Skocz do zawartości

secesjonista

Administrator
  • Zawartość

    26,675
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Posty dodane przez secesjonista


  1. Michalina Isaakowa (z d. Hochbaum) nie była emigrantką, do Parany wybrała się na wyprawę (1926-1928) głównie w poszukiwaniu motyli. W jej relacji z tej podróży "Polka w puszczach Parany" (Poznań 1937 ) można odnaleźć okruchy jej obserwacji o zasiedziałych tam polskich emigrantach.

     

     

    Szerzej o samej postaci:
    N. Badiyan-Siekierzycka "Podróżniczki i pisarki – Michalina Isaakowa, Jadwiga Toeplitz-Mrozowska, Edith Durham", w: "Dwudziestolecie mniej znane. O kobietach piszących w latach 1918–1939", pod red. E. Graczyk, M. Graban-Pomirskiej, K. Cierzan, P. Biczkowskiej
    M. Golicka-Jabłońska "Michalina Isaakowa i jej podróże", "Tygiel Kultury", 2012, nr 7/9
    A. Lipiec "Polka w puszczach Parany Michaliny Isaakowej – wprowadzenie do edycji krytycznej", "Artes Humanae", Vol. 3, 2018.


  2. Nikt nie napisał, że to: "Polska była źródłem" tylko zadano pytanie "jakimi kanałami... z Polski", to istotna różnica. Jedyne możliwości działania jakie miał wówczas Greiser to chyba przez swych adwokatów: Stanisława Hejmowskiego i Jana Kręglewskiego. I to Greiser zwrócił się do papieża.

    "Greiser next asked [czyli po decyzji B. Bieruta - secesjonista] and received permission to appeal to Pope Pius XII, and British politicians Duff Cooper and Anthony Eden. His telegrams to Cooper and Eden fell on deaf ears. Not so his plea to the Pope. Greiser had personally met Pius (as Eugenio Pacelli), then cardinal secretary of state) on a visit to Rome in 1938. Given his militant persecution of the Catholic church, it's peculiar that Greiser should have turned to Pius now".

    /C. Epstein "Model Nazi. Arthur Greiser and the Occupation of Western Poland", New York 2012, s. 330/

     

    Najdziwniejsze; jak dla mnie; objaśnienie "milczenia" papieża to wskazanie na jego pragnienie wskrzeszenia Świętego Cesarstwa:
    "Pius XII przede wszystkim z tęsknotą myślał o minionym okresie Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, gdy władcy koronowani byli i pozbawiani korony przez papieża. Jak to pokazane jest w sztuce scenicznej Hochhutha, również kilku kardynałów pragnęło przywrócenia tego Cesarstwa. Było to również celem nazistów. Dr Edmund Walsh, członek zarządu Szkoły Służby Zagranicznej na katolickim uniwersytecie Georgetouri [w rzeczywistości chodzi o University School of Foreign Service w Georgetown -secesjonista] jeszcze w 1940 określił niemieckie cele wojenne jako polegające na przywróceniu Świętego Cesarstwa Rzymskiego, które było cesarstwem germańskim. Bez wątpienia osiągnięcie tego wspólnego celu więcej niż wszystkie inne powstrzymywało Piusa XII od krytykowania postępowania Hitlera...".
    /Z.J. Waydyk "'Namiestnik' Rolfa Hochhutha porusza sumienia i... wywołuje opory", Katolicki Tygodnik "Rodzina", nr 27, R. VII, Warszawa 3 lipca 1966/

     

    Jak dla mnie Waydyka powinien pozostać jedynie przy pisaniu aforyzmów...


  3. W dniu 23.06.2005 o 10:09 PM, mer napisał:

    Polecam księżkę "Spisek sykstyński" - jak właśnie papież i Kościół współpracował z hitlerowcami :]

     

    W tej książce Philipa Vanderberga (oryg. "Sixtinische Verschwörung") Pius XII występuje w tej powieści incydentalnie (z imienia został wspomniany raptem sześć razy), nie ma w niej nic o jego współpracy z hitlerowcami. Jest sugestia jednej z postaci, że zapewne wiedział o organizowaniu przez Kurię dróg ucieczek dla nazistów. A teraz najlepsze...dlaczego Kuria zdecydowała się na taką współpracę? Oto naziści szantażowali duchownych watykańskich ujawnieniem wielkiej tajemnicy, oto dawny kabalista Abraham Abulafia (ur. około 1200 r.) zapisał tajemnicę kościoła - nie było zmartwychwstania, wskazówkę do tej tajemnej wiedzy zapisał Michał Anioł w swych freskach w Katedrze Sykstyńskiej itd. itd., zatem jeśli ktoś woli czerpać wiedzę z thrillerów teologicznych à la Dan Brown...

     

    W dniu 16.01.2007 o 7:26 PM, Kuba Pak napisał:

    Papież nawoływał do dołączenia do legii cudziziemskiej SS, bo jak to nazwał, "ZSRR to większe zło"

     

    A w jakiej to konkretnie wypowiedzi bądź w jakim piśmie?

     

    W dniu 22.06.2008 o 8:32 AM, mch90 napisał:

    Z drugiej strony, gdy 16 października 1943 SS schwytało i wysłało do Auschwitz około tysiąca Żydów z żydowskiej dzielnicy Rzymu, Pius nie zrobił żadnych kroków, by temu zapobiec lub chociaż potępić zachowanie niemieckich okupantów, do czego przekonywali go alianci. Amerykański charge d'affaires Harold Tittmann poprosił Watykan po raz drugi- pierwszy raz w lipcu 1942, na długo przed niemiecką okupacją- by wydał oświadczenie dotyczące eksterminacji Żydów. Kardynał Maglione odmówił, dodając, że nie ma "wystarczających dowodów na potwierdzenie tych plotek", chociaż raporty i relacje z pierwszej ręki o "ostatecznym rozwiązaniu" docierały do Piusa XII już od dawna.

    Kiedy Tittmann widział się osobiście z papieżem 3 dni później, ten nie wspomniał ani słowem o akcji SS, okazując jedynie zmartwienie z powodu band komunistów grasujących w okolicach Rzymu.

    Za: "Monte Cassino" Richardson/Hapgood

     

    Czy nie zrobił żadnych kroków to już dyskusyjne, naczelny rabin Rzymu Israel Zolli miał chyba na ten temat inne zdanie skoro miał wyrazić: "the gratitude of Roman Jews for all the moral and material aid the Vatican gave them during the Nazi occupation", tak donosił przynajmniej "New York Times" w swym artykule "Pontiff Has Received 150,000 of the Allies" z lipca 1944 r., zatem jeszcze zanim ów rabin doznał widzenia i przyjął chrzest.

    "In early December 1943, the Vatican protested the “German decision to intern all Jews in Italy, and confiscate their belongings, and warned that it would affect numerous Catholics of Jewish descent".

    /"Vatican Scores Germans: Denounces Decision to Intern and Strip All Jews in Italy", "New York Times", Dec. 5, 1943/

     

    "While the Church continued its work to save Jews, churches throughout Rome were searched for Jews and those who helped them. In February 1944, the Roman police forced entry into St. Paul’s Basilica, arresting sixty-four persons including refugees who had been given sanctuary by the church.100 Following the Pope’s objection to the searches, Castel Gandolfo and other Vatican property were bombed".

    /"Vatican Protests Raid on Church", "NYT", Feb. 8, 1944, at 7; see "Vatican Repeats Pledge of Haven", "NYT", Feb. 9. 1944, at 7; see also "Fascist Slay Six Seized in Church", "NYT", Feb. 11, 1944, at 3 [hereinafter "Fascist Slay"]/

     

    Te wybrane fragmenty z "NYT" zawarte są w artykule księdza Stefana DiGiovanniego "Pius XII and the Jews. The War Years – as Reported by the 'New York Times'" ("Rutgers Journal of Law and Religion", Band 3, Nr. 2, 2001), pośród tych wybranych artykułów możemy odnaleźć takie w których pisano nawet; wedle mnie mocno przesadnie; : "Hitler's Canossa" - przy okazji wizyty w Watykanie Joachima von Ribbentropa.

    "... promują łagodniejszą wersję katolickiego zła: antysemityzm ograniczony do Polski oraz słynne już rzekome milczenie Piusa XII w kwestii potępienia hitleryzmu oraz prześladowania żydów [tak w oryg. - secesjonista], a w końcu ich zagłady. Najważniejszym głosicielem tejże wersji jest bez wątpienia 'New York Times'. I oto Sobran [chodzi o głos Josepha Sobrana w sympozjum "The Conservative Scholar in the Twenty-First Century" zorganizowanym przez redakcję "Modern Age" - secesjonista], korzystając z cytatów zebranych przez księdza prałata Stefana diGiovanniego (...), przypomina, jak o milczeniu Papieża pisał sam Times. Gazeta wysoko oceniała, każdą papieską krytykę hitlerowskiego, i oczywiście komunistycznego totalitaryzmu. Dostrzegała wszystkie inicjatywy Piusa XII. W czasie pierwszych lat wojny 'Times' widział w słynnych, bożonarodzeniowych przemówieniach Ojca Świętego osamotniony głos krzyczący pośród ciszy kontynentu. W roku 1940 Pius XII był chwalony za powołanie do Papieskiej Akademii Nauk dwóch uczonych żydowskiego pochodzenia, mimo protestów Mussoliniego. W roku 1942 czytelnicy 'Timesa' dowiedzieli się o interwencjach papieża w obronie francuskich żydów, gdy zaczęły się ich deportacje. 'Times' opisywał także akcje biskupów oraz duchowieństwa Francji, Włoch i Niemiec w obronie żydów (w przypadku biskupów niemieckich, także w obronie żydów). Opisywał wynikające stąd prześladowania Kościoła katolickiego. W końcu zaś, gdy Stalin zaczął sobie szykować grunt do podboju naszej części Europy, 'Times' bronił Piusa XII przed nagonką sowieckiej prasy, która jęła oskarżać go o sympatie prohitlerowskie".

    /J. Koronacki "Amerykański konserwatyzm na progu XXI wieku", Radzymin 2015, s. 124/

     

    Te urywki z "NYT" są o tyle istotne, że mogą nam pokazać jak ówcześnie postrzegano rolę papieża i wypełnianie przezeń pewnych obowiązków jako głowy kościoła. A co za tym idzie, czy obecna ocena papieskiej aktywności podczas wojny nie jest już przesłonięta przez wizję Holokaustu i nieco ahistoryczna?

    Pius XII występował w podwójnej roli: przywódcy państwa i głowy wiernych kościoła. Chyba nikt nie zaprzeczy, że w tej pierwszej roli nie miał żadnych szans w przypadku konfrontacji z włoskimi faszystami czy nazistowskimi Niemcami. Gdyby enklawa watykańska pozbawiona była "armii" wiernych przy pierwszych ostrzejszych protestach zostałby zapewne zajęty i nie byłoby o czym dyskutować.

    Co do ochrony państwa, jego obywateli i wiernych, czy papież np. w areszcie domowym (wskutek ostrych protestów), z np. zajętym Watykanem przez wojska włoskie czy niemieckie, miałby większe pole manewru czy mniejsze? Czy lepiej by chronił wiernych? A czy aby mocniejsze i dobitniej wyrażone protesty w sprawie Żydów nie stałyby się dla nich rodzajem niedźwiedziej przysługi? W tym kontekście warto wysłuchać jak wyglądała pomoc papieska z perspektywy więźnia Dachau, księdza Jeana Bernarda:

    "Mgr Bernard, Bishop of Luxemburg, has given this chilling account of the effect of papal protest on the treatment meted out to the immates of Dachau:
    'The detained priests trembled every time news reached us of some protest by a religious authority, but particularly by the Vatican. We all had the impression that our warders made us atone heavity for the fury these protests evoked... whenever the way we were treated became more brutal, the Protestant pastors among the prisoners used to vent their indignation on the Catholic priests'. Again your big naive Pope and those simpletons, your bishops, are shooting their mouths off... why don't they get the idea once for all, and shut up. They play the heroes and we have to pay the bill'
    ".

    /G. Noel "Pius XII. The Hound of Hitler", London & New York, b.p. ed. elektron./

     

    "In response to Charles-Roux's [chodzi  ambasadora francuskiego w Watykanie - secesjonista] incomprehension of papal silence regarding both the Nazi and Soviet invasion of Poland, Monsignor Montini replied, 'Every word against Germany and Russia would be bitterly paid for by the Catholics who are subject to the regimes in these countries. This was confirmed by Monsignor Jean Bernard, bishop of Luxemburg, who was detained at Dachau. A. Wolfsson, who managed to escape from Rome because of the Vatican's quiet intervention, later wrote that he understood and appreciated the Holy See's low public profile, claiming 'it was much better that the Pope kept silent'".

    /F.J. Coppa "The Modern Papacy, since 1789", Oxon & New York, s. 195/

     

    I teraz, co było lepsze? Dać oświadczenie jak chciał Harold Titmann czy to co spróbował papież uczynić:
    "Among other things, the Germans ordered the arrest of the Jews in the Eternal City in October 1943 and began to transport them to Mauthausen (...) In response, the pope instructed Monsignor Hudal, the rector od Santa Maria dell' Anima, to complain to the German commander, General Stahel, while his secretary of state, Cardinal Maglione, summoned the German ambassador to whom he protested about the deportation of the Jews from Rome. Although the arrests had occured under his windows, the pope failed to denounce the putrage against humanity and sanctity of the Eternal City. He instructed the monasteries and convents in Rome, which enjoyed an 'extraterritorial status', to provide refuge for the Jews. Some 5,000 of the 8,000 - member Jewish community in the capital found shelter in this fashion".

    /tamże, s. 195-196/

     

    Wypada uściślić podaną informację - Jean Bernard nigdy nie był "zwykłym" biskupem Luksemburga, osiągnął tytuł honorowego kanonika katedry w Luksemburgu a po przejściu na emeryturę uzyskał tytuł honorowego prałata, której to funkcji przysługuje tytuł: "Monsignor", podobnie jak biskupom. Oczywiście można uznać, iż Bernard jako członek Kościoła próbuje wybielić jego ówczesne działania. Warto zatem też przyjrzeć się skuteczności tego typu protestów w oglądzie żydowskiego badacza:

    "The Jewish historian Pinchas Lapide sums it up:

    'The saddest and most thought provoking conclusion is that whilst the Catholic clergy of Holland protested more loudly, expressly and frequently against Jewish persecutions than the religious hierarchy of any other Nazi-occupied country, more Jews - some 107,000 or 79% of the total - were deported from Holland; more than anywhere else in the West'".

    /R. Graham SJ "The Vatican & the Holocaust: 860,000 Lives Saved - The Truth About Pius XII & the Jews"; tekst dostępny na stronie Jewish Virtual Library prowadzonej przez American-Israeli Cooperative Enterprise/


  4. 14 godzin temu, euklides napisał:

    Jednak autorzy przedmowy twierdzą że tego typu stowarzyszenia istniały

     

    Zgodnie ze zwyczajem euklidesa, kiedy pisze on coś o autorach to oznacza to na ogół jednego autora, tu mamy przejście od autora do autorów przedmowy. Mnożą się oni u euklidesa jak ci autorzy, którzy widzą wpływ tekstu Quincey'a na realne zbrodnie. I oczywiście zgodnie z swą praktyką euklides nie potrafi ich wymienić ani zacytować, za to wie, że było ich wielu.

    Nie wiem co mi objaśnia euklides, skoro napisałem: "W epoce dekadencji oczywiście istniały różne miej lub bardziej sformalizowane, otwarte bądź tajne kluby (...) Prawdziwym był klub "Hell-Fire Clubs...".

     

    14 godzin temu, euklides napisał:

    i o Stowarzyszeniu Gentelmenów Amatorów można coś poczytać

     

    Gdzie konkretnie?

     

    14 godzin temu, euklides napisał:

    Wymieniają też i inne:  "Stowarzyszenie dla promocji zła", klub "Piekła i ognia" którego założyciela nawet wymieniają, był nim Franciszek Dashwood. Było również "Stowarzyszenie dla wyrugowania cnoty". Odnośnie morderstw to w XVIII wieku istniało "Stowarzyszenie mnichów św. Franciszka"

     

    Jak euklides zada sobie nieco trudu intelektualnego to może doczyta, że "Stowarzyszenie mnichów..." nie jest: "innym stowarzyszeniem" tylko tym samym co Hellfire Club.

     

    14 godzin temu, euklides napisał:

    Pewien bym nie był

     

    A ja pewien jestem, gdyż w odróżnieniu od euklidesa co nieco poczytałem o tym co pisali ci wydawcy.

     

    14 godzin temu, euklides napisał:

    Przyznam że w innej książce znalazłem coś o metodzie morderstwa doskonałego w którym autor powołuje się właśnie na prelekcję Quinceya

     

    No to proszę nam go zacytować i napisać co z tego wynika.

     

    14 godzin temu, euklides napisał:

    Jednak wówczas było dość powszechne że podpisywano się inicjałami albo nie podpisywano się wcale. Po prostu po to by uniknąć ewentualnych kłopotów. A w razie czego większe kłopoty miał wydawca, autorowi częściej udało się ich unikać

     

    Wydania książkowe "On Murder..." były sygnowane nazwiskiem autora zatem wszystkie te uwagi nic nie mają do tego konkretnego przypadku.

     

    14 godzin temu, euklides napisał:

    Co do Stowarzyszenia Gentlemenów Amatorów to wystukałem i nawet w necie coś tam pisze ale po angielsku a ja tego języka nie rozumiem a poza tym raczej tego typu szemrane Stowarzyszenia mnie nie interesują

     

    Nie potrafi euklides "wystukać" czegoś po polsku bądź francusku? Dziwne, bo ja jakoś potrafiłem.

    Cóż, jak to na ogół bywa w dyskusjach z euklidesem, po jednej stronie są biografowie, literaturoznawcy, autor, jego wydawcy i znajomi autora, po drugiej euklides, który po przeczytaniu wstępu do "Postcript" i za sprawą swej logiki oraz efektów wystukiwania (których nie może przeczytać) doszedł do swych rewolucyjnych wniosków. Ponieważ euklides nie przejmuje się faktami i ustaleniami innych wypada pozostawić go z jego konkluzjami, które są tej samej proweniencji co stwierdzenia tych, którzy widzieli martwego wieloryba pod mostem Poniatowskiego w Warszawie. I nie zamierzam już wracać do przekonywania euklidesa biorącego fikcyjne postacie i fikcyjne byty za rzeczywistość.

    Z chęcią jednak poczytam jacy to konkretni autorzy widzieli związek pomiędzy tekstem Quincey'a a realnymi zbrodniami i co konkretnie napisał Pierre Nord.


  5. W dniu 17.04.2020 o 12:52 PM, euklides napisał:

    Przecież to chyba normalne że zamordowanie całej rodziny nie może być niezauważone przez prasę i że prasa to opisuje to nic w tym dziwnego. Bo morderstwa popełnione przez Williamsa czy braci M'Kean to nie żadna fikcja literacka ale zdarzyły się naprawdę

     

    Tyle, że tekst Quincey'a nie jest z rodzaju notatki z kroniki kryminalnej. Nie zauważyłem bym napisał że traktuję te morderstwa jako fikcję bądź by Quincey je tak traktował zatem

    bardzo rozumiem kogo i do czego euklides przekonuje.

     

    W dniu 17.04.2020 o 12:52 PM, euklides napisał:

    Jest naiwnością twierdzić że nie było Stowarzyszenia Dżentelmenów Amatorów. Przecież takie stowarzyszenie na pewno starało się ukryć swoją działalność, stąd ta niewinna nazwa, zmieniona zresztą.

     

    To proszę podać z jak brzmiała pierwotnie czy oryginalnie. Tak z przywołaniem stosownego opracowania bądź tekstu z epoki, który można by uznać za źródłowy.

    Jest dla mnie przykładem totalnego rozbratu z rozumem jest uparte twierdzenie, że coś istniało bez wskazania choćby jednego dowodu na coś takiego. Jedynym dowodem na ich istnienie jest "logika" euklidesa zaczerpnięta z praktyki metodologicznej łowców UFO.

    "The essay purports to have been written by a member of an imaginary new London club, 'The Society of Connoisseurs in Murder', a group who 'profess to be curious in homicide, amateurs and dilettanti in the various modes of cornage, and, in short, Murder Fanciers".
    /L. Worsley "A Connoisseur in Murder", w: tejże "The Art of the English Murder", New York 2014, s. 16 podkreślenie moje/

     

    Ja mogę niemal bez końca przywoływać opracowania w których stwierdza się fikcyjność obu stowarzyszeń, potrafi euklides wskazać choćby jedno potwierdzające jego całkowicie odosobnione zdanie?

     

    W dniu 17.04.2020 o 12:52 PM, euklides napisał:

    Pisałem wyżej że wydawca też musiał się trochę nagimnastykować żeby wydać taką książkę

     

    Tyle że to nieprawda, i żaden z pierwszych wydawców tych tekstów nie musiał się nagimnastykować. To że euklides coś napisał nie jest potwierdzeniem faktów, a wręcz raczej na ogół jest to jedynie przykład jego fantazjowania.

     

    W dniu 17.04.2020 o 12:52 PM, euklides napisał:

    Mnie bardziej interesują inne wątki z jego biografii, że prowadził rubrykę sądową w Westmorland Gazette, zasiadał na ławie przysięgłych, asystował przy wieszaniach. Zatem miał pojęcie o tym co pisał. 

     

    To proszę nieco doczytać o szczegółach jego biografii, nie tyle prowadził rubrykę sądową co był redaktorem naczelnym tej gazety, do obowiązków którego należało m.in. również prowadzenie takiej rubryki. Na początek polecam Charlesa Pollitta "De Quincey's Editorship of The Westmorland Gazette..." (Kendall & London 1890).

     

    W dniu 17.04.2020 o 12:52 PM, euklides napisał:

    No i poza tym to nic dziwnego że poszczególne wydania tej książki mogą się różnić z uwagi na jej kontrowersyjny charakter, to jest los książek uznanych za niebezpieczne

     

    Tyle, że nikt, ani sam autor, ani ówcześni wydawcy ani biografowie, ani wreszcie badacze literatury, nie podaje takich powodów zmian, poza euklidesem. A zmiany dotyczyły wprowadzenia dodatkowych wątków, poprawek faktograficznych (co zresztą autora nie ustrzegło przed pozostawieniem kilku), rozwinięcia rozważań natury estetycznej.

     

    W dniu 17.04.2020 o 12:52 PM, euklides napisał:

    Natomiast pierwsze wydanie tekstu, przynajmniej tego który ja czytałem nastąpiło w 1854 roku bowiem autor pisze że tekst ten został napisany 42 lata po zabójstwie państwa Marr a owo zabójstwo miało miejsce w 1812 roku

     

    Nie jest moim problemem, że euklides nie zna ani daty pierwszego wydania ani jego treści, może jak wreszcie go pozna to będzie mógł porównać sobie wszystkie trzy wersje i zrozumie, że ani autor ani wydawcy nie usuwali w wydaniach książkowych żadnych treści "niebezpiecznych" czy kontrowersyjnych.

     

    W dniu 17.04.2020 o 12:52 PM, euklides napisał:

    Nie wiem czy ma to coś wspólnego z dekadencją.

     

    A to już kolejny problem euklidesa, który objaśnia nam charakter epoki, panujące w niej reguły czy zwyczaje wydawnicze a nawet nie wie jak określano pewien nurt intelektualny w niej panujący, zwłaszcza w kontekście literatury i jaki ma on związek z estetyką Quincey'a.

    "In Britain, the Decadent movement in literature was in 19th century England mostly represented by the great figures of Charles Algernon Swinburne, Walter Pater, Arthur Symons and Oscar Wilde. These authors found deep motivation in the Aesthetics movement (...) Apart from these, there was the outstanding figure of Thomas de Quincey, who could be considered their predecessor (...) The fact is that Thomas de Quincey might have influenced French and British Decadent Aesthetes (...) De Quincey was praised by these authors not only for his respected autobiographical writings but, as Wilde tells us, also for his essay 'On Murder Considered as One of the Fine Arts,' which, as will be shown later in the thesis, gave Wilde a powerful inspiration, as it can be seen in his “Pen, Pencil and Poison” and later in 'The Picture of Dorian Gray'. De Quincey’s influence on Wilde may be seen either as direct, or at least through the works of French aesthetes such as Baudelaire and Gautier, who Wilde greatly appreciated. It could be said that the strong impact he had on French and British authors affected the whole development of the Decadent movement".

    /P. Jína "The Influence of the Writings of Thomas De Quincey and the Context of Jack the Ripper on Oscar Wilde's 'Picture of Dorian Grey", University of Pardubice Faculty of Arts and Philosophy, Dept. of English and American Studies, Thesis, superv. M.A., PhD. M.M. Kaylor, 2006, s. 4-5/

     

    W dniu 17.04.2020 o 12:52 PM, euklides napisał:

    Przecież to nie żadna fikcja. morderstwa które opisuje Quincey zdarzyły się naprawdę

     

    Albo euklides nie rozumie sensu tego co sam wcześniej napisał i tego co ja kwestionuję albo; by pojechać klasykiem; "rżnie głupa", innego wyjścia nie widzę. Nigdzie nie kwestionuję faktu, że w swym eseju Quincey opisywał prawdziwe zbrodnie. Ja kwestionuję dwa stwierdzenia euklidesa, pierwsze że istniał realny XYZ który napisał o prelekcjach Quincey'a, drugie - że istniały dwa wspomniane stowarzyszenia a co za tym idzie by Quincey przed jednym z nich przeczytał swój tekst bądź, że był członkiem jednego z nich.

    Na potrzeby tego dyskursu przejrzałem najbardziej znane biografie Quincey'a, przejrzałem opublikowane zbiory listów związanych z jego osobą, przeczytałem kilkadziesiąt artykułów dotyczących jego spuścizny literackiej i publicystycznej.

    To co po tych lekturach mogę powiedzieć to, że obecny stan wiedzy jest taki, że nikt nie bierze autora wstępu, czyli XYZ za realną postać. Za to jeśli już ktoś o tym wspomina to stwierdza, iż był to Quincey. Nikt nie twierdzi by wspomniane stowarzyszenia istniały i by Quincey wygłaszał "On Murder..." przed takim audytorium. Wszyscy stwierdzają, że jest to wytwór jego fantazji (czy wyobraźni), choć mającej źródło w istniejących innych stowarzyszeniach, tyle że Quincey stworzył satyrę na ich członków. Gdyby euklides, zgodnie ze swą praktyką czytelniczą nie ograniczył się jedynie do jednego tekstu i nieco więcej poczytał wiedziałby, że w Towarzystwie Koneserów znajdziemy satyryczne odbicie odczytów wygłoszonych np. przez Williama Croone'a czy Henry'ego Bakera przed londyńskim Royal Society. No chyba, że euklides uważa, że RS to tak naprawdę było zakamuflowane Towarzystwo skupiające amatorów zbrodni...

    Nie potwierdzają rewelacji euklidesa osoby bliskie Quincey'owi bądź z nim związane: Christopher Lamb, Thomas Hood, ani przywoływany już S.T. Coleridge, William Wordsworth, ani nikt z kręgu Dove Cottage czy Lake School of Poetry, John Wilson (czyli naczelny "Blackwood's Magazine"), Alexander Blair, James Hogg, John Carlyle, John Ritchie Findlay, Burton Hill, Richard Woodhouse, Charles Knight, Francis Jacox, James Payn, Nathaniel Hawthorne... Nie wspominają o tym i adwersarze Quincey'a, jak choćby: William Hazlitt czy wreszcie Joe Black.

    Nie wspominają nic o tym i biografowie, jak: Grevel Lindop, Alexander Hay Japp, Barry Symonds, Robert Morrison, Edward Sackville West, David Masson, Horace Ainsworth Eaton czy Robert Lance Snyder.

     

    Co do istnienia pana XYZ to jest to tak samo realny byt jak "W.W.W." (co niektórzy odczytują jako: Wicked Will Whiston), Delta czy Thomas Papaverius...

    "De Quincey has also confused the finer points of his own fiction. In the published article, his person 'X.Y.Z.' had professed to be shocked by the lecture he transmitted (...) The article appeared in the same nuber of  Blackwood's as 'On Murder Considered as One of the Fine Arts', an appropriate pairing since Kant is both en sxplicite presence in 'On Murder' and one source of its underlying aestetic concerns. The two articles' commn authorship was thinly weiled by using two pseudonyms carried over from De Quincey's 'London Magazine' work, crediting 'On Murder' to 'X.Y.Z.' and 'Kant' to 'The English Opium-Eater".
    /"The Works of Thomas De Quincey", Vol. 6 ed. D. Groves, G. Lindop,  London & New York 2016, b.p. ed. elektron./ 

     

    Brian Dillon, redaktor "Cabinet" i autor książek (m.in.: "Essayism. On Form, Feeling, and Nonfiction", "Objects in This Mirror"), w swym artykule recenzyjnym książki Frances Wilson "Guilty Thing. A Life of Thomas De Quince":
    "Calling himself “the Opium-Eater” or “X. Y. Z.,” De Quincey capitalized on the celebrity of his first book to become a regular (though always unreliable) contributor to literary magazines".
    /tegoż "Guilty Thing"; tekst dostępny na stronie: 4colums.org/

     

    "De Quincey also used “X. Y. Z.,” a signature that plays on the practice of signing with initials and on these letters as signaling reiteration and finality".
    /Mark Schoenfield "British Periodicals and Romantic Identity. The 'Literary Lower Empire;", New York 2009, s. 252, przyp. 7/

     

    Rymowaną wykładnię sensu tego pseudonimu używanego przez Quince'a wyłożył S.T. Coleridge:

    "Eu! Dei vices gerens, ipse Divus,
    (Speak English, Frined!) the God Imperativus,

    Here on this market-cross aloud I cry:
    I,I,I! I itself I! (...)
    Self-construed, I all aother moods decline:
    Imperative, from nothing we derive us;
    Yet as a super-postulate of mine,
    Unconstrued antecedence I assign 
    To X, Y, Z, the God infinitivus!
    ".
    /tegoż "Biographia Literaria Or Biographical Sketches of My Literary Life and Opinions", Vol. !, London 1817, s. 149/

     

    Pomylić fikcyjne byty z realnymi to może się zdarzyć każdemu, uparte trwanie w takim przekonaniu to dopiero jest: SZOKUJĄCE!

     


  6. Ponoć pierwszym zabitym brytyjskim ochotnikiem był Julian Martin Smith:
    "By the end of the year 1.9 million new recruits had signed up for the great adventure they all thought would be over by Christmas. Jean's own brother had signed up for war, but Jean does not seem to have spared a thought for him. She must have heard the news, however, that on 24 August 1914, her twenty-fourth birthday, Julian Martin Smith, Lancey's arrogant, handsome cousin, fought in his first battle at Mons. A piece of shrapnel hit him in the spine. He died as a result".
    /L. Pizzichini "The Blue Hour: A Portrait of Jean Rhys", Bloomsbury Publishing, London 2010, b.p. ed. elektron./

     

    "The obituary for Mr. Julian Martin Smith, who achieved posthumous fame for being the first volunteer to fall in action, noted that at Eton 'his athletic record was remarkble'".
    /C. Veitch "'Play up! Play up! and Win the War!' Football, the Nation and the First World War 1914-1915", "Journal of Contemporary History", Vol. 20, nr 3, 1985, s. 373-374; cyt. za "The Times", 11 September 1914/


  7. Istniej wiele filmów zrealizowanych jeszcze w czasie tego konfliktu a na kanałach edukacyjnych możemy obejrzeć kompilacje różnych materiałów archiwalnych. Skąd jednak wiemy, że słyszymy na nich autentyczną wojnę?

    Podczas wojny szereg wytwórni nagrywało płyty na których rejestrowano różne wydarzenia: autentyczne i fikcyjne, nagrywano też rozmowy-wywiady (jak płyty z podoficerem Edwardem Dwyerem opisującym odwrót spod Mons czy z aktorem Kennetem Douglasem relacjonującym zatopienie łodzi podwodnej, czego był świadkiem), część materiałów miała charakter dokumentów dramatycznych - docudrama; najczęściej reklamowano je (zależnie od formy i charakteru) jako: Talking, Speeches, Sketches, Recitations czy Political Reccords. W Zjednoczonym Królestwie w tej wytwórczości prym wiodły takie firmy jak: Columbia, Regals, Jumbo Records czy Gramophone Records/HMV.

    Pośród nagrań tej ostatniej firmy była płyta "Gas Shell Bombardmen" wydana pod koniec 1918 roku, miała przedstawiać bombardowanie przed wkroczeniem wojsk do Lille, w terenie odpowiedzialnym za nagranie był Will Gaisberg (jego brat Fred wykonywał podobne nagrania podczas wojny z Burami, jak choćby zrealizowany wspólnie z Russellem Huntingiem "The Departure of a Troopship"), który ponoć nawet zatruł się gazem podczas tej realizacji dźwiękowej.

    Niektórzy badacze uważają, iż "Gass Shell..." jest jedynym zachowanym nagraniem autentycznych dźwięków pierwszej wojny światowej. Oczywiście istnieje spór na ile nagrane na tej płycie dźwięki są autentyczne, czy coś dodano w studio czy może w ogóle nie są prawdziwe:

    "A debate has arisen about the integrity of the recording. Brian Rust asserted that it represented ―the only authentic sounds of World War I…recorded and preserved forever. Sleeve notes for a CD release in 2001 reported ―One theory is that his attempt to capture genuine actuality recordings failed, and that this ‗bombardment‘ by penny whistles and kettle drums was concocted as a form of memorial. Another theory has it that the phonograph release was a combination of genuine field recording enhanced by over-dubbing in the studio. The CD sleeve notes for Oh! It’s A Lovely War Part 3 published in 2003 includes an account published in The Voice where a veteran of the Royal Garrison Artillery, Major C. J. C. Street M.C. attests to the record taking him ―back again among the guns themselves […] So fine is the recording that when Number Three fires a round with a loose driving-band, one can detect the characteristic note that reveals the fact".

    /T. Crook "Vocalizing the Angels of Mons: Audio Dramas as Propaganda in the Great War of 1914 to 1918", "Societies", MDPI, Open Access Journal, Vol. 4 (2), May 2014, 4, s. 193/

     

    Mając na uwadze kontrowersje już wokół tego nagrania, to co słyszymy w szeregu innych filmach dokumentalnych?


  8. Christopher C. Lloyd w swym opracowaniu "Victualling of the fleet in the eighteenth and nineteenth centuries" wskazuje na dwa ważne czynniki:

    "Had not scurvey been  prevented by this means, the victory-winning strategy of the blockade, when fleets lay of Brest and Toulon for years at a time, would never have been possible. Of all the means which defeated Napoleon, lemon juice and carronade gun were the two most important".

    /w: "Starving Sailors: The Influence of Nutrition upon Naval and Maritime History" ed. J. Watt, E.J. Freeman, W.F. Bynum, National Maritime Museum, London 1981, s. 15; podkreślenie moje/

     

    Podobną opinię miał też wyrazić francuski autor: A. Carré w swym artykule "La Santé et l’histoire maritime Anglaise de XVI siècle à 1815" ("La Revue Maritime" 1976):

    "Naturally, British historians may be patriotically partial, but some French maritime historians also attributed the British victory to their welltrained sailors, hygiene, nutrition, and lemon juice".

    /J.H. Baron "Sailors' scurvy before and after James Lind - a reassessment", "Nutrition Reviews", T. 67, Iss. 6, June 2009, s. 324; opinia francuskiego autora została przywołana w: J. Watt "Medical aspects and consequences of Captain Cook’s voyages", w: "Captain Cook and his times" ed. R. Fisher, A. Johnston, Vancouver 1979/


  9. I jeszcze w kwestii szkorbutu:

     

    W dniu 23.04.2011 o 9:04 AM, harry napisał:

    Pytanie tylko jak ta wiedza ulegała percepcji. Zdaje się, że marnie, skoro do 1770 Admiralicja w kwestii zapobiegania szkorbutowi zalecała ... wietrzenie.

     

    Wspomniany Lind opublikował wyniki swej pracy dopiero w 1753 r. pod tytułem "A Treatise of the Scurvy in Three Parts. Containing an Inquiry into the Nature, Causes and Cure of that Disease, together with a Critical and Chronological View of what has been published on the subject". Lind nie był oczywiście pierwszą osobą która zauważyła pożytki z picia soku z cytrusów czy ich spożywania. Holendrzy już podczas wyprawy z 1598 r. pośród różnych innych przeciwszkorbutowych specjałów (jak chrzan) miała do dyspozycji sok z cytryn i warzuchę lekarską, która posiada podobną ilość kwasu askorbinowego co pomarańcze. Można choćby wspomnieć Jamesa Lancastera, który podczas jednego ze swych rejsów (1601-1603) akurat miał na pokładzie swego statku "Red Dragon" ładunek soku cytrynowego, który ordynował swej załodze. Uznał potem, że przyczyniło się to do zmniejszenia zachorowań i śmiertelności na pokładzie jego statku choć w rzeczywistości wskaźniki śmiertelności na poszczególnych statkach tej wyprawy nie były aż tak odstające od siebie: "Red Dragon" - 33%, "Hector" - 34%, "Ascension" - 45% i "Susan" - 44%. Lancaster domagał się potem od władz swej Kompanii zaopatrywania jego wypraw w sok z cytrusów.

    Nie był też pierwszym, który opublikował opracowanie w którym rekomenduje się spożycie cytrusów czy świeżych warzyw, wcześniej uczynili to choćby:  Augustin Farfán "Tractado breve de anothomia y chirugia..." (Mexico 1579), "Tractado breve de medicina y de todas las enfermedades" (Mexico 1592), William Clowes "A Profitable and Necessarie Booke of Observations..." (London 1596), John Woodall "The Surgeions Mate, ora a treatise discovering faithfully and plainely the due contents of the Surgions Chest..." (London 1617), Richard Hawkins "Observations of Sir Richard Hawkins, Knight, in his Voiage into the South Sea Anno Domini 1593" (London 1622), Gideon Harvey "The Disease of London: Or, a New Discovery of the Scorvey... Together with a Discourse on Malignant Fevers and Small Pox" (London 1675), John Moyle "Chirurgus Marinus: Or the Sea-chirurgion. Being Instructions to Junior Chirurgic Practitioners..." (London 1693).

    Przy czym Lind hołdował różnym błędnym teoriom o przyczynach szkorbutu, jak to że był on wynikiem nadmiernego pocenia czemu mogło zapobiec wspomniane przez harry'ego wietrzenie, a w kolejnych wydaniach swego opracowania wprowadził "poprawkę" mówiącą o gotowaniu soku (sic!).

     Lind nie zdołał przekonać Admiralicji do szerszego stosowania soku z cytrusów, trudno powiedzieć dlaczego tak się stało. Niektórzy wskazują na jego cechy charakteru i wynikającą z nich brak siły przebicia, można przywołać choćby historię jak to w 1791 r. zasiadał w radzie marynarki wojennej, która przyznała nagrodę pewnemu chirurgowi w wysokości 5000 funtów za projekt wykorzystania słonej wody, gdy już w 1762 r. Lind przedstawił taki wynalazek przed członkami Royal Society. Przetarł jednak nieco szlaki ułatwiając starania innych, tu należy wskazać głównie postaci: Thomasa Trottera i Gilberta Blane'a:

    "Among his many rich private patients was the First Lord of the Admiralty George Earl Spencer who appointed Blane as naval commissioner for the sick and wounded. In 1793, Blane recommended his friend Rear Admiral Sir Alan Gardner, one of the lords of the admiralty, to supply the seamen of his squadron, sailing non-stop for 19 weeks to India, with lemon juice ¾ ounce daily; no scurvy developed on the Suffolk and, similarly, in ships of the Channel Fleet. In January 1794, the Victualling Board refused Trotter’s request for lemon juice for the fleet about to sail from Spithead, so that when scurvy struck this fleet Trotter got AdmiralWaldegrave’s permission to buy 70 of lemons and oranges, while Waldegrave purchased fruit from a Swedish vessel. Trotter estimated that 36 sound lemons made one gallon of lemon juice, and every ship was supplied with 30 gallons. In early 1795, Trotter sent memoranda first to the Victualling Board and then to Blane’s Board, and by August the admiralty ordered lemon juice for the fleet at Portsmouth Thus, it took patronage for lemon juice to be made a regulation issue. At first, this juice was supplied to individual fleets, but in May 1796 the Sick and Hurt Commission agreed to supply all naval ships on foreign service with lemon juice, and in 1799 all ships on the British coast as well.(...) Between 1795 and 1814 the admiralty issued 1.6 million gallons of lemon juice".

    /J.H. Baron "Sailors' scurvy before and after James Lind - a reassessment", "Nutrition Reviews", T. 67, Iss. 6, June 2009, s. 324/

     

    "In 1804 the daily use of lemon juice in the British navy was enforeed. The Board of Trade adopted similar regulations in 1865".
    /C. Stephenson "A Manual of Tropical Citrus Culture", Second english Edit., Colombo 1942, s. 74/


  10. W dniu 17.04.2020 o 11:28 AM, euklides napisał:

    Co do Pierre Nord to jest on chyba autorytetem w dziedzinie szpiegostwa a jego hipoteza jest bardzo prawdopodobna bo żeby przekazywać obcym jakieś informacje i nie pakować się w cokolwiek to Esterhazy musiał mieć za sobą kogoś bardzo wysoko postawionego

     

    Podobnie prawdopodobna jak hipoteza, że Esterhazy był faktycznie jedynie niemieckim szpiegiem, a rewizjonistyczne teorie mają jedynie przykryć francuski blamaż wobec sprawy Dreyfusa.


  11. 12 godzin temu, jancet napisał:

    Trudno mi powiedzieć, dlaczego pani redaktor Aleksandra Lipiec publikuje te wyliczenia, powołując się na Tab. 2 z pracy van der Sande et al. (2007) https://journals.plos.org/plosone/article?id=10.1371/journal.pone.0002618

    gdyż w owej tabeli takich informacji nie ma. W ogóle nie ma w tej tabeli żadnej informacji o transferze aerozoli na zewnątrz

     

    Proszę przeczytać uważniej: 

    "Liczby są skalowane do odniesienia 100 (źródło kropel) w celach ilustracyjnych, obliczonych na podstawie wartości PF (współczynnik ochrony) w tabeli 2 van der Sande i in., 2007".

     

    Nie wiem co widzi w tym jancet nieprawdziwego.

     

    12 godzin temu, jancet napisał:

    Z punktu widzenia tak dużego kraju, jak Niemcy, decyzja o ograniczeniach w ruchu granicznym ma małe znaczenie, o ile nie towarzyszą jej decyzje o ograniczeniach w ruchu wewnętrznym. A w tym czasie było w Niemczech już 30-40 tysięcy zarażonych, więc to kiwanie palcem w bucie, tym bardziej że w sąsiednich krajach liczba zachorowań na milion była zbliżona, lub niższa, jedynie w Danii znacząco wyższa. Raczej niczego nie zmieniła w przebiegu epidemii

     

    Jak najbardziej zmieni, wystarczy przypomnieć, że w momencie jak; według janceta wyznacznika; była w Niemczech od dawna epidemia wciąż można było przylecieć z Chin bądź Włoch i bez przebadania powrócić do domu. Skoro przy dużym terytorium nie ma znaczenie zamknięcie granic to zamknięcie granic przez UE było jedynie taką decyzją pod publiczkę, podobnie jak takie decyzje podjęte przez różne kraje. Może mnie poinformować jancet, od jakiej to wielkości terytorium, jego zdaniem, zamykanie granic ma sens i dlaczego od takiej?

     

    12 godzin temu, jancet napisał:

    A w tym czasie było w Niemczech już 30-40 tysięcy zarażonych, więc to kiwanie palcem w bucie, tym bardziej że w sąsiednich krajach liczba zachorowań na milion była zbliżona

     

    Tylko nic nie stało na przeszkodzie by Niemcy jakieś decyzje podjęli wcześniej.

     

    Mam takie jakieś odczucie, że ostatecznie jancet dojdzie do konkluzji, że tylko w Polsce wszystko idzie źle a rząd podejmuje złe decyzje bądź podejmuje je za późno. Zamknęliśmy granice wcześniej niż Niemcy - nic z tego nie wynika, bo w przypadku Niemiec to było bez znaczenia, a my i tak zamknęliśmy zbyt późno. Wydaje się wam, że w Polsce sytuacja wygląda lepiej niż w Niemczech czy Hiszpanii - to tylko efekt zbyt małej liczby wykonywanych testów i ukrywania informacji o o chorych i zmarłych. A w ogóle to mieliśmy więcej czasu na przygotowanie się do epidemii ale jakbyśmy mieli tyle co Niemcy to już byłaby tragedia... wszystko w myśl wyłożonej kiedyś zasady: wszystko co złe dla PiS jest dobre dla Polski.


  12. W dniu 26.01.2014 o 7:21 PM, euklides napisał:

    Często natomiast można przeczytać, że afera Dreyfusa miała na celu ukrycie wprowadzenia na uzbrojenie armii francuskiej szybkostrzelnej, wyśmienitej armaty polowej 75mm. Pisze o tym choćby Pierre Nord w książce L’Intoxication. Wyjaśnia on tam zresztą dokładniej rolę Esterhazy w tej sprawie.

     

    Zapomniał jedynie euklides dodać, iż ów autor napisał: "Hypothèse : Esterhazy, agent d'intoxication employé exclusivement par un très grand chef militaire français et à l'insu des embryonnaires services secrets, aurait...".


  13.  

    W dniu 17.02.2020 o 11:37 AM, euklides napisał:

    Jednak autor przedmowy do książki Quincey pisze że Stowarzyszenie Znawców Morderstwa istniało i zbierało się za każdym razem jak tylko w jakiejś europejskiej gazecie pojawiła się informacja o morderstwie by je omówić. Jednak to nie w tym Stowarzyszeniu, Quincey wygłaszał prelekcje. O Stowarzyszeniu  Znawców Morderstwa autor przedmowy (podpisał się jako XYZ) nie miał najlepszej opinii, twierdził że są to dyletanci i amatorzy w tej materii. Natomiast Quincey wygłaszał prelekcje w Stowarzyszeniu Dżentelmenów Amatorów

     

    W dniu 16.02.2020 o 1:01 PM, euklides napisał:

    książka ta napisana została na podstawie prelekcji wygłoszonej na konferencji „Stowarzyszenia Gentlemenów Amatorów”. Jednak nie należy dać się wprowadzić w błąd tą niewinną nazwą bo owo Stowarzyszenie powstało, tak jak inne analogiczne, po to by wspierać prawdę i rozpowszechniać nowe idee, czyli bardziej siłą rzeczy niż z czyjejś inicjatywy. Stawiało sobie za cel by ludzie zaczynali dostrzegać w udanym morderstwie coś więcej niż dwóch idiotów, czyli tego który zabija i tego który ma być zabity, oraz jakieś dodatki takie  jak nóż, sakiewka, ciemna uliczka. By dostrzegali jeszcze: plan, zbieranie danych, światło i cień, poezję i uczucia, a zatem to do czego idioci nie są zdolni. Zatem mamy tu do czynienia nie z czytelnikami ale z aktywistami którym zapewne nie zależało na jawności zatem skutek ich działalności katastrofalnym mógł/może być

     

    Wciąż widać euklides pozostaje w szoku pod wpływem tekstu stąd nie dotarło doń jeszcze, że pierwsze wydanie eseju Quincey'a miało miejsce w gazecie, co akurat istotnym jest dla wydania książkowego. Nie ma żadnego autora przedmowy do książki Quincey'a, a przynajmniej nie ma w taki sposób jak myśli euklides. Nie było Stowarzyszenia Dżentelmenów Amatorów przed którymi Quincey wygłaszał prelekcję, nie było też Stowarzyszenia Znawców Morderstwa.

    W epoce dekadencji oczywiście istniały różne miej lub bardziej sformalizowane, otwarte bądź tajne kluby, gdzie przedstawiciele arystokracji i klasy średniej mogli się oddawać przeróżnym rozrywkom: intelektualnym i cielesnym. Zważywszy na ówczesną fascynację śmiercią czy makabrą; wreszcie popularność "New Newgate Calendar" nie wzięła się z powietrza, i nie bez racji ówczesny psychiatra George Henry Savage (uwieczniony w "Mrs Dalloway") mówił, że panowała wówczas "Homicide Mania"; nie byłoby zatem niczym dziwnym gdyby istniały takie kluby w których dysputowano o morderstwach. Prawdziwym był klub "Hell-Fire Clubs" wspomniany w tym wstępie, no ale jego członkowie raczej nie mieli czasu na dyskusje o morderstwach, Brotherhood of the Knights of St Francis of Wycombe' (jak się nazywali) zajmowali się uczestnictwem w orgiach.

    Nie jest też niczym odkrywczym stwierdzenie, że o niektórych tego typu zdarzeniach Quincey rozmawiał ze swymi bliskimi znajomymi, jak choćby z Samuelem T. Coleridge'em; nie jest czymś odkrywczym stwierdzenie, iż fascynowały go pożary, które potrafił rozpatrywać pod kątem estetycznym, jak choćby pożar teatru Drury Lane, który miał według niego dawać wysublimowany efekt a dym tworzył fantastyczne obrazy.

     To jednak co innego niż uczestnictwo bądź występowanie przed członkami wspomnianych stowarzyszeń. Jeśli euklides posiada dowody na istnienie Stowarzyszenia Znawców Morderstwa i Stowarzyszenia Dżentelmenów Amatorów, jak i na to że Quincey wygłaszał przed tym drugim audytorium prelekcje proszę je wskazać - tylko niech to będzie coś więcej niż euklidesa wnioski z fikcji literackiej. Sens poszukiwania dowodów tego typu jest taki sam jak cytowanie Quincey'a ze spotkań Noctes Ambrosianae w edynburskiej Ambrose's Tavern, gdzie: "gentleman brimming with murderous facetiousness".

    /G. Dart "Chambers of Horror: De Quincey's 'Postscript' to 'On Murder Considered as One of the Fine Arts'", w: "Thomas de Quincey. New Theoretical and Critical Directions" ed. R. Morrison, D. Sanjiv Roberts, London & New York 2009, s. 191/

     

    A teraz o realności niektórych bytów:

    "'De Quincey fictional 'Scoiety of Connoisseurs in Murder', with its community of 'murder-fanciers', parodies such real organizations as exclusive city gentlemen's clubs, art appreciation societies, secret societies such as the Illuminati and the Freemasons, and ultimately the community of readers. British and European middle- and upper-class society is satirized as morally degenerate in horrifying ways".
    /S. Oliver "The Wordsworth Circle", Vol. 44, No. 1, Wordsworth Summer Conference Papers, A Selection: 2012, Winter 2013, s. 47/

     

    "De Quincey's satirical essey 'On Murder Considered as One of the Fine Arts' (1827) imagines a group of gentlemen (...) He envisions this group listening to a lecture speculating about the events and motivations behind the Ratcliff Highway murders...".

    /L. Braudy "Haunted: On Ghosts, Witches, Vampires, Zombies, and Other Monsters of the Natural nad Supernatural Worlds",  New Haven and London 2016, s. 143/

     

    "Lucy Worsley’s lively book, “The Art of the English Murder,” traces the growth of this industry through some of the era’s most avidly followed killings (...) De Quincey looked back on their fascination with a brutal set of murders in 1811 in London’s docklands. Calling his friends a “Society of Connoisseurs in Murder,” he described them as a group who “profess to be curious . . . in the various modes of carnage.” At their meetings, he explained, the club members discussed and assessed “every fresh atrocity . . . which the police annals of Europe bring up; they . . . criticize as they would a picture, statue or other work of art.” The Society was fanciful, the creation of De Quin­cey’s".

    /S. Paretsky "Lucy Worsley's Art of the English Murder", tekst recenzyjny dostępny na stronie "The New York Times"/

     

    "Thomas De Quincey's satirical essey from 1827, 'On Murder Considered as One of the Fine Arts' is an important text here. It purports to be the transcript of a lecture delivered at a meeting of the (entirely fictional) Society...".
    /I. Cooper "Frightmares. A History of British Horror Cinema", Leighton Buzzard 2016, s. 6/

     

    "De Quincey introduces his account of the case by having his fictive persona, a members of the Society (...) relate his encounter with the murderer, also 'a distinguished amateur of our society'".

    /F. Burwick "De Quincey and the Aesthetics of Violence" "The Wordsworth Circle", "The Wordsworth Summer Conference, 1995: A Selection Papers, Vol. 27, No 2, spring 1996, s. 79/

     

    Z bardziej popularnych mediów...

    Caitlin Duffy, "doctoral candidate" w angielskiej literaturze na Stone Brook University, na swym blogu zauważa:
    "Thomas De Quincey’s essay “On Murder Considered as one of the Fine Arts” was first published in 1827 in Blackwood’s Magazine. It is a satirical and fictional account of an address made to a gentleman’s club focused on murder’s aesthetic value".
    /tekst dostępny na stronie: caitlinduffy.hcommons.org/

     

    "Le texte se présente comme une pseudo-conférence donnée à la Société des connaisseurs en meurtre. Cette respectable institution fictive réunit des amateurs de morts violentes qui dissèquent les cas remarquables de l’histoire ancienne et récente. Selon De Quincey, ou plutôt son irréprochable conférencier, le meurtre a sa beauté intrinsèque, une fois mis entre parenthèses tout jugement moral ou perspective judiciaire".

    /G. Ambrus "Le drame de la Germanwings sous l’oeil de Thomas de Quincey"; tekst dostępny na stronie: letemps.ch/

     

    "Je vais examiner l’œuvre et la pensée de certains artistes de la fin du XIXe siècle et du XXe siècle afin de jeter un pont entre l’histoire de l’avant-garde et l’esthétique du meurtre. Ce faisant, je n’aurai pas peur d’apparaître de mauvais goût, de flirter avec le kitsch des « crimes réels » qu’adorent les détectives en herbe, tous ceux que fascinent les crimes non résolus. Le vrai danger serait de restreindre la portée de l’enquête aux intérêts douteux de la « Société pour l’encouragement au meurtre » inventé par Thomas De Quincey".

    /J.-M. Rabaté "Étant donnés : 1° l'art, 2° le crime – La modernité comme scène du crime", Les Presses du réel 2010, s. 13; fragmenty dostępne na stronie wydawnictwa: lespressesdureel.com/

     

    I chyba wystarczy...

     

    Nie wiem jak wyglądało wydanie, które czytał euklides (zapewne chodzi o wyd. z 1963 r. w tłumaczeniu Williama M. Baileya) i czy opatrzone było odredakcyjnymi komentarzami i przypisami. Nie jest jednak jakimś szczególnym wysiłkiem odnaleźć inne francuskie, a ogólnodostępne wydanie np. to  przetłumaczone przez André Fontainasa, który chyba jako pierwszy w wersji książkowej przybliżył Francuzom teksty Quincey'a o morderstwie jako sztuce. Fontainas w swym tłumaczeniu "De l'assassinat considéré..." (Société du Mercure de France, Paris MCMI) podał wszystkie trzy wersje tekstu zaczynając od tej pierwszej z gazety.

    W wersji Fontainasa też mamy wstęp pióra XYZ, nieco to dziwne przyzna euklides, że w dwóch różnych wydaniach odległych od siebie o jakieś 62 lata mamy ten sam wstęp. Fontainas podał z jakiego to anglojęzycznego wydania skorzystał, w jego przypadku było to: "The Collected Writings of Thomas De Quincey en 14 vol., A. nad C. Black, Soho square, Londres 1897" (s. 225, przyp. 1) w opracowaniu Davida M. Massona. Kolejny raz możemy się zdziwić, i w angielskim zbiorze mamy wstęp pana XYZ. Zaglądając i do tłumaczenia Fontainasa i do zbioru w redakcji Massona z łatwością zauważymy, iż ten wstęp towarzyszył tekstowi w opublikowanemu w gazecie. To stąd me stwierdzenie, że nie było przedmowy do książki Quincey'a.

    A teraz o pożytkach czytania przypisów; ze zrozumieniem; zawartych w obu tych pozycjach, gdy się do nich zajrzy dowiemy się, że przedmowa z gazety różni się nieco od przedmowy w książkach. W tym pierwszym był jeszcze fragment od redaktora "Blackwood's Magazine", który dziękuje XYZ za przesłanie do gazety tej "relacji" z inkryminowanej prelekcji:

    "Note of the Editor: We thank our correspondent for his communication, and also for the quotation from Lactantius, which is very pertment to his view of the case our own, we confess, is different. We cannot suppose the lecturer to be in earnest, any more than Erasmus in his Praise of Folly, or Dean Swift in his Proposal for Eating Children. However, either on his own view or on uors, it is equally fit that lecture should be made public".

    /"The Collected...", T. XIII, s. 11, przyp. 1; w wyd. francuskim s. 226, przyp. 2/

     

    Z oczywistych powodów w większości wydań książkowych ten fragment usunięto z głównego tekstu przesuwając go do przypisów. W pierwszej wersji (gazetowej) tytuł przedmowy brzmiał: "To the Editor 'Blackwood's Magazine", by w kolejnych wersjach (książkowych) przyjąć brzmienie "Advertisement of a Man Morbidly Virtuous" (franc. "Un Homme Morbidment Vertueux"). Gdyby euklides jeszcze nie zrozumiał jakie konkluzje należy z tego wszystkiego wyciągnąć to objaśnię najprościej jak potrafię. Otóż nie istniał pan XYZ który przesłał do redakcji edynburskiej gazety tekst prelekcji Quincey'a wygłoszony przed Stowarzyszeniem Dżentelmenów Amatorów, jak i nie istniał pan XYZ, który napisał wstęp do francuskiego wydania książkowego esejów Quincey'a. Istniał natomiast Quincey, który napisał o ów wstęp i tekst główny.

    Gdyby euklides nie popadał tak łatwo w szok, tudzież jak to ma w swym zwyczaju nie ograniczył się do przeczytania jednej pozycji, uznając, że to wystarczy by móc się wypowiadać to może nie popełniłby błędu brania fikcji za rzeczywistość. Za to korzystając z dobrodziejstw "wystukiwania" i poświęcając nieco czasu na poszperanie i zapoznanie się z innymi pracami Quincey'a wiedziałby, że ten autor posługiwał się tym pseudonimem zanim jeszcze napisał "On Murder...". Może warto sprawdzić jak podpisywał się publikując na łamach "The London Magazine"? Wystarczy zajrzeć do "Index to the London Magazine" (Garland Publishing, New York 1978) jaki sporządzili: Frank P. Riga i Claude A. Prance.

    /proponuję zajrzeć też do opracowania: T. Chilcott "De Quincey and 'The London Magazine'", "Charles Lamb Bulletin", 1973, No. 1; bądź zajrzeć do "Letters of De Quincey, the English Opium-eater, to a Young Man Whose Education has been Neglected", Philadelphia 1843/

     

     

     

    W dniu 27.01.2020 o 10:40 PM, jakober napisał:

    Zgadzam się z tym, na co wskazujecie: na niebezpieczeństwo książki nakłada się wiele czynników, od jej treści począwszy, przez jej odbiór i wykorzystanie, po definicję dla kogo książka jest niebezpieczna i z jakich względów.

     

    Przytoczony tu np. orwellowski „Folwark zwierzęcy” do dziś ocenzurowany jest w Wietnamie, zabroniony w Korei Północnej i... Zjednoczonych Emiratach Arabskich. O ile w przypadku Korei Pn i Wietnamu można zrozumieć polityczne obawy, o tyle w przypadku Emiratów chodzi o obrazy sprzeczne z nauką islamu w postaci antropomorficznych, mówiących ludzką mową świń.

     

    W dniu 27.01.2020 o 10:40 PM, jakober napisał:

    Jedyną zakazaną współczesnie książką w Wielkiej Brytanii jest od 1991 roku "Lord Horror".

     

    Tak dla porządku - zakazaną była i szybko nią przestała być , wyrok sędziego stypendialnego Derricka Fairclougha z sierpnia 1991 r. został zniesiony w następnym roku w sądzie apelacyjnym. Tego typu publikacje trafiały przed sądy brytyjskie na mocy Obscene Publication Act z 1959 r., podobny los spotkał w 1960 r. "Lady Chaterrley's Lover" wydane przez wydawnictwo Penguin (sąd odrzucił zarzuty w pierwszej instancji), Huberta Selby'ego Jr. "Last Exit to Brooklyn" w 1968 r. (zarzuty odrzucono w sądzie apelacyjnym) londyńską edycję australijskiego magazynu satyrycznego "Oz" w 1970 r. (zarzuty odrzucono w sądzie apelacyjnym).

    "Manchester magistrate Derrick Fairclough ordered the forfeiture and destruction of all copies of 'Lord Horror' under s 3(2) of the 1959 Act. The order was overturned by the Court od Appeal in 1922".

    /U. Smartt "Media & Entertainment Law", Sec. Edit., London nad New York 2014, s. 355/

     

    A na przykład "Folwark..." w ZEA był zakazany ale ostatecznie został w 2002 r. "jedynie" wyrugowany  ze szkół, dzieląc zresztą los z 125 innymi książkami (informacja na 2017 r.). Oczywiście zestawienia zabronionych (bądź ocenzurowanych) książek w różnych państwach czy w poszczególnych ich jednostkach administracyjnych można mnożyć i mnożyć, moje ulubione typy to seria o przygodach Johna Dolittle'a i jego podopiecznych oraz "Zabić drozda". Gdyby się jednak przyjrzeć większości przypadków tego typu zakazów głównie opierają się one na obyczajowości, języku (wulgarnym, uznanym za obraźliwy dla innych czy to z przyczyn rasowych czy religijnych), obrazie uczuć religijnych. Nie jestem przekonany czy rzeczywiście nawet inicjatorzy tego typu zakazów uważają wybrane książki za szczególnie niebezpieczne, raczej za szkodliwe bądź obraźliwe.

    Wydaje mi się, że najniebezpieczniejsze książki to takie, które wcale nie znajdują się na tego typu indeksach...

     

     


  14. Godzinę temu, jancet napisał:

    Tu trochę się zdziwię, bo dotychczas słuchałem raczej autorytetów, które twierdziły, że jest dokładnie na odwrót. Secesjonista sam cytuje WHO

     

    A to co podało WHO w niczym nie zaprzecza temu co ja napisałem, WHO w tym fragmencie podaje dość oczywistą informację, że osoba zakażona zakładając maseczkę ma mniejszą możliwość by "potraktować" kogoś (bądź środowisko) swą wydzieliną a więc i zawirusować. Nie rozpatruje jaka jest różnica pomiędzy filtrowaniem "do" i "z". Opierając się na danych podanych na stronie medonet.pl (A. Lipiec "Obowiązek zasłaniania ust i nosa w Polsce. Jakie są rodzaje maseczek ochronnych?"), to z podanych tam wyników testów wynika, iż przechodzenie ze środowiska przez maseczkę:

    dla maseczki domowej produkcji - 30

    dla maseczki chirurgicznej - 25

    dla maseczki FFP2 - 1

    przechodzenie cząsteczek wraz z kaszlem do środowiska:

    dla maseczki domowej produkcji - 90

    dla maseczki chirurgicznej - 50

    dla maseczki FFP2 - 30.

     

    Godzinę temu, jancet napisał:

    A może po prostu ECB nie porozumiewa się z rządami i ministrami finansów państw UE za pomocą strony internetowej?

     

    To bardzo możliwe, ale o ile wiem to wydaje komunikaty z większości większych spotkań, a takiego z 9 kwietnia nie zauważyłem. Natomiast to co zawarto w tym artykule to nie są kwoty jakie 9 kwietnia ECB postanowił przeznaczyć na walkę ze skutkami tej epidemii. Stąd moje dopytywanie. Tak przy okazji: 3 biliony płynności to nie jest 3 biliony do wzięcia... realnej gotówki. Pomijając zbyt skomplikowane dla mnie dyskusje nad długoterminowymi skutkami ujemnej stopy procentowej to jeśli dobrze rozumiem to ECB po prostu dodrukuje "trochę" pieniędzy.

    W dniu 13.04.2020 o 10:02 PM, jancet napisał:

    Dla innych krajów UE krytyczną stała się data 5 marca, czyli tydzień po Italii. Można przyjąć, że osoby, u których potwierdzono COVID tego dnia lub wcześniej, 28 lutego już były zarażone i nic nie mogło powstrzymać epidemii. Państwa, które przekroczyły próg 4 przypadków na milion 5 marca to:

    - Austria;

    - Belgia;

    - Francja;

    - Hiszpania;

    - Niemcy;

    - Szwecja.

    (...)

    Te państwa nie mogły się przygotować na epidemię, ona u nich już 28 lutego była, tylko jeszcze niewidoczna. Dziś widać tam oznaki ustępowania epidemii, chyba we wszystkich maleje średnia 7-dniowa liczba zachorowań, w wielu także liczba chorych.

     

    Natomiast ten czas miały państwa, w których poziom zachorowań 4 osoby na milion wystąpił po kolejnym tygodniu, czyli 13 marca lub później.

     

    Ni w ząb tego nie rozumiem, wynika z tego że jak w Niemczech osiągnięto te 4 przypadki na milion to już było za późno bo mieli epidemię już od jakichś sześciu dni. Za to jak w Polsce osiągnięto te 4 przypadki to... no właśnie - co? Nie mieliśmy wcześniej epidemii?

    Z mojego punktu widzenia wygląda to tak: w Niemczech rząd federalny zdecydował się na pierwsze poważniejsze ograniczenia w ruchu granicznym 16 marca, dzień po tym gdy na podobne ograniczenia zdecydował się nasz rząd. U nas epidemia zaczyna się według kryteriów janceta - 17 marca, w Niemczech - 5 marca. Patrząc na czas reakcji od pierwszego zakażonego w danym kraju, pierwsze poważniejsze kroki w Niemczech podjęto po jakichś 48 dniach a w Polsce po 11 dniach.

     

     


  15. W dniu 12.05.2008 o 6:51 PM, riv napisał:

    Model brał udział w akcji " Siano"("Heu-Aktion"). Wcielał przymusowo do SS przede wszystkim młodzież ukraińską, brał udział w tłumieniu Powstania Warszawskiego.

    To tylko główne zbrodnie Modela. To tez świadczy, że był nazistą i

    To jest nie do końca prawdziwe. Otóż właśnie adiutant SS i oficer wychowawczy w imieniu Modela nadzorowali przebieg Akcji " Siano". Podobnie adiutant SS był odpowiedzialny za przymusowy pobór do SS. Ten przymusowy pobór to byla inicjatywa samego Modela.

    W ramach akcji "Siano" dzieci kierowano do Kindererziehungslager, gdzie decydowano o ich dalszym losie(duża część trafiła do Auschwitz).

     

    Tylko czy w ramach tej akcji rzeczywiście wcielano ukraińską młodzież do SS, czy raczej miejscem ich przeznaczenia była głównie praca w ramach Organizacji Todta? I skąd informacja, że dotyczyło to akurat ukraińskiej młodzieży?


  16. 9 godzin temu, kszyrztoff napisał:

    Dziś 16.04.2020 wchodzi obowiązek noszenia masek na twarzy.  Jednak gdzieś się spotkałem że Szumowski jakiś czas temu nie był do ich stosowania przekonany. Zmienił zdanie?

    Czy wspomniane maski są takie same czyli tak samo chronią czy też "lepsze i gorsze?"

     

     

    Nie istnieją "wspomniane maseczki", zatem pytanie jest cokolwiek dziwne. Oczywiście, że istnieją maseczki lepsze i gorsze, jak i to że istnieją lepsze i gorsze środki chroniące nas lub chroniące innych przed przypadkową transmisją. Tyle się już trąbi o tym w różnych mediach, że nie jestem w stanie uwierzyć by ktokolwiek zainteresowany nie wiedział jak chroni i przed czym popularna maseczka wielorazowa czy jednorazowa, a mam tu na myśli te maseczki jakie na ogół każdy z nas nabył czy wytworzył (bawełniane, z propylenu, z wkładką z fibry itp.). Żadna z takich maseczek nie chroni przed wirusem, co wynika z jego wielkości i typowej gęstości materiału, za to w pewnym zakresie chroni przed nośnikami wirusa czyli aerozolami. Ogólnie, maseczki bardziej chronią przed dostaniem do wewnątrz "obcych ciał" niż przed ich wydostaniem się przy kaszlu czy kichaniu. Najlepsze są wielorazowe maski typu FFP z wymiennym filtrem.

     

    11 godzin temu, kszyrztoff napisał:

    Jednak gdzieś się spotkałem że Szumowski jakiś czas temu nie był do ich stosowania przekonany. Zmienił zdanie?

     

    Trzeba by zapytać samego ministra, ogólnie - środowisko lekarskie dyskutuje nad sensem noszenia masek przez wszystkich i zdania są podzielone. Patrząc na wypowiedzi lekarzy czy wirusologów w różnych mediach, ja mam takie odczucie, że o ile na początku epidemii więcej głosów było na nie to teraz już raczej się tego tak nie kontestuje. Rekomendacja WHO zmieniła się w pewnej mierze od:

    "Wearing medical masks when not indicated may cause unnecessary cost, procurement burden and create a false sense of security that can lead to neglecting other essential measures such as hand hygiene practices. Furthermore, using a Infection prevention and control of epidemic- and pandemicprone acute respiratory infections in health care. World Health Organization (...)
    Community setting
    Individuals without respiratory symptoms should:
    - avoid agglomerations and frequency of closed crowded
    spaces;
    - maintain distance of at least 1 meter from any individual
    with 2019-nCoV respiratory symptoms (e.g., coughing,
    sneezing);
    - perform hand hygiene frequently, using alcohol-based
    hand rub if hands are not visibly soiled or soap and water
    when hands are visibly soiled;
    - if coughing or sneezing cover nose and mouth with
    flexed elbow or paper tissue, dispose of tissue
    immediately after use and perform hand hygiene;
    - refrain from touching mouth and nose;
    - a medical mask is not required, as no evidence is
    available on its usefulness to protect non-sick persons.
    However, masks might be worn in some countries according to local cultural habits
    ".

    /"Advice on the use of masks the community, during home care and in health care settings in the context of the novel coronavirus (2019-nCoV) outbreak", 29 January 2020/

     

    do:

    "Studies of influenza, influenza-like illness, and human coronaviruses provide evidence that the use of a medical mask can prevent the spread of infectious droplets from an infected person to someone else and potential contamination of the environment by these droplets. There is limited evidence that wearing a medical mask by healthy individuals in the households or among contacts of a sick patient, or among attendees of mass gatherings may be beneficial as a preventive measure.
    However, there is currently no evidence that wearing a mask (whether medical or other types) by healthy persons in the wider community setting, including universal community masking, can prevent them from infection with respiratory viruses, including COVID-19. Medical masks should be reserved for health care workers. The use of medical masks in the community may create a false sense of security, with neglect of other essential measures, such as hand hygiene practices and physical distancing, and may lead to touching the face under the masks and under the eyes, result in unnecessary costs, and take symptoms. The true extent of asymptomatic infections will be determined from serologic studies
    ".

    /"Advice on the use of masks in the context of COVID-19", 6 April 2020/

     

     

    8 godzin temu, jancet napisał:

    9 kwietnia Europejski Bank Centralny na koszty walki z epidemią i wychodzenia z kryzysu gospodarczego przeznaczył, jeśli dobrze zsumowałem, 4,64 biliona euro

     

    A może podać jancet odnośnik do strony na podstawie której wyliczył te 4,64 biliona euro, ja jakoś nie mogę na coś takiego natrafić na stronie tego banku.

     

    9 godzin temu, jancet napisał:

    Grecja narzeka, narzeka, ale się trzyma. To się nazywa Europejski Mechanizm Stabilności

     

    Grecja wreszcie mogła pozbyć się części swych obligacji, których nikt nie chciał kupić, EBC zdecydował że w ramach Pandemic Emergency Purchase Programme, będzie je skupował i niepotrzebne będą dla nich stosowane wymogi kwalifikacyjne, no to się trzyma. 


  17. Tak na marginesie wątku dotyczącego wyścigu Amundsena i Scotta (forum.historia.org.pl - "Przełom wieków XIX i XX"), można przypomnieć o propagandowym wykorzystaniu (co zresztą miało miejsce jeszcze przed samą wojną) postaci Lawrence'a E. Oatesa i jego czynu. Jego przykład miał wzmocnić nadwątloną u Brytyjczyków dumę i pewność siebie, a z czasem natchnąć do heroicznych czynów.

    "The sacrifice made for the nation and for each other by the polar party and Oates in particular was held up as an inspiration to British troops during the First World War (...) in 1992 John MacKenzie characterized some of the cultural and literary traditions underpinning British attitudes to warfare in the nineteenth century as: “the enthusiasm for knightly virtues, the adventure tradition of heightened moral absolutes, a fascination with individual heroic action in the service of the state (...) In such a context it is easy to see how aspects of the polar party’s story could be deployed as inspiring examples of sacrifice during a war that began little more than a year after news was received of their deaths. In that cause, an article in the Treasury in January 1916 provides an example of true hagiography. “The Precursor” maintains that the dead explorers had been John the Baptists, both prefiguring, and preparing England for, the Passion of the coming war. But with the country by then in the midst of the terrible conflict, it reminds readers that “we have so many heroes among us now, so many Scotts and Wilsons and Oates ...” that it is easy to forget those men who “fired the beacon for us.”".

    /C. Murray "'Scott of the Antarctic': The Conservation of a Story", Submitted in fulfilment of the requirements for the degree of PhD, University of Tasmania, October 2006; s. 88/

     

    "George V led the mourners at the memorial service for Robert Falcon Scott and those who died with him on his ill-fated polar expedition. Thousands stood outside St Paul's Cathedral in February 1913, far more than had turned out for the Titanic dead the year before. These two tragedies seemed to encapsulate the doomed hubris of an era then drawing to a close. Two years later, thousands would be required to give up their lives in the service of their country in the Great War. Scott's fate was held up as an example of noble sacrifice. Films of the expedition were distributed to the Front as propaganda, and every schoolchild was told the story of how Titus Oates walked bravely out to his death".

    /C. Birch "Scott's polar disaster lives on"; tekst dostępny na stronie theguardian.com/

     

    "Oates was at centre stage of the Scott disaster and the expedition’s most unfortunate victim. It was a tragedy which left such an impression on the national psyche that 100,000 British soldiers, who themselves were staring death in the face from the trenches of the First World War, were shown pictures of Oates and his comrades as an example of how to die nobly. One senior military chaplain wrote from the Front that the tragedy was ‘…just the thing to cheer and encourage us out here…’ Oates was the finest example of how, if nothing else, Britons knew how to die.
    With hindsight it is easy to understand how the country sought to draw strength from Oates. The Old Order was changing and war had accelerated the change. The reforms of the Edwardian age had left many Britons bewildered and uncertain, the Empire was under intense strain in places like Ireland and India, and the map of Europe was being re-drawn by the war
    ".

    /"Captain Lawrence Oates Antarctic tragedy", fragment z: M. Smith "I Am Just Going Outside"; tekst dostępny na stronie: thehistorypress.com/

     

    "In the years immediately preceding the First World War, self-sacrifice had also been exemplified in Britain by the actions of the polar explorer Captain Lawrence Oates (1880-1912) who, fearing his ill-health would compromise the survival of his companions, walked into a blizzard to this death (...) The story of the heroic death in 1912 of Captain Oates and his fellow polar explorers continued to be a popular theme in newspapers and magazines for long time after the explorers’ demise, thereby upholding further the virtues of chivalric self-sacrifice. Demonstrating this point, promoting concepts of chivalric sacrifice, the 1913-14 annual of the 'Boy’s Own Paper' reproduced a painting on the subject of Oates’ death entitled 'A Very Gallant Gentleman' of 1913 by John Charles Dollman, which had been exhibited at the Royal Academy of Arts in 1914".

    /R.M. Roberts "Art of a Second Order. The first World War from the British Home Front Perspective", Thesis submitted for the degree of PhD, University of Birmingham, September 2012, s. 76/

     

    Co ciekawe Oates został "zaadaptowany" zarówno przez tych którzy nawoływali do udziału w wojnie jak i pacyfistów:

    "In NWAC propaganda, sacrifice' was frequently used to describe servicemen's actions, including the `ultimate sacrifice' of martial death. Such sacrificial rhetoric was common to Britain, particularly in imperial contexts in the later-nineteenth and early-twentieth centuries, where sacrifice, heroism and (sometimes) chivalry were conflated to demonstrate patriotic values. Jones' description of the `language of sacrifice' used to `ascribe meaning' to the doomed 1913 Antarctic expedition resonates elsewhere. In the Antarctic explorers' case, their
    deaths `were redeemed by their contribution to a higher cause', varying according to inclination. For Winston Churchill, the explorers' positions in the armed forces demonstrated that their colleagues `would not fail the Empire in their hour of need', whereas the Peace Society was told that Scott was `a hero for pacifists, prepared to sacrifice his life for science'. Christabel Pankhurst, meanwhile, associated Scott and Lawrence Oates (whose decision to die in solitude rather than burden his comrades became the epitome of `gentlemanly' self-sacrifice) with suffragist sacrifice
    ".
    /D. Monger "The National War Aims Committee and British patriotism during the First World War", Thesis submitted for the degree of PhD, King's College London, awarded March 2009, s. 228-229/


  18. Co do punktu trzeciego - wygląda to chyba lepiej, na ogół jest to 80% podstawy, pomijam tu dodatkowy zasiłek związany np. z zamknięciem placówek przedszkolnych itp.

    Co do przypadków firm o zmniejszonych obrotach wskutek przestojów itp.:

    "w przypadku przestoju ekonomicznego maksymalna kwota na pracownika wyniesie 1 300,00 zł brutto oraz składki na ubezpieczenie społeczne należne od pracodawcy od przyznanego świadczenia 233,09 zł (wysokość składki uzależniona jest od wysokości składki wypadkowej obowiązującej u danego pracodawcy: od 0,67% do 3,33%, podana wysokość składki dotyczy poziomu 1,67%, a więc wysokość przyznanej składki na ubezpieczenie społeczne należne od pracodawcy od przyznanego świadczenia może być różna), w przypadku obniżonego wymiaru czasu pracy maksymalna kwota na pracownika wyniesie 2 079,43 zł brutto oraz składki na ubezpieczenie społeczne należne od pracodawcy od przyznanego świadczenia 372,84 zł (wysokość składki uzależniona jest od wysokości składki wypadkowej obowiązującej u danego pracodawcy: od 0,67% do 3,33%), a więc wysokość przyznanej składki na ubezpieczenie społeczne należne od pracodawcy od przyznanego świadczenia może być różna), wysokość pomocy może ulec zmianie, gdyż wyliczana jest na dzień złożenia wniosku. Państwo dopłaca przy obniżonym wymiarze czasu pracy, połowę do wynagrodzenia, jednak nie więcej niż 40% przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia z poprzedniego kwartału ogłaszanego przez Prezesa Głównego Urzędu Statystycznego".

     


  19. 22 godziny temu, gregski napisał:

    Na razie wymagane jest badanie przy pomocy zdalnego termometru (no wiecie taki "pistolet") i mierzy sie temperature czola delikwenta

     

    Cóż, w pewnej dużej instytucji w Warszawie też mierzą temperaturę pracownikom za pomocą pistoletu na podczerwień, tylko chyba źle skalibrowanym gdyż przeciętna temp. pierwszych delikwentów wychodziła ok. 34°C. Sam pomysł jest nieszczególnie mądrym, przekonanie że podstawowa temp. to 36,6°C a wszystko powyżej 37°C jest podejrzane, prowadzić może do błędnych wniosków. Trudno oczekiwać by ochrona czy jakiś pracownik administracji miał wiedzę co do tego, że (i jak) temperatura się zmienia w cyklu dobowym, czy osoba przybyła do pracy na rowerze, w jakiej fazie cyklu jest kobieta itp. Co zrobi taki pracownik widząc, że delikwent ma na skroni 37,8°C, czyli często jak najbardziej "normalną" temperaturę?

     

    22 godziny temu, gregski napisał:

    Strach pomyslec co bedzie gdy firma zazyczy sobie dokladniejsze i bezposrednie pomiary....

     

    Modlić się by padło na wnętrze ucha, tylko trzeba uwzględnić że zakres "normalnych" temperatur w uchu jest jeszcze większy a skrajne wartości wyższe niż na skroni.

     

    23 godziny temu, TyberiusClaudius napisał:

    Czesi nic nie dadzą, bo mówią, że skoro Polacy zamknęli granice, to niech Polacy płacą, a Polacy mówią, że o jakiekolwiek zasiłki należy ubiegać się w państwie, gdzie funkcje firma i błędne kolo się zamyka

     

    Tyle że to nieprawda, i nieistotnym jest co anonimowi Czesi czy Polacy mówią, tylko istotne są regulacje prawne. Nie jest prawdą, że zasiłek dla bezrobotnych uzależniony jest od miejsca lokalizacji firmy w której byliśmy zatrudnieni. Co do zasady pracownik podlega jednemu systemowi zabezpieczenia społecznego, w przypadku Polaka pracującego w Czechach będzie to czeski system ale osoba taka może skorzystać z uprawnień regulującego status pracownika powracającego. Jeśli jego okres pracy w Polsce i doliczony okres pracy w innym kraju UE jest odpowiedni to nic nie stoi na przeszkodzie do skorzystania z naszego systemu. "Argument" o Czechach mówiących: "skoro Polacy zamknęli granice" jest o tyle kuriozalny, że nie jest jakąś wielką tajemnicą, że Czesi 13 marca zamknęli swe granice dla obcokrajowców (z małymi wyjątkami). Zatem ktoś plecie androny a Tyberiusz je powtarza, a skoro żyje w mieście przygranicznym to raczej wie jak wygląda prawdziwa sytuacja prawna związana z przekraczaniem granicy (w stronę czeską). O zasiłkach z opieki społecznej nie będę się wypowiadać gdyż nie znam kryteriów jakie obowiązują w Czechach.

    Pracownicy transgraniczni znaleźli się w ciężkiej sytuacji ale wcale nie w cięższej niż wielu pracowników w kraju. Przejrzałem ów "raport" zamieszczony na tvn24.pl ""Polski rząd nam nie pomoże, bo pracujemy w Czechach. Czeski nie pomoże, bo polski zamknął granice"", i nie bardzo rozumiem sens tych oskarżeń. Ktoś kiedyś podjął decyzję o pracy w innym kraju, może nie było dlań odpowiedniej pracy w okolicy i musiał taką wybrać, może warunki tam zaproponowane wydawały mu się atrakcyjniejsze, tak czy inaczej wybrał i wybrał z dobrodziejstwem inwentarza. Czyli: warunkami pracy, zatrudnienia, przysługujących uprawnień socjalnych czy urlopowych. Teraz jakiś górnik skarży się, że pracownik taki jak on musi wykorzystać urlop albo iść na chorobowe, a co do urlopu to: "Z kolei urlop mają tylko ci, którzy pracują długo. Po każdym miesiącu pracy naliczane jest dwa i pół dnia wolnego". Tylko nie podał ile wynosi urlop po przepracowaniu dwóch miesięcy, w Polsce urlop przysługuje na ogół po miesiącu pracy a w Czechach po sześćdziesięciu dniach, z oczywistymi doliczeniami (jak okres nauki itp.) i różnicami, zatem generalizuję. Po sześćdziesięciu dniach pracy w Czechach (u jednego pracodawcy) na ogół pracownik uzyskuje min. 4 tygodnie urlopu. Te 2,5 dnia wolnego po każdym miesiącu wypada skonfrontować z polskimi realiami gdzie po miesiącu na ogół zyskuje się uprawnienie do 1,6 dnia. Wszystko oczywiście zależy od typu umowy o zatrudnieniu. Nie widzę jednak szczególnej różnicy pomiędzy pracownikiem z kopalni w Stonawie a pracownikiem na umowie zlecenie zatrudnionym w zamkniętym, dużym salonie kosmetycznym w Warszawie. Noo jednak jest różnica, górnik ma wybór: pozostanę w kraju na chorobowym/urlopie otrzymując mniej niż kiedy bym pracował i mając w perspektywie myśl, że jak to wszystko potrwa dłużej to pracodawca może rozwiązać ze mną umowę i zatrudnić na moje miejsce mieszkańca Czech, zdecydować się na rozłąkę z rodziną i obniżenie dochodu poprzez konieczność zakwaterowania w Czechach mając w perspektywie myśl, że zwiększy to być może szanse na utrzymanie tej pracy. Tego wyboru pracownik z Warszawy już nie ma.

     

    Do tej pory żyłem w przekonaniu, że osoby poddawane są kwarantannie a to z powodu zakażenia a to z powodu większego potencjalnego zagrożenia i konieczności obserwacji, jak w przypadku osób powracających z zagranicy. Dzięki wpisom Tyberiusza na FB wiem, że kwarantanna jest przypieczętowaniem sytuacji: braku upominania się o pracowników przy taśmie czy w sklepach spożywczych, faktu że przedsiębiorcom nie spadł włos z głowy, że wielcy giganci (typu Amazon czy Jeronimo Martins) nie łożą na wszystkich.

    "Czy koronawirus uczy kogokolwiek solidarności? Czy koronawirus obala kapitalizm? Nie, żadnej rewolucji nie będzie. Będzie tylko jeszcze większy rozdźwięk między kapitalistami, do których właśnie płyną miliardy z polskiego budżetu, a zwykłymi ludźmi, pracownikami, którym nikt nie klaszcze i którym co lotniejsi liberałowie chcą odebrać 500+, żeby gospodarka mniej cierpiała. Albo żeby przedsiębiorcom nie spadł włos z głowy, chociaż giganci, tacy jak Amazon, Jeronimo Martins i tym podobni powinni być pierwszymi, którzy chcąc lub nie chcąc łożą na nas wszystklch
    Jednak tak nie jest. 30 lat ekip rządzących, których jedyną aspiracją jest obsadzenie wysokopłatnych stanowisk państwowych członkami swoich rodzin dało w efekcie państwo z kartonu, które tak bardzo uwierzyło w swój sukces, że daje pieniądze tym, który już je mają. O całej reszcie się nie pamięta, a wręcz to ich obarcza się wszelkimi kosztami.
    Ale upominanie się o pracownice sklepów spożywczych czy wyrobników pracujących przy taśmie przecież nie jest takie sexy jak wsparcie medyków.
    A z czego to wynika? Ano ze zniszczenia naszej wspólnotowości. Kwarantanna jest smutnym przypieczętowaniem tego wszystkiego. Zatomizowaniem do kwadratu. A przy okazji dobija się tych najsłabszych. Nastolatków goni policja, domowi oprawcy triumfują, ludzi z depresją co najwyżej się wyśmiewa, bezdomni mogą zdychać pod płotem, bo są teraz o wiele ważniejsze sprawy
    ".

     

    Wiele jadłodajni dla bezdomnych wstrzymało swą działalność ale wciąż działają inne bądź zmieniły jedynie formę wydawania posiłków (przejście na suchy prowiant, punkty mobilne). Gdzie zatem zdychają pod płotem bezdomni? Mógłby nam przybliżyć Tyberiusz przypadki dobijania nastolatków? Internet to takie miejsce gdzie na ogół można całkiem bezkarnie pleść duby smalone bo i tak za kilkanaście wpisów nikt nie będzie pamiętał poprzednich bzdur.

     

    "Co lepiej wygląda: pieniądze przeznaczone na płonącą katedrę Notre Dame czy próba zrobienia czegoś wobec obozów dla uchodźców, gdzie od miesięcy trwają i gniją ludzie, którzy uwierzyli, że ktoś na nich czeka?".

     

    Najlepiej by wyglądało gdyby Tyberiusz odnalazł tych umierających pod płotem w naszym kraju i wspomógł ich, ale z doświadczenia wiem, że najłatwiej tworzyć apele i zamieszczać kolejne grafiki w sieci ale jak już trzeba zrobić coś konkretnego niedaleko siebie to brakuje wolontariuszy, ci akurat wówczas siedzą przed komputerami i z przejęciem tworzą kolejny apel o pomoc dla innych (najlepiej dla kogoś daleko) i wypisują komentarze piętnujące ludzką znieczulicę i brak ochoty do niesienia pomocy. A co do sytuacji uchodźców "którzy uwierzyli...", to może zasadnym byłoby gdyby główny ciężar pomocy dla tych osób przyjęli na siebie ci, którzy takie nadzieje im tworzyli?

     

    "Bezpieczniejszym dla samozadowolenia klasy średniej jest wsparcie mainstreamowych lekarzy (...) Pamiętacie lekarzy rezydentów (...) Będzie tylko jeszcze większy rozdźwięk między kapitalistami, do których właśnie płyną miliardy z polskiego budżetu, a zwykłymi ludźmi, pracownikami, którym nikt nie klaszcze".

     

    Ja do klasy średniej nie należę ale chciałbym się upewnić jak rozróżnić tych "mainstreamowych lekarzy" od tych lekarzy, których protesty; jak rozumiem; powinienem wspierać? Mógłby mi objaśnić Tyberiusz dlaczego uważa, że wsparcie dla lekarzy jest sexy? Wielokrotnie na tym forum wypowiadałem się krytycznie o roszczeniach różnych grup zawodowych z obszaru medycyny, i czas epidemii nic w tym zakresie u mnie nie zmienił. Jakby nie patrzeć lekarze i personel medyczny są dziś grupą zawodową szczególnie narażoną na zarażenie. I choć uważam, że jest to wpisane w ten zawód i takiego wyboru sami dokonali, to nie przeszkadzają mi różne akcje mające pokazać społeczną wdzięczność za kontynuowanie pracy. Puste gesty pozostaną pustymi co nie znaczy, że nie są przez to przyjemnymi. Należy docenić tych co nie uciekli na urlop czy chorobowe, zarazem nie widzę powodu - gdy już  epidemiczny kurz opadnie by lekarze mieli powody domagania się podwyżek płac z racji spełniania swego obowiązku w tym okresie. Pewnie że istnieje wiele grup zawodowych bardziej od innych narażonych na ekspozycję: policjanci, ochroniarze, śmieciarze, pocztowcy, kurierzy i pewnie jeszcze z kilkanaście innych. Co przeszkadza Tyberiuszowi w zorganizowaniu akcji podziękowania dla pracowników sklepów spożywczych?

    W swej głównej pracy musiałem przejąć funkcje dwóch recepcjonistek oraz przejąć te zadania, które wcześniej wykonywały osoby z administracji (a które teraz pracują zdalnie) a które wymagają kontaktów osobistych. Będąc zatrudnionym na umowę zlecenie nie mogę uciec na urlop czy w chorobowe, nie oczekuję oklasków i nie oczekuję bezpośredniego wsparcia od państwa. Mam jednak nadzieję, że gdyby mój prezes miał kłopoty z płynnością to będzie miał możliwość skorzystania z jakiejś formy pomocy rządowej a to może przełożyć się na utrzymanie mego stanowiska pracy.

     

    "ludzi z depresją co najwyżej się wyśmiewa".

     

    I co zatem konkretnego proponuje Tyberiusz

    Rząd ma zadekretować zakaz wyśmiewania się z osób z depresją? A kto się wyśmiewa: lekarze, pracownicy ministerstwa zdrowia czy po prostu niektórzy internauci?

     

    Cieszę się, że w kilku punktach jesteśmy zgodni, ja też uważam, że epidemia nie obali kapitalizmu i nie będzie żadnej rewolucji, a lewicowcy już tyle gwoździ do neoliberalnej trumny wbili, że i ten nowy nie robi różnicy. Rzeczywistość jest jednak taka, że doktryna neoliberalna w jakimś zakresie wciąż trzyma się całkiem mocno a jakoś nie udaje się stworzyć lewicowego raju za sprawą rewolucji. A to co stworzono dotychczas - nie sprawdziło się.

    Tyberiusz utyskuje, że rządowe akcje sprawią, że przedsiębiorcom włos z głowy nie spadnie, jak rozumiem ich oskalpowanie sprawiłoby znaczne polepszenie sytuacji ekonomicznej ich szeregowych pracowników? Przyjmijmy hipotetycznie, że rząd przykręca bardzo mocno silnie śrubę wielkim przedsiębiorstwom, tak już robiono w innych krajach. Bywało, że sieci ograniczały wówczas swą działalność w danym kraju, a pierwszym krokiem były na ogół ograniczenie punktów sprzedaży i redukcja etatów. Miałby Tyberiusz odwagę powiedzieć w twarz zwalnianym pracownikom: to tacy jak ja doprowadzili do tego, ale wszystko to robiliśmy w trosce o zwykłego pracownika i nie martwcie się brakiem pracy, już na FB zaczynamy nową akcję która ma zwrócić uwagę na waszą sytuację.

     

    Pytałem już jakie widzi Tyberiusz rozwiązania, a jedynie co ma do zaproponowania to: zabierzmy bogatszym firmom, a co dalej? Rozdamy to zwykłym pracownikom? Wszystkim czy tylko wybranym, przy jakich kryteriach? Jakie konkretne rozwiązania postuluje Tyberiusz wobec tych bezdomnych, którzy nie chcą korzystać z noclegowni i domów dobowej opieki? Jak rozumiem dla progresywistycznej lewicy każda okazja jest dobra by zaprezentować swój zapał w zamanifestowaniu jak to dba ona o innych, jak to zadba o wszystkich nawet tych co jej pomocy nie chcą.

    Tak przy okazji zapytam w kwestii apelu o pomoc rządową dla artystów dotkniętych ograniczeniami w czasie epidemii, który jak rozumiem Tyberiusz popiera, czy artyści niezależni nie  staną się by nieco mniej niezależni biorąc od rządu pomoc?

    "W tej trudnej rzeczywistości artyści niemalże wszystkich dziedzin sztuki zostali pozbawieni z dnia na dzień jakichkolwiek możliwości zarabiania pieniędzy oraz możliwości utrzymania siebie i swoich rodzin. Dotyczy to w największym stopniu artystów niezależnych".

     

     

     

     

     


  20. W dniu 12.01.2009 o 8:58 PM, Vissegerd napisał:

    Ciekawostka - podczas służby w Polsce nawiązał wiele przyjaźni, podobało mu się u nas i lubił Polaków. Przynajmniej sam tak pisał :D

    Pozdrawiam.

     

    Ponoć i on się "podobał":

    "Mannerheim prowadził bujne życie towarzyskie wśród polskich elit, co nie było dobrze widziane w kręgach rosyjskich wojskowych. Był częstym gościem w rezydencjach Zamoyskich, Lubomirskich, Branickich, Potockich, Radziwiłłów, Tyszkiewiczów i Wielopolskich. Został również członkiem elitarnego warszawskiego Klubu Myśliwskiego. O sympatii, jaką sobie zaskarbił Mannerheim, świadczy fakt, że po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. z listy członków klubu usunięto wszystkich byłych carskich oficerów oprócz niego".

    /K. Andula "Relacja z otwarcia wystawy „Śladami Marszałka Mannerheima w Polsce 1889–1919", "Europa Orientalis" Studia z Dziejów Europy Wschodniej i Państw Bałtyckich, nr 9, 2018, s. 314/


  21. W dniu 18.01.2020 o 10:21 PM, jancet napisał:

    Nie wyklucza to, że coś z jego dzieł przeczytałem, w końcu za młodu nie takie głupstwa się robi

     

    Ja bym wykluczył, raczej jancet pamiętałby jakie to czytelnicze głupstwa popełniał będąc trzydziestolatkiem.

    Bram Stoker trafił na polski rynek czytelniczy w nieco nietypowej formie, choć "Dracula" jest jego najsłynniejszą powieścią to polski czytelnik po raz pierwszy mógł się zapoznać z jego twórczością za sprawą tego co do tej powieści ostatecznie nie trafiło. Fragment ów został wydany; już pośmiertnie; jako "Dracula's Guest" (w zbiorze "Dracula's Guest and Other Wierd Stories" z 1914 r. wraz z innymi opowiadaniami Stokera), w Polsce pojawił się w trzyzeszytowej serii wydawnictwa "Iskry" zatytułowanej "Nie czytać po zmierzchu!", w tomie 3 z 1983 roku.

    Krajowi miłośnicy literatury grozy wiedzą, że na pierwszy polski przekład książki o Draculi trzeba było długo czekać, nasz czytelnik mógł się zapoznać z właściwym Draculą późno (patrząc z perspektywy daty wydania oryginału, czyli roku 1897), bo w 1990 roku, za sprawą wydawnictwa Civis-Press i jego "Serii z wampirem", na potrzeby której tłumaczenia dokonał Dariusz Ściepuro.

    Ci, którzy wówczas nie mieli szczęścia przeczytania oryginału musieli poczekać na kolejne polskie przekłady by móc odpowiednio ocenić jakie to danie wypichcono w zielonogórskim wydawnictwie. Był to nie tylko pierwszy przekład tej powieści grozy, ale i przykład "wydawniczej grozy", jako, że oryginał zmasakrowano, dzięki czemu zamiast XXVII rozdziałów otrzymano XIII, a całość upchano na zaledwie 111 stronach, gdy dla przykładu wydania anglojęzyczne z XIX i początków XX wieku liczyły: 390 stron - wyd. Archibald Constable & Co., 378 s. - W.R. Caldwell & Co., 354 s. - Grosset & Dunlop, 418 s. - Random House czy 378 s. - Doubleday, Page & Co., a w przywołanych tu dwóch tłumaczeniach polskich: 359 s. - Zielona Sowa, 401 s. - Vesper.

     

    W dniu 18.01.2020 o 10:21 PM, jancet napisał:

    Mam nadzieję, że jednak nie wypowiadałem się na temat emblematycznej i kanonicznej postaci Draculi stworzonej przez B. Stokera

     

    Raczej - nie, a ja nawiązywałem do janceta wypowiedzi z innego tematu: "Twórca wysyła sygnał, odbiorcy go interpretują. O ile zechcą, bo kiepskie dzieła po prostu idą do magazynu. Interpretują, jak chcą".

     

     

     

    I jeszcze jeden wątek mający wskazywać na żydowskie tropy w "Draculi".

    Friedrich Kittler popełnił artykuł pt.: "Dracula’s Legacy" ("Stanford Humanities Review" 1989, nr 1; to angielskojęzyczna wersja jego artykułu "Draculas Vermächtnis", zamieszczonego w: "ZETA 02/Mit Lacan" ed. D. Hombach, Berlin 1988) w którym dowodził, że powieść Stokera ma wyrażać m.in. napięte stosunki pomiędzy Albionem a rosyjskim imperium, a występujący w powieści Arminius (naukowiec z budapesztańskiego uniwersytetu), który wykonał dla van Helsinga opracowanie o rodzie Draculi, to tak na prawdę postać mająca pierwowzór w osobie podróżnika, etnografa i szpiega - Ármina Vámbéryego. W książkowym rozwinięciu swego artykułu podał:

    "Und eine Art Vampyr ist Arminius Vambery (1832 bis 1913), der Abenteurer und Professor aus Budapest, tatsächlich gewesen. Wie Vlad Jsepef vor ihm, aber ohne die fatalen Folgen, wie Lawrence of Arabia nach ihm, aber ohne den Undank der Hintermänner, hat Vambery den Orient in orientalischer Verkleidung bereist und damit Forschungsergebnisse gewonnen, die bei anschließenden Reisen nach London offene Ohren fanden. Nicht die linguistischen Fußnoten, die sein polyglotter Kopf auch mitbrachte, reizten die praktischen Briten; aber was er über Rassen und Despoten, Handel und Politik im Osten erkundet hatte, wurde schon im Schnellzug Dover - London, Minuten nach der Landung, honoriert von einem Mr. Smith, dessen Name und Bargeld für Vambery angeblich ein lebenslanges Rätsel geblieben sind. Aber so naiv können nicht einmal Autobiographen sein. Vambery mit seinen Ortskenntnissen und orientalischen Korrespondenten - daran hat kein Zeitgenossengerücht gezweifelt - wurde ein brauchbarer Spion des Empire, gern gesehen in Whitehall und Downing Street".

    /tegoż "Draculas Vermächtnis", Leipzig 1993, s. 22-23/

     

    We wspomnianym artykule z "FA-art" doczytamy:

    "Ken Gelder, podejmując ten wątek [chodzi tu o jego książkę "Reading the Vampire" - secesjonista], zwraca jednak uwagę na fakt, że Kittler przemilcza niezwykle istotną informację o Vámbérym – tę mianowicie, że był on Żydem, a dokładniej  Żydem, który za wszelką cenę starał się zatrzeć piętno swojej tożsamości: „Zapisuje się do protestanckiej szkoły, potem uzyskuje katolickie wykształcenie w klasztorze pijarskim w Sankt Georgen, a następnie nawraca się na islam. Uczy się niemieckiego, węgierskiego, słowiańskiego, hebrajskiego, francuskiego i łaciny, a po przeprowadzce do Budapesztu tureckiego, duńskiego, szwedzkiego, hiszpańskiego, rosyjskiego i arabskiego. Wtedy jego żydowska tożsamość się zaciera. Sam staje się »polifoniczną« postacią pozbawioną jakiejkolwiek esencji (...) Wszędzie, gdzie tylko się pojawiał, naturalną potrzebą było dla niego wtopienie się w środowisko. Wynikało to z paradoksalnej sytuacji, w której się znajdował, a którą zdefiniował w swojej autobiografii, pisząc: „wszędzie czułem się jak w domu”, ale też: „wszędzie byłem obcym”. Być może to dopiero czyni go protoplastą wampira w powieści Stokera".

    /"Dracula-wampir-Żyd...", s. 28/

     

    Można by zadać pytanie, dlaczego istotnym a nieistotnym, że był zarazem Węgrem? Oczywiście pewnym nieporozumieniem jest stwierdzenie, że pobierał nauki w pijarskim klasztorze, właściwszym jest: pobierał nauki w gimnazjum przy klasztorze. Trudno też przejść do porządku dziennego nad stwierdzeniem, że: wcześniej zapisał się do protestanckiej szkoły, raczej: został zapisany. Dla Żyda chcącego wówczas zdobyć solidne wykształcenie nie było innej drogi niż skorzystanie na jakimś etapie nauki ze szkół prowadzonych przez duchownych. By dostać się na uniwersytet raczej nie wystarczyły nauki w chederze i jesziwie.

    Przy fragmencie o naturalnej potrzebie wtopienia się w środowisko gdzie tylko się pojawiał - to mocno się uśmiałem. Jego "przebieranki" podczas wschodnich podróży miały praktyczny sens, dzięki temu mógł niepokojony docierać do miejsc gdzie trudno się było dostać Europejczykowi. Zważywszy jeszcze na to, że miał tam szpiegować to przebieranie się wydaje się być jedynie rozsądnym posunięciem. A uśmiałem się, gdyż ktokolwiek by zajrzał do jego wspomnień to wyczytałby w nich, jak to Vámbéry paradował, gdy powrócił do kraju, po ulicach Wiednia w ciężkim turbanie tłumacząc, że przez te kilka lat tak przywykł do noszenia tego zawoju i że teraz trudno mu przestawić się na lekki nakrycie głowy. Później do Londynu przybywa w stroju derwisza, i nie mówimy tu o pewnej orientalnej stylizacji.

    "At home jealous, narrow-minded people, even from the Academy circle, had published scornful remarks about me on the day after my arrival, and amongst other things blamed me for appearing in the Academy hall with my fez on, not considering that, being used to the heavy turban, my head had to get gradually used to the lighter covering of Europe".

    /tegoż "The Story of My Struggles. The Memoirs of Arminius Vambéry", Vol. I, New York 1904, s. 226/

     

    Czy tak wygląda osoba chcąca się wtopić w tło w europejskich miastach, a taki strój zabrał do Londynu i często w nim tam paradował?

    440px-Armin-vambery-in-dervish-dress.jpg

     

    Wydaje się, że paradowanie po Europie w takim stroju to element, jakbyśmy powiedzieli dziś: strategii marketingowej,

    Tak na marginesie, Vámbéry sam objaśnia dlaczego był obcym w różnych miejscach, otóż nie wynika to z jego żydowskich korzeni; a przynajmniej nie tylko; a z tego jaką "metodę naukową" obrał. Poza tym nie twierdzi, że wszędzie był "obcy", a raczej: "nieznajomy"/"nieznany", sensowniej brzmi: "jako nieznany [pisarz] debiutowałem w Anglii" niż: "jako obcy debiutowałem w Anglii".

    "At home also I have often been blamed for this, but my critics seemed to forget that my preparatory and my later studies were international in themselves, and that with the best will in the world I could not have confined myself to purely national interests. And so it came about that mentally I remained a stranger in my native land, and in the isolation of the subject of my studies I lived for years confined to my own society, without any intellectual intercourse, without any interchange of ideas, without recognition! It was not an enviable position. I was a stranger in the place where I had passed my youth; a stranger in Turkey, Persia and Central Asia; as a stranger I made my début in England, and a stranger I remained in my own home; and all this because a singular fate and certain natural propensities forced me to follow a career which, because of its uncommonness, put me into an exceptional position. Had I persevered in the stereotyped paths of Orientalism, i.e., had I been able to give my mind exclusively to the ferreting out of grammatical niceties, and to inquiring into the speculations of theoretical explorers, I could have grown my Oriental cabbages in peace in the quiet rut of my professional predecessors. But how can one expect that a man who as Dervish, without a farthing in his pocket, has cut his way through the whole of the Islam world, who on the strength of his eminently practical nature has accommodated himself to so many different situations, and at last has been forced by circumstances to take a sober, matter-of-fact view of life—how can one expect such a man to bury himself in theoretical ideas, and to give himself up to idealistic speculations? A bookworm I could never be!".

    /"The Story of My Struggles...", Vol. II, T. Fisher Unwin Paternoster Square, London 1904, s. 446/ 

     

    Podobnie jest z jego stwierdzeniem o tym, że wszędzie czuje się jak w domu. Miało by to wskazywać na jego problemy z własną, żydowską tożsamością. Tymczasem, w odniesieniu do siebie samego to wskazuje on na kompetencję językowe i zainteresowanie sprawami ludności rodzimej, i to miało sprawiać, że czuł się pomiędzy innymi ludami jak w domu.

    "To me the various languages were not merely an object, but also a means, and when one has become practically so familiar with foreign idioms in letter and in speech that one feels almost like a native, one must always retain a lively interest in their respective lands and nations, one shares their weal and woe, and will always feel at home among them. Of course, it is quite another thing for the theoretical traveller, whose object is of a purely philological or archaeological nature. To him land and people are secondary matters, and when he has procured the desired theoretical information, and left the scene of operation, he forgets it all the sooner, since he has always remained a stranger to his surroundings, and has always been treated as such. This could never be the case with me. I had so familiarised myself with Osmanli, Persian, and East Turkish that I was everywhere taken for a native".
    /"The Story...", Vol. II, New York 1904, s. 286/

     

    Przyjmijmy jednak, że Vámbéry miał problemy ze swą żydowską tożsamością.

    Tylko jaki ma to związek z postacią Draculi? Czy hrabia wyrażał podobne odczucia? Nic na to nie wskazuje. Wyraźnie za to podkreślał, że wywodzi się od Ugrów, którzy mieli (według niego) pierwotnie przybyć z Islandii i jest z tego dziedzictwa dumny. Pomijając jego błędne umiejscowienie tego ludu, islandzki rodowód praprzodków nieszczególnie pasuje do żydowskiego tropu.  

    Czy hrabia czuł się: "wszędzie jak w domu i wszędzie obco"? Marcela podaje, że ma na to wskazywać fragment w którym hrabia dopytuje się czy jego wymowa angielska jest dobra gdyż chce by w nowym kraju nie postrzegano go jako cudzoziemca, gdyż taki traktowany jest jak nikt. Po pierwsze, nic nie wiemy o tym by hrabia wcześniej miał się udawać na jakieś dłuższe peregrynacje poza Transylwanię, stąd nie możemy wiedzieć nic o jego doświadczaniu obcości. Hrabia mógł nie opuszczać Transylwanii, co przecież nie znaczy, że nie zdawał sobie sprawy, iż jego kraina tkwi niemal w średniowieczu w porównaniu do ówczesnej Anglii. U siebie nieszczególnie musiał przejmować się zachowywaniem pozorów, jak sam powiada: "Tutaj jestem szlachcicem, bojarem. Zwykli ludzie mnie znają i jestem dla nich panem", w nowej rzeczywistości musiał oczywiście w pewien sposób przystosować się do całkiem innych stosunków społecznych.

    Marcela cytując objaśnienia Draculi kończy na fragmencie:

    "cudzoziemiec w obcym sobie kraju jest nikim. Ludzie go nie znają; a jeśli go nie znają, to mają go za nic. Wystarczy,jeśli będę taki sam jak reszta, tak by nikt nie zatrzymywał się na mój widok, albo, słysząc, jak mówię, nie przerywał mi wpół słowa, by rzucić z wyższością: »Aha, cudzoziemiec!«”.

    /"Dracula-wampir-Żyd...", s. 29/

     

    Moim zdaniem zbyt wcześnie jednak uciął wypowiedź hrabiego przez co wypaczył sens tego czym powodował się hrabia:

    ">>Aha, cudzoziemiec!<<. Tak długo byłem panem, że muszę być nim nadal, a przynajmniej nie dopuszczę do tego, by ktoś okazywał mi wyższość".

    /B. Stoker "Dracula", Wyd. Zielona Sowa, Kraków 2005, s. 26/

     

    Mamy zatem arystokratę który nie tyle obawia się uznania za obcego ale nie mogącego dopuścić by został potraktowany nieodpowiednio do swej pozycji.

     

    "... według Kittlera był on także pewnego rodzaju wampirem, na co wskazywałoby z jednej strony owo połączenie szpiegostwa, orientalizmu i maskowania swojej tożsamości, a z drugiej – związek, jaki można dostrzec między jego nazwiskiem angielskim określeniem wampira (vampyre). Kittler zauważa zresztą, że w notatkach Stokera Vámbéry pojawia się przed nazwą vampyre, tak jakby jego osoba w ogóle czyniła możliwym pojawienie się postaci wampira".

    /"Dracula-wampir-Żyd...", s. 28/

     

    Wiadomo, że Stoker zaczął zbierać materiały do swej powieści zanim jeszcze spotkał Vámbéry'ego i wiadomo, iż od początku miała to być opowieść o istocie pochodzącej gdzieś z Europy Środkowej, istocie wysysającej krew. Czy rzeczywiście Stoker musiał spotkać węgierskiego poliglotę by napisać książkę właśnie o "wampirze"? Byłoby chyba obrażaniem jego inteligencji i wiedzy sugerowanie, że nie słyszał o wampirycznym hrabim RuthwenieJohna Polidoriego (który wówczas był dla większości wampirem lorda Byrona), o wystawianym na deskach English Opera House "The Vampire or the Bride of the Isles: a romantic melodrama" (1820) czy o wydawanej przez kolejne dwa lata powieści "Varney the Vampire or the Feast of Blood" (1845-1847).

    Przez siedem lat zbierał materiały; o charakterze etnograficznym i geograficznym; i opracowywał kolejne wersje swej powieści. Wiadomo, że pośród tych lektur było opracowanie wielebnego Sabine Baring-Goulda "The Book of Were-Wolves" skąd mógł zaczerpnąć co nieco o wilkołakach i wampirach, jak i książka byłego brytyjskiego konsula w Bukareszcie Williama Wilkinsona "An Account of the Principalities of Wallachia and Moldavia. With Various Political Observations Relating to Them" gdzie mógł wyczytać co nieco o Draculi - Vladzie Palowniku.

     

    "... the werewolf may have become extinct in our age, yet he has left his stamp on classic antiquity, he has trodden deep in Northern snows. has ridden rough-shod over the mediævals, and has howled amongst Oriental sepulchres. He belonged to a bad breed, and we are quite content to be freed from him and his kindred, the vampire and the ghoul (...) The Serbs connect the vampire and the were-wolf together, and call them by one name vlkoslak".

    /"The Book...", Denver CO. 2007, s. 14, s. 38/

     

    "Their Voïvode, also named Dracula (...) Dracula in the Wallachian laguage means Devil...".

    /"An Account of the Principalities of Wallachia...", London 1820, s. 19/

     

    Wiadomo, że Stoker spotykał się z Vámbérym w kręgu, którego centralną postacią był Henry Irving, dzięki któremu na ogół mogli się spotykać w Beefsteak Room przy Lyceum Theatre. Uczestniczył w nich również Thomas Henry Hall Caine, który z czasem mocno zaprzyjaźnił się ze Stokerem, to właśnie Caine kryje się pod kryptonimem: "Hommy-Bag" z tytułowej karty "Draculi", a on sam odwdzięczył się Stokerowi obszernym podziękowaniem rozpoczynającym zbiór "Cap'n Davey's Honeymoon, The Last Confession and The Blind Mother", gdzie napisał: "Down to this day our frienship has needed no solder of sweet words to bind it, and I take pleasure in showing by means of this I am richer than you are by one friend at least". Caine wspomina, że podczas tych spotkań snuli szereg opowieści "niesamowitych", a to żydzie Wiecznym Tułaczu, a to o Latającym Holendrze czy Demonicznym Kochanku.

    Jak sam wspominał:

    "I spent time and energy and some imagination in an effort to fit Irving with a part, and the pigeonholes of my study are still heavy with sketches and drafts and scenarios of dramas which either he or I or our constant friend and colleague Brain Stoker (to whose loyal comradeship we both owed so much) thought possible for the Lyceum Theatre. I remember that most of our subjects dealt with the supernatural, and that the " Wandering Jew," the "Flying Dutchman," and the " Demon Lover " were themes around which our imagination constantly revolved. But in spite of the utmost sincerity on all sides our efforts came to nothing, and I think this result was perhaps due to something more serious than the limitations of my own powers".

    /tegoż "My Story...", London 1908, s. 349/

     

    Nie byłoby dziwnym stwierdzenie, iż Stoker mógł skorzystać na tym co opowiadał Vámbéry na tych spotkaniach, że pod wpływem tych opowieści zdecydował ostatecznie o umiejscowieniu zamku Draculi w dzikiej Transylwanii, a nie w Styrii, jak pierwotnie zamierzał. Można się zgodzić z konceptem, iż tworząc postać Arminiusa z uniwersytetu w Budapeszcie "podziękował" w ten sposób Vámbéry'emu. Tylko jak Vámbéry ma reprezentować biedotę żydowską zgromadzoną w slumsach i wzbudzającą socjalny lęk u Anglików?

     

    Nikt, spośród tych którzy w swych interpretacjach podają jako argument, że autor "Hungary in Ancient, Medieval and Modern Times" miałby być protoplastą postaci Draculi na co wskazuje fakt że w notatkach jego nazwisko pojawi się przed określeniem: "wampir", nie podaje najistotniejszej informacji - to o czym miała być ta książka przed spotkaniem obu panów?


  22. 13 godzin temu, Tomasz N napisał:

    Oni podczas wypadów rozpoznawczych znakowali trasę wbitymi mrożonymi (suszonymi ?) rybami, jako przyszłą karmą dla psów wyprawy głównej

     

    Suszonymi, mrożenie to już ewentualnie dodatkowy efekt otoczenia.

     

    12 godzin temu, Capricornus napisał:

    Dzięki czemu psy miały lżej. To chyba też eskimoska metoda.

     

    W przypadku Amundsena to nie wziął tej metody od Eskimosów o ile wierzyć jego słowom:

    "I should like to know whether any road has been marked out with dried fish before; I doubt it".

    /tegoż "The South Pole. An Account of the Norwegian Antarctic Expedition in the "Fram," 1910 — 1912" transl. A.G. Chater, Vol. I, London 1912, s. 219/


  23. Podobnie jak w przypadku osoby, która codziennie udawała się do pracy przez park, a wskutek ograniczeń musiała zmienić swą zwyczajową trasę i spadł jej na głowę kawał gruzu zabijając na miejscu. Zatem będzie ofiarą dla socjologów ale nie dla statystyk medycznych. A potwierdzeniem powodów nieudzielenia pomocy jest anonimowy  wpis na FB.

×

Powiadomienie o plikach cookie

Przed wyrażeniem zgody na Warunki użytkowania forum koniecznie zapoznaj się z naszą Polityka prywatności. Jej akceptacja jest dobrowolna, ale niezbędna do dalszego korzystania z forum.