języka. Językiem oficjalnym była łacina. Przy czym określenie "Litwin" było używane, ale oznaczało mieszkańca Wielkiego Księstwa, a nie osobę, posługującą się językiem litewskim. Nota bene albo różnice pomiędzy polskim i ruskim nie były wówczas duże, albo ludzie, zamieszkujący we wschodniej części Rzplitej, powszechnie potrafili się posługiwać obydwoma językami. Ciekawa jest także daleko idąca polityczna poprawność. Jeśli wierzyć literaturze, określenia Królestwo Polskie ( Regnum Poloniae) i Wielkie Księstwo Litewskie ( Magnus Ducatus Lithuaniae ) używane było niemal wyłącznie w stosunkach z zagranicą. Jeśli wierzyć literaturze to w kraju Regnum Poloniae Magnusque Ducatus Lithuaniae było określane jako Rzeczpospolita, a jeśli ważna była jej część, mówiono Korona i Wielkie Księstwo, pomijając człon narodowy. Dociekanie, jakiej narodowości był Chmielnicki czy Wiśniowiecki jest totalnie bez sensu. Podobnie jak to, czy Kopernik był Polakiem czy Niemcem. Albo Szopen Polakiem czy Francuzem. -
Profesja kata - zakres zadań, opłacalność, sposób wykonywania egzekucji
jancet odpowiedział secesjonista → temat → Gospodarka, handel i społeczeństwo
Ależ oczywiście, tyle że skoro musiało mu płacić, bez względu na to, czy miał kogo poprawiać czy torturować, to przydzielało mu też inne obowiązki. Za które mógł być był dodatkowo wynagradzany. Systemy motywacyjne istniały też w Średniowieczu, a także wcześniej. Ja nie widzę powodu do kontynuowania naszej dyskusji, o katostwie wiem niewiele, a nasz "zatarg" powstał z pewnego nieporozumienia co do geograficznego zasięgu stosowanych pojęć, które sobie wyjaśniliśmy. Pozostaję z szacunkiem J. -
Bohdan Chmielnicki - ocena i szczegóły biograficzne
jancet odpowiedział lukass → temat → Wazowie na tronie polskim
Znaczy, faktem jest, że Secesjonista napisał, iż Euklides napisał. Otóż Euklidesie, trochę się historią kresów w XVII wieku zajmowałem, ale o osobistej wizycie kanclerza Ossolińskiego na Siczy na Mikitynie nie wiedziałem. Przyjmuje się, że odbył podróż na Ukrainę w 1647 roku (tak na 90%), oraz że kontaktował się z kozackimi przywódcami (tak na 80% z tych 90%, czyli na 72%). Nie można wykluczyć, że wśród tych przywódców był i Chmielnicki (tak na 10% z tych 72%, czyli na 7%), który wówczas wśród Kozaków (a może kozaków, to dość skomplikowane) nie był nikim ważnym. To, że buntował Chmielnickiego do buntu przeciw oligarchom (po cóż miałby to robić?) jest z kolei szacunkowo prawdopodobne na 10% z tych 7%, czyli na 0,7%. Nie wiem, czy to się mieści w pojęciu "faktem jest". A już zupełnie nie widzę związku z tym, w jakim języku mały Bohdan rozmawiał z mamą. Raczej nikt nie wątpi, że był szlachcicem, ale żeby być szlachcicem, nie trzeba było być narodowości polskiej. Szlachcicem mógł być Polak, Rusin, Litwin, Niemiec, Tatar, Węgier, Czech etc. Raczej nie posiadał większej własności, tylko ją dzierżawił. Posiadanie ziemi nie czyni z szlachcica Polaka, ziemię posiadał też Wiśniowiecki, którego chcesz uważać za Ukraińca. Nie mam pojęcia, czy Czapliński w domu rodzinnym mówił po rusku, czy po polsku. A tym bardziej nie mam pojęcia, co to mówi o przynależności narodowej Chmielnickiego. Czyżbyś sugerował, że w zatarg można wejść tylko z przedstawicielem tej samej nacji? Podobnie co do narodowości ma znajomość 4 języków. Też znam 4 języki, a nawet biegła znajomość słowackiego nie czyni mnie Słowakiem. A, co najważniejsze. stwierdzenie, do której nacji należeli obywatele, czy też szerzej - mieszkańcy ówczesnej Rzplitej jest w zasadzie niemożliwe, gdyż nie miało to wówczas żadnego znaczenia. Liczył się stan, majętność, zawód, religia - ale nie język, którego się używa w domu. -
To Eudocja była siostrzenicą Roberta, czy nie? Dla kościoła była, a w rzeczywistości nie była? No bo jednak jeśli biologicznie była, to znaczy że matka i ojciec Roberta byli babką i dziadkiem Eudocji, czyli pokrewieństwo istniało.
-
Henryk Sienkiewicz: czy epatował sadyzmem i był rasistą?
jancet odpowiedział carantuhill → temat → Biblioteka im. Józefa Ossolińskiego
Nie, ani Wiśniowiecki nie był Ukraińcem, ani żaden z jego żołnierzy. Po prostu dlatego, że pojęcie narodu ukraińskiego wówczas nie istniało. Był co najwyżej Rusinem, jednak przeszedł na katolicyzm i zdaje mi się, że posługiwał się językiem polskim, więc raczej był Polakiem pochodzenia ruskiego. A to nie wiem jak i skąd żeś wydumał. Wprawdzie młodość jego jest mało rozpoznana i rozmaite legendy o niej krążą, ale raczej wszyscy są zgodni, że urodził się w województwie kijowskim (czyli na Rusi), uczył się we Lwowie (w województwie ruskim), zaś wyznania był prawosławnego. Jakie są powody, by uznać go za Polaka, w odróżnieniu od Wiśniowieckiego? To znaczy - jakie niedomówienia? Ty tak serio? Podejrzewam, że w części Bałkanów, pozostającej pod rządami tureckimi, wszystkie miasta były "jakieś inne". -
Henryk Sienkiewicz: czy epatował sadyzmem i był rasistą?
jancet odpowiedział carantuhill → temat → Biblioteka im. Józefa Ossolińskiego
Nie było moją myślą deprecjonować intelektu chyba wszystkich, a przynajmniej znakomitej większości przytaczanych przez Ciebie osób. A to dlatego, że te osoby krytykowały wprowadzenie najbardziej znanych historycznych dzieł Sienkiewicza, jak Krzyżacy czy Trylogia, jako lekturę obowiązkową w tak młodym wieku.Ja z tym poglądem się zgadzam w pełni, co popierałem własnym czytelniczym doświadczeniem. Natomiast nie znalazłem w tych wypowiedziach stwierdzeń typu "w istocie Sienkiewicz powieściopisarzem był miernym, szeroką rzeszę czytelników przyciągał głównie sadystycznymi opisami kaźni i śmierci oraz nacjonalistyczną lub rasistowską niechęcią do innych, czy to Ukraińców i prawosławnych (Ogniem i Mieczem), czy też do protestantów (Potop), czy do muzułmanów (Pan Wołodyjowski, W pustyni i w puszczy) albo Niemców (Krzyżacy), na koniec pogan (Quo vadis?) przy czym treść jego powieści zanadto odbiega od wierności historycznej". Oczywiście trudno by mi było znaleźć kogoś, kto używa do krytyki Sienkiewicza dokładnie tego samego zestawu argumentów. Jednak powiedziałbym, że są to trzy główne osie krytyki jego powieści i z taką krytyką się nie zgadzam. To akurat rad będę deprecjonować zawsze i wszędzie, a nawet deprecjonować jestem skory w ogóle wartość "wiedzy krytycznoliterackiej". Podobnie jak w ogóle zlikwidowałbym szkolny zestaw lektur obowiązkowych. Jeśli już, to dążyłbym do zastąpienia go szerokim zestawem dzieł literackich, z których uczniowie mogliby wybierać te, które chcą przeczytać i omawiać na lekcjach. Bardzo dziękuję za te informacje, tylko - jak mniemam - dotyczą one miast lokowanych na prawie magdeburskim i pochodnych. Nawet i w tym przypadku uważano za niezbędne obarczenia kata dodatkowymi obowiązkami (połączonymi z dodatkowymi przychodami) bo czym lepiej kat sprawował swą powinność, tym mniejszą mieli mieszkańcy miasta ochotę, by się nimi zajął, czyli przestępczość spadała. Świetny kat byłby zatem nędzarzem, a bezpańskich psów i prostytutek, oraz chętnych na usługi tych ostatnich raczej nie zabraknie. O ile w miastach lokowanych nie słyszałem o łączeniu profesji kata i kowala, to jednak u Andrića mamy serbsko-bośniackie pogranicze, więc takie szczegóły są raczej nieużyteczne. -
Pewnie jak zwykle, ale uderzyło mnie co innego: Gdzie sens, gdzie logika? Przymusem propinacyjnym dręczono chłopów ze wsi, które się nie przyłączyły do rabacji, zaś wsie, których mieszkańcy uczestniczyli w ataku na dwór, byli od tej opresji zwolnieni?
-
Henryk Sienkiewicz: czy epatował sadyzmem i był rasistą?
jancet odpowiedział carantuhill → temat → Biblioteka im. Józefa Ossolińskiego
Nie wiem, czy był zwyczaj łączenia akurat tych dwóch profesji (kata i kowala). Natomiast dość dużo jest wzmianek o łączeniu profesji kata z jakąś inną - a to balwierza, a to hycla etc. To na zachodzie. Jak było na południowym wschodzie - nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że powszechnym zjawiskiem było to, że z samego katostwa wyżyć się nie dało. Skoro do katowskich powinności należało także zadawanie tortur, a wśród nich przypiekanie, przypalanie, podwieszanie etc., zaś potrzebne do tego narzędzia kowal miał w warsztacie, to czemu drugą profesją kowala nie miało być katostwo? A ów kowal wespół z współpracownikami, wg słów powieści (które podaję z pamięci, bo książkę parę lat temu pożyczyłem synowi i nie oddał), to najpierw długo strugał palik, dość wąski i spiczasty, potem starannie oszlifował i wysmarował łojem, następnie zrobił kozikiem nacięcie w odpowiednim miejscu w kroczu skazańca, a potem bardzo starannie kontrolował kierunek zagłębiania się tegoż pala w ciele, tak aby nie uszkodzić ani dużej żyły czy tętnicy, ani innych narządów, których perforacja szybką śmierć wywoływała. Znajomość tych szczegółów przez wykonawcę zdecydowanie świadczy o fachowym podejściu do sprawy. Wachmistrz Soroka to przy nim kompletny amator. Może mi się zdaje, ale chyba też wysokość wynagrodzenia zależała od tego, czy skazany będzie żył po "pionizacji" i jak długo. -
Marynarka Wojenna RP u progu zaniku
jancet odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Czyli to by była zdolność kejowa. Brzmi kiepsko. Dobra, już się nie będę wygłupiać. -
Marynarka Wojenna RP u progu zaniku
jancet odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Akurat. Nie nadajecie się kompletnie. Nie potraficie przekonać, że obniżenie jest podwyższeniem, a wydłużenie - skróceniem. Ja myślałem, że zdolność pomostowa znaczy, że okręt wprawdzie po morzu nie pływa, ale przy pomoście daje radę utrzymać się na wodzie. No ale w sumie to miał być "pomost zdolnościowy" czy "zdolność pomostowa"? W Korpusie Języka Polskiego nie znalazłem ani jednego, ani drugiego. Ale jest "pomostowa" zaś brak "zdolnościowego" -
Trochę mnie to zdziwiło. Ś. P. Marek Urbański (chyba o niego chodzi) nie był profesorem - z pewnością nie miał tytułu, nic mi nie wiadomo, by zajmował takie stanowisko. Jest dość znany jako publicysta historyczny, specjalizujący się w epoce pierwszych Piastów. Z kolei Paweł Wieczorkiewicz został profesorem, ale raczej już po napisaniu tego dzieła. Nota bene - specjalizował się w historii najnowszej, a jego poglądy uchodzą za nader kontrowersyjne, podobnie jak postawa życiowa. Trzeci autor to zapewne Arkadiusz Ekiert, dziennikarz radiowy, który sam o sobie pisze, że historia to jego hobby. Zdaje mi się, że pełny tytuł tej książki brzmi: Dylematy historii. Nos Kleopatry czyli co by było, gdyby... , zaś wydawnictwo KDC wydaje różne rzeczy. Np. wydało Wielką Księgę Pasjansów i Noc rudego kota. Raczej nie jest wydawnictwem naukowym i wątpię, by wielką wagę przywiązywało do niezależnych recenzji. Oczywiście, to nie wyklucza, że Urbański ma rację w swym wywodzie, bo nie trzeba być profesorem, historykiem, ani w ogóle posiadać wyższego wykształcenia, by mieć rację. Ale ta racja nie wynika z mocy autorytetu autora i wydawcy. Formalnie wypowiedź ta ma podobną wagę do wypowiedzi Twojej, mojej czy Secesjonisty. A wracając do koni... Sądzę, że i tak dreptały juczne wielbłądy i osiołki, a nie konie. Koń jest zwierzęciem wymagającym co do paszy, wprawdzie bardzo silnym i szybkim, ale w porównaniu z wielbłądem, osłem czy wołem (bez znaczenia, czy pod tym terminem rozumiemy kastrowanego samca rodzaju Bos czy też osobnika rodzaju Bubalus) mało wytrzymałym. Dlatego przede wszystkim wykorzystywano go do transportu ludzi, szczególnie na polu walki, a zdecydowanie rzadziej do transportu towarów. Więc cywilizacyjna rola konia była dość ograniczona - z wyjątkiem wojskowości. Mimo wszystko nie zgodzę się z tym poglądem. Koń jest szybki, więc dzięki posiadaniu koni wiadomości, ludzi i cenne ładunki można było przemieszczać szybciej. To z pewnością stanowiło pewien czynnik w rozwoju cywilizacji. Nie do pominięcia jest też rola konia w kulturze euroazjatyckiej.
-
Marynarka Wojenna RP u progu zaniku
jancet odpowiedział Bruno Wątpliwy → temat → Wojsko, technika i uzbrojenie
Co to takiego? I jaki ma związek z "pomostem zdolnościowym"? -
Zakon krzyżacki przesiedlony nad Morze Czarne lub Podole
jancet odpowiedział szpek_chomik → temat → Historia Polski alternatywna
Interesująca koncepcja. Choć trochę problem z podarowaniem Krzyżakom czarnomorskich plaż, a to z powodu tego drobiazgu, że zwierzchnictwo Wielkiego Księstwa nad nimi było nader iluzoryczne. Wysłanie krucjaty, złożonej głównie z rycerzy zakonnych i innych służebników powiedzmy z Bracławia przez Dzikie Pola żeby se zajęli Oczaków wygląda może i fajnie, tyle że Tatarzy by ich wyrżnęli i dopiero byśmy mieli piar z piekła rodem. Żeśmy krzewicieli wiary na łup poganom wydali, będąc - rzecz jasna - z nimi w zmowie. Trzeba by im dać coś, co faktycznie mieliśmy. Nad Dniestrem nie, bo zajmą Mołdawię i będziemy mieć jeszcze większy problem. Tak patrząc na mapę padło mi na Czerkasy nad Dnieprem. Można by im je podarować, wraz z ziemiami pomiędzy Rosią, Dnieprem z jednej, a Siniuchą i Bohem z drugiej strony. Ryzyko trochę takie, że nad Niemnem i Pregołą ziemie Prus Zakonnych były izolowane od innych państw. Patrząc na mapę to ziemie między Bohem i Dnieprem niby też (oprócz chanatu, rzecz jasna), ale niebezpiecznie blisko Moskwy i Wołoszy. Może lepiej nie wpuszczać lisa do kurnika? -
Reforma sądownictwa a Monteskiuszowki podział władzy
jancet odpowiedział intervojager → temat → Polityka, ustrój i dyplomacja
Jeżeli mogę się wypowiedzieć w imieniu owej "opozycji" - to nie. Tylko krótko wspomnę o tym, że - w moim rozumieniu - Monteskiusz podzielił władzę polityczną na trzy sfery - prawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. I twierdził, że pożądanym jest, aby możliwości oddziaływania polityków jednej sfery na działania pozostałych były jak najbardziej ograniczone. W praktyce chodzi o to, by ugrupowanie, które zdobyło w wyborach większość parlamentarną, miało ograniczony wpływ zarówno na ustawodawstwo, jak i na sądownictwo. Natomiast trudno sobie wyobrazić, że tego wpływu nie ma wcale. Poszczególne państwa w różny sposób zapewniają to ograniczenie. Np. w USA na czele władzy wykonawczej stoi Prezydent, który jest wybierany raz na 4 lata. Parlament zaś jest dwuizbowy i wybory są co 2 lata, przy czym w Senacie wymienia się tylko 1/3 senatorów. Czyli bardzo często się zdarza, że w Senacie dominuje opozycja, a i w Izbie Reprezentantów to się często zdarza. Sędziów Sądu Najwyższego powołuje Prezydent, ale za zgodą Senatu. Sędziowie powoływani są dożywotnio (z możliwością wcześniejszej rezygnacji z powodu stanu zdrowia), więc nie wiadomo, kiedy Prezydent będzie mógł zgłosić kolejną kandydaturę. A jeśli ją zgłasza, to jeszcze musi zdobyć akceptację Senatu. A senatorowie nie głosują wg partyjnej instrukcji. W UE zabezpieczenia są też solidne. Kandydatów do TSUE zgłaszają rządy poszczególnych państw. Czyli gdyby w jakimś kraju UE wygrali wybory powiedzmy trockiści, to zapewne zostałby do TSUE zgłoszony kandydat - trockista. Ale to nie oznacza, że zostałby sędzią TSUE, ponieważ musiałby być zaakceptowany przez 16 państw. A i to nie wystarcza, bo jeszcze trzeba by sprawdzić, czy te 16 państw reprezentuje 65% ludności UE. Co więcej - ta kandydatura musiałaby być prześwietlona przez Komitet Siedmiu, zwany też Komitetem 255. Ten komitet jest też powoływany raz na 4 lata w podobny sposób, jak sędziowie TSUE. Rada UE nie jest związana opinią Siedmiu. Jak najbardziej jest możliwe, żeby trockista został sędzią TSUE. Trockiści mogą także zdominować skład Trybunału, ale na to trzeba czasu. Także w polskim systemie są (a może zdawało się nam, że są) hamulce, które ograniczają wpływ rządzącego ugrupowania na władzę prawodawczą i sądowniczą. Ograniczyć - a nie pozbawić. Niestety - zawiodły. Wydaje się oczywiste, że Prezydent musi zaprzysiąc legalnie wybranych sędziów TK w 2015 roku - ale nie zaprzysiągł. Słusznie, że nie zaprzysiągł tzw. grudniowych, bo - i to orzekł TK - zostali wybrani z naruszeniem prawa. Dzisiejsza władza wykonawcza sięgała do zmiany ustaw, aby zniszczyć hamulce, ograniczające ich wpływ na sądy. Odesłanie w stan spoczynku sędziów SN, którzy mają więcej, niż 65 lat, czyli większości. Tworzenie nowej izby SN, do której nie kieruje się ani jednego z dotychczasowych sędziów SN, a wyłącznie swoich nominantów. Itd. itp. A poza tym pozostaje jeszcze poczucie przyzwoitości. O tym chyba jednak powinienem pisać w czasie przeszłym. -
Henryk Sienkiewicz: czy epatował sadyzmem i był rasistą?
jancet odpowiedział carantuhill → temat → Biblioteka im. Józefa Ossolińskiego
Ogólnie rzecz biorąc - nie mam z Euklidesem sporu. Ale w szczegółach kilku diabłów tkwi. Bo - wg mnie - Sienkiewicz, jak na powieściopisarza, trzymał się prawdy historycznej tak bardzo, jak tylko było to możliwe w powieści. Dość obszernie się rozwodziłem na ten temat w poprzednim wpisie i teraz nie mam wiele do dodania. Co do trylogii - to pełna zgoda, zaś "Quo vadis" jednak zachwycił, skoro zdobył nobla. Choć wg mnie książka raczej mierna, chyba przeczytałem raz i tyle. Zaraz zaraz, d'Artagnan nie był żadnym rycerzem, był najemnym żołnierzem elitarnej jednostki. Co do jego szlacheckości, to o ile dobrze pamiętam, to była podobna do imć Rzędziana czy Kiemliczów - "chudopachołcy, ale szlachta". Dowód szlacheckości oparty na oświadczeniu. Trochę mnie to zszokowało, bo ja odnoszę wrażenie, że akcja książek Dumas toczy się wokół osi wewnętrznego sporu pomiędzy polityką kardynała a jego przeciwników, dość enigmatycznych zresztą. Raczej marginalnie jest wspomniana walka z hugenotami i oblężenie La Rochelle - to już była wojna domowa. A trochę wcześniej była noc św. Bartłomieja, zaś trochę później Fronda. Trzej muszkieterowie i d'Atargnan mieli o wiele więcej okazji do zastanawiania się, komu służyć, niż nasz Kmicic-Babinicz. I może dlatego nie wahali się przyjmować złota za wybór - rzecz to w sumie naturalna dla najemnych żołnierzy. -
Henryk Sienkiewicz: czy epatował sadyzmem i był rasistą?
jancet odpowiedział carantuhill → temat → Biblioteka im. Józefa Ossolińskiego
I to chyba nie tylko za sprawą Internetu - w którym, nota bene, można zobaczyć tylko to, co użytkownicy wprowadzą. Jedną z najbardziej drastycznych scen w Trylogii jest wbijanie na pal Azji Tuhajbejowicza. Jednak gdy ten sienkiewiczowski opis porównamy z opisem Ivo Andrića, późniejszym o trochę ponad pół wieku, z "Mostu na Drinie", to ten pierwszy blednie. Tym bardziej, że Andrić opisuje egzekucję beznamiętnie, zresztą z punktu widzenia kata, który do skazanego nic nie ma, tylko ma poprawnie wykonać zabieg, wymagający precyzji niemałej. W literaturze jugosłowiańskiej dużo jest okrucieństwa. Chyba Bulatović ze swoim "Czerwonym kogutem..." był w tym mistrzem najwyższej klasy. Jeśli chodzi o wpływ lektury Sienkiewicza na młode umysły to swoje trzy grosze dorzucę. Trylogię przeczytałem minimum 4 razy, pierwszy raz mając lat chyba mniej niż 10, ostatni raz zapewne mniej niż 20. Szkoda, że to już ponad 40 lat temu było, ale tym bardziej dobrze pamiętam to, co było dawno. Sadystą nie zostałem, narodowcem też nie, wręcz przeciwnie. Jednak całkowicie się zgadzam z przytaczanymi wyżej publicystami międzywojennymi, że zmuszanie 11-latków i -latek jest zupełnie bez sensu. Przyznaję, że z pierwszej lektury niewiele wyniosłem, ot może lepiej było czytać o Winnetou. Potem było lepiej. Szczególnie, gdy przeczytałem to z mapą w ręku, co było też niezłą lekcją geografii - takie terminy jak Zadnieprze, Zaporoże, Dzikie Pola, Podole, Wołyń czy Polesie przestały być już tylko egzotycznymi nazwami. Zrozumiałem, że okrzyk "Bar wzięty" był okrzykiem na trwogę dla całej Rzplitej, a nie chodziło tylko o jakąś kobitkę. Czytając to z uwagą 16 czy 19 latka zacząłem zadawać sobie samemu pytania i charakterystyka postaci przestała być dla mnie taka jednoznaczna. Wiśniowiecki przestał być jednoznacznie pozytywnym bohaterem, a Chmielnicki - wrogiem. Wcześniej sceny z rozmyśleniami wojewody Kisiela nie zrozumiałem, więc wyparłem z pamięci. Potem zdała mi się kluczową dla zrozumienia "co autor miał na myśli", pisząc "Ogniem i mieczem". Potem, przy 3. czy 4. lekturze zadałem sobie pytanie, dlaczegóż to Kmicic ze swą chorągwią zimuje na Żmudzi, skoro jest chorążym orszańskim. I kto to był Chowański, którego był podchodził. I cóż z tego podchodzenia wynikło. I dlaczego Sienkiewicz w tak przejmujący sposób opisuje śmierć Janusza Radziwiłła w Tykocinie, jakby wybitnym człowiekiem był, a nie zdrajcą. Zaś Jan Kazimierz jest postacią kompletnie bezbarwną. W miejscu i czasie, gdy Sienkiewicz publikował swe książki, nie można było wprost stwierdzić, że Janusz Radziwiłł uznał zagrożenie rosyjskie za o wiele ważniejsze, niż szwedzkie, więc lepiej oddać tron Szwedowi, by razem z nim pokonać Rosję, niż sprzymierzać się z Rosją przeciw Szwecji. I że później historia potwierdziła słuszność tezy Radziwiłła. Tego nie dało by się wydać. Najbardziej jednoznaczny wydaje się "Pan Wołodyjowski". Ale i tu można sobie zadać pytanie, czemuż to jakiś hreczkosiej traktował tatarskiego księcia jak parobka i batem go okładał? Odnoszę wrażenie, że krytyka Trylogii Sienkiewicza bierze się głównie stąd, że krytycy przeczytali te książki jako lekturę, zbyt wcześnie, by wychwycić wszystkie niuanse, a potem już tylko zajmowali się słowami, nie łapiąc sensu. Niestety większość czytelników zrobiła podobnie. Na zakończenie dodam, że wszystkie czytelniczki "Ogniem i mieczem", z którymi rozmawiałem (z mamą na czele), wyrażały wielkie rozgoryczenie, że Helena nie zakochała się w Bohunie, tylko w jakiejś skrzetuskiej ciamajdzie. Ps. To odgrzewanie starych kotletów, ale ubawił mnie tekst, że Sienkiewicz przedstawił skutki ognia artylerii w bitwie pod Prostkami jakby był to ogień karabinów maszynowych, a tych wówczas nie było. No cóż, gdy Sienkiewicz pisał te słowa, to skutku użycia karabinów maszynowych na polu dużej bitwy też raczej nie znał. A co do skuteczności ognia artylerii gładkolufowej warto sięgnąć do opisu bitwy pod Pruską Iławą w 1807. -
TKS-D konstruowano w latach 1936-37, więc dalej niż do końca wojny nie wybiegałem w swych rozważaniach. Natomiast zgadzam się, że gdzieś koło 1950 roku zniknęły z uzbrojenia klasyczne działa ppanc holowane. Tylko że nie zostały zastąpione przez działa ppanc samobieżne, gdyż wkrótce i te znikły. Bo to klasyczne działo ppanc - o długiej lufie i wielkiej prędkości wylotowej pocisku - straciło sens wobec upowszechnienia się pocisków kumulacyjnych. A potem rakietowych pocisków kumulacyjnych, następnie sterowanych rakietowych pocisków kumulacyjnych. Wombat jest jak najbardziej działem przeciwpancernym, holowanym, tyle że bezodrzutowym na pociski kumulacyjne, i używany jest chyba do dziś, a w każdym razie był do niedawna przez armię brytyjską. Podobnie radzieckiej konstrukcji B-10 i B-11. Choć oczywiście dominuje broń przenośna, którą można zamontować na dowolnym pojeździe, np. na Toyocie pick-up. Na quadzie też by się dało, bo można i nieść pod pachą. Jednak trudno to nazwać bronią samobieżną.
-
Żartujesz, oczywiście? Jeśli była taka możliwość, to boforsa wyciągał samochód terenowy lub konie. Samochód terenowy zrobi to szybciej, zaś konie ciszej. Jeśli jednak czołgi npla, idące na skrzydło, mają nas w zasięgu strzału, to w takiej skrajnej sytuacji załoga boforsa może zmienić kierunek działa o 90°, nie demaskując się. TKS-D takiej możliwości nie miało. Oczywiście działa ppanc samobieżne miały swoje zalety, ale holowane też. Pomimo rozwoju samobieżnych dział ppanc we wszystkich wielkich armiach, nie zastąpiły one dział holowanych, a stanowiły tylko ułamek sprzętu ppanc. Większość czego? Nasze wojska pancerne składały się ponoć z: - 574 tankietek, zbrojnych w km, - cca 25 czołgów dwuwieżowych, też zbrojnych w km (7TP i Vickers E) - ok. 75 czołgów jednowieżowych. z działem krótkolufowym (R-35, Vickers-E, H-35) - no i cca 125 jednowieżowych 7TP, z działem ppanc. Na mój rozum 125 z 800 to jest 16%, a nie większość.
-
No z pierwszym to trochę przesadziłeś, załoga czołgu widziała teren przez szczeliny obserwacyjne i peryskop, zobaczyć ogień wylotowy nie jest tak łatwo, a dym pokaże, że gdzieś tam w krzakach jest działo, ale w który krzak celować - już nie. A i problem z celnością krótkolufowego działa czołgowego jest niemały. Przy szybkostrzelności teoretycznej 10 strzałów na minutę okazja do wystrzelenia kilku pocisków raczej była. Jeśli czołgi npla wyjadą na skrzydło, albo co gorsza z tyłu linii obrony, to generalnie jest źle. Jeśli taki bofors 37 mm był okopany, to płytko, bo lufa była chyba niecałe pół metra nad ziemią. Przy masie działka 380 kg wyciągnięcie go z tego okopu i przestawienie o 90 czy 180° nie stanowi wielkiego problemu. Obsługa może go wręcz na rękach podnieść i przestawić. Dla wieżowych to może i niewielki, ale TKS-D była bezwieżowa. W takiej sytuacji musiałaby tyłem wyjechać z okopu, a potem skręcić o 90 lub 180°C. Będąc doskonale widoczną dla przeciwnika. Tym bardziej, że jej opancerzenie było raczej iluzoryczne. Że późniejsza - to fakt. Że amerykańska - w to wątpię, ale to inny temat. Że w Polsce takich pomysłów nie było - sorry, ale dyskutujemy tu o TKS-D i TKD, które właśnie takimi pomysłami były. Choć zgodzę się, że był to jedynie pomysł, a nie jakaś przemyślana koncepcja. A ile mieliśmy takich jednowieżowych 7TP ? A dla tankietek TK i TKS, dwuwieżowych 7TP, jedno i dwuwieżowych czołgów Vickers E, a nawet dla Renault R-35 takie wsparcie mogłoby mieć niemałe znaczenie.
-
Ta teza zdaje mi się graniczyć z pewnością. Problem w tym, że WB przegapiła moment, w której jej niemiecki owczarek zerwał się ze smyczy i, zamiast pilnować stada, czyli europejskiej równowagi, stał się wilkiem, który tę równowagę chce zniszczyć. W połowie lat 30. system nazistowski to faktycznie dzieciak, ale uważny obserwator powinien był zauważyć, że kły i pazury rosną mu nader szybko. A Mein Kampf powinien przeczytać także ten mniej uważny. Choć to tylko książka, ale powody do obaw były. A na ile groźny był system komunistyczny? Raczej jawił się on jako bardzo niewydolny. Wojna domowa trwała 6 lat, a trwałaby w nieskończoność, gdyby mocarstwom zachodnim i Japonii nie znudziło się wspieranie Białych. Z partyzantką basmaczy Armia Czerwona nie mogła sobie dać rady przez 15 lat, a i po 32 roku pojawiali się islamscy partyzanci. Wojnę z małą Polską przegrała, musiała też zaakceptować niepodległość krajów nadbałtyckich i Finlandii, których granice były bardzo blisko Piotrogrodu. Pomimo wysiłków pozycja radziecka w ogarniętych wojną domową Chinach to też nie pasmo sukcesów. Co więcej, jawił on się jako niewydolny samym twórcom. W 21 roku wprowadzono NEP, czyli bocznymi drzwiami przywrócono kapitalizm. Trocki się z tym nie godził, więc zmuszono go do emigracji i potem to raczej on i jego IV Międzynarodówka nadawały ton komunistycznym działaniom w zachodniej Europie. Zwycięstwo Stalina, Zinowiewa i Kamieniewa traktowano raczej jako sukces frakcji umiarkowanej, zwolenników pokojowego współistnienia i mieszanego systemu gospodarczego. Wprawdzie potem w latach 30. sprawy potoczyły się inaczej, ale z wielkimi problemami. Wątpię, by liczni politycy brytyjscy dawali wiarę o skali Hołodomoru, czy wręcz o nim wiedzieli, ale gdyby wiedzieli, to raczej nie uznaliby za dowód siły państwa radzieckiego. Podobnie jak "wielką czystkę". A na wyniki industrializacji jeszcze trzeba było poczekać. Nie, w latach 1934-1936 perspektywa, że ZSRR zdobędzie dominującą rolę na kontynencie, to były fantasmagorie. To, że to uczyni III Rzesza było zaś coraz bardziej realnym scenariuszem. Ależ nie tylko może, ale i musi. Po prostu jedni zorientowali się wcześniej, a drudzy - później. Chamberlain bardzo późno. Niestety Beck, Śmigły i Mościcki też.
-
Jeśli chodzi o realia - całkowicie się z Tobą zgadzam. Stworzenie takiego sojuszu było bardzo trudne, wręcz niemożliwe. No ale chyba taki był cel, nazwijmy ich umownie - "brytyjskich antykomunistów", którzy chcieli pchnąć Hitlera do wojny przeciw ZSRR. ZSRR znika albo jest bardzo osłabiony, ale we wschodniej części środkowej Europy istnieją niepodległe, silne państwa (Polska i Rumunia), utrzymujące jednocześnie dobre stosunki z WB i Francją. Bo tylko w takiej sytuacji interesy brytyjskie są zabezpieczone, gdyż Hitler nie może zaatakować Francji. A że mieliśmy pofantazjować troszkę, to przyjąłem scenariusz wymarzony dla owych polityków brytyjskich - Hitler eliminuje ZSRR, ale jednocześnie nie zdobywa hegemonii na kontynencie. Wariant, w którym Hitler eliminuje ZSRR, uzyskując hegemonię w Europie nawet najbardziej zacietrzewionym "brytyjskim antykomunistom" musiał się jawić jako zamiana "siekierki na kijek". Wydaje mi się, że o wiele ważniejszym dla Hitlera problemem był brak możliwości wcielenia do Niemiec terenów z nimi graniczących, niż brak siły roboczej. Problem braku siły roboczej w III Rzeszy pojawił się w warunkach izolacji Niemiec wobec dominacji brytyjskiej na Atlantyku. Gdyby sprawy poszły wg przedstawionego scenariusza, to aż tak wielu mężczyzn niemieckich nie trzeba by mobilizować, bo Polska wystawiłaby z 60 związków taktycznych, a republiki nadbałtyckie i Finlandia ze 20. Niemcy mieliby neutralne stosunki z Francją, przyjazne z WB, więc i nieograniczony dostęp do importu. A gastarbajter najemny z biednych krajów jest tak naprawdę tańszym rozwiązaniem, niż robotnik przymusowy. Z pewnością widziała. Problem z oceną, które zagrożenie jest większe - radzieckie czy nazistowskie?
-
No to spróbujmy pojechać razem. Czyli tak: do Monachium wszystko tak, jak było. Potem Hitler dogaduje się z Polską co do wspólnego ataku na ZSRR. Dla zapewnienia sobie sukcesu warto wciągnąć do sojuszu Rumunię, Łotwę, Estonię i Finlandię. Problem w tym, że te kraje nie mają żadnych pretensji terytorialnych w stosunku do Rosji Radzieckiej. Ale jest i drugi problem - naddunajski. Słowacy chcą się usamodzielnić, zaś Węgrzy zgarnąć kawałek Słowacji i Rumunii. No ale Hitler, tak jak w rzeczywistości, może postawić się w roli arbitra, Słowacji dać niepodległość za cenę korekty granic z Węgrami, Węgrom dodatkowo obiecać Székelyföld, a Rumunii, że w zamian za ten ostatni dostanie rekompensatę za Dniestrem (gdzie jest może ćwierć-, może półmilionowa rumuńska mniejszość). Sojusz z Hitlerem kosztuje - Polska musi zgodzić się na włączenie Gdańska do rzeszy i na korytarz. Ale jest nadzieja na zdobycze. Łotwa, Estonia i Finlandia stają w sytuacji z jednym wyjściem, Litwa oddaje Memel i przepuszcza transporty, pozostając formalnie neutralna. No i wiosną 1940 roku wojska niemieckie, polskie, rumuńskie, węgierskie, fińskie, łotewskie i estońskie atakują ZSRR. I przyjmijmy, że odnoszą sukces - zdobywają i Moskwę, i Leningrad, i Stalingrad. I co dalej? Niemcy chcą dostać jakieś terytoria, ale z ZSRR nie graniczyły. Polska chce najwięcej, co najmniej po Dniepr, ale gdyby jej to dać, byłaby za silna. Znacznie lepiej powołać niepodległą Ukrainę, a Polsce dać Białoruś. Rumunia pewnie będzie zadowolona z przyłączenia terenów Mołdawskiej ASSR. Co dostaną Niemcy? Na ich miejscu brałbym tzw. Noworosję, czyli ziemie nad Morzem Czarnym od Odessy po Azow, Rostow i Noworosyjsk. Zamiast Nowej Rosji - Nowe Niemcy. No i Kronsztad. Może Smoleńszczyzna. A co z resztą Rosji? Powstają dwie wersje. Wg pierwszej Stalin wycofuje się na Ural, albo i za Ural, wojna się toczy latami, bo na tym terenie blitzkrieg jest nierealny. Dla Brytyjczyków rozwiązanie idealne. Wg drugiej państwo radzieckie się rozlatuje. Hitler raczej nie ulegnie pokusie włączenia całej Rosji aż po Władywostok do Niemiec. Więc znajdzie jakiegoś "Własowa", który na gruzach ZSRR odbuduje Rosję.
-
Prawie mnie przekonałeś, że "w pewnym momencie" byłby to całkiem dobry opis sytuacji. O ile dobrze Cię zrozumiałem, to jesteśmy zgodni, że ów moment to nie okres między Monachium a Westerplatte, a już na pewno nie między Pragą a Westerplatte. Natomiast nie do końca mogę zaakceptować wskazane strategiczne cele głównych graczy. Konkretnie - anty-niemieckość Francji jest oczywista. Zaś anty-bolszewizm Wielkiej Brytanii, a choćby znaczącej grupy jej polityków - nie. Zapewne istniała w UK grupa ideologicznych anty- bolszewików, tym bardziej, że władza radziecka odebrała własność wielu brytyjskim przedsiębiorcom i w ogóle uniemożliwiła prowadzenie tam interesów. Myślę jednak, że w kilkanaście lat później krzywdy te już były przebolane, a interesom to raczej sprzyja współpraca, niż wrogość. Bezpośredniego konfliktu interesów pomiędzy Wielką Brytanią a Rosją Radziecką nie było, a słabość władzy radzieckiej w środkowoazjatyckiej części państwa była Wielkiej Brytanii bardzo na rękę, restytucja caratu - niekoniecznie. Po klęsce w wojnie z małą Polską raczej nie widziano w Rosji Radzieckiej wielkiego zagrożenia militarnego. Natomiast od co najmniej XVIII wieku kluczową zasadą brytyjskiej polityki było niedopuszczenie do tego, by jedno państwo uzyskało dominującą pozycję na kontynencie. W latach 1918-1936 jedynym kandydatem była Francja, tym bardziej, że w Europie Środkowej miała kilku fundamentalnych sojuszników - Jugosławię, Rumunię, Czechosłowację i Polskę. Gdyby Polska zdecydowała się na akces do la Petite Entente, można by stworzyć militarny sojusz obronny, dający Francji faktycznie dominującą pozycję na kontynencie. Jeszcze w 1936 roku znaczna część polityków brytyjskich (wręcz dominująca) większe zagrożenie widziała w rozwoju potęgi Francji niż w remilitaryzacji Niemiec. Wręcz przeciwnie - umiarkowany wzrost siły Niemiec był im na rękę. W moim przekonaniu bierność Francji wobec remilitaryzacji Nadrenii nie była skutkiem tego, że była postrzegana jako słaba, tylko że była postrzegana jako zbyt silna.
-
Trochę to dziwna teza, że działa samobieżne miałyby wówczas zastąpić artylerię holowaną. Jeśli chodzi o samobieżne działa ppanc to one w drugiej części wojny były używane przez wszystkie główne armie (niemiecką, włoską, japońską, radziecką, brytyjską i amerykańską), ale oprócz, a nie zamiast artylerii ppanc holowanej. Działo ppanc holowane lepiej sprawdzało się w obronie. Dzięki stosunkowo niewielkim rozmiarom łatwo było je okopać, ukryć, zamaskować, tak aby czołgi npla podjechały na odległość skutecznego strzału i mogły zostać zniszczone, zanim dostrzegą stanowisko armaty. Teoretycznie można by i taką tankietkę okopać, tylko po co? Samobieżne działa ppanc miały towarzyszyć czołgom w natarciu i ratować je w opresji, gdy zetkną się z czołgami przeciwnika. Większość z nich miała dość słabe opancerzenie, ale dobrą, długolufową armatę ppanc, a dużej prędkości wylotowej, przebijalności pancerza i dobrej celności. Trochę na zasadzie "cóż z tego, że mnie widzisz, ty we mnie nawet nie trafisz swą krótką armatką, a ja z tej odległości cię zabiję".